niedziela, 30 marca 2014

Pokoiczek

Kochani, niestety jestem zmuszona na 2 tygodnie zostawić Was bez notek. Nie chcę, ale muszę. Moja praca licencjacka już stoi nade mną z kijem i doprasza się o uwagę T3T Wracam do Was 13 kwietnia i uczcimy to winem ;)

31 marca
Pokój! Mój kochany pokoik, za którym tęskniłem otoczony nazbyt często obserwującymi nas babami. Nie lubiłem tego przesadnie słodkiego pokoiku, w którym przyszło mi spędzać noce, od kiedy nasz był remontowany. Teraz wracałem do niego z rozkoszą. Wzdychałem z przyjemnością, kiedy spakowany taszczyłem kufer po schodach i wchodziłem do pachnącego nowością i farbą pokoju.
Był taki jak wcześniej. Dosłownie identyczny! Nie zmieniło się nic. Podobnie sprawy się miały z łazienką. Wcale nie było widać by zaszły w niej zmiany, by cokolwiek było inne, nowe, udoskonalone. Trochę mnie to załamało, bo naprawdę liczyłem na coś innego, lepszego, ładniejszego. Nie żeby wcześniej było źle, ale jednak wszelkie odnowienia chyba powinny być widoczne?
- Taaak, nie ma to jak stary-nowy pokój. - Syriusz najwyraźniej również liczył na coś więcej. - Przynajmniej nie otaczają nas kobiety, ale swojscy, spoceni faceci.
- Jakkolwiek głupio to brzmi, zgadzam się z tobą. - przesunąłem dłonią po włosach. - Dobra, nie ma sensu narzekać. Musimy w miarę szybko uwinąć się z rozpakowaniem naszych rzeczy. - od razu zabrałem się do pracy. Nie byłem może człowiekiem kochającym porządek, ale musiałem mieć wkoło siebie przynajmniej minimum przejrzystości powietrza i przestrzeni. Nie potrafiłem tego inaczej określić. Po prostu lubiłem mieć wszystko na swoim miejscu, a myśl o niepotrzebnie zapakowanych ubraniach doprowadzała mnie do szaleństwa. Nie byłem pedantem, ale i nie potrafiłem na wzór Jamesa wszystkim rzucać, a później szukać swoich skarpet, czy podkoszulków.
- Niech ktoś zrobi to za mnie – jęk Jamesa słyszano chyba nawet w dormitoriach innych domów. - Nienawidzę wszystkiego, co wiąże się z porządkami!
- To chyba nie świadczy zbyt dobrze o mężczyźnie, Jamesie. - nawet ja podskoczyłem wystraszony, kiedy za naszymi plecami rozległ się głos dyrektora. Jak on to robił, że potrafił tak się skradać?!
- Ależ nas pan wystraszył! - Syriusz wziął na siebie obowiązek nawiązania rozmowy z dyrektorem, który uśmiechał się do nas ciepło. - Jamesem niech się pan nie przejmuje. Kiepski z niego facet, ale Lily Evans się tym będzie martwić, nie my. Ona go takim chce, nasz problem to dotrwać z nim do ostatniego roku. - uśmiechnął się i wyjął ze swojej torby swoje rzeczy. Pewnie chciał pokazać, że on jest inny.
- No dobrze, chłopcy. A jak wam się podoba nowy pokój?
- Ykhm. - odchrząknąłem by zyskać na czasie.
- Jest taki sam jak wcześniej. - zauważył otwarcie J. - Nic się w nim nie zmieniło.
Dumbledore roześmiał się głośno i szczerze.
- O to chodziło. - przyznał – Gdybym zmienił coś w waszym pokoju, inni również chcieliby odnowy. Dlatego naprawiliśmy, co było do naprawy, a resztę doprowadziliśmy do odpowiedniego stanu. - no tak, specjalnie zadał takie pytanie. - A właśnie, zapomniał bym! Jamesie, chciałeś ze mną rozmawiać, prawda?
- Tak! Prawda! - okularnik ożywił się. - Mam pewną sprawę, a raczej propozycję.
- Wspaniale. Więc po obiedzie przyjdź do mojego gabinetu. Hasło to bomba kaloryczna. Tak, widzę wasze miny i zgadzam się z niewypowiedzianą jeszcze opinią, ale zostałem zmuszony do tego. Poranne ćwiczenia, obiad niskokaloryczny, więc nie mogłem już sobie pozwalać na desery w haśle żebym nie kusił innych. - na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiego ubolewania. - Dobrze, że pani Sprout nie wprowadziła jeszcze kontroli pokoi i gabinetów, bo wtedy zapewne zapanowałaby ogólna panika. Nawet nie chcę myśleć o tym, co by się stało z moimi ukrytymi skrzętnie czekoladowymi żabami. - naprawdę musiał się tego obawiać, bo jego przenikliwe, niebieskie oczy zdradzały wszystko.
- Doskonale pana rozumiem. - postanowiłem przyznać mu rację by wiedział, że nie jest sam ze swoim problemem. Przecież musiał czuć dyskomfort na myśl o tym, że może jako jedyny poza Peterem stanął między ideą odchudzania i rozkoszą jedzenia bez umiaru.
- Myślę, że każdy tęskni też za odrobiną niezdrowego, tłustego posiłku. To było przecież cudowne, kiedy wchodziło się do Wielkiej Sali czując zapach mięsa i frytek, nakładało się wszystkiego bez umiaru i jadło do upadłego. - podejrzewałem, że Blackowi brakowało przede wszystkim tego mięsa, kiedy wspominał o dawnych obiadach. Teraz przeważał drób na grillu bądź gotowany, zabrakło aromatycznych sosów, ziemniaków z cebulką, boczku, żeberek. Wszystko było zdrowe, nisko-tłuszczowe, pozbawione smaku. Tak, tęskniłem nie tylko do słodkich deserów, ciast z kremem, ciastek, gorącej czekolady, ale także do pieczeni, do kawałka pełnowartościowego steku. Sałatki owocowe nigdy nie zastąpią budyniu, a herbata owocowa nie może się równać z czekoladą.
- Miejmy tylko nadzieję, że pani Sprout szybko przejdzie i postanowi wrócić do normalności. Obawiam się tylko, że jej dieta przyniesie efekty, a wtedy na pewno wzrośnie jej entuzjazm i chęć zrzucenia wagi. Wasz profesor eliksirów czasami wpada do mnie podjadać to co przemycił z Miodowego Królestwa, bądź sam wymyka się ze szkoły i je obiad w Hogsmeade. Tylko nikomu tego nie zdradzajcie, bo jeśli dojdzie to do Najwyższych Władz Dietetycznych naszej szkoły, zostanie ukarany postem. Zresztą, nawet piwo kremowe zostało nam odebrane, więc Horacy musi nadrabiać innymi słodkimi trunkami. Szkoda, że nie mogę was zaprosić na wino, ale gdybyście tak przypadkiem wpadli do profesora Slughorna... Tak, powiedzmy... Dziś koło 19. Tak, wtedy na pewno wypadałoby was poczęstować.
- Czy pan nas zaprasza? - Syriusz zaskoczony spojrzał na nauczyciela.
- Prawdę mówiąc, zapraszam po kolei wszystkich chłopców. Dziewczyny to niebezpieczna grupa, nigdy nie wiem, czy nie postanowią poskarżyć na mnie, jeśli się dowiedzą, że nie trzymam się zasad diety. Dlatego teraz padło na wasz pokój, ale nie chwalcie się nikomu. Nigdy nie wiadomo, kto przez przypadek się wygada.
- I tu się z panem zgadzam! - James niemal klasnął w dłonie. - One ciągle są na diecie, nagle przestają, znowu wracają do odchudzania. Nie można im ufać. Przyjdziemy przypadkiem do profesora Slughorna. O ile się nie mylę, miał jakieś ciekawe pozycje o eliksirach rozweselających, a śmiech to zdrowie i pozwala spalać kalorie.
- Dokładnie! - Dumbledore uśmiechnął się szeroko. - Że też o tym nie pomyślałem! Właśnie dlatego wszyscy powinniście przeczytać tę książkę od profesora Slughorna. - wyglądał wiele lat młodziej, kiedy uśmiechał się z tym chłopięcym, zadziornym błyskiem w oku. - W takim razie chłopcy, nie zapomnijcie wpaść po książkę lub poradę, a teraz idę dalej i po obiedzie oczekuję cię w swoim gabinecie, Jamesie. Jestem pewny, że cokolwiek chcesz mi zaproponować będzie znakomitym pomysłem. Nie na darmo masz w sobie krew Potterów. - uśmiechnął się kolejny raz i machając nam wyszedł skocznym krokiem.
Czy on już coś wypił? Nie czułem od niego alkoholu, ale wyczuwałem wyraźną radość. Wystarczyło wsłuchać się w jego głos, a było jasne, że mężczyźnie musiało się przytrafić coś wyjątkowo dobrego. Przecież nigdy nie zdecydowałby się na zapraszanie uczniów na wino, gdyby nie chciał świętować czegoś, co miało pozostać jego tajemnicą. Może chodziło o jakieś miłosne podboje? Przecież widziałem go z jakąś nieznajomą osobą.
- Myślicie, że się zakochał? - podjąłem.
- Nie, raczej był już zakochany, ale teraz spełnił jakieś swoje marzenie. - James podrapał się w zamyśleniu po brodzie. - Człowiek nie może być tak wesoły i pełen życie w wieku dyrektora, dajcie spokój. Kochał się w kimś i to z wzajemnością, a teraz... Może się oświadczył?
- Albo zrobił dziecko? - tylko Peter mógł walnąć czymś takim prosto z mostu.
- W jego wieku? - skrzywiłem się – To niemożliwe. To znaczy, możliwe, ale wątpię. Chociaż na pewno by się tym cieszył. Tak w ogóle, ile on ma lat? - zabawne, że komentowaliśmy jego wiek, a nie mieliśmy pojęcia jaki jest on naprawdę.
- A może to prawda, chłopaki. - Syriusz skrzyżował ramiona na piersi. - Przecież ta broda może go postarzać, a siwizna nie oznacza wcale podeszłego wieku. Jeśli jest młodszy niż się nam wydaje, jego dziewczyna również może być w wieku reprodukcyjnym. A to tłumaczyłoby ten jego humor. On zawsze jest zadowolony i uśmiechnięty, ale raczej rozsądny do granic. Jeśli popija cichcem z Slughornem, to znaczy, że w jego życiu zaszła jakaś ogromna zmiana.
- Więc dziecko? - zapytałem by ustalić fakty. Przecież wiedziałem, że nasze domysły oznaczają dochodzenie. Nawet ja musiałem wiedzieć na pewno.
- Dziecko! - zgodził się James, a reszta pokiwała głową. - Musimy donieść o tym Shevie, może on będzie wiedział jak to sprawdzić. - wszyscy byliśmy zgodni, co do tego. Musieliśmy poznać tajemnicę Dumbledore'a, a nie było lepszego sposobu niż wspólne popijanie wina!
- Panowie – oświadczyłem – czas zacząć nasze nowe śledztwo!
- Hip, hip hura! - zaśmiał się Peter.

środa, 26 marca 2014

Pikniczek z...

