niedziela, 31 sierpnia 2014

Wakacyjne zajęcie

NA AI NO TENSHI NOWA NOTKA ^^

4 lipca
Tydzień dzielił mnie od wyjazdu na wakacje do Shevy i niemal miesiąc od obiecanych wakacji z Syriuszem, Potterem i Pettigrew nad morzem. Początkowo oba te wyjazdy miały być bardzo długie, ale ostatecznie skróciłem je znacznie, jako że nie wytrzymałbym zbyt długo bez rodziców, a przecież miałem tylko te wakacje żeby się nimi nacieszyć, a później oddalone o całe miesiące święta. Z kolegami mogłem jeszcze spędzić naprawdę wiele czasu, ale z rodziną już nie. Dwa tygodnie u Shevy, tydzień w domu, dwa nad morzem i znowu domek. Taki był aktualny plan i ten podobał mi się najbardziej.
- Mamo, usiądź sobie, a ja zaniosę koszyk. - zaoferowałem podnosząc się ze swojego miejsca, które zajmowałem w rogu sklepu od kiedy przyszedłem z mamą do pracy. - Rozniosę zamówienia i tak nie mam co robić, a dawniej spisywałem się wcale nie najgorzej.
- No tak, w sumie masz rację. Przecież mogę cię wykorzystać do roznoszenia zamówień. - przytaknęła raczej sama sobie niż mi. Jej niedawny pomysł ze sprzedażą eliksirów z dostawą do wskazanego miejsca na Pokątnej i w okolicy był strzałem w dziesiątkę. Wiele osób korzystało z okazji żeby nie wychodzić ze swoich sklepów, nie zamykać ich, a jednak robić zakupy. Idąc do pracy zostawiali karteczkę w nasze skrzynce zamówień, podawali swoje dane oraz miejsce dostarczenia przesyłki tego konkretnego dnia i gotowe. Z tego sposoby korzystały nawet osoby, które nie prowadziły swoich interesów na Pokątnej, ale były zwyczajnie zbyt leniwe żeby biegać z jednego miejsca w drugie. Prosili żeby znaleźć ich w wybranym miejscu w godzinach dostawy, a więc między13 a 14. Pomogłem więc mamie zapakować koszyk z zamówieniami, zgarnąłem dokładną listę i zadowolony wyszedłem ze sklepu by wyrwać się nudzie i zaspokoić moją potrzebę minimalnego chociażby ruchu.
- Dzień dobry, Eliksiry Na Miejsce! - rzuciłem głośno wchodząc do jednego ze sklepów. W ten sposób osoba zainteresowana wiedziała, że to jej szukam.
- Tutaj, tutaj! - rozległo się zza lady. Podszedłem więc dziarsko od mężczyzny, który właśnie zajęty był naprawianiem kontuaru, którego ścianka nie wytrzymała ciężaru blatu, a teraz należało ją skleić uważnie żeby nie nabrudzić i nie zniszczyć drewna.
- Mam dla pana Talboota trzy buteleczki... - zacząłem, ale mi przerwano.
- Tak, chłopcze. Podaj mi różdżkę i przytrzymaj klej. - wskazał na krzesło za sobą i wyciągnął rękę z pudełeczkiem. Wziąłem je od niego uznając, że trzeba być miłym dla stałych klientów i w miejsce pudełka wsunąłem różdżkę. Kilka błysków, dwa ciężkie sapnięcia i siwy, brodaty mężczyzna już podniósł się na nogi. - No, mam nadzieję, że wytrzyma! - oświadczył tryumfalnie. - A teraz interesy. - uśmiechnął się do mnie i podał wyliczone dokładnie monety. Wręczyłem mu trzy buteleczki z czerwonym płynem w środku.
- Dziękujemy za skorzystanie z naszej oferty Eliksirów Na Miejsce i zapraszamy do tego ponownie. - powiedziałem starając się brzmieć jak najmilej i entuzjastycznie. Mama wyjaśniła mi wczoraj, że to bardzo ważne, ponieważ nasz entuzjazm i dobry humor udziela się innym i tym chętniej znowu coś od nas kupują.
Spojrzałem na kolejne nazwisko i adres na liście i uśmiechnąłem się szeroko, kiedy dwa miejsca niżej zauważyłem znajome dane. Fillip Ballack prosił o dwie buteleczki środka na poprawienie trawienia u dzieci, środek na otarcia i siniaki oraz coś na złagodzenie niestrawności. Widać jego dziecko nie potrafiło usiedzieć na tyłeczku i wszędzie było go pełno. Wywracał się, jadł w pośpiechu, podjadał między posiłkami, kiedy rodzice nie patrzyli. Nie dziwiłem się temu. W końcu był tak pełen życia, a rodzice tak bardzo go kochali. Postanowiłem zboczyć trochę z obranej trasy i wpaść do ich sklepu z akcesoriami do quidditcha, ale szybko odrzuciłem tę myśl. Lepiej żebym wpadł tam na końcu! Wtedy mógłbym zostać trochę dłużej. Schowałem do kieszeni monety i pożegnałem się z właścicielem niewielkiej kawiarni, którą odwiedziłem na dobry początek. Teraz musiałem wpaść do pani Pettigrew, która zażyczyła sobie coś na wzdęcia i ból stóp. Nie chciałem tego komentować, jako że było dosyć oczywiste, że nogi muszą boleć kiedy nosi się taki ciężar, a napompowany brzuch wcale nie pomaga w byciu lżejszym, co najwidoczniej doskonale wiedziała. Może spotkam nawet Petera? Nie narzekałbym na krótką rozmowę z kolegą. Zresztą, on również pomagał mamie, więc nie miałby czasu na dłuższe pogaduchy. Pani Pettigrew rozpieszczała syna, ale równie poważnie i z miłością traktowała swoją cukiernię. Tak więc Peter musiał pracować na rzecz swojej dochodowej siostry, która odwdzięczała mu się darmowymi łakociami.
- Peti, kochanie, Remus przyszedł! - powitało mnie wołanie kobiety. - Pomagasz mamie? - zwróciła się do mnie, a ja skinąłem głową. Czy ona była grubsza niż poprzednio? Wolałem nie zdradzić się ze swoimi myślami. - Zaraz dam ci pieniądze. - zaświergotała i zanurkowała w drzwiach zaplecza, z których teraz wyszedł Peter.
- Cześć. - rzucił z uśmiechem. - Właśnie kroiłem tertilówkę.
- Co?
- Pyszota! Czekoladowy biszkopcik, krem, śliwki w czekoladzie. Najlepsze na świecie! Ale mama nie pozwoliła mi nawet skosztować, więc wyrwałeś mnie z piekła.
- Więc jesteś mi winny ratunek. - powiedziałem z uśmiechem wykładając na ladę zamówienie jego mamy. - Jak ci płynie początek wakacji?
- Nie narzekam. Wybieram się do dziadków na jakiś czas, więc babcia na pewno zadba żebym nie głodował. Mama zastanawia się nad dietą.
- Ow, żartujesz? - moje zaskoczenie było tak szczere, że Peter aż się uśmiechnął.
- Chciałbym. Niestety, jej koleżanki zaczęły i teraz ją wciągają.
- I twoja mama dała się namówić? - uniosłem brwi z niedowierzaniem.
- Siła sugestii stada bab. - rzucił z ciężkim westchnieniem i odsunął się żeby jego mama mogła stanąć przy ladzie i podać mi pieniądze.
- Dziękuję, Remusie. Wszystko nam się skończyło od kiedy przyjechał Peti. - zaczęła głaskać chłopaka po głowie, jak kilkulatka. - Powiedz, twoja mama nie myślała nad pomocą naturze? Dietka, ćwiczenia... To teraz takie modne. - oho, zaczęło się. Chciała wciągnąć moją mamę w to szaleństwo.
- Kiedyś coś wspomniała, ale tata od razu się sprzeciwił. Powiedział, że pomaganiem naturze można tylko coś zeszpecić, a mama jest najpiękniejszą kobietą na świecie bez żadnych upiększaczy. - kłamałem. Bezczelnie wciskałem matce mojego kolegi same kłamstwa. Mama nigdy nie wspominała o dietach ani ćwiczeniach bo zwyczajnie tego nie potrzebowała. Była szczupła i bardzo ładna, a tata kochał ją jak szaleniec, więc nie potrzebowała się bawić w kradnące czas zapychacze dnia.
- Och, to wielka szkoda. - westchnęła teatralnie. - To teraz forma kulturalnych spotkań z przyjaciółmi. - wyjaśniała wyraźnie dodając do prawdy szczyptę kłamstewek. Nie chciała sama podejmować się walki z nadwagą, więc planowała wcisnąć w to moją mamę. A to pewnie dlatego że wolała mieć na kogo zwalić winę za ewentualną porażkę. Nie ze mną te numery.
- Na pewno jej przekażę, ale tata nie będzie zachwycony. Wie pani jak to jest z intelektualistami. Wysiłek fizyczny uważają za barbarzyństwo. - przepraszam tato! Czas na cios ostateczny. - Podobno mugole też teraz pomagają naturze, bo zarówno jego uczennice, jak i koleżanki z pracy postanowiły zadbać o wygląd. To najnowszy krzyk mody żeby się przepacać i głodzić. - w oczach Petera dostrzegłem uwielbienie. Nie zdziwiłbym się gdyby się na mnie rzucił i mnie wyściskał, kiedy jego mama da sobie spokój z pomysłami o diecie. - Niech pani sobie wyobrazi, że nawet do naszej szkoły to dotarło! Czasami pot zalewa nam oczy, w ustach wysycha. Podaruję sobie szczegółowe opisu tego jak i gdzie się pocimy. Peter pani opowie, gdyby pani chciała wiedzieć, jak to pot rowkiem... - urwałem i machnąłem ręką. - Ale oczywiście niektórzy lubią tak ekstremalne warunki. Do tego rozmawiać w czasie ćwiczeń... Tak, to na pewno wzmaga wysiłek! Mugole podobno lubią się powytrząsać trochę rano i wieczorem, a diety stosują począwszy od odstawienia słodyczy, po ekstremalny chleb i wodę całymi tygodniami. Ależ się zagadałem! Muszę uciekać do pracy, bo mam jeszcze masę eliksirów do rozniesienia! To też dobra forma ćwiczeń, takie chodzenie. Do widzenia pani! Na razie Pet. Napisz do mnie od dziadków i pochwal się, jak to ci tam dobrze. - pomachałem chłopakowi i jego zszokowanej rewelacjami matce. Byłem pewny,że na poważnie przemyśli sobie diety i ćwiczenia, a dla Petera będzie to możliwością odpoczynku od niepewnego losu ostatnich dni. Żeby tylko mama nie dowiedziała się o tym, co naopowiadałem pani Pettigrew! Chyba by mnie zabiła gołymi rękami, albo otruła swoimi eliksirami. Nie byłaby zachwycona, że jej syn opowiada bzdury. Remus Lupin kłamczuch, który odwodzi matki od pomysłu dbania o siebie. Wróg kobiecego narodu. Tak, lepiej żeby mama nie dowiedziała się o tym, co nazmyślałem. Dla mojego własnego bezpieczeństwa i świętego spokoju.

