niedziela, 28 kwietnia 2013

Znowu on

20 kwietnia
Ostatnie dni były najspokojniejszymi, jakie trafiły się nam w przeciągu miesiąca. James uspokoił się o sporych problemach z żołądkiem, które męczyły go na tyle długo, że skapitulował, a dieta weszła mu w nawyk. Nie specjalnie chciał się wtedy spotykać z Evans, ale kiedy jego tyłek odpoczął po rewolucji, chłopak odzyskał władzę w swoim ciele i przestał bać się Lisicy. Nic więc dziwnego, że spędzał wiele godzin z dziewczyną, chociaż jakimś cudem znajdował także czas dla nas. Widać był lepiej zorganizowany niż my, kiedy przychodziło co do czego.
Zamknąłem oczy i rozmasowałem je chcąc pozbyć się pieczenia. Byłem trochę zmęczony, jako że miałem drobne problemy z wyrabianiem się na czas, ale dzisiejszy dzień miał być wyjątkowy, więc zobowiązałem się do wytrzymania i spędzenia go z Syriuszem. Z tego też powodu czekałem na niego pod naszym dormitorium. Sheva obiecał, że on i Peter zajmą się czymś, gdy my będziemy na naszej randce w pokoju, zaś James wyciągnął Evans na długi spacer po błoniach. Miał zamiar chwalić się swoimi umiejętnościami szukającego o ile dobrze pamiętałem.
Black pojawił się o czasie, tak jak obiecał. Załatwił swoje sprawy z Wavele i teraz mógł zająć się mną. Nie miałem nic przeciwko jego spotkaniom z profesorem przed naszymi randkami, ale miałem małą nadzieję, że nie wypytuje mężczyzny o rady, jakie ten mógłby mu dać w takiej sytuacji. Nie chciałem by nauczyciel wiedział, co robię z Syriuszem, nawet jeśli było tego niewiele, a najistotniejsze rzeczy kruczowłosy raczyłby ukrywać.
- Nie czekałeś zbyt długo? – zapytał z czarującym uśmiechem, ale zignorowałem to durne pytanie. Kto w ogóle je zadaje wiedząc, że w takich wypadkach nie mówi się prawdy? Z resztą, wiedział ile musiałem na niego czekać, gdyż sam zostawił mnie przed schodami chcąc bym nie wchodził do pokoju sam. – Dobra, niepotrzebnie pytałem. Zapomnijmy o tym.
- Słusznie. – złapałem go za rękę. – Teraz możemy wejść do środka? – chyba zachowywałem się jak dzieciak, ale po prostu chciałem mieć już Syriusza pod ręką i móc zapomnieć się na chwilę przy jego boku.
Pokój wyglądał zupełnie tak samo, jak zawsze, chociaż zasłony wszystkich łóżek były zasunięte poza jednym – tym Syriusza. To właśnie do niego się skierowaliśmy.
- Nie wiem jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, ale chciałbym spróbować. – Syri patrzył na mnie błagalnie. Ileż wysiłku musiało kosztować go powstrzymywanie się przez cały ten czas… Może naprawdę było to już ponad jego siły?
- Wiosna. – wzruszyłem ramionami – Nie mam nic przeciwko. – usiadłem na łóżku i uśmiechnąłem się trochę niepewnie. Czy ja byłem gotowy by posunąć się dalej?
Usiadłem na łóżku podciągając się tak by nogi nie wisiały, a tym samym bym mógł położyć się w razie potrzeby. Syri usiadł po turecku przede mną i pocałował mnie lekko na początek. Musieliśmy wyczuć klimat, zapomnieć się, pożerać.
Uśmiechając się pod nosem przytuliłem się mocno do Syriusza i oddałem pocałunek. Byłem gotowy by zaryzykować i oddać mu się w całości w zaledwie jednej chwili. Najwyższy czas by nie musiał na mnie czekać, ale otrzymał to czego zapragnął.
Przysunąłem się bliżej, pocałowałem chłopaka kolejny raz i wdrapałem się na jego uda tak, że swoimi oplatałem go w pasie. Od razu zdjąłem jego koszulkę, a później swoją. Syriusz czekał grzecznie, jakby nie był pewny, czy dobrze robi współpracując ze mną aż do tego stopnia. Tyle, że musiał mi zaufać. Nie miał innego wyjścia, jeśli chciał wyjść z tego cało i mieć mnie nadal dla siebie. Zawsze mogłem przecież się obrazić uznając, iż chłopak mnie nie chce, że go nie pociągam.
- Naprawdę myślisz, że to dobry dzień? - chłopak się wahał.
- Nie. Moim zdaniem to wcale nie najlepszy dzień na zbliżenie, ale to ty kazałem się tyle czekać przed drzwiami. Myślę, że możemy to odłożyć na inną okazję, a teraz skupić się na niewinnych pieszczotach. O takich. - zademonstrowałem pochylając się i wkładając ręce w spodnie Syriusza. Zacisnąłem ręce na jego pośladkach, chociaż musiałem się wysilić by wepchnąć je między jego tyłek, a materac łóżka. Black śmiał się kiedy to robiłem, jakby był przekonany, że wcale nie uda mi się tego osiągnąć. A jednak! Syri nigdy by się do tego nie przyznał, ale był bardzo wrażliwy na dotyk na zewnątrz, podczas gdy ja szalałem, kiedy pieścił moje pośladki od środka, choć niewiele miało to wtedy wspólnego z pośladkami.
Śmialiśmy się, kiedy przyszło nam dopieszczać się wzajemnie. Jego ciało blisko mojego, jego krocze topiące moje i odwrotnie. Zabawne, ale mężczyźni zdecydowanie wiedzieli jak się bawić. Wystarczyły im ciała i bliskość. Tak jak teraz kiedy miałem Syriusza na wyciągnięcie ręki i korzystałem z tego pieszcząc go, gdy on pieścił mnie. I pomyśleć, że jeszcze niedawno obaj zjawiliśmy się tutaj z chęcią oddania się sobie w całości, jeśli tylko byłoby to możliwe...
Tuliliśmy się niewinnie do siebie, kiedy ktoś zastukał do drzwi.
- Nie chciałem przerywać, ale mamy problem z Potterem. - to Sheva. Biedny pewnie sądził, że przerwał nam nasz pierwszy raz, ale to znaczyło, że sytuacja musiała być poważna.
- Co się dzieje? - Syri nie brzmiał na zadowolonego.
- Że co?! - poderwałem się z łóżka i zacząłem pospiesznie zakładać koszulkę. Było miło, ale teraz już nie mógłbym skupić się na niczym, kiedy miałem świadomość, że mój przyjaciel jest w potrzebie. - Jak do tego doszło?!
- To zabrzmi dziwnie, ale z lasu wybiegł jeleń... I rzucił się na niego. Był wyjątkowo agresywny i...
- I skąd to wiesz? - Syri również zakładał na siebie porzucone wcześniej ubrania. Wyglądał jakby przed chwilą odzyskał ochotę na konkretne pieszczoty, a teraz musiał porzucić wszystkie ambitne plany na rzecz całkowicie beznadziejnych i polegających na trosce o Pottera.
- Jedna gryfonka ze starszego rocznika widziała wszystko. Mówiła, że przez chwilę obawiała się, że ten jeleń nadzieje Jamesa na poroże, ale obeszło się bez tak drastycznych metod. Zderzyli się dosyć konkretnie, obeszło się bez rozlewu krwi, ale J. upadł konkretnie i walnął się w łeb. Teraz jest nieprzytomny, a przynajmniej chwilowo.
- Będzie żył? - Black otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, a ja podążałem za nim.
- Oczywiście, że tak. Potrącił go jeleń, a nie usiadł na nim Hagrid. Z tego, co słyszałem musimy się pospieszyć jeśli chcemy wiedzieć, co z nim.
- Animag przybierający postać jelenia potrącony przez jelenia. Wcale mi się to nie podoba. Podejrzewam, że ktoś maczał w tym palce, a naszym zadaniem jest to udowodnić i ukarać winnego.
- Jelenie nie wyskakują z lasu atakując ludzi. - przyznałem, chociaż nie miałem pewności, czy był to atak, czy też przypadkowa kolizja. Musieliśmy dowiedzieć się wszystkiego z pierwszej ręki, a więc od Evans, która musiała być z chłopakiem w tamtej chwili. - Chodźmy do niego. Może się ocknie i będzie mógł nam powiedzieć, co się stało.
- Dwa razy w Skrzydle Szpitalnym w przeciągu jednego miesiąca. Nieźle sobie radzi. - mruknął pod nosem Syriusz i złapał mnie za rękę nie przejmując się ludźmi, których było przecież pełno w Pokoju Wspólnym. Może uznał, że nikt nie zwróci na nas uwagi? A może wręcz przeciwnie? Kto to wie? Najważniejsze było teraz dotarcie do Pottera i odkrycie tajemnicy kryjącej się za jego wypadkiem.

