niedziela, 29 czerwca 2014

To już przeznaczenie

17 maja
Miałem za sobą jedną zmianę nocnego czuwania. Kilka godzin, nudnych, ciemnych, pełnych odgłosów Domu, chrapania w pokojach, trzeszczenia podłogi, szumu wiatru za oknem. Nie widziałem potrzeby wychodzenia na korytarz. Czułem, że jest pusty, nie dochodził do mnie żaden obcy zapach poza kurzem, powietrzem wiosennej nocy, specyficzną wonią obrazów na korytarzu. Nie było tam żywej duszy, nie na mojej zmianie.
Teraz ziewając zbierałem się powoli do rozpoczęcia kolejnego dnia. Czułem się opuszczony, samotny, z każdą chwilą coraz bardziej zraniony. Syriusz nie próbował już nawet przekonać mnie o braku swojej winy. Nie wiem czy odpuścił, czy zwyczajnie coś kombinował, ale naprawdę przestał mnie zaczepiać. Już nawet nie patrzył na mnie, kiedy mogłem to zauważyć, ale czułem jego spojrzenia. Czego tak naprawdę chciałem ja i czego chciał Syriusz? Czy nasze pragnienia jakimś sposobem się schodziły? Zbliżały się wakacje, plany rozwiewały się z każdym dniem, a ja i przyjaciele byliśmy od siebie coraz dalej.
Ciągnąłem się do Wielkiej Sali z długopisem Chrisa w kieszeni. Ciągle o nim zapominałem, więc tym razem miałem go przy sobie na wypadek, gdybym spotkał chłopaka i miał okazję z nim porozmawiać. Musiałem przyznać, że w pewnym stopniu chciałem żeby do mnie podszedł i zagadnął. Byłem ciekaw, jak rozwinęły się jego problemy. Czy wyjaśnili sobie wszystko z kolegą, czy nadal tkwili w matni niedomówień. Prawdę mówiąc, życzyłem obu jak najlepiej. Bez względu na to czy dobrze domyślałem się kim jest ta druga strona sporu.
To nie był przypadek, to było przeznaczenie. Syriusz zniknął za drzwiami Wielkiej Sali, kiedy usłyszałem za sobą swoje imię. Na moich ustach pojawił się uśmiech, a energia popłynęła w żyłach. Odwróciłem się z uśmiechem na twarzy i od razu wyjąłem z kieszeni długopis by o nim nie zapomnieć. Pomachałem nim, a Christopher skinął głową i podszedł wyjmując swoją własność z mojej ręki.
- Dzięki. - powiedział raźnie, jakby coś dobrego go dziś spotkało.
- Jesteś bardzo wesoły. - zauważyłem już zarażony tym śpiewnym tonem.
- Tak naprawdę nie mam powodu, ale ten dzień wydaje się taki jakiś pozytywny. - przyznał – Idziesz na śniadanie, prawda? - nie odpowiedziałem, bo było to oczywiste. - Chodźmy razem.
- Jasne, chętnie.
Za nami rozległo się chrząknięcie, które aż nazbyt wyraźnie wskazywało kłopoty. Jak to możliwe, że wszystkie te głupie sytuacje wyjęte z kiepskich filmów zdarzały się w rzeczywistości, a ludzie naprawdę tak reagowali? Christopher myślał chyba o tym samym, kiedy odwrócił się i przesunął przepuszczając kudłatego miażdżyciela. Ten rzucił mi długie spojrzenie, w którym kryło się rozpoznanie i wyminął nas szybko.
- Czy mi się tylko wydaje, czy to jest ten od...
- Ten od braku zrozumienia. - przyznał chłopak i wypuścił głośno powietrze z płuc. - Prawdę mówiąc nie chcę z nim rozmawiać, bo nie wiem czy powinienem z nim rozmawiać o tym, co się stało, wyjaśniać to co powiedziałem. Nie widzę w tym sensu, bo mogę tylko bardziej wszystko skomplikować, a on wydaje się rozumieć, o co mi chodziło. Wydaje się, nie mam pewności, że tak jest. Zresztą, wstydzę się teraz z nim rozmawiać. To była głupia sytuacja, więc nawet nie powiem ci co się stało.
- Powinieneś z nim porozmawiać. - przyznałem wiedząc, jak dotkliwy może być brak zainteresowania ze strony przyjaciela, kiedy powinien nalegać, działać, zmuszać do wybaczenia.
- Więc dziś spróbuję, ale nie wiem czy zdołam sklecić chociaż jedno poprawne zdanie. To jest okropne. Powiedzieć coś, zostać źle zrozumianym, a później musieć znowu się tłumaczyć. Mam ciarki na samą myśl o tym.
- Przesadzasz. Jestem pewny, że przesadzasz. Nie wierzę, że mógłbyś powiedzieć coś tak okropnego żeby miał się na ciebie długo gniewać. - mówiłem całkiem poważnie. Chris był chodzącą słodkością nie ze względu na wygląd, chociaż był miły dla oka, ale nie zniewalający, ale dlatego, że miał oczy pluszowego misia. Poczciwe, słodkie, uśmiechnięte mimo problemów. Na brodzie, pod ustami miał łezkę włosków, które chyba miały dodawać mu powagi, ale zamiast tego sprawiały, że wydawał się trochę zabawny, jak dziecko pragnące stać się szybko dorosłe. Naprawdę go lubiłem.
Syriuszowi chyba nie spodobało się to, że pojawiłem się w Wielkiej Sali z Christopherem. Patrzył na chłopaka nieprzychylnie i wyraźnie był zazdrosny. Rychło w czas, biorąc pod uwagę, że dawał się macać nauczycielowi run, a o mnie kręci nosem i to tylko dlatego, że idę u czyjegoś boku. Jakim trzeba być zadufanym w sobie i ślepym osłem?
Pożegnałem się z Chrisem i siadałem na krześle, kiedy chłopak mijał Syriusza. Ten podniósł się nagle z kubkiem w ręku i odwrócił się w taki sposób, że zawartość jego kubka znalazła się na twarzy i koszulce Christophera. Zrobił to specjalnie, wiedziałem to, widziałem, byłem oburzony, ale zanim zdążyłem zareagować, Syriusz już przepraszał udając skruszonego, poczciwy Chris był zagubiony, z jednej strony wściekły, z drugiej nie potrafił się złościć o zwykły wypadek. Inaczej było z jego przyjacielem, który podszedł wyraźnie poirytowany do dwójki zamieszanej w tę całą nieszczęśliwą sytuację.
- Zrobiłeś to specjalnie! - kudłaty odrzucił włosy do tyłu, co uwydatniło wygolony kawałek jego głowy i upodobniło go do niskiego, ale krwiożerczego barbarzyńcy. Cóż, zaskoczył Syriusza i bardzo dobrze. Chrisa zresztą także, bo oto chłopak patrzył na kolegę z otwartymi ustami. - Widziałem dokładnie. Chciałeś go oblać! - jego bojowa postawa, jaką przyjął stając między Blackiem, a Christopherem była zabawna, ale także niebezpieczna, bo takich osób nie powinno się lekceważyć.
- To był wypadek! - tłumaczył się Syriusz, ale szło mu jak zawsze, czyli bardzo kiepsko. O niebo lepiej sprawy miały się z oszukiwaniem w poważniejszych sprawach, ale takie drobnostki zawsze musiał zepsuć. Tak samo było teraz, bo cała jego twarz wyrażała przyznanie się do winy.
- Też mogę ci zrobić taki wypadek! - prychnął mały wojownik i porwał ze stołu kubek kawy z mlekiem. Jedno chluśnięcie i Syriusz miał na sobie maseczkę wygładzającą zbożowo-mleczną. - To również był wypadek, taki jak twój! - prychnął. Ich mała wojna zwróciła uwagę innych i teraz otaczali tę trójkę i wyraźnie zwracali na nią jeszcze większą uwagę. Jakby krzyki nie wystarczyły. Jeśli zaraz pojawiłby się tutaj nauczyciel, pewnie całej trójce by się oberwało. Chris także to rozumiał, bo złapał przyjaciela za ramiona i odciągnął kawałek do tyłu. Słyszałem, jak go uspokaja, każe przestać, ostrzega przed problemami. Black był czerwony ze złości i miał zamiar zaatakować. Wiedziałem to, widziałem. Znałem go wystarczająco dobrze, by rozpoznawać takie emocje.
- Zrobię ci krzywdę, jeśli jeszcze kiedyś będziesz dokuczał Christopherowi! - warknął chłopak, a jego loczki podskoczyły, kiedy drgnął sypiąc groźbami. - Zrobię ci taką krzywdę, że na zawsze mnie zapamiętasz! Nie waż się tykać mojego przyjaciela, jasne?! - najwyraźniej Syriusz właśnie uleczył to, co wydarzyło się między tą dwójką.
Widząc, że Chris jest w dobrych rękach, usiadłem i nałożyłem sobie jajecznicy z bekonem. Chleb z masłem i plasterki pomidorów. Miałem zamiar zjeść smaczny posiłek, a Black niech radzi sobie sam. Nie zasłużył na moją reakcję, więc niech o niej zapomni. Remus Lupin miał swoją dumę! Czułem, że Black na mnie spogląda, najwyraźniej chciał żebym zareagował na jego krzywdę tak jak kudłaty chłopak, którego imienia na dobrą sprawę cale nie znałem. Nie planowałem, nie chciałem, nie przyszło mi nawet do głowy żeby nagle zapomnieć o naszych problemach i zasłonić go sobą. Syri sam był sobie winien, to on zaatakował niewinnego chłopaka i to tylko z powodu głupiej, bezmyślnej zazdrości o rozmowę! Za coś takiego musiał zostać ukarany. A przecież nie było tak źle, mleczko wygładzi mu cerę.
Uśmiechnąłem się pod nosem na te myśli i dołożyłem sobie jajka. Black dostał w kość i teraz potulnie siedział na tyłku kończąc posiłek, zamiast szaleć. Chyba zrozumiał, co musiał oznaczać mój uśmieszek, bo nagle przestałem czuć na sobie jego wzrok. Nawet przygłupi pojąłby, że brak reakcji z mojej strony i zadowolony uśmiech mogą świadczyć tylko o jednym: o mojej bezczelnej satysfakcji z tego, co się stało i bynajmniej nie chodziło o głupie zachowanie chłopaka.
Zabawne, ale wszystko co miało miejsce ostatnimi czasy wymazało z moich wspomnień postać Jamesa, który stał się dla mnie zaledwie larwą, której lepiej unikać, bo ma kolce i może zaatakować. Może tak kończyły się wszystkie przyjaźnie wilkołaków?
- Bywa. - powiedziałem cicho sam do siebie i nalewając sobie kawy zbożowej z mlekiem musiałem powstrzymywać uśmiech, bo oto znowu przypomniałem sobie o maseczce, którą Black miał na twarzy ze swojej własnej winy. Przerażałem sam siebie.

czwartek, 26 czerwca 2014

Nie za dużo?