Wymachiwałem trochę niezgrabnie rękoma, chcąc trafić w swoje plecy, ale to Syriusz widząc, co się dzieje, uderzył mnie w nie mocno, co naprawdę pomogło mi złapać oddech i pozbyć się biszkopcika ze „złej dziurki”. Hagrid chciał mnie zabić! I to samym swoim pojawieniem się. Ulepszony bazyliszek się znalazł! Nie mogłem jednak zaprzeczyć, że zawsze, kiedy jest w pobliżu nasze reakcje są wyjątkowe. Lub zwyczajnie niebezpieczne dla nas samych. A wszystko dlatego, że był nieobliczalny i nigdy nie byliśmy w stanie przewidzieć, co przyjdzie mu do głowy. Te jego ciasteczka, dziwne dokarmianie robali...
- Przyłączę się, jeśli pozwolicie. - nasz pomysł pikniku najwyraźniej bardzo mu się spodobał, gdyż na jego wielkiej, kudłatej twarzy pojawił się szeroki, szczery uśmiech. Za to właśnie lubiłem naszego gajowego.
- Jasne, siadaj. - James uśmiechnął się jeszcze szerzej, jeśli to możliwe. - Nie odstąpimy ci tylko kocyka, bo na pewno byśmy się na nim razem nie zmieścili.
- Oj, tak. - przyznał Hagrid siadając bezpośrednio na ziemi. - Moglibyśmy mieć problem, więc coby się pomieścić, klapnę sobie tutaj z boczku. Ładna nam się pogoda udała, nie? Idealna na początek wiosny.
- Tak, to akurat prawda. - James pokiwał energicznie głową. - Ptaszki śpiewają, dziewczyny się rozbierają i uśmiechają, bo im za gorąco w swetrach. Uwielbiam wiosnę! Lato jest już zbyt gorące, więc wtedy nawet ja mam ochotę chodzić nago.
- Tak, tak. Świetnie cię rozumiem. Też o tym czasami myślałem. - w ustach Hagrida zabrzmiało to jak komentarz paskudnego zboczeńca. Ciarki przeszły mi po plecach i cieszyłem się, że mam za sobą jedzenie, bo teraz nie przełknąłbym ani odrobiny ciasta. Hagrid nago? O nie, dziękuję! - Ale zdradzę wam tajemnicę. W lesie jest chłodniej, więc w takie wyjątkowo upalne dni zawsze idę do lasu i tam się rozkładam na jednej takiej łączce. Cholibka, jak tam jest wtedy wygodnie! Można się rozebrać i nikt cię nawet nie widzi.
- To tłumaczy skąd ten zakaz wchodzenia do lasu. - rzucił lekko kąśliwie Syriusz, co naprawdę rozbawiło brodatego mężczyznę.
- Haha, nigdym tak o tym nie myślał! Ale prawda, masz rację, Syriuszu! Zakazany Las jest zakazany, bo grasuje po nim goły gajowy! - muszę przyznać, że to nawet mnie wprawiło w świetny humor. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że Dumbledore przypadkiem natknął się na goniącego nago Hagrida i postanowił oszczędzić uczniom przykrych widoków. Ich zdrowie psychiczne mogłoby ucierpieć, więc lepiej zakazać wchodzenia do lasu i nikt nie będzie musiał się obawiać, że oślepnie na widok, którego nawet nie chciałem sobie wyobrażać.
Siedzieliśmy sobie spokojnie rozkoszując się pogodą, kiedy pojawił się Niholas ze swoim rudym chłopakiem i jakimś nadąsanym dzieciakiem, który chyba nie był zbyt zadowolony z życia i spoglądał z dostrzegalną niechęcią na Kinna.
- Przyłączymy się do was. - rzucił wesoło Edvin, tak chyba mu było na imię. Nie specjalnie zwracałem uwagę na naszych starszych kolegów. - Tak sobie miło siedzicie, że zrobiło się nam żal.
- Mów za siebie. - mruknął Niholas, który raczej wolałby uniknąć konfrontacji z Jamesem. Przecież kiedyś byli razem, a o tym Edvin nie miał pojęcia i tak miało pozostać, sądząc po częstych prośbach Kinna, by nikt ani słowem nie nawiązywał do jego dawnego związku z Potterem. Prawdę mówiąc nie dziwiło mnie to ani trochę, gdyż tamte czasy były paskudną pomyłką. J. w pewnym momencie znudził się Niholasem i zaczął o nim zapominać, uganiać się za innymi. Nasz młodszy kolega nie wytrzymał i rzucił Pottera, czego okularnik zaczął żałować chyba w rok później. Sam już nie pamiętałem dokładnie. Niemniej jednak, teraz udawali zwyczajnych dalekich, a nawet bardzo dalekich kolegów.
- To jest mój brat, Sebastian. - przedstawił stojącego u jego boku niskiego chłopca, który wcale go nie przypominał. - Seb, to...
- Syriusz, Remus, Peter, James i Hagrid, gajowy. - wyręczył swojego zmieszanego chłopaka, Niholas.
- Aha – podsumował nas bez entuzjazmu chłopaczek i czułem, że nie zapałam do niego sympatią, a i Kinn chyba nie był zbyt przyjaźnie nastawiony do chłopaczka. Dobrze tylko, że dzieciak nie należał do naszego domu bo musiałbym użerać się z takim mrukiem częściej niż podczas jednego pikniczku.
Niestety, „goście” zaczęli się schodzić, jakbyśmy dzielili jedzeniem za darmo. Zaczęło się niewinnie, a ostatecznie nawet nieznane nam osoby dołączyły do nas na trawce. Było jak w ulu. Każdy z kimś rozmawiał, każdy prowadził zawziętą dyskusję, ludzie ie potrafili zamilknąć nawet na kilka minutek. Nie rozumiałem nawet dlaczego zrobiliśmy taką furorę, skoro niejednokrotnie ktoś siedział w jakiejś części błoni i nikt bynajmniej nie zwracał na to uwagi. Jedyną różnicą był nasz koc, zakupy z Hogsmeade, pudełeczka po ciastach i napojach. Czy to mogło mieć tak wielkie znaczenie dla przypadkowych osób? A może chodziło o tę atmosferę, której nie sposób podrobić, a którą chcieliśmy nadać naszemu piknikowi? Ostatecznie skończył się klapą, jako że czuliśmy się wyczerpaniu tkwiąc pośrodku tego wrzątku.
- Wiejemy stąd. - poczułem usta Syriusza przy moim uchu. - Przekaż to dalej.
Nie byłem już tak dokładny, jak Black, kiedy powtarzałem to Potterowi. Po prostu szepnąłem co miałem trzymając się daleko od jakichkolwiek czułości, które mogłyby towarzyszyć tej poufnej informacji.
- Przekaż to też Hagridowi. Pójdziemy do niego. Albo rozsiądziemy się przy jego grządkach, tam też jest ładnie. - uściśliłem i powiedziałem to Syriuszowi, by wiedział, co przyszło mi do głowy. Nie miał nic przeciwko, a nawet uśmiechnął się najwyraźniej całkiem zadowolony z tego faktu. Poklepał mnie pieszczotliwie po kolanie i zmienił pozycję siedzenia klękając na kolanach i wyjmując spod siebie koc. Powoli, tak by zbyt duża liczba osób nie zwróciła na to uwagi, zrobiłem to także ja i reszta moich przyjaciół. Powoli, w obawie, że nasze zniknięcie mogłoby pociągnąć za sobą przesunięcie się tego ula w poszukiwaniu nas, czy raczej naszej atmosfery pikniku, zbieraliśmy się i odsuwaliśmy.
Swoją szansę zwietrzyliśmy, kiedy na błoniach pojawił się dyrektor, który widział z okna zamku nasze zbiorowisko i był ciekaw, co takiego się wydarzyło. Wszyscy skupili się całkowicie na nim, więc wraz z chłopakami daliśmy nogę. Gajowy został jeszcze zapatrzony w Dumbledore'a, ale bez niego nasze szanse na zniknięcie wzrastały. Wiedział, gdzie nas później szukać.
Wspięliśmy się na drobną górkę, na której stał dom Hagrida i wyszukaliśmy jakieś bezpieczne, niewidoczne z zamku miejsce, gdzie rozłożyliśmy się kolejny raz.
- Teraz możemy pozwolić sobie nawet na picie herbaty. - zauważył Peter, ale chyba zrozumiał, że to żadne pocieszenie, kiedy w grę wchodzi napój niezbyt dobrej jakości, którym dysponował gajowy. Niemniej jednak, przynajmniej Hagrid mógł jeść swoje paskudne ciasteczka, jeśli je miał i napić się czegoś, co sprawi, że nie będziemy musieli czuć się niekomfortowo, kiedy my mamy ochotę ucztować, a jemu nie przypada w udziale zupełnie nic.
Wielki brodacz dołączył do nas w kilkadziesiąt minut później. Szedł uśmiechnięty, kiwał się na boki w rytm jakiejś jemu tylko znanej melodii.
- Mam dla was fantastyczną wiadomość. - niemal zaszczebiotał. - Pan psor jest zadowolony z pomysłu piknika i planuje taki zrobić niedługo. Na święta, tak mówił, kiedy usłyszał co tyle dzieciaków siedzi w jednym miejscu.
- Fantastycznie! - że też James potrafił wykrzesać z siebie tyle energii. Ja z jakiegoś powodu byłem zmęczony i chociaż cieszył mnie taki obrót spraw, to nie specjalnie potrafiłem to okazać. - W takim razie zostaję w Hogwarcie, nie wracam do domu. Tutaj będzie świetna zabawa. Może porozmawiam jeszcze ze starym i zapytam, czy nie można by rozszerzyć tego na młodsze rodzeństwo uczniów. Tak, w ramach zachęty do późniejszej nauki w naszej szkole.
- O, a ten pomysł nawet mi się podoba. - przyznałem, w końcu odzyskując siły. - Myślę, że nawet nauczyciele byliby zadowoleni bo mogliby zabrać ze sobą dzieci. Camus na pewno się wtedy zjawi z Nathanielem i może weźmie ze sobą Fillipa. Chociaż raczej sobie to podaruje żeby nie wzbudzać kontrowersji, jeśli pojawi się w jego towarzystwie kolejny już raz. Ale twoja siostra miałaby niezłą radochę. Tym bardziej, że byłyby tutaj jeszcze inne dzieci.
- Zgadzam się. - J. pokiwał głową. - Pójdę do niego zaraz po pikniku, bo nie chcę tracić tego. Hagridzie, idź do siebie i weź co tylko uważasz za stosowne. Zaczynamy od początku i tym razem bez pośpiechu, w piątkę.
Uśmiechnąłem się lekko ściskając dłoń Syriusza. Lubiłem takie chwile i miałem nadzieję, że będzie ich więcej. Tym bardziej, że niedługo nasza edukacja dobiegnie końca, a wtedy będziemy mogli tylko marzyć o podobnym lenistwie i rozkosznym czasie spędzanym wspólnie. Szkoła była najpiękniejszym okresem w życiu, właśnie dzięki przyjaciołom, z którymi nawet nuda wydaje się łatwiejsza do zniesienia.