środa, 27 sierpnia 2014

Kartka z pamiętnika CCLIII - Lucjusz Malfoy

- Nie podoba mi się to! Wiem, że nie jestem święty i mam wiele na sumieniu, ale i tak mi się to nie podoba! - piekliłem się zapewne niepotrzebnie – On wykorzystuje do tego swoją władzę! No tylko na niego popatrz! Był przystojnym mężczyzną, z łatwością traciło się dla niego głowę, a teraz?! Teraz przypomina... Krokodyla! Patrzę na niego i widzę krokodyla!
- Lucjuszu...
- Nie, Severusie! Nie uciszaj mnie! Jesteś teraz jednym z nas, jesteś Śmierciożercą, a ja wiem, jak to się odbyło i mam ciarki, że się na to zgodziłeś! Nie ty jeden zresztą. - dodałem z przekąsem. - Gdyby nie jego władza i siła na pewno nikt by się nie zgadzał na coś podobnego!
- A jednak twoja kuzynka...
- Nie przypomina mi o niej! Bella całkowicie straciła dla niego głowę! Rudolfowi też się to nie podoba, ale jest już za późno. Mroczny Pan też chce ich ślubu, więc nie ma już odwrotu.
- Lepiej porozmawiajmy o tym, co istotniejsze dla nas, Lu. - Sev zmienił temat bezlitośnie – Niedługo twój ślub, Lucjuszu. Możesz się wściekać o to, że jestem jednym ze Śmierciożerców, że musiałem iść do łóżka z naszym Panem, ale ty też to zrobiłeś. Ty, Rudolf, Bella... Niektórym się udało tego uniknąć, ale wiesz doskonale, że wszystko zależy od humoru Voldemorta. Ślub Belli z Rudolfem też jest zachcianką, ale twój i Narcyzy już nie.
- Severusie...
- Tak? - patrzył na mnie swoimi ciemnymi, bezkresnymi oczyma, w których nie było dla mnie litości.
- Ostrzegałem cię, że muszę się z nią związać, bo tego oczekiwali ode mnie wszyscy w rodzinie. Mojej i jej. Nie ukrywałem tego przed tobą.
- Masz rację. Nie ukrywałeś i nadal nie ukrywasz, ale masz pretensje o to, że ja i...
- To nie pretensje! Po prostu nie podoba mi się nawet sama myśl o tym, a co dopiero fakt, że to szczera prawda! Na starość robię się zaborczy. Ale chodzi o to, że to co jest między nami, to co do ciebie czuję jest wyjątkowe. Nie chcę tego stracić, nie chcę z ciebie rezygnować.
- Ale czy w związku z tym, nie za wiele chcesz?
- Robisz to specjalnie, Severusie!
- Przyznaję. - chłopak skinął z zamyśleniem głową – Robię to specjalnie żeby obudzić w tobie wyrzuty sumienia. I jak mi idzie?
- Aż za dobrze. - przyznałem z przekąsem.
Gdzie się podział ten spokojny, cichy i zawsze układny Severus Snape? Gdzie to płochliwe zwierzątko o ostrych pazurkach, które drapało innych, ale nigdy swojego pana? Może obchodziłem się z nim zbyt pewnie bo wydawało mi się, że jego przywiązanie jest pewnikiem. To by wyjaśniało dlaczego teraz muszę pokutować. No dobrze, byłem też winny tego, że nie szanowałem Severusa tak, jak powinienem. Dzieliłem się nim z Rudolfem, a nie powinienem. Teraz chyba było za późno żeby nad tym ubolewać. A może wcale nie? Mogłem okazać skruchę i wtedy z czystszym sumieniem narzekałbym na fakt, że sam wepchnąłem Seva w łapska Voldemorta. Brr! Byłem wściekły i chory na samą myśl o tym, że ten łuskowaty potwór, bo tak aktualnie wyglądał, dotykał ciała mojego chłopaka tymi swoimi paskudnymi, białymi, zimnymi łapami!
Częściowo z mojej winy ten mój chłopak będzie się również musiał dzielić mną z moją przyszłą żoną i dzieckiem, kiedy się urodzi. Wolałbym mu tego oszczędzić, ale nie byłem w stanie na to wpłynąć. Lub byłem, ale taki tchórz jak ja nie mógł niczego zdziałać.
Byłem tym, który zabił ojca. Tym, który pozbył się tego śmiecia. A jednak nadal nie potrafiłem przeciwstawić się woli rodziny odrzucając zaręczyny z Narcyzą. Z uroczą, słodką Narcyzą, która świata poza mną nie widziała i nigdy nie domyśliłaby się, że poza nią mam jeszcze kogoś innego. Prędzej odebrałaby sobie życie niż zaczęła mnie podejrzewać o zdradę. Piękna, poczciwa i naiwna Narcyza była ideałem na wyciągnięcie ręki, który zapewni mi spokój w rodzinie i możliwość spotykania się z Severusem. Czy nie dlatego wciągnąłem go w to wszystko? Żeby mieć pretekst do naszych spotkań?
- Żałuję, że tak wyszło. Naprawdę, Sev. - przyznałem – Nie jest tak twardy, jak mogłoby się wydawać i dlatego skazuję cię na cierpienie i życie w cieniu. Gdybym miał na to jakiś wpływ, zmieniłbym to, naprawdę. Ale nie mam go, ponieważ jestem zbyt słaby. Przepraszam.
- Dobra, daj już spokój, Lucjuszu. Nie pasuje ci ta gryffońska mina. - Sev złapał moje dłonie w swoje.
- Masz rację, Severusie. To ja ustalam zasady gry, w którą wciągnęli mnie inni. Nie jestem mięczakiem. To chyba to codzienne oglądanie jedzącego paskudztwa Mrocznego pana tak mnie rozstroiło. Powinienem mniej się przejmować tym procesem – że nie nazwę już tego inaczej. Adekwatniejsze określenia nasuwały się licznie, ale każde z nich przypominało mi o tym, że to śliskie, wielkie świństwo rozdziawiało swoją bezzębną, gumową paszczękę i zaczynało powoli wsuwać w siebie to, co Mroczny Pan mu podsunął. Świństwo, paskudztwo, fuj! Nienawidziłem węży! I pewnie w ramach kary za moje nieprzykładne życie musiałem teraz zmagać się z jednym z nich i aligatorem, jakim na chwilę obecną był Voldemort. Jego ciało wydawało się pokryte chłodną łuską, jego zęby były jak igły. Patrzenie na niego nie sprawiało mi już żadnej przyjemności. Ciężko było mi nawet uwierzyć, że dawniej był niesamowicie czarującym i przystojnym mężczyzną, dla którego łatwo było stracić głowę.
- Myślisz, że Rud czuje się dobrze? - kolejny raz Sev zmieniał temat by pomóc mi jakiś sposób lub wręcz przeciwnie, utrudnić zadanie. - Kiedy widziałem go dzisiaj był tak blady. Dziwiłem się, że nie zemdlał.
- Nic się nie dzieje, to normalne. Rudolf nienawidzi węży bardziej niż ja. O wiele bardziej. Boi się ich panicznie. Im więcej czasu spędza blisko Mrocznego Pana i jego paskudy, tym gorzej to wszystko znosi. Oczywiście oficjalnie cierpi na problemy żołądkowe i dlatego wydaje się taki słaby i blady. Tylko my wiemy o jego słabości, więc nie zdradź tego nikomu. - Sev kiwnął głową i wierzyłem, że dotrzyma tego słowa.
- Mroczny Pan wykorzystałby jego strach z rozmysłem. - domyślił się.
- I właśnie dlatego, nie może o niczym wiedzieć. Nie wiadomo, co przyszłoby mu do głowy, a wydaje mi się, że jest z nim coraz gorzej. Wiesz, na początku było dobrze, ale teraz chyba mu trochę odbija. - powiedziałem to szeptem żeby nikt, nawet przypadkowy „przechodzień” przemierzający korytarz domu, nie mógł mnie usłyszeć.
- Ale nadal jest silny, a więc jest dobrym sojusznikiem. Może nas wiele nauczyć, jeśli będzie miał lepszy dzień. Uważam, że to dobry, opłacalny układ, Lucjuszu. - no tak, niemal zapomniałem, że Sev szukał u boku Voldemorta tego samego, czego dawniej szukałem ja, a więc siły, zdecydowania, bezwzględności i niezłomności w dążeniu do celu.
- Zostawmy ten temat, nie po to się spotkaliśmy, prawda? - przysunąłem się do niego i uśmiechnąłem lekko. Odrzuciłem na plecy kucyk, który mnie irytował i objąłem Severusa kładąc dłonie na jego drobnych biodrach. Znałem ich strukturę doskonale i teraz była tak wspaniale znajoma, kiedy sunąłem palcami po materiale spodni.
W dół i w górę znaczyłem dotykiem jego uda, kciukami zagalopowałem się kilka razy na pośladki, ale nie rozbierałem go. To nie była właściwa chwila. Ktoś mógł wejść do pokoju, więc musiałem zamknąć drzwi.
- Więc to zrób! - prychnął rozbawiony najwyraźniej Sev. Chyba musiałem powiedzieć na głos to, o o czym myślałem. Co za wstyd! Musiałem uważać na to bardziej, bo przecież lepiej żeby ani Mroczny Pan, ani tym bardziej jego wierni, zakochani w nim nadal Śmierciożercy nie wiedzieli, co kryje się w mojej głowie. Tak było bezpieczniej dla wszystkich.
Zmitygowałem się robiąc dokładnie to, o czym myślałem, a co wypaplałem przez nieuwagę. Zamknąłem drzwi na klucz i teraz nie musiałem się przejmować żadnym niespodziewanym najazdem. Zanim ktoś poradzi sobie z klasycznie zamkniętym zamkiem przy pomocy zaklęcia, minie przynajmniej chwila potrzebna na ochłonięcie i ubranie się.
Ileż to czasu minęło od kiedy byliśmy razem sam na sam ostatni raz? Wieki! Zdecydowanie całe wieki! A przecież ja uwielbiałem Severusa i nikt tak jak on nie potrafił mnie podniecić. Byłem w nim zakochany do szaleństwa, chociaż udawałem, że mi to nie grozi. Czy Sev wiedział o tym wszystkim? Ciężko byłoby to powiedzieć, gdyż z jego ciemnych oczu nie dało się wyczytać niczego. Zresztą, był zbyt piękny żebym mógł myśleć o takich drobnostkach, kiedy on był blisko i obaj mieliśmy czas i okazję do „brykania”.
Tak wiele się zmieniło od dnia naszego pierwszego spotkania, ale nie uczucie, które pojawiło się niedługo później. Myślę, że ono pęczniało i stawało się większe, ale nadal było zbyt małe by zmusić mnie do działania na rzecz naszego wspólnego szczęścia. Musieliśmy obaj zadowolić się tym, co mieliśmy, a więc zdradami, tajemnymi spotkaniami, cichym seksem.

