środa, 30 lipca 2014

Ulga

Nie wiem, jak dałbym sobie radę bez Christophera, gdyby przyszło mi siedzieć samemu w Skrzydle Szpitalnym i czekać na „ratunek”. Na pewno doczekałbym się problemów psychicznych jeszcze zanim Pomfrey wróciłaby do mnie po upewnieniu się, że żaden z uczniów nie potrzebuje jej pomocy. Nie byłem strachliwy, ale nie lubiłem sytuacji, w których musiałem siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu nie mając pojęcia, kiedy będę mógł się z niego wydostać. Wilkołaki to raczej nie zwierzątka, które trzyma się w klatkach. A już na pewno nie takiego wilkołaka, jak ja – kapryśnego, niezdecydowanego, ciągle rozdrażnionego.
- Na dłuższą metę ta gra robi się strasznie nudna, prawda? - Chris uśmiechnął się do mnie wyrozumiale, kiedy zgubiłem wątek i nie wiedziałem na jakiej literze stanęła zabawa.
- Wybacz, zamyśliłem się. Ta gra jest świetna, ale raczej na bezsenność bo szybko usypia.
- A my nie planujemy spać, racja. Tylko, że nie mam pomysłu na inną. - chłopak podrapał się niezręcznie po głowie. - Nigdy nie sądziłem, że wyląduję uziemiony w Skrzydle Szpitalnym bez możliwości wyjścia poza pokój i bez odwiedzin kolegów. Kiedy byłem chory miałem wszystko w nosie i nie chciałem żeby mnie oglądano, więc to się nie liczy. Teraz chętnie bym coś robił. No i robię się głodny. Jak myślisz, kiedy nam przyślą coś na ząb?
- Nie mam pojęcia, ale chyba już niedługo. O ile kuchnia nie zarosła tak jak korytarze. Wtedy musielibyśmy głodować.
- Przesadzasz. - Chris uśmiechnął się szeroko. - Na pewno znalazłaby się tu jakaś małpa do upieczenia. Chyba słyszałem nawet skrzek papugi. - zażartował.
- Nawet nie strasz! Bałbym się, że to nasi koledzy zamieniają się we wszystkie te zwierzęta. Brrr! Wtedy i nas by to czekało. Straszne! Ze szkoły w dżunglę.
- Rzeczywiście, o tym nie pomyślałem. Ale może zostalibyśmy jedynymi ludźmi?
- Nie przeżylibyśmy nawet trzech dni. Woda by się znalazła, ale co z jedzeniem? Tutaj nic nie jest raczej tak naturalne jak powinno, więc mięso odpada, bo to nasi znajomi i nauczyciele, owoce... nawet nie chciałbym wiedzieć z czego powstały.
- To byłaby interesująca szkoła przetrwania. Ja od razu poznałbym Davida – dodał z uśmiechem – Kogoś tak zmiennego i uciążliwego nie da się pomylić nawet jako zwierzaka.
- Bardzo go lubisz, prawda? Wiesz, nawet jeśli jesteście przyjaciółmi to jednak rzuca się w oczy, że jesteście sobie bliscy. Jak bracia, dobrze kombinuję?
- Tak, prawdę mówiąc masz rację. - miałem wrażenie, że chłopak trochę się zarumienił. - Nie chcę się przechwalać, ale ja i David jesteśmy urodzonymi przyjaciółmi. Można powiedzieć, że przyszliśmy na świat po to żeby się przyjaźnić. Czasami rozumiemy się bez słów. A czasami wcale i wtedy się kłócimy. - roześmiał się. - Widzisz, chodzi o to, że dzięki niemu moje życie jest ciekawsze i mogę się bezustannie uśmiechać. Poza tymi chwilami, kiedy jestem załamany po kłótni. - nie sądziłem, że Chris to taki optymista. Zabawne, jak powoli poznaje się innych ludzi. Syriusza też poznawałem przez niemal sześć lat by w końcu zauważyć, że wcale nie jest taki perfekcyjny. - Zresztą, przyjaźń to mniej drastyczna forma masochizmu. Miłość jest gorszą. Wyobraź sobie tylko! Dobrowolne uzależnienie się od innej osoby, niemal niewolnictwo, pozbawienie się wolności i możliwości odpowiadania za samego siebie, odrzucenie samolubności, poświęcenie siebie dla kogoś innego. Masochizm! Jeszcze nie skrajny, ale już jesteśmy blisko. Od czegoś takiego tylko krok do ograniczenia przestrzeni osobistej, bycia zmuszonym do dokonywania nieludzkich wyborów, rezygnacji z samego siebie na rzecz większego dobra innych! Przyjaźń jest mniej wymagająca. Pozostajesz wolnym sobą i koegzystujesz z równie wolną osobą. To taki handel wymienny. Oferujesz siebie, niczego nie oczekujesz w zamian, ale jednak liczysz na to, że zostanie ci oddane to co zainwestowałeś. Koniec tego dobrego, jedzonko przyszło!
Miał rację. Kiedy ja słuchałem jego dziwacznych wywodów, na szafkach przy łóżkach pojawiły się talerze z posiłkiem dla nas. Miejsca nie było zbyt wiele, więc gdzieś tam leżało masło, w innym miejscu jajecznica, chleb, jakieś warzywa, kawa, herbata. Poniekąd do wyboru, z drugiej strony jednak narzucone nam. W Wielkiej Sali mieliśmy większy wybór, ale tutaj nie można było zmieścić wszystkiego, nie mówiąc już o tym, że w innych miejscach pewnie także inni uczniowie dostali swoje śniadanie. Biedne skrzaty musiały je podzielić na uczniów i nauczycieli, z czego większość osób znajdowała się w rozsypce. Ktoś tu, ktoś tam, w każdym gabinecie musiało być śniadanie dla nauczyciela, w każdym Pokoju Wspólnym dla uczniów, dodatkowo dla maruderów jak ja i Christopher. To dopiero żmudna praca!
- Coś się zaczyna też zmieniać. Popatrz. - wskazałem chłopakowi na drzwi. W szparze pod nimi było widać coraz więcej światła, jakby gęste zarośla znikały. Nie byłem pewny, czy to prawda, ale tak mi się wydawało. Zjadłem więc szybko swoją porcję i poniuchchałem przy drzwiach. - Nie czuję tego intensywnego zapachu dziwnych kwiatów. - stwierdziłem. Podejrzewam, że chłopak także zdołałby to wyczuć, więc nie musiałem się przejmować żadnymi podejrzeniami.
- Zajrzymy? - zaproponował, ale ja skinąłem. Byłem ciekawski, nigdy tego nie ukrywałem! - Na trzy? - znowu kiwnąłem głową. Chris odliczył i pociągnął za klamkę. Obaj wyjrzeliśmy zza drzwi. Nadal było zielono i kwieciście, ale liany powoli usychały i spadały na ziemię, gdzie powoli zamieniały się w proch, krzaki sięgające bioder teraz były tylko trawą do kostek, kwiatki z dzikich zamieniły się w polne. Zamknęliśmy drzwi, żeby nie nawiało nam do środka jakimiś nieszczęsnymi nasionkami, bo pewnie skończylibyśmy wtedy marnie. Lepiej nie rozsiewać problemu. Przynajmniej wiedzieliśmy, że jeszcze dziś powinno się nam udać wyjść ze Skrzydła Szpitalnego i wrócić do siebie. Tym bardziej, że późne śniadanie to jedno, ale pozostawała jeszcze kwestia innych posiłków, które wolałbym jednak otrzymać o czasie. Nagle miałbym stracić podwieczorek, bo w godzinie podawania łakoci jadłbym dopiero obiad?! Wykluczone!
Uśmiechnąłem się do siebie. Myślałem o słodkim, to dobry znak. Czyżbym wracał do formy i zaczynał zdrowieć? Może te rośliny miały jednak jakieś właściwości pomagające w stanach depresyjnych wywołanych kłótniami z kumplami? Tak czy siak byłem na dobrej drodze ku cudownemu ozdrowieniu. Może trochę mi się ziewało, ponieważ nie wysypiałem się i jakoś ledwie złaziłem z łóżka, ale nawet z tym zdołam powalczyć w swoim czasie!
Szkolna pielęgniarka zjawiła się z informacją, o której wcale nie musiała nam mówić, gdyż odkryliśmy to sami. Sytuacja nie została jeszcze opanowana, ale była coraz bliżej ostatecznego rozwiązania. Wszystko okazało się błędem w obliczeniach, kiedy profesor Slughorn przygotowywał eliksir szybszego wzrostu dla niektórych roślinek w cieplarni. Nie ważne jak do tego doszło, ważne było tylko to, że wracało do normy. Podejrzewałem, że jeśli powodem tej dżungli był wypadek z eliksirem, to w jakiś sposób maczał w tym palce Peter. Pewnie nawet o tym nie wiedział, a pozmieniał jakieś składniki w składziku nauczyciela, pomylił zakrętki podczas ostatnich zajęć, na których był obecny... Nie ważne, jaki był powód, bo miałem przeczucie, że to za jego sprawą trafiło nam się tyle wątpliwej zabawy.
- Więc, ile jeszcze będziemy tutaj siedzieć? - zapytałem starając się żeby w moim głosie nie było nadziei. Nie chciałem żeby mi się oberwało za narzekanie.
- Ciężko to określić. Nie wszystko można naprawić od razu, ale jesteśmy na dobrej drodze.
- Trochę nam się tu nudzi. - powiedział mimochodem Chris. On to dopiero był odważny skoro nie bał się, że Pomfrey wyskoczy zaraz na niego ze strzykawką i zrobi z niego sito. Ona podobnie jak ja miała swoje lepsze i gorsze dni. Czasami wydawała mi się bardzo młoda, w końcu młoda była, a czasami niemal stara, zazwyczaj wtedy kiedy narzekała. Na pewno była jednak bardzo pomocna. No i opiekowała się mną kiedy pełnia miała swoje „skutki uboczne” w postaci ran na ciele. Nawet ją lubiłem. Nie powiedziałbym w prawdzie, że była dla mnie jak starsza siostra, ale to chyba i tak bliskie moich prawdziwych uczuć.
- Czy jaśnie państwo zdaje sobie sprawę z tego, że znajdujemy się w Skrzydle Szpitalnym, a nie na placu zabaw? - jej głos zabrzmiał ostrzegawczo. - Jeśli się wam nudzi, mogliście zostać w Domach zamiast gonić w tej okolicy. Nie prowadzę tutaj świetlicy. - zmrużyła oczy przez co wyglądała jak stara baba. Tutaj nie ma być interesująco i zabawnie, jasne?! - prychnęła – Jeszcze jakieś zastrzeżenia?
- Nie, nie! Już jest fajnie. - Chris zamachał niezdarnie rękami. Chyba chciał jakoś zabić zdenerwowanie, jakim nakarmiła go pielęgniarka. I pomyśleć, że jedna jej wypowiedź potrafi zamienić człowieka w kłębek nerwów. A wszystko przez ten mentorski, karcący ton.
- Dobrze, że się rozumiemy. - syknęła i wmaszerowała do swojego gabineciku. Podejrzewałem, że zabrała się za jedzenie, bo było za spokojnie jak na nią. Tym lepiej, gdyż mieliśmy okazje od niej odpocząć.
- Czyżby gorsze dni? - szepnął cicho Chris.
- Nie licz na to, musiałaby mieć je codziennie o różnych porach. Ta baba jest bardziej zmienna niż pogoda. Ale jedno wiemy na pewno, o zabawie i nudzie lepiej przy niej nie wspominać.
- Dyktator zabronił. - zgodził się ze mną chłopak.
- Oby tylko nie kazał nam czyścić basenów żebyśmy mieli jakieś zajęcie. Może i były niedawno szorowane, ale znając ją to powinno się o nie dbać przynajmniej dwa razy w tygodniu.
- Nawet o tym nie wspominaj! - uciszył mnie Christopher, czym wywołał mój atak śmiechu. Tak po prostu, bez przyczyny. Razem byliśmy chyba chodzącym dobrym humorem. Co ja bym bez niego zrobił?