niedziela, 23 marca 2014

Pikniczkowo

24 marca
To było niebo. Słońce świeciło jasno, mocno, wspaniale, powietrze było nadal lekko chłodne po zimie, a wiatr miejscami wydawał się naprawdę mocny, ale temperatura skoczyła w górę i teraz z największą przyjemnością wybierałem się z przyjaciółmi na zakupy do Hogsmeade oraz na piknik, w ramach odpoczynku i rozrywki. Nie mogłem wyobrazić sobie lepszego scenariusza dla tego dnia.
- Mam wrażenie, że ktoś tu właśnie macha ogonem. - rzucił zaczepnie Syriusz, kiedy zbliżaliśmy się do miasta, a ja niemal czułem już słodki smak łakoci, które planowałem dziś kupić.
- Nie dokuczaj mi, bo najem się czekoladą tak bardzo, że nie zdołasz mnie pocałować, nie mówiąc o tym, że mnie będzie mdliło. - głupi argument, ale miałem pewność, że zadziała.
- I pomyśleć, że kiedyś byłeś takim słodkim chłopcem. - Syriusz westchnął teatralnie i zajrzał do swojej portmonetki w kształcie żabki, którą niedawno kupił dla zabawy. Uważałem to za stratę pieniędzy, ale teraz musiałem przyznać, że Syri wyglądał zniewalająco, kiedy wyciągał swoją napchaną do granic ropuchę. Istne wielkie dziecko, coś cudownego, kiedy ma się do czynienia z Blackiem.
- I pomyśleć, że kiedyś starałeś się zachowywać poważniej. - pokazałem mu język i pomacałem swoją kieszeń, w której leżały zachomikowane, drobne monety, cały majątek mojego miesiąca. Nigdy nie przyznałbym się do tego przyjaciołom, ale podejrzewałem, że Syri i tak wie, jak niewiele mam przy sobie. Może dlatego wypchał swoją żabkę po brzegi? Nie powinienem nawet oczekiwać, że będzie chciał za mnie płacić, ale czy naprawdę mogłem go powstrzymywać? Obraziłby się, gdybym nagle zaczął dumnie odmawiać. Kupowanie mi łakoci było dla niego równe z dawaniem miłosnych prezentów. W zamian oczekiwał tylko pocałunków i uśmiechu, jakbyśmy byli pokrętną, słodką parą, a nie dwójką dorastających chłopaków, którzy powinni uważać na poziom cukru we krwi.
A jednak dosłownie wolałem by moimi żyłami płynęła czekolada zamiast krwi, bo oto czułem podniecenie, a przecież dopiero zbliżaliśmy się do Miodowego Królestwa. Tam mógłbym zamieszkać! Oblizałem się patrząc na barwną witrynę w wiosennych kolorach, zatarłem ręce i wszedłem do środka z jedną myślą – słodkie!
- Remusie - Black zatrzymał mnie łapiąc za rękę – Ja płacę. Nie ma 'nie'. Chcę za ciebie zapłacić i tak zrobię, więc weź wszystko na co masz ochotę. To mój spóźniony prezent walentynkowy. - tak, 14 lutego w ogóle nie pamiętaliśmy, że należałoby uczcić nasz związek czymś więcej niż pocałunkami i przyjemnością, a teraz Syri znalazł sobie wymówkę, by oszczędzić mi wydawania cennych monet. - Nie martw się, nie za darmo. W zamian zaczniemy piknik – pochylił się do mojego ucha – od pocałunków, a później możesz się napychać.
Nie wiem czy się zarumieniłem, ale na pewno byłem rozbawiony taką propozycją.
- No, nie wiem. - uśmiechnąłem się kręcąc głową – Czekolada nadziewana jest kusząca, a my mamy jeszcze kupić kilka ciach w herbaciarni.
Ale Syri już wiedział, że mam zamiar przychylić się do jego prośby. Zresztą, nie potrafiłbym mu nawet odmówić. Był dla mnie wszystkim, o czym tylko mogłem marzyć.
- Więc? Na co masz ochotę dzisiaj, a co chciałbyś na przyszłość? - Black wziął niewielki koszyczek, który na pewno planował zapełnić łakociami, więc dorzucając od siebie wszystkie wątpliwości, zacząłem wybierać najsmaczniejsze kąski. Kwaśne żelki w kształcie magicznych zwierząt, kilka czekolad z różnym nadzieniem, dwie mleczne, batoniki z musem i śmietankowym kremem, biszkopciki nadziewane. Już nie mogłem doczekać się chwili, kiedy będę mógł zjeść to wszystko i mruczeć, gdy słodki smak rozejdzie się po moich ustach.
- Kiedy skończę szkołę, muszę szybko znaleźć sobie jakąś pracę. - stwierdziłem dorzucając do koszyka Czekoladowe Żaby, które niezmiennie uwielbiałem ponad wszystko, ale nie często mogłem sobie na nie pozwolić. - Muszę mieć pieniądze na słodycze. Nie tak łatwo rzucić uzależnienie, a ja na pewno jestem uzależniony od czekolady i ciachowego cukru.
Po wielkich zakupach tutaj, wybraliśmy się po ciastka. Każdy z nas, poza Syriuszem, wybrał sobie po trzy różne desery i pani Puddifoot zapakowała nam je w ładne pudełeczka w kształcie swojej herbaciarni. Brakowało na tylko czegoś dla Syriusza i napojów, więc odwiedziliśmy Różne Różności McClary'ego. Tam wzięliśmy po Bekającym Napoju Bogów oraz zwykłym soku owocowym, zaś Syri kupił dwa opakowania paluszków serowych oraz cebulowe Ziemniaczki.
Byliśmy obładowani jak muły, kiedy w końcu ruszyliśmy w stronę zamku. Na błoniach, pod drzewem przy jeziorze, planowaliśmy rozłożyć koc i rozpocząć nasz piknik. Oczywiście, zawsze mogliśmy rozłożyć się gdzieś na drodze między miastem a zamkiem, ale zdecydowanie lepiej czuliśmy się widząc za sobą Hogwart. Ciężko byłoby nam nawet określić dlaczego szkoła była dla nas tak ważna, ale piknij nie byłby taki sam, gdyby nie odbywał się w naszym ulubionym miejscu.
Po drodze mijaliśmy wiele osób, które dopiero teraz postanowiły udać się do Hogsmeade, dziewcząt i chłopców, nawet nauczycieli. Evans ze swoimi koleżankami zdołała znaleźć czas tylko na buziaka dla Jamesa i krótką wymianę zdań i już śpieszyły do miasta na wielkie zakupy. Podejrzewałem, że chodziło o kosmetyki, bo miały ten tajemniczy wyraz twarzy, kiedy nie chciały zdradzić ciekawskiemu Potterowi, po co idą. Cóż, miałem to w nosie. Remus Lupin planował piknik i tylko to się liczyło.
Popędziłem przyjaciół, kiedy tylko było oczywiste, że zwolnili. Tylko Syri starał się dotrzymać mi kroku, jako że wiedział czym grozi niepotrzebne zwlekanie. Im dłużej byłem w drodze, tym większe było prawdopodobieństwo, że zamiast zaczekać z jedzeniem, zacznę wcześniej, a wtedy on mógł zapomnieć o buziakach.
Ostatecznie James i Peter zostali w tyle, a ja byłem już chyba nazbyt radosny, kiedy rozkładałem koc z pomocą Blacka. Trawa była przyjemnie zielona, ptaki śpiewały rozkosznie, powietrze pachniało ciepłem. Byłem naprawdę zadowolony widząc przelatujące czasami motyle i jakieś dwie odważne pszczoły. Wiosna naprawdę była piękna. Chociaż, każda pora roku miała w sobie coś wyjątkowego. Uśmiechałem się na myśl o tym i położyłem na kocu swoje pudełeczko z łakociami oraz reklamówkę pełną zapasów na przyszłość.
Czas mi się dłużył, kiedy czekałem na brakujące dwa elementy naszej układanki, ale wykorzystałem ten czas na ukradkowe pocałunki z Blackiem. Upewnialiśmy się, że nikogo nie ma w pobliżu, nikt nas nie widzi i widzieć nie może, po czym wymienialiśmy się szybkim, małym buziakiem. Jeden, drugi, trzeci. To było tak przyjemne, że w pewnym momencie zapomniałem nawet o czekoladzie. Rozkoszowałem się moim Blackiem, dotykiem jego dłoni na mojej. I właśnie w tak przyjemnej chwili zjawili się Pettigrew i Potter. Miałem ochotę na nich warknąć, ale wtedy dotarło do mnie, że ich obecność oznaczać będzie rozpoczęcie uczty.
Syri położył się na kocu z głową na moich kolanach i otworzył swoje cebulowe Ziemniaczki – nigdy tego nie próbowałem i nie miałem tego w planach, więc nie miałem pojęcia jak smakują, ale strasznie śmierdziały. Sam za to zabrałem się za coś o wiele lepszego – ciacho! I nie tylko ja, bo o ile w przypadku Petera łatwo było domyślić się, że ma ochotę na rozpoczęcie pikniku, o tyle z Jamesem mogło być różnie.
Rozpocząłem mój pikniczek od orzechowego ciasta z kawowa masą i tematu zbliżających się nieubłaganie świąt wielkanocnych. James wracał na ten krótki czas do domu, Peter także. Nie chcieli odpuścić sobie świątecznych śniadań i drobnych upominków, jakie mogli dla nich szykować rodzice. Ja nie zdecydowałem jeszcze, czy chcę wrócić do swoich. Przecież beze mnie Syri zostałby sam. Podjęliśmy więc temat zorganizowania w szkole wielkanocnego wyścigu o pisanki. Kiedyś podobna zabawa okazała się prawdziwym sukcesem, więc dlaczego nie miałoby być tak właśnie teraz? Na pewno więcej uczniów zechciałoby zostać w szkole. Musieliśmy tylko poddać pomysł dyrektorowi, by wiedział, że jesteśmy tym zainteresowani. Nawet Potter był zdecydowany zostać, gdyby w grę wchodziła jakakolwiek nagroda.
Kolejnemu ciachu towarzyszył temat planów wakacyjnych. Osobiście chciałem pomagać mamie w sklepie, a później wyjechać na jakieś dwa tygodnie nad morze. Moje pragnienie się spełniło, gdyż przyjaciele zareagowali na podobny pomysł niezwykle entuzjastycznie. Oni również chcieli spędzić część wakacji na piasku, kąpiąc się w słonej, ciepłej wodzie, wdychać cudowny zapach soli, słońca i wody. Tak oto miałem nie tylko plany na lato, ale także mogłem liczyć na towarzystwo chłopaków.
Ostatnie z kupionych przez nas ciast zjedliśmy w ciszy, jako że na szybkiego wpychaliśmy je do ust. Właśnie zbliżał się do nas Hagrid, a raczej żaden z nas nie chciał się z nim dzielić. Lubiliśmy go, ale nie na tyle by oddawać mu łakocie. Zresztą, tych nie dalibyśmy nawet sobie wzajemnie nie mając pewności, że zostanie nam zwrócone.
- Cześć, Hagridzie! - rzucił James ledwie połknął ostatni kęs. - Mamy śliczną pogodę, prawda? Dobrze, że cię widzę!
Omal nie udławiłem się biszkoptem, kiedy zaleciał nie tam gdzie trzeba. Pośpiech nie popłaca!