- Ykhm... - wydusiłem z siebie, a moje usta od razu zapełniły się miękkimi, kręconymi włosami. Musiałem je wypluć szybko żeby nie zwymiotować. Fuj! Tylko, ja mogłem mieć takiego pecha! Jeść cudze włosy? Bleee! Aż miałem ciarki, a przecież przed chwilą to właśnie ja miałem w ustach cudze pukle.
- Wybacz, zaraz się podniosę. - męski głos. To tłumaczyłoby ciężar drobnego ciała. Dziewczyna byłaby lżejsza, ale chłopak po prostu nie mógł ważyć tyle samo.
- Yhym... - znowu mruknąłem, ale tym razem nie otwierałem w ogóle ust.
- Oj! Sorry, sorry, sorry! Moje włosy! - musiał zrozumieć, co się dzieje, bo zaczął się nade mna znęcać usiłując się podnieść.
- Coś sobie zrobiłeś? - zaniepokoiłem się tą nieporadnością. Dlaczego się nie podnosił?
- Nie, nie. To dlatego, że mam ciężki plecak, zaraz się stoczę z ciebie. - i rzeczywiście. Porzucił próby podnoszenia się i zamiast tego zaczął się obracać na bok. Obaj jęknęliśmy, kiedy jego ciało znalazło się obok zamiast na mnie. Musiałem odetchnąć kilka razy zanim zdołałem usiąść. Dopiero wtedy zauważyłem, że chłopak rzeczywiście miał na plecach wypchany plecak, który wydawał się teraz ważyć więcej od niego. Dopiero później spojrzałem na samego chłopaka. Niski, słodka buźka, włosy wygolone z boku od dołu, reszta była burzą wspaniałych loków, których każdy mógłby mu pozazdrościć.
Tak, takie szczęście mogłem mieć tylko ja. Ze wszystkich ludzi w szkole, ja musiałem wpaść na drugiego chorego ze Skrzydła Szpitalnego, a teraz już zdrowego, ale nadal chyba niepewnego. Wydawało mi się, że jego oczy błyszczały niezdrowo, były zaczerwienione, ale nie miałem pewności. Nie chciałem też wtrącać się w cudze sprawy, nawet jeśli w grę wchodziła epidemia. Pani Pomfrey wiedziała, co robi wypuszczając dwójkę spuchniętych do niedawna chłopców, więc musiałem ufać w jej ocenę sytuacji. A może... Że też wcześniej o tym nie pomyślałem! Może to Chris jest powodem, dla którego chłopak wyglądał tak dziwnie? Przecież Christopher pokłócił się z przyjacielem, a ta dwójka razem chorowała na to samo, a więc prawdopodobieństwo, że chodzi o tego kudłacza było ogromne. Nie wciskałem jednak nosa tam, gdzie mógłbym po nim oberwać, więc nie odezwałem się ani słowem na ten temat.
- Pomóc ci jakoś? - zapytałem podnosząc się i oferując mu pomocną dłoń. Podejrzewam, że dopiero teraz miał okazję dokładniej mi się przyjrzeć, kiedy odrzucił swoje gęste włosy do tyłu.
- To ty! - powiedział bynajmniej nie w odpowiedzi na moją propozycję. Nie wiem czy miałem się cieszyć moją popularnością, czy raczej czuć się dotknięty.
- Tak. Ja, cokolwiek masz na myśli. A teraz, wstajesz czy odpoczywasz? - wyciągnąłem rękę, a on wgapiał się we mnie jeszcze chwilę, po czym złapał mnie za dłoń i podniósł się z kolejnym stęknięciem.
- Chodziło mi o Skrzydło Szpitalne. To ty szorowałeś nocniki. - teraz już mogłem się załamać. Widać miałem być rozpoznawalny przez innych jako chłopak od szczotki, którą szorował baseny. Nie nocniki! Baseny, kaczki, ale nie nocniki! Chyba zrozumiał moje wymowne spojrzenie bo odchrząknął i zmienił pospiesznie temat. - Dziękuję za pomoc i przepraszam, że na ciebie wpadłem. Spieszyłem się, bo chciałem oddać książki do biblioteki.
- Nie ma sprawy. - machnąłem ręką i skrzywiłem się widząc Syriusza, który właśnie wychodził z Wielkiej Sali. On również na mnie popatrzył i chyba nie podobało mu się to, że teraz rozmawiam z jakimś innym chłopakiem, którego przecież wcześniej nie znałem. Tym bardziej, że ten nieznajomy był zawstydzony, zarumieniony i wydawał się wyznawać mi swoje uczucia, kiedy tak pomyślałem, jak musiało wyglądać to z boku. I dobrze! Niech Syriusz ma za swoje! Za moją niepewność i zły humor!
- Nie było cię jeszcze na śniadaniu. - nieznajomy spojrzał na Blacka zauważając najwyraźniej mój dziwny wyraz twarzy, bo podjął próbę taktownego spławienia mnie. Skinąłem więc głową i zgodziłem się z nim. Rozstaliśmy się nie wymieniając nawet imionami, ale nie przeszkadzało mi to. Podejrzewałem, że uda mi się to wyciągnąć od Chrisa, a teraz miałem inne zmartwienia niż poznawanie nowych uczniów w szkole.
Wavele. Wiedziałem, że kiedyś muszę na niego trafić i dziś był ten właśnie dzień. Pomfrey wysłała do niego wczoraj wiadomość, że źle się poczułem i jestem u niej, więc nie powinien mieć pretensji, tym bardziej, że byłem w bandażach. Mimo wszystko chciał mnie zaczepić, więc musiałem wykręcić się wymówką prawdziwą, chociaż słabą – kończące się śniadanie. Musiałem przecież zjeść, jeśli miałem funkcjonować. Zresztą, z nim też nie chciałem zamienić ani słowa o sprawie dotykania Syriusza. Byłem wściekły na wszystko i na wszystkich, tylko dlatego, że spotkałem się z nauczycielem run. Czy moje humorki miały być od teraz uwarunkowane takimi spotkaniami?
To nie był jednak koniec atrakcji, gdyż podczas tego jednego, krótkiego posiłku zdołałem zaliczyć także rozmowę z McGonagall, która poinformowała mnie, że dyrektor chce się spotkać ze wszystkimi prefektami w celu pomówienia o ważnej sprawie, która była ostatnio na pierwszych stronach gazet. Domyślałem się, że chodzi o Śmierciożerców. O tym było teraz głośno, bo niejaki Lord Voldemort dawał w kość Ministerstwu, a jego zwolennicy w głupich maskach terroryzowali czarodziejską społeczność, która miała w sobie krew mugoli.
Zostałem w Wielkiej Sali tak jak reszta perfektów i przetarłem twarz dłońmi. Byłem śpiący po szalonej nocy. Moje ciało błagało o litość, więc oparłem ręce o blat stołu i złożyłem na nich głowę żeby chociaż na chwilę zamknąć oczy. Od razu poczułem, że moje ciało robi się ciężkie, a głowa waży tysiące kilogramów, ale wytrzymałem do początku zebrania, kiedy to otworzyłem oczy nie mogąc skupić rozbieganego wzroku.
Dyrektor przypominał nam wydarzenia z okresu tego miesiąca oraz wcześniejszego. Nie były to szczęśliwe wieści, ale tak jak przewidziałem, chodziło o tę sektę nawiedzonych czarodziejów, którzy uznawali się za jedynych prawdziwych i czystej krwi. Nic głupszego nie mogli wymyślić, ale przyjąłem to do wiadomości. Tym bardziej, że Dumbledore zaczął opowiadać o zgonach spowodowanych przez tę szarańczę.
Nocne partole – o to chodziło. Mieliśmy wykonywać je każdej nocy w pokoju Wspólnym, żeby mieć pewność, że nikt się tam nie zakradł.
- Szkoła jest całkowicie bezpieczna, ale nie odpowiadamy za naszych uczniów, którzy mają prawo kręcić się po budynku. Wolałbym mieć wszystko pod kontrolą, więc liczę na wasz zdrowy rozsądek. Wszystkie podejrzane sprawy, chcę żebyście przedyskutowywali ze mną. To istotne gdyby zaszła potrzeba podjęcia pewnych kroków. Waszą domeną będzie także korytarz, jeśli uznacie, że to bezpieczne.
Ja na pewno nie miałem zamiaru uznawać czegoś podobnego nocą, kiedy to powinienem spać, a nie uganiać się za czyjąś ideologią. Tak, spać. Aż ziewnąłem myśląc o tym.
- Opiekunowie waszych domów dziś wieczorem rozwieszą listę dyżurów. Zadbajcie żeby nikt się nie wymykał nocą, nie kręcił niepotrzebnie poza pokojem. Zdajemy sobie sprawę z tego, że rodziny niektórych naszych uczniów mogą należeć do śmierciożerców i stąd nasza próba zapobiegania nieprzyjemnym sytuacjom. Myślę, że to wszystko i możecie odejść. Aha, Remusie. - zatrzymałem się patrząc na dyrektora – Źle wyglądasz. Prześpij się, zwolnię cię z zajęć. Nie chciałbym żebyś zachorował, tym bardziej teraz, kiedy obarczamy prefektów obowiązkiem patrolowania Domów.
- Nie... nie ma potrzeby, naprawdę. Prześpię się po zajęciach. - nie wiedziałem, jak zareagować. Było oczywiste, że Dumbledore wziął pod uwagę pełnię i fakt, że nie spałem, ale nie chciałem wyjść na słabeusza i dodatkowo unikać lekcji. Z drugiej strony, naprawdę byłem zmęczony i śpiący. Może powinienem odpuścić sobie chociaż jedne zajęcia?
- O ile się nie mylę zaczynacie zielarstwem, prawda? - mogłem tylko skinąć głową – Dobrze, więc uprzedzę panią Sprout, że gdybyś chciał się zwolnić, to powinna ci to ułatwić. Zresztą, tyczy się to was wszystkich. Będziecie mniej spać, ale musicie być tak samo efektywni, więc nauczyciele będą mieli was na oku. Jeśli któryś nie podoła zadaniu i jego stopnie spadną, zostanie zwolniony z obowiązku pełnienia wart. Już i tak zbyt długo was tutaj przetrzymałem. Idźcie. Wracajcie do obowiązków.
Tym razem nic nie zatrzymywało ani nas, ani dyrektora. Wyszedł z Wielkiej Sali tanecznym niemal krokiem, jakby, mimo niezbyt optymistycznych wiadomości, bardzo się czymś cieszył. Nie powinien się martwić, że jego dziecko urodzi się akurat teraz, kiedy Ministerstwo ma takie problemy z Śmierciożercami i ich przywódcą? Ja pewnie bardzo bym się niepokoił, gdyby nie niewyspanie, które miało negatywny wpływ na szybkość mojego myślenia. Cóż, nie byłem rodzicem i pewnie nigdy nim nie będę, więc mogłem go nie rozumieć. Ale czy to ważne? Miałem misję! Miałem, a wolałem nie mieć żeby opatulając się pościelą nie musieć wstawać przed nastaniem poranka. Na to było jednak za późno. Ktoś musiał czuwać by spać mógł ktoś.