niedziela, 27 lipca 2014

List Shevy do Remusa

Bez wstępów, bez głupich formułek, bo nie ma na to czasu.
Jestem wściekły! Wręcz ogarnia mnie furia, kiedy czytam Wasze mizerne wypociny, jakie ostatnio od Was dostaję! Dobra, Remi, wybacz, Ty jednak piszesz do mnie jak zawsze i dbasz o to żebym był ze wszystkim w temacie, ale wyobraź sobie, że ci idioci nawet słowem nie wspomnieli o Waszych kłótniach! Całkowita olewka! Udają świętych, a wina aż od nich bije!
Widzisz, Remi. Nie dziwię ci się, że tak się wściekasz i dołujesz. Rozumiem to znakomicie. Powiedzieć Evans o Twojej likantropii?! To najdurniejszy pomysł jaki słyszałem! Ona Cię jawnie nienawidzi! Nawet nie chcę myśleć, w jaki sposób mogłaby tę wiedzę wykorzystać. Jak ją debil tak kocha to niech jej opowiada o sobie i swoich miłosnych podbojach, a nie próbuje mieszać w to Ciebie! Dobrze, że mnie tam nie ma bo doczekałby się trwałych uszkodzeń ciała! Już ja bym o to zadbał. Też coś!
Musisz mieć się na baczności. Wiesz jaki jest Potter. To dureń jakich mało, a ona potrafi to znakomicie wykorzystać. Osioł może Ci się nie przyznać i wydać Cię cichcem, więc postaraj się mieć wszystko na oku i zwrócić uwagę na to, czy przypadkiem ktoś nie zaczął ostatnio na Ciebie jakoś podejrzanie spoglądać. W razie czego od razu biegnij do dyrektora. Nawet jeśli dowie się, że odkryliśmy Twój sekret, zapobiegnie dalszemu rozprzestrzenianiu się tej informacji. No i może wyjaśni idiocie na jakie niebezpieczeństwo Cię naraża przez swoją skrajną głupotę.
Niestety, Syriusz to sprawa bardziej skomplikowana i nie mniej śmierdząca. Przecież on czuł się nieswojo nawet w chwilach, kiedy to Ty na tę chwilę przejmowałeś inicjatywę, a teraz nagle daje się macać nauczycielowi? To śmierdzi na kilometr! Nawet jeśli wmawiają Ci, że jest inaczej. Nie rozmawiaj o tym z Wavelem! To stary kłamca i oszustwo ma we krwi, jak lis. Nie ważne co powie, zawsze skłamie w pewnym momencie. Możesz tylko liczyć na to, że w pewnym momencie Syriusz przejrzy na oczy i postanowi być szczery. Tak, pewnie proszę o zbyt wiele, ale byłoby miło. Innego sposobu nie ma.
Na Twoim miejscu też byłbym wściekły i zakończył związek na pewien czas. Lepiej poznać prawdę, albo oswoić się z nową sytuacją, niż udawać, że nic się nie stało i wszystko jest po staremu. Pamiętasz, ja też miałem kiedyś problemy z Fabienem i musiałem zacząć od nowa zamiast pozwolić sobie na siłowy powrót do poprzedniego stanu. Sytuacja nie była w prawdzie tak poważna jak Twoja, ale byłem o krok od rozstania z moim mężczyzną. To było straszne! Utknąć w martwym punkcie i nie potrafić się z niego ruszyć w żadną stronę... Brr! Lepiej już spaść w dół i wdrapywać się powoli do góry inną drogą żeby w pewnym momencie z rozbiegu znowu znaleźć się na górze. Rozumiem, że to trudne o wysysa z Ciebie całą chęć do życia. Niestety nie ma innej drogi. Ta jest jedyna i trzeba przez nią przejść dzielnie, z podniesioną głową. Łatwo mówić, prawda? Tylko, że niewielka jest alternatywa, kiedy już ktoś znajdzie się w takiej sytuacji. Twój facet albo Cię zdradza, albo naprawdę przyjaźni się ze swoim profesorem równie mocno, jak my dwaj. Nie łatwo zdecydować, prawda?
Próbowałeś rozmawiać o tym z Seedem? Zalecam Ci ten krok. Jeśli dobrze pójdzie, wścieknie się mocniej niż Ty, kiedy zobaczyłeś tę dwójkę zdrajców i zrobi temu zboczeńcowi taką awanturę, że na pewno będziesz mógł dowiedzieć się prawdy właśnie obserwując, jak układa się między Seedem i Wavelem. Naprawdę, Remi! Nie zwlekaj tylko porozmawiaj z osobą, która nawet nie wie, że znajduje się w takiej samej sytuacji co Ty. Sam nie potrafisz dojść do prawdy, ale jestem pewny, że Noel zdoła wydusić ze swojego kochanka wszystko. Może jest podobny do siostry bardziej niż myślimy i ma swoje afrodyzjakowe sposoby na wyciśnięcie prawdy? Zresztą, jeśli Ty powiesz mu, co się dzieje, może on odwdzięczy się mówiąc Tobie do jakich wniosków doszedł.
Tak, myślę, że to znakomity pomysł! Jesteś wilkołakiem, Remusie, więc zachowaj się jak wilkołak i posłuż się kimś innym do rozwiązania Twoich problemów. Po co się męczyć i rwać włosy z głowy, kiedy ma się do dyspozycji osobę bardziej doświadczoną i w dodatku w pełni wyedukowaną? Dorwij go już dzisiaj i wszystko mu powiedz. Tylko zadbaj o to żeby nie wiedział o tym nikt! Musisz dorwać Seeda z dala od Wavele'a i wtedy nie szczędzić szczegółów i swoich podejrzeń. Zdobądź sojusznika w tej wojnie. Skoro Syriusz ma po swojej stronie nauczyciela run, Ty musisz mieć profesora mugoloznawstwa, który na pewno kryje nie jedną tajemnicę. To brat bliźniak Seed, którą uważaliśmy za sprytną lisicę! Na pewno nie różnią się od siebie tak bardzo skoro Seed zdołał pokonać siostrę w starciu o faceta.
I jak? Nie potrafisz uwierzyć, że sam na to wcześniej nie wpadłeś, prawda? Tylko pamiętaj, nie szczędź szczegółów, kiedy będziesz o wszystkim mu opowiadał. Opisz mu to tak jak mnie w listach. Zaznacz też, jak się chcieli tłumaczyć, jacy byli wtedy. Wszystko, co może naprowadzić Seeda na odpowiedzi, których Ty poszukujesz bezowocnie. Może on nawet już teraz wie o czymś, o czym my nie mamy pojęcia? Nie zapomnij mi później wszystkiego zrelacjonować, dobrze? Bardzo Cię proszę, bo umrę z niepewności!
Co do wakacyjnych planów, które się Wam posypały... Zapraszam Cię do siebie! Skoro nie czujesz się komfortowo żeby jechać nad morze z ludźmi, którym już nie ufasz tak jak dawniej, to może lepiej odwiedzić mnie i zostać dwa tygodnie? Wracam na wakacje do domu, więc będziesz na pewno czuł się w pełni komfortowo. Nie pozwolę Ci się niczym zamartwiać! Wspólnie spędzimy fantastyczne wakacje! Fabien zostaje we Francji, jako że ma kilka ważnych załatwień związanych sam wiesz z czym, więc będą to straszne dwa miesiące bez niego. Przynajmniej mielibyśmy siebie. Co Ty na to? Jeśli Syriusz się dowie pewnie będzie zazdrosny, a to dodatkowa zaleta. Daj znać jeśli się namyślisz. Załatwię wszystko, a Ty będziesz mógł mimochodem pokazać chłopakom, że skoro Cię zdradzili i odwrócili się od naszej przyjaźni, to Ty nie zamierzasz zostawać w tyle. Niech sobie nie myślą, że pozwolimy im na wszystko, co im się podoba! We dwóch możemy zdobyć świat, więc musimy im to uświadomić. Ci, którzy zdradzają nie mają szans na stałe związki. Ci oddani zawsze wygrywają, bo mają siebie. Więc? Myślę, że to świetny pomysł żeby zagrać na nosie tym idiotom.
No i najważniejsze, Remi! Jeśli z Twoim humorem naprawdę jest tak źle jak mówisz, to nasze wspólne wakacje na pewno temu zaradzą. Nie będziesz miał czasu na smutki i myślenie o tym, co zostawiłeś za sobą, bo zajmiemy nasze dni wspólną zabawą. Wrócisz do domu wypoczęty i pełen energii. A później w szkole, podczas tego ostatniego roku, będziesz mógł udowodnić chłopakom, że albo są z Tobą, albo przeciwko Tobie i mogą żałować tego, co stracili.
Szczerze mówiąc, czuje się dotknięty tym, że chłopcy wykluczyli mnie z tej przyjacielskiej społeczności i nie kwapią się żeby powiedzieć mi prawdę, co do tego, co dzieje się u Was. Sam chcę im utrzeć nosa, więc sprawię, że po powrocie we wrześniu nie uwierzą, że to Ty! Chyba trochę przesadzam, co? Ale czasami to konieczne, wiesz jak jest.
Myślę, że już dosyć Cię zanudziłem, co? Naprawdę jestem zbulwersowany bym, jak postąpili chłopcy, których mieliśmy przecież za przyjaciół. Nie powiedział bym w prawdzie, że od teraz zawsze już będą po przeciwnej stronie barykady, ale trzeba dać im nauczkę. Nie będę do Ciebie przyjeżdżał, chociaż na pewno się domyślasz, że miałem taki zamiar na samym początku. Chyba zrobiłbym im krzywdę i wybił z głowy głupie pomysły i nadmierne spoufalanie się z nauczycielem.
Wiesz, zdradziłem kawałek tej historii chłopak. Nie powiedziałem o szczegółach, spokojnie. Są zgodni, że tak się nie robi i byli oburzeni. Tak więc, sprawiedliwość jest na pewno po naszej stronie! Nie żebyśmy mieli wcześniej wątpliwości, ale chcę żebyś wiedział, że nie piszę Ci tego wszystkiego tylko ze względu na łączącą nas przyjaźń. Syriusz i James postąpili paskudnie wobec Ciebie i w taki bądź inny sposób zdradzili łączące Was uczucia. Masz prawo być zły, masz prawo się wściekać. Mało tego! Rozumiem także Twój stan w tej chwili, ponieważ ja również byłbym nieźle przybity gdyby to mnie spotkała taka podwójna zdrada.
Nie musisz się niczym martwić, nie jesteś chory, chyba że chorobą nazwiemy załamanie graniczące pewnie z depresją. Oto, co Ci dolega. Pewnie powinienem trzymać to w tajemnicy dla Twojego dobra, ale jesteś ważniejszy niż jakieś zasady, których tylko mogę się domyślać. Te świństwa, które podaje Ci Pomfrey to pewnie jakieś zioła na uspokojenie. Nie wątpię, że są Ci potrzebne, bo doznałeś podwójnego ciosu. Ja bym pił je litrami żeby uspokoić moją rządzę mordu.
Jeśli będziesz mnie potrzebował u swojego boku, napisz. Od razu zjawię się w szkole bez względu na wszystko. Postaram się nawet nie uszkodzić chłopaków w trosce o Twoje dobre samopoczucie, które mogłoby ucierpieć gdybym pozwolił sobie na wyrażenie mojej wściekłości na chłopaków siłą.
Pamiętaj, że oni mogą być gnojkami, ale ja jestem taki jaki byłem i nadal uważam się za Twojego najlepszego przyjaciela. Nigdy się od Ciebie nie odwrócę, więc powiedz słowo, a przybywam! Eh, naprawdę jestem wściekły na chłopaków i mam ochotę połamać im wszystkie kości. Ale mniejsza o to! Nie zapomnij jak najszybciej porozmawiać z Seedem i poprosić go o pomoc. Jest starszy, bardziej doświadczony, więc będzie wiedział, co robić. Ja czekam na dalsze sprawozdania z tej sprawy, nie mniej szczegółowe niż poprzednie. Chcę wiedzieć wszystko! Nawet jeśli oznaczać to będzie furię i kolejny ból. Moi przyjaciele nagle się powoli rozpadają, to cios, którego się nie spodziewałem.
Chyba do nich też napiszę oddzielnie i powiem im co myślę o takim zachowaniu! Idioci, osły, matoły!
Kocham Cię, Remusie. Jesteś dla mnie przyjacielem i bratem. Mam nadzieję, że spotkamy się podczas wakacji i nie pozwolisz wygrać swojemu złemu samopoczuciu. Razem będziemy silniejsi i je zwalczymy.

Zawsze kochający i naprawdę wkurzony,
Sheva

środa, 23 lipca 2014

What's going on?

