czwartek, 29 maja 2014

Kuszenie w SS

Szorowanie basenów w Skrzydle Szpitalnym powinno znaleźć się na liście kar zakazanych. Czy kiedykolwiek byłem tak zmęczony jak teraz po tej harówce, która dopiero otwierała moją niemożliwie wielką karę? Jak ja miałem sobie poradzić z połową łazienek w szkole, kiedy już opadłem z sił, a byłem wilkołakiem? Satysfakcję sprawiał mi za to fakt, że Potter był tylko człowiekiem, a więc musiał być jeszcze bardziej wykończony.
Pani Pomfrey przychodziła co jakiś czas sprawdzać naszą pracę.
- Tu został jeszcze osad z kamienia. - męczyła nas – Tutaj jest przebarwione, szoruj tutaj dokładniej. Co wam w ogóle strzeliło do głowy żeby się okładać pięściami? Sądziłam, że jesteś rozsądniejszy, Remusie. - to zabolało.
- Nie używałem całej siły. - powiedziałem markotnie wpatrując się w czyszczony basen. - A to była męska kłótnia o męskie sprawy. Miałem stracić twarz? Tu szło o honor i zaufanie!
- Męska duma. - prychnęła kobieta. - Czy nawet małym mężczyzną musi tak odbijać na tym punkcie? O co poszło, o dziewczynę?
- Mniej więcej. - powiedziałem nie mniej markotnie i szorowałem dalej. W końcu poszło o babę, chociaż nie w tym sensie, o jakim myślała pielęgniarka.
- Och, to takie nierozsądne i dziecinne. - stwierdziła jakoś tak śpiewnie. - Pamiętam czasy, kiedy to o mnie chłopcy się bili. Byłam na nich tak wściekła, że wybrałam tego rozsądniejszego, który nie próbował swoich sił w tym starciu. - no tak, to wiele tłumaczyło.
- Sądziłem, że kobiety to lubią. Kiedy mężczyźni się o nie biją. - podjąłem, wyczuwając szansę dla siebie.
- Ależ nie, nie! Nie lubią takich przejawów bezmyślnej siły, chociaż patrzą na to żebyście szybciej skończyli się okładać. Taaak, pamiętam tamte czasy. - nagle zaczęła nucić cicho pod nosem wyraźnie ukontentowana - „Znam ze snu twe usta i oczy twoje znam. Jak we śnie tę samą masz postać, nawet uśmiech ten sam.”. Kobiety wolą żeby im śpiewać.
- Pani nie chce słyszeć jak śpiewam romantyczne ballady. - powiedziałem z przekąsem. - W zespole mogłem śpiewać, miałem głupie teksty i przyjaciół, którzy mnie zagłuszali, ale tak solo? Nigdy w życiu.
- Przesadzasz. Moim zdaniem naprawdę dobrze szło ci śpiewanie. Zresztą, możesz pisać wiersze, przynosić kwiaty. Nawet takie małe gesty się liczą.
- „Znam ze snu twe usta i oczy twoje znam. Jak we śnie tę samą masz postać, nawet uśmiech ten sam.” - spróbowałem. I tak już byłem poniżony, więc nic nie traciłem, a mogłem coś zyskać.
- A jednak potrafisz! - zaskrzeczała jak nastolatka i swoim „mmmmmmymmymyyy” zagłuszała moje stosunkowo ciche śpiewanie. - Przyniosę wam coś do wypicia, że też wcześniej o tym nie pomyślałam. - rzuciłem okiem, jak tanecznym krokiem wychodzi i mamrocze pod nosem słowa piosenki. Drzwi za nią zamknęły się, a ja i Potter zostaliśmy sami w wielkiej sali izolatki Skrzydła Szpitalnego.
Obaj myśleliśmy o tym samym, bo kiedy tylko nabraliśmy pewności, że Pomfrey nie wróci od razu, wyjęliśmy różdżki i zaczęliśmy zaklęciami czyścić wszystkie baseny, chociaż nie przenosiliśmy ich by nie zwracać na siebie uwagi. Musieliśmy przecież udawać, że nadal ciężko pracujemy, kiedy kobieta wróci, a że w tym czasie już będziemy tylko paprać magicznie wyszorowane powierzchnie, to już była tylko nasza sprawa.
Który z nas zdołał zrobić więcej zanim szkolna pielęgniarka nie wróciła z rokiem i dwoma szklankami? Nie wiem i nie obchodziło mnie to. Istotne było tylko, że będę miał mniej na głowie i mogłem wziąć wielki łyk czegoś orzeźwiającego zamiast usychać.
- Po drodze spotkałam waszą panią McGonagall. - powiedziała do nas kobieta, kiedy nasze szklanki były już puste, a praca dalej czekała. - Wyjaśniłam jej o co wam poszło i postanowiła złagodzić wam karę. Zamiast sprzątać własnoręcznie wszystkie łazienki, musicie wyczyścić na błysk połowę z nich, a drugie pół możecie potraktować magią.
- Więc baseny...
- Baseny nie podlegają złagodzeniu. Musicie się nauczyć, że nie należy się bić, ale rozwiązywać problemy w jakiś inny sposób.
- Więc myśli pani, że zamiast się bić lepiej zagrać o dziewczynę w karty? - spojrzałem na nią możliwie najbardziej niewinnym wzrokiem, na jaki było mnie stać. Chodząca naiwność i głupek.
- Oczywiście, że nie! - syknęła, jakbym nadepnął jej na odcisk. - To najgorsze co możecie zrobić!
- Więc już lepiej się bić? - dalej grałem, a ona przesunęła dłonią po swoich ułożonych idealnie włosach.
- Tak, to znacznie nie! To znaczy... - gubiła się, co sprawiało mi prawdziwą przyjemność. - Nie wolno wam ani się bić, ani o nią grać. Ona ma prawo wybrać sama. To że was jest dwóch i obaj lubicie tę samą dziewczynę nie daje wam prawa wybierania za nią. Co planowaliście zrobić jeśli ona nie chciałaby tego, który wygra, ale kogoś innego?
- Nie wiem, nie myśleliśmy o tym jeszcze.
- No właśnie! To nie są czasy, kiedy mężczyzna bierze kobietę za włosy i ciągnie do swojej jaskini. Wprawdzie nadal mieszkacie w jaskiniach, ale kobiety są już bardziej samodzielne. - to tłumaczyło dlaczego nie widziałem na jej ręce obrączki. Jeśli kobieta ma mężczyznę za człowieka pierwotnego to ciężko żeby zbudowali jakiś sensowny związek.
- Czy to dlatego żaden nauczyciel poza profesorem Camusem nie jest w związku małżeńskim? - ach ta ciekawość.
- Nie, nie! Oczywiście, że nie! - miałem jednak wrażenie, że nie ma pojęcia dlaczego tak jest. Zresztą ja także nie wiedziałem. Dumbledore był w jakiś związku, ale nikt nie wiedział z kim. Slughorn podkochiwał się w Sprout, ona i McGonagall miały chętkę na Camusa, który był już zajęty oficjalnie. - Sprawdzę co u Jamesa – postanowiła unikać moich trudnych pytań i teraz sterczała nas Potterem i przyglądała się jego pracy. Wyraźnie go to irytowało, ale usiłował to dzielnie znosić, co dodatkowo mnie cieszyło. Im trudniej było Potterowi, tym łatwiej szło mnie. Bez kata nad głową, mogłem szorować to co już magicznie wyszorowałem i teraz praca była o niebo łatwiejsza. Nie musiałem martwić się niczym, a i tak baseny błyszczały. Teraz to dopiero było mi dobrze! Nie podsłuchiwałem jednak rozmowy, jaką Potter prowadził z Pomfrey. To nie był mój interes, to nie była moja kara. Swoją miałem przed sobą.
Zanim zdążyłem rozkręcić się na dobre w oszukiwaniu pracy, do Skrzydła Szpitalnego wpadło dwóch chłopaków z Hufflepuffu. Jeden z nich trzymał na ramionami jakiegoś kudłacza. Wołali pielęgniarkę, która szybkim już pędziła w ich stronę.
- Mamy problem. Wiemy, że pani zajmuje się ludźmi, ale ten maluch został porzucony. Znaleźliśmy go przy bramie w pudełku. Proszę spojrzeć jaki on chudy! - pokazali jej małego szczeniaka o delikatnie brązowej sierści z białymi łatkami. Szczeniak chyba się bał, bo trochę drżał.
- Dawać mi go tutaj, zbadamy go. - powiedziała od razu kobieta i miała już całkowicie w nosie nasze czyszczenie. Zajęła się chudym, malutkim pieskiem. Było mi go trochę żal. Wydawał się taki bezbronny i maleńki, ale przy mnie stałby się tylko drżącą kulką pragnącą wyrwać się z łap wilkołaka, więc nie próbowałem nawet podchodzić.
Żałując, że nie mam możliwości nawet go pogłaskać, wróciłem do udawania, które przyspieszyłem teraz znacznie chcąc już z tym skończyć, ruszyć się z miejsca, działać zamiast bezmyślnie szczotkować miski na ludzkie „pozostałości” po posiłkach i napojach. Tęskniłem za Syriuszem, jego uśmiechem, ciepłymi słowami, łagodnym uśmiechem, cudownymi oczami, w których kryło się tyle uczuć.
Moja wola walki osłabła i przez chwilę myślałem o tym żeby jednak przeprosić Jamesa i McGonagall, a nawet dyrektora za to, że byłem taki nieodpowiedzialny, wręcz głupi i biłem się z przyjacielem o coś głupiego. Ale to wcale nie było głupie! To było ważne.
Nauczycielka transmutacji zjawiła się w pięć minut później, jakby wyczuła, że dzieje się coś ważnego. Pomfrey zaczęła jej tłumaczyć, co robi w SS piesek, który nagle stał się ważniejszy ode mnie i Pottera. Podsłuchiwałem chociaż nie było tak naprawdę nawet czego słuchać. Wiedziałem za to, w której chwili nauczycielka postanowiła do nas podejść i wtedy wymieniłem wyczyszczony basen na taki, na którym widać było wyraźnie kamienny osad od wody, w której był do tej pory czyszczony.
- Dokończycie to jutro. - powiedziała do nas po szybkiej inspekcji. - Teraz możecie wrócić do siebie, ale widzę was tutaj jutro po podwieczorku i posiedzicie do kolacji nad basenami. Skończycie, zabierzecie się za łazienki. Każdemu przypisałam już jedną – wręczyła nam plan rozmieszczenia naszych przydziałów. - Ostrzegam, będę kontrolować wasz szlaban, więc macie się postarać. Tym bardziej, że chyba nie chcecie zostawiać sobie nic na nowy rok szkolny. - była nieugięta, nawet jeśli rzeczywiście zaznaczyła te łazienki, które mogliśmy czyścić magicznie. Cóż, po niej mogłem się tego spodziewać.
- Dziękuję. - powiedziałem z pokorą i wyszedłem szybko z SS żeby móc rozpocząć proces zapominania o upokorzeniach.