niedziela, 22 czerwca 2014

Dalej źle

15 maja
Wczoraj osiągnąłem swój cel i uniknąłem zajęć z Wavele umierając z powodu bólu głowy, który dał mi się we znaki przez dobrych kilka godzin, a ostatecznie uniemożliwił mi skupienie się na lekcjach. Biorąc pod uwagę późniejszą przemianę, na której nie było ze mną nikogo, poszło całkiem nieźle. Pomfrey zaprowadziła mnie do Wrzeszczącej Chaty i obiecała po mnie przyjść, a teraz zostawiła mnie zabandażowanego na korytarzu. Cóż, mój wilkołak był wściekły na wszystko i wszystkich. Wiedział, że coś w moim życiu jest na najgorszej możliwej drodze, może nawet rozumiał, że swoją złość powinien skierować w stronę dwójki moich przyjaciół i dlatego tak się wściekał, dlatego moje ciało było w zadrapaniach i siniakach, a dom zrujnowany od środka. Tak, mój wilkołak był bardzo, bardzo zły, bardzo, bardzo rozżalony. Nie dziwiłem mu się, bo przecież byłem taki sam przez ostatnie dni.
Nie chciałem wracać do pokoju, więc postanowiłem poczekać do otwarcia biblioteki i zaszyć się w niej do śniadania. Byłem naprawdę zdziwiony, kiedy okazało się, że biblioteka jest otwarta, a bibliotekarka zajmuje się już układaniem książek we „właściwszych” miejscach, a przy jednym ze stolików już ktoś siedział. Przeszył mnie dreszcz rozpoznania, kiedy patrzyłem na szczupłą, wysoką sylwetkę. Kiedy kończy się przypadek, a zaczyna przeznaczenie?
- Wybacz, nie wziąłem długopisu, nie spodziewałem się tutaj nikogo o tej porze. - powiedziałem podchodząc od tyłu do chłopaka, który odwrócił się szybko. Chyba go trochę wystraszyłem. Nic dziwnego, na jego miejscu sam byłbym przerażony, oczywiście będąc zwyczajnym czarodziejem, gdyby ktoś zaszedł mnie znienacka i od razu czegoś ode mnie chciał.
- Ah, to ty. - miałem wrażenie, że mu ulżyło. Czyżby on także kogoś unikał? - Przepraszam, to źle zabrzmiało. - zarumienił się całkiem uroczo. - Po prostu... bałem się, że to ktoś inny.
- Doskonale to rozumiem. - przyznałem uśmiechając się do niego zachęcająco, jak sądziłem. - Sam kogoś unikam ostatnimi czasy. Nieporozumienia dają czasami w kość. W moim przypadku właśnie tak było, ale nawet nie chcę się dowiedzieć, o co mogło chodzić. Mogłoby się to skończyć jeszcze gorzej.
- W moim przypadku chodzi o coś, co powiedziałem, a co zostało źle odebrane. Nie miałem złych intencji, ale stało się. Teraz muszę się ukrywać, że tak powiem. - moja szczerość sprawiła, że i on się otworzył, co podniosło mnie na duchu. Bracia w nieszczęściu. Kogoś takiego było mi trzeba. Od razu poczułem się lepiej mając go obok siebie.
- Więc nasze problemy wcale nie są od siebie bardzo oddalone. - starałem się podtrzymać rozmowę.
- Przysiądź się i tak nie idzie mi czytanie. - zamknął książkę, której tytułu nie kojarzyłem nawet, chociaż znaczyło to, że nie należała do moich ulubionych.
- Dziękuję. Tak na pewno będzie nam łatwiej rozmawiać. - znowu się uśmiechałem. Chciałem być możliwie najmilszy żeby między mną, a Christopherem nawiązała się nić koleżeństwa, która pomagałaby nam w poradzeniu sobie z naszymi problemami. - Kiedyś rozmawiałem o wszystkim z przyjacielem, ale przeniósł się do innej szkoły. Teraz trochę cierpię na niedobór spowiednika. To do niego chciałem napisać, kiedy pożyczyłeś mi długopis.
Chłopak skinął głową i bawił się pieszcząc palcami okładkę książki.
- Mój problem dotyczy przyjaciela, więc też raczej nie mogę się mu wygadać. Tak jest, kiedy nie trzyma się gęby na kłódkę. Ale w sumie byłem trochę naćpany lekami, wiesz zresztą o co chodzi. - teraz to ja skinąłem. Ciężko byłoby zapomnieć taką opuchliznę, tak samo jak on nie zapomniał tego, który widział jego upokorzenie. Ale nie ma tego złego, skoro teraz mieliśmy okazję ze sobą rozmawiać. Może właśnie tego obaj potrzebowaliśmy? Niezobowiązującej rozmowy, którą można by porównać do zdrady mającej pozwolić już i tak zdradzonemu kochankowi na odegranie się, na uspokojenie nerwów. Naturalnie nie planowałem nikogo zdradzać, ale chciałem tak o tym myśleć żeby coś osiągnąć w walce z samym sobą. Gdyby tylko było to możliwe.
- Więc może powinniście jednak ze sobą porozmawiać? Przyjaciele wybaczają... Albo i nie. - westchnąłem głośno. - Wybacz, nie jestem osobą, która powinna udzielać ci rad. Niedawno biłem się z jednym z przyjaciół i od tamtego czasu jesteśmy na wojennej ścieżce i życzymy sobie wszystkiego najgorszego. Nie, zdecydowanie nie powinienem udzielać rad. Tym bardziej, że niedługo później miałem kłopoty z drugim, tym, z którym teraz staram się nie spotkać. Jestem beznadziejny, więc nie pomogę.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się już szczerzej. - A te wszystkie bandaże, coś ci się stało? 0 wskazał te na moich rękach, które było doskonale widać z winy koszulki z krótkim rękawem, jaka miałem na sobie.
- To nic takiego. Jestem straszna pokraką i trochę się pokaleczyłem, ale już się wszystko powoli leczy, chociaż to raczej niemożliwe, bo załatwiłem się tak wczoraj wieczorem. - musiałem coś wymyślić na wypadek gdyby pamiętał, że spotykając mnie wczoraj nie zauważył niczego.
- To jeden z tych przyjaciół, z którymi się posprzeczałeś? - zapytał Chris wskazując stojącego w drzwiach biblioteki chłopaka. Wysoki, przystojny, dobrze zbudowany. Czarne włosy miał w nieładzie, jakby przed chwilą wstał. Tak, to był mój, albo już wcale nie mój, Syriusz. Odwróciłem jednak od niego wzrok ledwie moje spojrzenie spotkało się z jego.
- Tak, to jeden z nich, Ten drugi. Nie chcę z nim rozmawiać, więc nie zwracaj na niego uwagi. Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Na przykład o twoich zainteresowaniach. Bardzo mnie to interesuje, bo pozwoli nam poznać się lepiej. Ja na przykład lubię czytać powieści przygodowe, jestem uzależniony od słodyczy i jestem raczej bardzo grzeczny, chociaż ostatnio dużo psocę.
- Interesująca charakterystyka. - rzucił okiem na Syriusza, który nadal stał jak skończony idiota w drzwiach i obserwował nas. Poprosiłem chłopaka by go zignorował, więc ten ciągnął. - Ja czytam, kiedy muszę, tak jak dzisiaj. Jestem tchórzliwy, okropny jeśli chodzi o latanie na miotle, ale lubię zielarstwo. Rośliny to nie ludzie, więc są łatwiejsze w obsłudze. O, i nie lubię zwierząt. Żadnych. - skrzywił się, co wywołało mój śmiech. Wyglądał przy tym jak dziecko, więc nie mogłem się powstrzymać i roześmiałem się kręcąc głową. - Hej, nie śmiej się! - prychnął – Wiem doskonale jakie okropne miny robię, ale to już część mnie.
- To bardzo interesujące. - powiedziałem uspokajająco. - Moja twarz nie jest aż tak plastyczna. To pewnie przydatne czasami. Ale trzeba uważać, kiedy się coś kombinuje, prawda? Łatwo się zdradzić.
Nasza rozmowa ciągnęła się przez dwie godziny, a Black uznał, że jego obecność nie ma żadnego znaczenia dla mnie, ponieważ ignorowałem go całkowicie, a na domiar złego flirtowałem z jakimś obcym chłopakiem. Nie szkodzi, że osobiście wcale bym tego tak nie nazwał. Podejrzewałem jednak, że tak właśnie to wyglądało, więc przyjąłem to za pewnik i nie przeżywałem. Syriusz zasługiwał na to, żeby utrzeć mu nosa. Niech teraz nagadają się z Wavelem o tej sytuacji, ja miałem to w poważaniu! Zranili mnie, nie tylko tamtym dotykiem, co faktem, że nie byłem poinformowany o tak bliskich stosunkach, jakie ich łączyły. Cóż, niech Syriusz widzi, że nie jest jednym mężczyzną, z jakim mogę rozmawiać. Tym bardziej, że Christopher nie był może w moim typie, ale był uroczy. Z Syrim nie mógł się równać, ale i tak był wystarczająco słodki żeby się podobać.
Zastanowiłem się nad moimi możliwościami na najbliższy czas na kontynuowanie fochów i stwierdziłem z powagą, że muszę się tym trochę pobawić. Były chwile, kiedy wszystko mi się udawało i takie, gdzie nic szło po mojej myśli, a wojna ze samym sobą dawała mi popalić. I o tyle w lepszej sytuacji mogły być inne osoby. Były mniej uciążliwe, kiedy ja przekraczałem granice swoich możliwości bycia okropnym. I w imię czego? W imię złości i zazdrości, które irytowały mnie samego, a co dopiero innych, którzy mieli ze mną do czynienia.
Miałem ochotę na słodycze, naprawdę do mnie wróciła, chociaż jeszcze niedawno nie mogłem spoglądać na czekoladę, która kojarzyła mi się z szczęśliwymi chwilami.
Pożegnałem się z nowym kolegą, kiedy uznałem, że nadszedł czas na śniadanie i zachęciłem go żeby nie rezygnował z tej odrobiny przyjemności z winy jakiegoś nieporozumienia. Przecież jedzenie na pewno go odstresuje i pomoże mu zebrać myśli i siły na działanie i powrót do dawnych, dobrych stosunków z przyjacielem, kiedy ten zdecyduje się na współpracę. Przekonywałem go, że i tamtemu chłopakowi musi go brakować, bo to było oczywiste. Przyjaciele nie zapominają o sobie tak łatwo. Nie ważne, kiedy i o co się posprzeczają. Coś o tym wiedziałem, chociaż ja byłem zbyt dumny, żeby wyciągnąć rękę na zgodę.
Wziąłem głęboki oddech, rozmasowałem ramiona i postanowiłem stanąć twarzą w twarz z tym, co czekało na mnie w Wielkiej Sali. Nie przewidziałem tylko zderzenia, jakie nastąpiło, kiedy miałem przekroczyć próg. Remus Lupin, wilkołak, został niemal zmiażdżony ciałem drobniejszego od siebie chłopaka, który powalił go na ziemię i przycisnął swoim ciałem do podłogi. Cóż, widać nawet ja nie byłem niezniszczalny, a ten drobny ktoś strasznie się spieszył skoro teraz leżał na mnie i nie do końca rozumiał, co się dzieje. Zresztą, ja też niewiele widziałem, gdyż burza pachnących słodkim szamponem włosów zasłaniała mi wizję.