- Może powinniśmy wyjść oknem? - zaproponowałem, kiedy Pomfrey wiedziała już wszystko i od pół godziny siedzieliśmy milczący.
- Po moim trupie! - pielęgniarka wstała ze swojego miejsca wściekła. - Nikt nie będzie wychodził oknem! Wiem, że młodzi zawsze o tym marzą, ale to ryzykowne i nieodpowiedzialne! Nawet nie wiem, czy utrzymałabym was wystarczająco długo zaklęciem żebyście znaleźli się bezpiecznie na ziemi! Żadnych więcej głupich pomysłów! Niedługo wszystko się uspokoi, a teraz zajmijcie się czymś!
- Czymś czyli czym? - Chris zmarszczył brwi zadumany.
- Nie wiem! Zagrajcie w coś! Ruszcie mózgownicami! - jeszcze niedawno była taka miła, a teraz się wściekała. To było jasnym dowodem na to, jak bardzo się denerwowała. I chyba się jej nie dziwiłem. Ale i tak byliśmy w najlepszej sytuacji. Mieliśmy opiekę dorosłego, leki, wodę zdatną do picia. Wszystko, co mogłoby nam pozwolić przetrwać, gdyby sytuacja miała utrzymywać się dłużej.
Głupi! O czym ja w ogóle myślałem?! Przecież Skrzaty Domowe przemieszczały posiłki z kuchni do Wielkiej Sali i do pokoi bez najmniejszych przeszkód, nie musiały nawet wychodzić ze swojej kuchni. Oczywiście, że jedzenie i picie będziemy mieć zawsze pod ręką! Ale i tak zacząłem myśleć o chłopakach. Czy Syriusz nie umiera teraz z niepokoju gdzie się podziałem i czy nic mi nie jest? Czy żaden z chłopaków nie wyszedł przypadkiem z pokoju i nie został zaskoczony w jakimś nieludzkim miejscu? Naprawdę zaczynałem się o nich bać. Nawet o Pottera. Przecież tyle lat przyjaźni nie mogło tak szybko pójść w zapomnienie. Syri pewnie umiera ze strachu. Będę musiał go przeprosić jeśli rzeczywiście tak jest. Chociaż... Jeśli się dowie, że byłem tu z Christopherem to na pewno będzie wściekły i nie przyzna się do swoich obaw.
Martwiłem się! Naprawdę się o nich martwiłem! O to gdzie są i co myślą o moim zniknięciu! Ale nie mogłem ich poinformować o niczym dopóki ktoś nie zacznie działać i naprawiać szkody niewiadomego pochodzenia. Byłem w kropce!
- Zamartwianie się nic ci nie da. - Chris poklepał mnie po ramieniu przyjacielsko. - Lepszym sposobem będzie myślenie o czymś innym.
- Więc, w co chcesz grać żeby nie zadręczać się myśleniem? - polegałem na nim w pełni. Wiedziałem, że mogę mu zaufać.
- W najstarszą grę świata. Wszystkie dzieci w to grały. Ja powiem słowo, a ty kolejne na ostatnią literę mojego. Ale to będzie zbyt łatwe, więc będziemy mówić kategoriami i dopiero jeśli kategoria się wyczerpie, zmieniamy ją. Jeśli uznamy, że kategoria się skończyła, ale drugie ma odpowiednie słowo, to dostaje dwa punkty dodatkowe.
- Nie masz litości. - na mojej twarzy pojawił się uśmiech. - Zgadzam się, ale wcześniej... Opowiedz mi o tym swoim kudłatym koledze. - zaryzykowałem, bo prawdziwym powodem mojego pytania była ciekawość. - Spotkałem go kiedyś i wpadliśmy na siebie tak trochę nieszczęśliwie.
- Raczej szczęśliwie skoro jesteś cały. - Chris zaśmiał się nerwowo i zmierzwił dłonią swoją i tak rozrzuconą na boki czuprynę. Zawsze widziałem go z ułożonymi zgrabnie na bok włosami, ale dziś wiele się wydarzyło, więc obaj wyglądaliśmy tak, jakbyśmy dopiero wstali z łóżek. - Widzisz... David to trudny przypadek. Nie nazwałbym go w prawdzie rozdwojeniem jaźni, ale to coś zbliżonego. Jego humor potrafi się zmienić w przeciągu kilku chwil i skacze z chmurki na chmurkę. Raz jest rozanielony i uśmiechnięty, innym razem strasznie się dołuje żeby znowu wściekać się na cały świat. Zresztą, sam widziałeś co zrobił twojemu koledze. - no tak, przypomniał mi nieszczęśliwy „wypadek”, który Syriusz sam zapoczątkował. Było mi za niego wstyd! - Nie martw się, on zawsze jest taki, kiedy ma gorsze dni. - Chris poklepał mnie po głowie, jak dziecko. - No i dzięki temu zdołałem się podnieść i stanąć na nogi, pogodzić się z nim.
- Cóż, w takim razie cieszę się, że Syriusz mógł pomóc. Ale naprawdę ciężko było mi uwierzyć, że twój przyjaciel to taki demon. Jest niziutki i w sumie wygląda niegroźnie. Takie trochę większe dziecko. Wybacz.
- Nie, nie. Nie przepraszaj! To prawda. Wygląda jak dzieciak, więc próbuje grać twardziela i dorosłego, ale czasami mu się nie udaje. Wtedy jest tym wesołym chłopakiem, którego zna niewiele osób. Najczęściej jest sceptykiem i tyle. W dodatku bywa nieodpowiedzialny i głupi, ale udawaj że nic o tym nie wiesz. On nie lubi o tym rozmawiać. - skinąłem głową.
- Rozumiem i nic nie powiem nikomu. Zresztą, z nim nie rozmawiam, jakoś tak mnie całkowicie ignoruje.
- Więc sam widzisz jaki jest. Większość ludzi nie może liczyć na jego zainteresowanie. Sam jestem zaskoczony, że udało mi się z nim zaprzyjaźnić. Wiesz, on jest w rzeczywistości bardzo miły i nawet słodki. - i kto to mówił? Chłopak, którego można było do rany przykładać dla złagodzenia bólu. - Chociaż ma jedną okropną wadę. Za długo śpi, a jeśli go obudzisz to jest niemal brutalny. Kilka razy od niego oberwałem zanim nauczyłem się uciekać. - uniosłem brew słuchając. Widać lubił opowiadać o przyjacielu. Nic dziwnego. Dawniej też lubiłem opowiadać o swoich. Teraz niestety mniej.
- Ciekawy typ. - stwierdziłem by pokazać, że słuchałem.
- Tak, to prawda. - przytaknął z uśmiechem. - W takim razie zacznijmy grę od jego imienia, jeśli to ci nie przeszkadza. Kategoria imiona męskie, pierwsze to David.
- Świetny pomysł! - pochwaliłem. Imiona to najłatwiejsza ze wszystkich kategorii, więc mogłem grać oszczędzając sobie wysiłku. Miąłem przecież na głowie zbyt wiele zmartwień żeby móc myśleć racjonalnie nad grą i jeszcze o wszystkich znajomych uwięzionych w całym zamku.
Z głośnym trzaskiem w izolatce pojawiła się wysoka postać dyrektora.
- Widzę, że tutaj spokojnie. Całe szczęście. - odezwał się do pielęgniarki, która w mgnieniu oka znalazła się obok niego. - I masz tutaj chłopców, doskonale.
- Co tutaj się właściwie dzieje?
- Spokojnie, to tylko wypadek przy pracy. Wiesz, że czasami ktoś coś pomyli i różnie t bywa w naszej szkole. Ale nie ma się czym martwić. Możemy być spokojni, bo wszystko już powoli wraca do normalności. To wina jednej z książek z naszej biblioteki. Upadła i cóż... sama widzisz, jaki jest tego efekt. Na szczęście wszystkie zamknięte pomieszczenia są nietknięte. Zdjąłem ze szkoły zaklęcia, które przeszkadzały nauczycielom, więc teraz możesz przenosić się między pokojami. Uczniowie są uziemieni, ale my nie, więc gdyby coś się działo to pojaw się w moim gabinecie. Jeśli nie będę obecny to poczekaj kilka minut.
- Ykhm, przepraszam, ale co my mamy robić? - Chris wymusił słodki uśmiech na twarzy.
- A to musicie coś robić? - dyrektor wydawał się zdziwiony. - Zalecam siedzieć i zająć się czymś lekkim. Nikt z was i tak nie może wychodzić, więc lepiej żebyście naprawdę nic nie robili. Kiedy ustalimy z innymi nauczycielami co dokładnie się stało i jak temu zapobiec, wtedy poinformuję was wszystkich. Będziemy musieli zadbać o to żebyście nie wychodzili na korytarz, kiedy już zaczniemy proces pozbywania się tej bujnej roślinności z naszego zamku.
- A, ja... Ja jeszcze mam pytanie. - wciąłem się do rozmowy. - Chodzi o moich kolegów. Syriusza...
- A, tak, tak. Syriusz Black bardzo się o pana martwi. - wiedziałem! - Przekażę mu zaraz, że jesteś tutaj, więc bez obaw. Cała ta niepokorna grupa ma się naprawdę dobrze, więc proszę się nie martwić.
- Dziękuję! - odetchnąłem z ulgą. A więc Syriusz się martwił, tak jak myślałem. Ale jeśli się dowie o Chrisie od razu mu przejdzie. Niestety, jak potrafi kręcić z innymi tak jest zaborczy i zazdrosny. No tak, im więcej miał na sumieniu, tym bardziej czepiał się szczegółów i tego co nieistotne. Ten mój Syriusz był taki uciążliwy, że z trudem powstrzymywałem się przed westchnieniami ilekroć o nim myślałem. Ehh, a już myślałem, że w końcu mi przeszło! Ale jednak nadal byłem na niego wściekły! Może w odrobinę inny sposób, ale jednak.
- Nie ma sprawy, a teraz muszę dotrzeć także do innych, więc siedźcie tu grzecznie i nie sprawiajcie problemów. - pogroził nam palcem, jakby miał do czynienia z małymi dziećmi i z trzaskiem zniknął. Dziwne, ale przez te wszystkie moje problemy całkiem zapomniałem o tym, że mieliśmy dowiedzieć się z kim dyrektor będzie miał dziecko! O ile będzie je miał... W ogóle zapomnieliśmy o wielu rzeczach tylko dlatego, że nagle pojawiały się jakieś problemy. Ten był jednak najpoważniejszy i sam już nie wiedziałem, jak sobie z nim poradzić. Gdyby był tu Sheva... Tak, wtedy na pewno dałbym radę znieść wszystko, a on pomógłby mi tak, jak miał to w zwyczaju. Listownie nie było łatwo przekazać wszystkiego i dowiedzieć się tego, czego się chce. No i był uzależniony tylko od mojej wersji wydarzeń. Już wiedziałem, że Syriusz nie przyznał mu się do niczego. Cóż, ja nie planowałem tego ukrywać! Masz za swoje zdradliwy zazdrośniku!
Dobrze było przestać się już martwić o chłopaków. Naprawdę dobrze! Mogłem zająć się sobą i swoim humorem, który poprawił mi się dzięki obecności Christophera.
- Przerwano nam grę. - zauważyłem mało odkrywczo. - Na czym stanęło?
- Dobre pytanie. Chyba musimy zacząć od nowa. - chłopak uśmiechnął się, a ja musiałem przyznać z całą powagą, że podobał mi się ten uśmiech. Chris miał w sobie to coś. Był fantastyczny.

niedziela, 20 lipca 2014

Problem za problemem

Na życzenie, następnym razem (w niedzielę) odrobina Shevy i co on na to wszystko ;)