środa, 24 kwietnia 2013

Żyć

5 marca
Dziwnie było patrzeć na Jamesa związanego, jak świniak i leżącego na łóżku, gdzie nie mógł się nawet swobodnie poruszać krępowany przez dodatkowe pasy. Bez wątpienia jego stan nie należał do najprzyjemniejszych, ale czy naprawdę wymagało to aż tak drastycznych metod? Czy nie można było zamknąć go w jakiejś kuli, czy pomieszczeniu, gdzie nie wyrządziłby sobie krzywdy? J. był moim przyjacielem, a ja siedząc przy nim patrzyłem, jak szarpie się w swojej kolejnej wizji. Dlaczego nie powstrzymaliśmy go przed połknięciem tych pąków? Co w ogóle przyszło mu do głowy by próbować takich specjałów „kuchni” Sprout?
- Co jest? Nie mogę się ruszyć? – usłyszałem całkiem przytomny głos i pisnąłem widząc, że chłopak otwiera oczy.
- Peter, biegnij po…
- Jasne. – chłopak zbył mnie machnięciem ręki i pognał do niewielkiego gabinetu pielęgniarki.
Tym czasem ja i reszta chłopaków otoczyliśmy skołowanego Pottera odczuwając naprawdę wielką ulgę.
- Dobrze, że do nas wróciłeś! Martwiliśmy się! – objąłem, w miarę możliwości, Jamesa i poklepałem go po głowie.
- Dlaczego jestem związany? – nie odpowiedział na moje czułości.
- Nażarłeś się byle czego i trochę ci odwaliło. – Syriusz nie przebierał w słowach.
- Te pąki? Dajcie spokój nie mogło być tak źle!
Nie dowiedział się jednak jak źle z nim było, jako że właśnie nadszedł Peter w towarzystwie pielęgniarki, która wyprosiła nas z pokoju w trybie natychmiastowym. Potter musiał zostać zbadany zanim ktokolwiek zdecyduje się na zdjęciu więzów i pasów. Gdyby znowu zaczął swoje lunatyczne wariacje moglibyśmy mieć nie lada problem by ponownie go złapać. Nie mniej jednak kobieta obiecała, że zawoła nas, kiedy tylko badania zostaną wykonane i wtedy dowiemy się, co postanowiła względem Jamesa. Ostrzegła jednak, że w jego przypadku nie obejdzie się bez długich godzin spędzonych w łazience, jako że rozwolnienie było najczęstszym skutkiem ubocznym zatrucia pąkami Dzwonnika. To była naprawdę zabawna informacja, a jednak żadnemu z nas nie było do śmiechu. Nazbyt martwiliśmy się wcześniej o Pottera by teraz śmiać się z efektów ubocznych. Przecież gdyby zapadł w śpiączkę…
Nawet nie chciałem o tym myśleć. Kamień spadł nam z serca, gdy tylko J. zaczął mówić z sensem i otworzył oczy. To było dobrym znakiem i nawet my mieliśmy tego świadomość.
Drzwi izolatki otworzyły się i stanęła w nich uśmiechnięta Pomfrey.
- Możecie do niego wejść. Jest cały i zdrowy, ale musi zostać tutaj do wieczora. Kiedy jego żołądek się uspokoi pozwolę mu wrócić do pokoju.
- Więc nic mu już nie zagraża? – Sheva wolał być całkowicie pewny, więc dopytywał.
- Nic poza ostrymi bólami w dolnej części ciała, kiedy jego organizm będzie pozbywał się resztek pąków. To na pewno oduczy go pakowania do ust tego, co nie trzeba. Poza tym będzie na dwutygodniowej diecie, którą dla niego ułożę, a wy musicie dopilnować by jej przestrzegał. To bardzo ważne, jeśli chce pozbyć się przykrej przypadłości żołądkowej.
- Dziękujemy. – teraz już byłem naprawdę spokojny. Nie mniej jednak musiałem rozprawić się ze swoim nieodpowiedzialnym przyjacielem.
Dołączyliśmy do siedzącego na łóżku, już wolnego Jamesa, który przetarł okulary zakładając je na nos. Widziałem po jego minie, że ma ochotę zapytać o wszystko, co się działo, ale wolał z tym poczekać. Może sądził, iż jest to odpowiednia opowieść na wieczory przed zaśnięciem? Nie chciałem niszczyć jego marzeń, a poza tym wolałem by dowiedział się o swoich wyczynach w chwili, kiedy najmniej będzie się tego spodziewał. To na pewnego nauczy go rezonu!
- Słyszeliście, co mi grozi, prawda? – J. przyglądał nam się uważnie. – Więc wiecie, że długo z wami nie posiedzę, bo będę zmuszony skorzystać z łazienki. Musiałem wypić jakieś świństwo na wzmocnienie żołądka, a i tak czeka mnie gigantyczna laktacja.
- Wybacz, stary, ale nie chcę znać szczegółów. – Syri zasłonił usta okularnika swoją dłonią. – Ani słowa na ten temat, jasne? To twoja sprawa, co się stanie, nie nasza.
Tak, w sumie miał rację. Co nas interesowały tego rodzaju problemy, skoro i tak już dosyć o nich usłyszeliśmy? Ileż można przeżywać coś takiego?
- Mam do was prośbę. Powiedzcie Lily, że tutaj jestem. Tylko niech wpadnie trochę później, tak po obiedzie. Nie chcę żeby widziała mnie w najgorszym stadium, a czuję, że moje jelita właśnie rozpoczynają swój taniec. – rozmasował brzuch, z którego właśnie dochodziły dziwne, burczące odgłosy świadczące o tym, że coś się w środku dzieje. By nie wprowadzać chłopaka w większe jeszcze zażenowanie postanowiliśmy dać mu spokój i wyjść. Obiecaliśmy czekać w Pokoju Wspólnym na jego powrót wieczorem i pożegnawszy się wyszliśmy z mieszanymi uczuciami. W końcu J. dostanie nauczkę, jest cały i zdrowy, ale i namęczy się zanim wróci do pełnej formy. Może wizyta Evans nie była takim złym pomysłem? Jeśli ona go nie uspokoi i nie sprawi, że chłopak się ustatkuje to nikt tego nie dokona. A już na pewno nie my!
Wysłaliśmy po nią Petera, który psiocząc cicho na to, że niepotrzebnie zrzuca kilogramy, które w gruncie rzeczy lubił, pognał niezgrabnie do naszego dormitorium. My w tym czasie morderczo powoli zmierzaliśmy w tym samym kierunku.
Milczeliśmy, a każdy z nas myślał najpewniej o czymś zgoła odmiennym. Ja miałem w głowie nieodmienne obrazy tego, jak nasze życie może potoczyć się w najbliższym czasie. Czułem niepokój, kiedy powracała do mnie świadomość tego, że Sheva odejdzie w przeciągu kilku miesięcy i więcej możemy się z nim nie spotkać. Nie zaprzeczałem, że nieodmiennie będziemy dobrymi przyjaciółmi, ale mimo to nie chciałem tracić go z oczu. Dlaczego właśnie teraz zaprzątało mi to głowę? Czy dlatego, że J. uświadomił mi to, jak różnie mogą potoczyć się nasze losy? A może chodziło o fakt, że zbliża się z Evans i niedługo może być już kimś zupełnie innym?
Syriusz objął mnie, jakby wiedział, że zaczynam się czymś zamartwiać. Uśmiechnął się do mnie pocieszająco i zmierzwił mi włos. Musiałem wyglądać zabawnie z okropnymi kołtunami, gdyż wyszczerzył się szeroko, a ja postanowiłem poprawić włosy zanim ktoś jeszcze zobaczy mnie w takim stanie.
Minęła nas jakaś zapatrzona w siebie parka składająca się z Puchona i Krukonki. Przyszła wiosna i wszędzie pojawiały się teraz podobni zakochani, którzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki tworzyli najdziwniejsze pary. To przypomniało mi o tym, iż kuzynka Syriusza była w ciąży z jednym z chłopaków z innego domu. Byłem ciekaw jak potoczą się teraz jej losy, co powie rodzina, co takiego urodzi się z zakazanego związku zdecydowanie zbyt młodej czarownicy i nie mniej młodego czarodzieja.
Wiosna mi nie służyła, a może nie służył mi brak stałości w życiu? Więcej nauki, częstsze czułości między mną, a Syriuszem i wszystko mogłoby się pięknie układać. Czy jednak na pewno?
- Nie martw się niczym, przecież J. jest cały, a w najbliższym czasie możemy liczyć na wspólny wypad do Hogsmeade. Uczcimy ozdrowienie Pottera, zaszalejemy w Trzech Miotłach i w Miodowym Królestwie.
- Całkiem zgrabny pomysł. – stwierdził z aprobatą Sheva. – Przyda nam się trochę szaleństwa i swobody. Czuję się jak ptak w klatce, kiedy tak ciągle siedzimy w zamku. Musimy zaszaleć panowie!
Naprawdę się z nimi zgadzałem. Skinąłem więc głową i wtuliłem się szybko w Syriusza.
- Macie racje, to nam dobrze zrobi. Postanowione. Następny weekend w Hogsmeade spędzamy tam razem!

niedziela, 21 kwietnia 2013

Odwaliło?