niedziela, 25 maja 2014

Zdrajca

11 maja
- Zapomnij! Zrób to, a odgryzę ci język i wiesz, że nikt ci go nie odda! Nawet protezy nie będziesz miał na czym zawiesić! Nie żartuję! - byłem czerwony ze złości i na pewno bliski zrobienia czegoś głupiego, ale jak miałem się powstrzymać, kiedy James wyskoczył z tak głupim pomysłem? Co z tego, że jakimś cudem znowu mieliśmy prąd skoro Potterowi odwaliło?
- Muszę to zrobić, nie rozumiesz?! - irytował się James. - Jestem co do niej pewny, to dziewczyna mojego życia! Nie chcę jej okłamywać.
- A chłopakiem twojego życia też jest?! - piekliłem się zaciskając dłonie w pięści. Mam ci przypomnieć, że lubisz też chłopców?! Nie wolno ci o tym powiedzieć, bo to nie jest twoja tajemnica, jasne?!
- Ona nikomu nie powie! Zrozumie! Co mam jej mówić, kiedy o ciebie pyta, co?!
- Nic, cholera! Nic masz jej nie mówić! Co ją obchodzę ja?! No, sam powiedz! - jeśli mogłem jeszcze bardziej nienawidzić Evans to właśnie do tego doszło. - Ja i moje życie to nie jej zakichany interes, nie rozumiesz?! Co ją w ogóle obchodzi, co jest ze mną „nie tak”?! - głupia debilka właśnie tak zwykła mówić o mnie, jak wygadał się okularnik. Dobrze, że Syriusz i Peter nie mieszali się do tego starcia, bo nie wiem jak mogłoby się to skończyć, a naprawdę nienawidziłem takich dni, jak ten, kiedy coś się psuło.
I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od niewinnego pytania Jamesa, który chciałby powiedzieć Lily, że jestem wilkołakiem żeby wyjaśnić jej dlaczego jestem spokojny, a jednocześnie rozbrykany, dlaczego czasami nagle znikam, wyglądam na przeciętniaka, a jednak moja kondycja jest zadziwiająco dobra. Co ją to obchodziło?!
- Na twoim miejscu zastanowiłbym się, czy przypadkiem jej nie pociągam skoro się tak mną interesuje. - syknąłem patrząc wojowniczo na chłopaka.
- Wypluj to! Ona nie jest taka!
- A jaka jest?! Nienawidzi nas bo jesteśmy tacy a nie inni! Ja i Syriusz nie przedstawiamy dla niej żadnej wartości bo wie, że jesteśmy razem! Zresztą, ma mnie za dziwkę! Powiedziała to kiedyś wystarczająco wymownie, więc może sądzi, że i ona się załapie do mojego łóżka!
James był coraz bardziej wściekły, czerwony ze złości, a ja czułem się tak, jak on wyglądał.
- Wypluj to! - rozkazał ostatkiem sił trzymając nerwy na wodzy. Czułem to moim wilczym zmysłem, który w takich chwilach nigdy nie zawodził. Ale ja nie planowałem łagodzić sytuacji. James chciał mnie zdradzić, chciał powiedzieć mojemu wrogowi kim jestem. Nie mogłem do tego dopuścić!
- Nie wypluję czegoś co uważam za prawdę. - powiedziałem sykliwie i poczułem uderzenie w pierś, kiedy James rzucił się na mnie z pięściami. Cóż, nie zaprzeczę, że się tego spodziewałem. Syriusz wystartował żeby zabrać ze mnie Pottera, ale zrezygnował, kiedy zauważył, że sam podjąłem walkę. Nie miałem zamiaru dać się okładać bo on musiał się wyżyć za to, że mówiłem prawdę. Oddawałem mu starając się nie robić krzywdy, co doprowadziło do tego, że okładając się po plecach i możliwe celnie po twarzy, tarzaliśmy się po podłodze.
- Cholera jasna, to nie ring do wrestlingu! - Syriusz miał panikę w głosie i doskonale to rozumiałem. Do tej pory tylko się kłóciliśmy, ale nigdy nie okładaliśmy pięściami. Teraz obaj obrywaliśmy i to tylko dlatego, że nie mogłem dać z siebie wszystkiego, nie mogłem sięgać po siłę wilkołaka, jego szybkość i zwinność. J. nie miałby ze mną szans, a ja nie chciałem żeby mi to później wypychał. Wygrana przez wilkołactwo nie byłaby wcale taka chwalebna. Nie w tej chwili, kiedy właśnie o to poszło.
- Uważajcie! - wrzasnął Syri, ale było za późno.
W swoim szaleństwie wypadliśmy przez drzwi na schody i mało brakowało żebyśmy z nich zlecieli. W Pokoju Wspólnym zapanowała cisza, kiedy ja i James okładaliśmy się pięściami rozwalając wargę, łuk brwiowy, podbijając oczy. Ostatecznie byliśmy chyba w opłakanym stanie, kiedy dotarł do nas krzyk McGonagall, a w następnej chwili ostry podmuch wiatru przyszpilił nad do podłogi nie pozwalając dalej walczyć, chociaż próbowaliśmy się wyrwać. Musieliśmy wyglądać zabawnie i głupio, jak przewrócone na plecy karaluchy. Prawdę mówiąc wcale mi to nie przeszkadzało bo adrenalina i wściekłość w moich żyłach zamieniły się w płynny jad sączący się żyłami do wszystkich komórek ciała.
- Co to ma znaczyć?! - nauczycielka była wyraźnie zdenerwowana, kiedy wchodziła po schodach. Trzeba mieć szczęście, żeby bić się z BYŁYM przyjacielem i trafić na moment, kiedy ona pojawiła się w dormitorium. Zresztą, i tak nic to nie zmieniało bo moja przyjaźń z Potterem dobiegła końca. Był zdrajcą! I pozwolił by baba zniszczyła naszą wieloletnią współpracę!
Syri i Peter wypadli przez drzwi najwyraźniej uznając, że ukrywanie się nie miało sensu.
- Chcieliśmy ich powstrzymać, ale rzucili się na siebie jak zwierzęta i nie mogliśmy nic zrobić. - wyjaśnił pospiesznie Peter, który na pewno nie chciał mieć problemów z powodu sprzeczki mojej i Jamesa.
- O co poszło? - zapytała ostro kobieta, ale nikt jej nie powiedział, co wyraźnie ją rozwścieczyło, ale nie naciskała. - W takim razie obaj będziecie czyścić łazienki na wszystkich piętrach zamku! - powiedziała ostro – I nocniki w Skrzydle Szpitalnym! Od dzisiaj! - jej wzrok palił i zamrażał jednocześnie. - Od razu was tam zabiorę. - wiatr krępujący nasze ruchy uspokoił się, ale ledwie to nastąpiło, a znowu mieliśmy zamiar wydrapać sobie oczy, więc kobieta musiała nas unieruchomić całkowicie i kolejnym zaklęciem podnieść z ziemi, jak rzeczy martwe. To było upokarzające. Wszyscy patrzyli na nas, widzieli nasze poniżenie. Dwóch krwawiących, powoli puchnących chłopaków z głupimi wyrazami twarzy frunie w powietrzu w stronę wyjścia z dormitorium. Dwaj przyjaciele, a teraz wrogowie. To było hańbiące. - Wami zajmę się później. - zwróciła się najwyraźniej do Syriusza i Petera, kiedy ja i okularnik byliśmy już przy dziurze za portretem przez, który wylecieliśmy leżąc na brzuchach, o ile to właściwe określenie, kiedy wisi się w powietrzu.
Byłem wściekły, że przez tego osła, śmierdzącego trolla, dostało mi się i jeszcze się dostanie, bo w to nie wątpiłem. Może sprawę załagodzi fakt, że nie dawałem z siebie wszystkiego?
Wylądowaliśmy w Skrzydle Szpitalnym, gdzie natarczywe spojrzenia znajomych z Pokoju Wspólnego oraz ciekawskie mijanych po drodze osób, zamieniły się w jedno zaskoczone spojrzenie pani Pomfrey. Sam nie wiem, co było gorsze.
- A to... - zaczęła.
- Dwaj wojownicy, którzy wyczyszczą baseny i łazienki w całym zamku. Z wrażenia znieruchomieli. Możesz się zając ich ranami? - McGonagall nadal była zła i nie współczuła nam ani trochę. Tym czasem Pomfrey popatrzyła na nas uważniej i wróciła do swojego gabineciku po potrzebne środki. Kiedy się nami zajmowała, nadal byliśmy unieruchomieni. Czułem pieczenie na brwi i ociężałość powieki, która się zamykała póki pielęgniarka nie przycisnęła mi do oka zimnego, paskudnie miękkiego sztucznego mięsa. Paskudztwo śmierdziało środkiem odkażającym, a ona przywiązała do do mojej głowy bandażem i to samo zrobiła z Jamesem. Wyglądał równie debilnie jak ja, czy może bardziej?
- Myślę, że to wszystko. Obaj mogą patrzeć na oko, które jest w lepszym stanie, więc mogą od razu zabrać się za szorowanie basenów. Zaraz wam przyniosę wszystkie 100, które mamy. - ona także odczuwała satysfakcję z powodu naszej kary. Było to po niej widać. McGonagall w tym czasie postawiła mnie w jednym kącie wielkie izolatki, a okularnika w drugim. Dostaliśmy miski z wodą, rękawice, wszystkie niezbędne przybory do szorowania i mieliśmy zakaz mówienia jeśli nie planujemy szczotkować zamku przez następne dwa miesiące. Widać zdaniem nauczycielki powinniśmy być wdzięczni za to, że każdy kibel miał być wyszczotkowany przez nas tylko raz. Osobiście nie zgadzałem się z tym przejawem wielkoduszności, ale nie powiedziałem ani słowa, kiedy już odzyskałem możliwość poruszania się i wysławiania. Nie było sensu kusić losu, jeśli kara nie spadłaby na nas obu, ale tylko na mnie. Lepiej przyjąć upokarzające zadanie teraz, bo nie zamieniło się jeszcze w upokarzającą procesję, która trwałaby do końca roku szkolnego. I tak wiedziałem, że moi rodzice dowiedzą się o wszystkim i tylko miałem nadzieję, że nie dojdzie to do dyrektora. Nie chciałem żeby uznał mnie za brutalnego i niebezpiecznego, a później wyrzucił ze szkoły. Jak to możliwe, że nie pomyślałem o tym wcześniej?! Jeśli mnie wyrzucą... Poczułem silny uściska strachu zamykający moje wnętrzności w kokonie bezlitosnej, zimnej pięści. Umarłbym, gdyby mnie wyrzucili! Nie miałbym żadnej przyszłości i na pewno nie zostałbym detektywem ani nikim innym. Miałem jeszcze większą ochotę zabić Pottera za to do czego mnie doprowadził. Przecież ja nie mogłem nawet powiedzieć nikomu o co nam poszło bo nikt nie wiedział, że odkryli mój sekret! Sytuacja beznadziejna.