piątek, 21 marca 2014

Oblegani

17 marca
Stało się. Moje obawy się ziściły i oto mieliśmy przed pokojem tabuny dziewczyn uzbrojonych w ciężkie machiny oblężnicze, które chciały dostać się do nas biorąc pokój szturmem, głodówką i trucizną. Nie znałem się na taktyce wojennej, więc mogłem o czymś z powodzeniem zapomnieć. Żywiąc się moim zapasem biszkopcików połączonych nadzieniem morelowym i kremem, próbowałem znaleźć wyjście z tej sytuacji. Król był zagrożony, więc priorytetem było znalezienie bezpiecznego sposobu wydostania się z potrzasku. Rozkoszując się słodkim smakiem uwielbianego przeze mnie łakocia sprawdzałem wszystkie kąty pokoju, chcąc mieć pewność, że nie było tak żadnego tajemniczego przejścia, które posłużyłoby nam w tej chwili za ostatnią deskę ratunku. Byłem dowódcą straży, musiałem więc znaleźć rozwiązanie, musiałem działać najlepiej, jak to możliwe. Ode mnie zależało życie pana na zamku.
- Kiedy znajdziemy się wśród ludzi, będziemy bezpieczni. - stwierdziłem przeczesując dłonią włosy – Wystarczy nam Wielka Sala, by wrogie wojska nie zaatakowały. Znajdziemy się wtedy pod skrzydłami nauczycieli, a ich protekcja zapewni nam schronienie, posiłek i święty spokój. Mówiłem, że pokój na terytorium wroga to kiepski pomysł, ale nikt nie słuchał. - mruknąłem na koniec bardziej do siebie niż do przyjaciół.
- Jeśli wyjdziemy to nas rozerwą. - zauważył Peter, który obserwował sytuację na zewnątrz przez zrobiony naprędce, udoskonalony magicznie peryskop. Przecisnęliśmy go pod drzwiami i teraz niezauważeni mieliśmy oko na stojące pod drzwiami dziewczyny. - Chyba przyniosły taran. - usłyszałem drżenie w jego głosie.
- Musimy jak najszybciej dotrzeć do profesorów. - stwierdziłem niespokojny. Ściskałem w rękach narzutę mojego łóżka i miałem ochotę podrzeć ją na drobne kawałeczki. - One przechwycą naszą korespondencję jeśli wyślemy wiadomość. - Nagle wpadłem na głupi pomysł, który pasował do słabych powieści przygodowych, ale nie do normalnego życia. Nie miałem jednak innych opcji poza tym, co właśnie wpadło mi do głowy. Spojrzałem na narzutę i sprawdziłem jej wytrzymałość. Nie był to może sznur, ale nadawała się lepiej niż cokolwiek innego. - Powiążemy ze sobą wszystko, co się nadaje i postaramy się wyjść oknem. - zadecydowałem, a przyjaciele spojrzeli na mnie poważnie.
- Remusie, to jest dobre 6 pięter, jeśli nie jeszcze więcej. Jeden błąd i roztrzaskamy się tak, że nawet Pomfrey nas nie poskłada. - James przełknął z trudem ślinę.
- Wolisz żeby nas zszywała, kiedy rozerwą nas jak pluszaki? - odpowiedziałem szczerze. Nie miałem wątpliwości, że jeśli dziewczyny złamią zabezpieczenia to wpadną do środka i rozpocznie się rzeź. - Nie możemy dostać się oknami do pokoi chłopców bez bezpiecznego gzymsu, a więc pozostaje nam tylko zejście na dół i przedostanie się do zamku przez jedno z niższych okien. Jeśli nie zdołamy żadnego otworzyć, wtedy będzie trzeba liczyć na pomoc kogoś od środka, albo stanąć bezpiecznie na ziemi. Użyjemy zaklęcia na lewitację, które podtrzyma osobę schodzącą na dół po prowizorycznej linie. Nie zaryzykowałbym całkowitej lewitacji, bo to groziłoby pewnym upadkiem w ramach udowadniania sobie, że nadal nie jest się mistrzem czarów.
- Niech będzie, ale Remus zejdzie pierwszy. W razie czego spadnie na cztery łapy.
- Czy ja wyglądam na kota?! - warknąłem na Jamesa – Jestem WILKOłakiem, a nie KOTOłakiem, ośle! - właśnie usłyszałem pierwsze uderzenie tarana o nasze drzwi. Wiedziałem, że one długo nie wytrzymają, a więc musiałem jak najszybciej uciekać zabierając ze sobą króla i resztę straży przybocznej. - Musimy zaryzykować. Pójdę przodem, ale nie dlatego, że jestem kotem! - warknąłem na okularnika. - Ale dlatego, że wy jesteście tchórzami! Nie mówię o tobie, Syriuszu. Ty jesteś tu panem, więc nie możesz wystawiać się na niebezpieczeństwo.
Zabraliśmy się za splatanie narzut i zasłon łóżek. Nasz sznur musiał być naprawdę długi, jeśli mieliśmy w całości dotrzeć na ziemię, gdyby plan z oknem nie wypalił. Drżąc przy każdym uderzeniu tarana o nasze trzeszczące drzwi, przywiązaliśmy jeden koniec materiałowej drabinki, jako że tak to teraz wyglądało, do stojącego najbliżej łóżka.
Bałem się, ale nie miałem innego wyjścia. Ile mogą wytrzymać nasze drzwi? Raczej niewiele.
Ryzykując skręcenie karku poleciłem Syriuszowi rzucić na mnie zaklęcie, kiedy tylko wyjdę przez okno. Musiałem na początku dobrze trzymać tę nieszczęsną drabinkę, a później zmusić się do współpracy z różdżką Syriusza przy powolnym opuszczaniu się w dół. Raz wilkołakowi śmierć. Wdrapałem się na okno i wyszedłem za nie, zaciskając ręce na materiale, łącząc nogi z prowizoryczną drabinką między nimi. Poczułem lekkość, kiedy zaklęcie Syriusza zaczęło działać i powoli opuszczałem się w dół. Czy wcześniej te okna naprawdę były tak strasznie nisko?! Dotarcie do niego trwało całe wieki, ale w końcu zobaczyłem drewniane ramy, zamgloną odrobinę szybę, od której odbijało się słońce i miałem wrażenie, że jestem w stanie dostrzec także korytarz za nim. Nie miałem tylko czasu na podziwianie, więc przysunąłem się na tyle na ile byłem w stanie i wyjąłem z kieszeni swoją różdżkę. Jedno zaklęcie otwierające zamki powinno wystarczyć na byle okienko. Nie wystarczyło. Czy oni bali się władających magią gołębi?! Kto miałby otworzyć to parszywe okno od zewnątrz jeśli nie był w prawdziwej potrzebie?!
To było jak gimnastyka. Najpierw wykorzystałem wszystkie znane mi zaklęcia, a później próbowałem dostać się do środka na sposób mugoli – siłowo. To również nic nie dało, więc załamany spojrzałem w dół. Daleka droga, a nasza drabinka nie sięgała do ziemi. Postanowiłem więc spróbować z oknem poniżej. Gdzie ono tak w ogóle prowadziło? Kolejny korytarz? A może gabinet jakiegoś psora? Z nadzieją spojrzałem do wnętrza szkoły licząc na jakiegoś przechodnia.
- Remusie, nie mamy czasu! - usłyszałem nawoływanie Syriusza, więc spojrzałem w górę.
- Dobra, schodzę niżej i spróbuję kolejne okno. Jeśli się nie uda zeskoczę na dół. Asekuruj mnie! - starałem się przyspieszyć, ale miałem wrażenie, że zaklęcie Syriusza nie jest już tak mocne i stabilne jak wcześniej. W końcu byłem do niego coraz dalej, a on trafił koncentrację. Przyssałem się do kolejnego okna i zacząłem obrzucać je zaklęciami. Otworzyło się! Byłem w niebie i już pakowałem się do środka, kiedy zdałem sobie sprawę, że napotkałem na przeszkodę.
- Co to, u licha, ma być?! - głos McGonagall nie brzmiał przyjaźnie. Odsunąłem się odrobinę i spojrzałem w surowe oczy nauczycielki. Tak, to był jej gabinet.
- Przepraszam. - pisnąłem. - Wyszedłbym, ale sama pani widzi, że może z tym być problem. - zaryzykowałem. Wychyliłem się z okna i machnąłem na chłopaków. - Schodźcie! - po czym znowu zwróciłem się do nauczycielki. - Mamy drobny problem z dziewczynami. A tak naprawdę, mamy z nimi ogromny problem i dlatego uciekamy z naszego pokoju. - Syriusz pojawił się w chwilę później i wytrzeszczył oczy patrząc na nauczycielkę, która stała ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Uśmiechnąłem się do chłopaka przepraszająco i pomogłem mu poradzić sobie jakoś z Peterem i Jamesem.
Teraz całą czwórką staliśmy przed czekająca na wyjaśnienie profesorką i nie wiedzieliśmy od czego zacząć.
- Podejrzewam, że wyważyły już drzwi naszego pokoju. - mruknął cicho Peter. - Zanim tutaj przyszliśmy były już pęknięte i powoli zaczynały się sypać.
- Zostańcie tutaj. - warknęła na nas nauczycielka i z widoczną furią wyszła ze swojego gabinetu. Słyszałem zza okna krzyki dziewczyn, które informowały się wzajemnie o naszej ucieczce. Dobrze, że McGonagall pozbyła się naszej drabinki, bo podejrzewam, że zaraz mielibyśmy za oknami cały sznurek dziewczyn idących naszym śladem.
Usłyszałem władczy, wściekły głos kobiety, która właśnie rozprawiała się z nastolatkami, wybuchy dział, kiedy one zapewne atakowały profesorkę, chyba nawet dogłosy walki. I dopiero po chwili dotarło do mnie, że ktoś mnie woła. Zacząłem szukać źródła głosu wypowiadającego moje imię, ale nie mogłem, choć stawał się coraz wyraźniejszy i bliższy.
I nagle poczułem uderzenie, które wydusiło z moich płuc całe powietrze. Otworzyłem oczy, jakbym dusił się pod wodą i spojrzałem w zatroskaną twarz Syriusza pochylająca się nade mną.
- Remi, nic ci nie jest?
- Y. - zdołałem powiedzieć.
- Strasznie się rzucałeś przez sen, więc chciałem sprawdzić czy nic ci nie jest. - był środek nocy, otaczała nas ciemność i tylko oświetlona światełkiem z różdżki twarz mojego chłopaka wydawała mi się teraz znajoma.
- Sen... - z trudem podniosłem się nadal jeszcze niezdolny do wzięcia głębokiego oddechu. - Sen.
- Ykhm, tak, sen. - Syri chyba zaczynał się martwić moim zdrowiem psychicznym.
- To dobrze. - odetchnąłem w końcu z ulgą. - Wolę o tym śnić, niż to przeżywać.
- Już dobrze, cieszę się, że jesteś sobą, a teraz wstawaj. - podał mi rękę i pomógł wdrapać się na łóżko. - Powinieneś mniej jeść przed snem, to może powodować koszmary.
- Tak, może. - zgodziłem się, ale wcale go nie słuchałem. Za bardzo cieszyłem się, że nikt nie szturmuje pokoju.