4 marca
- Chyba jestem trochę przemęczony. – mruknąłem grzebiąc szufelką w ziemi i sadząc dzwoneczkowe kwiaty podczas zajęć zielarstwa. Jak mówiła Sprout, kwiaty te miały właściwości pobudzające, zaś wachlarz pobudzania był bardzo szeroki. Doczytałem, iż są dobre zarówno na impotencję, jak i słabe libido, na nadmierną senność i ociężałość oraz na kilkanaście innych przypadłości. W sumie nie wątpiłem, że trochę naparu z tych kwiatów dobrze by mi zrobiło. Niestety, te były zbyt młode by mogły mieć jakiekolwiek właściwości, więc nie mogłem podebrać ani jednego kwiatka, czy samego dzwoneczka.
- Remi, co ty wymyślasz? – Syriusz był po łokcie ubrudzony w ziemi, a na policzkach miał kilka błotnych smug. Zabawne, że z nas wszystkich on najbardziej się brudził, kiedy chodziło o zajęcia zielarstwa. Nawet Peter nie był tak umorusany.
- Czuję się ospały, łatwo się dekoncentruję, nie potrafię zbyt długo wytrzymać rozbudzony, nie wstaję od razu, ale muszę poleżeć dobre pół godziny zanim się uniosę… - wymieniałem.
- Trzeba ci więcej mojej czułości i tyle. – Syri wzruszył ramionami drapiąc się po nosie, który ubrudził ziemią do kompletu z całą resztą twarzy.
- Podobno ludzki organizm szybko się dostosowuje do wszelakich zmian. – James wtrącił się do naszej rozmowy. Właśnie przyniósł nową partię kwiatów do posadzenia. – Może gdybyś codziennie wymuszał na sobie inne zachowania wtedy byłbyś w stanie zmienić nawyki na lepsze.
- Myślałem już o tym. – przyznałem mu rację. – Ale nie mogę się zmusić.
- Więc my ci pomożemy. – Peter wzruszył ramionami, jak wcześniej Syriusz. – Będziemy cię zmuszać do przekraczania granic.
- A skoro o granicach mowa. – J. znowu się wtrącał. – Jak myślicie, co się stanie, jeśli zjem taki niedojrzały pączek dzwonka? Może działa jak narkotyk.
- A może się przytrujesz? – podpowiedział Sheva. – Siedź na tyłku, albo pracuj, a nie kombinuj.
- Uratujecie mnie w razie czego. – uparty okularnik zerwał po niedojrzałym pączku Dzwonnika i przyglądał się złotym kulkom dokładnie. – Wyglądają apetycznie. – nie czekał na nasz sprzeciw, ale wrzucił dwa pąki do ust i pogryzł połykając. Słyszałem ciche trzaski, kiedy pękały pod jego zębami. – Nie najsmaczniejsze, trochę kwaśne, ale da się przeżyć. – wyraził swoją opinię uśmiechnięty a już w następnej chwili uśmiech spełzł z jego twarzy. Zachwiał się, prychnął, a jego oczy wydawały się być hipnotycznymi spiralkami, kiedy kręcił głową, jakby miał upaść.
Nagle z ust Jamesa wydobyło się głośne, potężne beknięcie, które wyraźnie go zadowoliło. Z uśmiechem na twarzy upadł na ziemię niczym kłoda. Miał szczęście, że był w cieplarni i jego upadek został zamortyzowany przez miękką ziemię.
- Peter, biegnij do Sprout i zapytaj, co się dzieje, kiedy zje się pąki Dzwonnika! – podbiegłem do leżącego na ziemi przyjaciela i sprawdziłem, czy oddycha. Mógł przecież paść trupem. – Szybko! – ponagliłem blondynka, który niezdarnie pobiegł między grządkami.
- Wygląda jakby spał. – stwierdził z lekkim przejęciem Sheva, który również znalazł się przy okularniku.
- Może to śpiączka? – podjął Syriusz.
Nie zdążyliśmy przeprowadzić własnych badań na nieprzytomnym przyjacielu, gdyż w kilka chwil później zjawiła się przejęta Sprout.
- Tylko on mógł to jeść! – wściekała się. – Ze wszystkich moich uczniów tylko on ma tak głupie pomysły! Odsuńcie się, trzeba go zabrać do Skrzydła Szpitalnego. Poleży tam kilka dni przywiązany do łóżka.
- Hę? – nie rozumieliśmy.
- Czy on umrze? – zapytał niepewnie Peter, a w jego oczach widać było łzy.
- Oczywiście, że nie! – nauczycielka zaklęciem podniosła ciało Pottera i lewitującego przesuwała go powoli w stronę wyjścia. – Będzie lunatykował, miał dziwne sny i może zrobić coś jeszcze głupszego, więc musi być pod stałym nadzorem.
Patrzyliśmy jak J. zaczyna się poruszać. Jeszcze niedawno leżał jak trup, a teraz już zaczynał poruszać nogami, jakby jechał na rowerze.
- Zaczyna się. – rzuciła Sprout i przyspieszyła kroku z chłopakiem przed sobą.
Peter coraz szybciej kręcił nogami, i chyba zjeżdżał właśnie z górki, gdyż rozłożył szeroko ramiona i uśmiechnięty zaczął krzyczeć beznadziejne „Haha! Haha!”.  Teraz rozumiałem, dlaczego nauczycielka przejęła się jego stanem. Kręcąc głową i wzdychając postanowiłem towarzyszyć nauczycielce. Mogła mieć nie lada problemy, jeśli chłopak zacznie się rzucać jeszcze bardziej.
Nagle J. wykonał gest, który zakrawał na zeskakiwanie z roweru i rzucanie się na ziemię. Tym samym wydostał się spod zaklęcia profesorki i spadł ciężko na ziemię poza cieplarnią. Chcieliśmy mu jakoś pomóc, ale on już wstał jakby zupełnie rozbudzony, chociaż oczy miał zamknięte i z uśmiechem większym niż jakikolwiek wcześniej pobiegł w prawo, w stronę zamku. Nagle skręcił w lewo i kołując śmiał się, wymachiwał rękoma i nagle zaczął wrzeszczeć: „Zaczekaj na mnie! I tak cię złapię!” Myślałem, że sam wtedy padnę trupem. To dopiero był wstyd! Nasz przyjaciel robił z siebie skończonego matoła i nawet o tym nie wiedział.
- Łapcie go! – zażądała Sprout i sama również ruszyła z miejsca, by dorwać chłopaka zanim zrobi sobie krzywdę. Mieliśmy szczęście, że zaczął świrować, gdy wynieśliśmy go już z cieplarni bo na pewno zaliczyłby nieprzyjemne spotkanie ze szklanymi ścianami, a może nawet zrobił sobie poważną krzywdę.
- Złap mnie, złap mnie! – krzyczał teraz chłopak i machał rękoma jakby udawał motyla. To naprawdę było kompromitujące i już wiedziałem dlaczego nie zjada się pąków Dzwonnika.
W prawdzie nie uganiałem się za Potterem zbyt długo, ale już miałem tego dosyć, jako że uczniowie wylegujący się leniwie na błoniach, a nie mający w tej chwili zajęć, patrzyli na wszystko to rozbawieni. Byliśmy dla nich dodatkową rozrywkę tego słonecznego dnia.
„Zabiję go kiedyś!” myślałem usiłując złapać chłopaka, który jak na śpiącego całkiem sprawnie nas wymijał. W końcu niestety nie wytrzymałem i postanowiłem użyć magii do tego zadania. Nieudolnie, ale zawsze jakoś, zmusiłem trawę by splotła się w gruby sznur i przyjęła formę sieci. Teraz po prostu czekałem aż biegający wszędzie J. wpadnie w zastawioną na niego pułapkę. Sprout swoim zaklęciem poprawiła moje dzieło i również przystanęła sapiąc głośno. Uznałem jednak, że jedna sieć to za mało i dając z siebie wszystko stworzyłem jeszcze kilka.
Ostatecznie złapałem w nie Petera i Shevę, który zagapił się i wpadł prosto w jedną z nich. Pokręciłem głową i pomogłem przyjaciołom się stamtąd wydostać. W tym czasie Syriusz osiągnął to, co nie udało się nam. Zdołał zapędzić Jamesa w sieć i wyhamować, a wszystko to w chwili, kiedy ja przecinałem zaklęciem ściegi sieci i wydobywałem z niej Shevę.
- Uważaj żeby nie uciekł! – Sprout, kiwając się na boki jak baryłka, pognała do chłopaków. – Musimy go zabrać do Skrzydła Szpitalnego jak najszybciej. Później może być jeszcze gorzej. – znowu przejęła pałeczkę i sapiąc w dalszym ciągu zaklęciem podniosła sieć z rzucającym się w środku Potterem. Śmiał się jak głupi chyba wyobrażając sobie, że to osoba, która go goniła właśnie go złapała i teraz mogli odpocząć.
„Nigdy więcej jedzenia dziwnych rzeczy!” mówiłem do siebie wściekły. Kto to widział żeby jeść kwiatki i później tak świrować?
- Jeśli przypadkiem wygada się kim jestem będziemy skończeni. – szepnąłem Syriuszowi na ucho, jako że właśnie przyszło mi to do głowy. – Powinniśmy wyrwać mu język zanim dostarczymy go do Skrzydła?
- I co powiemy? – chłopak pytał poważnie.
- Że baliśmy się żeby go dobie nie odgryzł. – świetny pomysł, w szczególności, że chcieliśmy w takiej sytuacji zwyczajnie mu go wyrwać…
- Spokojna głowa, zabiję go własnoręcznie jeśli cokolwiek powie. – Syriusz uśmiechnął się do mnie pocieszająco.