czwartek, 22 maja 2014

Kartka z pamiętnika CCXLIX - Albus Dumbledore

Jako dyrektor nie lubiłem sytuacji takich jak ta, kiedy byłem bezsilny wobec siły żywiołu, jakikolwiek by on nie był. Mogłem być wyborowym czarodziejem, niemal żywą legendą, ale na pewno nie zaliczałem się do grona cudotwórców, a walka z ulewnym deszczem i piorunami byłaby wyczynem na miarę ratowania świata. Mogłem rozłożyć ręce w geście bezsilności i przyznać się do porażki, ale tego nie robiłem. Zamiast tego, zrzuciłem odpowiedzialność za pokonywanie przeciwności losu na przydatnego, ale mało bystrego woźnego, który próbował dojść do tego, dlaczego w całym zamku zabrakło prądu. Zresztą, moją głowę zaprzątały teraz zupełnie inne, poważniejsze problemy.
Mój eliksir zmiany płci był skończony i działał jak należy. Przeprowadziłem eksperymenty na parze puchaczy, myszy i kotów. Reakcje się nie różniły, a do przemiany dochodziło tylko w strategicznych miejscach na ciele. Było to niedostrzegalne gołym okiem. Dopiero w chwili, kiedy pojawiało się potomstwo, a dokładniej płód, ciała zaczynały przyjmować bardziej charakterystyczne dla tego stanu kształty. Nie chodziło o wielkie zmiany, a jedynie o rozrastający się brzuch, piersi wypełniające się mlekiem, rozszerzające się biodra, które przystosowywały się do wydania na świat dziecka. Wraz z narodzinami, ciało na nowo wracało do swojej prawdziwej postaci, do prawdziwej płci. Czy jakieś szczególne zmiany zaszły w psychice zwierząt, na których eksperymentowałem? Nie miałem pojęcia. Nie zachowywały się inaczej niż zawsze. I dlatego musiałem w końcu przejść do sprawdzenia tego na człowieku, a więc na sobie.
Przeczytałem wszystkie książki o macierzyństwie i dzieciach, jakie tylko znalazłem w naszej bibliotece. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałem, że mamy jakiekolwiek, co uważałem za wstyd i karciłem samego siebie za podobne zaniedbanie. Powinienem nauczyć się na przykładzie Black, że moi uczniowie również mogą ich potrzebować. Teraz uczuliłem przynajmniej bibliotekarkę, która zmieniła miejsce wszystkich tych książek na lepiej dostępne i nie podejrzewała nawet w jakim celu je wypożyczam. Nie uwierzyłaby i tak, gdybym powiedział jej, że moje kilkudziesięcioletnie badania w końcu zaowocowały sukcesem i mam zamiar uczcić to spełnieniem pragnień moich i Gellerta. Przecież nie byłem jeszcze beznadziejnie stary! Zresztą, miałem swoje sposoby by trzymać się nieźle mimo wieku, który w pewnym stopniu zatrzymał się dla mnie w miejscu.
Oczywiście, na początku miałem pewne wątpliwości, więc moje badania przeprowadziłem również na starszych wiekiem zwierzętach, a skutek był taki sam, co w przypadku młodszych. Potomstwo było zdrowe i silne. Najwidoczniej mój eliksir zmiany płci sprawiał, że zmienione ciało było sprawne, jak w przypadku młodego.
Według moich obliczeń, po wypiciu eliksiru moje ciało potrzebowało dwóch tygodni na zmianę, kolejnego tygodnia na przystosowanie się całkowite i po tym czasie można było starać się o dziecko bez przeszkód. Czy powinienem już teraz próbować? Nie miałem pojęcia, choć musiałem kiedyś zadziałać. Obecna sytuacja niestety temu nie sprzyjała.
- Cholera jasna, widać, że Anglia! - moje serce niemal stanęło w miejscu i poczułem ból w piersi, kiedy niespodziewanie, zza moich pleców, doszedł mnie przerażająco znajomy głos. Co on tu robił?! - I ty mi wmawiałeś, że u nas pada częściej? - drzwi do tajnego przejścia otworzyły się i stanął w nich przemoczony na wskroś Gellert, który w świetle świec wyglądał jak zjawa. - To chyba jakiś żart, co tu się dzieje? - rozejrzał się po wnętrzu mojego gabinetu, a jego włosy sięgające ramion zafalowały.
- Co ty tutaj robisz?! - syknąłem podchodząc pospiesznie do drzwi gabinetu i zamykając ja na klucz. - Oszalałeś?!
- Hej, pisałem ci, że się zjawię, więc skąd to zaskoczenie? - mężczyzna uniósł dłonie w pojednawczym geście. - Nie odpisałeś żebym miał się trzymać z daleka, więc się pojawiłem. Byłem ciekaw co u ciebie i czy wypiłeś eliksir.
Wziąłem głęboki oddech. To rzeczywiście była moja wina, bo nawet nie przeczytałem listu Gellerta, ale odłożyłem go zbyt zajęty pracą nad moim projektem. Teraz przynajmniej wiedziałem, co takiego ode mnie chciał.
- Wybacz, wiele się działo. - powiedziałem biorąc głęboki oddech i podszedłem do niższego ode mnie mężczyzny witając się z nim w sposób, który bardziej przystoi wieloletnim kochankom.
- Więc, co z tym eliksirem? - dopominał się o informacje.
- Nic. Nie piłem go jeszcze. - przyznałem, a on wzruszył ramionami jakby obojętnie i pogładził swoją spiczastą bródkę.
- Powinieneś. - stwierdził z namysłem. - Chociaż, jeśli wtedy dojdzie do zapłodnienia, będziesz zwracał na siebie uwagę, a poród przypadałby w roku szkolnym. To znaczy, że musimy czekać przez kolejne miesiące żeby jednak odbył się w czasie wolnym od twojej pracy. Nie oszukujmy się, jeśli nagle przytyjesz, zwrócisz na siebie uwagę innych. Jesteś wysoki i chudy to będzie razić, ale przecież nie będziemy czekać w nieskończoność. Chcę przekazać moje dziedzictwo, a więc musimy zatroszczyć się o tego, komu obaj je przekażemy.
- Jesteś okropny. - powiedziałem bez żalu i uśmiechnąłem się zdejmując okulary. Przetarłem szkła wyjętą z kieszeni chusteczką. - Napijesz się czegoś?
- Byle nie twojego eliksiru. Wiesz, że chętnie bym się zamienił, ale warunki w jakich mieszkam nie należą do najlepszych. - rzeczywiście, bycie zamkniętym w wierzy nie było komfortowe, nawet jeśli nie miał problemu z opuszczaniem swojego więzienia. Ludzie przekonani, że pilnie go strzegą dalecy byli od szefów kuchni i choć wyposażyli jego samotnię w książki, materiały do badań i pewną przestrzeń życiową, przynosili mu posiłki nie najobfitsze. Ja też nie mogłem odwiedzać go codziennie, on nie mógł wychodzić bez przerwy, a jedynie w lepsze dni, kiedy tamci nie czuwali przy nim.
- Nie wiem jak zareagowaliby na twoje nagłe nabranie masy, albo na fakt, że jakimś cudem zmieniłeś płeć. - nalałem mu wina i podałem muskając swoimi palcami jego dłoń. Ot, przypadkiem.
- Dlaczego macie tu tak ciemno? - zapytał w końcu, jakby wcześniej zapomniał, że nadal siedzimy przy świecach. - Cały zamek jest jakoś słabo oświetlony. Nie mówiąc już o tym, że jestem przemoczony i ubłocony, bo ta burza jest okropna. Myślałem, że tu nie dotrę. - tym razem to ja ocknąłem się i przypomniałem sobie, w jakim jest stanie.
- Rozbieraj się. - rozkazałem wychodząc do przylegającej do gabinetu łazienki. Wziąłem z niej ręcznik, który rzuciłem Gellertowi, a następnie wspiąłem się po schodach wyżej i ze swojej sypialni przyniosłem ciepłe, choć za wielkie na drobnego mężczyznę, ubrania.
- Moje pytanie. - przypomniał nie mając najmniejszego zamiaru rezygnować z poznania odpowiedzi, a w międzyczasie zdejmował z siebie przemoczone szmaty, które miał na sobie i ubłocone buty. Musiałem posprzątać po nim zaklęciem żeby nie musieć się później nikomu tłumaczyć skąd u mnie taki bałagan.
- Nie mamy światła. - rzuciłem zaklęciem zbierając jego ubrania i lewitując je do łazienki, gdzie wylądowały w wannie i tam już były prane przez kolejne z zaklęć. - Przez pogodę, jak podejrzewam. Błysk, trzask i zabrakło go już rano. Sam widzisz, jak ciemno jest na zewnątrz, więc moi uczniowie mają dziś wolne. Nie chcę przyczynić się do pogorszenia ich wzroku.
- Więc cały dzień się nudzisz, tak? - mężczyzna wyglądał jak kudłaty pies, który właśnie otrzepał sierść z wody. Jego jasne włosy sterczały na wszystkie strony, co zupełnie nie pasowało do zimnych, okrutnych, ale pięknych oczu i dystyngowanego sposobu trzymania kieliszka z winem, którym się rozgrzewał.
- Ludzie tacy jak ja nigdy się nie nudzą. - pozwoliłem sobie zauważyć siadając za biurkiem, zaś on podskoczył lekko i klapnął na nim, zaraz przede mną. Nawet gdybym planował pracować, on nie pozwoliłby mi na to. Nie przeszkadzało mi to w ogóle. Przecież właśnie w tym charakterystycznym elemencie jego natury byłem zakochany do szaleństwa. Gellert był nieokrzesany ale dystyngowany, dziki ale arystokratycznie ułożony. Nad nim nie dało się zapanować.
Położyłem dłoń na jego kolanie, które wydawało mi się dziecięco małe i chude w luźnych, podwiniętych spodniach, które z niego spadały.
- Wyglądasz bardzo dostojnie. - rzuciłem żeby mu dokuczyć, co przyjął prychnięciem i warknięciem.
- Jesteś zbyt wielki, to twoja wina. Powinieneś mieć u siebie coś dla mnie na takie chwile jak ta.
- To tylko zachęciłoby cię do częstszych odwiedzin, a na to nie możesz sobie pozwolić. I tak wiele ryzykujemy.
- Albusie, nigdy nie spłodzimy dziecka jeśli będziemy ostrożni, ponieważ to wyklucza wypróbowanie eliksiru na tobie, a także próby płodzenia potomstwa.
Pokręciłem głową zrezygnowany.
- Tylko po to tutaj przyszedłeś, co? Przyznaj się. - czułem się przy nim młody, pełen sił i energii, gotowy zaryzykować, dokonać niemożliwego.
- Mnie zawsze do ciebie ciągnęło. I w dobrym i złym. - na jego twarzy pojawił się ten wyjątkowy, drapieżny uśmiech, za którym zawsze tęskniłem ilekroć Gellert był daleko.