środa, 18 czerwca 2014

Szaleństwo

14 maja
Umierałem. Moja głowa zamieniła się w zmaltretowaną przez dzieci piłkę. Mógłbym z nią z powodzeniem podrzucać i nie czułbym żadnej różnicy. Ból był wystarczająco wielki, żeby nie dało się bardziej cierpieć. Pomfrey przebadała mnie całego obawiając się, że może to początek choroby. Powodów mogło być wiele. Pełnia, pogoda, zdenerwowanie z powodu Syriusza. Na szczęście podróż do Skrzydła Szpitalnego sprawiła, że nie musiałem się z nim widzieć. Nadal nie wiedziałem czy jestem na niego zły, czy tylko rozżalony tym, że ma kogoś bliskiego, podczas gdy ja straciłem Shevę.
- Starzejesz się, Remusie. - szkolna pielęgniarka powiedziała dokładnie to, o czym w tamtej chwili myślałem. Zawahałem się nawet, nie będąc pewnym, czy nie czyta mi w myślach. - Pierwsza zmarszczka – dotknęła nasady mojego nosa – Za dużo się marszczysz i już ci została.
- Nie! - naprawdę się przejąłem i zacząłem masować nasadę nosa i czoło – Nie mogę się już zestarzeć! - raczej nikomu w moim wieku nie uśmiechałby się fakt zmarszczki, jakiejkolwiek. A co dopiero wilkołakowi, któremu groziło szybkie zmienienie się z niedorajdy w brzydala?
- Przesadzasz, widzę to po twojej minie.
- Nie przesadzam. Sama pni mówiła, że mam zmarszczkę! To za wcześnie na zmarszczki!
- Zniknie jeśli nie będziesz się tak marszczył. - syknęła karcąco i podała mi tabletki. - Łykaj. - wyciągnęła w druga moją rękę kubeczek i przypilnowała żebym wypił wszystko do dna. - Nie wiem, kiedy zaczną działać na wilkołaka, ale w razie problemów przyjdziesz tutaj znowu i podam ci kolejną dawkę.
- A coś na zmarszczki? - nie dawałem za wygraną.
- W głowę, pasuje? - puknęła mnie w czoło – Daj spokój, Remusie, bo przez ciebie to mi się zrobią zmarszczki. Wtedy będzie dopiero strasznie. - musiała mieć wyjątkowo dobry humor, bo w każdych innych okolicznościach dostałbym od niej bardzo surowe upomnienie.
Nie mogłem dłużej kręcić się po Skrzydle Szpitalnym, więc zabrałem swoją obolałą głowę do jadalni, chociaż wolałbym nadal unikać miejsc, w których mogę natknąć się na Syriusza. Byłem przerażony tym, jak bardzo obawiam się spotkania z moim chłopakiem. To tylko pogarszało mój opłakany stan obolałego wilkołaka. Zupełnie jakbym był kobietą i cierpiał z powodu spóźniającego się okresu. Fuj! Zresztą, mój futrzasty problem i tak był przerażająco podobny do kobiecych dolegliwości każdego miesiąca. Nie chciałem żeby doszły do tego problemy z nerwami, bo już w ogóle wyszedłbym na paskudę rozstrojoną ciążowo. Ble! Remusie Lupin, powinieneś leczyć swoje dolegliwości.
Miałem szczęście. Syriusza nie było w Wielkiej Sali, a i nauczyciela run tam nie zastałem. Obawiałem się jednak zajęć z nim. Może powinienem coś wymyślić, żeby ich uniknąć? Przynajmniej w tym tygodniu. Ten ból głowy był pewnym rozwiązaniem. Jeśli będzie na tyle silny żeby dać mi się na poważnie we znaki, będę mógł spędzić tę godzinę w Skrzydle Szpitalnym. Już od samego myślenia o tym czułem, że jestem na dobrej drodze żeby nie być w stanie iść na runy. Czułem jak skręca się mój żołądek, a wirowanie i ból głowy bliskie są wymuszenia wymiotów. Musiałem się uspokoić żeby móc zjeść śniadanie. Bez niego miałbym spore problemy żeby przetrwać dzień. Byłem wilkołakiem, musiałem jeść! Przemiana wyciśnie ze mnie wszystkie poty! Samotna przemiana. Uświadomiłem sobie to dopiero w tej chwili. Nie chciałem żeby Syriusz pojawił się w Chacie, kiedy będę wilkołakiem. Nie stracę pamięci o tym, co się działo. Już nie. A to oznacza, że będę miał spore problemy z opanowaniem się. Nie chciałem go skrzywdzić, gdyby mnie poniosło, a nie mogłem być pewny swoich zapędów. Czy powinienem wspomnieć o tym Syriuszowi? Nie, jeszcze nie. Może, kiedy będę się już oddalał do mojej samotni? Tak, to byłby najlepszy moment.
Zjadłem możliwie najszybciej, żeby nikt mi się nie zwalił na głowę. Potter nie podejdzie, Syriusz na pewno by się przykleił, Peter przysiadłby się, ale nic nie mówił. Zardi była spostrzegawcza, mogłaby zauważyć, że coś nie gra, a wtedy czułbym potrzebę opowiedzenia jej o wszystkim. Teraz, kiedy Sheva wyjechał, to ona była dla mnie kimś komu mógłbym wyjawić nawet te najbardziej wstydliwe sekrety. Wolałem żeby nie znała ich jak najdłużej. Nie byłem kimś, kto lubi mówić o sobie, o problemach.
Czułem się okropnie, a poczułem jeszcze gorzej, kiedy Syri wszedł do Wielkiej Sali. Dopiłem sok czując nieprzyjemne dreszcze na całym ciele. Po prostu nie mogłem się przełamać. Nie chodziło o nic konkretnego. Coś mnie zwyczajnie krępowało, jakbym działał przeciw sobie za każdym razem, kiedy tylko przyszło mi do głowy, że wypadałoby dać sobie spokój. Nie, nie było mowy. Nie, nie mogłem przejść na tym do porządku dziennego ot tak sobie.
- Remusie....
- Proszę cię, nie. - westchnąłem, a moje ciało coś rozrywało od środka. - Nie wiem kiedy będę przygotowany na rozmowę z tobą, ale nie teraz. Nie dzisiaj. - wstałem z miejsca i spojrzałem na chłopaka, który spoglądał na mnie żałośnie. - Nie, Syriuszu. Nie dzisiaj. Może nawet nie jutro. Nie wiem, kiedy. Nie wiem, ale powiem ci, jeśli się dowiem.
- Remusie, błagam...
- Nie potrafię. Jeszcze nie. Po prostu pozostańmy w zawieszeniu na jakiś czas. - nie mogłem dłużej na niego patrzeć. Musiałem pogodzić się z samym sobą, odnaleźć w sobie odpowiedzi. Bez tego nie zaszedłbym nigdzie.
Wyszedłem z Wielkiej Sali szybko. Nie byłem przybity, ale roztrzęsiony, co tylko potwierdzało powagę całej tej sytuacji. Zupełnie jakby ktoś mną sterował i mówił mi, że nie mogę od razu rzucić się w ramiona Syriusza. Nie chciałem wiedzieć, jaka jest prawda, co łączy Syriusza i nauczyciela run. Przecież sam wysłałem mojego chłopaka by uczył się od Wavele flirtowania. Czym to zakiełkowało?
Postanowiłem napisać do Shevy. Wyznać mu wszystko z mojego punktu widzenia, szukać pomocy, porady. On znał się na ludziach, on mnie rozumiał, więc mógł mi pomóc w zrozumieniu swojego zachowania.
Pomyślałem o planach na wakacje, które teraz wydawały się jeszcze bardziej zagrożone. Najpierw wojna z Jamesem, teraz problemu w moim małym raju. Wszystko się sypało. Może za bardzo przyzwyczaiłem się do tego spokoju, w jakim rozpływałem się do tej pory?
Na schodach minąłem znajomą twarz chłopaka, który niedawno chorował poważnie i puchł w SS. Teraz wyglądał normalniej, chociaż na jego twarzy nadal było widać blizny po rozdrapanej wysypce. On chyba też mnie rozpoznał, bo wgapiał się we mnie, chyba chciał się uśmiechnąć. A jednak minęliśmy się w całkowitym milczeniu, nie odważyliśmy się na żaden gest. Dlaczego? Nie znaliśmy się może, ale przecież nie zaszkodziłoby gdybyśmy się poznali. Jeden uśmiech, krótka rozmowa i już miałbym nowego znajomego. Już mógłbym oderwać myśli od przykrego incydentu, który nie dawał mi spokoju. Jakie w ogóle miałem szanse na poznanie kogoś jeśli do tej pory nie nawiązałem z nim kontaktu?
- Hej, zaczekaj! - usłyszałem za sobą lekko piskliwy i nieśmiały głos. Odwróciłem się i zobaczyłem, że chłopak idzie w moją stronę z wyciągniętym przed siebie długopisem. - Chcesz coś napisać, prawda? Atrament się skończył, więc jeśli nie masz niczego swojego, nie napiszesz listu. Weź. - wręczył mi swój. Z lekkim rozbawieniem zauważyłem, że był dziecinny, z jakimś motywem z kreskówki dla mugoli. Widząc, że się przyglądam, chłopak zarumienił się. - Mojej siostry, pakowałem się na szybkiego i wziąłem go przez przypadek, więc z niego korzystam. - wyjaśnił chyba bardziej sobie niż mnie.
- Jest... interesujący. Dziękuję. - odpowiedziałem uśmiechając się mimowolnie.
- No to ja już pójdę. Oddasz mi go przy okazji. - całkiem szybko się oddalił zanim oprzytomniałem i zawołałem za nim.
- Jak ci w ogóle na imię?! Ja jestem Remus! - scena jak z kiepskiego romansu, z tym tylko, że to nie było romans.
- Christopher! Ale możesz na mnie mówić, jak ci się podoba. Mało kto pamięta moje imię.
- Ja zapamiętam, Christopherze! - zapewniłem i pomachałem jego długopisem. - Jeszcze raz dziękuję. Oddam możliwie najszybciej. - zapewniłem, a on tylko skinął głową i zwyczajnie odszedł, jakby nic się nie wydarzyło, jakby mnie nie zaczepił. Może to normalne zachowanie... Przecież w życiu codziennie spotykało się setki ludzi i nie robiło się z tego takiej afery, jak ja miałem w zwyczaju.
„Remusie Lupinie, zamieniasz się w babę.” powiedziałem do siebie w myślach. „Zaczynasz przeżywać nawet najmniejsze pierdoły. Czas zacisnąć tyłek i zachowywać się jak mężczyzna!” doskonale wiedziałem, że to niemożliwe. Byłem skazany na beznadziejność, bo po prostu byłem beznadziejny.

niedziela, 15 czerwca 2014

Źle się dzieje

Za błędy przepraszam. Spałam, pisałam i oglądałam mecz jednocześnie =3= Nie pytajcie jak. 