środa, 17 kwietnia 2013

Kartka z pamiętnika CCXVII - Niholas Kinn

Wpatrzony w śpiącego na książkach Edvina zastanawiałem się, jak to możliwe, że go zdobyłem. Jak przez mgłę pamiętałem, że wyruszałem na łowy chcąc poderwać jakiegoś czarującego chłopaka by wyleczyć się z beznadziejnego uczucia do Pottera. Teraz wstydziłem się tego, co mnie z nim łączyło i żałowałem, że nie mogę całkiem o tym zapomnieć. Uganianie się za innymi nie było wcale takie złe, chociaż i tego nie zdradziłbym mojemu obecnemu chłopakowi. Na pewno spojrzałby na mnie zupełnie inaczej gdyby wiedział, co wyprawiałem kiedyś. Chociaż on sam nie był lepszy chodząc z jakąś paskudną siksą, a później odsuwając się ode mnie z powodu brata. DO tej pory nic się nie wyjaśniło, ale było mi łatwiej, gdyż Ed usiłował pogodzić jakoś opiekę nad młodszym rodzeństwem ze spotkaniami ze mną. Ostatecznie zgodziłem się na to, byśmy byli ze sobą nie zdradzając naszej zażyłości młodemu Versarowi. Unikałem tego małego grzyba jak tylko się dało, nie pokazywałem mu się w towarzystwie Edvina i robiłem, co w mojej mocy, by zignorować częste wyjścia mojego chłopaka do biblioteki. W konsekwencji, Ed zbyt wiele czasu spędzał z bratem, a później musiał uczyć się nocami. Przecież zbliżały się jego egzaminy i miał mnie opuścić. Nie podobało mi się to, ale prawdę mówiąc moja moc była w tej kwestii bardzo ograniczona. Nie mogłem rozdzielić go z bratem, nie mogłem pomóc mu w nauce, a na domiar złego, nie mogłem też wpłynąć na wybór dalszej drogi życiowej mojego chłopaka. Tak naprawdę nie rozmawialiśmy nawet o jego bliskim odejściu, o tym, co chciałby robić w przyszłości. Przez ostatnie wydarzenia nie mieliśmy czasu na takie niewinne rozważania, a teraz on spał zaś mnie męczyła niepewność naszego losu. Nie chciałem, by chłopak nagle zniknął z mojego życia, a tym właśnie groziło nasze rychłe rozstanie. Związek na odległość nie miał najmniejszego sensu. Tyle, że mój musiał mieć sens! Nie byłem skłonny poddawać się i odstępować innym mojego faceta!
Podszedłem do niego kładąc rękę na jego ramieniu. Lekko potrząsnąłem chłopakiem, który mruknął coś i zerwał się gwałtownie.
- Spokojnie, to tylko ja. – zmusiłem go by usiadł. – Zasnąłeś nad książkami, a myślę, że powinieneś się porządnie przespać. W łóżku.
- Nie ma szans. – odparł przeciągając się. – Mam sporo do zrobienia.
- A kiedy znajdziesz czas by ze mną porozmawiać? – w moim głosie było słychać urazę, chociaż bardzo się starałem by tak nie było.
Edvin zawahał się.
- Teraz. – powiedział zamykając otwarty podręcznik, który niedawno służył mu za poduszkę.
- Wolałbym żebyś teraz spał. – wyznałem.
- Albo rozmawiamy, albo wracam do nauki. Sen nie wchodzi w grę. – był uparty.
- No dobrze. Więc, powiedz mi, co planujesz robić po szkole. Gdzie chcesz pracować, czy może dalej się uczyć?
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że kończę dopiero za rok, prawda?
- Tak, ale to minie tak szybko, a ja nie wiem nic o twoich planach. – upierałem się, chociaż kiedy Ed wyraził na głos swoje wątpliwości, poczułem się jak skończony głupek. Może to naprawdę zbyt wcześnie by się tym przejmować?
- Chcę naprawiać i tworzyć porcelanowe lalki. – wyznał na wydechu chłopak. – Wiem, że to brzmi niemęsko i dziwnie, ale to rodzinny interes i podoba mi się to.
Byłem zaskoczony. Pierwszy raz słyszałem o tym fenomenie. To uświadomiło mi, jak niewiele wiem o moim chłopaku. Czułem się jakbyśmy byli sobie całkowicie obcy. Najpierw jego przyrodni brat, teraz dowiaduję się, że jego rodzina zajmuje się jakimś dziwnym interesem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Wstydziłem się swojej niewiedzy.
- A… Aha. – mruknąłem. – Nie, to… Interesujące. Naprawdę… Nie wiedziałem, że ktokolwiek zajmuje się czymś takim. – przyznałem.
- To stara tradycja sprzed wielu pokoleń. Magiczne lalki to interes, który nigdy nie wyjdzie z mody, gdyż zawsze młode czarownice będą potrzebowały tego rodzaju zajęcia. Opieka nad lalką, zabawa w bal, wieczorek zapoznawczy. Nie przynosi to w prawdzie wielkich pieniędzy, ale spokojnie wystarcza nam na życie. Ale… Nie obrażę się, jeśli uznasz, że to głupie i będziesz chciał mnie opuścić. – nie patrzył na mnie, ale przyglądał się książce leżącej na stoliku.
- Nie! To nie tak! – odparłem od razu. – To dziwne, przyznaje. Nie miałem pojęcia, że czarodzieje robią lalki, albo je naprawiają, ale to ci się podoba, więc…
- Mamy warsztat w Hogsmeade, a na Pokątnej sklep. – Edvin uśmiechnął się subtelnie, kiedy ja nie mogłem wydobyć z siebie głosu. – Przez pierwsze dwa, może trzy lata byłbym skazany na pomoc w warsztacie dziadka, a później mógłbym przenieść się na Pokątną…
- Więc byłbyś o rzut kamieniem stąd. – zauważyłem, a on skinął głową. – I miałbyś czas dla brata. – całe podniecenie, jakie czułem przed chwilą uleciało ze mnie.
- Później tak, ale na początku nie. Przecież nie od razu dostanie pozwolenie na opuszczanie zamku weekendami. Znając moich rodziców pozwolą mu dopiero na czwartym roku. Może się złościć, ale oni postawią na swoim.
Nadzieja znowu do mnie powróciła. A więc mogłem liczyć na przedłużenie tego związku?
- Powinienem teraz wrócić do nauki, ale wcale mi się nie chce. – chłopak złapał mnie za rękę i lekko ciągnąc przysunął do siebie. Usiadłem mu na kolanach mając nadzieję, że nikt nie będzie w środku nocy kręcił się po Pokoju Wspólnym. – Powiedz, martwiłeś się, że cię zostawię? Mnie się nie pozbędziesz tak łatwo. Zakochałem się jak byle szczeniak, więc nie wypuszczę cię ze swoich szponów. Nawet brat mi nie przeszkodzi w tym żebym mógł być z tobą. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć po tym, co odstawiałem i nadal odstawiam, ale zależy mi na tobie i nie chcę tego kończyć. Przy tobie znalazłem to, czego nie dała mi żadna dziewczyna.
Zamknąłem mu usta swoimi. Paląca się na stoliku lampka nie dawała wiele światła, ale mogłaby wystarczyć by dostrzec moje zarumienione policzki. Dlatego siedziałem do niej tyłem i całowałem mojego chłopaka zapamiętale. Jeszcze nie mieliśmy okazji zbliżyć się do siebie na tyle by spędzić razem noc, ale czułem, że byłbym na to gotowy w każdej chwili. Niestety musiałem czekać aż Edvin będzie w stanie podołać zadaniu, a chwilowo miał na głowie zbyt wiele by udostępnić mi siebie na całą noc.
- Ostatnio czytałem, że takie hamowanie podniecenia nie jest zdrowe. – rzuciłem kłamiąc w żywe oczy, co z resztą musiał wiedzieć. – Nie powinieneś wstrzymywać swoich chęci na igraszki nawet, jeśli przeszkadza ci w tym nauka.
- Martwisz się, że kiedy przyjdzie, co, do czego, będę bezbronny w spodniach i stanę się impotentem? – był oburzony, ale rozbawiony taką zmianą w konwersacji.
- Nie chciałbym by do tego doszło. Byłoby mi to nie na rękę. Z resztą, nie tylko o ręce mowa. – przygryzłem wargę by powstrzymać śmiech. – Dlatego chcę żebyś wiedział, że jeśli najdzie cię ochota na… sam wiesz, o co chodzi, wtedy przyjdź do mnie bez skrępowania. Nie chcę żebyś stracił zdolność reprodukcji, chociaż ze mną jest ci w sumie zbędna.
- No, nie wiem. Może opracują jakiś środek, który umożliwi związkom takim jak nasz rodzenie dzieci. Wtedy moje zdolności mogą się naprawdę przydać. Zadbam o to by miały się dobrze i nie nawaliły w najważniejszym momencie, spokojnie. I zapamiętam twoją propozycję. Nie wiem, kiedy z niej skorzystam, ale w końcu na pewno.
Obiecywał, ale ja wiedziałem, że nie przyjdzie póki nie będzie do tego zmuszony. Musiałby przez tydzień nie radzić sobie z dumnie sterczącym członkiem, by w końcu poszukać u mnie pomocy. Zbyt dobrze go znałem. Ta bestia wolała używać swojej ręki niż brudzić moją.
- Kłamczuch. – zbeształem go i zsunąłem się z jego kolan. – Ja idę spać, a ty rób sobie, co chcesz. Ale jak padniesz, nie licz na to, że odwiedzę cię w Skrzydle Szpitalnym z koszem owoców! – on się śmiał, a ja wiedziałem, że przynosiłbym mu codziennie nowy koszyk, byleby szybko wrócił do zdrowia.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Kartka z pamiętnika CCXVI - Andrew Sheva