niedziela, 18 maja 2014

Się porobiło

Było już dobrze po 22, elektryczności nadal nie było w całym zamku, a burza nie ustawała, w dalszym ciągu gwałtowna, głośna, szalona. Nie planowałem bezsensownie siedzieć w jednym miejscu, więc postanowiłem wykorzystać okazję i wyciągnąć mojego Syriusza na wspólną kąpiel przy świecach w pustej łazience prefektów. Tylko my mogliśmy się tam kręcić tak późno i w takich warunkach, nikt inny nie odważyłby się na to w trosce o własne zdrowie. Przecież o wypadek nie trudno, a poślizgnąć się na wilgotnej podłodze w ciemnościach to niemal pewnik. Widać wilkołaki są w o wiele lepszej sytuacji, skoro nawet Syriusz nie obawiał się wypadku i z chęcią przystał na moją propozycję.
Nawet nie musieliśmy wyczarowywać światła, ponieważ kilka zaczarowanych świeczek samo wsunęło się za nami do przestronnego, ciepłego pomieszczenia, a wanno-basen zaczął wypełniać się ciepłą wodą. Od razu ustawiłem odkręciłem kilka kurków z dodatkowymi płynami żeby urozmaicić i umilić nam zabawę w cudownej wodzie.
- Podobają mi się te okoliczności. - Syri rozbierał się uśmiechając w ten nadzwyczajny, czarujący i obłędny sposób, który podpowiadał mi jasno, że jesteśmy parą niegrzecznych zboczeńców. - Burza, brak prądu, my dwaj tutaj... To romantyczne i trochę perwersyjne, nie sądzisz? - objął mnie ramionami już całkowicie nagi i nie pozwolił na udzielenie odpowiedzi na jego pytanie. Prawdę mówiąc, chyba nawet nie chciał jej znać. Przylgnął za to wargami do mojej szyi i całował ją powoli. Przy okazji rozbierał mnie niespiesznie pozwalając bym stał i rozkoszował się tym bez niepotrzebnego wykonywania ruchów, które mogłyby mu przeszkadzać. - Może powinniśmy podnieść poprzeczkę? - szepnął mi do ucha i odwrócił moje ciało w swoją stronę jednym, sprawnym ruchem.
- Co masz na myśli? - nie miałem pojęcia i nie wiem, czy naprawdę byłem ciekaw. To nie brzmiało bezpiecznie.
- Dziś ty będziesz na górze. - powiedział z cwaniackim uśmiechem i błyskiem w szarych oczach. - A ja się poddam. Wilk ponad psem. Jak myślisz?
Byłem czerwony, to pewne. Może nawet nigdy dotąd mnie tak nie zawstydził, jak teraz tą propozycją. Co miałem mu odpowiedzieć? Przecież kiedyś o tym myślałem, byłem ciekawe jak to jest, czy potrafię, która pozycja jest przyjemniejsza. Czy powinienem zrezygnować tylko dlatego, że czułem wstyd przed dominacją? Byłem wilkołakiem, a więc moja poddańcza pozycja chyba nie należała do najnormalniejszych. Zresztą, byłem już niemal mężczyzną! Nie mogłem zachowywać się wiecznie, jak wstydliwy dzieciak.
- Tak, powinniśmy się zamienić. - powiedziałem i było za późno żeby się wycofać.
- Wspaniale! - Syriusz klasnął w dłonie i przyspieszył znacznie rozbieranie mnie, jakbyśmy byli dziećmi i mieli właśnie bawić się w zapasy w błocie.
Nagle nie miałem pojęcia, co właściwie robić. Miałem dwie lewe ręce, byłem sparaliżowany, zupełnie nieporadny. A Syriusza to bawiło i nie mogłem się temu dziwić. Sam na jego miejscu byłbym ubawiony taką nieporadnością osoby, która nie była przecież niedoświadczona. Wstydziłem się sam siebie i to dlatego, że się wstydziłem. Czy mogłem upaść niżej?
- Chodź, bo nigdy nie ruszymy się nawet na krok. - złapał mnie mocno za rękę i pociągnął w stronę wody. Zanurzył się w niej, a ja zaraz za nim. Nie było w tym nic nowego, nic czego byśmy do tej pory nie robili. Więc dlaczego? Dlaczego miałem wrażenie, że jestem wstydliwą dziewicą, która zaraz ma przeżyć swój pierwszy raz? Może gdybym wcześniej zjadł coś słodkiego? Albo napił się jakiejś aromatycznej herbaty, która odciągnęłaby moje myśli od tego wszystkiego? Byłem żałosny! Gdybym mógł uderzyłbym sam siebie z całych sił w głowę. Jak można być tak beznadziejnym?
Wziąłem głęboki oddech i starałem się odsunąć od siebie wszystkie niestosowne myśli. „Już to robiłeś” mówiłem do siebie w myślach „Już byłeś z Syriuszem, nie będziesz robił niczego, co miałoby cię zaskoczyć. Uspokój się i działaj. Masz tylko całować i dotykać... Dasz sobie radę, Remi. Dasz sobie radę!” paplałem i całe szczęście, że Syri nie słyszał ani słowa, bo miałbym nie lada problem. Nigdy nie przestałby się ze mnie nabijać.
Jakimś cudem zdołałem pocałować chłopaka, który uklęknął na siedzisku, na którym ja posadziłem tyłek. Zawisł nade mną, uśmiechnął się i tym razem to on przyssał się do mnie. Mruczał, a ja bardzo niepewnie położyłem dłonie na jego pośladkach. Zacisnąłem na nich palce zastanawiając się intensywnie nad tym, jakie to tak naprawdę uczucie móc dominować. Nie było niemiłe, nie było też specjalnie dziwne. Black miał niesamowicie zgrabne, twarde pośladki, które idealnie leżały w moich dłoniach. Może przez cały ten czas źle się zabieraliśmy do naszego związku i w rzeczywistości miało to wyglądać tak, jak teraz? On – chętny, poddany mojej woli. Ja – niemal nieśmiały, ale rozkoszujący się moim chłopakiem? Teraz i tak nie miało to najmniejszego znaczenia.
Ścisnąłem mocno pośladki chłopaka, który wydał z siebie westchnienie i oparł czoło o moje. Przysunął się do mnie jeszcze bliżej, jego członek napierał na moją pierś i ocierał się o nią. Ja nigdy bym tak nie potrafił, ale on wydawał się naprawdę właściwą osobą na właściwym miejscu. Jego ciało było wspaniałe, gotowe na wszystko i idealne. Samo dotykanie go sprawiało mi niewypowiedzianą rozkosz.
Kiedy właściwie moje palce zsunęły się między jego półkule i zaczęły gładzić aksamitny pierścień, który wydawał się otwierać jakby tylko czekał na mój odważniejszy ruch. Zaryzykowałem i pchnąłem palcem w głąb tej aksamitności, ciepła, miękkości. Między moimi udami rozgrywała się teraz najprawdziwsza wojna rozkoszy. Mój członek był naprężony, kiedy napierałem nadal i miałem wrażenie, że zanurzam się w ubitą na sztywno pianę do ciasta.
To było zupełnie inne doznanie niż to, kiedy to moje wejście było atakowane, kiedy sam przygotowywałem się na przyjęcie w siebie Syriusza także nie czułem takiej rozkoszy, jak teraz. Idealne pośladki Blacka i moje palce między nimi. Aż przełknąłem ciężko ślinę. Jego ciało było jak słodki podwieczorek. Dwie aromatyczne, twarde połówki jabłka i waniliowy krem między nimi. Jak można tego nie pragnąć? Do tego pysznego deseru brakowało jeszcze tylko mnie.
Zamruczałem, a Syri wypiął się poruszając w przód i w tył chcąc by moje palce stymulowały go zamiast tkwić w tym samym miejscu. Podjąłem się więc tego żadnego wysiłku i próbowałem sprawiać mu przyjemność. Był rozpalony, podniecony, wspaniały. Tym chętniej sunąłem palcem między jego pośladkami i spróbowałem dodać kolejny. Nie stawiał oporu, jego ciało przyjęło mnie z prawdziwą rozkoszą. Podobało mi się to, więc nagle stałem się bardziej pewny siebie, już się nie wahałem. Wiedziałem, co robię.
Wyjąłem palce, a on odwrócił się tyłem wypiął i pozwolił żebym go wypełnił sobą po brzegi. Podjąłem się tego zadania i westchnąłem czując, jak mój członek napiera na tę miękką pianę. Pchnięcie, które objęło mnie rozkosznym ciepłem i rozkoszą sprawiając, że jęknąłem. Byłem w nim. Byłem w Syriuszu!
I już w następnej chwili otwierałem oczy czując podniecenie, zagubienie i chłód. Nie mogłem zrozumieć co się dzieje. Gdzie to ciepło łazienki? Gdzie cudowna woda? Syriusz przede mną?
- Remi, zaśliniłeś sobie rękę. Co ci się śniło? - usłyszałem głos Blacka, kiedy podnosiłem głowę z twardego blatu stołu. Jak przez mgłę pamiętałem, że przecież grałem z chłopakami, czekałem aż pokłócą się z Jamesem, zamknąłem oczy zaledwie na parę chwil. Wokół nadal było ciemno, co mnie uspokoiło. Nikt nie widział, że pod stołem, w moich spodniach, rozgrywała si zacięta, wstydliwa walka między moim podnieceniem a wstydem. - Coś dobrego? - naciskał Black, a ja czułem płonące policzki. Dobrze, że nie mógł ich dostrzec. W przeciwieństwie do zaślinionej ręki, one nie błyszczały w świetle świec.
- Coś strasznie dziwnego. - powiedziałem tylko próbując nadać mojemu głosowi jakieś normalne brzmienie. - Idę do łazienki umyć twarz, bo czuję, że rozmazałem ślinę na całym policzku. - wymyśliłem byle jaką, ale prawdziwą wymówkę i wstałem do stołu. - Zaraz wracam. - podniosłem się szybko. Nie chciałem dopuścić do tego, że świeczki przesuną się za mną w nieodpowiednim kierunku i rzucą swoje migotliwe światło na moje pobudzone krocze. To byłoby skrajnie poniżające. Nie wiedziałem nawet, czy powinienem dać upust pragnieniu, które zgromadziło się między moimi nogami, czy też lepiej byłoby uspokoić ciało i pozwolić mu opaść.
Jak w ogóle mogłem mieć taki sen?! Syriusz pode mną? Też coś! To było niemożliwe, a to dlatego, że nie potrzebowałem jego pośladków przy moich udach. One miały tylko pasować do moich dłoni i nic więcej. Nie musiałem wbijać się między nie, nie musiałem być nad nim! Byłem urodzonym uke, jak powiedziałaby to Zardi. Nie czułem potrzeby dominacji, nie marzyłem o niej. A przynajmniej nie marzyłem do tej pory. Ten sen mnie teraz przerażał równie mocno, jak wcześniej podniecał. Jak mogłem myśleć o uczynieniu Blacka mi poddanym podczas seksu? Co mnie ugryzło?