Byłem do niczego, kiedy wróciłem pilnować dwójki sprzątających bliźniąt. Miałem zły humor, co od razu zauważyli, ale nie odzywali się nawet słowem, jakby bali się mnie rozwścieczyć. Cóż, może słusznie, bo czułem, że mógłbym powiedzieć im coś niegrzecznego. Nie dlatego, że naprawdę bym tego chciał, ale z winy mojej własnej uciążliwości, kiedy miałem jakiekolwiek problemy. Tylko, czy naprawdę jakieś teraz miałem? Mój chłopak przyjaźnił się z nauczycielem, który był mu na tyle bliski, że mógł go dotykać bez większego skrępowania. Czy to źle? Całowałem się z Shevą, obejmowaliśmy się, dotykaliśmy, choć zawsze starając się zachować niezbędny dystans. Tylko, że my byliśmy rówieśnikami. Syriusz również miał dostęp do Andrew, ale nie korzystał z niego. Więc dlaczego nie miał nic przeciwko nauczycielowi run? Ze względu na runy, które tak uwielbiał?
Walnąłem się na łóżko zaledwie znalazłem się w pokoju po odpracowaniu swojej pańszczyzny dla szkoły. Byłem wyczerpany, ale nie fizycznie a psychicznie po tym, jak zadręczałem się najróżniejszymi myślami na temat tego, co właściwie widziałem. Bo czy miałem się o co złościć? Nauczyciel, przyjaciel mojego chłopaka... Ile razy powtórzyłem to już dzisiaj w myślach? Czy możliwe jest zanudzenie samego siebie? Niemniej jednak! Nauczyciel, przyjaciel mojego chłopaka, macał go... Macał? Przecież tak naprawdę go nie macał, a jedynie trzymał dłoń w jego kiszeni. Tylnej! Mógł trzymać w przedniej, wtedy bym się mógł zastanawiać, co jest grane, ale tyły? Przecież... Przecież co? Przecież dotykałem Shevy! Może powinienem zapytać go, co on o tym myśli? Ale czy to byłoby naprawdę słuszne? Czy miałem do tego prawo? To, co było między moim Syriuszem i Wavelem nie było moim sekretem. Czy to był w ogóle sekret?
Nie wydawało mi się żebym mógł tej nocy zasnąć. Moje myśli biły się ze sobą, a Blacka nie było w pokoju, a to znaczy, że... A to nic nie znaczyło!
- Merlinie, powinienem poprosić Pomfrey o coś na uspokojenie, bo zaraz mi odwali. - mówiłem do siebie. Czy mogło być gorzej?
Mogło. Drzwi pokoju otworzyły się i wszedł do środka nikt inny, jak mój chłopak, który całym sobą krzyczał, że jest winny i powinien błagać o wybaczenie za zdradę, jakiej się dopuścił.
- Porozmawiamy? - zapytał stając przy moim łóżku.
- Nie mam ochoty na rozmowy. - przyznałem. - Jestem zmęczony, może jutro. - rzuciłem starając się nie brzmieć zbyt ostro żeby nie uznał, że się złoszczę. Przecież sam nie wiedziałem, czy się złoszczę, czy nie. Byłem niezdecydowany, ale zły. A Syriusz nie musiał wiedzieć, że się złoszczę. Gdyby się martwił, nie dałby mi spokoju nawet na chwilę. Przepraszałby, próbował wyjaśniać to wszystko. A ja tego nie chciałem. Tak jak nie chciałem tego wcześniej, tak samo i w tej chwili, wolałem mieć święty spokój zamiast wysłuchiwać jego głupich wymówek. Nie byłem głupi, wiedziałem, w jaki sposób by się to skończyło. A gdybym tak dowiedział się tego, czego nie chciałem wiedzieć? Zresztą, jakie było prawdopodobieństwo, że poznam prawdę? Równie dobrze mogłem wierzyć w kłamstwa. Syriusz nie potrafił kłamać, ale może zwyczajnie zależało od sytuacji?
- To nie zajmie wiele czasu. Chcę ci tylko to wyjaśnić.
- A ja jestem bardzo zmęczony. Sprzątałem łazienkę, pilnowałem niewolników. Nie mam sił na to wszystko, więc zlituj się i na dziś pozwól mi nie słuchać żadnych wymówek.
- Nie posłucham. - powiedział nagle bardzo wojowniczo. - Jeśli zaśniesz, nie usłyszysz i powiem to jutro raz jeszcze, ale jeśli wytrzymasz, to chcę żeby wszystko było jasne już teraz.
- I co mi powiesz? - zapytałem bezczelnie, a on naprawdę nie wiedział, co powinien powiedzieć. I nic dziwnego. Sytuacja była głupia. Beznadziejnie głupia.
- I powiem ci, że ja i Victor jesteśmy przyjaciółmi. - rzucił w końcu chłopak. - Jest starszy, jest nauczycielem, ale jest też kimś zwyczajnym, z kim można porozmawiać.
- I dać się dotykać po tyłku? Nie mów mi, że przesadzam, bo wiesz dobrze, że wcale tak nie jest. - zaznaczyłem zanim się odezwał. - Nie mów mi, że coś wyciągał, bo widziałem, że to nieprawda.
- Nie wyciągał, ale trzymał, czy to naprawdę takie ważne? Nigdy bym cię nie zdradził, jesteś dla mnie wszystkim, więc dlaczego miałbym to zrobić tylko dlatego, że... No, sam już nie wiem! Nie chodziło o macanie, dobrze? Widziałeś, że nie macał. Tylko trzymał rękę, a to duża różnica.
- Na twoim tyłku. - przypominam – Nie trzymał jej byle gdzie, ale na twoim nieszczęsnym tyłku. Nie wiem, czy dostrzegasz tę różnicę, którą widzę ja między miejscem, gdzie tę łapę się trzyma.
- Gdyby był smokiem, też tak byś reagował? On jest jak smok. Taki chowaniec i dlatego nie ma sensu zwracać uwagi na jego drobne nieodpowiednie zachowania. - To jak mieć zwierzątko, które jest ci oddane i któremu ty jesteś oddany.
- Maca cię ze zwierzęcego przywiązania. - podsumowałem z wyczuwalnym w głosie niedowierzaniem. - Może zrozumiem to lepiej, kiedy będę naprawdę wypoczęty, bo teraz w żaden sposób nie robi mi to przysługi i nie daje się pojąć.
- Wiesz, że tak naprawdę nie masz się do czego przyczepić na poważnie. - chłopak podjął teraz zupełnie inną taktykę. - Nie całowaliśmy się, nie macał mnie aktywnie, nie przyłapałeś nas w łóżku. Więc o co właściwie chodzi i w czym tkwi prawdziwy problem? Jesteś zły o moje nabijanie się z twojej kary, prawda? O to chodzi i dlatego szukasz każdej, nawet najmniejszej wymówki żeby się czepiać.
- Więc postaraj się mi wyjaśnić, kiedy to ty i nauczyciel staliście się sobie tacy bliscy. Co przegapiłem?
- A musiałeś cokolwiek przegapiać? Nadal sądzę, że przesadzasz. - i pomyśleć, że kiedy go złapałem był wystraszony i nie potrafił się do końca pogodzić z tym, co widziałem. Nawet chciał się tłumaczyć! Widać porozmawiali sobie z Wavelem na temat zaistniałej sytuacji.
- Skoro przesadzam i chodzi o to, że jestem rozdrażniony, to dlaczego tego nie przeczekasz? - wyzywałem go na pojedynek i prawdę mówiąc miałem nadzieję, że podejmie walkę. Potrzebowałem tego żeby on był urażony, trzymał się przez jakiś czas z daleka ode mnie, kiedy ja będę daleko od niego. Tak miało być, moje wszystko pragnęło czegoś takiego i sam nie wiem dlaczego. Może to wina ciężkich dni, może kłótni z Jamesem. Nie wyżyłem się wtedy należycie. Ale istniała także możliwość, że mój wilk wie coś, czego nie wiem ja. On coś wyczuwa i dlatego tak się wścieka wewnątrz mnie.
- Dajmy już temu spokój, naprawdę jestem tym wszystkim zmęczony. Zobaczymy, co będziesz miał mi do powiedzenia jutro. - zakończyłem i zwinąłem się w kłębek wtulając w poduszkę. Nie mogłem zrozumieć siebie, nie pojmowałem Syriusza, który pozwalał komuś na dominację, bo tak właśnie było. Czy on miał tego świadomość? I to porównanie do smoka. Nie chciałem tego komentować, nie chciałem już dłużej o tym myśleć. Wolałem odpocząć całym sobą, ale to było zupełnie niezależne ode mnie. Po prostu mogło się dziać wszystko, a ja zgadzałem się na to, ponieważ byłem sobą. Jak to rozumieć?
Rezygnowałem z rozumienia czegokolwiek już w następnej chwili. Zamknąłem oczy, moje myśli pędziły, ale ja nawet nie mogłem nad nimi zapanować. Pragnąłem spokoju duszy, którego nie doświadczyłem już od pewnego czasu. Od dnia walki z Jamesem, z którym nadal byłem na wojennej ścieżce. A teraz jeszcze Syriusz. Źle to wyglądało. Bardzo źle, bo miałem przeciwko sobie dwójkę przyjaciół, z czego jeden był także mężczyzną mojego życia. Mój wilk się buntował przeciwko wszystkiemu i w ten oto sposób pozostawało mi niewiele relaksującej pewności, że wszystko się ułoży.
Nic nie będzie dobrze. Nie ważne, czy właśnie zaczynałem chorować na okropną depresję, czy może na coś innego, niezidentyfikowanego przeze mnie. Czułem się źle, z każdą chwilą gorzej. Czy miałem okazję poradzić sobie z tym wszystkim bez pomocy? Gdybym miał Shevę. Gdybym tylko miał go obok, u swojego boku...
Zrobiło mi się tak smutno, że zapłakałem uważając by nie wydać najmniejszego dźwięku. Tęsknota za przyjacielem nadal była żywa, nadal dawała o sobie znać, a w szczególności teraz, w chwili, kiedy czułem się tak bardzo samotny i opuszczony, niezrozumiały, zdradzony. Nie chodziło o konkretną zdradę, ale o samą ideę bycia przeciwko mnie, bycia bliżej z innymi.
Uspokoiłem się z pewną trudnością. Musiałem napisać do przyjaciela, musiałem się mu zwierzyć, poradzić się. Tak bardzo było mi go teraz potrzeba. Tak bardzo pragnąłem mieć go obok, całować żeby to mi było dobrze. Poniekąd także życie Andrew zdołałoby mnie uspokoić, zająć, sprawić mi pewną przyjemność tym, że było tak inne od mojego.
Czułem, że zmęczenie daje mi się już we znaki. Zacząłem ziewać przeciągle i wtuliłem się mocniej w poduchę, objąłem ramionami pościel przyciskając ją mocno do swojego ciała. Słaba imitacja kogoś bliskiego. Trudno, niewiele mogłem na to poradzić, a teraz szukałem odpoczynku, który mogłem znaleźć tylko we śnie.

treatmentroom

środa, 11 czerwca 2014

Przyłapani?