Zmarszczyłem czoło patrząc na obijającą się o szybę małą układankę z papieru, która najwyraźniej chciała dostać się do naszej sypialni. Była w kratkę, kiepskiej jakości, trochę krzywa, ale zdecydowana, co do tego, że chce wejść, jeśli mogłem mówić tak o zwyczajnym papierze. Nawet magia nie mogła nadać temu świstkowi ludzkich przymiotów, co nie zmieniało faktu, że ten papier był pewny siebie.
- Czego ty tutaj chcesz u licha? – zapytywałem sam siebie podchodząc do okna. Byłem sam jeden w pokoju, jako że przyjaciele zwlekali z opuszczeniem Pokoju Wspólnego. Prawdę powiedziawszy przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, kiedy tak obserwowałem starania kartki. – Pomyliłaś pokoje. – westchnąłem. – Dormitorium dziewczyn jest dobre pięć okien stąd. – A jednak otworzyłem okno wpuszczając zwitek do środka. Zawiał wiatr, co sprawiło, że dostałem cios papierową kulką prosto w twarz. Jej niespokojne ruchy i usilna chęć przedzierania się do przodu sprawiała, że z ogromnym trudem oderwałem ją od swojej twarzy.
Dobrze wiedziałem, że nie wypadało zaglądać w cudzą korespondencję, która w dodatku wydawała mi się być miłosnym liścikiem, ale ciekawość była zbyt wielka, zaś wiadomość nie dotrze do adresata, jeśli nie będę wiedział, komu należy ją oddać. Walcząc trochę z samym sobą otworzyłem liścik i aż pisnąłem zaskoczony, gdyż rozpoznawałem styl pisma, jakim były skreślone słowa na świstku papieru. Z szybko bijącym sercem i powietrzem zatrzymanym w płucach usiłowałem się skupić na słowach nakreślonych sprawną ręką, jak mniemałem Fabiena. Jak to w ogóle możliwe, że jego list dotarł do mnie aż tutaj, kiedy obijał się tak bezwładnie o szybę, jakby chciał przez nią przeniknąć?
- Kociaku, - czytałem cicho pod nosem – wiem, że się ściemnia, ale wyjdź jakoś ze szkoły. Jestem za cieplarnią dla twojego rocznika. F. – zmarszczyłem brwi pewny, że na stare lata będę miał okropne zmarszczki na czole, które ciągle było w ruchu.
Patrzyłem jak oniemiały na zapisaną karteczkę, a następnie zmiąłem ją, wcisnąłem do kieszeni i wybiegłem z pokoju nie zatrzymując się nawet, kiedy mijałem nierozumiejących mojego zachowanie przyjaciół. Tak się złożyło, że właśnie wracali do sypialni, kiedy ja minąłem ich na schodach zmierzając w przeciwnym kierunku.
Korzystając z tajemnego przejścia, które niedawno zaznaczyliśmy na naszej mapie zamku, a które służyło Remusowi do opuszczania murów podczas pełni, wydostałem się na zewnątrz i kierując się w stronę cieplarni czułem, że zaczynam drżeć na całym ciele. Nie byłem pewny, czy to nie sen, bo przecież Fabien nie powinien przychodzić do szkoły. Jak w ogóle się tutaj dostał? Nie rozumiałem. I chyba nawet nie chciałem.
- Fab?! – zawołałem cicho. – To ja. Jesteś tutaj? Teraz naprawdę już cały się trząsłem, chociaż na zewnątrz było ciepło. Byłem podniecony, naprawdę szczęśliwy, kiedy pomyślałem, że mój kochanek jakimś sposobem przedostał się na teren szkoły. Nie widziałem go przecież od świąt, a to kawał czasu biorąc pod uwagę jak jestem przez niego rozpieszczony.
- Jesteś tu, prawda? – próbowałem ponownie. – Odezwij się, proszę!
- Spokojnie, jestem. – usłyszałem za plecami znajomy głos. Odwróciłem się gwałtownie i mrużąc oczy patrzyłem na mężczyznę przede mną. Nie było jeszcze całkiem ciemno, więc z powodzeniem mogłem upewnić się, że mam przed sobą właśnie Fabiena. Rzuciłem mu się na szyję przylegając do niego całym ciałem. Oplotłem go nogami nie zamierzając schodzić. Zacząłem go nawet całować po twarzy. Naprawdę się stęskniłem, a jego odwiedziny były najlepszą niespodzianką, jaką mógł mi sprawić.
- Co tutaj robisz?! – zapominając się podniosłem głos, ale szybko się skarciłem i dodałem ciszej. – Myślałem, że szkoła jest chroniona zaklęciami.
- A czy to ważne, jak się tutaj dostałem? – zapytał nie chcąc mi tego zdradzać. – Jestem tutaj, bo tęskniłem.
Zrobiło mi się tak przyjemnie słodko, kiedy to powiedział, że mógłbym się nawet rozpłakać, gdybym miał na to czas, a nie miałem go wcale. Przecież Fabien nie mógł zostać tu na wieczność.
- Ja też tęskniłem. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Za wszystkim. – wyznałem. – Za twoimi ustami i dłońmi, i głosem, i dotykiem, i…
- I myślę, że powinieneś milczeć. – skarcił mnie w sobie właściwy sposób i pocałował mnie w usta. Mocno, głęboko i tak przyjemnie, że mogłem się rozpłynąć. Zamruczałem przywierając ciałem ciaśniej do kochanka. Co z tego, że byłem pożądliwy, że w najbliższym czasie miałem spędzić z kochankiem czas sam na sam w naszym wspólnym domu? Liczyło się to, że teraz widywaliśmy się niesamowicie rzadko i nasz związek nosił miano związku na odległość. Nie wspominając o dzielącej nas różnicy wieku. Co był zrobił gdyby Fab oświadczył, że jest za stary na takie gierki i woli sobie znaleźć kogoś, kto będzie zawsze przy nim? Sam nie byłem przecież pewniakiem, gdyż młody mogłem zmienić zdanie i woleć zabawiać się z kolegami w szkole zamiast czekać niecierpliwie na mojego cudnego faceta.
- Jestem w niebie! – wyznałem i poluźniłem odrobinę uścisk moich nóg by zsunąć się ociupinę niżej, na krocze kochanka. Wiele wysiłku kosztowało mnie ocieranie się o niego, ale wykorzystałem okazję i wodziłem pośladkami po drobnym wybrzuszeniu, które rosło pożądliwie. A więc był wyposzczony po tych około dwóch miesiącach celibatu.
- Jestem chętny. – szepnął mi na ucho by wyrazić swoją aprobatę dla moich poczynań.
Musiałem zejść z niego byśmy mogli pozbyć się ubrań i móc niemal nadzy znowu połączyć się ze sobą. Wdrapałem się na kochanka tak jak poprzednio, chociaż teraz na nagich pośladkach czułem jego dłonie. Westchnąłem, gdyż Fabien był dobrze przygotowany na tę chwilę. Z kieszeni swojej cienkiej kurtki wyjął krem, który od pewnego czasu zawsze nosił przy sobie, i zaczął przygotowywać mnie do naszego upragnionego zbliżenia. Byłem niecierpliwy, niespokojny, ale musiałem cierpliwie czekać. Wykorzystałem ten czas by całować kochanka, szeptać jak bardzo go kocham, jak tęskniłem i czekałem, że moje wnętrze dopomina się o niego tak samo, jak każda inna część mojego ciała.
Kiedy w końcu we mnie wszedł, opierałem się ciężko o szklany bok cieplarni. Byłem pewny, że matowa powłoka wytrzyma nasz ciężar, jako że Sprout nie pozwoliłaby nigdy by jej roślinki ucierpiały, cokolwiek by się nie działo. Może nie brała pod uwagę uprawiających seksu ludzi, ale i tak się musiała zabezpieczyć.
Jęczałem i wzdychałem, kiedy Fab wykonywał mocne pchnięcia ku górze. Trzymał mnie mocno za uda, nie pozwalał się ześlizgnąć i oddychał szybko. Był tak samo podniecony jak ja. Z tą różnicą, że on tkwił we mnie, gdy ja ocierałem się o jego koszulkę. Kochaliśmy się, ale ja nadal nie mogłem uwierzyć, że on tutaj jest, że zaspokaja moje potrzeby.
Było mi tak dobrze, tak błogo i wyjątkowo. Lubiłem kochać się z nim na świeżym powietrzu niezależnie od miejsca, czy pory dnia. Dziś, w ostatnich promieniach słońca oddawałem mu się cały. Nie tylko ciałem, ale także duchem. Z resztą tak jak zawsze, kiedy mieliśmy okazję do zbliżenia. Innym mogło się wydawać, że między nami nie ma nic poza czystym pożądaniem, jednak w rzeczywistości seks był dla nas czymś zwyczajnym, sposobem na okazanie uczuć, których nie da się oddać wyłącznie słowami. Obaj mieliśmy potrzeby, obaj tak samo namiętnie pragnęliśmy zbliżenia, które czyniłoby z nas jedno ciało.
- Powiedz mi jak się tu dostałeś. – poprosiłem dysząc mu w ucho.
- To tajemnica, kotku. – odpowiedział gryząc moje ucho. – Miałem pomoc, jeśli musisz wiedzieć.
Chciałem zapytać, czy chodziło mu o Marcela, ale nie byłem na tyle głupi by w czasie cudownego seksu wymieniać imię innego mężczyzny. To najpewniej rozwścieczyłoby Fabiena, a i ja nie chciałem myśleć o nikim innym, kiedy byłem z nim.
Podejrzewam, że szkło cieplarni było całe umazane potem i tłuszczem dłoni, które zostawiały na nim odciski palców, ale nie dbałem o to. Liczyła się tylko rozkosz, a kiedy osiągnęła swój punkt kulminacyjny byłem w pełni usatysfakcjonowany.
Poprosiłem kochanka by został ze mną dłużej, a on zgodził się bez szemrania. Leżeliśmy na trawie wtuleni w siebie i słuchaliśmy swoich wzajemnych oddechów. Było mi błogo i byłem szczęśliwy. Teraz znowu pamiętałem, dlaczego chcę opuścić Hogwart i zamieszkać z mężczyzną w zupełnie nieznanym mi miejscu z daleka od wszystkich bliskich osób. Ponieważ go kochałem ponad wszystko i tylko dla niego chciałem żyć. Może było to patetyczne, ale jakże prawdziwe i jakże szczere.