środa, 14 maja 2014

Kartka z pamiętnika CCXLVIII - Niholas Kinn

Pogrążona w mroku Wielka Sala, otulony migotliwym, lśniącym blaskiem krąg osób siedzących przed rozłożoną na stole planszą. Z daleka wyglądalibyśmy jak grupa mugoli próbujących kontaktować się z duchami. Zabawnie, może głupio. Nie potrafiłem tego ocenić.
Przewróciłem oczyma, kiedy Sebastian wściekał się, że jego pionek wpadł do przepaści i teraz musiał szukać go pod stołem, jako że „przepaść” była dla niego bardzo realna. Nie wiem skąd Black wziął tę grę, ale była genialna. Pionki, czyli niejako bohaterowie, przechodziły przez niebezpieczną dżunglę. Najpierw musiały się tam dostać przepływając pełne zagrożeń morze, a następnie przedzierały się do bezpiecznej przystani pośrodku dżungli. Pionki były atakowane przez zwierzęta, rośliny, tubylców, wpadały w pułapki, trafiały na bagna. To nie była łatwa do przejścia gra i dlatego tak bardzo mi się podobała. Mogłem w nieskończoność próbować, natrząsać się z innych i irytować swoimi niepowodzeniami, co ani trochę mnie nie nudziło.
- Naucz się przegrywać. - rzuciłem do Seba, który oburzony chciał się podnieść z klęczek i przywalił głową o blat. Miał ochotę krzyczeć, słyszałem to w jego zduszonym warknięciu. - Dobra, dobra, wyłaź ostrożnie. - pochyliłem się i położyłem dłoń na jego głowie by znowu nie uderzył nią o zdecydowanie twardy i masywny stół. Pomogłem mu wyjść i posadziłem na krześle. Nawet nie stawiał oporu, więc naprawdę musiało go boleć.
- To czyja kolei teraz? - zapytał Syriusz, kiedy Edvin pytał szeptem brata czy nic mu się nie stało.
- Moja. - odparłem i rzuciłem kostką. Przesunąłem swój pionek i trafiłem szczęśliwie na łódkę, która przewiozła mnie pięć pól dalej, co wywołało wielkie niezadowolenie Seba.
- On oszukuje! - powiedział gniewnie. - Nie wiem jeszcze jak, ale na pewno oszukuje!
- Dzieciaku! - warknąłem na niego. - Bez bezpodstawnych oskarżeń, bo zrobię ci krzywdę i na tym skończy się twoja zabawa, zrozumiałeś? - Ed nawet nie zaprotestował, kiedy groziłem młodemu. Najwyraźniej uważał podobnie. - Ja mam szczęście, ty masz pecha. Albo grasz dalej i zamykasz tę zazdrosną, zakłamaną buźkę, ale idź do swoich kolegów i zostaw nas tutaj.
Wydął usta w dąsie, ale nie odezwał się ani słowem. Sam nie wiem, czy dlatego, że się obraził, czy może nie miał nic do powiedzenia. Mało mnie to interesowało. Uspokoił się i to było najważniejsze.
Gra trwała naprawdę długo, a prądu nadal nie było. W Wielkiej Sali co jakiś czas pojawiał się jeden z nauczycieli by sprawdzić, jak sobie radzimy i czy nie zrujnowaliśmy niczego. Dodatkowo dzięki Skrzatom pracującym w kuchni nie brakowało nam niczego. Kanapeczki, małe kabanosiki, cienkie paróweczki, soki, herbata, wszystko było pod ręką. Nawet nie pamiętałem, że czasami boję się burzy, a ta dzisiejsza była wyjątkowo paskudna. Pasowała jednak do naszej gry, więc traktowałem ją jako element dekoracyjny i tym samym mogłem skupić się na zabawie.
Moja ręka natknęła się na dłoń Sebastiana, kiedy sięgałem po parówkę, o ile dobrze pamiętałem, były idealne dla dzieci bo nie trzeba było ich gotować. Zerknąłem na talerz. Została tylko jednak, więc odstąpiłem ją dzieciakowi, który zawahał się tylko przez chwilę. Nie miałem rodzeństwa, ale gdybym je miał, pewnie byłoby takie jak Sebastian – tak podobne do mnie z charakteru, że aż nieznośne.
- Pójdę po więcej, chcesz? - zapytałem podnosząc pusty talerz. - To dla mnie nie problem, więc powiedz. - widziałem, jak się zastanawia, więc chciałem go zmotywować.
- O, ja chętnie zjem. - Edvin oblizał się i pokiwa ochoczo głową. - Seb także, a ich chłopcy się z przyjemnością załapią, więc idź, idź. - uśmiechnął się zacierając ręce. Przynajmniej miałem pewność, że nie traktuje mnie jak kobiety i nie planuje wyręczać we wszystkim.
- Następnym razem ja pójdę. - zaoferował Remus. - Możemy na zmianę, jeśli tak szybko będzie nam znikać z talerzy wszystko.
- Mi to pasuje. - przyznałem wstając z krzesła. - Edvina wyślemy po najcięższe, bo jest najbardziej chętny do zjadania. - pokazałem mu język.
Starałem się szybko ogarnąć wizytę w kuchni, chociaż musiałem nieść talerz i poganiać przed sobą świece, które strasznie powoli przesuwały się korytarzem. Nauczyciele zadbali żeby światełka reagowały na ruch i tym samym podążały „za” osobami krążącymi po zamku.
Wróciłem obładowany parówkami i kabanosami, jakbym urządzał zabawę dla całej szkoły, ale teraz przynajmniej nie musieliśmy się martwić, że nam czegoś zabraknie. Chłopcy pewnie czekali na mnie z kolejką więc starałem się pospieszyć.
Niemal wyplułem serce i upuściłem przekąski, kiedy przed oczyma mignęła mi świecąca na pomarańczowo kulka z ogonem gwiazdy betlejemskiej. Co to miało być?! UFO?! Spojrzałem w kierunku, z którego to okrągłe coś nadleciało, a następnie w tym, w którym zniknęło. Piorun kolisty? - przyszło mi do głowy nagle. Słyszałem, że takie lubią wpadać przez okna do domów i nawet wylatują. Czyżbym otarł się o śmierć? Nieeee, to było niemożliwe. Nawet nie poczułem dreszczyku spowodowanego naładowaniem tego czegoś, więc nie mógł być to piorun. Ale w takim razie, co? Ktoś bawił się piłką podświetlaną żeby było ją łatwiej widać? A może to jakiś nieudany czar, który miał oświetlić drogę? Nie nazwałbym tego zwierzęciem, chociaż słyszałem o fosforyzujących, ale ten byłby zbyt świecący i nazbyt okrągły. Chociaż... czy to coś nie miało ogona?
Przeszedł mnie chłodny dreszcz, więc przyspieszyłem. Jeśli to było jednak jakieś fruwające, nocne zwierzę, to ja nie chciałem wiedzieć jakie. Z jakiegoś powodu od razu przyszła mi do głowy ryba głębinowa, paskudna, tłusta, z okropnymi, ostrymi zębami, która zamiast nosa ma antenkę z świecącym czymś na końcu żeby zwabiać ofiary. Jeśli w tej chwili miałem za plecami takiego potwora... Aż zaszczękałem zębami i przyspieszyłem jeszcze bardziej. Modliłem się żebym nic za sobą nie słyszał, nie poczuł czyjegoś oddechu na karku, albo śliny skapującej na ramię.
- Cholera. - mruknąłem i pobiegłem wchodząc w zakręt przy drzwiach Wielkiej Sali. Chłopcy grali w najlepsze, a ja znowu, tym razem kątem oka, zobaczyłem to pomarańczowe coś, które mignęło za mną. - Merlinie, chroń. - mruknąłem i podszedłem do chłopaków najszybciej jak się dało. Położyłem przekąski trzęsącymi się dłońmi na stole i oddychałem ciężko trochę drżący.
- Co się stało? - Edvin zauważył, że coś jest nie tak.
- Nie, nic. Wszystko cudnie. - mruknąłem, chociaż się zająknąłem. - Tylko coś tam lata po korytarzu, jak wabik potwora. - chyba było mi lżej, kiedy mówiłem chłopakom szczerze, co o tym myślę. - Wielkości głowy, fosforyzujące, pomarańczowe z ogonem w fioletowe paski. - teraz dopiero uświadomiłem sobie, że to prawda. - Miałem wrażenie, że to potwór. - zaśmiałem się sam z siebie.
- Potwór? - podłapał Seb, a jego głos stał się piskliwy.
- Potwory nie istnieją, to bajki. - uspokoiłem go, chociaż sam wcześniej wprowadziłem zamęt. - Nie słyszałem nic, tylko widziałem, więc to raczej na pewno nie żadne dziwne stworzenie. A przynajmniej nie potwór bo one zawsze wydają jakieś dziwne odgłosy żeby straszyć ludzi.
- A te dziwne, świecące na żółto oczy między pomarańczowym czymś? Je też widziałeś? - zapytał czym zwrócił na siebie uwagę wszystkich. Drżącym palcem wskazał wejście do Wielkiej Sali, a moje serce biło jak oszalałe, kiedy spoglądałem w tamtą stronę. Niemal umarłem widząc, że nie kłamał, ale naprawdę to pomarańczowe coś poruszało się szybko i jak na druciku między dwoma iskrzącymi się ślepiami. Chciałem krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Więc jednak? To był potwór i czaił się za mną, kiedy tu szedłem?
Mara przysunęła się bliżej, więc ja zacząłem się cofać wstając z krzesła. Chłopcy robili to samo, Remi zajął miejsce naprzeciwko nas, najbliżej do potwora jakby planował z nim walczyć.
- Hej, czemu przerwaliście grę? - rozległ się nagle głos Jamesa, kiedy potwór wchodził w promień światła, jakby to był reflektor, a nam ukazał się Potter i Evans, oboje z lampionami w rękach.
- Dlaczego ten cholerny kot lata! - Lupin postąpił krok w ich stronę – I na co wam te cholerne latarnie, które nie dają światła?
- Ej, nie tak ostro! - obruszył się James. - To projekt Lily. Pozwalają lepiej dostrzec osobę, która się porusza po korytarzach i nie zderzyć się ze sobą. A kotu jest łatwiej latać bo nikt go nie nadepnie w tych ciemnościach! - mówił z wyrzutem, jakbyśmy urazili jego dumę naszymi pytaniami. - To chyba oczywiste.
Nie były to jego pomysły, byłem tego pewny, ale naraz poczułem, że Seb ściska mocno moją rękę, jakby zastygł w pośmiertnej pozie. On też się bardzo obawiał tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby to nie była ta dwójka idiotów, gdzie jedno jest gorsze od drugiego.
- Nie ma dla was miejsca. - rzucił Syriusz, który też odzyskał siły i umiejętność mówienia. Nawet on bał się tego, co mogła kryć ciemność zanim ją poznaliśmy. A więc to nie tylko ja miałem „pełno w spodniach”. - Mamy już pięć osób do gry. - wydawało mi się, że słyszę w jego głosie niemy krzyk „skąd mam wiedzieć, że mogę ci ufać?!” Ale to byli oni, a ja nie chciałem mieć nic wspólnego ze ślubnymi ciastami. Na samą myśl robiło mi się niedobrze.