29 maja
Dzisiaj wcale nie czułem się lepiej niż wczoraj i podejrzewałem, że dzień później również nic się nie poprawi. Przez chwilę miałem wrażenie, że coś zmieniło się na lepsze, ale szybko porzuciłem nadzieję. Wydawało mi się, ot i cała historia.
Znowu zaczynałem odczuwać ból głowy i ogólne osłabienie, nie chciało mi się nawet podnieść z łóżka. Mój plan porannego wstawania i zmuszania się do ćwiczeń nie wypalił. Prawdę mówiąc nawet nie miałem ochoty na słodycze, co wydawało mi się niepokojące. Remus Lupin nie ma ochoty na słodkie? Nie sięga po czekoladę? Musiałem być chory i to poważnie. Przecież zdrowe Remusy Lupiny zawsze miały ochotę na czekoladę! Sprawdziłem to na sobie! I można być Remusem i nie mieć ochoty na łakocie! Może nie byłem już sobą? Nie, tylko ja mogłem wpaść na coś równie głupiego. No, ale dobrze... Skoro byłem Remusem Lupinem, to dlaczego nie chciałem jeść nic słodkiego? Choroba! To jedyne sensowne wyjaśnienie! A więc powinienem donieść o wszystkim pani Pomfrey. Nie znała się może szczególnie na wilkołakach, ale przecież na coś już wpadła, więc może rzeczywiście znajdzie rozwiązanie mojego problemu? Wątpiłem w to. Mimo wszystko postanowiłem spróbować i z trudem zwlekłem się z łóżka. Od dawna nie byłem tak uzależniony od pościeli, miękkości i ciepła. Kolejny zły znak!
Miałem szczęście, bo nikt jeszcze się nie podniósł, więc nie musiałem się z niczego tłumaczyć, a nie miałem najmniejszej ochoty rozmawiać z kimkolwiek. W tej chwili pragnąłem być sam. Naturalnie, jeśli było to w ogóle możliwe, skoro idzie się po pomoc do szkolnej pielęgniarki.
- Powiedz mi, Remusie. Ostatnio między tobą, a twoimi kolegami trochę się popsuło, prawda? - zapytała, kiedy powiedziałem jej, co mnie niepokoi w moim zachowaniu.
- Yy... no... w sumie, można to tak nazwać. - odpowiedziałem z wahaniem nie mając pojęcia, o co jej chodzi.
- Myślałeś może o jakiś dodatkowych zajęciach? Na pewno lubisz jakiś przedmiot szczególnie i chciałbyś się rozwijać w tym zakresie. Może to najwyższa pora?
- Ykhm... A... aha... Może... A co ze mną? Co mi może dolegać?
- Widzisz, Remusie. Ciężko to tak naprawdę zdiagnozować, jesteś przecież wilkołakiem, więc nie koniecznie reagujesz tak samo jak wszyscy. Stres na pewno zrobił swoje.
- Czyli, że to ze stresu? Przestresowałem się? - jakoś mnie to nie przekonywało.
- Tak, tak podejrzewam. - skinęła głową. Ona chyba również nie była co do tego pewna, albo coś przede mną ukrywała. - Może powinieneś wmusić w siebie coś słodkiego? - podała mi znowu jakieś wstrętne, śmierdząc zioła. To metoda przypominania sobie tego, co dobre. Poprawia samopoczucie. Coś co jest związane z dobrymi wspomnieniami może wpłynąć pozytywnie na twoje ciało i psychikę.
- A jeśli wszystko mi się ostatecznie źle kojarzy? - zapytałem mimochodem, bo nie byłem pewny, czy to zadziała skoro moje najlepsze wspomnienia wiązały się z Blackiem, a z nim się nie układało.
- Remusie, nie przesadzaj, bo skończysz jako ciągle narzekający, stary tetryk. Wyobraź to sobie. Mało, że wilkołak, więc humorzasty raz w miesiącu, to jeszcze uciążliwy bo ani się nie uśmiechnie, ani nic nie zrobi bez narzekania.
- Już taki jestem. - burknąłem nadąsany.
- Więc wyobraź sobie, co będzie później. - Pomfrey była niezrażona. - Wypij do końca. - upomniała mnie i sprawdziła czy rzeczywiście całe paskudztwo wylądowało w moim żołądku. - A teraz uśmiech i możesz iść na śniadanie.
- Chyba pani zbyt wiele wymaga, jak na taką pomoc. - skrzywiłem się. - Jedno świństwo to za mało żeby mnie zmusić do uśmiechu.
- Widzę, że będzie ciężko. Przyjdź do mnie wieczorem. Jeśli nie poczujesz się lepiej będziesz pił ziółka rano i wieczorem codziennie. Powinny cię rozluźnić i może nawet wprawią w lepszy nastrój.
- Skoro pani w to wierzy. - wzruszyłem ramionami i podziękowałem za wszystko wychodząc. Było jeszcze za wcześnie na śniadanie, więc rozpatrywałem opcję powrotu do łóżka, ale jakaś część mnie buntowała się. Czy ja planowałem przespać całe swoje życie? Już i tak spałem zbyt długo! Powinienem wstawać pełny życia, a nie padnięty bardziej niż się kładłem.
Więc może powinienem spać popołudniami? Zamykać na chwilę oczy i odpływać? Jeśli dobrze pójdzie to nie zasnę, a jedynie odpocznę. Ot, jak elf! Przerażał mnie tylko fakt straty czasu.
- A coś ty taki skwaszony? - wyrwał mnie z zamyślenia głos Christophera, który pojawił się przede mną jakby znikąd. - Miło cię widzieć. - dodał uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Czuję się nie najlepiej, nie jestem skwaszony. - powiedziałem z naciskiem. - Ale ty za to kwitniesz, stało się coś dobrego?
- A wiesz, w sumie to tak. Pogodziłem się z przyjacielem. Nic sobie nie wyjaśniliśmy, ale ze sobą rozmawiamy i jest niemal tak jak dawniej, więc jesteśmy na dobrej drodze do zapomnienia o nieporozumieniu.
- Cieszę się, że ci się udało. - powiedziałem całkiem szczerze i okazało się, że potrafię się jeszcze uśmiechać. - Tak w ogóle to cierpisz na bezsenność?
- Ach, chodzi o tę wczesną porę? Nie, nie. To nie bezsenność. Po prostu nie potrzebuję wiele snu. Nawykłem do krótkiego i działania, więc moje dni są pełne po brzegi. To mnie podnosi na duchu bo nie mam czasu na dołowanie się czymkolwiek.
Hm, czy to o tym mówiła Pomfrey, kiedy proponowała mi nowe zajęcia? Żebym nie miał czasu na mruczenie i bycie niezadowolonym? To chyba działało, więc dlaczego nie miałbym przetestować tego na sobie?
Christopher nawet nie pytał, czy może mnie gdzieś odprowadzić. Po prostu podążał teraz za mną w stronę przeciwną do tej, którą szedł wcześniej.
- A co to za badyle? - zapytałem, kiedy nagle nasze stopy stanęły na zielonej trawie pokrytej żółtymi kwiatkami. - Nie było tego wcześniej...
- Kiedy tędy szedłem widziałem tylko zieloną narośl na podłodze. - stwierdził mój towarzysz.
- Teraz za to mamy łąkę, więc coś tutaj szybko rośnie. Biegnijmy, może nam odciąć drogę ucieczki! - obaj rzuciliśmy się pędem w stronę, w którą należało iść by dotrzeć do schodów i znaleźć się na innym piętrze. Niestety, zanim tam dotarliśmy kwiaty przestały rosnąć sięgając nam do kolan, ale za to w górę pięły się jakieś karłowate drzewka. Dlaczego miałem wrażenie, że to wina Slighorna, który musiał coś wykombinować chcąc pomóc Sprout i w ostateczności stworzył tę dżunglę wewnątrz zamku?
Z czasem nawet kiepsko było się przez nią przedrzeć, a przecież mieściłem się jakiś cudem między tymi rozpychającymi się gałęziami.
- O nie, o nie, o nie! - usłyszałem zaraz za sobą. To Christopher. - Popatrz na schody! A raczej na to, czym się stały! - dobrze, że zwrócił na to moją uwagę, bo rzeczywiście, schody zniknęły, a ich miejsce zastąpił wodospad.
- Co jest grane? - zatrzymałem się i skrzywiłem. Teraz zaczynałem wątpić w winę Slughorna. To było coś więcej niż rozrost kwiatków z cieplarni. Co się stało? Kto zawinił? - Nie dostaniemy się na górę. - powiedziałem marszcząc brwi jeszcze bardziej, niż przed chwilą. - A z góry nie dostaną się tutaj inaczej, jak tylko kajakiem i ekstremalnym spływem.
- I tak mają szczęście. Wodospad nie jest stromy, o ile to można nazwać wodospadem, jak sądzisz? - w odpowiedzi na pytanie Chrisa wzruszyłem tylko ramionami.
- Ważniejsze żebyśmy nie musieli używać maczety żeby dostać się do jakiegoś normalniejszego pomieszczenia. Wracajmy do Skrzydła Szpitalnego, tam na pewno będziemy mieli lepszą opiekę niż w Wielkiej Sali. Zresztą, to pierwsze miejsce, jakie będą chcieli odblokować.
- Słusznie. - Chris złapał mnie mocno za rękę – Lepiej żeby nas nie rozdzieliło. - wyjaśnił i musiałem mu przyznać rację. Miał ciepłe dłonie i bardzo miękkie. Zdecydowanie delikatniejsze niż Syriusz. Obaj wyjęliśmy z kieszeni różdżki i byliśmy gotowi ich użyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Powoli, trochę niezgrabnie, brnęliśmy do przodu poprzez okropne zarośla, ale nie musieliśmy jeszcze używać magii. I całe szczęście.
Wpadliśmy do SS zdyszani, jako że ciężko iść i podnosić wysoko nogi przez długi czas, a tego wymagała ta przeprawa. Pomfrey była zdziwiona widząc nas u siebie.
- Mój problem to teraz nasze najmniejsze zmartwienie. - wyjaśniłem jej szybko. - Proszę spojrzeć za drzwi! - zawahała się ale wyjrzała i pisnęła zatrzaskując je.
- Co tam się stało?!
- Nie mamy pojęcia. Kiedy wracałem do siebie spotkałem Chrisa i razem wpadliśmy na łąkę, a wracaliśmy tu już przez puszczę. Schody zamieniły się w... sam nie wiem, jak to nazwać. Wodospad, tylko tyle przychodzi mi do głowy. Nie ma sposobu żeby dostać się wyżej, nikt nie zejdzie niżej. Wróciliśmy tutaj, bo jesteśmy odgrodzeni od reszty szkoły, a tu przynajmniej jest w miarę bezpiecznie z pani opieką i lekami. - zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem.
- Nawet o tym nie myśl! Żadnych czarnych, pesymistycznych myśli, jasne?! Panowie, musimy działać zamiast bezczynnie siedzieć. Powiedzcie mi dokładnie, co się stało i jak wygląda sytuacja.

środa, 16 lipca 2014

Nie jest najlepiej

Kontynuuję uzupełnianie listy notek! Tak, już dawno powinnam była to zrobić, ale pisanie pracy licencjackiej z francuskiego dało mi w kinol mocniej niż w przypadku filologii angielskiej. Już się powoli podnoszę, leczę depresję i będzie dobrze. Mam nadzieję ==