środa, 10 kwietnia 2013

Kartka z pamiętnika CCXV - Syriusz Black

- Syriuszu, to poważna sprawa i dlatego mogę liczyć tylko na ciebie. – Wavele wpatrywał się we mnie nieprzeniknionym, skupionym spojrzeniem swoich całkiem urodziwych oczu. Wiedziałem, że ma do mnie jakąś sprawę, ale nie spodziewałem się takiego wstępu. Był przecież moim nauczycielem, a nie damą w opałach, która ma mi wyznać, że jest w ciąży z moim najlepszym przyjacielem, a tak to zabrzmiało. Nie byłem niestety na tyle odważny, by zażartować i wyznać mężczyźnie, o czym myślę.
- A o co chodzi? – zapytałem niepewnie zmuszając się do uśmiechu, który bynajmniej nie wyglądał na naturalny.
- Chodzi o Noelę.
- Będzie miała dziecko? – nie wytrzymałem pozwalając sobie na to głupie pytanie.
- Skąd ten pomysł?! – Victor skrzywił się spoglądając na mnie, jakby właśnie patrzył na wioskowego głupka.
- No dobrze, trochę się wygłupiłem, ale o co chodzi?
- Wiesz, że Noela ma odejść. – jego wzrok wydawał się zamrażać całe pomieszczenie ze mną w samym centrum lodowej skorupy. – Ma ją zastąpić brat. – skinąłem, kiedy on ostrożnie ważył słowa. – Problem w tym, że nie ma żadnego brata, bo i nie ma żadnej Noeli.
Czekałem aż mi to wyjaśni, ale ostatecznie tylko mierzyliśmy się wzrokiem.
- Co? – bąknąłem. – Nie rozumiem i wątpię by było mi to dane.
Mężczyzna wziął głęboki oddech i potarł palcami brodę, jakby w zamyśleniu. Może nie wiedział, jak wyjaśnić mi to, co przed chwilą wyznał? Byłem skołowany i naprawdę nie miałem pojęcia, jak mam rozumieć jego słowa.
- Noela… To tak właściwie Noel. – nadal nie rozumiałem, co musiało być wypisane na mojej twarzy, jako że mężczyzna kontynuował. – Noel Seed jest mężczyzną, który z takich, czy innych powodów udawał kobietę.
- Yyy… Hę?! – podwiesiłem się.
- Noela, którą znacie to w rzeczywistości mężczyzna. I wierz mi, sprawdzałem to wielokrotnie. To w całej okazałości facet z krwi i kości. Ma wszystko, co mieć powinien.
- Chwila, chwila… - przerwałem mu. – Chce mi pan powiedzieć, że Noela Seed, w której kocha się Potter, a z którą pan chodzi i… robi to, co robi, to mężczyzna?
- Tak, Syriuszu, właśnie to przed chwilą powiedziałem.
Teraz dopiero mój mózg zawiesił się i nie chciał ruszyć. To, co powiedział było naprawdę zaskakujące. W sumie mogłem się tego spodziewać, ale nie przyszło mi do głowy, że Noela mogłaby okłamywać całą szkołę i… Nie, to nie mieściło się w mojej głowie. Victor czekał aż dojdę do siebie, ale ja czułem, że to zajmie mi więcej niż kilka, czy kilkanaście minut.
- Wiesz, że wolę mężczyzn, bo sam przekonałeś się na własnej skórze, że się tobą interesuję, czy tam interesowałem, nieistotne. Noela rzeczywiście mnie wykorzystywała na początku, ale w pewnym momencie okazało się, że ma pod spódnicą więcej niż się spodziewałem i wtedy moje zainteresowanie nią, nim, nie ważne, wzrosło. Teraz sam wiesz, że nie dobieram się do takiego dzieciaka, jak ty, kiedy mam do dyspozycji kogoś w pełni wartościowego.
- Znalazł sobie pan faceta i się ustatkował, czy to chce mi pan dać do zrozumienia? – rzuciłem, chociaż mój mózg nie pracował jeszcze na najwyższych obrotach.
- W sumie, tak. O to właśnie mi chodzi. A teraz Noel będzie pracował, jako on sam. I dlatego muszę mieć pewność, że twój głupi przyjaciel nie będzie się kręcił wokół niego. I mnie też zostawi w spokoju.
Chciałem coś powiedzieć, ale nie byłem w stanie. Skinąłem tylko głową dając mu do zrozumienia, że przyjąłem do wiadomości jego prośbę i mam zamiar mu pomóc. W końcu dobrze wiedziałem, do czego jest zdolny James i odkrycie przez niego prawdy mogłoby doprowadzić do prawdziwej katastrofy. W najlepszym wypadku wymyśliłby jakąś niestworzoną historię i namieszał na całego. Nie, James Potter nie mógł się dowiedzieć, kim naprawdę jest Noela Seed.
- Dam z siebie wszystko, ale nie mogę obiecać, że na pewno uda mi się odsunąć go od tej sprawy.
- Po prostu miej na niego oko. Tylko o to chcę cię prosić. I nie zdradź się przypadkiem. Nie chciałbym by ktokolwiek poza nami wiedział, kim naprawdę jest Noel i co kryje się za zamianą miejsc między nim, a Noelą.
- Czy ona… On! Wie, że mi pan o tym powiedział?
- Tak. – skinął. – Bez jego zgody na pewno nie powiedziałbym ci niczego. W końcu to jego dotyczy cała ta sprawa, a nie chciałbym by miał mi za złe długi jęzor. Chociaż nie nazwałbym tego przyjacielskimi ploteczkami. Czego się tak uśmiechasz?
Rzeczywiście, uśmiechałem się, jak głupi, kiedy słuchałem słów mężczyzny. DO tej pory jakoś nie myślałem o nim, jako o zakochanym mężczyźnie, który zrobiłby wszystko dla swojego kochanka, ale teraz widziałem zupełnie inną stronę nauczyciela. Tę, której nie spodziewałem się zobaczyć. Może kiedyś będę mógł spotkać się z nim, porozmawiać i być przyjętym w domu należącym do niego i Noela, gdzie ugoszczą mnie w pięknym salonie, zaś mój nauczyciel run będzie siedział rozparty w bujanym fotelu, gdy Noel zaserwuje skarby swojej kuchni na porcelanowych talerzykach. Roześmiałem się myśląc o tym, a pytające spojrzenie profesora zmusiło mnie bym wyjaśnił mu, co właśnie przyszło mi do głowy.
Prychnął, chociaż widziałem, jak i na jego ustach pojawia się lekki uśmieszek.
- Noel nie potrafi gotować. – przyznał. – Był piękną kobietą, jest zdolny w afrodyzjakach, ale póki co nie nauczył się gotować, sprzątać, czy robić cokolwiek innego, co mogłoby się wiązać z obowiązkami zwyczajnej kobiety. Chociaż nie zaprzeczę, że może pozwolić sobie na Domowego Skrzata, który będzie go wyręczał.
- I tak uważam, że doczekam chwili, kiedy odwiedzę pana i Noela w waszym gniazdku. Obaj na emeryturze, zadowoleni z życia… - zawahałem się, gdyż mężczyzna patrzył na mnie dziwnie, jakby się domyślał, że i ja mam kogoś ważnego, kto sprawiał, że moje dni wydawały się o wiele barwniejsze, pełne magii i radości. Przecież miałem nadzieję spędzić życie z Remusem, jak stare, dobre i idealne małżeństwo. Chciałbym wtedy siedzieć w fotelu rozmawiając z przyjaciółmi, podczas gdy Remi przynosiłby nam przekąski i herbatę. Nie zmuszałbym go do samodzielnego robienia tego wszystkiego, ale pozory… Remus w kwiaciastym fartuszku, jako dobry pan domu, z tym jego rozkosznym uśmiechem na twarzy, zawsze ciepłym słowem. Złapałbym go za rękę i posadził na swoich kolanach okrytych kraciastym pledem. Mój idealny świat z marzeń…
- Więc zaproszę cię kiedyś do siebie. – zgodził się nauczyciel. – Chociaż nie obiecam ci sielanki. Ja i Noel różnimy się od siebie znacznie, więc nasz dom może wyglądać jak pobojowisko różu i futer. Ciepłych i zimnych barw.
- Myślę, że go pan urobi prędzej niż kobietę. Ale teraz byłbym wdzięczny za kilka książek. Najlepiej takich, których nie czytałem, bo nie wiem, jak mam się wytłumaczyć z tej wizyty przed przyjaciółmi. Nie chcę ich okłamywać, ale zawsze mogę pominąć prawdę.
- Tak, słusznie. Oczywiście. – mężczyzna wstał ze swojego miejsca i rozmasował kark przeglądając pozycje ustawione na jednej z półek niedaleko biurka. W prawdzie większość z nich miałem już okazję czytać, ale zawsze pozostawały takie, z którymi nie miałem okazji się zapoznać. Nauczyciel wybrał dwie, które mogły mi posłużyć za idealną wymówkę, po czym wręczył mi grube woluminy. – Mam nadzieję, Syriuszu, że w przyszłości nasza przyjaźń będzie się tylko umacniać. Nie nadajesz się na nauczyciela, ale runy na pewno przydadzą ci się w takim, czy innym zawodzie.
- Może być pan spokojny. – skinąłem głową. – Pańskie zajęcia to najlepsze, co mi się trafiło. Może jestem leniwy, ale kiedy chodzi o runy czuję jak przepełnia mnie energia. Chociaż cieszę się, że nie chodzę na mugoloznawstwo, bo po tym, co mi pan powiedział na pewno nie zdołałbym patrzeć tak samo na Seed. Muszę to jeszcze przetrawić, więc wybaczy pan, że się ulotnię?
- Idź i ani słowa nikomu, bo będę zmuszony cię ukarać bardzo dotkliwie. – uśmiechnął się, a ja odpowiedziałem tym samym, chociaż obaj wiedzieliśmy, że mówił całkowicie poważnie.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Kartka z pamiętnika CCXIV - Noela Seed