ickle_sev_by_kc_chan_

niedziela, 24 sierpnia 2014

Wielki mały krok

Do tej pory pożegnania kończące rok szkolny były dla mnie ciężkie i bolesne. Nie chciałem spędzać czasu z daleka od przyjaciół, którzy byli dla mnie jak rodzina. W tym roku było inaczej. Nie czułem się już tak źle opuszczając szkołę, nie przeżywałem rozstania. Szczerze mówiąc, powiedziałbym, że dorosłem i dlatego właśnie było mi łatwiej wracać do domu. Ale czy to prawda, nie miałem pojęcia. Po prostu czułem, że tak jest dobrze, tak jest lepiej. Do tej pory naprawdę byłem przerośniętym dzieckiem. Teraz czułem się kimś innym, doroślejszym. I nic dziwnego, skoro wszystko wokół mnie uległo w tym roku zmianie. Chyba tak właśnie powinno być, kiedy miało się te szesnaście lat, niedługo miało się kończyć szkołę i zaczynać życie na nowo. Nigdy wcześniej o tym nie myślałem, ale przecież nie mogłem zaczynać pracy, nawet jeśli jako detektyw, będąc chodzącą kluchą! Musiałem zmężnieć i byłem na dobrej drodze.
- Znowu coś dużo myślisz. - mruknął mi prosto do ucha Syriusz. Przez przypadek omal go nie uderzyłem, w niekontrolowanym odruchu. Popatrzyłem na niego przepraszająco.
- Twoja wina, bo mnie wyrywasz nagle z zamyślenia. - zwaliłem winę na niego z premedytacją i figlarnym błyskiem w oku. Syriusz dostrzegł to i zmarszczył brwi próbując patrzeć na mnie nieprzyjemnie, ale nie wychodziło mu to tak jak należy, bo na usta cisnął się uśmiech.
- Więc? O czym myślałeś?
- O tym, że te wszystkie wydarzenia, jakie w tym roku miały miejsce, te kłótnie i w ogóle, były jednak czymś dobrym. Dorosłem. Tak czuję. To jak skok do lodowatej wory. Nagłe, szokujące i dlatego hartuje. - miałem nadzieję, że Syriusz to zrozumie i chyba tak właśnie było, bo skinął głową.
- A jaki jest ten nowy Remus Lupin? Poza tym, że doroślejszy... - specjalnie komplikował mi zadanie, wredna bestia! Teraz miałem nie lada problem ze znalezieniem innego określenia, które oddałoby to, co czułem, a czego nie mogłem do końca określić.
- Hmm... Nowy Remus, o to pytasz, tak? - to chyba był głupi pomysł, żeby przedłużać w taki sposób, bo Syriusz popatrzył na mnie z satysfakcją. Wiedział, jaki mam problem. - Mniej dziecinny! - oświeciło mnie nagle. Byłem z siebie dumny. - Mniej dziecinny i dlatego dojrzalszy. - ha! Byłem mistrzem!
- I dlatego jesz mniej słodyczy? - prawdę mówiąc już od pewnego czasu zastanawiałem się, czy ktoś to zauważył i widać Syriuszowi nie mogło to umknąć.
- Na to pytanie nie znam odpowiedzi, ponieważ jej nie ma. Zwyczajnie nie mam ochoty na słodycze tak często jak dawniej. Może mój organizm już nie potrzebuje tak dużo cukru.
- Bo jesteś doroślejszy i mniej słodki? - próbował mi dogryźć! O ten bezczelny typ!
- Bo tak jak ty ostatnio nie jadasz jajecznicy, którą dawniej się zażerałeś niezdrowo, ja teraz nie odczuwam pociągu do słodkiego. - ha! Trafiłem i znowu byłem dumny z siebie.
- Wypraszam sobie! Nie zażerałem się jajecznicą! Ja ją tylko nałogowo konsumowałem. - uniósł dumnie głowę.
- Nałogowo to dobre słowo. - roześmiałem się – Jadłeś wielki talerz jajka z ketchupem dziennie. Do tego dokładałeś cztery plasterki szybki i jakieś dodatki...
- Co ja słyszę, ktoś tu się szczególnie mną interesował. - i kolejny raz ten wymowny uśmiech na jego twarzy, który sprawiał, że obaj prowadziliśmy tę grę, która przypominała wojnę na uszczypliwe komentarze.
- Widzisz, Syriuszu. Kiedy ktoś siedzi obok ciebie i tak głośno mlaska, ciężko nie zwrócić uwagi na to, co pochłania w rekordowym tempie i ilościach. A ty mlaskałeś mi niemal do ucha.
- Kłamczuch!
- Ha! Chciałbyś żebym kłamał! Mlaskałeś tak głośno, że moje wilcze zmysły błagały o pomoc. Czułem się jakbyś siedział mi w głowie i tam jadł to jajko.
- To byłoby interesujące, nie sądzisz? Otwieram ci głowę, a tam siedzę taki mały ja i jem jajecznicę...
- Z jakiegoś powodu wyobraziłem sobie, że tą jajecznicą byłby mój mózg... - powiedziałem krzywiąc się, a Syriusz wyraźnie zawahał.
- Yyy... Chyba coś w tym jest, teraz i ja o tym pomyślałem i nie pozbędę się tego obrazu... Zostańmy jednak przy tym, że siedziałem obok ciebie i głośno mlaskałem. To mniej niesmaczne, niż dziwna wizja potwora wyjadającego ci...
- Nie! Nie mów tego! Fuj, fuj, fuj! - przerwałem mu.
James przypatrywał się nam, ale nie odezwał słowem. Może uznał, że nie chce zepsuć tego, co tworzyliśmy? A było to bardzo osobliwe. Tylko, że my nigdy nie byliśmy całkiem normalni.
- W sumie prawda. Więc skończmy z kanibalizmem i porozmawiajmy o... Nie mam pojęcia. Za dziesięć minut będziemy już na miejscu.
Miał rację. Dziesięć minut oznaczało, że za piętnaście, góra dwadzieścia, będzie po wszystkim. Ja w drodze do siebie, oni do siebie. No i właśnie...
- Syriuszu, jak dasz sobie radę w domu? - jego sytuacja nie była zbyt wesoła. - Jesteś coraz straszy i...
- Unikam rodziny. - wyjaśnił szybko – Jeśli mi się uda, może wyjadę do wuja. Muszę do niego napisać i dowiedzieć się, czy ma dla mnie miejsce i czas. Poza tym, nigdy nie wiem, co wymyśli matka, więc poczekam, dowiem się na czym stoję i znikam. Kiedy skończę siódmy rok, wtedy już nie planuję w ogóle wracać do tego domu wariatów. - skinąłem, bo doskonale go rozumiałem. Na jego miejscu też wolałbym trzymać się z daleka.
- Gdyby było źle i nie miałbyś gdzie uciec to możesz wpaść do mnie. - powiedziałem całkowicie szczerze, jako że było mi żal Syriusza. Jego rodzina była zupełnym przeciwieństwem chłopaka. Od kiedy dostał się do Gryffindoru i dobrze dogadywał z nami, rodzice odwrócili się od niego. Ojciec jeszcze nie tak jak matka, ale to ona w domu miała prawdziwą władzę.
- Dziękuję. - odpowiedział z uśmiechem. - Dam radę, jestem w końcu mężczyzną i muszę sobie radzić, bo będę do niczego po ostatnim roku.
- Ty? Mężczyzną? - powiedziałem z przekąsem żeby mu dopiec. - No, nie wiem, Syriuszu. Ja tu dojrzewam, ale ty?
- Uważaj sobie, panie dojrzewający! - roześmiał się i pogroził mi palcem.
Zaczęliśmy się powoli zbierać, więc zaprzestaliśmy zabawy słownej. Zamiast tego musieliśmy taszczyć nasze rzeczy bez pomocy magii i dałbym sobie grzbiet po przemianie ogolić, że były lżejsze kiedy wyciągaliśmy je z pokoi! Jasne, byłem wilkołakiem, ale to wcale nie znaczyło, że miałem nie wiadomo jak wiele siły. Dobrze, trochę jej było, ale bez przesady! Zanim dotarłem do wyjścia, które już było okupowane, zasapałem się. Pomogłem jednak chłopakom przetaszczyć ich tobołki i ostatecznie postanowiliśmy współpracować przy wychodzeniu z pociągu po jego zatrzymaniu się.
Dwójka wysiadała i odbierała jeden kufer od dwójki nadal będącej w środku. W ten sposób połączonymi siłami żaden z nas nie wywinął orła i nie wysypał zawartości swojej torby. Dopiero byłoby to kompromitacją gdyby odkryli co taki James Potter wozi między swoimi rzeczami. Nawet my, jego współlokatorzy pokojowi, nie mieliśmy pojęcia, co takiego mieści się pośród jego śmierdzących serów, gaci i ubrań. Komu jak komu, ale takiemu zboczeńcowi na pewno coś musiało się palić między książkami. Jak zawsze jednak, nie wnikałem w szczegóły dla własnego dobra.
Rodzice czekali na mnie i widząc, jak wysiadam i wyciągam toboły, zbliżyli się i taktownie zabrali mój kufer nie robiąc mi wstydu ściskaniem. Z Jamesem było trochę inaczej, jako że problem stanowiła jego stęskniona siostrzyczka, która wylizała go pocałunkami, jak pies. Chyba cieszyłem się, że nie miałem rodzeństwa. Peter przeżywał to samo z własną matką. Tylko Syriusz nie miał na co liczyć, jako że jego matka wcale się nie pojawiła, a ojciec tylko skinął mu głową, kiedy odbierał Regulusa.
- A ty...? - zapytałem, ale chłopak pokręcił głową.
- Tak, muszę się zbierać, bo nie uśmiecha mi się taszczyć kufra do Błędnego Rycerza i później przez całą posiadłość. - westchnął ciężko. - Czekam na wiadomość o wakacjach nad morzem. - przypomniał mi z lekkim uśmiechem, który oznaczał, że chłopak nie odpuści.
- Tak, na pewno napiszę. Na razie, Syriuszu. - objąłem go i poklepałem po plecach żegnając się z nim „na misia”. W końcu tak to powinno wyglądać u mężczyzn. Z Jamesem i Peterem podaliśmy sobie ręce i skinęliśmy głowami jak biznesmeni. Przy okazji nie umknęło mi ironiczne spojrzenie mamy.
- Jak te dzieci szybko dorastają. - powiedziała do taty udając, że wcale nie mówi tego tak żebyśmy to usłyszeli. - Wyjeżdżają niemal w pieluchach, a wracają jak starcy. - rzuciłem jej uciszające spojrzenie. Dla rodziców takich jak moi, dziecko zawsze było dzieckiem.
- W sumie jest w tym trochę prawdy, Remi. - Syriusz umknął przede mną rozbawiony, kiedy próbowałem go kopnąć. To była jawna kpina z mojej teorii o dorośnięciu!
- Dorwę cię jeszcze, Black! - krzyknąłem za nim również rozbawiony.
- Trzymam cię za słowo, Lupin! - odparł i teraz chyba wszyscy poczuliśmy jakieś ukłucie żalu rozstając się ostatecznie na najbliższy miesiąc.