niedziela, 11 maja 2014

Burza

10 maja
Co dało dotychczasowe śledzenie dyrektora? Nic! A dlaczego? Ponieważ to szczwana bestia i zna więcej tajnych przejść niż my wszyscy razem wzięci! Jak mieliśmy go przyłapać na czymkolwiek, kiedy zawsze był krok przed nami? Kogoś takiego nie da się z rozmysłem przyłapać na czymś niewłaściwym, chyba że ma się szczęście i natknie się na niego przypadkiem. Zresztą, do tej pory zawsze chodziło o szczęśliwe zrządzenie losu. Zresztą, nieprzespane noce wcale nie dawały mi się we znaki tak jak sądziłem. Okazuje się, że kiedy pokonam pierwszą senność, nagle jestem w stanie wcale nie zamykać oczu. Najgorzej było tak jakoś do północy, bo później byłem nagle pełen energii i gotowy działać, jakbym przed chwilą jednak zażył odrobiny snu.
Niestety, dzisiaj pogoda dała nam się trochę we znaki, co przypłaciłem bólem głowy. Po słonecznych dniach przyszły gwałtowne burze, okropny wiatr i spadek ciśnienia. To sprawiało, że pani Pomfery miała masę pracy, ponieważ wiele osób przychodziło do niej z migrenami, bólami kończyn, sennością i brakiem sił. To w jej gabinecie spotkałem się z Kinnem i bratem jego chłopaka, którzy również mieli problemy ze swoimi dolegliwościami.
Na korytarzach było tak ciemno, że mimo godziny porannej, należało świecić światła. Niebo było w końcu aż czarne od chmur, z których bezustannie sączył się gęsty deszcz, a błyski nie należały do specjalnie dogodnego dodatkowego oświetlenia. Nie sądziłem tylko, że może być gorzej, a było.
Byliśmy już przy samym wejściu do Wielkiej Sali, kiedy błysnęło, trzasnęło okropnie i w następnej chwili światła pogasły. Ciemność, porównywalna do nocnej, rozjarzyła się migotliwymi płomieniami wyczarowanych przez Skrzaty świec unoszących się w powietrzu.
- Moi najmilsi. - rozległ się głos dyrektora, który stanął na podwyższeniu dla nauczycieli i zwrócił się do nas. Nie przewidział tego, więc nie zaopatrzył się w mównicę. - Wygląda na to, że z powodu jakiegoś przeciążenia zostaliśmy pozbawieni elektryczności. Jestem pewny, że nasz niezastąpiony woźny upora się z tym problemem, ale do tego czasu muszę was prosić żebyście znaleźli sobie jakąś spokojną zabawę, która nie nadwyręży w mroku waszego wzroku. Nie chciałbym przecież żebyście mi wszyscy oślepli. Wszelkie zajęcia wymagające dobrego światła zostają odwołane do przejaśnienia się na zewnątrz lub powrotu prądu. Wiem, że wasi nauczyciele nie są z tego faktu zadowoleni, ale nie możecie męczyć oczu przy świecach czy ognikach.
- To przesada. Prędzej go kopnie, niż zdoła naprawić cokolwiek – wiedziałem od razu o kim mówi James. Tylko woźny mógł wziąć na swoje barki tę odpowiedzialność, a on nie miał zielonego pojęcia o niczym.
- Błyśnie, coś trzaśnie, zaśmierdzi pieczenią i pozbędziemy się tego upierdliwego cienia, który tylko czeka na możliwość ukarania nas. - zauważył spokojnie Syri i miał pełną rację, chociaż odrobinę przesadzał.
- Jest niezgrabny, ale podejrzewam, że nic mu nie będzie. Szkoła na pewno jest odpowiednio zabezpieczona przed podobnymi wypadkami. I dyrektor musi wiedzieć, że to idiota.
- Kiedy już odzyskamy nasze bezcenne światła, spotkamy się tutaj, a nauczyciele odbiorą swoje grupy. To na wypadek, gdyby kolejny raz pojawiły się jakieś kłopoty. A teraz jedzcie spokojnie i postarajcie się rozkoszować dzisiejszym, niespodziewanym wolnym. - Dumbledore uśmiechnął się do nas i wrócił na swoje miejsce przy stole, gdzie zabrał się za posiłek.
Ja też nie planowałem raczej głodować tylko dlatego, że nie widziałem dokładnie jedzenia, które sobie nakładałem. Znałem możliwości Skrzatów, na pamięć znałem smak moich ulubionych potraw, więc nic nie mogło pójść nie po mojej myśli. Zresztą, było wystarczająco jasno by normalnie funkcjonować w tym migotliwym świetle świec, więc nie zadręczałem się tym dłużej. Dołożyłem sobie jajecznicy i pomidorów, które idealnie się z nią komponowały, i zabrałem się za napełnianie brzucha.
- Nie ma słońca, nie ma elektryczności, więc ktoś tu nie może żywić się za pomocą fotosyntezy, co? - Syriusz roześmiał się, kiedy znowu wziąłem dokładkę.
- Słyszałeś kiedykolwiek o kudłaczu żywiącym się za pomocą fotosyntezy? - zmarszczyłem brwi nie przerywając jedzenia.
- Ty nie jesteś zwyczajny, kociaku.
- Nie próbuj mi słodzić. - odsunąłem pusty talerz i wypiłem herbatę uważając posiłek za skończony. Uśmiechnięty, zadowolony i rozleniwiony rozparłem się na krześle. Musiałem jakoś zagospodarować ten dzień, chociaż nie miałem pojęcia, co takiego można robić niemal w ciemnościach. Moja głowa też była dziwnie pusta w środku po lekach, które dostałem. To była paskudna pogoda, paskudne chmury, ciągle padało, błonie zamieniły się w jezioro, Zakazanego Lasu nie było wcale widać z okien zamku, błyskawice rozrywały niebo niczym pęknięcia na antycznym wazonie, grzmoty mieszały się z głośnym, gwałtownym szumem deszczu. Z jakiegoś powodu lubiłem się nad tym rozwodzić. Nad całą tą pogodą, która przysparzała mi zmartwień, ale miała w sobie coś wyjątkowego.
- Macie jakieś pomysły na spędzenie dnia? - zapytał przechodzący obok nas Niholas, który wydawał mi się blady, co mogło świadczyć o tym, że w dalszym ciągu źle się czuł i próbował teraz za wszelką cenę o tym zapomnieć.
- Ja mam romantyczna randkę przy świecach z Lily. - wyznał James, który do tej pory nie chciał się do tego przyznać, a teraz wcale nie wyglądał na szczęśliwego. - Będę łaził, mówił jej komplementy i snuł plany na przyszłość, bo na nic innego nie można liczyć, kiedy wszyscy będą siedzieć po pokojach albo kręcić się bezsensownie jak my.
Peter był za to naprawdę szczęśliwy. Nie było zajęć, a on nie musiał odpokutować swojego lenistwa korepetycjami. Miał zamiar wyspać się za wszystkie czasy, najeść słodyczy i nie robić nic konkretnego, nic twórczego.
- Chyba, że twórczym nazwiemy sny. - dodał z uśmiechem człowieka, który utarł komuś nosa nie kiwając nawet palcem.
- Byłbyś wtedy najbardziej aktywną osobą w szkole. - zapewniłem go.
- A my? - spojrzałem na Blacka. - Co my planujemy robić? Nie mogę czytać, nie planuję grać w szachy. - nie grałem w nie od kiedy wyjechał Sheva. I jakoś mnie do nich nie ciągnęło.
- Możemy pograć w karty. Chyba mam też jakąś planszówkę, którą uznałem za interesującą, więc zabrałem ją ze sobą. Możesz zagrać z nami. Powiedz swojemu chłopakowi i... - zwrócił się do Niholasa.
- On jest zajęty niańczeniem brata.
- Nie szkodzi. Zagramy tutaj, więc ten brat też może się załapać. Zaraz załatwię pozwolenie. - Syri wstał i podszedł raźnie do stołu nauczycieli. Miał szczęście, że nie mieliśmy dobrego światła, bo nie każdy w ogóle go zauważył.
Wrócił w podskokach zadowolony, co mówiło samo za siebie i zrozumiał to także Kinn. Nasz dzień został właśnie zaplanowany. Z Wielkiej Sali było także bliżej do kuchni po przekąski, kiedy zgłodniejemy, co mi podobało się jeszcze bardziej.
Odesłałem Niholasa do jego chłopaka by poinformował go o naszych planach. Mieliśmy spotkać się w Wielkiej Sali w pół godziny po skończeniu posiłku. Syri poszedł po swoją grę, a ja w tym czasie odwiedziłem Skrzaty.
Kuchnia było bardzo jasno oświetlona, wszyscy uwijali się jak w ukropie i trochę mnie to onieśmieliło. Czy powinienem dokładać im pracy, kiedy okoliczności były tak niesprzyjające? Nie miałem jednak czasu się wycofać, bo oto pojawił się obok mnie jeden ze Skrzatów i z przymilnym uśmiechem zapytał czego sobie życzę. Nie owijałem w bawełnę, ale powiedziałem szczerze, czego od nich chcę. Dzbanek soku, szklaneczki, coś do przegryzienia w trakcie gry. Wiedziałem, że się spiszą znakomicie, więc nie martwiłem się już o nic. Zadowolony usiadłem na schodach by zaczekać tam na chłopaków. Byłem ciekaw jaką to ciekawą grę Black nam zaprezentuje i na ile zdoła nas ona wciągnąć. Pięć osób siedzących nad planszówką. To interesujące i pewnie godne zapamiętania. Rzadko podejmowaliśmy próbę wspólnej zabawy z osobami spoza naszych Domów, a i w nich raczej trzymaliśmy się w swoich małych grupkach. Tym razem mieliśmy się przełamać, zupełnie jak na pierwszym roku, kiedy trzymaliśmy się blisko ze Slytherinem. Tak, wtedy Gryfoni i Ślizgoni potrafili współpracować, ale szybko się to skończyło. Nasi koledzy skończyli szkołę, inni wypięli się na kontakty z innymi. To co wcześniej było jedną, zróżnicowaną grupą, teraz zamieniło się w coś mniejszego, „jednokolorowego”. Może dzięki braciszkowi Edvina uda nam się chociaż trochę to wszystko odbudować? Przecież zostało nam jeszcze kilka osób z innych Domów, dzięki którym Hogwart znowu mógł zamienić się w zorganizowaną grupę przestępczą, postrach nauczycieli.
Marzenia. Było nas za mało.