Victor miał w sobie coś naprawdę magicznego, kiedy spoglądałem na jego poważne oblicze, gdy ten był bez reszty pochłonięty obmyślaniem planu, który umożliwiłby mu zredukowanie niezbędnych mi rzeczy do minimum. Uważał, że nierozsądnym jest obładowywać się walizkami, kiedy droga do domu musi zająć całkiem sporo czasu. Co najważniejsze, to on był zobligowany odstawić mnie bezpiecznie na miejsce, a więc na jego barki spadnie pięć wielkich walizek, których nie mógł zmniejszać magicznie, gdyż to na pewno pomięłoby moje cenne suknie i inne ubrania. Przecież nie chciałem się ich pozbywać, a wyłącznie rzadziej w nich chodzić.
- Czy naprawdę sądzisz, że to rozsądne rezygnować z tej pracy tylko po to by przyjąć się na nowo, jako mój własny brat bliźniak? – starałem się zwrócić na siebie jego uwagę.
- Coś mówiłeś? – spojrzał na mnie nieprzytomnie.
- Zastanawiam się, czy dobrze robimy.
- Oczywiście, że tak! Wolę odganiać od ciebie dziewczęta niż ciągle kłócić się z Potterem. To nie przeciwnik dla mnie. – na twarzy Victora pojawił się grymas wielkiego niezadowolenia. – A on na pewno nie da sobie spokoju i będzie cię prześladował póki nie skończy szkoły.
- A myślałeś już o tym, co zrobisz, jeśli będzie chciał odnaleźć Noelę Seed by jej poskarżyć, że dobierasz się do jej brata? Nie przestanie cię szpiegować tylko, dlatego że ja wyjadę.
- Zadbam by nie miał zamiaru się do mnie zbliżać i zostawił w spokoju Noela. Syriusz mi w tym pomoże!
- Chcesz go wtajemniczyć?! – spytałem z niedowierzaniem. – Wiem, że to twój ulubieniec, ale…
- To najbardziej godny zaufania uczeń. Gdyby był starszy moglibyśmy się przyjaźnić. – wyjaśnił kochanek.
- Przyjaźnić, czy sypiać? – przyszpiliłem go wzrokiem. Nie byłem głupi. Wiedziałem, że Victor nie miałby nic przeciwko związkowi z chłopakiem pokroju Syriusza, gdyby tylko ten był w odpowiednim wieku.
Przez twarz mężczyzny przeszedł kolejny niekontrolowany grymas, który mógł oznaczać po prostu wszystko.
- Wiesz przecież, że mam ciebie i nie szukam nikogo innego. Czy to istotne, co by się stało gdyby? Jest za młody i to się nie zmieni. A ty nigdy mi się nie znudzisz.
- Innym się nudziłem…
- Nie mów przy mnie o innych! – syknął rozeźlony Victor. – Nie myśl o nich nawet! Nie ma innych, jasne? Jestem ja i tylko ja!
- Jesteś zazdrosny… - nie skończyłem, gdyż on już złapał mnie w pasie i mocno do siebie przyciągnął.
- Jestem zazdrosny o tych, którzy byli i mogą być. – przyznał. – Jestem cholernie zazdrosny i na pewno tego nie zmienisz. Lubię, kiedy to, co moje moim pozostaje. A ty jesteś mój, mój, tylko mój! – pocałował mnie mocno w usta. – Jestem samolubny, zaborczy i dlatego to właśnie mnie wybrałeś. Kogoś takiego było ci trzeba. Mężczyzny, który jest w stanie przywłaszczyć sobie ciebie całego i zamknie cię w ciasnym kokonie swoich ramion.
- Pozwalasz by cię poniosła wyobraźnia. – mówiłem, chociaż trafił w sedno. Zawsze szukałem mężczyzn, którzy chcieliby zawładnąć kochankiem bez reszty, a jednak każdy mężczyzna, z jakim się spotykałem nie planował przywłaszczać sobie kogoś takiego jak ja. Byli szalenie zazdrośni o swoje kobiety, ale ja nią nie byłem. Nie potrzebowali na własność dziwadła. W przeciwieństwie do Victora, który szukał mężczyzny, nie zaś kobiety. W dodatku zdołał zaakceptować mój dziwny styl bycia, potrafił mnie zmienić, był zazdrosny o mnie, nie o innych. Był moim ideałem. Poza tym był niebywale przystojny, trochę barbarzyński, gruboskórny, ale bardzo czuły i namiętny. Zabawne, że mógł pomieścić w sobie tak wiele przeciwstawnych cech.
- Wyobraźnia? To ja jakąkolwiek dysponuję? – wyszczerzył się figlarnie. – Myślałem, że jestem tylko tępym osiłkiem, który jakimś cudem zdołał zapanować nad runami. A przynajmniej tak określiłby mnie ten parszywy Potter. – od razu było widać, że mój kochanek nienawidzi swojego uciążliwego ucznia. Co więc zrobiłby z prawdziwym rywalem?
- Tak, sam się zastanawiam, jak to możliwe, że taki barbarzyńca potrafił funkcjonować w świecie Hogwartu, gdzie tylko wyrafinowany profesor ma rację bytu. Ty, tym czasem, masz u siebie zwierzęce skóry, starą broń, lubisz przenikliwe zimno.
- I wypomina mi to mężczyzna, który umeblował swój gabinet w róż, plusz i kwiatki?
Roześmiałem się, chociaż niewątpliwie miał rację. Mój pokój straszył, kiedy wzięło się pod uwagę to, kim naprawdę byłem. Nie mniej jednak wszystko to miało zginąć, kiedy tylko wyjadę z Hogwartu i zamienię się w swojego brata bliźniaka. Najbardziej żałowałem włosków, których musiałem się pozbyć obcinając je na krótko. Gdybym mógł, najchętniej zostawiłbym je takimi długimi. W końcu od dawna je zapuszczałem, dbałem o nie…
Przytuliłem się mocno do Victora. To dla niego rezygnowałem ze wszystkiego, dla niego chciałem się zmienić. Był teraz dla mnie wszystkim. Moje samotne serce odnalazło ukojenie, a afrodyzjaki, w których się szkoliłem, były tylko dodatkową formą zabawy, nie zaś jedynym źródłem podniecenia kochanka. Pocałowałem go, zarzuciłem ręce na kark i uśmiechając się pod nosem wsunąłem dłonie w jego włosy.
- Kochanie, kusisz, a wiesz, że nie wolno nam póki nie wyjedziesz. Nie chcę by ktokolwiek podglądał, a przecież oni na pewno jeszcze gdzieś się czają w pobliżu.
- Przesadzasz. – westchnąłem zrezygnowany, ale nie odsunąłem się. Mogłem zrezygnować z seksu, ale na pewno nie z pocałunków.
Ciepło ciała Victora rozlało się na mnie, kiedy poczułem jak wodzi dłońmi po moich plecach. Z jakiegoś powodu nie mogłem doczekać się chwili, kiedy kochanek zdominuje moje życie jeszcze bardziej. Kiedy zamieni mój pokój w całkowicie zwyczajne miejsce, do którego pewnie nigdy nie nawyknę, kiedy będzie zapraszał mnie do siebie pod pretekstem rozmowy o kimś innym, kiedy nie będziemy mogli otwarcie całować się i pieścić na korytarzach. We wszystkim tym było coś naprawdę niesamowitego, intymnego.
Tak naprawdę, to, co zaplanowaliśmy nie miało najmniejszego sensu. Noela rezygnuje by jej brat Noel mógł tutaj uczyć? Pomijając fakt zbieżności imion, co w pewien sposób mogło być możliwe, nie wiem, czy ktoś nie zauważy jakiś podejrzanych podobieństw między mną, a… mną. Nawet bez włosów, w męskich ubraniach i bez makijażu nadal będę miał swoje ruchy, niektóre gesty. Nie mówiąc już o wpadkach, jeśli zamiast mówić o sobie, jako o mężczyźnie nagle skończę, jako kobieta. Zadrżałem na myśl o tym, jakie miałbym kłopoty, gdyby wszystko wyszło na jaw.
Victor wziął mnie na ręce. Musiał wyczuć moje drżenie i może uznał, że była to wina zimna? W jego ramionach płonąłem i topniałem. Nie mogłem powiedzieć by było mi ciepło, gdyż naprawdę się gotowałem. On był tak obezwładniająco wrzący. Było mi przy nim dobrze. Nawet obłędnie. Oddałbym wszystko, by móc na zawsze pozostać z nim. Był przecież moim ideałem. Księciem z bajki, który uratował mnie przed marnym losem. Z nikim nie czułem się tak dobrze jak z nim, nikt nigdy nie troszczył się o mnie, jak on. Miałem własnego księcia, własnego niewolnika, własnego druida, własne wszystko. Tyle szczęścia, że zastanawiałem się czasami, kiedy wszystko rozsypie się jak domek z kart. Może właśnie teraz, kiedy wrócę do szkoły, jako ktoś inny? Czy będę mógł cokolwiek zdziałać, gdy zamiast sukni ubiorę spodnie?
- Nie podniecaj mnie. – rzucił nagle.
- Nie robię tego! Nie robię nic! – oburzyłem się.
- Jesteś. To wystarcza. – uśmiechnął się pewny siebie. Tak, tymi słodkimi słówkami naprawdę mnie zdobywał.