niedziela, 16 marca 2014

Pokój u dziewczyn

Dla Jamesa i Petera nasza nowa miejscówka była istnym rajem, dla mnie stanowiła najgorsze rozwiązanie z możliwych. Dormitorium chłopców było przepełnione i jedyny pokój wolny znalazł się w części przeznaczonej dla dziewcząt. Ot i problem, ot i błogosławieństwo. O ile moi dwaj przyjaciele wyczuli w tym okazję do podglądania i swobodnego zakradania się do pokoi dziewcząt, o tyle ja wiedziałem, że i one zechcą odwiedzić mojego Syriusza, a to było przekleństwem, którego nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić. Tylko Blackowi było wszystko obojętne, jakby nie rozumiał powagi sytuacji. Może to dlatego, że żadna dziewczyna z Griffindoru nie kochała się we mnie, więc Syri nie dostrzegał z ich strony żadnego zagrożenia? Za to ja byłem bardzo zazdrosny o to, co mogło się stać. Przecież nikt nie zakładał żadnych zabezpieczeń na drzwi do pokoju chłopaków! Nikomu nie przyszło nawet na myśl, że to my możemy czuć się zagrożeni, a nie dziewczyny. Może jednak powinienem to zgłosić? Dlaczego nie? Przecież powinienem czuć się bezpiecznie w szkole, a wcale tak nie było, kiedy miałem do czynienia z bandą napalonych nastolatek, które teraz mogły otwarcie ślinić się do mojego chłopaka.
- Czym martwisz się tym razem? - zapytał Syriusz, kiedy przenosiliśmy swoje rzeczy z zalanego pokoju do nowego. - Widzę, że coś cię trapi, więc nawet nie próbuj kłamać, że to nic takiego.
- Nie podoba mi się to, że mamy spać w dormitorium dziewcząt. - wyznałem bez zbędnego owijania w bawełnę. - Wiesz, że są bardziej niebezpieczne niż my. Nas każdy podejrzewa, ale one są wiecznie święte. Nawet jeśli coś przeskrobią, to zwalą winę na nas. Zakradną się tutaj, a powiedzą, że siłą je wepchnęliśmy do pokoju.
- Remi, czy ty naprawdę musisz się tak zamartwiać głupotami?
- To nie są głupoty! To poważna sprawa! To jak wejść między stado wron w świecącym stroju! Wolałbym już dzielić spokój z innymi chłopakami przez ten czas niż narażać się na to wszystko.
- Przesadzasz. - Syriusz przewrócił oczyma, jakby miał do czynienia z głupiutkim dzieciakiem. Miałem ochotę uderzyć go za to bardzo mocno i celnie.
- Przekonasz się, że miałem rację! - syknąłem i z prychnięciem wziąłem swój kufer ciągnąć go za sobą ku schodom, a później znosząc go bez najmniejszych trudności. Byłem tak zły na Blacka, że nawet nie wiedziałem, co robię. Działałem z sposób automatyczny. Ot, złapać mocno, podnieść, zejść po schodach, pociągnąć do kolejnych, wnieść. Najlepsze było jednak to, że chyba sam nie potrafiłbym powiedzieć, czy rzeczywiście to wszystko robiłem. Może gdybym myślał jasno działając, ale nie w sytuacji, kiedy złość przejmowała nade mną kontrolę.
Już teraz widziałem te wygłodniałe spojrzenia, jakie większość dziewczyn rzucało mojemu chłopakowi. Nie podobało mi się to! Wcale! Nie ufałem nikomu poza sobą i Zardi, więc odetchnąłem z ulgą, kiedy wyszła ze swojej sypialni patrząc na mnie zdziwiona. Czy to możliwe, że nie wiedziała, co się święci?
- Mamy kryzys w pokoju, więc nas przenieśli tutaj. - rzuciłem przechodząc obok niej. - Przez jakiś czas będziemy bliskimi sąsiadami.
- Hm, to miłe, ale wybacz, że się nie cieszę. - razem ze mną weszła do naszego nowego pokoju o żółtych ścianach i kwiatowych motywach pozostawionych przez poprzednie właścicielki. - Dlaczego do nas? Przecież Potter jest niebezpieczny i zboczony, a Peter wygląda na starego podglądacza. To jak prosić wilka o pilnowanie owiec! - teraz działała na wyczucie tak samo jak ja, bo właśnie zaczęła pomagać mi w rozpakowywaniu się. Nie zwróciłem jej uwagi, jako że jej towarzystwo sprawiało mi przyjemność. Była świetnym kumplem, a poza tym kiedyś udawała moją dziewczynę. Była więc moją „ex”, chociaż rzadko kiedy w ogóle o tym pamiętaliśmy. Jako jedyna osoba z zewnątrz znała także moją tajemnicę wilkołactwa. Zresztą, dowiedziała się o tym jako pierwsza. Wtedy nawet się nie znaliśmy, ledwie ją kojarzyłem, a teraz była dla mnie kimś w rodzaju siostry, chociaż nieczęsto kręciliśmy się ze sobą, a nawet rozmowę ograniczaliśmy do minimum. Niezmiennie była jednak mi bardzo bliska i mogłem na nią liczyć, cokolwiek by się nie działo.
- Też mi to nie odpowiada. - przyznałem. - Syriusz uważa, że przesadzam martwiąc się naszą obecnością tutaj, a przecież wy jesteście niebezpieczne!
- Punkt dla ciebie, Remi. Niewielu to zauważa, a rzeczywiście nie ma nic gorszego niż baby. - dziewczyna skinęła głową. - A mściwa baba to już apokalipsa. Siemka, przygłupy. - rzuciła w stronę drzwi, w których pojawili się moi trzej przyjaciele. - Niech wam nawet nie przychodzi do głowy podglądać mnie w czasie kąpieli, bo ostrzegam, że zawsze rzucam zakazane, śmiertelne zaklęcia wkoło żeby mieć pewność, że nikogo nie ma w łazience kiedy się kąpię. Jeśli wam życie miłe to będziecie trzymać się ode mnie z daleka. Powiem o tym też Agnes, więc i ona będzie gotowa żeby was zabijać, gdyby przyszło wam do głowy coś głupiego.
Tak, chyba nawet ostrzegałem przed tym chłopaków. Widać wiedziałem dobrze z kim przyszło mi chodzić jakiś czas temu. Zardi nie ukrywała tego jaka jest i co ja bawi. Uwielbiała podziwiać facetów, miała słabość do ich ciał, szalała za indywidualistami, którzy rzucali się w oczy, a na domiar „złego”, interesowała się miłosnymi relacjami między „samcami”. To ona, jej książki i mangi uczyły mnie i Syriusza gejowskiego seksu, pieszczot, pozwalały nam oswoić się z naszymi uczuciami. Tak, Zardi była pod ręką cokolwiek by się nie działo i nie zmieniała się specjalnie. Jej czarne, krótkie włosy były tak niezmienne, jak jasne oczy i cwaniacki uśmiech na twarzy. Tyle tylko, że dawniej w jej oczach można było wyczytać samotność i smutek, teraz coś pozostawało puste, coś innego jarzyło się jasno, kiedy pozwalała sobie na krótkie szaleństwo. Caroline uważała się za osobę, której nikt nie kochał, stąd też wzięło się jej przezwisko „Zardi”.
- Kto w ogóle chciałby cię podglądać?! - prychnął poirytowany James, ale wzrok dziewczyny mówił wszystko.
- Stary zboku, - zwróciła się do niego – mam ci przypomnieć, że to ty próbowałeś mnie poderwać? Nieudolnie, ale jednak. - trafiła go chyba tym w kolano, bo jego mina zdradzała skrajne upokorzenie. - Remi, wiesz gdzie mnie szukać. - pocałowała mnie w policzek blisko ust i uśmiechnęła się słodko. Teraz dopiero zauważyłem, że nie była już tą samą dziewczyną co dawniej. Była teraz bardziej kobieca, ale w dalszym ciągu zadziorna. Może to i dobrze, bo mina Syriusza zdradzała, że poczuł się trochę niepewnie.
I to mi się spodobało. Uśmiechnąłem się chyba nazbyt zadowolony z siebie, bo wściekłe spojrzenie Blacka spoczęło na mnie, jakbym właśnie go zdradził. Czyżby uświadomił sobie fakt, że ja także jestem młodym mężczyzną i mogę trafić na jakąś adoratorkę, której się spodobam? Wątpiłem w to, ale on powinien się martwić. Przecież nie pozwolę by cieszył się moją zazdrością, a sam żył sobie bezproblemowo. Niech zrozumie, co mi nie pasuje w tym pokoju! To już najwyższy czas!
Nuciłem pod nosem rozkładając swoje rzeczy samemu i miałem ochotę śpiewać z radości. Niech Syri się z tym męczy, niech zastanawia się czy między mną a Zardi nie rodzi się jakieś uczucie.
W kilkadziesiąt minut później, odwiedziła nas McGonagall chcąc wiedzieć, czy może zamknąć już nasz pokój i sprowadzić do niego znającą się na rzeczy ekipę. Oczywiście musieliśmy jeszcze sprawdzić, czy nic nie zostało, a było to bardziej niż pewne w przypadku Pottera i Pettigrew, który musiał wydobyć wszystkie pochowane w pobliżu łóżka łakocie. Sam kilka razy sprawdzałem, czy pod moim łóżkiem nie została jakaś książka, na szczęście nie było tam nic. James spod swojego wyciągnął trzy pary skarpet i jedne slipy, Syriusz czasopismo z mugolskimi motocyklami. Teraz naprawdę byliśmy gotowi, więc nauczycielka zamknęła drzwi na zaklęcie i kazała nam iść do siebie. Mieliśmy przyszykować się na jej przyjście za kolejnych kilka minut, kiedy to zabezpieczy nasz pokój przed niechcianymi gośćmi, jak również pokoje dziewczyn przed ciekawskim intruzem, który mógłby się im narzucać.
- Nie jestem głupia. - powiedziała szczerze. - Wiem na co was stać – patrzyła na okularnika – więc zadbam byście nie mogli nawet zaproszeni dostać się do pokoi dziewcząt. Nie ufam wam, a wy wiedzieliście, że tak będzie. Nie interesuje mnie wasze zdanie, Potter. - uniosła brwi patrząc wymownie na Jamesa. - Do was także nie przyjdą, nawet zaproszone. Możecie za to podziękować Jamesowi. Jego twarz jest jak neon krzyczący, że nie wolno mu ufać bo planuje coś zabronionego, niewłaściwego. Chcecie się spotykać z koleżankami, proszę bardzo, ale w Pokoju Wspólnym.
- Jest pani niesprawiedliwa - J. wydął wargi, ale ona tylko uśmiechnęła się przymilnie, jakby zaraz miała go połknąć w całości i strawić.
- Nie jestem tu dla sprawiedliwości, ale żeby dopilnować porządku, a przy tobie jest to niemal niemożliwe. - miałem ochotę ją wycałować i dziękować jej padając do stóp. Jej zaklęcia na pewno nie zostaną przez chłopaków przełamane, a tym samym byliśmy bezpieczniejsi. Żadna nie przyjdzie do nas znienacka, nie rzuci się na mojego Syriusza. Nie potrafiłem nawet ukryć zadowolonego uśmiechu. Tego chciałem i to dostałem. Powinienem naprawdę podziękować przyjacielowi za jego wojenną ścieżkę z profesorką transmutacji.

