niedziela, 31 marca 2013

Cmoki i inne pieszczoty

I nota na Ai no Tenshi!

P.S. Nie naprawili mi kompa, ale tylko bardziej go spierniczyli. Wujek zabiera mój sprzęt do Krakowa, więc nadal siedzę na mamy lapku.

20 lutego
Minęło wiele spokojnych dni zanim naprawdę miałem okazję spędzić z Syriuszem kilka dni sam na sam w łazience prefektów. Może nic nas specjalnie nie zaskoczyło, ale jednak nie zdołaliśmy znaleźć czasu wcześniej, mimo obietnic umilenia mi czasu już ponad dobry tydzień temu. Nie byłem na niego zły za tę zwłokę, jako że sam się do niej przyczyniłem dostając potężnego kopa energii do nauki . Syriusz ze swojej strony był wtedy pochłonięty uzupełnianiem mapy otrzymanej od Shevy. Chcieliśmy przecież jak najszybciej jej używać, a więc nie mogliśmy niepotrzebnie marnować czasu jakże dla nas cennego.
I tak oto, w pewnym momencie obaj z Blackiem trafiliśmy wspólnie do ciepłej, pełnej zapachów łazienki prefektów. Chłopak zniknął między moimi udami, kiedy leżałem rozparty na ciepłej posadzce i mimo wstydu nie pozwalałem by zwyciężyło mnie zażenowanie, które było zależne od dnia, chwili, mojego samopoczucia. Dziś byłem bardzo wstydliwym Remusem, co nie ułatwiało mi poszukiwania rozkoszy u boku Syriusza. Musiałem walczyć sam ze sobą by nie zacisnąć nocno ud uniemożliwiając mojemu chłopakowi pracy. W tej chwili był, bowiem bardzo zajęty całowaniem wnętrza moich ud i wodzeniem palcami między pośladkami. Czasami naprawdę chciałem wiedzieć, dlaczego mój ukochany Syri nie mógłby zamienić się ze mną miejscami by to on musiał leżeć bezczynnie, gdy ja bawiłbym się w najlepsze pieszcząc go.
- Jesteś spięty, Remusie. – zauważył jakże odkrywczo.
- Na moim miejscu też byłbyś spięty. – stwierdziłem przechylając się w bok, by wyjrzeć zza ud. Spotkałem jego rozpalony wzrok.
- Nie psuj atmosfery… - westchnął błagalnie.
- Nie zamierzam, ale ta pozycja wcale mi się nie podoba. Wolałbym ją zmienić.
- Na?
- Na odwrotną. Ty leż, a ja będę tą działającą, aktywną stroną.
Syriusz zamyślił się na chwilę drapiąc się po brodzie.
- To wykonalne. – przyznał i usiadł na brzegu basenu, wanny, czy jakkolwiek inaczej mógłbym nazwać ten wielki zbiornik wodny. – Właź do wody, Remusie i pozwolimy sobie na tę zmianę pozycji.
Nie miałem zamiaru się temu sprzeciwiać. Wsunąłem się do ciepłej wody i trzymając dłonie na kolanach Syriusza stanąłem przed nim, czy raczej między jego rozsuniętymi nogami. Jego ciało było podniecone, co widziałem bardzo wyraźnie. Nie byłem może idealnym kandydatem na kochanka, brakowało mi pewności siebie i praktyki, ale i tak uważałem, że wiele osiągnąłem będąc w stanie przełamać wszystkie opory by pochylić się nad pulsującą, rumianą męskością by zapewnić jej trochę rozrywki.
Wahałem się tylko przez chwilę, a później pochyliłem się nisko i rozwierając usta wsunąłem w nie członek chłopaka. Przecież oglądałem kiedyś dziwne mangi Zardi, w których mężczyźni nie tylko takimi przyjemnościami się raczyli, więc starając się przypomnieć sobie to, co czytałem zacząłem poruszać głową, operować językiem. Znajome mrowienie ust i podniebienia sprawiło, że zadrżałem. Syri westchnął głośno i sięgnął daleko przed siebie kładąc dłoń na moim pośladku. Ścisnął go, by następnie zajechać między obie połowy mojego siedzenia i siać tam spustoszenie. Teraz to ja westchnąłem stłumionym jękiem wprowadzając w drżenie członek Syriusza.
- Pasujemy do siebie idealnie. – szepnął mi w ucho Syriusz i oparł czoło o moją głowę. Ja nie potrafiłbym się tak złożyć.
Uniosłem spojrzenie i musiałem wyglądać strasznie komicznie, kiedy z jego ciałem w ustach starałem się nawiązać kontakt wzrokowy. Jakkolwiek jednak się wtedy prezentowałem, musiałem podniecić chłopaka, gdyż jego członek drgnął w moich ustach, jakby żył własnym życiem. Nie zdziwiłbym się nawet gdyby wystrzelił we mnie nagle, na szczęście nie uraczył mnie sobą w ten sposób.
Jego palec wdarł się we mnie wywołując dziwne, chociaż całkiem przyjemne uczucie wypełnienia. Nie dziwiłem się, jak to możliwe, że Sheva lubi seks ze swoim chłopakiem, kiedy doświadczony na pewno nawykł już do ewentualnego bólu i czerpał ze zbliżenia same rozkosze. Syriusz zabiłby mnie gdyby wiedział, że w takiej chwili w ogóle przyszedł mi do głowy ktoś inny niż on sam.
- Drżysz. – chłopak znowu dokonał nie lada odkrycia.
- A mogę stać sztywno, kiedy to robisz? – odezwałem się wypuszczając go spomiędzy warg jego ciało. Dalej operowałem już tylko językiem, a on znęcał się nade mną swoimi palcami.
- To wojna, kochanie. – szepnął zmysłowo chłopak i łapiąc mnie za brodę kciukiem otarł moją dolną wargę ze śliny. – Ale ja nie oddam nikomu mojego kochanka. Z resztą, przed nami jeszcze daleka droga, więc myślę, że nawet gdyby ktoś planował mi cię odebrać to nie musiałbym się martwić, że sam ode mnie uciekniesz. Przecież mam tyle do zaoferowania…
Roześmiałem się i pocałowałem chłopaka w brzuch.
- Ależ ty sobie schlebiasz. – westchnąłem kręcąc głową. Wyprostowałem się i podszedłem bliżej do Syriusza. Musiał rozsunąć nogi bardzo szeroko by pozwolić mi ocierać się o jego krocze. W ten sposób mogliśmy jednak całować się i swobodniej rozmawiać, a jego dłonie miały lepszy dostęp do mojego wejścia.
- Schlebiałbym tobie, ale to cię speszy. Moje pochlebstwa byłyby jednoznacznie skierowane w stronę tej cudowniej pupki, na którą czekam od lat i która nie chce mi się poddać.
- Moje siedzenie to wyzwanie. – stwierdziłem dumnie. – Nie każdy może je mieć, a nawet taki bóg rozkoszy, jak ty musi sobie na nie zasłużyć. – pokręciłem tyłkiem, w którym nierozerwalnie tkwiły palce Syriusza. Powstrzymałem przy tym westchnienie, jako że uczucie było naprawdę wspaniałe. Nie wyobrażałem sobie, bym miał zmieścić w sobie całą wielkość Syriusza, ale same palce naprawdę potrafiły doprowadzić mnie do szaleństwa.
- Powinieneś tego spróbować. – szepnąłem w usta chłopaka.
- Dziękuję za propozycję, ale spasuję. Nie jestem na to przygotowany.
- Nie ładnie. – pokiwałem palcem przed jego nosem. – Nie ładnie.
- Ja sądzę, że jest całkiem ładnie i przyjemnie. – chłopak pocałował mnie w dłoń i uśmiechnął się przelotnie. – Może kiedyś, jeśli będziesz bardzo, ale to bardzo grzeczny. Na pewno nie dzisiaj, kochanie.
- Już kolejny raz dzisiaj mówisz tak do mnie. – zauważyłem i skupiłem się bardziej na przyjemnym tarciu mojego członka o członek Syriusza.
- To prawda. Jesteś moim kochaniem. – przyznał mimochodem chłopak i złapał moje usta w niewolę swoich, kiedy całował mnie mocno, namiętnie i szybko. Nawet się nie spodziewałem, że spełnienie było wtedy tak blisko, że dochodząc nie potrafiłem ostrzec kochanka, ale i on nie pozostał mi dłużny. Nasze nasienie rozlało się perlistymi kroplami po ciałach. Syri nie wyjął jednak palców ze mnie i nadal poruszał nimi powoli, miarowo, czym sprawiał, że nadal byłem spięty, chociaż już nie tak podniecony, jak wcześniej. Chłopak zdecydował się na zabranie dłoni dopiero jakiś czas później. Odczułem wtedy pustkę, która drażniła i wymagała zapełnienia, chociaż go nie otrzymała. Zabawne, że po tak długim czasie bez konkretnych pieszczot zapomniałem całkowicie jak wiele dziwnej, ukrytej rozkoszy było w tej pieszczocie. Jakaś cząstka mnie nie mogła się doczekać by poczuć w końcu, jak Syriusz staje się ze mną jednością, jak nasze ciała splatają się w mocny, namiętny węzeł. Czułem się trochę jak zboczeniec, kiedy z rozrzewnieniem i tęsknotą myślę o palcach wsuniętych głęboko w moje wejście, poruszających się w nim, wywołujących drżenie ciała, dających mi uczucie spełnienia.
- Mam nadzieję, że będziemy mogli znowu robić to częściej.
- Jeśli coś nam nie przeszkodzi z chęcią będę tu częściej przychodził.
Obaj uśmiechnęliśmy się do siebie i z ulgą wsunęliśmy się do wody po samą brodę.