28 maja
- Pewnie powinienem unikać tego tematu, ale nie mogę uwierzyć, że tu siedzimy. Razem, jak za... dawnych czasów. - Black powiedział głośno to, o czym ja nie chciałem myśleć, bo uświadamiało mi fakt, że między naszą czwórką nadal nie wszystko wróciło do normy. - Słońce, trawka, wolna chwila na błoniach. Niemal, jak...
- Niemal. - przerwałem mu. - Niemal. Naprawdę nie masz lepszego powodu do radości?
- Z czegoś muszę się cieszyć! Optymizm potrafi zdziałać cuda. Jeśli będę patrzył na wszystko z tej lepszej strony, wtedy los się do mnie uśmiechnie!
- Nie wierzysz w to. - powiedziałem z wahanie.
- A mam coś lepszego żeby się tego uczepić? - Syriusz wzruszył ramionami. - Lepsze to niż nic.
- Jak tam chcesz. - machnąłem na to ręką.
- Sztywniak.
- I dobrze mi z tym. - prychnąłem zamykając oczy. Powinienem przypomnieć sobie eliksiry, bo skończę jak Peter, który rzeczywiście został z nich usunięty. Cóż, jemu nie robiło to różnicy, ale mi ogromną. Nie mogłem stracić tego przedmiotu. Nie był może najważniejszy dla mojej przyszłości, ale tak jak wszystkie inne, stanowił cenny dodatek.
Wziąłem głęboki oddech czując ukłucie w piersi z lewej strony, jakby coś brało moje serce w imadło, chociaż ból nie był rozsadzający, raczej niepokojący, dziwny. Promieniował na plecy, sprawiał, że w mojej piersi było mało miejsca. Nie martwiłem się swoim stanem zdrowia, ponieważ wiedziałem, że nic mi nie będzie. Byłem wilkołakiem, czy coś gorszego mogło mnie spotkać? Nie czułem się jednak komfortowo, ale nie przyznałem się przed kolegami. Nie musieli wiedzieć wszystkiego, a już na pewno nie chciałem żeby Syriusz się martwił. W ogóle nic od niego nie chciałem. Niby mieliśmy wrócić do bycia dobrymi znajomymi, ale jak miałem to zrobić, kiedy ciągle czułem, że coś jest nie tak? Musiałem przekonać samego siebie, a to nie było wcale takie proste. To tak jakby próbować ruszyć ręką w lewo, kiedy chce się ruszyć w prawo. Nie sposób działać przeciwnie do woli naszego mózgu, bo niby jak, kiedy to on kieruje wszystkim? Czy w tym wypadku kierował? Nie wiem, ale czułem te niewidzialne łańcuchy, które przyszpiliły mnie do miejsca i nie pozwalały działać. Nie ważne, co mówiłem, na co się zgadzałem. Nadal nie byłem w stanie wybaczyć Syriuszowi i nie traktowałem Pottera po staremu. Obaj wyrządzili mi mniejszą bądź większą krzywdę. Tylko Peter był taki sam, ale teraz uświadomiłem sobie, że niewiele wspólnego z nim miałem. Razem tworzyliśmy całość, ale osobno nie mieliśmy szans. Tylko z Shevą było inaczej. Z nim było perfekcyjnie.
Czułem, że jestem niewyspany jak nigdy. Prawdę mówiąc wcale mnie to nie dziwiło. Miałem kłopoty ze snem, ponieważ padałem z nóg koło wczesnego wieczora, a kiedy już pokonałem senność, nie potrzebowałem wcale zamykać oczu. Zmuszałem się do tego koło 2 w nocy i później usiłowałem się podnieść z łóżka stosunkowo wcześnie. Nie udawało mi się czasami. I tak ciągle, od tygodnia, może nawet dłużej. Nadmierna senność, senność i brak energii na podniesienie się.
Cóż, widać czas zabrać się za siebie i ćwiczyć chociaż odrobinę. Rano, wieczorem, rano wieczorem. Dzień po dniu. Dzień po dniu. Może w ten sposób moje ciało wróci do poprzedniej sprawności? Nawet wilkołak potrzebował się podnieść na nogi tak jak należy. No i może ten ból w piersi mi przejdzie? Może nagle stanę się zdrowszy i silniejszy? Tak, to był pewien sposób. Drobne, ale codzienne ćwiczenia, ograniczenie słodyczy, ograniczenie mięsa. Jeść mniej, bo przecież nie muszę kosztować wszystkiego. Dużo warzyw. Fuj! Wilkołak i warzywa... Ależ ja miałem durne pomysły! Ale może to mi pomoże? W tym tkwi sekret mojego lepszego samopoczucia na wakacje, które miałem spędzić z przyjaciółmi nad morzem, a które przesiedzę w domu. A może ta odrobina ćwiczeń coś da i kiedy wrócę do szkoły na ostatni rok, wtedy będzie inaczej, lepiej? Nie będę już nudnym, słabym, chudym, a jednocześnie grubym Remusem Lupinem, ale kimś wyjątkowym, kto nie będzie miał problemów ze stawieniem czoła rzeczywistości? Tak, to była moja szansa!
- Remusie, zasnąłeś? - głos Blacka wyrwał mnie z zamyślenia.
- Nie, a czego chcesz? - uchyliłem powieki. Chłopak wpatrywał się we mnie intensywnie.
- Niczego, ale nic nie mówisz, więc uznałem...
- A powinienem coś mówić? Zamyśliłem się, nawet nie wiem, jaki temat podjęliście. Wprowadźcie mnie w niego, a może coś powiem. Chociaż nie będzie to pewnie odkrywcze. - sam zauważyłem, że się zmieniłem w stosunku do chłopaków i oni również musieli to wyłapać. Cóż, na to również nie miałem najmniejszego wpływu.
- W sumie to rozmawialiśmy o egzaminach końcowych. - zauważył okularnik.
- Och. - pewnie zrobiłem głupią minę, bo patrzyli na mnie jakoś dziwnie. - No tak, egzaminy... Zaczynają się lada dzień, prawda? W sumie sam nie wiem... Zapomniałem o nich. Ale spokojnie, damy sobie radę. Nigdy nie były przesadnie trudne. Wystarczy sobie przypomnieć to, co już się wie. - wzruszyłem ramionami.
Źle ze mną... Teraz wiedziałem to na pewno. Czy powinienem odwiedzić Skrzydło Szpitalne i powiedzieć, że moja osobowość się dziwnie poskręcała? To nie jest normalne, to nie jest nawet anomalia. Więc czym to było i co oznaczało?
- Chyba się na chwilę położę i prześpię. Miałem słaby sen w nocy. - po części skłamałem. Podniosłem się na nogi i przeciągnąłem. - Kiedy wróci mi świadomość przyjdę do was.
- Yhm, jasne. - Syriusz zawahał się, ale nie miał innego wyjścia, jak tylko zgodzić się na wszystko, co zaproponuję. Nie mogli przecież kierować moim snem, czyż nie?
Odsunąłem się od nich i ruszyłem spokojnie w stronę zamku. Naprawdę dokuczała mi ta pierś i niewiele mogłem z tym zrobić. Postanowiłem jednak powiedzieć pani Pomfrey, co jest grane i zawierzyć jej osądowi. Może się czymś zaraziłem? Przecież to możliwe! Niby nic się nie dzieje, a nagle zaczyna się człowiek zmieniać. Jakaś bakteria przejmuje władzę nad ciałem, albo guz naciska na jakąś ważną część mózgu i wywołuje niechciane reakcje. Nie żebym się uśmiercał, ale wolałem mieć pewność. Tym bardziej, że moja aktualna dolegliwość mogła być zarówno bólem serca, jak i zmęczeniem, albo jakimś innym, nieznaczącym nic szczegółem. Sam nie potrafiłem tego ocenić. Ból, jak ból, dokuczliwy, uciążliwy. Wiele bym oddał żeby to zmienić, ale nie mogłem. Ona miała tę moc. Od tego było przecież Skrzydło Szpitalne.
Wszedłem do zamku i od razu skierowałem tam kroki. W izolatce i gabinecie nie było nikogo. Pomfrey musiała na chwilę wyjść, więc postanowiłem poczekać. Rozsiadłem się pod drzwiami i zacząłem obmyślać swój plan małych kroczków mających doprowadzić mnie do szczytowej formy. Jak to możliwe, że wcześniej na to nie wpadłem?! Przecież taki nieatrakcyjny podobałem się tylko Syriuszowi, ale teraz między nami skończone, więc dlaczego miałbym w dalszym ciągu straszyć innych? Powinienem zrobić coś ze swoim ciałem, sprawić by wilkołak we mnie czuł się spokojniejszy i silniejszy. Skoro zmieniła się moja osobowość to czas zmienić także ciało. To teraz było dla mnie niewygodnym, nieatrakcyjnym i znienawidzonym, ale moje wizje podpowiadały mi, że jeśli zajmę się sobą powoli, kroczek za kroczkiem, wtedy zajmie mi to sporo czasu, ale nie będę musiał zmieniać moich przyzwyczajeń przesadnie. To byłby plus.
- Remusie? - Pomfrey była zdziwiona widząc mnie u siebie. Nic dziwnego, nie wyglądałem na chorego. Przedstawiłem jej szybko sprawę i czekałem na opinię. Zbadała mnie, ale uznała, że nie może mi pomóc tak, jakbym sobie tego życzył, gdyż to wymagało badań przeprowadzonych w Świętym Mungu. Kazała mi się jednak położyć i przespać. U siebie lub w izolatce, jeśli czułbym się lepiej pod opieką osoby, która mogłaby mi pomóc, gdyby coś się pogorszyło. Odmówiłem. Niby sam tutaj przyszedłem, ale nie chciałem robić z siebie ofiary. Byłem niezdecydowany, okropny. Gdybym był kimś innym pewnie znienawidziłbym takiego siebie. Jak można łazić i narzekać na wszystko, ciągle kręcić nosem, wyobrażać sobie, że jest się chorym, a później uciekać zamiast zostać pod okiem specjalisty?
- Gdyby coś się działo, wróć tutaj. Może to tylko niekorzystny dzień dla ciebie, albo zaczątki choroby, ale nie chcę cię niepotrzebnie straszyć. Myślę, że drobna zmiana diety i stylu życia może ci pomóc, a na pewno nie zaszkodzi. Podam Skrzatom wytyczne dotyczące tego, co powinieneś jeść.
- Dieta? - zawahałem się.
- Ona jest dobra na niemal wszystko, więc nie widzę sensu żeby się krzywić.
Co innego samemu planować dietę, a co innego być do niej zmuszonym toteż skrzywiłem się tym bardziej i nagle wcale nie chciałem odstawiać mięsa i słodyczy.
- Cokolwiek ci dolega, nie jest to choroba magiczna, więc zaufaj mi. To nie jest nawet związane z twoją likantropią. Jesteś nadal człowiekiem i dopadają cię ludzkie problemy. Jeśli się nie mylę, to wiem, co ci dolega, ale nie, nie powiem, nie straszę. Udajmy, że nic nie powiedziałam. Idź wypocząć i wróć, kiedy będziesz tego potrzebował. Zaczekaj. Połknij. To witaminki. - mrugnęła do mnie przyjaźnie. Dziwnie było ją taką widzieć. Wydawała się młoda. I była młoda, jakkolwiek nie chciałem tego czasami uznać.
Połknąłem jej ziołowe witaminki, bo tak właśnie smakowały. Popiłem je obficie wodą i poniekąd usatysfakcjonowany, postanowiłem naprawdę wypocząć i zdrzemnąć się przez chwileczkę.

niedziela, 13 lipca 2014

Kartka z pamiętnika CCLI - Cornelius Lowitt

UWAGA WULGARYZMY!