10570418_502597416509331_1744854510738692286_n

środa, 20 sierpnia 2014

Zaginione

14 czerwca
- Black, streszczaj się! - krzyknąłem stojąc w drzwiach pokoju. Musieliśmy wytaszczyć nasze kufry i torby za drzwi zanim w ogóle zabierzemy je ze sobą do powozów przy użyciu naszych magicznych umiejętności ten ostatni raz przed wakacjami. - Jako jedyny zostałeś w tyle, nie uważasz tego za wstyd na całej linii?! - pofatygowałem się do środka. - Co ty jeszcze robisz, co?
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - doszedł mnie stłumiony głos spod Syriuszowego łóżka.
- Tak się składa, panie Black, że nawet jeśli nie chcę, to bez ciebie nie ruszymy, więc lepiej ci pomogę. O co chodzi?
- A nie będziesz się śmiał? - Syriusz wygrzebał się spod łóżka.
- Syriuszu, litości! Oczywiście, że będę się śmiał jeśli to będzie zabawne! Nie jestem masochistą, który miałby się powstrzymywać. Zresztą, James już pognał z Peterem do drzwi wyjściowych, więc możesz mówić śmiało.
- Patrz. - podał mi kartkę papieru złożoną na cztery. Rozpakowałem więc „prezent”, na którym ktoś, wiedziałem kto, nabazgrał listę... No właśnie, listę czego? - To są wszystkie rzeczy, jakie zabrałem ze sobą w tym roku razem z dopiskami, jeśli coś dokupiłem lub wyrzuciłem bo się zniszczyło.
- Ok, tyle jeszcze rozumiem, ale co w związku z tym?
- Rzuć okiem na listę. Gdzie brakuje rzeczy? Oznaczyłem to nawet wykrzyknikiem, a teraz nurkuję gdzie mogę i szukam. To wydaje się tylko niepoważnym zaginięciem, ale w rzeczywistości jest wielkim nieszczęściem.
- Chyba sobie żartujesz...
- Chciałbym, Remi, ale nie. To jest bardzo, bardzo poważna sprawa. Na 20 sztuk bielizny, jaką ze sobą zabrałem, zginęło aż 6! To jest absurdalne i niemożliwe, ale prawdziwe! Nie mam 6 sztuk gaci! Upewniłem się jakich i okazuje się, że moje ulubione także zaginęły w akcji! Nie mam z czaszeczkami... Jednych z uśmiechniętą buźką na tyłku...
- Ok, ok! Bez szczegółów, zrozumiałem! - przerwałem mu. - Szukałeś wszędzie? - pokiwał głową – A w bieliźnie Jamesa, Petera i mojej? Mogły przypadkiem się zaplątać...
- Niestety, Remusie. Sprawdziłem to, kiedy się pakowaliście. Moje gacie zniknęły!
- Gacie nie znikają tak po prostu!
- Powiedz to mojej liście. Najgorsze jest to, że nie mogę iść do dyrektora i poprosić żeby zarządził wielkie poszukiwania Syriuszowej bielizny. Dopiero zyskałbym sławę w całej szkole...
- Dobra! Podsumujmy, co mamy! - postanowiłem wziąć się w garść.
- A raczej czego nie mamy, Remi. Nie mamy sześciu sztuk moich majcior, że tak głupio powiem. Cztery sztuki slipek i dwie bokserek.
- A kiedy ostatnio je widziałeś? - spojrzenie jakie mi rzucił było bezcenne.
- Serio? - zapytał ironicznie – Chcesz wiedzieć, kiedy ostatnio widziałem swoje zaginione gacie?
- Staram się pomóc.
- Tak, wiem, ale nawet ty nie potrafiłbyś chyba powiedzieć kiedy ostatnio miałeś na sobie gacie z misiem na pośladku.
- Cóż... - zsunąłem trochę spodnie i pokazałem Syriuszowi. - Mam je dziś na sobie. - kto, jak kto, ale Syriusz potrafił strzelić i trafić. I to nawet, kiedy starał się spudłować. Niemniej jednak, problem istniał i był rzeczywiście poważny. Mogłem się śmiać i nabijać, ale miałem złe przeczucia, co do zaginionej bielizny mojego chłopaka. - Obawiam się, że wiem co się z nimi stało. - zaryzykowałem w końcu.
- Remi...
- Ale kiedy to prawda, Syriuszu! Jestem pewny, że jakieś twoje szurnięte walentynki zdołały je zdobyć i zachowały dla siebie, jak ostatnie zboki! Gacie nie chodzą, Syriuszu! Nie mają nóg, nie mają rąk, nie pełzną! Jeśli nagle giną gacie i nie ma ich wśród gaci kolegów, to znak, że zostały porwane!
- Porwane... - Syriusz zawahał się chwilę. - Merlinie, Remi! Moje gacie uprowadzone przez zakochane dziewczyny?! Oszalałeś?! - zaczął się głośno śmiać parskając przy tym jakbym powiedział coś naprawdę zabawnego. Ale to nie było śmieszne! Ktoś rozkradał mu bieliznę i nie chciałem wiedzieć, co takiego z nią robi. Było bezpieczniej łudzić się, że nie robi nic.
- Możesz się śmiać, ale nie przychodź do mnie później, kiedy nie zostaną ci żadne gacie! - prychnąłem. - Będziesz latał z gołym tyłkiem, bo twoje slipy będą leżeć ukryte wewnątrz jakiś sprośnych pamiętniczków napalonych dziewczyn!
- Re...
- To gdzie są, co?! Gdzie są twoje galotki, Syriuszu?! - uśmiechnąłem się do niego z wyższością. - Nie masz pojęcia, czyż nie? Nie ma ich u mnie, nie ma u chłopaków... Nie ma pod łóżkiem ani w żadnej szafie. Nie mogły zaginąć podczas prania, ponieważ nikomu się to nie przydarzyło, jak długo tu jesteśmy. Nie, nie próbuj tłumaczyć, że to nie jest pewne, bo nigdy nie słyszałem o zaginionych majtkach, slipkach, biustonoszach, nawet o skarpetach! Nigdy nikomu nic nie zginęło, a przynajmniej nikt tego nie zgłaszał. Aż tu nagle pojawiasz się ty i oświadczasz, że brakuje ci aż sześciu sztuk bielizny. Jeśli naprawdę uważasz, że to coś co można przegapić, to chyba nie znasz dziewczyn. One zawsze wiedzą, kiedy coś im ubędzie, a nie zgłaszały braków. Jesteś więc jedynym i co? I nie wierzysz, że to nie jest przypadek! A teraz musimy się spieszyć, bo pociąg nie będzie czekał. Gdziekolwiek są teraz twoje slipki i bokserki, miejmy nadzieję, że jest im tam dobrze, a przy sprzyjających wiatrach wrócą do właściciela. Poza tą zgubą zabrałeś już wszystko? - chłopak skinął głową, więc ruszyłem do drzwi. - Chodź, może znajdą się podczas wielkiego sprzątania wakacyjnego, kiedy nie będziemy się tutaj już kręcić. Jestem pewny, że dowiesz się o wszystkich rzeczach znalezionych, kiedy wrócimy do szkoły po wolnym. - nie miał wyjścia. Musiał się zgodzić.
Naturalnie, o Syriuszowej stracie poinformowałem kolegów, którzy zgodzili się ze mną przyjmując do wiadomości fakt, iż najbardziej podejrzane są dziewczęta. Mogły zakraść się do pralni, tak jak my czasami zakradaliśmy się do kuchni, i wykraść wysuszone już pranie, zanim Skrzaty rozesłały je do pokoi. Skąd wiedziały, które są Syriusza? Może Skrzaty podpisują kosze z brudami numerkami pokojów, albo nawet samymi nazwiskami? Jakikolwiek nie byłby ich system, było pewne, że dziewczyny znalazły sposób by go obejść.
- Chodź, Syriuszu. Nie mam już czasu na szukanie gaci. - stanąłem koło jego kufra czekając aż złapie za rączkę i zacznie go ciągnąć. Nie planowałem mu pomagać! Skoro uznał mój pomysł z rozkradaniem gaci za taki zabawny, to niech sobie radzi sam! I tak miał kufer lżejszy o tę nieszczęśliwą szóstkę.
- Nie pomożesz? - jęknął, kiedy zaczął się siłować ze swoimi rzeczami.
- Zapomnij. Odczuwam dziką radość i pełną satysfakcję patrząc, jak się męczysz z tym ciągnięciem. Gdybyś nie śmiał się z mojego nieszczęsnego doboru słów, pewnie byłbym skłonny użyczyć ci mojej futrzastej siły. - porwałem za swój kuferek, o tyle lżejszy, że pozbyłem się książek wcześniej i wysłałem je do domu oddzielnie.
- Ty chodząca wrednoto! - stęknął, a ja uśmiechnąłem się szeroko. Oczywiście, że byłem wredny. W dodatku także mściwy, a on powinien pilnować swoich ubrań. - Wiesz o tym, że mając twoje ubrania można się pobawić w voodoo, prawda?
Chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie poważnie.
- Nawet tak nie mów!
- Ostrzegałem cię, że twoja bielizna mogła zostać porwana, a kobiety są szczególne... To wiedźmy, co do jednej! A takie miłosnego voodoo...
- Nienawidzę cię!
- Tak, wiem. Prawda bywa bolesna. - roześmiałem się. - Niestety, na voodoo nie ma chyba żadnego sposobu, więc albo zgłosisz zaginięcie swojej bielizny, albo...
- Coraz bardziej cię nienawidzę! - prychnął widząc mój wymowny uśmiech, kiedy wypowiadałem te słowa. Dyrektor padnie ze śmiechu, kiedy usłyszy taką rewelację. Syriusz doskonale o tym wiedział i dlatego był taki oburzony. Dobrze mu tak! Nie pilnował swoich rzeczy to niech cierpi!
- Powinieneś mnie coraz bardziej kochać, bo jestem chodzącą prawdą. A przy okazji padać przede mną na kolana, bo wiem, w jaki sposób możesz wybadać dziewczyny. Zapytaj Zardi, poproś żeby się rozejrzała i doniosła ci, które się w tobie podkochują i mogły ukraść ci gacie. Ona zrozumie wszystko, chociaż pewnie też wybuchnie śmiechem. Na to nie ma rady, twój przypadek jest beznadziejny. Nie patrz tak na mnie! To nie ja porywałem! - nie wiem dlaczego tak bardzo pasowało mi to słowo w kontekście garderoby Syriusza, ale oddawało sedno sprawy.
- Wrednota! Przydatna, ale dalej wrednota! - śmiałem się głośno ciągnąć swój kuferek i wyobrażając sobie minę dyrektora i innych nauczycieli, kiedy sprawa kradzieży wyjdzie na jaw. Podejrzewałem, że już na zawsze „wrednota” będzie przywodzić mi na myśl właśnie tę sytuację.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Kartka z pamiętnika CCLII - Gabriel Ricardo