środa, 27 marca 2013

Potter!

11 lutego
Po wielkiej aferze z trzęsieniem ziemi, czy też zamku, wszystko wydawało się teraz przesadnie spokojne, niemal nudne. Nauczyciele byli jednak bardziej ostrożni, niepewni, a to potwierdzało obawy, że w szkole działo się coś więcej. Bardzo szybko wyszło na jaw, że nie tylko Hogwart drżał tego dnia. Prorok Codzienny rozpisywał się o podobnych przypadkach w innych miejscach Anglii, w tym także nad Ministerstwem Magii. A więc zostaliśmy zaatakowani!
- To nie ma najmniejszego sensu. – James odłożył gazetę, kiedy trzeci raz przeczytał artykuł dotyczący trzęsień. – Inwazja ślepych kretów? Naprawdę? Czy tylko ja uważam, że to najgłupsza wymówka pod słońcem?
- To przerażające, ale kolejny już raz zgadzam się z tobą, J. – westchnąłem. – O podobną wymówkę podejrzewałbym ciebie, ale nie całe Ministerstwo. To durne!
- Ale wiarygodne. – Syriusz wzruszył ramionami. – Dla prostych ludzi to najbardziej wiarygodna możliwość. Ludzie mogą spodziewać się wojny, ale mogą i pokoju, a co będzie bardziej pokojowe i przypadkowe, jak nie zwyczajne, głupiutkie krety?
- Dobra, coś w tym jest, ale trzęsła się tylko Anglia, a to może nas niepokoić, a uspokajać innych. – Sheva właśnie odkładał gazetę codzienną po francusku, którą zaprenumerował mu kochanek.
- Czy to naprawdę takie ważne? – Peter pisnął zza swoich poduszek, które tłamsił nerwowo.
- Sądzę, że to istotne, ale nie musimy dociekać prawdy. – uspokoiłem chłopaka. Poprawiłem się na kolanach Syriusza i bawiłem się jego palcami, które zaciskał mocno na moim brzuchu.
- Wiemy, że musimy zwracać szczególniejszą uwagę na wiadomości. – przyznał James – Ale więcej nic się nie liczy. Żadne horoskopy, głupie informacje poboczne o cenach na Pokątnej. Od teraz gazety są dla nas istotne każdego dnia, a liczą się zgony, dziwne wydarzenia, sam już nie wiem.
- Osobiście zjadłbym coś słodkiego. – mruknąłem zupełnie nie w temacie.
- Tylko nie to. – Syri westchnął, puścił mnie i padł plackiem na miękką pościel mojego łóżka.
- Może być słodki Syriusz. – zachichotałem i odwróciłem się przodem do niego kładąc na ciepłym ciele. Patrzyłem mu w oczy rozbawiony, a on odpowiadał szczerze zainteresowanym spojrzeniem. Pokazałem mu język, przysunąłem się jeszcze bliżej i dałem buziaka w nos. Słodko, niewinnie, jakbyśmy byli z cukru i waty cukrowej. Czasami lubiłem bawić się w chodzącą kostkę czekolady, czy piankową słodycz.
- Zasłońcie się chociaż! – J. zaciągnął kotary mojego łóżka z niesmakiem wypisanym na twarzy. Nadal nie mógł przekonać się do naszych zabaw, gdy sam musiał zadowolić się Evans i marzeniami o lepszej sztuce.
- Tylko troszeczkę. – upomniałem Syriusza i pocałowałem go w usta. Oddał ten pocałunek i pogłaskał mnie po biodrze. Kto lepiej ode mnie mógł wiedzieć, na jakie męczarnie skazuje się Syri odmawiając sobie tego, czego pragnął od dawna? Przez wszystko, co się działo, czy też przez to, co się nie działo, od dawna nie mieliśmy okazji pobyć sam na sam w łazience prefektów, gdzie nasze zabawy nabrałyby namiętnego wyrazu i posunęłyby się dalej. Teraz, nawet osłonięci, nie mogliśmy rozkręcić się na całego, a łazienka na pewno byłaby zamknięta. Każda wolna chwila sprawiała, że tłumy prefektów szukały tam chwili spokoju. Chociaż… Może właśnie teraz, kiedy inni się uczyli, właśnie teraz łazienka byłaby wolna?
- Powiedz mi, o czym myślisz. – poprosił kruczowłosy.
- O miejscu, gdzie moglibyśmy się poddać. – zdradziłem mu swoje niestosowne fantazje. – O miejscu, gdzie nie musimy być cicho, nie musimy się ukrywać, a jedynie możemy wejść do ciepłej wody i cieszyć się sobą.
- Brzmi nieźle. – skinął głową. – Ale w tej chwili to kiepski pomysł. Za chwilę będę musiał zjawić się u Wavele, a ty pewnie zajmiesz się zadaniami.
- Gdybyś się nie zgłosił wtedy… - zauważyłem przypominając sobie, że Black sam był chętny by pomóc nauczycielowi run w segregowaniu książek tematycznych w bibliotece.
- Dałem mu słowo, ale wrócę szybko i zabiorę cię na długą, miłą kąpiel. Słowo! Chyba nadużywam tego słowa. – uśmiechnął się czarująco.
- Głuptas! – pokręciłem głową. – Dobrze mi z tobą, ale innym jest przy nas zbyt słodko.
- I nie mogę im się dziwić. – skinął. – Zachowujemy się jak nowożeńcy. Para zbzikowanych nastolatków zakochanych po uszy i tym podobne, więc chyba sam rozumiesz, że nie można im mieć niczego za złe. Gdyby to oni byli tak szalenie zakochani i mogli obnosić się z tym, na co dzień…
- Doświadczymy tego, kiedy James zabierze się za Evans.
- Nie mów o niej w mojej obecności. A najlepiej wcale o niej nie mów. Nie lubię jej z każdą chwilą coraz bardziej. Nie podoba mi się to, jak wyniośle na ciebie patrzy.
- Więc o niej zapomnij i zamiast tego mnie całuj. – roześmiałem się i przywarłem ustami ciaśniej do warg chłopaka. Nie miałem już oporów przed całowaniem go, dotykaniem, ale nie mogłem się całkowicie uspokoić, kiedy miałem świadomość, że przyjaciele są zaraz obok.
- Potter! – aż podskoczyłem, kiedy głos McGonagall poniosło po okolicy, jak wyjątkowo wyraźne i głośne echo. – Chodź natychmiast do Pokoju Wspólnego!
Wygramoliłem się zza kotar mojego łóżka spoglądając na bladego chłopaka.
- Coś ty jej zrobił? – zawahałem się niestety dopiero po zadaniu pytania i teraz było za późno na cofnięcie pytania. James już planował na nie odpowiedzieć.
- Przypadkiem musiałem oddać jej nie to zadanie, co trzeba.
- Co ty jej dałeś? – czy naprawdę chciałem wiedzieć i to?
- List miłosny. Nie pisałem, do kogo, ale jednak chyba oddałem jej mój list miłosny…
- Potter!
- Idę, idę. – mruknął pod nosem i podszedł do drzwi. – Tak, pani profesor?! – rzucił donośnie idąc na spotkanie śmierci. – Czy coś się stało?
- Czy coś się stało?! Co z twoim wypracowaniem na transmutację?! – a więc jednak.
- Oddałem je. Jestem pewny, że oddawałem pani moje zadanie!
Zerknąłem przez drzwi na stojącego na schodach chłopaka, który właśnie dostał w twarz zwitkiem papieru.
- To nie jest zadanie, Potter! To nie jest nawet wyznanie miłosne! Te bohomazy możesz sobie zachować, a teraz przynieś mi swoje zadanie!
James spojrzał na pergamin, którym oberwał i z zaskoczeniem, udawanym, ale zawsze jakimś, przeprosił nauczycielkę, by później pognać do pokoju, rzucić w kąt swój miłosny list i wygrzebał z torby trochę pomięty właściwy papier. Wrócił na schody, a pergamin sam wysunął mu się z ręki lecąc do McGonagall, która rzuciła okiem na treść, po czym skinęła głową.
- Masz szczęście, Potter. – rzuciła ostro. – W przeciwnym razie nigdy nie pozbyłbyś się kary, jaką dla ciebie szykowałam. – zabrzmiało groźnie, ale kobieta wyszła z naszego Pokoju Wspólnego niedługo później nie dopowiadając już ani słowa, nie precyzując, co takiego szykowała dla niego na przyszłość. Najpewniej jednak wymyśliła coś wyjątkowo wrednego, a dzięki temu miała pewność, że głuptas James nie narobi sobie problemów. Teraz przecież będzie się bał by nie wpaść po uszy w jakąś wyjątkowo wredną karę, okropny szlaban, czy co też dla niego przygotowano.
- Atrakcja wieczoru. – mruknął chłopak, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że wszyscy na niego spoglądają. – Koniec rozrywki, rozejść się! – warknął i odwrócił się na pięcie wracając do naszej sypialni.
Syri pogładził moją dłoń, posłał mi uśmiech i zszedł po schodach na dół. Musiał wywiązać się z danej obietnicy, a ja byłem bardzo ciekaw, co takiego zawierał list, na który natknęła się McGonagall przeglądając nasze zadania.