- E... Eric? Co... co ty robisz? - chyba pierwszy raz w życiu mój głos załamał się i brzmiał niepewnie. Ocknąłem się przywiązany do łóżka po tym, jak odleciałem po poczęstunku, jaki zafundował mi chłopak. Ale dlaczego? A, tak. Zaprosił mnie do siebie, więc skorzystałem z okazji, zjadłem jakieś ciasto, wypiłem sok i... i tyle pamiętałem, a teraz byłem związany, unieruchomiony, zupełnie ubezwłasnowolniony. W dodatku Eric patrzył na mnie w mało przychylny sposób, jak zawodowy morderca, albo wariat z siekierą. Nigdy nie byliśmy normalną parą, ale to była chyba lekka przesada.
- Eric, odwaliło ci?! Co ty kombinujesz? - byłem już trochę bardziej opanowany, ale nadal nie czułem się komfortowo.
- Coś o czym nie musisz wiedzieć dopóki nie poczujesz. - odezwał się, to już świadczyło o pewnej równowadze psychicznej.
- Co przez to rozumiesz i dlaczego jestem związany?
- Ponieważ wolny od razu zacząłbyś się wyrywać, a ja nie zamierzam ci odpuścić.
- O czym ty mówisz?
- O tym, o czym rozmawialiśmy już jakiś czas temu. - uśmiechnął się słodko, a to nie wróżyło dobrze. Co on wymyślił? - Może to odświeży ci pamięć. - wyjął z kieszeni różdżkę o dziwacznym kształcie ubrudzonej atramentem. Tego nie dało się już z niczym pomylić.
- Chyba żartujesz?! - szarpnąłem się. - Mówiłem ci, że nie chcę żadnego tatuażu! Żadnego! A już na pewno nie tamten! - cholera! Cholera! Cholera! Dlaczego nie mogłem się uwolnić?! Moja różdżka była stanowczo za daleko, a Eric zbyt blisko. - Ostrzegam cię! Odwal się ode mnie!
- Jestem po kursie, nie bój się, będzie perfekcyjny! - ten uśmiech szaleńca... Nie, zdecydowanie nie chciałem żeby był po kursach bo i tak nie miałem zamiaru się poddać! Tylko jak się wydostać z tej matni?
- Nie kręć się, bo coś zrobię nie tak! - skarcił mnie siadając na moim boku. Leżałem w niewygodnej pozycji na biodrze, moje ręce i nogi były związane tak, żeby skóra była najbardziej naturalna, kiedy zacznie mnie szpecić. Szlag! Miałem ochotę go zabić! Pedalskie kwiatki, oto co chciał na mnie wymalować! „Gałęzie kwitnącej śliwy” tak na to mówił! Biel, róż i czerń, na samą myśl o tym miałem ciarki! Może babie to pasuje, ale nie komuś takiemu jak ja! Kwiatki?! Wolne żarty!
- Zabiję cię! Zabiję cię, kiedy się uwolnię! - naprawdę bym to zrobił. Gdybym teraz mógł się uwolnić,
- Spodoba ci się, kiedy skończymy. - albo całkowicie mu odwaliło, albo nie wierzył w moje groźby.
- Nie chcę pedalskich kwiatków! - warknąłem nadal szarpiąc się, chociaż czułem tylko ból w nadgarstkach i nic więcej. Było mi tym trudniej, że Eric siedział na moim ciele.
- Cicho. To jest sztuka, urocza sztuka i chcę ją na tobie, więc będzie to czego ja chcę.
- Zabiję cię! Zrobię ci taką krzywdę, że nie pokażesz się więcej w pracy! - teraz już się wydzierałem, bo różdżka zaczęła świecić na kolor czarnego atramentu o centymetry od mojego ciała. Szarpnąłem się i dostałem z pięści w bok z taką siłą, że straciłem dech.
- Nie ruszaj się, bo to spieprzę i takie ci już zostanie!
- Nawet-nie-zaczynaj! - wydyszałem usiłując zaczerpnąć powietrza, a później wrzasnąłem wściekle, kiedy poczułem ból spowodowany wiązką palącego promienia On naprawdę to robił! Tatuował mnie na siłę! Byłem wściekły, rozgoryczony, bezsilny. Zabiłbym każdego, kto dostałby się teraz w zasięg moich związanych rąk. - Nienawidzę cię i zabiję! - znowu groziłem mu śmiercią, a on nic sobie z tego nie robił. Słyszałem, jak nuci sobie pod nosem przy tej poniżającej mnie pracy. Pieprzone kwiatki! Naprawdę tatuował na mnie pieprzone, różowe kwiatki!
- Będziesz wyglądał seksownie, nie narzekaj. - zaświergotał.
- Pójdę na dziwki! Zobaczysz! Pójdę z tym chujostwem na dziwki, a później poniżony dodatkowo wytnę to nożem. Sam! - odgrażałem się, co go wyraźnie rozzłościło, bo docisnął różdżkę do tatuażu mocno do mojej skóry. Wrzasnąłem, bo ból sięgał samych żeber, jakby to na nich wypalał mi chrzaniony obrazek. - Poużywam sobie na nich i pójdę się zajebać! Przekonasz się, że nie kłamię! - kląłem na czym świat stoi i nie kłamałem. Taki był mój plan. Jeśli on chciał mnie tak traktować, to i ja potraktuję go po swojemu.
- Spróbuj, a pożałujesz, że się urodziłeś! - syknął i teraz mało delikatnie rysował atramentową różdżką po mojej skórze. Ból był do zniesienia, ale nie świadomość, że skończę jak pieprzony kucyk pony! Gałęzie z kwiatkami? Bez jaj!
*
Nie patrzyłem na to, co mi robi. Nie chciałem patrzeć. Wolałem zamknąć oczy i czekać, a jeśli mnie w końcu wypuści, sprać go do nieprzytomności, zabawić się z grupą chętnych panienek, a później okaleczyć, tak jak mu zapowiedziałem. Niech mnie tylko wypuści. Nie miałem skrupułów, a on nie mógł mnie trzymać w nieskończoność w tym miejscu. W końcu musiał mnie wypuścić, a wtedy sam się przekona do czego jestem zdolny! Myślał, że z czasem straciłem wigor? Że im więcej lat wybija na zegarze, tym szybciej tracę siłę i zdecydowanie? Pomylił się! Jeszcze pożałuje tego, co zrobił! Będzie błagał o przebaczenie, ale będzie za późno i nie znajdzie go we mnie ani odrobinę. A kiedy wykrwawię się, albo w ranę po wycięciu oszpeconej skóry wda się zakażenie, wtedy będę go nachodził po śmierci, nie dam mu spokoju, wymuszę na nim skruchę i nie dopuszczę do tego, by mógł się związać z kimkolwiek innym. Już ja zadbam o to by nikt nie był w stanie wytrzymać z nim w jednym pokoju, a co dopiero mówić o seksie przy duchu, który rzuca komentarzami! Moja zemsta będzie doskonała i bezlitosna, bo nie uderzy w jego ciało, ale w jego zasraną męską dumę! Nie pozwolę mu wygrać! Nigdy!
- Widzisz, już po wszystkim, skończyłem. - oświadczył, a ja poczerwieniałem z wściekłości. Kiedy on ocierał twarz ramieniem, ja miałem ochotę urwać mu ten głupi łeb! Zasraniec! Złapałbym go za te blond włoski i wyrwał je razem ze skórą z durnej pały, a następnie wcisnąłbym je na siłę w tę jego pieprzoną gębę żeby je żarł! Zadbałbym żeby nie mógł stracić przytomności z bólu, więc rozkoszowałbym się jego wyciem i łzami. Może nawet zrobiłby pod siebie? To sprawiłoby mi przyjemność, nie zaprzeczę. Musiałbym go tylko dobrze nastraszyć zanim bym go zabił gołymi rękami. Ot, powiedzmy, że obciąłbym mu jaja nożem do masła, a później zamiast kutasa wyciął babską dziurę! Niech się nacieszy własną cipką! W sumie pewnie wypchałbym ją od razu jego odciętym penisem... I zadzwoniłbym po pogotowie. Tak, chciałbym widzieć minę tych wszystkich lekarzy, kiedy znaleźliby go takiego.
Tak, myślę, że to świetny pomysł. A później dopiero poszedłbym na dziwki i zabić siebie.
- Myślę, że brakuje ci jeszcze jednego na piersi. - jeśli mogłem być jeszcze bardziej wściekły, to właśnie do tego doszło. - Co sądzisz o ptaszkach? Tak, będą pasować.
Czułem, jak ogarnia mnie furia, miałem ochotę rozerwać go na strzępy zębami! Moje ciało nie było jego kartką papieru do kreślenia i bezmyślnego bazgrania! Nie dało się go zmiąć i wyrzucić wymieniając na nowe! Moja skóra była dla mnie bardzo cenna, więc dlaczego ją bezcześcił?!
- Zajebię cię! - syknąłem przez zęby, kiedy zmieniał moją pozycję uważając na przed chwilą powstały tatuaż. Nie widziałem go i nie chciałem widzieć nigdy. Czy potrafiłbym go wyciąć bez patrzenia?
- Powodzenia. Posiedzisz tutaj dopóki się nie uspokoisz. A, tak, twoja praca... cóż, pewnie się nie zdziwią jeśli nagle znikniesz, ale na wszelki wypadek osobiście ich poinformuję, że jesteś bardzo chory. A teraz nie kręć się, bo zrobię ci jakąś szkaradę na piersi, a chcę takie ładne ptaszyny. - bawił się tą sytuacją, mną, wszystkim. Słyszałem to w tonie jego głosu. Nienawidziłem go z każdą chwilą coraz bardziej, a w szczególności, kiedy zaczął na mojej piersi kreślić swoje bohomazy.
Czy skończę w Azkabanie jeśli go zarżnę? A może świat mi podziękuje? Zostanę bohaterem, jakbym powstrzymał koniec świata.
- Nie możesz trzymać mnie tu w nieskończoność, a ja i tak cię wypatroszę, kiedy się uwolnię! - syknąłem wściekle.
- Ależ, ptaszyno... - naprawdę go to bawiło. - Ja nie pozwolę żebyś się wydostał stąd w takim stanie. Cóż, może cię uśpię, wywiozę stąd i zostawię gdzieś daleko? Wrócę za kilka lat, kiedy ochłoniesz. O, więc może powinienem wytatuować ci coś wyjątkowo pstrokatego na penisie? Wtedy nie będziesz sypiał z innymi. Myślę, że kolorowa ważka posadzi cię na miejscu.
- Zrób to a nie ręczę za siebie! - teraz już sam nie potrafiłem określić swojego nastroju. O ile wcześniej byłem wściekły, o tyle teraz nie znałem słowa, który mógłby to oddać.
- Będzie bardzo, bardzo bolało, więc oszczędzę ci chociaż odrobiny tego bólu i znowu cię uśpię. - uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy był okropny. - Nie stawiaj oporu. - Zszedł ze mnie i wrócił ze szklanką wody. - Wypij wszystko do dna, albo wleję to w ciebie siłą. - przystawił naczynie do moich ust i przechylił.

  

czwartek, 10 lipca 2014

Eliksir?

JEŚLI KTÓREGOŚ DNIA NIE POJAWI SIĘ NOTKA, BĘDZIE TO ZNAK, ŻE STRACIŁAM NETA =3= STĄD TEŻ TO SPÓŹNIENIE. PROBLEMY NETOWE

Byłem do niczego z eliksirów i udowodniłem to sobie kolejny już raz. Jak w ogóle miałem cokolwiek osiągnąć, kiedy nie potrafiłem nawet gotować, a co dopiero mówić o eliksirach miłości na bazie... lubczyku? Przecież to szczyt bezczelności stawiać przede mną takie wyzwanie! I pomyśleć, że zacząłem zaledwie dwadzieścia minut temu, a już się poddawałem. Byłem beznadziejny. Nie miałem szans na eliksir i podejrzewałem, że Syri będzie w tym lepszy z jednego powodu – chciałby mnie nakarmić tym swoim „czymś” i w ten sposób pozbyć się mojej złości. Nie musiałem być geniuszem żeby się tego domyślić, kiedy tak się przykładał do pracy. Tylko dlaczego ja musiałem być taki beznadziejny?! Zaczynało mnie to irytować, a kiedy Remus Lupin jest poirytowany...
- Peter, co to jest za glut? - pytanie jednego z kolegów zwróciło moją uwagę, więc odwróciłem ją od mojego błotnego eliksiru, który już zdążyłem przygotować, i skupiłem na tym, co wystawało z kociołka przyjaciela.
- Czy to ma oczka? - wiedziałem, że nie powinienem zadawać tego pytania, ale nie mogłem się powstrzymać.
- Stary, to ma nawet dwie głowy! – James wyglądał na przestraszonego, kiedy to mówił. - Kiedy ostatnio Peter coś sknocił, mieliśmy problem z wydostaniem się z sali.
- To nie moja wina! - pisnął twórca kreatury, która właśnie wyłaziła z jego kociołka.
- Merlinie, to się rusza! - tym razem dziewczęcy pisk.
- Nie moja wina! Wpadły tam muchy, nie wrzuciłem ich! Same przelatywały i nagle wpadły! - nie, nie chciałem wiedzieć dlaczego. Trójkąt Bermudzki w kociołku Petera, to tłumaczyło, w jaki sposób zginęło tyle statków i samolotów! Ktoś równie nieporadny, jak Pettigrew musiał tam rozlać jeden ze swoich nieudanych eksperymentów!
- Spokojnie, to nic groźnego! - do akcji wkroczył Slighorn, który przebił się przez uczniów otaczających ławkę Petera. Kiedy oni się tam zebrali? - Zaraz to naprawimy! Ależ to ma zębiska...
- Przekonacie się, kiedyś o Peterze przeczytamy w Proroku Codziennym. Stworzył broń z niczego. Odkrył nowy eliksir na bazie rosołu. - chłopcy z mojej grupy chyba powoli oswajali się z myślą, że jakiś glut wychodzi z kociołka na stolik, bo chwilowo wcale się tym nie przejmowali.
- Nie wiem, czy jest się z czego cieszyć. To zmienia kolor. - włączył się kolejny.
- Urocze. - Zardi przerwała im zachwyty. - Profesorze, jest pan w stanie coś z tym zrobić? To chyba wcale nie jest takie bezpieczne, trochę zbyt szaleńczo kłapie zębiskami.
- Czymkolwiek jest ten mały Peterek, musimy mieć pewność, że nie zacznie się rozrastać i nie połknie żadnego z nas. - Syriusz przyglądał się glutowi z dwiema głowami i dwoma parami oczu z wyraźnym niesmakiem.
- Glutomuszilla! - Potter zabłysnął tak jak zawsze, więc nikt nie skomentował.
- Oj, przestańcie, przestańcie! Zaraz się tego pozbędziemy. - nauczyciel wyciągnął różdżkę i machnął w stronę gluta. Zielone światło wniknęło w bursztynową powłokę i teraz lśniło w środku, jak lampka.
- Żarłoczne. - mruknął Syriusz.
- Zabawa, zabawą, ale ja mam pytanie. - Zardi spojrzała na glut, który właśnie upadł na stolik. - Jak można zrobić coś takiego z rosołu? Nie oszukujmy się, to nie jest normalne? Lubczyk, woda, trochę jakiegoś tłuszczu. - zaczęła przeglądać to, co chłopak miał wyciągnięte. - Wróć. Tłuszczu? - uniosła brew pokazując pudełeczko nauczycielowi, który powąchał niepewnie zawartość.
- Z dinozaura... Chyba.
- To możliwe? - teraz to ja zostałem zaskoczony. Tłuszcz z dinozaura, bez przesady!
- Genetycznie odtwarzany. Kiedy dodasz trochę magii do mugolskich sposobów rozmnażania żywności... Ale skąd ty to w ogóle wziąłeś?! - mężczyzna spojrzał na Petera karcąco i założył pusty kociołek na pełznącego w stronę krawędzi gluta.
- Udusi go pan! - Evans musiała uderzyć się w łeb.
- Chcesz zająć jego miejsce? - warknąłem na nią. - Ja chętnie przytrzymam kociołek, kiedy pod nim będziesz. Nie zapomnij zapukać ostatkiem sił żebym wiedział, że mogę już wyluzować.
- Dzieci, dzieci, dzieci! Proszę się nie kłócić. Aby się tego pozbyć należy pozbawić to dostępu do światła. Nie ważne na jakim tłuszczu powstało, nadal żywi się za pomocą fotosyntezy, ponieważ składa się w głównej mierze z roślin! - czy on naprawdę w to wierzył? Nie było to jednak istotne. - Obawiam się, że na tym zakończymy dzisiejsze zajęcia. Nie chciałbym żeby znowu pojawił się podobny, niezidentyfikowany problem. Remusie, zostaw mi swoje... swój eliksir. - chciał powiedzieć „błoto”! Na pewno chciał powiedzieć „błoto”! I nie mogłem mu się dziwić. Moje starania naprawdę były opłakane, a teraz nauczyciel eliksirów będzie topił gluta w moim błocie. Ma się ten talent do zapobiegania kłopotom zanim jeszcze powstały.
- Chodź, Remusie. Nie ma sensu tutaj tkwić i czekać aż coś się wydarzy. Lepiej od razu się stąd zmywajmy. - Syriusz złapał mnie za ramię i pokierował moimi krokami. Nie miał odwagi chwycić za dłoń i dobrze, bo moja reakcja mogłaby być bardzo nieprzewidywalna.
- Pettigrew. - nauczyciel zwrócił się do Petera stojąc już twarzą w twarz z glutem, którego chwilowo wypuścił z kociołka. - Poczekasz na mnie pod drzwiami. Musimy porozmawiać o kilku sprawach.
- T... Tak. - pisnął chłopak i jakby zmniejszył się o kilkanaście centymetrów. Podreptał za nami i dopiero za gabinetem uderzył w lament. - Wyrzuci mnie! Jestem pewny, że mnie wyrzuci ze swoich zajęć! - łzy jak grochy wypływały z jego oczu. - To kolejny raz, kiedy robię coś nie tak, wywali mnie.
- Daj spokój, Peter. - James poklepał go po plecach. - A na co ci eliksiry? Chcesz pomagać mamie w sklepie, prawda? Więc nie potrzebujesz eliksirów. W słodyczach nie masz sobie równych, więc możesz olać eliksiry. Tym bardziej jeśli nie masz do nich smykałki. Ja to inna sprawa, bez eliksirów nie miałbym szans na bycie Aurorem.
- Potter, ale ty masz chyba zakaz, nie? Ktoś ci chyba powiedział, że masz zapomnieć o pracy Autora i uderzać do Ministerstwa? - Syriusz wydawał się usatysfakcjonowany tym, że mógł wytknąć okularnikowi ten fakt.
- Lily jeszcze zmieni zdanie, przekonasz się! - mruknął niezadowolony chłopak.
Stałem na uboczu przysłuchując się ich rozmowie. Czy detektyw potrzebuje eliksirów? Chyba tak, a przynajmniej w stopniu wystarczającym do tworzenia podstawowych mieszanek i ich rozróżniania. Do trudniejszych spraw będę musiał znaleźć sobie kogoś lepszego. Może Zardi? Tak, sądzę, że ona chętnie by mi pomogła, a jej eliksiry były zdecydowanie lepsze od moich. Może znajdzie się ktoś ze starszych roczników, przecież moi koledzy skończyli szkołę, ale nie zniknęli z tego świata. Zawsze mogłem zasięgnąć ich porady, jeśli pojawi się problem.
Te myśli mnie odprężały. Już wiedziałem, że wyślę im wszystkim moje wizytówki, kiedy otworzę swoją agencję. Będą mogli skorzystać z moich usług, ale także powinni odpowiedzieć na mój gest, a wtedy dowiem się czym się teraz zajmują i będę wiedział do kogo się zwrócić w razie potrzeby.
- Myślisz o czymś miłym? Uśmiechasz się. - Syriusz zwrócił na mnie uwagę i swoim pytaniem wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak, ale na pewno nie o tobie! - syknąłem i pożałowałem tego trochę widząc, że chłopak poczuł się dotknięty. - Myślałem o mojej przyszłości. O tym, co ostatnio postanowiłem robić. - chłopak skinął głową w milczeniu. - Naprawdę uważam, że to będzie idealna praca dla mnie. - dodałem żeby Syri mógł podjąć rozmowę. Nie musieliśmy być już parą żeby stanowić zespół.
- Ja... Ja będę tłumaczył runy. - przyznał się do tego otwarcie i popatrzył na mnie przepraszająco.
- Jesteś dużym chłopcem, więc nie będę ci rozkazywał. Będziesz robił to, co chcesz robić. - wzruszyłem ramionami, chociaż na myśl o runach coś mnie skręcało w środku. Wszystko dlatego, że to oznaczało spotkania z Wavelem, co szczerze mnie przerażało. Syriusz i Victor Wavele... było mi niedobrze na samą myśl o tym.
- Potter, co planujesz robić w ministerstwie? - odezwałem się do okularnika po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu. Był zdziwiony, już miał rzucić niemiłym komentarzem, ale powstrzymał się.
- Nie mam pojęcia, ale nie usiedzę na tyłku podpisując papiery tak, jak chciałaby tego Lily. Muszę pomyśleć o czymś konkretnym. Jakie w ogóle maja tam interesujące stanowiska?
- A mają jakieś? - na twarzy Petera pojawiło się szczere zdumienie.
- Dobre pytanie, Pet. Podejrzewam, że trzeba będzie zapytać o to McGonagall. Ona zajmuje się naszą przyszłością, więc może coś mi podpowie. - chłopak poprawił okularki.
- Wybierz coś przydatnego dla mnie. - mruknąłem niby to mimochodem. - Będę detektywem, więc przydadzą mi się wtyki i specjaliści.
- Hm, to uczciwy układ, bo mi przyda się człowiek na ulicy. - James skinął głową. Właśnie zakopaliśmy topór wojenny i zaczynaliśmy na nowo naszą znajomość. Cała czwórka jako koledzy, a może kiedyś znowu przyjaciele.