- Michaelu Nedved! Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że jest środek lata?! - nie mogłem powstrzymywać wybuchu, kiedy wróciłem do domu po pracy i zastałem w nim mojego kochanka, który leżał w salonie pod grubym kocem z parującą herbatą naszpikowaną cytryną i miodem na stoliku. Moją spostrzegawczość mogłem uznać za cudowny dar skoro zauważyłem kubek między górą chusteczek higienicznych, które się tam walały. - Czy ja tam widzę także termometr? - zapytałem ostro i rzuciłem torbę na podłogę przy drzwiach. Podszedłem do nieodzywającego się chłopaka i położyłem dłoń na jego czole. - Taak... Mamy środek ciepłego, pogodnego lata, a mój durny chłopak złapał grypę! - prychnąłem do niego, chociaż wiedziałem, że nie podniesie nawet powiek zmęczony. A przecież rano czuł się jeszcze dobrze, a teraz nie mógł się podnieść z sofy. - Dureń, imbecyl! - ofukałem go wychodząc do kuchni i wracając dopiero z wilgotnym, zimnym ręcznikiem, który położyłem chłopakowi na czole.
- Przepraszam. - wychrypiał.
- Siedź cicho, bo rozniesiesz zarazki! - skarciłem go. - Co mi po twoich przeprosinach?! Trzeba było pomyśleć wcześniej jak się ubierasz. Teraz nic mi nie dadzą twoje przeprosiny, więc milcz i leż. Zaraz przyniosę ci rurkę do herbaty, ale pij dopiero kiedy będzie zimna. To nie podrażni twojego gardła. Zrobię ci obiad, bo widzę, że nic nie jadłeś. Banan to za mało. - wziąłem przyczerniałą skórkę, która zalegała między chusteczkami i wyniosłem do śmieci. Wyszorowałem dokładnie ręce żeby przypadkiem nie zarazić się od mojego durnego kochanka. Miałem nadzieję, że położę się na chwilę i odpocznę, a wszystko będzie zrobione przez Michaela, ale pomyliłem się. Mieliśmy układ, że on robi obiad, ponieważ pracuje dopiero wieczorami, a ja śniadanie, gdyż wychodzę z rana do Ministerstwa. Kolacją najczęściej również zajmowałem się ja, ale miałem świadomość, że przez najbliższy czas mogę zapomnieć o relaksie. Musiałem wziąć na siebie obowiązki Michaela i dodatkowo opiekę nad nim. Nie miałem jednak czasu na narzekanie, więc zabrałem się do pracy. Musiałem tylko pamiętać żeby co pięć minut pojawiać się w salonie i wymieniać okład na czole chłopaka. Upewniłem się od razu, czy wypił swoją herbatę, kiedy była już chłodna i pracowałem dalej. Nie zawracałem sobie głowy nawet zmianą ubrania. Doskonale wiedziałem, że będę musiał poinformować Ministerstwo o tej sytuacji i zostać z moim głupkiem przez najbliższe kilka dni.
Nie uznawałem się za zdolnego kucharza, ale wystarczająco dobrego dla nas dwóch, więc zostawiłem zupę na gazie i rzuciłem kilak zaklęć by mieć pewność, że wszystkim zajmie się już sama kuchnia. Ja tymczasem postanowiłem spędzić kilka chwil z moim osłem. Usiadłem na sofie z jego głową na kolanach i gładziłem mokre włosy, które kleiły się do jego czoła.
- Kto to widział tak się załatwić. - westchnąłem – Taki byłeś żywy i pełen energii, a teraz zdechlak, który oczu nie otworzy, a nie dostanie leków póki nie zje obiadu. - zastrzegłem. Czułem się teraz jak troskliwa matka, która musi zadbać o swoją chorą pociechę. - Może się trochę prześpisz, co? - podałem mu czystą chusteczkę, kiedy zaczął za nią macać wkoło.
- Yhym. - mruknął i wtulił się we mnie, co przyjąłem bez entuzjazmu. Przecież będę musiał go zbudzić, kiedy obiad będzie gotowy.
Okazało się jednak, że Michael spał twardo. Musiał się wymęczyć temperaturą, katarem i bolącym gardłem. Nie miałem serca go przywracać okropnemu światu, ale musiałem to zrobić w pewnej chwili. Nadszedł czas żeby go pokarmić zupą kremem cebulowym, który na pewno dobrze wpłynie na jego nieszczęsne gardło i zmiksowanym z warzywami mięsem. Był dorosły i nie musiałem go niańczyć, ale przecież sam wiedziałem, jak przykre potrafią być choroby, więc wolałem postarać się bardziej niż zwykle.
Michael był w stanie uchylić powieki. Jego oczy lśniły niezdrowo, więc po prostu karmiłem go powoli jak małe dziecko. Najpierw pierwsze danie, później drugie. Podałem mu też budyń, żeby uzupełnił cukry. Dopiero kiedy zjadł wszystko co do ostatniej łyżeczki podałem mu leki i otuliłem go kocem. Musiałem otworzyć wszystkie okna żeby ciepłe powietrze wpadało do środka i uciekało. Wiedziałem na własnym przykładzie, że nic tak nie pomaga w chorobie jak dobre wietrzenie i świeże powietrze, które ułatwia oddychanie.
- Będziesz spał tutaj, mój chory głuptasie. - musiałem mu to uzmysłowić. - Nie wracasz do sypialni póki nie będziesz zdrowy. Nie chcę się zarazić, nie wspominając nawet o tym, że nie dasz mi spać, kiedy zaczniesz siąkać i kaszleć, a zaczniesz na pewno. Niech tylko gardło da ci się bardziej we znaki. Muszę pomyśleć o czymś na tyle dobrym żebym nie musiał ciągać cię po lekarzach. To uciążliwe. Hm, dobra. Zastosuję stary sposób mojej babci. Czosnek, sok z cebuli, mleko z miodem i czosnkiem, rosołki. Nie krzyw się, nie masz nic do gadania. Nie ja tutaj choruję, ale ty, więc nawet nie myśl o tym, że jakoś wykręcisz się od moich środków. Natrę cię rozgrzewającą maścią. Jakąś chyba nawet mam. Hmmm... Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że robiło się też okłady na szyję z alkoholu rozcieńczonego z wodą... Tak, tak, coś takiego się robiło. Nie pamiętam tylko, czy na bolące gardło i problemy oddechowe, czy na coś zupełnie innego. Nie ważne, i tak będziesz musiał chodzić w moim leczniczym golfie!
Od razu zabrałem się do pracy. Wata w długim płacie, wódka podgrzana z wodą, którą powoli łyżeczką musiałem namoczyć watę, a następnie owinąć nią szyję kochanka i unieruchomić bandażem. Dopiero mając pewność, że skończyłem z tą wielką przyjemnością wziąłem ziołową maść i zabrałem się za nacieranie piersi mojego Michaela dokładnie. Pachniał teraz przyjemnie, jak las iglasty i mogłem go wąchać do woli, bo kiedy zapach zejdzie, znowu natrę go porządnie.
- Czy ty się dobrze bawisz, czy mi się wydaje? - wychrypiał patrząc na mnie zmęczonym wzrokiem.
- Hmm... - mruknąłem tylko. Jasne, że bawiłem się świetnie! Tylko on nie musiał o tym wiedzieć. Jeszcze chciałby wykorzystać fakt rozkoszy, jaką odczuwałem mogąc się nim opiekować. Zresztą, był moim chłopakiem, więc dotykanie go musiało sprawiać mi przyjemność. Na tym polegał nasz związek. A że on był chory i nie mogłem robić tego bezkarnie... Korzystałem, bo nie wiadomo, kiedy znowu będę miał okazję spędzić z nim noc. Przecież musiał wypocząć, wyzdrowieć, nabrać sil, a przede wszystkim, musiał przestać roznosić zarazki. Póki nie stanie porządnie na nogach nie miał co liczyć na buziaki i pieszczoty inne niż głaskanie po rozpalonej głowie, czy też karmienie i nacieranie.
- Moje ty alkoholowo leśne biedactwo. - wymruczałem mu do ucha. - Głowa do góry, niedługo wrócisz do zdrowia, a wtedy wynagrodzę ci wszystkie te trudy.
- Nie potrafisz kłamać, Gabrielu. - był już bardziej rozgadany, a więc leki musiały rozpocząć działanie. - Nie tak szybko wrócę do zdrowia, a i tak nie pozwolisz mi się zbliżyć. Musisz mieć pewność, że się nie zarazisz, bo o ile ja bez pracy wytrzymam dłużej, o tyle ty nie zdołasz.
- Dobrze już, może masz rację, ale i tak uważam, że dobrze ci to wszystko zrobi. A teraz powiedz mi, co się stało. Jak to możliwe, że zachorowałeś w środku ciepłego lata. - nalegałem.
- To chyba przez to uganianie się nocami za czarodziejami. - przyznał cicho. - Czasami bywa chłodno, a kiedy pada nie zwracam uwagi na ubranie. Powinienem zakładać coś cieplejszego i nieprzemakalnego. Ciągle o tym zapominam, a dodatkowe ubrania krępują ruchy.
- Teraz dopiero masz skrępowane. - prychnąłem. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że równie dobrze mogłeś złapać zapalenie płuc?! Przemoczony powinieneś wziąć ciepłą kąpiel od razu! I wypić coś gorącego, a nie biegać całą noc w takim stanie!
- Tak, wiem. Przepraszam. - nagle był taki pokorny, a wystarczy, że wrócą mu siły, a znowu będzie udawał niezniszczalnego.
- Śpij. Od dzisiaj to jest twoje zadanie! Spać, jeść i znowu spać. Łykać leki, kiedy ci je przyniosę i znowu spać... I znowu jeść. - wzruszyłem ramionami – Nie ma nic lepszego na powrót do zdrowia niż moja kuchnia i sen pod ciepłym kocem. Zrobię dziś wyjątek i zostanę z tobą przez jakiś czas, więc zamknij oczy, jak wcześniej i lulaj. - znowu głaskałem go pieszczotliwie po głowie. Byłem zły, ale nie potrafiłem się na niego gniewać. Chciałem mu przychylić nieba i niestety on wiedział, że może to wykorzystywać ile tylko chce. Nawet teraz przyznał się, że miał w nosie moje rady i matczyne upomnienia żeby o siebie dbał, a jednak zamiast go zostawić, siedziałem tam i głaskałem go jakby był maluszkiem. Uznałem, że innym razem dam mu popalić, a teraz tylko troszeczkę jeszcze go upomnę. Może choroba wymęczy go tak, że zacznie na siebie uważać? Mój biedny, głupi kochanek.
Siedząc spokojnie i bawiąc się jego długimi, miękkimi włosami, podziwiałem tę przystojną twarz ostatniego osła. Wyglądał tak normalnie bez wszystkich swoich kolczyków, które musiał zdjąć żeby nie zrobić sobie ran i nie odgnieść ich podczas długiego leżenia, które wiedział, że go czeka. Jak można być takim przystojnym, podniecającym i głupim jednocześnie? Może powinienem wysłać go do lekarza nie na grypę, czy przeziębienie, ale na wrodzoną głupotę?
- Wiem o czym myślisz. - odezwał się nagle do mojego brzucha. - Wcale nie jestem głupi. Jestem tylko wyjątkowy. Michaelowo wyjątkowy.
- Oj, śpij i nie udawaj, że czytasz w myślach. - skarciłem go rozbawiony. Czyżby czytanie ze mnie było aż tak prostym zadaniem, że nawet chory to potrafił?

środa, 13 sierpnia 2014

Motyle?!