niedziela, 24 marca 2013

Czy aby na pewno po?

9 lutego
Byłem naprawdę zmęczony, jako że do zamku wróciliśmy stosunkowo późno i chociaż nic już nami nie potrząsało to jednak strach przed katastrofą pozostawał. Nie wiem ile prawdy było w „żartach” dyrektora o ślepym krecie, który się do nas przypałętał, ale jakoś nie ufałem by jego beztroska była szczera. To po prostu niemożliwe, żeby nauczyciel nie robił sobie nic z drżącego zamku! Nawet jeśli naprawdę przyczyną był ogromny kret.
- Ha! Mówiłem! – J. wypiął dumnie pierś do przodu.
- Nie pamiętam czy ty to mówiłeś, ale na pewno nie wierzyłem. – przyznałem szczerze i uderzyłem głową o oparcie sofy, na której siedziałem.  – Jestem śpiący, mam ochotę leżeć i nic nie robić cały dzień, jakbym był wypchany pluszem. Może źle się odżywiam i dlatego mam ostatnio tak mało energii? A może to depresja?
- Nie przesadzasz? – J. zmarszczył czoło i otarł je dłonią, jakby bardzo się zmęczył. – Może zwyczajnie nie możesz doczekać się wiosny? Ja wiem, że już mnie dręczy myśl o zimie i tęsknię za ciepłem, słońcem i zielenią. Kiedy zacznie się wiosna będę umawiał się z Evans i oswoję ją. Nie będzie gryzła. –mrugnął do nas ucieszony. – Człowiek jest uzależniony od wiosny, a w szczególności młody człowiek.
- Nie wiem czy masz rację, ale może coś w tym jest. – nie wierzę, że naprawdę przyznawałem rację Potterowi.
- Po co czekać na wiosnę, skoro możemy ją sobie zrobić sami? Natura budzi się do życia, a w powietrzu unosi się miłość. – kruczowłosy pokazał rząd białych zębów, kiedy uśmiechał się do mnie i poklepał moje kolano. Rozejrzał się konspiracyjnie w około i pocałował mnie szybko. – Ostatnio, kiedy to robiliśmy zatrzęsła się ziemia, ale teraz nic takiego nam nie grozi, więc może spędzimy trochę czasu razem w pokoju? Chłopcy są zajęci nudzeniem się w Pokoju Wspólnym, więc jeszcze trochę się ponudzą, a w tym czasie my…
- Idziemy szukać przygody! – James wpadł chłopakowi w słowo. – Jestem pewny, że coś interesującego będzie się działo przy gabinecie Wavele. Ostatnio był taki grzeczny. Stanowczo zbyt grzeczny! Idziemy i nie ma ‘ale’!
- W sumie…  - Syriusz ścisnął ciepło moją dłoń. – Myślę, że to nie najgorszy pomysł. Warto poszukać szczęścia, a ja dawno nie odwiedzałem Victora. Nie mam dla niego żadnych książek, nie zabierałem niczego nowego, więc mam wymówkę.
- Świetnie! – J. klasnął w dłonie.
Nie mieliśmy nic przeciwko, więc zebraliśmy się w zaledwie kilka sekund. W prawdzie nie odmówiłbym Syriuszowi małego sam na sam w pokoju, ale nie mogłem myśleć tylko o przyjemnościach. Z resztą i tym razem musiałem przytaknąć Potterowi. U Wavele nic się nie działo, a przecież to właśnie z nim kojarzyły mi się największe atrakcje szkoły. Mogłem znieść nawet widok pocałunków między nim, a Seed, byleby coś się działo.
Przebieraliśmy raźnie nogami zmierzając nieubłaganie w stronę gabinetu ukochanego profesora Syriusza. Może nawet śpiewalibyśmy pod nosem, gdyby nie fakt, że należało być cicho. W końcu skradaliśmy się w pobliże jaskini rozpusty!
Serce mi stanęło, a dłonie zacisnęły się w pięści, kiedy usłyszałem, jak jakaś zbroja klekocze za nami, jakby miała się rozsypać.
- Peter! – syknął głośno J.
- Yyy… Sorry? – chłopak uśmiechnął się nieśmiało.
- Heh. – westchnąłem przewracając oczyma. – Z taką perkusją nigdy się nie podkradniemy.
- Damy radę, może ktoś przed chwilą krzyczał w jego gabinecie i cudem nie słyszał, jak nadchodzimy? – optymizm Pottera był chyba z kręgu tych niezdrowych, ale zaraźliwych. Wzruszyłem ramionami.
Dalej posuwaliśmy się jeszcze wolniej i bardziej ostrożnie. Po małej „solówce Petera na bębnach” musieliśmy być wyjątkowo ostrożni. Piątka zboczeńców chciała pooglądać łóżkowe wygibasy nauczyciela run. Upadliśmy bardzo nisko. Niemal na samo dno. Ale co tam! Ważne, że mieliśmy przednią rozrywkę.
- Musi być u siebie. – szepnął Syri, kiedy wychylił się zza rogu i spojrzał na korytarz otaczający wejście do gabinetu nauczyciela.
- Przyznaję się bez bicia, że nie zabrałem Peleryny Niewidki, więc nie zakradniemy się do środka niepostrzeżenie.
- A gdyby tak wtargnąć bez ostrzeżenia? – Shevie chyba brakowało wrażeń, skoro wymyślił coś podobnego w tak krótkim czasie.
- W sumie…  - James ważył tę propozycję analizując na szybkiego plusy i minusy. – A tam, wchodzimy! – machnął lekceważąco ręką. Nie byłem przekonany do tego nowego planu, ale lepszy był niż żaden.
- Obyśmy mieli dobrą wymówkę. – przytaknąłem im. Byłem szalony skoro zgadzałem się na coś podobnego, ale najwidoczniej był to jedyny sposób na to by się trochę rozbudzić, rozerwać.
- Więc wchodzimy! – Potter ruszył w stronę drzwi biegiem my zaś powoli podążyliśmy jego śladem. Zanim w ogóle to zauważyliśmy, on już łapał za klamkę i naciskał, ale ona nie ustąpiła.
- Hę?! – syknął głośno, chrząknął, zatupał i spróbował kolejny raz z tym samym skutkiem. – Nie ma go.
- Niemożliwe. Powinien tu być. – Syri splótł ramiona na piersi. – Gdzie mógłby iść? Do Seed chodzili rzadko. Jej pokój przypomina różowe, puchate wesołe miasteczko, więc…
- Skąd ty to wiesz? – spojrzałem na chłopaka podejrzliwie podciągając brew do góry w wyćwiczonym geście.
- Opowiadał mi! Przecież tam nie bywałem! A może… mam wrażenie, że widziałem jej pokój, ale nie dam sobie ręki uciąć. Równie dobrze Wavele mógł mi tak dokładnie go opisać.
- Idzie, idzie, idzie! – właśnie dotoczył się do nas zostawiony na straży Peter. – Idzie sam, ale ona na pewno jest gdzieś z tyłu żeby udawać, że wcale nie zamierzają tutaj przyjść!
- Chowamy się! Ale gdzie, gdzie, gdzie?!
- Udawajmy, że się zwyczajnie mijamy. – Syriusz myślał racjonalnie, co czasami mu się zdarzało w chwilach szczególnie nerwowych, kiedy to J. panikował.
I tak oto, jak grupa skończonych idiotów zbiliśmy się w ciasną grupkę przesuwając się powoli w stronę przeciwną do tej, z której nacierał nauczyciel.  I klops. Natknęliśmy się właśnie na Slughorna, który uśmiechnął się wyjątkowo prawdziwie na nasz widok. A więc jednak. Szukał kogoś do pomocy, a my nawinęliśmy się jakby to było przeznaczenie. Ale czy można odmówić nauczycielowi, który właśnie z entuzjazmem mówi o przenoszeniu skrzyń, jakie zamówił, a których zawartość stanowiła niezbędne środki do eliksirów?
- Wiedziałem, że mogę na was liczyć. – powiedział zanim się w ogóle zgodziliśmy. Teraz już nie mogliśmy mu odmówić. Jak banda skazańców podążyliśmy za nauczycielem do wejścia i stamtąd każdy z nas wyjął różdżkę i zajął się jedną skrzynią, a były naprawdę wielkie. Może ta mała praca mogła mi pomóc w zaliczeniu eliksirów?
Z resztą, zawsze było to jakieś zajęcia, które nie pozwalało nam na nudę. Nie ważne, czy robiliśmy to z przyjemnością, czy z powodu przymusu. Byliśmy tylko uczniami i nikim więcej, więc naszym obowiązkiem było pomagania nauczycielowi, który o to prosił. Tym bardziej, jeśli miało się z nim na pieńku, jak my, chociaż każdy z innego powodu. Ja miałem problemy z robieniem eliksirów, Peter w dalszym ciągu pokutował za szlamowy wybuch, James był Jamesem, zaś Syriusz przyjaźnił się z nami, a to w zupełności wystarczało, by go o coś oskarżać. Teraz jednak byliśmy grzecznymi chłopcami solennie wypełniającymi polecenie. Pytanie na jak długo i dlaczego niektóre skrzynie dziwnie dźwięczały obijającymi się o siebie butelkami z alkoholem?