McGonagall postanowiła dowiedzieć się, kto dokarmia pchlarzy, więc potraktowała je jak byle psy i wypuściła w zamku mając nadzieję, że doprowadzą ją do winnych awantury na cieplarni. Cóż, może była tak wściekła, że działała bez dokładnej analizy swoich poczynań, nie wiem. To ona potrafiła zamienić się w kota, nie ja. A więc i ona wiedziała, co robić i jak działać. Najważniejsze, że osiągnęła swój cel, bo zabierając mnie ze sobą jako świadka, dotarła do dwójki rodzeństwa, bliźniąt z pierwszego roku, którzy byli winni dokarmiania bezpańskich zwierząt na terenie szkoły. Podejrzewam, że gdyby wybrali sobie jakieś magiczne stworzenie, byłoby to jednak lepiej przyjęte, niż w tym przypadku, kiedy koty były niewychowane, mugolsko głupie... Oj, naprawdę nie znałem się na tych pchlarzach! Zresztą, chłopiec sam przyznał, że to siostra namówiła go na opiekę nad kotami, które zabłąkały się na terenie zamku. Nie było wątpliwości, że ktoś je tutaj przyniósł, albo przypadkiem wpuścił. Jakakolwiek nie byłaby przyczyna, mieliśmy na głowie zniszczenia dokonane przez te futrzaki.
Biedna Sprout. Została wezwana niedługo później i rozpaczała niesamowicie, kiedy dowiedziała się o cieplarni, którą wystarczyło naprawić zaklęciem, ale i tak ucierpiała jako jej dziecko, wypieszczone, zadbane, kochane. Nie chciałem znać szczegółów macierzyńskich skłonności moich profesorek. Żadna nie była do końca normalna, nie było się sensu oszukiwać. Przecież uczyły w Hogwarcie, to raczej normalne, że tutaj pojęcie normalności jest wyjątkowo nienormalne.
- Remusie, właśnie się zastanawiam, czy nie powinnam przydzielić ci pomocy przy sprzątaniu łazienek. - powiedziała poważnie McGonagall, na co Sprout przytaknęła skrzętnie.
- Pomoc, czy zrobić mnie nadzorcą niewolników? - zapytałem z możliwie najsłodszym uśmiechem, na jaki mogłem się zdobyć. - Szorowałem już baseny w Skrzydle Szpitalnym, teraz kończę łazienkę, więc może pora mnie zmienić? Ja już wiem, że źle zrobiłem i nie powinienem bić się z kolegą. Ba! Z przyjacielem. To było głupie i nieodpowiedzialne. - kłamałem. Jak słowo daję. Kłamałem w żywe oczy! Grzeczny, układy Remus Lupin zamieniał się właśnie w demona. To przerażające!
- Remusie, czy ty nie przesadzasz... - wahała się, a to dobry znak!
- Może troszeczkę, ale nie w kwestii skruchy. Naprawdę jest mi teraz przykro, że biłem się z Jamesem. Mieliśmy szczęście, że niczego nie rozwaliliśmy. - zdawałem sobie sprawę z tego, że kopię dołek pod dwójką pierwszorocznych, ale musiałem wydostać się ze swojego. - Tak, mieliśmy z Jamesem więcej szczęścia niż rozumu. Przecież mogliśmy coś zniszczyć, jak te bijące się koty! - próbowałem wyglądać tak, jakby naprawdę mi ulżyło, co chyba podobało się nauczycielce transmutacji, bo pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Dobrze, Remusie. Zastanowię się nad tym, a do tego czasu twój szlaban przejmie ta dwójka. - popatrzyła groźnie na bliźnięta.
- Słusznie, Minerwo! Bardzo słusznie! - przytakiwała jej teraz Sprout. - Przecież mogło dojść do tragedii! Gdyby dach cieplarni się zapadł, moje rośliny byłyby zniszczone, a wiesz jak ważne są te w trzeciej cieplarni. Już nie mówiąc o tym, co stałoby się, gdyby zapadła się podczas zajęć! - nieświadomie mi pomagała. Plus dla mnie! - Już nawet nie wspominając o tym, że to jakieś dzikie koty! Zupełnie nieoswojone, niewychowane! Mogły zrobić krzywdę któremuś z uczniów! - znalazł się znawca dzikich zwierząt.
- Remusie, zabierz swoich nowych pomocników do łazienki, którą mają wyszorować i zadbaj żeby się nie obijali. Muszą nauczyć się odpowiedzialności. Nie wolno łamać zakazów szkoły, więc pracą wbijecie sobie to do głowy. A ja porozmawiam z dyrektorem o dalszym losie tych kotów. - powiedziała ostro McGonagall i zrazem ze Sprout ruszyły w stronę schodów.
- Dzieciaki, nie liczcie na taryfę ulgową. Ona przyjdzie was sprawdzić, więc lepiej zacznijcie od razu. Chodźcie. - uderzyłem w mentorski ton wykorzystując moją przewagę jako prefekta. Nie ważne, że to ja pokutowałem jeszcze niedawno za swoje przewiny. Teraz to oni mieli cierpieć, a ja nadzorować ich pracę. Przecież nadal byłem prefektem! A skoro tak, to musieli mieć się na baczności. Nie przewidywałem problemów z dwójką Puchonów, ale kto wie, co kryło się pod tymi minami pluszowych misiów. Może dwa diabły wcielone? Lepiej mieć się na baczności.
Chyba nie byli zadowoleni widząc toaletę, której czyszczenie mieli dokończyć. Wyjaśniłem, że chodzi tutaj wyłącznie o wymycie podłogi i wyszorowanie rowków między płytami. Chciałem żeby mnie dobrze zrozumieli. Zapewniłem, że gdyby potrzebowali jakiejś pomocy, czy wskazówek, to jestem obok i opierając się o framugę drzwi patrzyłem, jak dziewczynka porywa za mopa i stara się przykładać do pracy. Chłopak w tym czasie pozbierał całą resztę narzędzi swojej najbliższej pracy. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że oni muszą mieć jeszcze jedne rękawiczki i szmatę, może nawet wszystko. Nie mówiąc im nic o tym, że znikam na chwilę, popędziłem do woźnego.
Nic nowego. Był niemiły jak zawsze, więc musiałem użyć swoich nieczystych zagrań żeby dał mi mop, szmatkę i rękawice. Wiedziałem, że nie odmówi mi, kiedy wyłuszczę sprawę na tyle jasno, by zrozumiał, że chodzi o ukaranie dwójki bardzo niegrzecznych dzieciaków, którzy narobili problemów nauczycielkom. Chciał ze mnie wyciągnąć szczegóły, ale skłamałem, że profesor McGonagall nie pozwoliła mi nic mówić. Ostatecznie uległ i dał mi spokój pozwalając skupić się na mojej pracy nadzorcy niewolników, jak postanowiłem o niej mówić.
- Przyniosłem wam drugi komplet. Będzie szybciej i łatwiej sprzątać. - wyjaśniłem wręczając chłopakowi jego nowych przyjaciół.
Przenieśliśmy się do kolejnej łazienki, gdzie zacząłem stopniowo i powoli wyjaśniać, jak najlepiej i najszybciej czyścić to i owo. Nie byłem mistrzem w tej dziedzinie i sam wyszorowałem zaledwie jedną łazienkę, w dodatku niecałą, ale i tak musiałem zgrywać kogoś ważniejszego niż byłem. Zresztą, miałem świadomość, że pokazując, jak bardzo chcę im pomóc, zjednam sobie ich przychylność i nie będę musiał martwić się ewentualnym buntem.
Ile właściwie czasu zajęło bliźniętom sprzątanie całej powierzchni, wszystkich muszli, kranów i wszystkiego? Nie wiem. Za to wiem doskonale, że nikt nie spodziewał się tego, że tak szybko dostanę się do trzeciego punktu na ścieżce kary, bo oto moim oczom ukazał się widok niepokojący i interesujący. Bo co właściwie Syriusz robił na korytarzu z Wavelem? Przechadzali się rozmawiając? To mogłem przyjąć i zaakceptować, ale dlaczego nauczyciel trzymał dłoń w tylnej kieszeni spodni mojego faceta? I dlaczego Syriusz nie reaguje? Rozumiałem, że byli dla siebie jak przyjaciele, nie zaś jak nauczyciel i uczeń, ale jakim prawem Wavele macał mojego chłopaka po tyłku?
Odesłałem moich niewolników do łazienki i kazałem pracować nie dając nic po sobie poznać. Wykorzystałem jednak ich napięty grafik i znowu wymknąłem się cichcem, chociaż tym razem w zupełnie innym celu.
Odchrząknąłem stając za znajomą dwójką z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Zaskoczona mina Syriusza i zmieszanie nauczyciela były wystarczająco wymowne. Zupełnie jakby mieli na czołach wytatuowane „WINNI”.
- To nowy sposób dokształcania? - zapytałem skinąwszy głową w stronę ramienia nauczyciela, które teraz znalazło się na biodrze Syriusza, kiedy ten odwrócił się w moją stronę. Nauczyciel zabrał rękę jakby się sparzył.
- To nie tak, jak... - zaczął Black, ale chyba sam uświadomił sobie, że te słowa tylko podkreślają to, co widziałem.
- No właśnie. - przytaknąłem z nutą ironii. - To chyba nierozsądne macać ucznia na korytarzu, nie uważa pan? - spojrzałem wyzywająco w oczy nauczyciela. - Radzę na przyszłość uważać. - odwróciłem się na pięcie. Nie musiałem liczyć nawet do trzech, kiedy Syriusz złapał mnie za rękę zatrzymując.
- Remi...
- Jestem bardzo, bardzo zajęty, więc daj mi teraz spokój. - wyrwałem rękę z jego uścisku bez problemu. - Nie mam czasu na głupie wytłumaczenia i opis do tego, co widziałem, więc... - nie skończyłem. Ruszyłem przed siebie, a on doskoczył do mnie znowu. - Czy ty nie rozumiesz, że im więcej będziesz się starał coś wyjaśnić tym gorzej dla ciebie? - zapytałem przystając jeszcze na chwilę. - Jesteś winny? Jeśli tak to tłumacz się dalej. Jeśli nie, to daj mi spokój. - syknąłem na niego i tym razem nie doczekałem się jego prób wyjaśnienia. I dobrze, bo tylko by mnie to rozzłościło. Wiem, co widziałem. Nauczyciel, który przyjaźnił się z moim chłopakiem, trzymał rękę na tyłku Syriusza. Gest znaczący wszystko i nic. Ja nawet nie wiedziałem, jak to odebrać. Czy mam się złościć czy może zignorować. Bo i skąd miałem wiedzieć coś podobnego? Nie byłem geniuszem, który miałby wprawę w takich sprawach. Pojmowałem wiele przedmiotów nauczanych w szkole, ale macanek, molestowania i innych tego typu gestów nie mogłem zrozumieć. Przecież sam często zbliżałem się do Shevy i on odpowiadał mi tym samym. I właśnie z tego powodu, nie chciałem słuchać głupich wyjaśnień Syriusza. Musiałem to przemyśleć, chociaż nie miałem na to nawet najmniejszej ochoty.

niedziela, 8 czerwca 2014

Z czego "ha"?