7 czerwca
Czułem się lepiej. Zdecydowanie lepiej. Może nie idealnie, ale jednak znośnie. Najważniejsze, że ból się skończył i teraz mogłem w spokoju odetchnąć i cieszyć się spokojem. Przynajmniej do czasu, jako że nie byłem pewny, na ile mój żołądek wrócił do normalności. Same z nim były problemy. Jak i z całym Remusem Lupinem. Bycie mną to wyczyn godny zauważenia i nagrodzenia.
- O, Remusie, już wstałeś! - to dopiero spostrzegawczość. Syriusz na pewno zasługiwał na dyplom.
- Tak, nie da się ukryć. - przyznałem.
- I jak się czujesz?
- Chyba lepiej... To znaczy, lepiej, ale nie wiem dokładnie czy do końca. Nie ważne, mówię głupoty, wiem. Chyba mi się jakoś dziwnie spało przez ten ból i niepewność jego stanu. Najzdrowszym żołądkiem świata to on nie jest, ale wczoraj było gorzej. Dzisiaj tylko się boję, że nadal coś mu jest. Wolałbym żeby się odezwał i powiedział „Lupin, słuchaj, bo tak się składa, że nie czuję się najlepiej. Jestem chory z twojej winy. Za dużo dajesz mi do jedzenia, nie wyrabiam z trawieniem. Chcesz mnie zabić?!” albo „jestem niedysponowany z winy wczorajszego ziemniaka, ale jeśli pozwolisz mi na dietę, to na pewno wrócę do pełnej sprawności”.
- Chcesz rozmawiać ze swoim żołądkiem?
- Prawdę mówiąc... Tak. To by mi wiele ułatwiło. Od jakiegoś czasu ma gorsze dni, a raczej gorsze tygodnie. Oszczędzę ci szczegółów, ale daleko mu do perfekcyjnej sprawności. Powiedziałbym nawet, że powoli dogorywa. Nie wiem tylko, jak mam to zmienić i jak mu pomóc. I dlatego przydałyby mi się rozmowy z nim!
- Więc może musisz przejść na dietę lekkostrawną? Cokolwiek to znaczy. Słyszałem o tym, ale nie mam pojęcia co to jest to 'lekkostrawne'. Domyślam się, jasne! Sama nazwa jest wymowna, ale co jest a co nie jest lekkostrawne?
- Zmieńmy temat, poczuję się lepiej. Znam ten wzrok, Syriuszu. Nie mam pojęcia na jaki temat mamy rozmawiać. Nie musi być sensowny, ale to też nie pomaga w jego wymyślaniu. Proponuję... sam nie wiem, co proponuję.
- Egzaminy? - jeśli Syriusz chciał mnie dobić to mu się udało. Wcale nie mogłem się zmusić do nauki, a powinienem. To obrazowało, w jak kiepskim stanie musiałem być skoro nawet nauka sprawiała mi trudność. Nie mogłem znaleźć natchnienia by przysiąść nad książkami, nie mogłem się nad nimi skupić, kiedy już zdołałem w ogóle po nie sięgnąć. A najgorsze, że wcale mnie to nie martwiło tak, jak powinno.
- Jeśli nie egzaminy to ja już nie wiem.
- Więc pomilczmy! - ambitny plan, ale w sumie jedyny na jaki miałem ochotę. Robiłem się uciążliwy, strasznie uciążliwy. Może to starość? Powinienem zacząć myśleć o kuracji odmładzającej możliwie najszybciej. Tylko jak odmłodzić ducha?
Syriusz skinął głową i położył się na swoim łóżku patrząc w sufit. To mi odpowiadało. Nawet bardzo. Leżałem na swoim z zamkniętymi oczyma i niejako chłonąłem ten spokój, ciszę, brak rozmowy, który nie był wcale krępujący, ale jakiś taki naturalny, zwyczajny, na miejscu. Tak powinno być, czułem, że tego potrzebowałem. Odrobiny odpoczynku, zmiany na lepsze, samodzielności. Może to właśnie dlatego postanowiłem nagle pogodzić się z Syriuszem i znowu być jego partnerem? Ponieważ nauczyłem się tego, czego nie umiałem wcześniej. Wtedy związek oznaczał ciągłe przebywanie razem, słodkie słówka, pocałunki, słodycze. Teraz było inaczej. Byłem sobą i Syriusz nie wchodził mi w drogę, kiedy sobie tego nie życzyłem, chyba zaczynał rozumieć, że nie gustuję już w rozkoszy słów i gestów. Była to dieta bez cukru, która miała wpłynąć pozytywnie na mój stan umysłu i ducha. Dorastałem, tak przynajmniej chciałem o tym myśleć.
A co jeśli zamykałem się na świat? Nie... to niemożliwe. Nadal byłem sobą, tylko zmieniły się moje wymagania. Nie potrzebowałem matczynej opieki przez cały czas. Wystarczyła mi ta, jaką otrzymywałem w domu. Nie musiałem szukać zastępstwa w moim facecie.
„Się mi zebrało na analizę psychologiczną nastoletniego wilkołaka” pomyślałem ze sporą dawką samoironii. Chyba oszalałem skoro tak kombinowałem.
Odwróciłem się na bok i zwinąłem w kłębek. Chciałem spać. Naprawdę miałem ochotę zamkną oczy i odpłynąć. Nie zrobiłoby mi to dobrze, ale taką miałem potrzebę.
- Trawa z korytarzy zniknęła. - powiedziałem nagle. Uzmysłowiłem sobie, że nie czuję już jej zapachu, nie słyszę owadów. - Wszystko wróciło do normy, więc sytuacja naprawdę została całkiem opanowana. - Albo i nie...
- Proszę wszystkich uczniów o zebranie się w Pokoju Wspólnym! - rozległ się krzyk McGonagall. - Proszę przejść do Pokoju Wspólnego!
- Zapomnij, że coś mówiłem. - mruknąłem próbując spełznąć z łóżka. Jakoś mi się udało, ale już nie miałem ochoty się ubierać, więc w piżamie poczłapałem w stronę drzwi. Za sobą słyszałem przekleństwa Pottera i narzekanie Pettigrew. Na zewnątrz robiło się głośno, ponieważ wszyscy wychodzili ze swoich pokoi. Jedni zaspani, inni niemal gotowi na nowy dzień.
- Co się dzieje? - słyszałem pytania.
- Pewnie znowu ktoś coś spieprzył. - padały ciche odpowiedzi. Nie mogłem zaprzeczyć, że podzielałem zarówno pytania, jak i poglądy innych. W tej szkole zawsze ktoś coś sknocił, kiedy miały miejsce jakieś afery. Czy to uczeń, czy nauczyciel. Co zrobili tym razem, skoro ledwie pozbyli się poprzednich problemów?
- Czy to już wszyscy? - zapytała nauczycielka. - Prefekci, proszę sprawdzić pokoje.
- Litości. - jęknąłem szeptem do siebie i powlokłem się schodami znowu na górę, gdzie wraz z kilkoma innymi osobami zaglądałem do pokoi dormitorium chłopców.
- Wszyscy! - wydarł się siódmoklasista za moimi plecami. Miałem ochotę go rozerwać na strzępy. Moje biedne uszy!
- Dobrze. Dziewczęta? Perfekcyjnie. W takim razie zaczynamy. Szkoła jest już oczyszczona, wszystko wróciło do normy. A przynajmniej niemal wszystko. Okazuje się, że w szkole zagnieździły się larwy motyla giganciego i jak sama nazwa wskazuje, jest naprawdę wielki. Tarasuje niektóre korytarze, jako że niedługo larwy opuszczą kokony jako motyle. Zamknęliśmy te korytarze, więc są chronione zaklęciami. Nie radzę nawet próbować tam wchodzić, jako że przez trzy godziny po wykluciu, motyle potrzebują mięsa aby nabrać sił i odpłynąć. Jeśli go nie dostaną, kurczą się i przyjmują postać zwyczajnych motyli. Gryzących, ale normalnych. - też mi pocieszenie.
- Czyli, że nas zjedzą jeśli się wyklują? - zapytała jakaś dziewczyna.
- Nie zjedzą, ponieważ do tego nie dopuścimy. Są odizolowane aby nic wam się nie stało i dlatego apelujemy żebyście nie próbowali forsować zaklęć. Wiemy jednak, że są wśród uczniów i tacy, którzy specjalnie będą się pchać tam, gdzie im nie wolno. I właśnie dlatego zorganizowane jest to spotkanie. Aby wyjaśnić wam sytuację i upewnić się, że będziecie przestrzegać zasad. - niby przypadkiem spojrzała na Jamesa. Było dla mnie jasne, że to on jest głównym powodem, dla którego się tu zjawiła. I nic dziwnego. Potter miał swoje wzloty i upadki, był psychicznie niestabilny. Nie narzekałem, ale jednak uważałem go za osobę bardzo specyficzną. - To tyle, moi drodzy. Jeszcze raz proszę was o przestrzeganie tych kilku zasad. Panie Potter, proszę się nie zastanawiać nad tym, w jaki sposób dotrze pan do kokonów z larwami, jako że zabezpieczyliśmy je także przed panem. Jeśli dowiem się, że kręcił się pan w ich pobliżu, ten rok skończy pan na areszcie. Nie, panie Potter, nie mówię o roku szkolnym, ale o kalendarzowym. Aż do stycznia zaplanuję każdy wieczór, jeśli tylko sprzeciwi się pan nowym zasadom. Tym razem to już na pewno koniec. Dziękuję i do zobaczenia na śniadaniu. Rozpocznie się o zwykłych porach, więc możecie wracać do łóżek jeśli macie ochotę. - pożegnawszy się w ten sposób, wyszła z Pokoju Wspólnego pewnym krokiem i zostawiła nas wszystkich samych ze swoimi myślami.
Cisza panowała przez dobrych kilka minut, a następnie rozpoczęła się istna wojna na domysły, gdyż każdy chciał wiedzieć jak to możliwe, że larwy dostały się tutaj niezauważenie, jakim cudem znalazły się w okolicy i czy więcej takich cudów kryje się w Zakazanym Lesie. Cóż, na to ostatnie pytanie znałem odpowiedź, jako że kiedyś sam miałem ochotę spotkać się z leśnym pupilem szkolnym, czy raczej gajowego. Byłem jednak niezmiernie ciekawy jak te wielkie kluchy weszły na teren szkoły. Wiedziałem doskonale jak wyglądały larwy motyli gigancich, jako że widziałem je w podręczniku opieki nad magicznymi stworzeniami, więc porównałbym je do słonia morskiego, a to naprawdę czyniło znalezienie odpowiedzi na moje pytanie niezbędnym. Może to uciekinierzy z prywatnej kolekcji nauczyciela opieki? Warto byłoby się tego dowiedzieć, ale naprawdę nie miałem na to ochoty. Byłem leniwy, wstyd!

niedziela, 10 sierpnia 2014

Zaskakująca zmiana taktyki

6 czerwca
Ludzie mówią, że czas leczy rany. Nie zgadzałem się z tym. Moich nie leczył, ale czynił je gorszymi. To jakby wyrwać kawałek siebie, kawałek tak duży, że boi rany nie mogą się zasklepić, ale leczą się pozostawiając wielką dziurę w miejscu ubytku. Tym był właśnie czas. On nie leczył ran, ale czynił je permanentnymi. Przestawały krwawić, ale na stałe były już częścią człowieka i czasami bolały.
Czy właśnie to działo się ze mną? Nie wiem, ale na pewno nie chciałem by tak było. A jednak coś we mnie zaczynało się leczyć, ponieważ nie bolało tak dotkliwie, stawało mi się obojętne. Syriusz nie mógł o tym wiedzieć, ale może coś wyczuwał skoro chodził przybity od wczorajszego dnia. Nawet teraz bezmyślnie dłubał w swoim obiedzie, a jego mięso, które sobie nabrał przypominało rozdrobnione mielone.
Westchnąłem i nawet nie czułem się jakoś źle ze świadomością, że zaraz zachowam się jak zdrajca. Najpierw donoszę o wszystkim Seedowi, a teraz jakbym był podwójnym agentem zaczynałem grać swoją rolę. Widać miałem w sobie więcej z wilkołaka niż myślałem.
Sięgnąłem pod stołem i położyłem swoją dłoń na dłoni Syriusza, który właśnie próbował zetrzeć plamkę sosu z nogawki spodni. Był zaskoczony, znieruchomiał, spojrzał na mnie oczyma wielkimi jak spodeczki. Wzruszyłem tylko ramionami i uśmiechnąłem się lekko. Odpowiedział na to swoim ogromnym uśmiechem dziecka. Chyba powinienem poczuć się winny... Ale tak nie było.
- Jak mam to rozumieć? - zapytał cicho.
- Hmm, jako nowy początek. - stwierdziłem po chwili zastanowienia. Powiedziałem o wszystkim Seed i nagle byłem lżejszy i wcale nie zależało mi już tak na poznaniu prawdy. Nawet gdyby była najgorsza, raczej nie cofnąłbym tego, co postanowiłem w tej chwili w przypływie dobrego humoru. Chociaż „dobry” to chyba lekka przesada, ale jednak był lepszy niż przez wszystkie poprzednie dni. Magia wygadania się i zrzucenia zmartwień na kogoś innego.
- Ciężko mi uwierzyć, że tak nagle... Nie narzekam, ani trochę! Ale...
- Narzekasz, Syriuszu. - mruknąłem wchodząc mu w słowo. - Narzekasz i chcesz wiedzieć, dlaczego zmieniłem zdanie. Pewnie nawet masz kilka głupich pomysłów na ten temat. A ja ci mogę powiedzieć tylko „bo tak!”. Po prostu.
- Po prostu? - uniósł brwi.
- Nie chcesz to nie. - zabrałem dłoń, a on złapał ją zanim uciekła na tyle daleko, że nie zdołałby jej dorwać.
- Chcę, chcę!
- No nie wiem... Wahasz się.
- Wcale nie! Nie waham się! Byłem tylko ciekawy! Ale już nie jestem!
- Kłamiesz. W dodatku równie kiepsko jak zawsze w takich sprawach. A teraz mnie puszczaj, muszę skończyć obiad. W przeciwieństwie do ciebie, ja swoje mięso wolę mieć w żołądku niż na talerzu. Nie wspominając o sosie, który u ciebie zdobi spodnie.
- Kąśliwy jak zwykle. - prychnął Syriusz i wrócił do szorowania spodni, chociaż teraz także jadł między jednym pociągnięciem serwetki a drugim.
A więc to naprawdę ja byłem powodem jego braku apetytu! Cóż, naprawiłem to i teraz nie musiałem martwić się o to, że Syriusz padnie z głodu. Czegoś mi jednak w tym wszystkim brakowało. Czegoś istotnego. Nie byłem już tym samym Remusem, nie byłem już niewinnym, słodkim głupkiem. Walczyłem z tym od dawna i teraz naprawdę pozbyłem się tego dawnego mnie.
- A no widzisz, jak to jest z ludźmi, kiedy coś się wydarzy? Teraz będziesz musiał wytrzymać z takim mną. Dasz radę?
- Przekonamy się. Myślę, że jestem twardym zawodnikiem i podołam, ale kto wie jak bardzo wredny do mnie wróciłeś.
- Prawda? W końcu sam tego nie wiem, więc poznam swoje możliwości. - ziewnąłem zanim zdążyłem zasłonić usta. Nie wyspałem się, chociaż wczoraj padłem stosunkowo wcześnie. Niestety, miałem głupi sen, w którym byłem z dziewczyną, która udając chłopaka sprawdzała więzienia i trafiła do takiego wielkiego, które nagle przerodziło się w niebezpieczny labirynt domu. Biegłem korytarzami, w których zaczynało palić się światło, gdy nimi szedłem. Było ze mną kilka innych osób, były roślinożernymi zwierzątkami w ludzkich ciałach. Musieliśmy biec uciekając przed mięsożernymi stworami w ludzkiej skórze... labirynt nie miał końca. Biegłem przodem, a oni za mną. Musiałem zadbać o bezpieczne przejście i unikanie problemów, a w razie natknięcia się na mięsożercę... Nie, nie pamiętałem, co z nimi... Może uciekaliśmy... Na pewno nie walczyłem! Dziwny sen. Bardzo głupi. Tym bardziej, że zanim miałem towarzystwo, biegałem sam po tym labiryncie. Nie bałem się. To było tylko trochę męczące. Nic dziwnego, że teraz miałem ochotę skulić się i spać.
Zresztą, właśnie zaczynałem być obolały, chociaż w żadnym razie nie powinienem. Głowa, żołądek, nawet płuca na plecach, chociaż nawet dla mnie brzmiało to niedorzecznie.
- Chyba jestem uczulony na lepsze dni i lepszy humor. - stwierdziłem.
- To w ogóle możliwe?
- Nie wiem, ale sam widzisz, że poprawiło mi się jedno to drugie zaczęło doskwierać. Będę musiał się położyć. - wydąłem wargi nadąsany na samego siebie. Jak tak w ogóle można?! Żeby się rozchorować ledwie zaczęło się od nowa życie!
- Może powinieneś...
- Wykluczone! - wiedziałem, co chce zaproponować. - Byłem w Skrzydle Szpitalnym już tyle razy, że kolejny będzie przegięciem. Nawet nie otwieraj ust, bo wiem co chcesz powiedzieć także teraz. Nie, nie i jeszcze raz nie! - tak, byłem uparty. - Wypiję herbatę, poleżę i mi przejdzie. - Wolałem się pospieszyć, jako że mój żołądek coraz bardziej dawał mi o sobie znać.
- Pójdę z tobą! - Syri zaproponował od razu. Nie odmówiłem, a jedynie skinąłem głową zgadzając się. Wolałem żeby ktoś był ze mną, nawet jeśli było to idiotyczne.
- Dziękuję. Zajrzysz do kuchni i poprosisz o herbatę dla mnie? Czarną, mocną, bez żadnych dodatków. Poproś od razu o dwie do naszego pokoju. Po dwóch powinno mi się poprawić.
- Oczywiście. - Syri pognał pędem do Skrzatów Domowych, a ja w tym czasie zwinąłem się trzymając za brzuch. Ból był okropny i rozchodził się po ciele na kształt odwróconego T. Mostek, żołądek, zgięcie brzucha. Może powinienem jednak o siebie zadbać? Skąd ten ból? Martwiłem się sam o siebie, to uwłaczające mojej godności! Ale i normalne, kiedy jest się człowiekiem. Przecież nie powinienem odczuwać bólu, bo niby po czym? Nie jadłem niczego, co mogłoby tak na mnie wpłynąć! Żadnych grzybów, nic co mogłoby podrażnić mój żołądek.
- Ma się to szczęście, Lupin. - powiedziałem do siebie. - Starzejesz się, tetryczejesz. Czas o siebie zadbać. W jakiś sensowny sposób. - Lupin, koniec obijania się, czas działać. - sam nie wierzyłem w to, co mówię. Oczywistym było dla mnie, że nie zdołam podnieść tyłka rano i zmusić zasiedziałego ciała do minimalnych nawet ćwiczeń. Nie zdołam dowlec się później do łazienki, wykąpać i sięgnąć po odprężającą lekturę.
- Załatwione, chodźmy! - Syriusz wrócił do mnie biegiem. Chociaż się o mnie martwił, w jego oczach widziałem cień zadowolenia. Nic dziwnego. Remus Lupin, wielki obrażony, nadąsany i urażony, wielki zdradzony, niepewny, zdołowany, nagle postanowił mu wybaczyć! I to niedługo po tym, jak odmówił mu wspólnych wakacji, ale zgodził się odpowiedzieć pozytywnie w sierpniu. Naprawdę zadziwiałem sam siebie i zupełnie tego nie pojmowałem. Działałem pod wpływem impulsu. Jasne, nie zdecydowałem się jeszcze na pocałunek i nie liczyłbym na to zbyt szybko, ale i tak złapałem go za rękę. To wielki krok dla mnie, mniejszy dla Hogwartu. Poza tym, przecież ja i Black mieliśmy zaczynać od początku, a więc naprawdę chodziło mi o początek. Nie całujesz się z kimś od razu, kiedy się poznacie, chociaż takie przypadki także znałem. A już na pewno nie idzie się z kimś ot tak do łóżka! Choć i to się innym zdarzało. Remus Lupin będzie działał rozsądniej niż w przeszłości, kiedy był dzieciakiem zafascynowanym po każdym względem wspanialszym kolegą.
Złapałem się za brzuch i masowałem go intensywnie. Bolał. Naprawdę mocno. Od dawna nie czułem by doskwierał mi tak dotkliwie. Tego jednak nie chciałem mówić. Zamiast tego przyspieszyłem by znaleźć się w pokoju.
Na miejscu rzuciłem się na łóżko i położyłem zupełnie płasko. Naciskałem na brzuch, masowałem, uderzałem w niego. Robiłem wszystko, co musiałem żeby tylko przestał boleć. Nie było łatwo, ale czasami czułem ulgę, po chwili ból jednak wracał bardzo intensywny. I znowu przestał, i znowu bolał. Syriusz siedział przez cały czas przy mnie. Próbował mnie zagadać, więc zgodziłem się na to bez szemrania. Może powinienem zapomnieć o bólu? Zawsze mogłem tego spróbować. Zresztą, już teraz czułem, że mi przejdzie. Nie prędko, ale jednak. Musiało!