środa, 12 marca 2014

Syczy!

7 marca
- Chłopaki, tu coś syczy! - zawołałem na kolegów, kiedy rano myłem zęby przy umywalce, a irytujący dźwięk nie dawał mi spokoju. Obsłuchałem wszystko i ostatecznie musiałem paść na kolana, otworzyć szafkę pod umywalką i wywalić z niej nasze liczne „kosmetyki”. Odnalazłem źródło dźwięku, a przynajmniej miejsce, z którego się wydobywał.
- Co ci tam syczy? - prychnął James wchodząc do łazienki patrząc na moje wypięte niechcący pośladki, kiedy obsłuchiwałem ścianę, w której znikała rurka doprowadzająca wodę do naszego kranu.
- No posłuchaj. Syczy! - odsunąłem się rzucając mu wymowne spojrzenie. Lepiej żeby się do mnie nie dostawiał nawet dla zabawy. Syriusz zrobiłby mu krzywdę.
- Co się dzieje? - o wilku mowa, a wilk już w drzwiach. - Czemu James wkłada głowę do szafki łazienkowej?
- Coś tu syczy. - wyjaśniłem i pokazałem mojemu chłopakowi by był cichutko. Wskazałem na umywalkę i na okularnika.
- Nic nie słyszę. - stwierdził ten i wyprostował się patrząc na mnie jak na nawiedzonego.
- Syczy! Nawet tutaj słyszę, że coś się tam dzieje! - prychnąłem zły. Czy on chciał ze mnie zrobić idiotę? - Słuchaj jeszcze raz!
James z cierpiętniczą miną znowu zniknął w szafce pod „porcelanową misą”. Tym razem na pewno coś usłyszał bo próbując gwałtownie wyciągnąć głowę uderzył nią w umywalkę i zaklął głośno i niezbyt ładnie. Spojrzał na mnie z wyrzutem masując bolące miejsce, w którym na pewno pojawi się wielki siniak i denerwujący guz.
- Dobra, coś tam syczy. - przyznał poddając się.
- Co to jest „coś”? - tym razem to Syriusz przystąpił do oględzin. Zamknął oczy i nasłuchiwał. Zabawne, że nawet w takiej chwili potrafił wykazać się pewną gracją. - Nie znam zaklęć pomagających w konserwacji sprzętu domowego. - przyznał skinąwszy głową dla potwierdzenia tego, że i on usłyszał ten dziwny dźwięk kojarzący mi się z dziurawą rurką, z której wycieka mała fontanna wody. - Trzeba kogoś o tym powiadomić. Pewnie wyślą tu największą pokrakę szkoły. - chodziło mu o woźnego, nie miałem watpliwości – A on będzie się tym zajmował w nieskończoność. Pójdę od razu powiedzieć McGonagall, niech ona się zajmie przekazaniem tego dalej. Nie chcę dostać od Filcha za zepsucie czegoś czego nie zepsułem. - Syriusz wypadł z pokoju niemal biegiem. Na pewno chciał mieć to za sobą. Nie lubiliśmy woźnego i najchętniej pozbylibyśmy się go możliwie najszybciej.
Usiadłem na brzegu wanny i patrzyłem, jak James próbuje zbadać problem. Opukał ścianę, pomacał rurę. Nie było ani kropli wody, a więc problem dotyczył tego co było w ścianie, a tam dostać się nie mogliśmy.
Syriusz wrócił po pięciu minutach i skinieniem potwierdził wykonanie zadania. Teraz w trójkę siedzieliśmy w łazience i czekaliśmy na pomoc techniczną wsłuchując się w irytujący, nieustanny szum, sik, syk – zwał jak zwał.
Filchowi się wcale nie spieszyło. Pojawił się w piętnaście minut później z miną świadczącą o wielkim niezadowoleniu, ale za nim podążała nauczycielka. Nie mógł nas więc prześladować i pewnie dlatego tak się wściekał.
- No to w czym problem?! - warknął i przyklęknął w miejscu, które wcześniej okupowaliśmy z chłopakami po kolei. - Ja tu nie słyszę żadnych dziwnych dźwięków. Cisza jak makiem zasiał. - „bo ciągle gadasz, idioto!” miałem ochotę mu uświadomić.
- Proszę na chwilę zamilknąć i posłuchać. - skarciła go nauczycielka i machnęła różdżką w stronę naszego problemu. Dźwięk stał się głośniejszy dzięki jej interwencji i teraz nawet głuchy woźny musiał go słyszeć wyraźnie.
- Dobra, dobra, już się za to biorę. - warknął do siebie i wyciągnął swoje przybory. Młotek i dłutko na ścianę? Nie skomentowałem tego. Byłem za to ciekaw, co zdoła zrobić. Z troski o własne bezpieczeństwo odsunąłem się pod drzwi i stanąłem koło McGonagall, która również milczała, chociaż jej mina zdradzała zaniepokojenie.
- On nie ma pojęcia co robi. - szepnął mi na ucho Syriusz.
- Nie bój nic, będziemy mogli pośmiać. - dodał James z cwaniackim uśmieszkiem. - Nie ma uproś, coś na pewno spartoli. Ten typ tak ma.
- Szzz. - nauczycielka przyłożyła palec do ust i uciszyła nas na pewno nie chcąc by Filch słyszał nasze przepowiednie. Byłem pewny, że gdyby na jej miejscu znalazł się dyrektor, sam zaproponowałby nam zakłady i ostatecznie żaden z nas by się nie wzbogacił, bo całą czwórką obstawialibyśmy wypadek przy pracy. Peter mógł żałować, że musiał uczyć się z Evans zamiast z nami czekać na wojnę.
- Cie, cholerstwo! - woźny chyba zapomniał, że ktoś poza nim jest jeszcze w pomieszczeniu. Znalazł w szafce miejsce na ręce i łokcie, więc zaczął uderzać młotkiem o dłuto odłupując fragmenty tynku. - To na pewno dziura! - syknął bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. - Jak się do niej dostanę tak zastanowi się dwa razy zanim postanowi znowu się tam pojawić! - profesorka przewróciła oczyma. - Ależ to oporne! - zaczął uderzać mocniej i tym razem nawet McGonagall otwierała usta by ostrzec Filcha. Było jednak za późno. Uderzył naprawdę mocno, walnął głową o umywalkę, zaklął i w następnej chwili coś chrupnęło, zadudniło i woda pod sporym ciśnieniem wystrzeliła prosto w mężczyznę, którego aż odrzuciło odrobinę do tyłu, nie mówiąc już, że pojechał na tyłku po śliskim pod samą ścianę i został do niej przyszpilony strumieniem. Nasza łazienka już wyglądała jak basen, a za chwilę będzie całym kąpieliskiem. Dobrze, że mieliśmy przy sobie nauczycielkę transmutacji, bo zaklęciem zatrzymała wodę i spojrzała wściekle na woźnego. Niby on ucierpiał najbardziej, że każdy z nas był mokry od tej fontanny, w którą zamieniła się nasza rura. Nawet nie miałem ochoty śmiać się z woźnego. W mojej łazience mogłem hodować rekiny, to nie powód do radości.
- Tyle by było naprawiania. - stwierdziła z przekąsem nauczycielka – Idźcie po dyrektora. Niech zakręci wodę w całym skrzydle i przyjdzie tu do mnie. Obawiam się, że będziecie musieli na jakiś czas zmienić pokój. - Dyrektor zadecyduje, więc niech których z was biegnie.
- Ja pójdę. - zgłosiłem się i wybiegłem nie czekając na ich reakcje. Byłem z nich najszybszy, kiedy sięgnąłem po moc mojego wilkołaka. Wykorzystałem go teraz by dotrzeć do gabinetu Dumbledore'a.
Wyhamowałem przed strzegąca wejścia kamienną figurą i wtedy to do mnie dotarło. Dlaczego nie zapytałem o hasło?! Kiedyś udało mi się zgadnąć, jakie ono jest, ale teraz? Chwila, chwila... Przecież Dyrektor na pewno nie może wymyślać czegoś trudnego, co uniemożliwiłoby dostanie się do środka wszystkim uczniom. A więc coś oczywistego... Co to mieliśmy wczoraj na deser? On zawsze stawia na desery!
- Yyyy... Lody waniliowe? - zapytałem próbując wstrzelić się w hasło.
- Nie, to... - nie dałem skończyć kamiennemu brzydalowi strzegącemu drzwi.
- Lody pistacjowe! - znowu pudło. - Czekoladoweeeee z rodzynkami i czekoladą? Dobra, lodowy duet! - powoli się poddawałem, ale wtedy wejście stanęło przede mną otworem. Trafiłem! Albo i nie. Dyrektor właśnie wychodził od siebie.
- O, Remus. Co cię tu sprowadza? - postanowiłem odrzucić przydługie rozważania na temat swojej beznadziejności i powiedziałem dyrektorowi o co chodzi. Dumbledore przywołał od razu Skrzaty i kazał im zamknąć wodę w części Gryffindoru. - Chodźmy tam od razu. - zwrócił się do mnie i od razu sadząc wielkie kroki skierował się w odpowiednią stronę. Dogoniłem go, ale musiałem truchtać by moje krótkie nogi mogły równać się z jego długimi i całkiem sprawnymi jak na te lata, ilekolwiek on miał lat.
Byłem bardziej ciekaw tego, gdzie planują nas przenieść skoro wszystkie pokoje były zajęte, a Pokój Wspólny odpadał. Potrzebowaliśmy przynajmniej minimum prywatności. A może dostaniemy pokój poza skrzydłem? W miejscu, gdzie będziemy mogli szaleć do woli?
- O ile się nie mylę, profesor Slughorn ma dosyć dużo miejsca w swoim pokoju. Mógłby was gościć póki nie naprawimy rur. - odpowiedział na moje zadawane w myślach pytanie, jakby potrafił w nich czytać. Roześmiał się widząc moją zdegustowaną, przerażoną niemal minę. Spokojnie, żartowałem! Nie mam w planach męczenia was, chociaż jestem ciekaw jak wyglądalibyście po tygodniu dzielenia z nim przestrzeni życiowej.
Chciałem coś powiedzieć, przyznać mu rację, że wyszlibyśmy na tym kiepsko, jak wskazywał jego rozbawiony ton, ale statecznie postanowiłem trzymać język za zębami. Lepiej go nie kusić. Tym bardziej przed spotkaniem z Filchem – głównym prowodyrem całego zamieszania. W końcu to on zamienił ciche syczenie i wielką, dudniąca fontannę.

niedziela, 9 marca 2014

Raz! I dwa! Dalej!