13 maja
Wredność nad wrednościami i wszystko wredność. Jaki normalny nauczyciel każe uczniom sprzątać ubikacje?! I to jeszcze bez użycia magii?! Tylko jeden potrafił być tak bezgranicznie okropny – McGonagall.
- Mm, a co to za dwa półksiężyce tak na mnie spoglądają kusząco? - miałem ochotę zabić Syriusza.
- Czy ja mam cię ukąsić, ale tak żeby przegryźć twoją seksowną tętnicę? A może odgryźć tę przystojną, głupią pałę? - odwróciłem się w stronę stojącego w drzwiach łazienki chłopaka. Syri uśmiechał się głupkowato i szeroko nic sobie z tego nie robiąc.
- Tak się składa, panie Lupin, że gryzienie nic nie da. Twój tyłek nadal będzie najseksowniejszy i kuszący. Poza tym, całkiem nieźle ci z mopem. Naprawdę do twarzyyyy... - zdołał się przesunąć i tym samym uniknąć ciosu szmatą w twarz. Widać sprzątanie trochę rozregulowało mój refleks, co widać ucieszyło Blacka, bo jego śmiech rozniósł się po cichym dotąd wnętrzu.
- I z czego „ha”? - warknąłem mając ochotę przyłożyć mu mopem, który trzymałem mocno w rękach. Miałem już za sobą czyszczenie muszli, które okazały się odporne na zaklęcia czyszczenia, co uświadomiło mi, że McGonagall podeszła do sprawy bardzo poważnie. Moje rękawice miały paskudny, różowy kolor i sięgały mi do łokci, szmata była jaskrawo zielona, jakby miała ostrzegać przed skażeniem, zaś mop intensywnie niebieski, żeby nie pasował do niczego.
- Z mojego skarbeńka, który stara się jakoś uporać z przykrymi obowiązkami? - ten niewinny głosik sprawiał, że budziła się we mnie chęć mordu. Nigdy już nie skorzystam z toalety wspólnej w ten sam sposób. Nie mówiąc już o pocałunkach, które kiedyś wymieniałem w kabinie z Syriuszem. Fuj! Teraz zbierało mi się na wymioty, kiedy o tym myślałem.
- Zaraz będziesz mógł zapomnieć, że w ogóle miałeś skarbeńka, bo nie odezwie się więcej do ciebie. - ostrzegłem, tym razem poważnie. To szorowanie wychodziło mi bokami i najchętniej zabiłbym także Jamesa, ponieważ to z jego winy musiałem tak cierpieć.
- No dobrze, przepraszam. - Syriusz podniósł ugodowo ręce. - Przyszedłem zapytać, czy czegoś ci nie brakuje. Jakiejś przekąski, albo ciacha.
- Nałożę tę cholerną rękawicę na kij i nadzieję cię na ten mop dbając, żeby ta rękawica wyszła ci ustami, kiedy przepcham kij! - warknąłem patrząc wściekle w roześmiane oczy chłopaka. Kpił ze mnie! A wspominanie o jedzeniu przy czyszczeniu kibla było zdecydowanie najbardziej wrednym posunięciem, na jakie mógł się zdobyć ktokolwiek. Jeśli chciał mi tym obrzydzić słodycze to był na dobrej drodze i dlatego miałem zamiar się na nim zemścić. Nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób, ale planowałem słodką zemstę już, teraz, zaraz, natychmiast. - Black, lepiej wykup sobie miejsce na cmentarzu, bo kiedy skończę z tą toaletą, ty będziesz następny.
- Więc sądzisz, mój kochany, że wilkołak bez przemiany może przejść w tryb berserka?
- O, ja cię zapewniam, że może i przejdzie. Ten, który właśnie stoi przed tobą poświęci się nawet i dokona przemiany bez księżyca, kiedy się wścieknie, więc lepiej zabieraj tyłek jak najdalej stąd. - wcale nie było mi do śmiechu, a on bawił się wyśmienicie moim kosztem. Też mi chłopak! Znajdziesz sobie idealnego faceta, będziecie się kochać, a przy najbliższej okazji będzie sobie z ciebie żartował na całego, jakby miał do czynienia z ofiarą losu.
- Więc nie interesuje cię moja pomoc? - już w jego głosie dało się dosłyszeć bobry humor.
- Pomoc? Od kiedy się zjawiłeś tylko mi przeszkadzasz! Twoje wsparcie duchowe też mnie nie urabia, więc spadaj, Black.
- Ale ja postanowiłem dotrzymać ci towarzystwa, bo Potter jest gdzieś tam na drugiej stronie zamku, a Peter uczy się do testu, który musi poprawić. - a więc biedne dziecko nie miało się z kim bawić, więc przyszło dokuczać. - Wolę siedzieć z moim przystojniakiem.
- Już nie twoim. - syknąłem wracając do szorowania podłogi. Kto wymyślił, żeby była kremowa?! Nie ma nic gorszego niż szorowanie jasnych fug, które tak bardzo przeszły brudem dnia, że miałem ochotę załamać ręce. Chyba na złość ktoś wcierał te syfy w podłogę.
Miałem szczęście w nieszczęściu, bo oto planowaną ripostę Syriusza przerwał ochrypnięty kwik, bo inaczej nie potrafiłem tego nazwać, kotów walczących ze sobą za oknem. Niech się wyzabijają! Miałem to w nosie. Byłem zbyt wściekły żeby w ogóle planować jakieś interwencje. Niech się rozerwą i zabrudzą okno, parapet, mury. Nic mnie to nie obchodziło! Sam żarłem się z Syriuszem, więc czemu jakieś głupie pchlarze nie miałoby ucierpieć także? A może jeden z tych kocurów należał do Evans? Wtedy życzyłbym mu żeby przegrał z kretesem.
- Czy one tak bo cię wyczuwają? - zapytał bez cienia wcześniejszej wesołości.
- Możliwe. Nie jestem przyjacielem kotów, a one też raczej mnie nie kochają, więc... Podejrzewam, że poszło terytorium, ale że dodatkowo zjawiłem się ja, to mają wrażenie, że grają na dwa fronty. Muszą pokonać przeciwnika i jeszcze uważać na śmierdzącego wilkołaka z mopem, szmatą i w chrzanionych rękawiczkach rodem z horroru.
- Dobra, różowy to nie twój kolor, rozumiem. Nie możesz zmienić rękawic? - popatrzyłem na niego, jakby był idiotą, który nie wie nic.
- Czy ty naprawdę myślisz, że ja o to nie pytałem? - odparłem wściekły. - Nie mają innych, a więc ja muszę z tym żyć, bo mam najmniejsze dłonie. I wielki tyłek. - mruknąłem dodatkowo a Syri odwrócił się w moją stronę.
- Coś mówiłeś? - zapytał, kiedy podstępnie, przemyciłem tę obelgę skierowaną w swoją stronę. - Więc?
- Mówiłem, że nic mi się nie chce. - burknąłem. Oparłem głowę na ramionach opartych na mopie. Nie mogłem jednak zwlekać w nieskończoność. Czekały fugi, czekała kolejna ubikacja. Postanowiłem spróbować usnąć mydłem ślady buciorów, w których ktoś łaził dziś po mokrym i tym samym wyszorował sobie podeszwy. Eh, byłem zmęczony i to wydawało mi się najzabawniejsze. Jak mogłem jednocześnie być niezwyciężonym, pełnym energii wilkołakiem i grzecznie uśmiechającym się inwalidą? A tak właśnie zapowiadała się moje przyszłość po skończeniu szorowania łazienek. Nieczynne ciało z wierzgającym lokatorem w środku. Chyba już teraz tak się czułem, a co dopiero miało mnie czekać za godzinę czy dwie?
- Syriuszu, czego jeszcze chcesz tutaj? Ja naprawdę nie mam czasu na zajmowanie się kłótniami. Jedna doprowadziła mnie tutaj, nie potrzebuję kolejnej, która skończy się tym, że będę chodził za innymi i spłukiwał wodę za tymi, którzy z łazienki skorzystają.
- Nie przesadzasz?
- Black, planujesz mu pomóc? - głos McGonagall za plecami Blacka przestraszył go, ale mnie nie zaskoczył. Było jasne, że nauczycielka przyjdzie w pewnym momencie mnie skontrolować, a mój węch został zabity środkami czyszczącymi, które capiły mi pod nosem, więc nie miałem szans na wyczucie, że nadchodzi.
- Myślę, że tym razem jednak sobie odpuszczę. - rzucił mimo wszystko bardzo szybko. - Chyba miałem coś zrobić. A tak, profesor Wavele na mnie czeka!
- Cykor! - rzuciłem za nim, a humor od razu mi się poprawił. Teraz to on był obiektem moich drwin, a nie ja jego. Mój facet uciekał przed niemęskim zajęciem, które powinni wykonywać mugole lub Skrzaty Domowe, a nie czarodziej. Byłem ciekaw, kiedy przyjdzie jego pora żeby sobie pobrudzić łapki. Chociaż, nie byłem pewien, czy chcę widzieć, jak to robi. Przecież Syriusz Black nie byłby Syriuszem Blackiem, gdyby pozbył się swojej dumy!
Czułem napięcie w powietrzu, kiedy wściekły Black rzucił mi szybkie spojrzenie. Nie uważał się za cykora i dlatego specjalnie to powiedziałem. Ale on albo nie wiedział co odpowiedzieć, albo uznał, że nie wypada się tłumaczyć by tylko gorzej na tym wyjdzie. Jakakolwiek nie byłaby odpowiedź, miałem Syriusza w garści i pewnie zarobiłem na wojnę z nim na dzień dzisiejszy.
Koty za oknem znowu zaczęły walkę, co przestraszyło nauczycielkę, która przez chwilę chyba obawiała się, że to gdzieś obok niej rozgrywa się walka na śmierć i życie. Wyjrzała za okno, kiedy dotarło do niej, że to właśnie tam należy szukać winnych i aż sczerwieniała na twarzy. Czyżby koty naprawdę były tak niegrzeczne? Dlaczego wcześniej nie rzuciłem na to okiem? Teraz było chyba za późno, bo oto nauczycielka celowała różdżką w zapchlonych wojowników.
Zdołałem tylko szybko rzucić okiem na lewitujące zwierzęta i miejsce, z którego wystartowały – dach cieplarni. Porysowane szkło, zabrudzone okienka, jakieś pęknięcia. A więc dlatego tak się piekliła! Koty poniszczyły cenny budynek, pod którego dachem mieściły się roślinki pomagające nam w zajęciach, w tworzeniu leków i eliksirów. W dodatku koty wydawały się dziwnie spasione, jakby ktoś je dokarmiał, a na pewno nie należały do żadnego z uczniów. Aż waliło po oczach normalnością. Kto przygarnął w Hogwarcie mugolskie przybłędy? Kot różnił się od kota, w szczególności tutaj, gdzie każde z naszych zwierząt było na swój sposób niezwykłe i magiczne. Oj, chyba kogoś czekało dochodzenie, bo McGonagall nie odpuści póki się nie dowie kto zawinił. Widziałem to po jej zaciętej twarzy i wściekłości w oczach. Może nie przepadała za kotami tak jak ja?

niedziela, 1 czerwca 2014

Swędząco

W ŚRODĘ NOTKI NIE BĘDZIE!