niedziela, 6 lipca 2014

Kartka z pamiętnika CCL - Alen Neren

Stojąc pod drzwiami mieszkania, które Blood wynajmował całkiem tanio od starej wiedźmy z ukochanym pieskiem, zastanawiałem się czy powinienem zadzwonić, czy może skorzystać z kluczy, jakie dal mi tydzień po swojej przeprowadzce w to miejsce. Ostatecznie postanowiłem wejść niezapowiedziany, jako że rozmawiałem wcześniej ze staruszką i dowiedziałem się kilka rzeczy o moim nieszczęsnym chłopaku.
W mieszkaniu było cicho, jakby „bezludnie”, ale wiedziałem, że to niemożliwe. Podszedłem pod drzwi sypialni i wszedłem do środka. Jedno machnięcie różdżką, które rozsunęło zasłony wpuszczając do pomieszczenia światło słoneczne, i już widziałem, gdzie znajdę Blooda. Skotłowana pościel poruszyła się, kiedy ktoś zniknął całkowicie pod nią żeby nie być narażonym na działanie „zbyt” jasnych promieni.
- Pora wstawać! - krzyknąłem i złapałem za przykrycie, zdejmując je ze zwiniętego w kłębek Zachira. - No dalej, już prawie południe! - nie miałem litości.
Denny uchylił powieki robiąc z dłoni daszek nad oczyma, chcąc by okrywał je cień. Patrzył na mnie przez zaczerwienione szparki, w których fiolet jego tęczówek niemal był niewidoczny.
- Dlaczego mnie torturujesz? - zapytał padając na łóżko i zakrywając oczy ramieniem.
- Ponieważ rozmawiałem z tą miłą panią, która każdej nocy wyprowadza swoją wielką bestię na spacer. Dokładnie o trzeciej nad ranem, jeśli mam być dokładny, a u ciebie zawsze pali się wtedy światło. Mało tego! Gasisz je pół godziny później i nie widać cię do południa. - patrzyłem na chłopaka, do którego chyba niewiele docierało. Miał na sobie bokserki w piranie i... bokserki w piranie. - Denny, czy ty masz depresję?
- Co?! - przynajmniej to go dobudziło. - Coś ty znowu wymyślił?!
- Kładziesz się spać bardzo późno, a więc masz problemy z zasypianiem. Rano nie możesz się podnieść. Twoje mieszkanie wygląda jak... - rozejrzałem się - śmietnik. Nie powiesz mi, że to normalne. Kiedy ostatnio się widzieliśmy? - splotłem ramiona na piersi. - No dalej, odpowiedz! Kiedy ostatnio się spotkaliśmy.
- Y... - widziałem na jego bladej twarzy o podkrążonych oczach zamyślenie. Liczył. - Tydzień temu? - pokręciłem głową. - Dwa tygodnie?
- Miesiąc. - zlitowałem się nad nim. - Widzieliśmy się przed miesiącem.
- Niemożliwe! - obruszył się, chociaż dostrzegłem cień zwątpienia na jego przystojnej, wymęczonej twarzy.
- Co tydzień wysyłałem do ciebie sowę. Nie odpowiedziałeś na żadną.
- Dwa dni temu przyleciała! Odpisywałem nawet, ale ostatecznie nie wiedziałem co napisać, więc zostawiłem to na później!
- Denny... Ostatnia sowa dotarła tutaj tydzień temu. Caaaały tydzień. Nie zaprzeczysz, że masz problem. - tym razem wziąłem się pod boki. - Wyleczyłem cię z myśli i prób samobójczych, ale jeśli masz depresję to nie chcę się w ostatniej chwili dowiedzieć jaką. Wprowadzam się do ciebie, więc ogarnij pokój.
- Co?! - byłem niezły. Potrafiłem dwa razy pobudzić go do życia, powinienem chyba rozpocząć terapię z ludźmi z depresją. Leczenie słowne, taaak. Byłbym światowej sławy specjalistą.
- Wprowadzam się do ciebie. Mój facet nawet nie wie, że nie widzieliśmy się od miesiąca. Jestem na przyuczeniu, więc czasami będę późno wracał i z czasem będę też potrzebował własnej pracowni jako różdżkarz, ale przynajmniej dorzucę się do opłat. Ty chwilowo nie pracujesz, żyjesz na resztkach oszczędności, pewnie nawet nie jesz za dobrze. Nie obchodzi mnie, czy będziesz musiał zamienić się w moją żonę i gotować, sprzątać, zajmować się ogólnie domem, ale już ja znajdę ci zajęcie, darmozjadzie. Brakuje ci szkoły i otoczenia ludzi, mi także, ale każdy kończy kiedyś Hogwart, więc podnieś dupsko i jazda do roboty. Zaraz wrócę tu z moimi rzeczami, zakupami i sam nie wiem, co jeszcze zgarnę po drodze. Nie gap się na mnie. Wziąłem wolne żeby cię odwiedzić i oto co zastaję! - wskazałem rękoma na bałagan, jaki panował w pokoju. Nie chciałem widzieć kuchni, ale chyba musiałem do niej zajrzeć. Teraz wychodzę, ale kiedy wrócę, chcę żeby tutaj panował względny porządek. Pomogę ci z kurzami, odkurzaniem, myciem, ale te śmieci masz wyrzucić, albo zgarnąć na kupkę to, co będzie ci potrzebne. Nie gap się tak na mnie. Jeśli nie spełnisz mojego rozkazu, to nie jest prośba, dobrze słyszałeś, to... to wymyślę coś wyjątkowo paskudnego. Może nawet cię zgwałcę? - uśmiechnąłem się przymilnie żeby wiedział, że nie żartowałem. Musiałem być twardy. Ten jeden raz musiałem porzucić swoją wesołość i idiotyzm by on się podniósł i znowu był tym gburem, którego uwielbiałem, a nie wrakiem.
Opuściłem jego mieszkanie i miałem wrażenie, że wrócę do tego samego bałaganu, kiedy już załatwię wszystkie sprawunki. Nie miałem niestety innego wyjścia, jak tylko działać, kiedy Blood mnie potrzebował. Złapałem Błędnego Rycerza i wróciłem do domu w mgnieniu oka. Cóż, w dalszym ciągu mieszkałem z rodziną, więc ulżyło im chyba, kiedy powiedziałem, że przenoszę się do kolegi, który ma problemy i pewnie nie prędko, o ile w ogóle, wrócę do nich. Teraz mieli jeden pokój więcej, więc nic dziwnego, że żegnali mnie wylewnie. Syna mniej. Gorzej było z zapakowaniem wszystkiego, czego potrzebowałem. W tym musiała mi pomóc babcia. Nie oszczędziła sobie komentarza, że moja matka, też nigdy nie miała ręki do pakowania. Zasmuciło mnie to i poprawiło mi humor jednocześnie. Cieszyłem się, że ją przypominam, ale też nadal za nią tęskniłem.
Uznałem, że niektóre rzeczy zostawię w domu i pozwolę zapakować do pudeł, a kiedyś po nie wrócę. Przecież mieszkanie Blooda było malutkie, więc nie mogłem się do niego zwalić ze wszystkim. Z jednego śmietnika zrobiłbym kolejny.
Zarzuciłem na ramię torbę, która mimo zaklęcia ważyła tonę. Nie pozostawało mi nic innego jak działać dalej równie zdecydowanie i nie pozwolić sobie na zwątpienie. Kochałem rodzinę, ale Blood bardziej mnie teraz potrzebował. Upewniły mnie w tym zakupy w moim ulubionym sklepie ze zdrową żywnością z całego świata. To tam zaopatrzyłem się w niezbędną zieleninę, mięso, owoce, które miały poprawić stan psychiczny mojego kochanka, oraz dużo ryb. Gdyby sprzedawali syreny, pewnie chętnie kupiłbym kilka. Na szczęście ich sprzedaż była zakazana, a one były pod ochroną, więc nie kusiło mnie żeby kombinować.
Wykosztowałem się trochę, ale wiedziałem, że warto. Nawet jeśli mój Blood nie od razu zachwyci się smakiem mojej kuchni, z czasem zdołam ją doprowadzić do perfekcji, a wtedy nawet depresja nie przeszkodzi mu w rozkoszowaniu się nią. Zresztą, Blood nigdy nie przykładał zbytniej wagi do tego, co jadł. Ja to zmienię, ale zacznę od prostych dań, jakie zawsze robiła moja babcia. Przecież Blood nie znał domowej kuchni, a przynajmniej nie miał jej na co dzień.
- Wróciłem, więc mam nadzieję, że posprzątałeś! - krzyknąłem wchodząc do jego mieszkania po kilku godzinach nieobecności. Nie doczekałem się odpowiedzi, ale słyszałem, że Blood uwija się w kuchni. Dobrze, że miał na tyle przyzwoitości, bo jego łazienka i kuchnia były miejscami, których nie chciałem odwiedzać przed sprzątaniem właściciela. - Merlinie, Blood! Co ty robisz pod zlewem?! - złapałem się za głowę. Co on kombinował?!
- Zatkał się! Myłem naczynia i się zatkał! - nic dziwnego. Sam bym się zatkał gdyby ktoś zaczął we mnie pakować brudy z miesiąca. Mój Denny chyba wracał do życia bardzo szybko, od kiedy usłyszał, że się wprowadzam, bo był ubrany w swoje czarne ciuchy, które tak zawsze lubił.
- A dlaczego jesteś mokry? - chyba znałem odpowiedź. - Odkręcałeś go, kiedy w środku nadal była woda?
- Zamknij się! - warknął na mnie. A więc trafiłem.
- Widać, że jestem ci tutaj potrzebny. - westchnąłem i zacząłem wypełniać lodówkę jedzeniem. Czułem się wyjątkowo, ponieważ przypominało mi to mieszkanie w miłosnym gniazdku. Zazdrościłem sam sobie. I byłem na dobrej drodze do wyleczenia Blooda z depresji. - Jadłeś śniadanie? - głupie pytanie. Oczywiście, że nie jadł, bo niby co? Zabrałem się więc do pracy w jego jako takiej kuchni, którą musiałem jeszcze dobrze wyszorować zanim będę mógł się w niej czuć komfortowo.
Wypłoszyłem go cudem spod zlewu i nakarmiłem, dałem herbatki i pozwoliłem mu wrócić do pracy. W tym czasie zająłem się ogarnianiem innych pokoi. Nie chciałem przecież kręcić się dłużej po jego aktualnym królestwie. Obiad poczeka. Czy ja zachowywałem się jak przewrażliwiona młoda żona? Obawiałem się, że tak, ale nie miałem innego wyjścia, kiedy kochałem Blooda, a teraz otwierała się przede mną szansa na wspólne życie. Może nawyknie do mnie do tego stopnia, że zaczniemy wspólnie żyć w większym mieszkaniu? Do tego czasu miałem jeszcze wiele do zrobienia, ale mogłem marzyć. Tak, na to mogłem pozwolić sobie zawsze.
Nasze życie zaczynało się od nowa i tym razem już się nam nie wymknie z rąk. Nie dopuszczę do tego, ponieważ wiem, że Blood woli chować głowę w piasek i dlatego wszystko jest na moich ramionach. I wcale mi to nie przeszkadza.
- Szlag! - doszedł mnie wściekły syk z kuchni. Znowu coś poszło nie tak, a ja cieszyłem się z tego jak dziecko.