2 marca
Nienawidziłem Jamesa! Z całego serca go nienawidziłem, podobnie jak większa część uczniów Hogwartu. Okularnik powinien pomyśleć o obstawie jeśli chciał przeżyć najbliższy tydzień. Nie miałem wątpliwości, że całe tabuny uczniów będą chciały się go pozbyć, a wszystko z winy jednego głupiego zdania, które powiedział chcąc zaimponować Lily. Że też nie miał jej dosyć... Zresztą, byli siebie warci, skoro i ona nieźle się trzymała w towarzystwie tego bezmózgiego potwora idiotyzmu.
Bo co za osioł wspomina o dbaniu o formę na wiosnę w towarzystwie Sprout?! Przecież to bardziej niż pewne, że kobieta usłyszy i rozwinie pomysł mieszając w to nas wszystkich! No i się nam dostało. Obowiązkowe, poranne, codzienne ćwiczenia w wielkiej sali dla uczniów i nauczycieli. Jednym miały pomóc w odchudzaniu, innym w utrzymaniu dobrej formy.
To nieludzkie! Wstawać o 5:30 żeby pojawić się o 6:00 w Wielkiej Sali. Gimnastykować się, skakać, wyginać, robić przysiady i pompki przez godzinę i o 7:00 wrócić do siebie by wziąć prysznic. Zanim doprowadzimy się do stanu użyteczności jest koło 8:00, więc musimy schodzić na śniadanie i dalej kontynuować życie.
Byłem całkowicie nieprzytomny schodząc po schodach na sam dół, by już trzeci dzień z rzędu rozpocząć okropnym i przykrym obowiązkiem. Syriusz powoli zaczynał się rozbudzać. Dla niego te ćwiczenia były przyjemnością, jako że lubił ruch, Peter błagał o litość po piętnastu minutach rozgrzewki. James nie pozwolił sobie nawet na jedno słowo żalu, jako że wiedział kogo należy obwiniać za naszą udrękę, a ja byłem stanowczo zbyt leniwy żeby chciało mi się cokolwiek robić w tych warunkach – ani jęczeć, ani ćwiczyć nie miałem ochoty. Jasne, opcja ładnego ciała na wakacje była kusząca, gdybym tak wybrał się gdzieś z Syriuszem, chciałbym dobrze przy nim wyglądać. Problem polegał na tym, że chłopak lubił mnie takim, jakim byłem, więc po co w ogóle się starać przesadnie?
- Potter, lepiej żebym cię nie spotkał w ciemnym korytarzu! - jakiś wściekły, zaspany Ślizgon minął nas ziewając przeciągle i podążając za swoimi znajomymi, którzy zignorowali nas ostentacyjnie.
- Jestem najbardziej znienawidzoną osobą w szkole, a przecież nic takiego nie zrobiłem! - pisnął cicho James i przygryzł wargę bijąc się wewnętrznie sam ze sobą. - To wina Sprout, a nie moja! To ona chciała się odchudzać, skąd mogłem wiedzieć, że właśnie teraz ją na to naszło?
- Stary, po prostu następnym razem mniej gadaj. - Syriusz wyciągnął ramiona nad głowę i rozciągał się powoli. Ileż on miał w sobie energii! To zadziwiające, gdyż ja nie miałem najmniejszej ochoty na zbędny ruch. Najchętniej posiedziałbym w pokoju i poczytał książkę.
- No, już, już! Proszę nie zwlekać i zajmować swoje miejsca! - zawołał kobiecy, przesłodzony głos. Dyrektor na tyle poważnie potraktował głupi pomysł Jamesa i Sprout, że sprowadził nam nawet trenerkę, która miała pomóc nam w ćwiczeniach. Była stara, cała w zmarszczkach, ale figurę miała godną pozazdroszczenia. Oczywiście dziewczyny mogły jej zazdrościć, nie chłopcy. Dla nas była paskudną staruchą wychodzącą z przekonania, że jest jeszcze młoda i piękna. Zresztą, czemu niby miałem się nad tym specjalnie rozwodzić w myślach, kiedy marzyłem o spokojnym śnie?
- Gdyby to babsko było chociaż ładne. - wymamrotał niemal śpiący na stojąco Peter.
- Ty naprawdę myślisz o tyłkach nawet w takich okolicznościach? - spojrzałem na chłopaka z podziwem. A przecież sam chyba przed chwilą miałem w myślach coś podobnego. Chyba, gdyż nie byłem już tego taki pewny. Zapomniałem co mnie dręczyło pięć minut temu. Zdecydowanie potrzebowałem więcej snu!
- Na początek pajacyki! - wrzasnęła stara, by nas obudzić. Chyba miała to nieźle opanowane, bo naprawdę nas poderwało. Ten słodki, piskliwy, skrzekliwy, dziwny i nie do opisania głos łatwo było znienawidzić. - Dwadzieścia, jazda, jazda!
Nie wiem, czy dyrektor był masochistą, ale on także uczestniczył w tych zajęciach. Tylko Marcel nie musiał cierpieć, gdyż on sypiał w domu i pojawiał się w szkole dopiero po śniadaniu. Chyba nie widziałem też żadnej nowej twarzy, co znaczyło, że nauczyciel astronomii również jakoś się wymigał od tego upokarzającego wyginania się na boki.
- Wspaniale! A teraz próbujemy sięgnąć palców u stóp na wyprostowanych kolanach! I raz! I dwa! Trzy! Pięknie! Podpieramy się za boki i odginamy w tył!
Zadziwiające, że naprawdę potrafiłem jakoś nadążyć za wszystkimi. Tym bardziej, że powoli zaczynałem odczuwać te ćwiczenia. Mój żołądek wołał o posiłek.
- Łączę się z tobą w bólu, Remusie. Też bym coś przekąsił. - przyznał zasapany Peter. Musiał usłyszeć, że burczy mi w brzuchu. Widać na głodnego był bardzo wyczulony, co dzieje się wokół niego.
Skinąłem tylko głową i siadając na ziemi zacząłem wykonywać kolejne ćwiczenie. Byłem ciekaw ile osób zasnęło właśnie dlatego, że położyło się na ziemi. Nie zdziwiłbym się, gdyby połowa osób już więcej nie wstała.
- A teraz dbamy o brzuchy! - wrzasnęła paskudna kobieta. - Podnosimy plecy, no już! Dziesięć brzuszków, siadamy, przyciągamy do siebie kolana i rozluźniamy mięśnie. Raz! I dwa! Dalej, dalej! Wspaniale! Nie obijać się, bo będą kary! I pięć! Sześć, kochani! Siedem! A teraz kładziemy się i podtrzymujemy biodra rękami. Rowerek!
- Co ona pali przed tymi zajęciami? - syknął mi do ucha James, którego miałem obok siebie. - Nawiedzona. - dyszał, ale Peter już leżał padnięty, jak wieloryb wyrzucony na brzeg. Poczułem chłodny powiew świeżego powietrza, który dochodził od strony otwartego właśnie okna. Byłem zaskoczony, kiedy mimowolnie spojrzałem na Sprout, która dawała z siebie wszystko. Nawet Slughorn starał się dotrzymać innym tempa, chociaż w jego przypadku chodziło chyba o zaimponowanie nauczycielce zielarstwa.
Okropna godzina dobiegła końca. Miałem dosyć, byłem zmęczony, spocony, marzyłem o łóżku. Wszyscy śmierdzieliśmy, kiedy wlekliśmy się do siebie w jeszcze gorszym stanie niż schodząc tutaj. Nic więc dziwnego, że częściej ktoś odgrażał się Jamesowi grożąc mu torturami.
- Może powinieneś więcej ćwiczyć, J.? - Syriusz starał się ukryć uśmiech. - Żeby szybciej uciekać, kiedy cię w końcu dorwie jeden z drugim.
- Bardzo zabawne! - syknął chłopak i przeciągnął dłonią po twarzy. - To nie moja wina, kiedy oni to zrozumieją?
- Kiedy ćwiczenia przyniosą efekty. - pozwoliłem sobie zauważyć, chociaż z trudem powłóczyłem nogami. Nie chodziło nawet o zmęczenie, gdyż miałem w sobie wilkołaka. Problem stanowił mój żołądek, który błagał mnie o mięso. Nie o słodkie, nie o pożywne, ale o mięso! Pyszne, słone, może trochę krwiste mięso.
Jak zwykle, Syriusz jako pierwszy dotarł do łazienki i zamknął się w niej by wciąć szybki prysznic. Nawet ja wcześniej wziąłem się w garść i dotarłem do drzwi jako drugi. Peter nawet nie narzekał, że jak to zawsze bywa, jest na szarym końcu. Położył się na ziemi i zaczął przysypiać by maksymalnie wykorzystać czas oczekiwania na wolną łazienkę. Tym razem nawet James wykorzystał jego świetny pomysł, bo kiedy to ja już gotowy i czysty wróciłem do pokoju, musiałem go lekko kopnąć by wiedział, że musi się w końcu podnieść. Nie dziwiłem się nawet temu, że do łazienki poszedł na czworaka i nie chciało mu się zamykać dokładnie drzwi. Starałem się nasłuchiwać, jak radzi sobie sam, by przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy. Dobrze, że się nie golił codziennie, bo pewnie mielibyśmy zachlastaną krwią umywalkę i wykrwawiającego się przyjaciela. Taki jego urok.
Syriusz wciągnął mnie na swoje kolana i pocałował szybko uśmiechnięty. Jeśli chciał się ze mną drażnić to nieźle mu szło. Chciałem więcej, musiałem naprawdę skosztować jego ust, więc przyssałem się do nich pierwszy raz tego dnia. To dopiero był pocałunek, a nie tamten dziecinny buziak. Syri najwidoczniej tego właśnie chciał, bo czułem jego uśmiech pod moimi wargami i czułem jego dłonie na pośladkach. Tam powinny zawsze spoczywać.
Odsunąłem się, oblizałem i znowu do niego przywarłem. Nie potrzebowałem wiele do szczęścia, a teraz odzyskiwałem siły, jakby mój wilkołak pochłaniał życiową energię Blacka przez jego wspaniałe usta i język, który pozwalałem sobie muskać moim.
Żałowałem tylko, że musiałem przerwać, kiedy James wychodził z zaparowanego pomieszczenia, które pachniało intensywnie szamponem i żelem do kąpieli. Okularnik uśmiechał się szeroko i trącając stopą Petera dawał mu znać, że teraz jego kolei. Zabawne, ale pewne zachowania naprawdę mieliśmy wszyscy takie same. Potwierdził to Pet, kiedy z zamkniętymi oczyma i na rękach oraz kolanach czołgał się niemal do łazienki.
- Spaaaać, jeeeeeść. - jęczał przy tym.
Spojrzałem na Syriusza, a później na Jamesa.
- Dobrze, że on nie ma skłonności do zemsty, bo naprawdę źle byś skończył, J. On jest bardzo zdesperowany przez te ćwiczenia. - Syri pozwolił sobie na komentarz.
- To równy chłop. - przyznał James. - I przynajmniej jeszcze żyję.
- Przekonamy się jak długo. - mrugnąłem do niego i przytuliłem Syriusza. - Czuję, że żyję. Możemy zacząć ten dzień na nowo i zapomnieć o tym, że jutro znowu czeka nas stara baba i jej wrzaski. - kogo ja okłamywałem?