środa, 7 maja 2014

Mieć na oku

Mieliśmy dyrektora na oku, co wcale nie było prostą sprawą, jako że należało być ostrożnym, nie dać się przyłapać, a przy okazji obserwować także nauczycielki i uczennice, by nie przegapić żadnego cennego szczegółu. Nawet ja nie byłem w stanie ogarnąć wszystkiego jednocześnie, więc działaliśmy wspólnie. Nie powiedziałbym jednak, by dało nam to wiele, gdyż każdy mógł być podejrzany, a my nie mieliśmy żadnych, nawet najmniejszych poszlak. W końcu ciąży nie widać od razu. Zresztą, dyrektor także zachowywał się całkowicie zwyczajnie, więc czy mogłem mieć pewność, że cokolwiek mogłoby go zdradzić?
Postanowiłem zaryzykować i porozmawiać z Zardi. Okazja się nadarzyła, kiedy James musiał czekać na Evans, zaś ja zresztą już siedzieliśmy na tyłkach przy stole w Wielkiej Sali. Zawołałem więc dziewczynę na chwilę do siebie i przedstawiłem jej w skrócie całą sprawę. Była zaskoczona, chociaż nie tak jak my, jakby się tego spodziewała.
- Chłopaki, nie chcę wam łamać serc i wiem, że to co wam teraz powiem może was naprawdę zaskoczyć, ale... - wzięła głęboki oddech, a ja szykowałem się na najgorsze. - Dumbledore to także mężczyzna. Facet. Stary, ale jednak facet i on też potrafi sypiać z innymi, więc nie dziwi mnie, że kogoś ma. Tym bardziej, że to chyba najwyższy czas. Przy okazji. Tak, kobiety lubią starszych, ale to chyba przesada, przecież on może być dla nas wszystkich dziadkiem. A może nie... Nie wiem ile on ma lat, ale wydaje się za stary. Jeśli jednak pytacie, czy podejrzewam kogoś o ciążę, to poza średnią siostrą Black nie słyszałam o nikim innym. A już ta informacja była przypadkowo podsłuchana i domyślam się, że wy o tym wiecie. A więc, nikt poza nią nie jest w ciąży. Nikt o kim bym słyszała. Mogę mieć oczy otwarte, jeśli się o czymś dowiem to dam wam znać.
- Dzięki. Tylko nie mów Jamesowi. On był przeciwny temu żebyś wiedziała. Uznał, że się wygadasz.
- Niedoczekanie! - syknęła. - Nie mam zamiaru chlapnąć niesprawdzonej wiadomości i odpowiadać za to, co się z tym stanie. Nie chcę nikomu podpaść, ani zarobić szlabanu za opowiadanie głupot. Wybacz, Remi, ale sam rozumiesz. Książki to jeszcze nic. Może się okazać, że przykład Black zmusił go do zgłębienia tematu żeby móc pomagać dziewczynom, które także zajdą w ciążę. On nie rodzi, ale jest dyrektorem, a więc odpowiada za nas. Poznaj wroga, czyli poznaj ciążę żeby się bronić przed epidemią ciężarnych w naszej szkole.
- Wiesz, że to nie przyszło nam do głowy? - przyznałem. To chyba nie świadczyło o nas najlepiej, ale naprawdę wietrzyliśmy spiski zamiast podejść do tego na spokojnie. Czy był to nasz błąd, czy może dzięki temu byliśmy bliżsi prawdy? Miałem nadzieję, że dowiem się tego ostatecznie. Przecież to było fascynujące i sprawiało, że nasze dni w szkole miały w sobie coś więcej poza zwykłym uczeniem się i kształtowaniem przyszłości. Może mijałem się z powołaniem i powinienem otworzyć jakieś magiczne biuro detektywistyczne, które pozwoliłoby mi utrzymać się, a dodatkowo pracować z innymi? Moi przyjaciele mogliby się przyłączyć, choć Jamesa musiałem wykreślić, jako że z nim na pewno rozprawi się Evans i nie pozwoli mu na takie zajęcie. Mógłbym zatrudnić także inne wilkołaki, które mogłyby dla mnie pracować i tym samym zmieniać się, wyjść na prostą. Tylko czy oni chcieliby takiej pracy? Interesującej, idealnie do nich pasującej, ale jednak czystej? Choć... nie wykluczałaby odrobiny kłamstwa, brutalności...
- Chyba odkryłem swoją przyszłość. Muszę o tym porozmawiać z McGonagall bo to może trochę zmienić w moich zajęciach.
- Coś ty wymyślił? - Syriusz spojrzał na mnie poważnie.
- Później, później! - machnąłem ręką. - Dzięki, Zardi. Idź zjeść, najwyższy czas zapełnić żołądek i bądź moim ptaszkiem... - Syri parsknął śmiechem, a dziewczyna uniosła brew patrząc na mnie wymownie. - Bez takich! - zarumieniłem się – Chodzi mi o szpiega! Tak się mówi. - usiadłem na swoim miejscu i schowałem twarz w talerzu z jajecznicą i kiełbaskami.
- Oj, nie gniewaj się, kociaku. - Syri nadal uśmiechał się w ten sposób, którego w tej chwili wcale nie lubiłem. - Wiesz, że to dla zabawy...
Spojrzałem na niego spod zmarszczonych brwi.
- Nie odzywaj się lepiej. Podpadłeś i łatwo tego nie zmyjesz. Wiesz o co mi chodziło, a jednak specjalnie się roześmiałeś, żeby Zardi zrozumiała przesłanie, co?
- Ależ Remi... - urażony zasłoniłem się kubkiem z sokiem i jadłem w ciszy wymownie unikając patrzenia na niego.
Kiedy pojawił się Potter, my już kończyliśmy. Dał nam znać, że dziś niewiele poniuchamy, ponieważ Evans postanowiła wziąć go ze sobą na krótkie korepetycje z Peterem. Nie narzekałem, jako że w ten sposób miałem okazję spędzić trochę czasu z moim kochankiem, który miał mnie za co przepraszać.
Wyszliśmy z Wielkiej Sali zostawiając ją pod okiem Jamesa i Petera. Teraz to oni mieli obserwować wydarzenia, oni mieli to wszystko ogarnąć. Ja w tym czasie postanowiłem dać sobie odetchnąć w naszej sypialni. Może to dobrze, że dziś mieliśmy na to czas? Nie zaszyłem się jednak w kąciku, ale postanowiłem ogarnąć swoje porozrzucane ubrania. Tak, zawsze krytykowałem chłopaków, a sam raz w tygodniu robiłem okropny bałagan. Teraz musiałem go ogarnąć i dać tym samym sposób Syriuszowi by mnie przepraszał. Najlepiej przez całe długie lata. Lubiłem sposób, w jaki się przede mną płaszczył.
I szybko się doczekałem jego zainteresowania, kiedy dołączył do mnie w pokoju i podchodząc objął mnie w pasie przytulając twarz do mojej szyi, całując ją lekko.
- Gniewasz się jeszcze? - zamruczał i robił to rozmyślnie. Miałem przecież okropną słabość do tego cichego, seksownego głosu.
- A co jeśli się gniewam? - nie mógł widzieć mojego uśmiechu. - Ale jest coś ważniejszego, co powinieneś wiedzieć.
- Jesteś w ciąży?! - zapytał i musiałem go uderzyć w ten głupi łebek.
- Bądź poważny! - skarciłem go. - Jedno dziecko wystarczy, nie potrzeba nam problemów z kolejnym. Jeszcze nie znaleźliśmy matki dla domniemanego, a ty chcesz w to wkręcić mnie?
Śmiał się całując mnie po szyi i policzku.
- Więc?
- Tak się składa, że... Pamiętam co działo się w nocy. - powiedziałem to w końcu. - Pamiętam ze szczegółami.
- Czyli, że... - odwrócił mnie i patrzył pytająco.
- Czyli nie jestem w ciąży. - teraz to ja z niego kpiłem.
- Remi...
- To nie jest właściwa odpowiedź? - udałem niewinnego. - Więc może chodzi o to, że cię kocham? To też zła odpowiedź?
- Nie ładnie, Remi. - pogroził mi palcem.
- Chodzi o to, że pamiętam nasze zabawy. Pierwszy raz wszystko pamiętam. Nawet to, że mnie kąsałeś po uszach. - uśmiechnąłem się, a Syri roześmiał się lekko się rumieniąc.
- To cudownie i prawdę mówiąc tak się cieszę, że nawet nie wiem jak zareagować. To wspaniałe. Naprawdę nawet bardziej niż wspaniałe. To znaczy, że cię ujarzmiłem. - teraz śmiał się widząc moją minę. - Nie zaprzeczaj. Ujarzmiłem wilkołaka! - jego usta wycisnęły na moich naprawdę soczysty, mocny pocałunek. - Naprawdę powinienem napisać jakiś poradnik, co?
- Zanim zaczniesz, przemyśl moją propozycję. Planuję założyć biuro detektywistyczne. Wiesz, że dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy tutaj, wielu także nie zdołaliśmy odkryć, ale mamy talent, więc...
- Więc rozumiem, że planujesz w tym siedzieć? To interesujące. Wilkołak detektywem. Z twoim nosem, słuchem, wzrokiem i innymi cechami... Tak. Nadajesz się nawet lepiej niż do uczenia małych dzieci. Mogę ci pomagać, nie zaprzeczę. - skinął głową z uznaniem. - To trochę niebezpieczne, nie sądzisz?
- Od kiedy się tu pojawiłem chodzę po cienkiej linii. Wilkołak, muszę czasami omijać zajęcia, trafiłem w sam środek największych szaleńców Hogwartu, chodzę nocami po szkole, kręcę się wokół gabinetów profesorów, znam tajemnice niektórych psorów lepiej niż inni profesorowie. Ja po prostu muszę się w to wpychać. To jak wrócić do domu.
- Dobrze już. Pomyślimy nad tym, kiedy już skończymy z tym dyrektorem i jego dzieckiem, bo ja nadal sądzę, że to ma być jego bobas.
Skinąłem i tym razem to ja zainicjowałem pocałunek. Objąłem go i oddałem się tej przyjemności bycia blisko, chłonięcia jego ciepła. Tak było dobrze. Było idealnie. I mogło być tylko lepiej i lepiej.