środa, 20 marca 2013

Trząsu, trząsu

- Co to było? – mruknął Peter, kiedy wpatrywaliśmy się w zamek, który nagle się uspokoił. Miałem nadzieję, że zaraz wybiegnie z niego grupa Puchonów, lub chociażby Ślizgonów, ale nic się nie stało. Byliśmy jedynymi uczniami na skąpanych w słońcu błoniach i nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Z napięciem wpatrywałem się w wielką bryłę zamku nie potrafiąc racjonalnie ocenić czasu, jaki dzielił ostatnie drżenie budynku od następnego. To było w pewnym stopniu przerażające, a jakże by inaczej. Nie co dzień zamek skacze, jak chatka wiedźmy na jednej nodze.
- Nie mam pojęcia, Pet. Chyba nikt nie ma. – rzuciłem zdenerwowany. Ledwie zamek zaczął się kolejny raz kołysać, a wypadła z niego grupka Ślizgonów. Widać i oni uznali, że najbezpieczniej będzie wydostać się z zamku i wyruszyli ze swojego Pokoju Wspólnego niedługo później niż Gryfoni.
- Chyba widzę kogoś w oknie. – rzucił szybko James, który wskazywał na jedno z okienek wychodzących na błonia, a należących do któregoś z profesorów. Teraz, zestresowany nawet nie mogłem sobie przypomnieć, do którego z nich. Liczyło się tylko to, że z dachy zamku spadały na ziemię stare, wilgotne jeszcze, przygniłe liście, które do tej pory zaścielały zamek pod śniegiem, a wraz z jego stopnieniem powoli przesuwały się w stronę rynien. Sam nie wiem, jakim cudem znalazły się na szczycie, skoro zamek był wyższy niż jakiekolwiek drzewo w okolicy, ale wiatr mógł przynieść je wszystkie z Zakazanego Lasu.
Naprawdę nie miałem pojęcia ile czasu minęło, od kiedy to wszystko się zaczęło i ile trzeba mi czekać nim się skończy. Wiem za to, że co jakiś czas z zamku wybiegały nowe grupy osób – Skrzaty Domowe, kolejni uczniowie, pani pracownicy, a nawet pierwsi nauczyciele. Jak się dowiedzieliśmy, dyrektor został w środku upewniając się, czy nikt nie został zablokowany w jakimś pokoju, bądź klasie przez sypiące się gobeliny, czy zbroje. Niestety, był to też powód, dla którego musieliśmy nadal czekać by dowiedzieć się, co właściwie ma miejsce. Kolejne długie minuty mijały niespiesznie, jakby wcale im się nie spieszyło, a przecież często w przeciągu chwili kończyło się ludzkie życie. Zabawne, że czas potrafił sam decydować o tym, kiedy i jak chce płynąć. Bo czy nie zatrzymywał się dla niektórych?
W końcu Dumbledore wyszedł z zamku i westchnął ciężko widząc nas wszystkich wpatrzonych w niego, jakby zaraz miał ogłosić stan wojenny i wydać rozkaz sięgnięcia po broń w celu obrony Hogwartu.
- W zamku nikogo już nie ma. – oświadczył zwracając się do nauczycieli. – Ostatnio robi się tutaj bardzo niespokojnie! – przemówił głośno do nas, a wszystkie głosy ucichły. Każdy słuchał mężczyzny uważnie chcąc dowiedzieć się, czy nic nam więcej nie grozi. – Nasza szkoła stała się obiektem ataków zarówno od środka, jak i od zewnątrz. Wzmocniliśmy wszystkie osłony, ochronę i nikt nie mógł więcej wedrzeć się do zamku, ale jak widać wróg znalazł sposób. – wymownie wskazał palcem ziemię. – Cokolwiek wstrząsa zamkiem mieści się pod spodem, głęboko w zamarzniętej jeszcze ziemi. Chcę was prosić żebyście wszyscy zebrali się na stadionie quidditcha i tam czekali aż ja i inni profesorowie poradzimy sobie z tym, co drąży tunele pod naszym zamkiem i usiłuje przedrzeć się do środka. Prefekci zabiorą was w to bezpieczne miejsce i tam będą nad wami czuwać. Kiedy tylko uporamy się z problemem ktoś po was przyjdzie i wrócicie do swojego normalnego życia. Nie bójcie się, gdyż wszystko jest pod kontrolą i poradzimy sobie z problemem. Nikomu z was nic nie grozi. – skinął na najstarszych prefektów i to właśnie oni zajęli się swoimi grupami. Nie bacząc na nic starsze roczniki zaczęły wyganiać nas w stronę stadionu. Mieliśmy wielkie szczęście, że słońce rozgrzewało ziemię i powietrze, gdyż w przeciwnym razie zamienilibyśmy się w sople lodu nieubrani, pozbawieni jakiegokolwiek źródła ciepła.
- Idę o zakład, że za wszystkim stoi ta sama osoba. – odezwał się James, kiedy szedł obok nas i ziewał zmęczony, gdyż trzęsienie zamku przerwało mu niewątpliwie krótką drzemkę między jego ruchem, a tymi wykonywanymi przez przyjaciół. – Tylko pomyślcie. Nie możliwe by nagle wszystkie szumowiny magicznego świata chciały zdobyć byle Hogwart. Prędzej Ministerstwo Magii, ale nie szkołę. Ktoś albo uwziął się na dyrektorze, albo…
- Albo jego plany wybiegają daleko w przyszłość i chodzi mu o nas. – dokończył Sheva. – Zdobywając młodych czarodziejów miałby szansę podbić świat. Jesteśmy wielką siłą, którą ogranicza Ministerstwo i nasi profesorowie. Gdyby nie wszelkie formy zapobiegania nieszczęściom, jakie możemy spowodować…
- Już dawno moglibyśmy zniszczyć niemagiczny świat, o to chodzi? – dokończyłem pytaniem.
- Myślicie, że dyrektor wie, czyja to wina? – Peter piszczał, jak przystało na szczurka.
- Na pewno się domyśla. – odezwał się pewnie Syriusz. – Gdyby nie miał o niczym pojęcia nie byłby tak pewny swego. Martwiłby się, a tym czasem on wysyła nas na stadion i każe czekać. On wie, co się dzieje, ale nie chce żebyśmy panikowali. To, dlatego trzyma nas w niepewności. Z resztą sami słyszeliście. Coś podkopuje się pod zamkiem i stąd te trzęsienia.
- Chcesz powiedzieć, że jakiś gigantyczny kret robi sobie przejście podziemne pod naszym zamkiem i stara się wyjść akurat pod nami? – Peter zadrżał.
- Może to jakaś machina. – wzruszył ramionami J.  – Taki wielki mechaniczny kret, a w środku siedzi ten, który chce nas zniszczyć i dyrektor musi się z nim rozprawić.
- Za dużo dziwnych książek, James. – stwierdził Syriusz i spojrzał z politowaniem na przyjaciela. Sam wolałem się nie odzywać, jako że nic nie przychodziło mi do głowy. Może to podziemny troll? Przecież czytałem o nich w książce do obrony przed czarną magią, a więc musiały istnieć, nawet, jeśli były już niesamowicie rzadkie i szaleńcy chcieli objąć je ochroną gatunkową.
- Musimy wsadzić nosy w tę sprawę. – odezwał się ponownie Potter. – Coś się dzieje, a my nie wiemy zupełnie nic. Idę o zakład, że każde wydarzenie, jakie miało ostatnio miejsce było ze sobą w pewnym stopniu powiązane. Ślizgoni na pewno wiedzą, a przynajmniej niektórzy z nich. Zachowują się ostatnimi czasy bardzo podejrzanie, a my straciliśmy już wszystkich informatorów w ich szeregach. Starsi odeszli, pozostali młodsi, którzy zadziewają głowy zbyt wysoko i nie mają zamiaru z nami rozmawiać.
- Może to nas aż tak nie dotyczy? – miałem nadzieję, że tak jest, ale moje marzenia szybko zostały rozwiane.
- Jasne. – prychnął James. – Atakują, napadają, najeżdżają, włamują się do naszego zamku, a ty myślisz, że to czyja sprawa? – Wszyscy jesteśmy w to tak samo zamieszani, bo się tutaj uczymy.
Z daleka widziałem, jak zamek znowu drży cały, jakby był z galarety. Czy to magia sprawiała, że był cały? Nie rozsypał się, nie połamał?
Głośne dudnienie, które nagle doszło naszych uszu wskazywało jednoznacznie na to, że coś więcej zaczęło się dziać. Po moim ciele przeszły ciarki na myśl o tym, że coś może w tej chwili dziać się pod murami szkoły, ale nie chciałem znać żadnych szczegółów. Może to nauczyciele dostali się do natręta, który wprawiał w drżenie budynek? A może powód był zupełnie inny? Właśnie, dlatego wolałem słodką nieświadomość od przejmującego strachu przed przyszłością.
- Chcę walnąć się do łóżka i zapomnieć o tym, że cokolwiek się dzieje. – Sheva powiedział na głos to, o czym ja tylko myślałem. – To przerażające, że nie możemy w spokoju spędzać dni na zamku. W szczególności, że dla mnie są to ostatnie chwile z wami tutaj.
- Nie przypominaj mi o tym. – poprosiłem obejmując chłopaka po przyjacielsku. – Bez ciebie to już nie będzie to samo.
- To fakt. – skinął głową klepiąc mnie po głowie, jak dziecko. Wcale nie zważał na fakt, że znajdowaliśmy się w otoczeniu innych uczniów. – Ale nasza mapa nie pokazuje nic z tego, co jest pod zamkiem, a więc mamy do czynienia z jedną, wielką niewiadomą. Najchętniej uciekłbym stąd i udawał, że wcale mnie tutaj nie było. Nie lubię, kiedy coś zakłóca mi spokój dni.
- I tu muszę się z tobą zgodzić. – przytaknął Syriusz, który rzucił mi szybkie spojrzenie. Było nam przecież całkiem nieźle zanim trzęsienie nie przerwało naszego pocałunku.