niedziela, 2 marca 2014

Kartka z pamiętnika CCXLVI – Niholas Kinn

Notka na Ai no Tenshi

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Czy Edvin naprawdę mnie o to prosił? Ze wszystkich osób wybrał mnie? Dobrze, może i byłem jego chłopakiem, ale póki co nasz związek przypominał jeden wielki problem, kiedy chodziło o sprawy rodzinne. I dlaczego właśnie teraz?! Też sobie znaleźli moment...
- Błagam, mam mało czasu, muszę wiedzieć. - Ed patrzył na mnie błagalnie i złożył ręce jak do modlitwy. - Proszę, proszę, proszę! Tak ślicznie proszę!
- Ty zawsze ślicznie prosisz. - zauważyłem z przekąsem. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że to najgłupszy pomysł, jaki mogłeś mieć? - Edvin nadal patrzył na mnie tymi cudownymi, niebieskimi oczyma, a ja czułem, że ulegam i nie mam siły by mu odmówić.
Chodziło o jego brata. Sebastian był chory i leżał w łóżeczku, i przyszła doń Pomfrey: „jak się masz, Sebeczku?”. No i właśnie. Seb trafił do Skrzydła Szpitalnego bo jego grypa okazała się dosyć poważna, a już tego samego dnia Edvin zarobił niezły szlaban od McGonagall, co uniemożliwiało jego odwiedziny u brata. No i spadło to na mnie z całą mocą absurdu. Z winy głupoty mojego chłopaka musiałem opiekować się jego młodszym bratem, który szczerze mnie nienawidził.
- On cię pokocha, naprawdę! W końcu przejrzy na oczy, ale teraz jesteś mu potrzebny, kiedy ja pojawię się u niego dopiero późnym wieczorem. On boi się przebywać sam, kiedy ma gorączkę. Wydaje mu się, że coś widzi. Potwory i te sprawy. Chcę tylko żebyś trzymał go za rękę, błagam.
- Dobra, dobra! - machnąłem ręką by dał mi w końcu spokój. - Niech będzie, zrobię to! Ale jesteś moim dłużnikiem, jasne?
- I wieczność to za mało by ten dług spłacić. - zapewnił i pocałował mnie mocno, ale bardzo szybko, bo już teraz musiał uciekać żeby zdążyć do McGonagall. Ta kobieta potrafiła być bezlitosna, a Ed podpadł jej, kiedy podkuszony przez kolegów używał języka niestosownego ani dla jego wieku, ani statusu społecznego. Nauczycielka miała wątpliwą przyjemność usłyszeć to wszystko i ostatecznie skończyło się bezlitosnym szlabanem na tydzień.
- Uciekaj już. - klepnąłem go w idealnie pośladki i zagoniłem w stronę drzwi wyjściowych z jego pokoju. Mieliśmy szczęście, że jego koledzy byli zajęci i tym sposobem znaleźliśmy ustronne miejsce do rozmowy i drobnych pieszczot, których nawet nie wykorzystaliśmy.
- Jesteś aniołem! - rzucił pochlebstwem, na które tylko przewróciłem oczyma. To Edvin wyglądał, jak anioł. Słodka buźka, wspaniałe oczy o intensywnie niebieskim kolorze, miękkie, rude włosy, które wydawały się płonąć na jego głowie, a do tego uśmiech, który zmiękczyłby każde serce. Tylko nauczycielka transmutacji mogła być odporna na jego urok osobisty.
Westchnąłem wychodząc z pokoju i zamykając go na zaklęcie, którego zazwyczaj używali chłopcy. Skoro obiecałem wpaść do Skrzydła Szpitalnego to wolałem mieć to już za sobą. Czułem się jak idący na stracenie skazaniec, kiedy przemierzałem korytarze ze świadomością, że będę musiał znosić kąśliwe uwagi chorego. Byłem pewny, że Seb będzie miał na tyle sił w tym chorym ciele, że zdoła mnie upokorzyć kilkanaście razy zanim się zmęczy. Było jednak za późno na to by się wycofać.
- Dasz sobie radę, Nick. To tylko dzieciak, w dodatku zakochany w swoim starszym kuzynie, który teraz jest już jego bratem. Pieprzysz głupoty, ale przynajmniej ci lepiej. - mówiłem do siebie i w końcu postanowiłem zaryzykować wszystko. Zapukałem do drzwi pokoju chorych i wszedłem niepewnie. Nie miałem pojęcia, czy mnie tu przyjmą. Tym bardziej, że Pomfrey już wyskoczyła ze swojego gabinetu i przewiercała mnie wzrokiem.
- Słucham. - jej głos był jak trzaśnięcie bicza.
- Ykhm, Edvin Versar wysłał mnie tutaj żebym dotrzymał towarzystwa jego bratu, który boi się własnego cienia, kiedy jest chory. - powiedziałem na jednym wydechu. Musiałem brzmieć okropnie głupio, albo nawet podejrzanie, ale kobieta chyba uznała, że nie warto się ze mną kłócić.
- Sebastian leży po lewej stronie. - powiedziała wskazując łóżko najbliżej jej gabinetu. Podejrzewałem, że chłopak wolał mieć ją blisko, by czuć się chociaż odrobinę lepiej. Dziwne, bo przecież na sali nie leżał już sam, ale miał do dyspozycji jakiś trzech innych chłopaków, którzy także się rozchorowali. - Poczekaj. - kobieta powstrzymała mnie jeszcze przed podejściem i wcisnęła w rękę maseczkę ochronną. - Żebyś ty nie zachorował. Załóż i idź do niego, może poczuje się lepiej, bo jest strasznie podenerwowany.
Skinąłem głową i skierowałem się w stronę łóżka, na którym leżał Sebastian. Zaciskał mocno powieki, jakby to miało go uchronić przed okropnymi wizjami.
- Jak się czujesz, upierdliwcu? - zacząłem siadając na krześle obok jego łóżka.
Otworzył gwałtownie oczy i spojrzał na mnie przestraszony. Jego oczy były przekrwione, zmęczone i lśniące. Nie miałem wątpliwości, że jest chory. Na jego czole spoczywał zimny okład, który zapewne miał zapanować nad gorączką by dodatkowo wspomagać leki.
- Czemu mnie straszysz! - syknął rozeźlony patrząc na moją maseczkę, która zasłaniała pół mojej twarzy. - Gdzie Edvin? - rozejrzał się.
- Nie straszę cię, tylko chcę uniknąć twoich wrednych zarazków. - skomentowałem błagając Merlina o siłę by wytrzymać z tym bezczelnym dzieciakiem. - A Edvin ma szlaban, jeśli naprawdę cię to interesuje. I jak myślisz, kogo wysłał żeby się tobą opiekował? Mnie! - nie kryłem tryumfu w swoich słowach. - Wspominał, że panikujesz z powodu gorączki i mam cię trzymać za rękę żeby było ci raźniej.
Seb prychnął zły, ale nie zaprzeczył. Podejrzewałem, że walczył sam ze sobą, by znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji, ale nie przegonić mnie od razu. Był dumny, ale także bardzo chory i wystraszony własną chorobą.
- Możemy zawiesić broń na czas twojego powrotu do zdrowia. - zaproponowałem, bo wiedziałem, że on na to nie wpadnie. - Teraz będę ci pomagał, a później zapomnę o twojej słabości. Co ty na to? Będziesz w pełni sił, kiedy wrócimy do tej wojny.
- Wiem, co jest między tobą a Edvinem. - zakaszlał trzymając ręce na piersi, która pewnie bolała go, kiedy nie mógł odkleić flegmy od płuc.
- Tak, mówił mi o tym. - dotknąłem jego okładu i odwróciłem go zimną stroną do czoła.
Sebastian nie zaprotestował, chociaż nie podobało mu się raczej to, co z nim robiłem. Zamknął oczy i otulił się lepiej pościelą. Szybko jednak znowu uchylił powieki i patrzył na mnie tak, jakby bał się, że zaraz odejdę i znowu zostanie sam na swoim łóżku w izolatce. Nie chciałem żeby musiał się z tym męczyć, więc przemogłem się i znalazłem jego dłoń pod ciepłym materiałem. Chciał ją wyrwać, ale przytrzymałem zdecydowanie.
- To szczególna sytuacja, jasne? Tylko na czas twojej choroby będę pielęgniarką z wolontariatu. Prosił mnie o to Edvin, więc obaj chcemy go zadowolić, prawda? Nie ma sensu kłócić się z tym, co postanowił, a będzie odbywał swoją karę przez tydzień. Zjawi się u ciebie dopiero późnym wieczorem. Do tego czasu ja jestem tutaj z tobą.
- I tak cię nie lubię. - bąknął słabo, co naprawdę mnie rozbawiło.
- Tak, nie lubisz mnie. I bardzo dobrze. Przecież chodzę z twoim ukochanym bratem i kradnę jego pocałunki. - Seb skrzywił się z obrzydzeniem, co wydało mi się ciekawą reakcją biorąc pod uwagę to, co jego zdaniem czuł do Edvina. Odpuściłem sobie jednak komentarz i mocniej ścisnąłem dłoń chłopca. - Prześpij się. Będę tutaj i wyjdę dopiero, kiedy pojawi się Ed. Nie wcześniej. - chłopak chyba mi nie ufał sądząc po jego niepewnym spojrzeniu. - Obiecuję. Możesz mnie nie lubić, ale nie jestem skończonym gnojkiem.
- Jesteś. - bąknął ten niby poważnie chory i zamknął oczy. Czułem jak jego palce mocno zaciskają się na moich, jakby wierzył, że jednak będę chciał zabrać rękę i uciec. Ja nie planowałem jednak znęcać się nad nim, nawet jeśli był dla mnie wyjątkowo niemiły. Nadal był bratem Edvina, chociaż potrzebowałem tej fuchy niańki żeby dotarło to do mnie chociaż w drobnym stopniu. Nie znaczyło to, że go polubiłem lub polubię kiedykolwiek. Zwyczajnie nie byłem człowiekiem bez serca więc współczułem mu kiepskiego samopoczucia i okropnego stanu zdrowia. Ja też byłbym trochę przybity w takiej sytuacji. Kiedy dodałbym do tego nieobecność Edvina, pewnie miałbym ochotę płakać.
Odwróciłem ponownie okład na czole Seba i odgarnąłem mu z twarzy wilgotne włosy. Nie wiem, czy już spał, czy może dopiero powoli osuwał się w jego ramiona, ale niczego to nie zmieniało. Ed na mnie liczył, więc musiałem zaopiekować się jego braciszkiem. Miałem tylko nadzieję, że mój chłopak byłby równie zdeterminowany gdyby chodziło o mnie. Tym bardziej, że niedawno czułem się niespecjalnie i pewnie tylko cudem uniknąłem rozłożenia się, skoro właśnie zaczynała panować epidemia grypy. Raz mnie to ominęło, ale mogło dorwać ponownie, a wtedy lepiej mieć dług wdzięczności przynajmniej u jednego z braci, jeśli nie można u obu.
Patrzyłem na Sebastiana zastanawiając się, jak taki słodki dzieciak może mieć tak okropny charakter. To chyba jakiś błąd genetyczny! W szczególności, kiedy miało się dla porównania rozkosznego i zabójczo miłego Eda, który słynął ze swojej słodyczy.
- Mała wrednota. - szepnąłem do Seba tak by nie mógł tego usłyszeć.