środa, 6 sierpnia 2014

Donos

Nie chcę tego pisać, ale muszę... Jeśli znajdziecie w tej notce, jakieś pozbawione sensu/wyrwane z kontekstu zdania, dajcie mi znać =3= Przysypiałam pisząc notkę i mogłam później nie dostrzec idiotyzmów, które wyszły z mojego dosłownie śpiącego umysłu ^^" Przepraszam z góry!

4 czerwca
Zaledwie kilkanaście dni dzieliło mnie od końca roku, a korytarz nadal pokrywała równo przycięta, zielona trawka usiana stokrotkami. Dziwnie się czułem idąc po takim kobiercu na zajęcia, ale narzekać chyba nie mogłem. Było to doznanie, jakiego nigdy więcej na pewno nie będę miał okazji zaliczyć w poczet moich doświadczeń szkolnych.
- Więc... Nasz wyjazd nad morze... - słyszałem nadzieję w głosie Syriusza, ale musiałem go rozczarować. Musiałem odbudować moje zaufanie względem nich jeśli miałem się z nimi dobrze bawić.
- Odwołany. - powiedziałem prosto z mostu, samemu się sobie dziwiąc. - Może w drugiej połowie? Sam nie wiem, dam znać.
- Tak, jasne. - Syriusz wyraźnie był przybity. Może nawet sam nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo to widać.
- W sierpniu, Syriuszu. Pod koniec lipca odezwę się i podam datę, która mi odpowiada. - z jakiegoś powodu nagle przypomniałem sobie, że o ile moja wakacje mogą być przyjemne nawet, kiedy są okropne, o tyle w jego domu nie ma mowy o zwyczajnym, nudnym lecie. Syriusz był przecież czarną owcą Blacków. - Albo umówimy się pod koniec czerwca na końcówkę lipca, co ty na to? - zmiękłem i nie potrafiłem się już na niego złościć. - Wtedy na pewno pojedziemy. Nie wiem, czy z Jamesem, on może mieć plany, ale jeśli ty ich nie masz, to proponuję ostatnie dwa tygodnie lipca. - chłopak skinął głową jak dziecko, kiwając nią zawzięcie.
- Dziękuję, Remusie. Naprawdę to doceniam.
- Nie, nie dziękuj, Syriuszu. To ja powinienem przeprosić, bo zachowuję się jak rozkapryszony dzieciak. Zupełnie jakbyś zdradził mnie sypiając z Wavelem, a przecież tylko widziałem, jak raz dotknął twojego tyłka. Nie potrafię przejść do porządku dziennego mając to ciągle w głowie. Może to jakaś forma obsesji? Powinienem to leczyć?
- Nie, nie sądzę. - Syriusz uśmiechnął się. To dobrze. To bardzo dobry znak. Nie czuł się już winny ilekroć wspominałem o nauczycielu run. Z jednej strony mogło to znaczyć, że Syri miał czyste konto, ale z drugiej mógł na poważnie romansować z nauczycielem i weszło mi to w krew... Głupi! Dlaczego musiałem od razu myśleć o najgorszym?! Naprawdę powinienem porozmawiać z Seedem i to jeszcze przed wakacjami! Najlepiej od razu!
- Wychodzę na chwilę, mam tajne załatwienie, więc lepiej niech nikt mnie nie śledzi. A tak naprawdę, to i tak tajemnica. No dobrze, więc widzimy się... za chwilę. To głupie, że się tłumaczę z tego gdzie idę, ale to dziwne tak sobie wyjść bez słowa. Nigdy wcześniej tak o tym nie myślałem. Tak, wiem. Dużo mówię, ale nie piłem piwa kremowego od dawna. To pewnie skutki uboczne bliskich egzaminów. Trudno. Wrócę to mi przejdzie, jestem o tym przekonany. - dobrze, że nie było przy nas Pottera, bo na pewno uznałby, że mam coś na sumieniu i dlatego jestem zdenerwowany i mamroczę bez sensu.
- Jasne, nie ma sprawy. Ja i tak muszę skończyć ten esej na transmutację. - skrzywił się do zapisanego do połowy pergaminu. McGonagal uznała, że jego ocena z ostatniego testu mogła być wyższa przed egzaminami, więc kazała mu napisać pracę na zadany temat właśnie po to, żeby utrwalił sobie wiadomości. Zresztą, planowała wprowadzić to na stałe do naszego planu zajęć. Wypracowanie po słabo napisanym sprawdzianie... Pomysł tak dobry, że jednak głupi i męczący, ale skuteczny.
- Nie przeszkadzam ci więcej. - popukałem palcem we fragment w podręczniku, który na pewno był ważny i powinien znaleźć się w eseju Syriusza. Zaraz potem podniosłem się i wyczłapałem z Pokoju Wspólnego. Dopiero na korytarzu uzmysłowiłem sobie, że naprawdę boję się tego, jak zareaguje nauczyciel mugoloznawstwa. Nie było już jednak odwrotu. Mój związek z Syriuszem tkwił w zawieszeniu, ja miałem gorsze dni, nie ufałem mojemu byłemu chłopakowi. Nie, gorzej na pewno nie mogło być. Christopher dobrze mi doradził, więc teraz wszystko było tylko w moich rękach. Nie powinienem sam męczyć się z czymś, co nie dotyczy tylko mnie. Czas podzielić zmartwienia na dwa.
Miałem nadzieję, że Seed będzie u siebie zupełnie sam. Nie chciałem natknąć się na Wavele'a, który od razu wiedziałby o co mi chodzi i po co się zjawiłem. Starałem się więc podsłuchać pod drzwiami profesora zanim podjąłem próbę zapukania. Nie było łatwo, kiedy walczyło się z samym sobą. Zapukałem raz, drugi, ale nikt nie otworzył. A więc go nie było i nie miałem co liczyć na pomoc. Może to i dobrze? W końcu nadal się wahałem.
W tej też chwili usłyszałem kroki na pobliskich schodach. Czy rozpoznawałem w tym chodzie nauczyciela? Było mi to bardzo ciężko stwierdzić. To James uczęszczał na jego zajęcia i prędzej niż ja znał odgłos wydawany przez buty nauczyciela. Głupota. Na trawie nawet on nie rozróżniłby konia po dźwięku kopyt, a co dopiero siłować się z rozpoznaniem kroków ludzi. Chociaż... Chyba gorzej się czułem.
- Nie spodziewałem się gości, przepraszam. - usłyszałem, kiedy tylko nauczyciel dostrzegł mnie z połowy korytarza.
- To... taka niezapowiedziana wizyta, więc to ja przepraszam. Chcę z panem porozmawiać o kilku ważnych sprawach.
- Oczywiście, jestem na każde skinienie moich i nie tylko moich uczniów. - tak, Seed był zupełnie inny niż jego siostra. Ona każdym słowem flirtowała ze światem. On wydawał się normalniejszy. Może nie od razu, jako że gołym okiem było widać, jak wielką wagę przykłada do swojego wyglądu i ubioru, ale jednak jego ton był inny. Normalniejszy, to było dobre słowo. - Proszę wejdź. - otworzył przede mną drzwi swojego gabinetu. Wydawał mi się trochę pusty, klasyczny, ale na pewno był bardzo elegancko urządzony. - Usiądź, zaraz będzie herbata. - wskazał mi miejsce przy maleńkim stoliku przy ścianie i zajął miejsce obok mnie. To było niezłe zagranie taktyczne, ponieważ nie czułem się jak uczeń, ale jak ktoś traktowany całkowicie poważnie. Nabrałem odwagi by mówić.
- Chodzi o Syriusza i o profesora Wavele. - zacząłem i poczułem się głupio. Jakbym skarżył na własną rodzinę. To było świństwo, ale nie mogłem już przerwać. Im więcej mówiłem tym mniej poważny wydawał mi się ten problem. - Chyba przesadzam, prawda?
- Nie wiem, Remusie, ale cieszę się, że wszystko mi powiedziałeś. Dowiem się ile w tym przesady, a ile uzasadnionych obaw. Jeśli na coś trafię, wtedy oddam przysługę. Umowa stoi? - wyciągnął do mnie rękę, więc uścisnąłem jego dłoń. - Nikt się nie dowie, że powiedziałeś mi cokolwiek. Nie doniosę na ciebie, to nasza tajemnica, że się zgadaliśmy. Cieszę się też, że mi zaufałeś. Po tym, co się mówi o mojej siostrze i Victorze, a teraz mam pewność, że są także osoby, które wiedzą o tym związku. Raczej nie macie o mnie dobrego zdania, ale mimo wszystko...
- Nie, to nie tak! - przerwałem szybko. - To raczej ciekawostka i nic więcej. No i nie każdy o tym wie. Ja i moi koledzy natknęliśmy się na pana i profesora Wavele przypadkiem. To tylko dlatego.
- Kto wie ile takich przypadków chodzi po szkole. Niemniej jednak, to już mój problem, a naszym zajmę się jak profesjonalista.
- Dziękuję, naprawdę. Jeśli przesadzam to niech pan zapomni, że mówiłem cokolwiek.
- Już dobrze, damy sobie radę bez zapominania.
- Więc ja lepiej pójdę. Nie chcę żeby ktoś mnie widział wychodzącego od pana po dłuższym czasie, bo Syriusz mógłby się czegoś dowiedzieć. Wystarczy, że dotrze to do profesora Wavele i już będą wiedzieć, o czym rozmawialiśmy.
- Tak, rzeczywiście. Lepiej żeby ta rozmowa pozostała naszą tajemnicą. Kiedy już będę coś wiedział skontaktuję się z tobą.
- Dziękuje. Naprawdę bardzo panu dziękuję.
- To ja dziękuję. - przerwał mi nauczyciel. - Dzięki tobie wiem, że coś w trawie piszczy i powinienem mieć Victora na oku. Wyślę ci sowę z datą, godziną i miejscem spotkania, kiedy wywęszę konkrety. Do tego czasu udawajmy, że nic się nie wydarzyło i wcale cię tutaj nie było dzisiaj. Zachowam to w sekrecie.
Było mi lżej. Zdecydowanie lżej. Teraz, ze świadomością, że problem dotyczy także kogoś innego, wydawało mi się, że stał się on o połowę lżejszy. Powierzyłem moje wspomnienie i zmartwienie osobie, która jest ponad mną i w mgnieniu oka może dotrzeć do prawdy. Kto jak kto, ale Seed miał na pewno do tego talent. W końcu był z Wavelem, a więc zdołał jakoś pozbyć się siostry. Może dlatego był zdeterminowany by dotrzeć do prawdy? Mógł znieść myśl, że odbił siostrze chłopaka, ale nie akceptował tego by ktoś inny go odbijał i to od niego.
- Do widzenia. - odpowiedziałem na jego pożegnanie wracając myślami do chwili obecnej. - Damy sobie radę. - rzuciłem jeszcze szeptem do siebie by podnieść się na duchu i nie pozwolić Syriuszowi czegokolwiek podejrzewać. Grałem trochę nieuczciwie i nie chciałem się za to wstydzić.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Bezpiecznie