niedziela, 17 marca 2013

Trzęsienie

Miesiąc bez kompa i nadal nie wiedzą, co z nim jest == Mam w nosie taki serwis!

8 lutego

Między mną a Syriuszem naprawdę zapanował spokój i nawet mój niezdrowy pociąg
do słodyczy zmniejszył się znacznie. Oczywiście, był w dalszym ciągu ponad
przeciętną, ale nie przerażał już tak bardzo, jak wcześniej. Przynajmniej nie
moich przyjaciół, którzy wiedzieli, że jestem czasami niemożliwy.

Uśmiechnąłem się do siebie stojąc w kąciku korytarza i patrząc na
rozglądającego się Syriusza, który chciał mieć całkowitą pewność, że nikt
niepowołany nie może nas zobaczyć. Nie ufał moim zmysłom tak bardzo jak swoim
toteż chciał zrobić to po swojemu i teraz nasłuchiwał, szukał, sprawdzał… Nie
wiem, jak powinienem nazywać wszystko to, co robił zanim skupił się na mnie.

- Tak, myślę, że teraz już możemy. – stwierdził usiłując brzmieć pewnie i pocałował
mnie lekko, niewinnie w usta. Zabawne, że był do tego zdolny. Chociaż mógł
tylko sprawdzać czy wcześniej nie pożywiłem się sporą dawką czekolady. Jak
można jej nie lubić?

Najwidoczniej jednak Syri miał ochotę na małe, słodkie buziaczki, gdyż ani mu w
głowie było jakiekolwiek pogłębianie pocałunku. Przysunął mnie za to bliżej
siebie i objął w pasie ramionami. Było tak przyjemnie, że drżałem na ciele,
nogi się pode mną uginały, a zbroja niedaleko trzeszczała, jakby czuła to samo,
co ja…

Że co?!

Odsunąłem do siebie Syriusza i z nie małym zdziwieniem stwierdziłem, że nadal
drżę, zbroja klekocze, a Syriusz trzęsie się jak galareta.

- Trzęsienie ziemi? – zapytał nie mniej zaskoczony wszystkim chłopak.

- W Anglii?

- Na to wygląda. – wzruszył ramionami i złapał mnie mocno za rękę. – Chodź,
musimy znaleźć chłopaków i dowiedzieć się, co jest grane. Uważaj, żeby nic cię
nie przygniotło, jeśli będzie spadać!

Nie kłóciłem się z nim. Jeśli chciał teraz zgrywać bohatera to ja planowałem mu
nie przeszkadzać, ale być o krok za nim, by w razie potrzeby przyjść mu z
pomocą. Nie czekając na jeszcze gorszy stan rzeczy przebiegliśmy w miarę pustym
korytarzem. Z przerażeniem stwierdziłem, że niektóre są zawalone rozbitymi
gargulcami, wiedźmami, rozsypanymi zbrojami.

Pomogliśmy jakiemuś młodemu Puchonowi wyjąć spod gruzu jego plecak i kazałem mu
szybko wracać do ich Pokoju Wspólnego. Tam raczej każdy z nas byłby
najbezpieczniejszy, a co za tym idzie, to właśnie tam będą nas szukać
profesorowie, by wyjaśnić, co się dzieje.

Wstrząsy ustały równie szybko, jak się zaczęły, równie niespodziewanie. Po
wcześniejszym biegu po drżącej ziemi teraz straciłem równowagę i musiałem
przytrzymać się równie niepewnego Syriusza by nie upaść.

- Co to było? – syknąłem do siebie, ale Syri udzielił mi na to, jakiejś
odpowiedzi:

- Nie mam pojęcia, ale może zacząć się znowu, więc musimy, czym prędzej znaleźć
się w pokoju.

Nie byliśmy jedynymi Gryfonami, którzy teraz musieli ile sił w nogach pędzić w
stronę dormitorium. Po drodze natknęliśmy się, bowiem na Niholasa i jego
przyjaciela, którzy również starali się dotrzeć jakoś do portretu Grubej Damy.

- Byliśmy w bibliotece, kiedy to się zaczęło. Musieliśmy wszyscy szybko uciekać,
jeśli spadające książki miały nas oszczędzić, a półki nie przygnieść. Wszystko tam
się trzęsło! – tłumaczył młodszy chłopak. – Nikt nie wiedział, co się dzieje i
wątpię żeby dało się to jakoś wyjaśnić.