niedziela, 4 maja 2014

Dzieje się dziecko

1 maja
Pędząc korytarzem, spieszyłem się jak tylko mogłem, by dołączyć do przyjaciół, którzy musieli opuścić Wrzeszczącą Chatę przed wschodem słońca. Chciałem podzielić się z nimi niesamowitą nowiną, bo w końcu, a dziś nastąpiło to pierwszy raz, pamiętałem, co działo się w nocy! Nasze zabawy, gonitwy po starym, zakurzonym domu. Byłem rozanielony i nie czułem nawet zmęczenia, jakie zazwyczaj wywoływała przemiana. Byłem na to nazbyt radosny.
Za nic miałem ostre zakręty i wszelkie przeszkody. Byłem dziki i szybki, niezmordowany. Byłem władcą Zakazanego Lasu!
A przynajmniej do czasu, kiedy wchodząc w zakręt zderzyłem się z kimś idącym z naprzeciwka. Było wcześnie, więc nie spodziewałem się nikogo w tej części zamku, ale widać powinienem był to wziąć pod uwagę. Przecież najgłupsze sytuacje zawsze wynikały właśnie w takim momencie. Dziewczyna wpada na przystojniaka, spotkanie znajomych sprzed lat, wielka miłość kwitnie, bo zderzyli się głowami. Tylko dlaczego akurat mi musiało się coś w ten deseń przydarzyć? A, tak. No, przecież. Bo jestem głównym bohaterem swojego życia.
Tylko skąd ten potworny huk? Wprawdzie moja radość i niespodziewane zderzenie trochę przytłumiły moje zmysły, ale i tak czułem, że to moja wina i cokolwiek upadło, było ciężkie i duże.
- Spokojnie, powoli. - usłyszałem znajomy, kojący głos dyrektora, który złapał mnie za rękę, dzięki czemu obaj ustaliśmy jakoś na nogach.
- Przepraszam, nie spodziewałem się tutaj nikogo. - wysapałem odzyskując głos i zdrowe zmysły. Szybko przypadłem do rozrzuconych książek, które przeze mnie wypadły z rąk Dumbledore'a.
- Nic się nie stało. - dyrektor również zaczął je zbierać. Nie wypadało mi chyba specjalnie się tym interesować, ale spojrzałem z uwagą na zbierane pozycje.
Ciąża?! Książki o ciąży i dzieciach?! Jak odżywiać się w ciąży? Jak przygotować się do porodu? Kalendarz rozwoju dziecka?
Przełknąłem głośno ślinę i zmusiłem się używając wszystkich swoich sił, by nie dać po sobie nic poznać i udawać, że nawet nie miałem czasu by przeczytać kilka tytułów.
- Chciałem szybko wrócić do pokoju. - wyjaśniłem wstając i podając zebrane przeze mnie pozycje, by mówieniem zagłuszyć swoje zaskoczenie, oczywisty szok i odkrycie jakiego dokonałem. - Miałem nadzieję, że wrócę zanim chłopcy się obudzą, wtedy mógłbym łatwiej wymyślić jakąś wymówkę. Uff, dobrze, że nic się panu nie stało.
- To naprawdę nic takiego, ale nie biegaj za szybko, bo jeszcze ty na tym ucierpisz, a co ja wtedy powiem twoim rodzicom? Musisz być cały i zdrowy, więc nie rozwal głowy następnym razem, kiedy na coś wpadniesz. Mogłeś przecież potknąć się o kota.
- Proszę nawet tak nie mówić. Miałbym imponujący lot przez korytarz, nie mówiąc już o konsekwencjach, jakie wyciągnąłby z tego nasz woźny.
- Dobrze, więc. Wracaj do kolegów i powiedz im, że otrzymałeś błędne informacje i w domu wszystko jest w należytym porządku i mogłeś wrócić już dzisiaj.
- Tak, profesor McGonagall także może się czasami mylić. Świetny pomysł. - uśmiechnąłem się udając jakiegoś głupka, ale jak długo mężczyzna nie wiedział o tajemnicy mojej i chłopaków, tak długo mogliśmy zajmować się jego sprawami zamiast swoich.
I w ten oto sposób, nie było sensu chwalić się moimi osiągnięciami w dziedzinie pamiętania przemiany, gdyż najnowsze wieści na temat dyrektora było zdecydowanie ważniejsze. Nie codziennie przyłapuje się nauczyciela na gorącym uczynku, kiedy starając się pozostać niezauważonym przemyka rano korytarzami obładowany książkami tak wymownymi swoją tematyką, że aż niebezpiecznymi. A więc Dumbledore będzie miał dziecko, tak jak przypuszczaliśmy i stąd ten jego świetny humor.
- Miłego dnia, Remusie.
- Dziękuję. Panu również! - uśmiechnąłem się i w podskokach, chyba nawet dosłownie, pognałem swoją drogą nie oglądając się do tyłu. Gdybym to zrobił, pewnie napotkałbym spojrzenie niebieskich oczu, które domyśliłyby się od razu, że znam tajemnicę, której nie powinienem poznać.
Wpadłem do pokoju, jak burza i dopadłem śpiącego w najlepsze Syriusza zmuszając go do powrócenia do rzeczywistości z obłoczków snu. Lepiej nawet nie wspominać określeń, jakie użył by podkreślić swoje niezadowolenie. Musiałem jeszcze obudzić Jamesa i Petera, co wcale nie było łatwiejsze, gdyż spali ciężko po nocy szaleństw z wilkołakiem. Byłem jednak uparty i powiedziałem im, że chodzi o tajemnicę dyrektora, co miało ich zmusić do otworzenia oczu. Chyba nie dotarło do nich, co mówię, bo nadal zakrywali się pościelą po uszy i wtulali w poduszki.
- Dumbledore będzie miał dziecko! - powiedziałem w końcu zrezygnowany i patrzyłem, jak moi trzej przyjaciele leżą nieruchomo ignorując moje odkrycie. Czy ja naprawdę łudziłem się, że to ich zainteresuje?
- Że niby co?! - oho, dotarło do Jamesa.
- Wpadłem na niego, cichcem wypożycza książki o ciąży, a więc musiał zmajstrować coś tej dziewczynie, z którą się spotkał kiedyś.
- A może sam jest w ciąży? - Potter odrzucił już całą senność i teraz siedział na swoim łóżku ze skrzyżowanymi nogami.
- To facet, a faceci nie zachodzą, idioto. - mruknął Syriusz podnosząc się ze swojego ciepłego, miękkiego łóżeczka.
- Może znalazł sposób?
- Tak, zaszedł w ciążę i pije wino z uczniami, jeszcze jakieś genialne pomysły?
- Trzeba się dowiedzieć, czy to nie uczennica. - przerwałem im. - Syriuszu, pójdziesz wybadać teren w Skrzydle Szpitalnym. Masz tam wpływy. - spojrzałem na niego wymownie, by załapał, że chodzi o jego kuzynkę, która jako uczennica zaskoczyła wszystkich ciążą. Syri mógł powiedzieć, że się o to martwi i chciałby wiedzieć, czy w naszej szkole dziewczyny często spodziewają się dziecka. Może na pocieszenie wyciągnie jakieś konkretne informacje od pani Pomfrey?
- A jeśli to nauczycielka? - Peter także doszedł do siebie wracając do żywych. - To może być jedna z psorek, a licząc na oko, istnieje możliwość urodzenia dziecka w czasie świąt. Wtedy nie dowiemy się niczego. To samo z uczennicą, bo przecież nie wiadomo, kiedy doszło do...
- Nie kończ. - przerwałem mu. - Bez pikantnych szczegółów.
- No, ale rozumiecie, nie? Nie po każdej widać ciążę. Są dziewczyny, które rosną jak piłki plażowe i takie, które pozostają drobne. Gdyby to była Sprout i tak nie widzielibyśmy różnicy. Musimy ich przyłapać na gorącym uczynku. - stwierdził nasz znawca tematu.
- Nie zapominaj, że chodzi o dyrektora, a on jest cwany. - dodał James, który bezsprzecznie coś kombinował, co zdradzała jego zamyślona mina i przygryziona warga.
- Znowu będziemy musieli na zmianę czuwać przy drzwiach gabinetu jakiegoś profesora? - nie podobało mi się to, ale Dumbledore był kimś, kto nie spotykałby się z nikim nieodpowiednim w biały dzień, czego przedsmak już kilka razy mieliśmy. On wychodził nocą, kiedy szkoła spała. Co w takiej sytuacji powinienem zrobić? Poddać się, czy może jednak działać jak należy i dać z siebie wszystko?
- Warty nie miałyby sensu w tym przypadku, bo ryzyko chodzenia jest zbyt wielkie. Musimy się poświęcać. Każdy będzie miał swoją noc i przez całą będzie pilnował. Tylko bez zasypiania, bo to niebezpieczne zadanie, wiele może się nie udać. - już planował J. - Ja zacznę dzisiaj. Albo nie, zaczniemy od jutra. Dziś wszyscy jesteśmy niewyspani, a to źle wróży naszej pracy. Zaczniemy od jutra. Ja, Syriusz, Remi i Peter. W takiej kolejności. Pisz do Shevy, on może wpaść jeszcze na jakiś genialny pomysł. - zlecił mi zadanie. - Opisz mu dokładnie sytuację z dzisiaj i co planujemy. Musi być dobrze poinformowany jeśli ma się nam przydać na odległość.
- Możemy w to zaangażować Zardi, więcej osób do czuwania nocami. - mina okularnika sprawiła, że postanowiłem odwołać swoje słowa. - Dobra, nic nie mówiłem.
- Żadnych bab. One nie potrafią trzymać języka za zębami. Zawsze chcą się pochwalić koleżance, że to i tamto. Za duże ryzyko. Wiem, że Zardi dziewczyna inna niż wszystkie, ale i tak nie jest nam potrzebna. Damy sobie radę bez niej. - byłem pewny, że zatęskni do tego pomysłu po trzech nieprzespanych nocach czatowania i wtedy będzie narzekał na to, że nie ma kogo więcej przyłączyć do naszej ekipy. - Ale jestem podekscytowany. Teraz nie zasnę!
- A ja mam zamiar kimnąć jeszcze trochę. - rzucił Syriusz i owinął się kocem podciągając lekko nogi pod pierś. Sam także czułem pieczenie oczu, więc położyłem się w ubraniach na swojej pościeli i postanowiłem dać umysłowi odpocząć.
- Dajcie spokój, takie emocje, coś się dzieje, a wy śpicie?! - narzekał J.
- Dobranoc, James. - zignorował go Black i świetnie rozumiałem dlaczego. Właśnie zacząłem odczuwać zmęczenie, którego wcześniej we mnie nie było.