czwartek, 3 lipca 2014

Eliksir miłości?

Czułem się poirytowany i miałem ochotę zrobić krzywdę pewnej bardzo konkretnej osobie, która wpatrywała się we mnie nachalnie, jakbym wyrządził jej krzywdę. Syriusz Black – esencja moich problemów i złego samopoczucia.
- Czego się gapisz?! - nie wytrzymałem i ofukałem chłopaka, kiedy staliśmy przed salą lekcyjną czekając na eliksiry.
- Wiesz doskonale o co chodzi. - powiedział tonem, który wskazywał na skrajne nadąsanie.
- Należało ci się! Powinieneś być mu wdzięczny, że nie dostałeś w łeb jajecznicą! Ja na jego miejscu pewnie bym tak postąpił. Ale nie byłem na jego miejscu, ponieważ chwilowo nie mam za kim się wstawiać. - wymusiłem wredny uśmiech. - Wyobraź sobie, że mój chłopak coś kręcił z nauczycielem run. Zupełnie jakby każdy przystojny profesor w tej szkole był gejem, który leci na uczniów. Może to jakaś przypadłość i powinienem to zbadać? - mina Syriusza zdradzała mi, że było w tym trochę prawdy. - Sam widzisz, że jesteś winny! - wytknąłem mu. - Więc przestań się patrzyć, jakbym to ja zawinił! - dobrze, że nie mieliśmy słuchaczy, bo pewnie stanowilibyśmy atrakcję całej okolicy tego korytarza. - Winny, winny i jeszcze raz winny. A teraz zabieraj ze mnie te swoje szacowne spojrzenie, bo zrobię ci krzywdę. Jestem zły, nasz związek jest w zawieszeniu, nadal nie wiem, kiedy mi przejdzie. A do tego czasu jesteśmy tylko kolegami. - prawdę mówiąc nawet nie czułem bólu mówiąc te słowa. Już chyba oswoiłem się z tą myślą i Syriusz również musiał, bo skinął potakująco.
- Byliśmy razem przez tyle lat, przetrwaliśmy tak wiele. Myślisz, że to jest ta ostateczna próba, która nas rozdzieli?
- Prawdę mówiąc, Syriuszu, nie mam pojęcia. Przekonamy się z czasem. - westchnąłem.
- Nie rozmawiam z Wavelem. - powiedział błagalnie. - To moja i jego wina, więc nie chcę z nim rozmawiać.
- Syriuszu, wiesz, że to nic nie da. Starło się i chociaż nie mam pojęcia, co było tak naprawdę między wami, to i tak nie potrafię przezwyciężyć samego siebie.
- Ja będę czekał.
- Dobrze już, dobrze. - machnąłem ręką. - Tylko się nie gap, jasne? - znowu uderzyłem w pretensjonalny ton. - To mnie denerwuje, kiedy się wpatrujesz i czegoś chcesz, coś ci się nie podoba, a przecież sam zawaliłeś.
- Tak, przepraszam. Razem z Jamesem wybieramy się do Hogsmeade w najbliższy weekend. Chciałbyś z nami iść? - chyba nawet nie pomyślał, jak wielką popełnił gafę.
- Między mną i Potterem jest jeszcze gorzej niż między tobą i mną. - przypomniałem mu. - Chciał mnie zdradzić przed swoją dziewczyną, tego się nie wybacza o tak sobie. Chyba prędzej potrafiłbym machnąć ręką na twoją zdradę, nawet gdybyś sypiał z Wavelem, niż na to, że on chciał powiedzieć jej kim jestem. Ona mnie nienawidzi, Merlin wie, co zrobiłaby z taką wiedzą na mój temat. Nie, na coś takiego nigdy się nie zgodzę.
- Oszalałeś?! Nigdy nie sypiałbym z nikim innym! - Syriusz naprawdę wydawał się oburzony. - Do łóżka nie poszedłbym z nikim, rozumiesz? Nawet żeby spać do rana! Ty jesteś moim jedynym, Remusie! - wydawał się mówić prawdę, ale nie chciałem ryzykować, więc przyjąłem to do wiadomości skinięciem głowy.
Uczniowie zaczęli się schodzić, więc temat był zamknięty.
- Remusie, a nie możemy być znowu przyjaciółmi? Tylko przyjaciółmi. Albo chociaż kolegami, jeśli nie potrafisz mi nadal zaufać. Proszę cię. Nie będę się narzucał, ale czasami chciałbym porozmawiać. - tego chyba nie mogłem mu odmówić.
- Pomyślę o tym i dam ci znać, kiedy już się namyślę. - to raczej nie było żadne potwierdzenie, ale wyjąłem z kieszeni kilka galaretek w czekoladzie i zacząłem je jeść by odgonić od siebie smutki, negatywne myśli i spojrzeć na prośbę Syriusza jakoś przychylniej. Mój zasłodzony organizm działał zawsze inaczej niż zasolony. Po łakociach byłem łagodniejszy i bardziej ugodowy, ale jednocześnie strasznie rozleniwiony.
Slughorn pojawił się niedługo po ostatnich uczniach. W tym czasie miałem za sobą osiem galaretek i postanowiłem zostawić sobie resztę na później. Nauczyciel wydawał się zapalony do pracy z nami, czego nie potrafiłem wyjaśnić. Zazwyczaj przypominał ociężałego hipopotama, który wściekły może zrobić ci krzywdę, ale leniwy nie wykonuje żadnych zbędnych ruchów.
- Panie, panowie, chłopcy i dziewczęta! Mam dla was znakomitą wiadomość! - zaczął świergotliwym tonem, który zmroził mi krew w żyłach. - Wracam do was prosto z cieplarni, więc jak się pewnie domyślacie, możemy w dniu dzisiejszym zająć się czymś zupełnie nowym! - czym on się tak cieszył? - Otóż... Ach, oczywiście. Wejdźmy najpierw do sali. Proszę, proszę, kochani. Siadajcie i zaraz wszystko wyjaśnię. - przepchnął swoje wielkie ciało przez drzwi i stając przed biurkiem oparł o nie ręce.
„O, nie. Błagam, nie!” myślałem, patrząc jak nauczyciel odbija się ciężko od ziemi i z plaśnięciem ląduje na blacie biurka. Drewno zaskrzypiało przeraźliwie, nogi mebla rozeszły się na boki, ale na szczęście nic się nie złamało. Gdyby pękło ktoś na pewno ucierpiałby na tym dostając odłamkiem.
- A więc, kochani! - zaklaskał w dłonie. - Dziś zajmiemy się eliksirami miłosnymi! - przez chwilę zapanowała cisza, podczas której on uśmiechał się szeroko, a ja zaczynałem rozumieć jego wyśmienity humor. A więc planował zdobyć Sprout eliksirem...
- Panie profesorze! - usłyszałem głos Evans i miałem ochotę zamknąć jej tę buźkę siłą. Może byłem uczulony na jej głos? - Sam pan kiedyś wspominał, że coś takiego nie istnieje, a wszelkie eliksiry na tyle mocne by działały, powodują okropne konsekwencje dla zdrowia.
- Tak, tak, naturalnie! - mężczyzna machnął ręką. - Ponieważ żadne zaklęcia nie mogą zastąpić prawdziwego uczucia, ale uczuciom można pomagać. Naszym zadaniem będzie stworzenie naturalnego eliksiru, który ma pobudzić ludzkie zmysły do reakcji. To coś w stylu naturalnej kuracji rozkochującej. Słyszeliście na pewno o aromatach i smakach, które uważa się za afrodyzjaki. Tak naprawdę nie chodzi tu o fizyczne, ale o doznania zmysłowe. Lubczyk, który dodaje się do zupy jest jednym z nich. I od tego zaczniemy. Waszym zadaniem będzie wykorzystać właściwości lubczyku w eliksirze miłosnym. Zapach, smak, to co uważacie za wartościowe. Ja nie będę wam pomagał, niczego nie podpowiem. Przekonamy się na ile wyczulone są wasze zmysły i czy jesteście podatni na wpływy afrodyzjaków. Nie ma nic za darmo, więc osoba, który w ciągu najbliższych tygodni tematycznych stworzy eliksir, którym zdoła zainteresować najwięcej osób, otrzyma ode mnie dodatkowe punkty na egzamin końcoworoczny. A dokładniej, zdobędzie zaliczenie już teraz, a podczas egzaminu będzie walczyć o lepszą ocenę. Myślę, że to opłaca się nawet tym, którzy woleliby nie angażować się w nic i unikać nauki.
Ktoś zapukał do drzwi. Sprout przyniosła niezbędne zielsko do naszych dzisiejszych zajęć. Slughorn rozdzielił roślinkę między wszystkie osoby na jego zajęciach i powiedział, na której stronie powinienem szukać jakiegoś stosownego sposobu. Nawet nie wiedziałem, że w podręczniku znajdują się takie podpowiedzi.
- Może zdołam cię tym przekonać. - Syriusz szepnął cicho siadając na miejscu obok mnie. Nie wyganiałem go, bo przecież musiałem mieć jakieś towarzystwa, a nie odpowiadała mi Evans, James, czy Peter. Zresztą, wolałem już kogoś znajomego, nawet jeśli pokłóconego ze mną o domniemaną zdradę. Przecież ze sobą rozmawialiśmy, chociaż rzadko.
- Nie uda ci się to. - stwierdziłem tylko i rozłożyłem swoje przyrządy i najpotrzebniejsze zioła, które czasami ze sobą nosiłem ponieważ ich zapach sprawiał mi przyjemność i zagłuszał smród niepranej od dawna torby.
- Przekonasz się! - Black był zmotywowany. Chyba sądził, że eliksir zdoła odgonić ode mnie złość na niego, żal i nieufność. Nie wierzyłem żeby głupi eliksir z lubczyku mógł mieć taką moc, ale nie rozwiewałem jego marzeń. Blackowi i tak nie sposób przegadać do rozsądku.
- Działajcie, działajcie! Wasze starania mogą przybliżyć was do egzaminu, jak także do waszej miłości życia! - nawoływał nauczyciel, który chyba naprawdę chciał żeby się nam udało. Pewnie przetestowałby nasze eliksiry ba Sprout, ale to nie była moja sprawa. Dla mnie liczył się egzamin, który chciałem zdać, a najlepszy w tej dziedzinie nie jestem, eliksiry to mój sposób na mniej nauki na egzamin, to pewność pozytywnej oceny, jaką mógłbym zdobyć.
- Nie przeszkadzaj mi więcej. - powiedziałem do Blacka i powiędnąłem rękawy koszuli aż po łokcie. - Black była zrozumiał bo odsunął się robiąc mi więcej miejsca. I słusznie, mógłbym zwalić winę za niepowodzenie na niego, a przecież to ja jestem słaby z eliksirów. Czy naprawdę oskarżyłbym go o swoją porażkę? Nie wiedziałem, ale moje humorki były okropne, więc byłem zdolny do wszystkiego.