- Słyszałem, jak młodsi mówili, że zamek zbudowano na skorupie żółwia . –
mruknął jego towarzysz. – To głupie, bo przecież mówi się tak o całym świecie,
ale w tej chwili może być nawet na słoniach, byle się nie trząsł, nie
trzeszczał, nie zawalił. – sam nie wiem, czy Edvin był bardziej spanikowany,
czy może zwyczajnie żartował w tej chwili.

- Dobrze, że nie wymyślili sobie wieloryba. – prychnął Syriusz, kiedy
wbiegaliśmy na nasz korytarz. – O nie!

Gruba Dama leżała w najlepsze na ziemi, a wejście zwyczajnie zniknęło.
Musieliśmy powiesić ją na miejscu, w którym była wcześniej, chociaż nie
wydawała się tym zachwycona. Płakała, panikowała bardziej niż my i krzyczała,
że to koniec świata. Gdyby miała gdzie uciekać najpewniej wcale nie
dostalibyśmy się do środka.

- Ingiatus. – rzuciłem hasło, by sprawdzić, czym prędzej, co z przyjaciółmi.
Kobieta w różu prychnęła zagniewana z powodu mojej nieczułości i znowu ryczała
wyjąc głośno. Musiałem wytrzymać kilka chwil by się odsunęła i wtedy wpadłem do
Pokoju Wspólnego, gdzie stał cały tłum przerażonych uczniów. Prefekci uspokajali,
co bardziej zestresowanych, co było także moim obowiązkiem. Na początek
odnalazłem jednakże moich kolegów, którzy podobnie jak my nie wiedzieli nic.

- Czekamy na McGonagall, bo powinna się tu pojawić. – wyjaśnili.

- Kiedy się zaczęło byliśmy tutaj i graliśmy w żabki. Nowa gra, którą Peter
dostał od rodziców. – kontynuował Sheva. – Nie spodziewaliśmy się trzęsienia
ziemi w szkole.

- Ktoś na pewno się w końcu pojawi. – stwierdziłem podchodząc do okna by
wyjrzeć na błonia. Nie było po nich widać tego, co się przed chwilą działo,
jakbyśmy wszyscy mieli zbiorowe halucynacje.

I wtedy zaczęło się od nowa. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że drzewa chociaż
drżą to jednak nie straszą ptaków swoim podskakiwaniem. Zrozumiałem wtedy, że
naprawdę tylko zamek drży, trzęsie się, sam nie wiem.

- Powinniśmy wyjść na zewnątrz! – złapałem za rękę jednego ze starszych
prefektów. – Tam nic się nie dzieje.

- Jak sobie to wyobrażasz? – syknął. – Na korytarzach wszystko się wali. Jeśli
zwali nam się na głowę kawał kamienia na pewno nigdzie nie zajdziemy.

- Kiedy znowu przestanie się trząść. – wyjaśniłem nalegając i mocniej
zaciskając pięść na koszuli chłopaka. – Nie mamy wyjścia, rozumiesz? Tutaj też
coś może nam spaść na łeb!

- On ma rację. – usłyszała nas jedna z dziewczyn. – Musimy wyjść. Nie wiadomo
czy nauczyciele tutaj dotrą. Im też może się coś stać.

Chłopak westchnął ciężko.

- Niech będzie. Wyślę wiadomość do prefektów z innych domów, a wy poinformujcie
innych, że kiedy wstrząsy ustaną wybiegamy na zewnątrz. Najkrótszą, najszerszą
drogą, jasne? Żadnych cudownych skrótów, gdzie możemy utknąć.

Skinąłem głową, dziewczyna też to zrobiła. Wyszukałem więc w tłumie innych
prefektów i poinformowałem ich o planie prosząc by powiedzieli swoim grupą i
rocznikom, co planujemy. Sam podszedłem do przyjaciół mówiąc im szybko, co
postanowiliśmy. Zdeklarowali, że pomogą mi w potarciu do wszystkich, by nikt
nie został w środku. Wysłałem Shevę by powiedział o tym Grubej Damie. Jeśli
ktoś z nas jeszcze nie dotarł do Pokoju Wspólnego, musiał wiedzieć, gdzie
jesteśmy.

- Musimy się streszczać. – szepnąłem na ucho Syriuszowi. – Jeśli przerwy będą
coraz krótsze nie wiem ile czasu możemy mieć na wyjście.

- Nie bój się, damy sobie radę. – pogłaskał mnie pieszczotliwie po dłoni.

Znowu poczułem się dziwnie, kiedy wszystko się uspokoiło.

- Teraz! – dałem znać swojej grupie i wskazałem na drzwi. – Wychodźcie i to
szybko!

Nie byłem ideałem, kiedy chodziło o działanie w stresie, ale teraz miałem do
pomocy także starszych uczniów, więc jakoś dawałem sobie radę. Czekałem aż
zwyczajni uczniowie szybko wyjdą z Pokoju Wspólnego i zamykałem pochód wraz z
kilkoma innymi osobami. Syriusz i James wzięli na siebie prowadzenie młodszych
roczników na przedzie, więc ufałem, że wszystko się nam idealnie uda.
Przynajmniej, taką miałem nadzieję, kiedy gnałem z innymi za długim sznurem
Gryfonów, a karteczkowe ptaki leciały między nami próbując dotrzeć do innych
prefektów Hogwartu i najpewniej do profesorów.

środa, 13 marca 2013

Pogodzony

3 lutego

- Dobra, poddaję się! – sprzeniewierzyłem się samemu sobie nie wytrzymując
dłużej bez Syriusza. Jeszcze wczoraj byłem zdecydowany tkwić w swoich
postanowieniach, zaś dziś patrzyłem na niego, kiedy spał rano i po prostu nie
mogłem dłużej. Wydawał się taki bezbronny i niewinny, kiedy błądził po krainie
sennych fantazji. Nic więc dziwnego, że zafundowałem pobudkę przyjaciołom,
którzy nie do końca wiedzieli, co się dzieje i ostatecznie chyba pomyśleli, że
głos pochodził z ich snów, więc wrócili do niewinnego ślinienia poduszek. Tylko
Syri wiedział, że na niego patrzę i nie miał złudzeń. Jego oczy z trudem
pozwalały się otworzyć powiekom. Mogłem się założyć, że jestem dla niego tylko
rozmazanym kształtem.

- Musimy przez to przechodzić o tak wczesnej godzinie? – mruknął zaspany i
przykrył się dokładniej pościelą. Chyba nie do końca docierało do niego
znaczenie mojego zawołania. Cóż, nie wiedział, co traci.

Wydostałem się spod swojej trochę skotłowanej pościeli i podkradłem się do
łóżka Syriusza. Jak dobrze, że ostatnio nie miał w zwyczaju zasłaniać kotar
swojego posłania… Dzięki temu nie tylko go widziałem, ale i mogłem bez problemu
wślizgnąć się pod jego pościel i przytulić do szerokich, ciepłych pleców.

- Jesteś okropny. – chłopak odwrócił się w moich objęciach przodem i objął mnie
mocno przytulając do siebie. – Cały dzień mnie ignorujesz, żeby nad ranem się
łasić? – bełkotał, a zaraz potem zasnął w najlepsze. Teraz już chyba nic nie
mogło go obudzić.

Prawdę mówiąc, sam nie wiedziałem, dlaczego akurat tak wcześnie rano zachciało
mi się pieścić, tulić i szukać ukojenia u Syriusza. Może byłem typowym facetem,
w którego żyłach krąży podnieta właśnie zaraz po przebudzeniu, zaś wieczorem
nic nie wygląda już wystarczająco interesująco? Nie nazwałbym się dziwakiem,
jako że często spotykałem się z takim „rozkładem dnia” u mężczyzn w
literaturze. Byłem więc zupełnie normalny, zaś Syriusz należał do tych
chodzących śpiochów, którym nigdy nic się nie chciało, jeśli nie wyspali się po
swojemu.

- Niech cię, Remi. Jest mi za ciepło. – Syri wrócił do żywych ziewając
przeciągle i oparł głowę o moją. – Będę niewyspany, zły i marudny, a wszystko,
dlatego że masz dziwne pory na okazywanie zainteresowania.

Chciałem wspomnieć, że o tej porze nie jadam przynajmniej łakoci, ale wolałem
nie przypominać mu o mdłościach z samego rana. Było przed szóstą, a więc nic
dziwnego, że wolałby smacznie spać, niż gadać ze mną w półmroku. I tak dziwnym
trafem dostrzegłem jego twarz w tych połowicznych ciemnościach, a to zakrawało
na przeznaczenie i cud.