12 maja
Otworzyłem oczy, ale nic innego nie mogłem zrobić. Byłem wycieńczony po godzinach szorowania basenów, a dziś czekała mnie ta sama rozrywka. Nie potrafiłem się podnieść, nie miałem na tyle sił. Zdołałem poruszyć nogami, były całe. Ale nie mogłem powiedzieć tego o obolałych rękach. Czy naprawdę zawsze miałem tyle nieużywanych mięśni? Teraz bolały mnie wszystkie te, których istnienie pozostawało dla mnie tajemnicą, gdyż nie interesowałem się anatomią. Nie, rękami nie mogłem poruszyć z własnej woli, a każda próba kończyła się jękiem bólu.
- Ha, obolały co? - usłyszałem Syriusza zaraz za kotarami mojego łóżka. Zasłona odsunęła się i ukazała uśmiechniętą twarz mojego chłopaka. - Niecodziennie masz okazję ciężko pracować, więc teraz cierpisz.
- Jaki ty jesteś dla mnie wyrozumiały. - prychnąłem. - Ja nie muszę pracować i nie będę musiał, bo mój facet zajmie się wszystkim. - rzuciłem kąśliwym tonem. - Bo przecież nie pozwoli swojemu kochankowi zamienić się w kurę domową i sprzątaczkę, prawda?
- Więc musisz mieć wyjątkowo dobrego, chłopaka. - Syri uśmiechnął się lekko. - Ale może pojawić się problem jeśli on nie będzie w stanie wykonywać tych wszystkich czynności. Gotowanie, pranie, sprzątanie... Myślisz, że ten twój ideał da sobie z tym radę? Słyszałem, że pochodzi z dobrego domu, gdzie to nie było konieczne bo mieli domowego skrzata.]
- Więc będzie musiał się tego wszystkiego nauczyć. - Uważam, że to bardzo seksowne, kiedy mężczyzna zajmuje się domem i dziećmi, a przy okazji jest wyzywającym, męskim facetem. Nie tyczy się to mnie, ja jestem wilkołakiem, to inna kategoria. - drażniłem się dalej, chociaż mówiłem całkowitą prawdę. Ja naprawdę marzyłem o takim chłopaku. Jasne, miałem Syriusza, kochałem go jak szaleniec, ale nie narzekałbym, gdyby tylko był bardziej chętny do pracy w domu. - Sam powiedz, wyobrażasz sobie coś bardziej podniecającego niż mężczyzna w fartuszku, gotujący obiad i przygotowujący deser, kiedy wraca się z pracy do domu?
- Może powinieneś pomyśleć o kobiecie? - Syri uniósł brew. - To chyba bardziej pasuje do kobiety...
- Nie znasz się! - skarciłem go i spróbowałem się podnieść. - Moje plecy! - jęknąłem. - Moje biedne ramiona. Ważą tonę i zalano je od środka gipsem. Nie zegnę ich! - a jednak próbowałem i udało mi się, chociaż z trudem, bo musiałem pokonać ból. - Potter też umiera? - zapytałem chcąc podnieść się na duchu.
- Nie wiem, nadal śpi. Ale trzeba będzie go obudzić. Gdybyście zajęli się Skrzydłem Szpitalnym teraz, później mielibyście to z głowy i moglibyśmy wyjść wspólnie na błonia.
- Masz rację. Tym bardziej, że odetchnięcie świeżym powietrzem dobrze mi zrobi po wdychaniu środków czyszczących i odkażających. Zresztą, to sposób żeby nie natknąć się na McGonagall, a boję się, że nagle ją oświeci i zrozumie, że mogła mnie pozbawić odznaki prefekta po tym, co zrobiłem.
- Nie ma co gdybać. Nie zrobiła tego, więc ubieraj się, a ja obudzę tego idiotę. - dostałem do niego buziaka na powitanie i mogłem słuchać, jak mój chłopak walczy zaciekle z Potterem, który był w jeszcze gorszym stanie niż ja.
*
Zaledwie pojawiliśmy się z Jamesem w SS, a już mieliśmy na głowie panią Pomfrey, która wręczyła na po kubeczku śmierdzącego eliksiru.
- Nie patrzcie tak jakbym was planowała otruć, tylko pijcie szybko. Mamy w izolatce dwa przypadki wysypki i lepiej żeby wam się nie dostało w prezencie trochę zarazków. Pić, pić, szybko! - przechyliła nasze kubki niemal nas tym dławiąc. - Wspaniale. A teraz natrzyjcie się maścią odkażającą. Wszystkie miejsca odsłonięte, gdzie skóra może złapać zarazki. - wysmarowaliśmy się więc, jak nam kazała i mogłem tylko dziękować Merlinowi, że maść nie cuchnęła tak jak eliksir. - Maseczki, nowe rękawiczki i możemy działać dalej. - zakomenderowała i zmusiła nas tym samym do zajęcia miejsc przy drzwiach, z daleka od dwóch zajętych łóżek. Z tego, co widziałem, na jednym leżał niski, raczej drobny chłopak o włosach ciemnych, skręcających się mocno i sięgających za ramiona. Dostrzegłem, że z jednej strony głowę miał wysoko wygoloną, co sprawiało, że jego włosy układały się bardzo wymyślnie. To niemal nie pasowało do jego słodkiej buźki, która wyrażała niewinność i delikatność. A jednak w jego oczach kryła się złość i kpina, jakby miał już na koncie wiele nieszczęść, którymi wolałby się nie dzielić. Obok niego leżał zdecydowanie wyższy, chociaż chudszy chłopak. Jego włosy były krótko przystrzyżone, jasne, o grzywce sięgającej nasady nosa i zaczesanej na bok. Ten również miał w sobie coś słodkiego, chociaż nie mógł się równać z tamtym chłopcem. Obaj za to mieli ciała pokryte plamkami, siwe kręgi pod oczyma i drapali się, a przynajmniej próbowali, bo opiekunka SS zawiązała na ich rękach rękawice bokserskie, które miały uniemożliwić im drapanie się. Chyba niewiele z tego wyszło bo ocierali się ostro o rękawice i niezadowolonymi pomrukami komentowali taki stan rzeczy. Nie mogłem się im dziwić, bo sam nie chciałbym męczyć się z podobną wysypką. Drażniąca, swędząca i brzydka. Cieszyłem się, że dostałem maseczkę na twarz i natarłem się maścią, a teraz rozlokowany w kąciku koło drzwi, mogłem szorować bezpieczne baseny. One nie miały wysypki.
Razem z Potterem zajęliśmy się swoja pracą, każdy w innym kącie. Co jakiś czas patrzyłem na biednych chłopaków, którzy męczyli się ze swoją wysypką. Byłem trochę ciekaw, jak ją złapali, ale nie odważyłbym się do nich zbliżyć i zapytać. Nie, kiedy widziałem, jak bardzo ich to męczy.
Po jakimś czasie, baseny pochłonęły mnie całkowicie i przestałem zwracać uwagę na tę dwójkę. Nie sądziłem, że ich stan może się pogorszyć, więc wpatrywanie się w nich, nie mogło ani pomóc im, ani tym bardziej mnie. Moją uwagę zwrócił dopiero fakt, że jeden z chłopaków zaczął wołać Pomfrey. Zanim kobieta się zjawiła, wiedziałem już o co chodzi i wielkimi oczyma patrzyłem, jak wysypka się pogarsza i czerwone plamy na twarzy wyższego chłopaka zaczynają puchnąć, co upodobniło go po chwili do ropuchy.
- O, fuj! - jęknąłem i spojrzałem na Jamesa, który wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Musiał wyobrazić sobie siebie na miejscu tego chłopaka, albo nawet epidemię w szkole. - Cóż, obyś to ty się zaraził. - prychnąłem.
- I wzajemnie! - warknął w odpowiedzi. - Może czegoś byś się wtedy nauczył.
- Lekcja przydałaby się tobie. - syknąłem jeszcze zanim Pomfrey wyszła ze swojego pokoiku i szybkim krokiem podeszła do napuchniętego chłopaka. Niosła dla niego jakiś eliksir, cuchnący jeszcze bardziej niż ten, który mieliśmy pić my. Wątpiłem jednak by temu chłopakowi robiło to jakąś różnicę. Wszystko było lepsze od takiego wyglądu!
- Chłopcy, - pielęgniarka odwróciła się w naszą stronę, kiedy opuchnięty chłopak pił eliksir przez rurkę. - dokończcie czyszczenie magią i idźcie dalej. Lepiej żeby żaden z was się nie zaraził bo rozejdzie się na innych, a nie potrzebujemy zapełnionego Skrzydła Szpitalnego.
- A co jeśli już coś złapaliśmy? - głos Jamesa zabrzmiał piskliwie za co pewnie się nienawidził, a co mi dawało przewagę w tym starciu testosteronu, w jaki zamieniła się nasza kłótnia o zdradzanie sekretu Evans.
- Nie, na pewno nic wam nie będzie. Natarliście się, wypiliście co trzeba, zasłoniliście twarze. Będziecie zdrowi, ale lepiej nie kusić losu, skoro to ta gwałtowniejsza odmiana. - nie powiedziała nam nawet, co to za choroba, ale nie chciałem wnikać. Co mnie to interesowało? Ważne, że ja byłem cały i zdrowy. Resztę miałem w nosie!
- Tylko niech pani nie mówi nic profesor McGonagall. - rzuciłem od razu sięgając po różdżkę i pozbywając się brudu z basenów zaklęciami. Nie mogłem czekać w nieskończoność! Lepiej było się pospieszyć, bo jeśli kobieta się rozmyśli, albo ktoś przyjdzie nas skontrolować, wtedy utknę w dodatkowej karze zamiast uporać się z tym, co już miałem na głowie.
- A im nic nie będzie? - James nie wydawał się uspokojony zapewnieniami kobiety, która przewróciła oczyma.
- Potter, pozwól mi wykonywać swoją pracę w spokoju. Chcesz sam ich leczyć? - pytała całkowicie poważnie i nawet J. wyłapał aluzję, więc nie odzywał się więcej. Wrócił do basenów, chociaż był nerwowy, widziałem to w jego ruchach.
- Już zaczynasz czerwienieć, czyżbyś jednak się pochorował? Wysypka przyspieszona? - drażniłem go, co na pewno nie było sposobem na pogodzenie się z nim.
- Niedoczekanie twoje. - warknął na mnie. - Prędzej ty spuchniesz i z wilka zamienisz się w księżyc, niż mnie cokolwiek złapie.
W odpowiedzi mogłem tylko prychnąć. Dobrze wiedział, że nie lubię księżyca, ale sam go prowokowałem, więc nie mogłem się obrazić za coś takiego. Zresztą, moje przytyki były zdecydowanie bardziej wredne, więc musiałbym zgłupieć żeby mieć pretensje do kogokolwiek poza sobą, że temat księżyca został wyciągnięty.
Głupi Remusie, nigdy nie znajdziesz sposobu na pogodzenie się z Jamesem.