środa, 3 kwietnia 2013

Odchodzi?

24 lutego
Dlaczego byłem taki zmęczony, kiedy zupełnie nic nie robiłem? Dlaczego oczy zamykały mi się za każdym razem, kiedy spoglądałem w ogień płonący w kominku? Może lenistwo mi nie służyło? A może wręcz przeciwnie i teraz miałem dowód na to, że nawet bezczynność może człowieka zmęczyć, a więc wymaga pewnego nakładu pracy?
Takie myśli zdecydowanie świadczyły o tym, jak źle działa na mnie nuda, z którą teraz walczyłem. Mogłem się pouczyć, ale przyjaciele zabronili mi tego pod groźbą aresztu na podwieczorek. Dobrze wiedziałem, że byli niebezpieczni, kiedy coś im odbiło i mogli pozbyć się całych słodyczy z zamku, gdyby mieli okazję dać mi nauczkę. Nazbyt się obawiałem ich zemsty, toteż porzuciłem wszelkie myśli o szkole na te kilka chwil, jakie miałem jeszcze przed sobą.
- Szachy są strasznie nudne, kiedy wygrywa się za każdym razem. Peter to żaden przeciwnik. – James pokręcił głową odsuwając od siebie szachownicę. – Gram, wygrywam i znowu gram i kolejny raz wygrywam. To nie tylko nudne, ale nawet beznadziejnie niepotrzebne. Ani się nie bawię ani nie rozwijam.
- Ty się kiedykolwiek rozwijałeś? – Syriusz spojrzał na okularnika sceptycznie. – To, że rośniesz, wiem, ale żebyś się rozwijał? To coś nowego.
- Zemszczę się na tobie, Black, za te słodkie słówka. – skwitował to prychnięciem chłopak. – Nie wiem, czy już wam mówiłem, ale ostatnio usłyszałem… podsłuchałem… zwał, jak zwał. Że Seed ma od nas odejść, a jej miejsce zajmie jej brat. – okularnik pociągnął smętnie nosem. – Jak myślicie, Wavele ją zranił i chce się od niego odsunąć, a braciszek zemścić za siostrę?
- Gdzie to w ogóle słyszałeś? – zainteresowałem się inną kwestią tej sprawy.
- Tu i tam, to nieistotne. Ma odejść, rozumiecie? Jeśli to prawda… Stracę obiekt swoich westchnień i erotycznych snów!
Nic dziwnego, że każdy z nas skrzywił się słysząc to wyznanie.
- Myślałem, że dałeś sobie z tym spokój. – Sheva był wyraźnie zdegustowany. – Wiesz, że to wiedźma, wykorzystuje mężczyzn, trzyma ich w szachu, a mimo to…
- A mimo to jest seksowna.
Westchnąłem wiedząc już, że dla tego człowieka nie ma ratunku i Evans czeka ciężki los, kiedy w końcu będą oficjalną parą. Nie wątpiłem, że okularnik nie będzie zbyt długo czekał na to by dobrać się jej do spodni i skonsumować ten związek. Z nas wszystkich Potter wydawał się najbardziej niedopieszczony i nie chciałem znać szczegółów jego intymnych zabaw z prawą ręką. Kto, jak kto, ale on na pewno nie mógł wytrzymać tego napięcia rozsadzającego lędźwie, które towarzyszyło niespełnieniu.
- Z resztą, nawet nie wiecie, jaka ona była czarująca na każdych zajęciach z mugoloznawstwa. Ta kobieta to skarb. Chętnie poznałbym ją bliżej, ale ten nieznośny nauczyciel nie pozwoli mi się do niej zbliżyć. Tym bardziej, że ona ma odejść. Chodźmy do niej! Dowiemy się, czy to prawda! Nie ma „ale”, nie ma „nie”. Podnoście się i idziemy!
W pewnym sensie naprawdę miałem nadzieję, że nauczycielka odejdzie i nie będę musiał więcej jej oglądać. Za każdym razem przypominała mi o mojej wielkiej zazdrości o Syriusza i tym, że nie wierzyłem jej całkowicie. Może nie napastowałem już chłopaka z jej powodu, ale jednak Seed była mu w pewnym sensie bliska i musiałem walczyć sam za sobą i swoimi głupimi myślami.
- Chodźcie, chodźcie! – złapał nas za ręce, ubrania i gdyby mógł na pewno ciągnąłby nas za nogi. Nie specjalnie mu się opieraliśmy, kiedy wyprowadzał nas z pokoju. Idąc za nim zastanawiałem się, czy dobrze robimy. A co jeśli Seed ma zamiar zostać? Albo ukaże nas za podsłuchiwanie, chociaż to J. był wszystkiemu winien?
Nie mieliśmy pojęcia, czy kobieta będzie u siebie w pokoju, ale tam właśnie skierowaliśmy swoje kroki. James zapukał zdecydowanie i wyszczerzył się do nas, kiedy usłyszał krzątaninę w środku. Chuchnął sobie na dłoń, powąchał oddech i skinął głową.
- Ujdzie, bo przecież nie będę jej całował. – zawyrokował i uśmiechnięty szeroko wpatrywał się w drzwi, które po chwili otworzyła nauczycielka. Była ubrana w prostą, jasną suknię i najwyraźniej nie spodziewała się gości, gdyż jej włosy były trochę rozczochrane. – Tęskniła pani za mną? –zapytał z nonszalancją chłopak i wychylił się zza kobiety spoglądając do jej pokoju. – Możemy wejść? Chcemy z panią porozmawiać. Doszły nas, bowiem słuchy, że planuje się pani wyprowadzić. Czy to prawda? To się znaczy… Zrezygnować z pracy!
Na jej ładnej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. A więc nie powinniśmy o tym wiedzieć, a ona rzeczywiście planowała zrezygnować z posady.
- Wejdźcie, proszę. – powiedziała dźwięcznym głosem wpuszczając nas do swojego jasnego, wonnego pokoju pełnego pluszowych poduszek, pięknych drobiazgów i pełnego bałaganu, wyciągniętych walizek, poupychanych rzeczy.
- Już się pani wyprowadza? – zapytałem z kiepsko skrywaną satysfakcją.
- Tak, chociaż żaden z was nie powinien o tym wiedzieć. – utkwiła ostre spojrzenie w Jamesie. Domyśliła się, że to on wszystko nam powiedział i podsłuchiwał by dowiedzieć się, co się szykuje. – Wzywają mnie pewne sprawy i muszę odejść, ale moje miejsce zajmie…
- Pani brat, prawda? – chłopak znowu ją zaskoczył.
- Tak. – chrząknęła zdegustowana tym, jak wiele wie Potter. – Mój brat.
- Bliźniak? – J. kopał dołek pod samym sobą.
- Bliźniak – mruknęła. – Ale co to ma do rzeczy? Masz zamiar przerzucić swoje uciążliwe zainteresowanie ze mnie na niego?
- Yy… - tym go zaskoczyła. – Nie miałem tego w planach. Wolę kobiece kształty! – trochę kłamał, ale ona nie musiała o tym wiedzieć.
- Trzymaj się od niego z daleka, bo wolę nie wiedzieć, co ci zrobi, kiedy się do niego zbliżysz. Ostrzegę go przed tobą, nie martw się.
- A kiedy pani się… wyprowadza? – chciałem zapytać, kiedy się wynosi, ale nie wypadało zwracać się tak do nauczycielki. Przecież nadal nią była.
- W następnym tygodniu. – odparła bez skrępowania, kiedy do jej pokoju wszedł Wavele. Nie pukał, nie zapowiadał się, ot zwyczajnie wszedł i stanął jak spetryfikowany widząc nas w środku. Skrzywił się przyglądając nam, skrzyżował ramiona na piersiach i prychnął cicho.
- Tak mi się wdaje, że ich tutaj być nie powinno. – wskazał nas palcem. – Co tutaj robią te gady? Nie mówię o tobie, Syriuszu. – dodał posyłając blady uśmiech Blackowi.
- Ktoś… - tutaj kobieta dźgnęła palcem w głowę Pottera. – Podsłuchał nas, kiedy rozmawialiśmy. Wie, że odchodzę i pochwalił się kolegom, a teraz przyszli się upewnić, że to prawda.
Wavele spojrzał wściekły na Jamesa i prychnął głośno. Widać było już na pierwszy rzut oka, że go nie lubi. Podszedł do niego, złapał za kark i ścisnął.
- Nie ma cię tutaj, wredna kreaturo! Jesteś gorszy niż zwyczajne insekty! Jeśli jeszcze raz zobaczę cię w jej pobliżu, albo w moim, poza zajęciami, naturalnie, to wyrwę ci te wielkie, gumowe uszy i wypcham dziury po nich słomą! Rozumiemy się? I radzę wziąć mnie na poważnie, bo nie ręczę za siebie!
- Yyy, my też chyba pójdziemy. – mruknąłem z głupim uśmiechem i łapiąc przyjaciół za ramiona wypychałem ich w stronę drzwi. – Bardzo nam przykro, że sprawiliśmy kłopot, ale już więcej nie będziemy pani nękać. W ogóle nie będziemy nękać nikogo. – kolejny niezgrabny, głupi uśmiech i wziąłem nogi za pas mając nadzieję skopać tyłek Jamesowi, który nas w to wpakował.