- Jeśli ci źle to wrócę do siebie i będę się nadal gniewał. – powiedziałem z
dziecięcym dąsem, jakbym miał nadal jedenaście lat. Sam nie wiem, co mnie
napadło, ale było to zabawne, może nawet interesujące. Mogłem prowadzić studium
nad samym sobą.

- Zostań. – chłopak westchnął i z trudem uchylił zlepione ze sobą powieki. –
Przez ciebie pieką mnie oczy, a i tak nie mogę już zasnąć. Za coś takiego
powinno się zamykać delikwenta w lochach i czekać do rana z karą.

- Ależ z ciebie zboczeniec, Syriuszu! – starałem się nie obudzić jednak
przyjaciół, kiedy rozmawiałem z chłopakiem podniesionym szeptem, czy jakkolwiek
mógłbym to teraz nazwać. – Lochy, co?

- Jesteś demonem, Remi. – pogładził mnie po głowie, jak małe dziecko i kolejny
raz ziewnął. – Nie, muszę spać, nie zdołam się podnieść. Błagam, Remi, nie bódź
mnie więcej o tak wczesnej porze i najlepiej… Sam nie wiem, co najlepiej.
Umieram z niewyspania.

- Jak na niewyspanego strasznie dużo mówisz. – zauważyłem,

- Mówię? Ja majaczę. – z ulgą zamknął oczy i przytulił się do mnie. Jego głowa
ani o centymetr nie przesunęła się na poduszce, do której wydawała się na stałe
przytwierdzona.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Tak naprawdę, nie mogłem spać z powodu dręczącego
mnie niezdecydowania dotyczącego książek, które chciałbym przeczytać, mieć,
kupić, a na które zwyczajnie nie było mnie stać. Czy naprawdę powinienem
otaczać się nowymi tytułami, kiedy tak wiele kontynuacji miało ujrzeć światło
dzienne? I co z innymi wydatkami? Czułem się jak szaleniec i chyba nim byłem pod
pewnym względem. Moje życie toczyło się wokół Syriusza, książek i słodyczy, a
dodatkowo doprawiałem je nauką i przemianami. Tak, chyba naprawdę byłem dziwny.

Postanowiłem przespać się chwilę zanim rozpocznę ten długi, męczący dzień.
Wtuliłem twarz w pierś Syriusza, przez co musiałem go trochę odkryć, i
pozwoliłem sobie na pocałowanie go przez ubrania. Na pewno nie wiedział, że to
robię, ale przecież ja zdawałem sobie z tego sprawę i to się liczyło.

Zacząłem się zastanawiać nad tym, jak wiele zawdzięczam Syriuszowi i reszcie
chłopaków, jak zabawne musi wydawać się dla kogoś z zewnątrz to, że potrafimy
się sprzeczać, a jednak niezmiennie jesteśmy sobie bliscy. Tutaj nie było mowy
o wielkich i okropnych fochach. Zwyczajnie byliśmy dla siebie chłodni, mówiliśmy
niemiłe rzeczy, ale żaden z nas nie brał sobie tego do serca. Byliśmy
niezmiennie najbardziej zgodną grupą przyjaciół, nawet w chwili, kiedy się
sprzeczaliśmy. Miałem ochotę chichotać, kiedy tak o tym myślałem, ale zamiast
tego mocniej wtuliłem się w ciało mojego chłopaka, z którym od kilku tygodni
nie byłem aż tak blisko. Nasza kłótnie nie należała może do najpoważniejszych,
ale obaj traktowaliśmy ją całkiem poważnie. Tym bardziej dziwił mnie fakt, że
zrezygnowałem z walki o prawa do łakoci i wolałem oddać się pod władanie
Blacka.

Uległem… Na całej linii poległem i uległem Syriuszowi porzucając jedną z moich
największych miłości na rzecz innej. Nic dziwnego, że nie mogłem zasnąć, kiedy
myśli w mojej głowie pędziły, jak szalone i nie chciały się zatrzymać ani na
chwilę.

- Nie gzij się tak, Remi. – Syriusz znowu był rozbudzony i chyba niedługo miał
zamiar mnie znienawidzić za takie zachowanie. – Skoro ty się poddałeś i nie
chcesz już ze mną walczyć, to ja też nie będę walczył z tobą, dobrze? Możesz ze
mną chodzić i jeść słodycze. Obaj się poddajemy, ale teraz nie kręć się tyle,
siedź, leż, rób cokolwiek byle w bezruchu.

- Tak się nie da. – jęknąłem.

- I w ciszy. – dodał od razu. – Da się w bezruchu i ciszy, więc rób tak, jak ci
mówię. – jego głowa w końcu oderwała się od poduszki. Pocałował mnie w czoło i
już znowu tulił się do miękkiego materiału.

- Miałem piękny sen, ale ciągle mi przerywacie. Przestańcie ciągle szeptać. –
głos Shevy był karcący.

Zamilkłem więc od razu i Syri chyba tylko na to czekał, bo zamruczał z
zadowoleniem i już więcej mnie nie zaczepiał.

Nie łatwo było mi zasnąć, kiedy wdychałem przyjemny zapach chłopaka, na który
składała się jego skóra i wczorajsza woda po goleniu. Wonny, ciepły i cudowny
Syriusz. Jak ja mogłem tak długo bez niego wytrzymać? Może, dlatego teraz wiem,
jak bardzo zmężniał? W końcu po tylu dniach z daleka od niego, musiałem teraz
zauważyć jak różny jest Syriusz dziś od Syriusza sprzed lat.

Przygryzłem wargę i uśmiechnąłem się. Czułem, że mój umysł zaczyna się powoli
buntować, czuję się coraz bardziej błogo, coraz bardziej śpiący. Jeszcze trochę
i może zdołałbym zasnąć w najlepsze i nie budzić się do późnego popołudnia? Nie
pamiętałem nawet, jaki mamy dziś dzień. Wszystko wydawało się zamazane, senne,
dziwne, a ja byłem w tym zaledwie małym robaczkiem otoczonym zielenią liści,
trwa i drzew. Świat był wielki, a ja mikroskopijny.

Zabawne, ale naprawdę szybko zasnąłem i już o niczym nie pamiętałem. Widziałem
tylko, że między mną, a Syriuszem nie było już wojny, pogodziliśmy się i
mogliśmy nadal szaleć we dwójkę, jakby nigdy nic się nie działo. To było moje
małe niebo, a sny nie przychodziły, gdyż jedyne, co pamiętałem w krótkich
chwilach przebudzenia to czerń i spokój. Jeśli właśnie takiego spokoju pożądał
Syri to nie mogłem mu się dziwić.

niedziela, 10 marca 2013

Ser

Nie mam kompa i nie wiem, kiedy będę go miała. Nie wiadomo, co się z nim porobiło == Wracam do Was, bo dłużej nie wytrzymam bez tego ^^" Piszę na mamy sprzęcie i od razu zaznaczę, że NOTKI pojawiać się będą w ŚRODY i NIEDZIELE! Rezygnuję z piątków z wielu powodów.

2 lutego

Miałem sporo czasu na słodki odpoczynek od Syriusza, od problemów i
uciążliwości przyjaciół, którzy potrafili szaleć, jak nikt inny. Ostatnie
tygodnie mijały jednak w ślimaczym tempie zabarwionym depresją, kiedy nie
krzyczeli, nie śmiali się zbyt głośno, siedzieli, mówili, czasami się
uśmiechali, ale dalecy byli od szaleństwa. Może kiepski humor Syriusza odbił
się także na nich? Kto wie, co tak naprawdę się z nimi działo? Ja za to
musiałem walczyć z beznadzieją kiepskiej pogody, która nie wpływała na mnie
pozytywnie, ale zmuszała do lenistwa, narzekania i beznadziejnej egzystencji
nudziarza.

- Zimno mi. – rzuciłem poważnie otulając się kocem i patrzyłem w płomienie
wesoło skaczące po polanach w kominku, jakby samo to mogło mnie jakoś ogrzać.
Rozmasowałem dłonie pocierając je o siebie i objąłem kubek pełen gorącej
czekolady, która dotąd spoczywała bezpiecznie między moimi kolanami.

- Nie żeby mi to przeszkadzało, ale jeśli nic nie robimy, to nie może nam być
ciepło. – zauważył filozoficznie niemal Sheva. – Powinniśmy się ruszyć. Nie
wiem, pobiegać?

Spojrzałem na niego wymownie. Nie było mowy o bieganiu, skakaniu, czy innych
szaleństwach póki się nie rozgrzeję.

- Dobra, kiepski pomysł. – przyznał poddając się.

- Mam ochotę na ser wędzony. – rzuciłem nagle, jak przystało na upierdliwca.
Chłopcy przewrócili oczami.

- Oho, zachcianka. – mruknął pod nosem James, który sam od pewnego czasu
zastanawiał się, co powinien robić. – Dobra, leniuchy! Podnosić tyłki i idziemy
po ser dla Lupina, a później pokrążymy po zamku. Czas na zwiad i szukanie
ciekawych obiektów do znęcania się, śledzenia, czegokolwiek.

- Musimy? – Peter przetoczył się na drugi bok leżąc przed kominkiem, jak domowy
wielki kocur. – Tutaj jest tak przyjemnie, tak ciepło i miło… Mięciutko…

- Dupsko i tyle! – J. już podniósł się i splótł ramiona na piersi. – Idziemy,
bez narzekania. Król Demon tak mówi i koniec! – co on znowu wymyślił?

- Jeśli to mnie rozgrzeje to jestem całkowicie za. – stwierdziłem podnosząc się
i z bólem odrzucając ciepły koc, który sam złożył się starannie na sofie. Już
za nim tęskniłem. Ponownie rozcierałem dłonie, które były zimne, jakbym wyjął
je dopiero z lodówki.

- Dawaj. – Syri mruknął łapiąc mnie za ręce i schował je w cieple swoich dłoni.
Jego palce były naprawdę gorące, kiedy zaciskały się mocno na moich. Może
właśnie tego potrzebowaliśmy by w końcu się pogodzić? – Nadal uważam, że nie
wolno ci jeść łakoci przed pocałunkami. – rozwiał moje marzenia. – Nie chcę
całować tabliczki czekolady tylko Remusa Lupina.

- Więc całować nie będziesz! – chciałem wyrwać swoje ręce z jego uścisku, ale
nie pozwolił mi na to. Wymownie spojrzał w moje oczy dając mi tym do zrozumienia,
że ma w nosie moje zdanie i tak będzie robił swoje czekając cierpliwie, aż
wymięknę i będę błagał o jego pocałunki. Sam sądziłem, że będzie odwrotnie i to
on nie wytrzyma beze mnie, ale jak dotąd obaj dawaliśmy sobie radę na nasza
mała wojna nabierała realniejszych kształtów. Chłopcy mieli nas czasami dosyć,
ale co mogłem poradzić na to, że nagle przychodziło mi wybierać między dwiema
ukochanymi różnościami? Nadal uwielbiałem Syriusza tyle, że słodycze również
były mi niezbędne do życia. Dlatego piłem dziś gorącą czekoladę, dlatego
planowałem pożreć deser podczas podwieczorku i nie przejmować się kaloriami.
Nadal było chłodno, więc potrzebowałem tego sposobu na rozgrzewanie swojego
zmarzniętego ciała. Remusa Lupina nie chroniło grube futro, na co dzień. Musiał
sobie radzić bez tej naturalnej ochrony przed chłodem.

- Chodźmy już. – Sheva skakał w miejscu przez chwilę najwyraźniej zarażony moim
zimnem, bądź samo spoglądanie na wymarzniętego mnie sprawiało, że odczuwał
podobnie niską temperaturę.

O dziwo, wszyscy zgodnie skinęliśmy głowami. Musieliśmy się ruszyć, jeśli miało
nam być ciepło. Zdecydowaliśmy się na kuchnię, gdzie miałem zamiar objeść się
serem, który nagle okazał się mi niezbędny do życia. Nawet nie chciałem
wiedzieć, jak wtedy będę śmierdział wędzonką, ale co z tego, skoro Syri i tak
mnie nie całował? Mogłem sobie pozwolić na dołujący zapaszek wędzonego sera
otaczający mnie przy każdym słowie. Remus Lupin – serowy wilkołak!

Już pierwsze kroki sprawiły, że było nam ciut cieplej, a kiedy przemierzaliśmy
korytarze już niemal czułem ciepło w każdej części ciała. Na początek jednak
rozgrzały się moje dłonie, które Syri rozcierał i na które subtelnie dmuchał
ciepłym powietrzem. Chyba powinienem mu się jakoś za to odwdzięczyć, ale
wątpiłem by tego chciał. Z resztą, ja sam nie specjalnie chciałem okazywać mu
jakąkolwiek czułość. Byłem na niego zły i wątpiłem by to mogło się zmienić. Na
pewno wolałem poczekać jakiś czas zanim znowu nasz związek wróci do
poprzedniego stanu.

Kuchnia była pełna zapachów i ciepła płynącego od ognia, na którym gotowały się
potrawy na naszą kolację. Skrzaty Domowe uwijały się w tym ukropie nawet nie
wiedząc, jak wielkie mają szczęście, że jest im ciepło i przyjemnie. Poczułem
głód, kiedy tak patrzyłem na to, co robią.

- Przepraszam. – zaczepiłem jednego ze Skrzatów. Przyjaciele zostali za
drzwiami by nie robisz sztucznego tłumu. – Mógłbym dostać kawałek wędzonego
sera? – tak, miałem zachcianki i nie dziwił mnie zaskoczony wzrok mojego małego
rozmówcy.

- Y… Tak, chyba tak… - wahał się jakby nie był pewny, czy w kuchni znajdzie się,
chociaż kawałek wędzonego specjału.

Przez chwilę zrobiło mi się przykro, że tak go poganiam i sprawiam kłopoty, ale
kiedy podał mi trzy laseczki wędzonego sera żółtego poczułem się, jak w niebie.
Powąchałem ser i uśmiechnąłem się. Zachowywałem się, jakbym był Peterem, ale
zimno zmuszało mnie do dziwnych zachowań. Tak sobie to przynajmniej
tłumaczyłem.

- Dziękuję. – posłałem Skrzatowi uśmiech i wyszedłem energicznie z kuchni
wpadając po drodze na Shevę, który drobił przed drzwiami. Widząc, co trzymam w
ręce wyrwał mi jedną pałeczkę i zadowolony odgryzł wielki kęs.

- Nie ważne, że później śmierdzi, bo kwasy rozkładają białko w żołądku.
Jedzenie rozgrzewa organizm. – wiedziałem od razu, że improwizuje i nie ma
pojęcia, co mówi. Chociaż mógł mieć rację. Jamesa mało to jednak obchodziło.

- Skoro teraz jest wam lepiej to zakładam, że możemy zaryzykować obchód zamku?
– pytał, ale nie oczekiwał naszej odpowiedzi. Zamiast tego od razu ruszył przed
siebie w stronę schodów, którymi mogliśmy wdrapać się na wyższe piętra i
sprawdzić okolice gabinetów nauczycieli. Tam zawsze coś mogło się dziać, a nic
nie było bardziej interesujące niż afery związane z profesorami. Chociaż… Jak
dotąd żadnej wielkiej nie odkryliśmy.

Raźnym krokiem ruszyłem w ślad za chłopakami. Rozkoszowałem się śmierdzącą
przekąską i zastanawiałem nad tym, czy depresja może mieć coś wspólnego ze
jedzeniem sera. Może bez Syriusza zamieniałem się w dziwnego wilkołaka
mleczno-czekoladowego? A co jeśli za jakiś czas będę chodzącym smrodem? Może
przestanę całkowicie o siebie dbać? Ale przecież nie byłem dziewczyną, nie musiałem
przesadzać! Nie mogłem też zapytać o radę Syriusza, bo przecież byłem z nim na
wojennej ścieżce, a skoro byliśmy teraz tylko przyjaciółmi to raczej mój zapach
nie powinien go specjalnie interesować. Zupełnie jakbym martwił się o to, że
James objadał się przy śniadaniu czosnkowym pieczywem, a przecież tego nie
robiłem.

Westchnąłem cicho, chociaż ciężko. Zaczynałem wariować bez Syriusza i jego
zainteresowania. Ale nie mogłem się poddać, nie mogłem ulec jego namowie!
Musiałem dać z siebie wszystko, wykazać się twardymi zasadami, których
przestrzegam!

- Jestem beznadziejny. – powiedziałem do siebie, chociaż chłopcy też to
słyszeli. Mieli jednak na tyle taktu by nie zwracać na to uwagi. Bo i po co?
Mówiący do siebie Remus Lupin to nie nowość, chyba…