Może to głupie, ale wyglądając na zewnątrz przez dziurkę klucza liczyłem na odnalezienie w niej normalności, której nie zaznałem od miesiąca, może nawet jeszcze dłużej. Chciałem spojrzeć na świat poza Skrzydłem Szpitalnym i widzieć normalny korytarz, bez nadmiernie bujnej roślinności, chciałem żeby kryło się tam wszystko to, co straciłem – przyjaźń, miłość, szacunek do kolegów. Czy mogłem to wszystko odzyskać? Czy naprawdę byłem w stanie zapomnieć o tym, co spotkało mnie ostatnimi czasy i być taki jak dawniej? Nie. To było niemożliwe, czy raczej okazałbym się głupcem, gdybym nie wyciągnął lekcji z wszystkich przykrych wydarzeń. Musiałem zamienić je w broń, w naukę, jakiej nie zdobyłbym żadnym innym sposobem.
Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w mojego wilka, który spał we mnie od pewnego czasu i wychodził tylko podczas pełni. Może powinienem dać mu większą swobodę? Pogodzić się z nim? Nawet nie wiedziałem, czy to przypadkiem nie zakrawa na destrukcyjne myśli. Nie byłem już tym samym Remusem, co rozpoczynając szkołę, a on nie był tym samym wilkołakiem drzemiącym w moim ciele.
- Ktoś się zbliża. - powiedziałem nieświadomie.
- Hm? Skąd wiesz? - Chris podniósł się z łóżka, na którym leżał znudzony.
- Słyszę. - rzuciłem wzruszając ramionami i odsunąłem się od drzwi. - Też byś słyszał gdybyś tak nie sapał. - uśmiechnąłem się i mrugnąłem do niego. - Dyszysz jak lokomotywa. Nie sądziłem, że można tak się zmęczyć lenistwem i nudą.
- Uważaj sobie! - Christopher uśmiechnął się pokazując zęby i pogroził mi palcem. - Jeszcze się okaże, że się mylisz i co wtedy?
- Nie ma takiej szansy! - roześmiałem się podchodząc do chłopaka. Jeszcze przed chwilą czułem się źle na myśl o tym, jak bardzo moje życie się zmieniło, a teraz rozpierała mnie energia do psot z nowym kolegą. On naprawdę potrafił zdziałać cuda! A ta jego zaczesana na bok grzywka? Wyglądał z nią zabawnie! - Tylko popatrz! - wystrzeliłem palcem w stronę drzwi, które właśnie się uchyliły. - Ha! - tryumfowałem.
- Bo jeszcze zacznę się ciebie bać. - ostrzegł mnie Chris – Kto wie, czy nie słyszysz nawet moich myśli, albo bicia serca. To potrafi zdradzić więcej niż słowa. Będę musiał trzymać się od ciebie z daleka, bo poznasz wszystkie moje tajemnice! - próbował zachować powagę, ale nie wychodziło mu to najlepiej.
Do pomieszczenia wszedł dyrektor. Uśmiechał się i powitał nas, po raz drugi tego dnia, machnięciem.
- Nie uporaliśmy się jeszcze ze wszystkim, ale możecie już wyjść i biec do swoich pokoi. Myślę, że podwieczorek zjemy już wszyscy razem w Wielkiej Sali, jako że kryzys został opanowany i pozostało nam dopieścić szczegóły. Przez kilka dni pewnie nie pozbędziemy się trawy, ale to taka mała odmiana od kamiennych płyt, po których chodziliście do tej pory. Poza tym, na naszych korytarzach rosną stokrotki. To niemal piknikowy klimat. Ale na to nie ma teraz czasu. Uciekajcie i uważajcie na schodach. Są jeszcze mokre, ale nie płynie nimi żaden, najmniejszy nawet strumień.
Spojrzałem na Chrisa, a później znowu na dyrektora. Byłem trochę oszołomiony tym, że mogę wyjść z SS i dostać się do swojego pokoju. Dowiem się co z kolegami, zajmę się czymś ambitniejszym niż wyglądanie przez dziurkę od klucza.
- To... To dobrze. - nie zabrzmiało to przekonywająco. - Aż mi dziwnie myśleć, o tej wolności, kiedy ponad pół dnia spędziliśmy w zamknięciu.
- Tak, prawda. Nie nawykliście do takiego więzienia w jednej celi. Ale już po wszystkim i możecie rozprostować kości poza izolatką, więc nie bójcie się, jest całkowicie bezpiecznie. Nic już więcej nie będzie się rozrastać, nie ma dżungli, wodospadów. Pozostała tylko trawa i stokrotki. Czasami jakiś inny mały, polny kwiatek, więc jest bezpiecznie.
- Więc pójdziemy powoli żeby się oswoić z tym, że nas nie pochłonie dzika puszcza. - Chris oparł dłonie o moje plecy i zaczął mnie pchać w stronę drzwi. Nie stawiałem oporu, chociaż przyznam, że byłoby to zabawne i interesujące. - Lepiej wyjdźmy zanim nam zabroni i utkniemy tam na kolejne godziny. Tym razem umrzemy z nudy! Pomfrey nie ma tam żadnych gier.
- Może kiedyś pomyśli o zamianie Skrzydła Szpitalnego na świetlicę. - mruknąłem i dostałem za to z głowy Chrisa między łopatki. - Auć!
- Więc mi się tu nie wymądrzaj. - burknął chłopak i puścił moje plecy, kiedy znaleźliśmy się już kilka kroków od drzwi SS. - Chory też musi mieć tam jakąś rozrywkę. Nie każdy ma zawsze kolegów u boku, którzy odwiedzaliby go codziennie, a nawet kilka razy dziennie.
- Czyżbyś coś sugerował? - bąknąłem groźnie. Oczywiście była to część naszej zabawy, którą on sam zapoczątkował.
- Ależ nie, jak mógłbym sugerować, że twoi znajomi zapewniają ci rozrywkę, kiedy chorujesz. Widziałem kiedyś, jak nie mogli się od ciebie odkleić.
- Teraz trochę się zmieniło. - westchnąłem – Tak, dawniej rzeczywiście nudziłem się tylko do chwili, kiedy przynieśli mi książki i siedzieli ze mną możliwie najdłużej. Notatki, słodycze do podjadania. To dawne czasy, które nie wrócą.
- Nigdy nie mów nigdy. - uśmiechnął się do mnie szeroko. Poklepałem go po ramieniu i głowie, jak dziecko.
- Tutaj niestety nigdy jest nigdy. Trochę się wydarzyło, od kiedy byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Można powiedzieć, że sami coś zniszczyliśmy. Jasne, nadal jesteśmy kolegami, ale już nie takimi przyjaciółmi jak dawniej.
- Macie czas żeby wszystko odbudować.
- Myślisz, że to możliwe? - osobiście wątpiłem. - Może powinniśmy po prostu budować na nowo na tym, co zostało zniszczone? Coś innego, nowego. Nie wiem, czy trwałego i silnego, ale prawdziwszego niż ślepy powrót do przeszłości...
- Jejku, to jest dla mnie zbyt poważne! Wybacz, ale idziemy do siebie po zielonej, miękkiej trawce i rozmawiamy na tematy, które wysadzają mózgi. Uważam, że powinieneś wrócić do Pokoju Wspólnego. Jeśli przyjaciele, czy tam byli przyjaciele, zainteresują się tobą należycie, wtedy daj im szansę. Jeśli uznasz, że to za mało, wtedy buduj od nowa. Każdy popełnia błędy, ale czy warto je tak rozdrapywać bez końca? Ja i David pogodziliśmy się i nasza przyjaźń jest jeszcze silniejsza.
- Co ja bym bez ciebie zrobił? - pokręciłem głową z niedowierzaniem. Miałem szczęście do znajdowania przyjaciół w ludziach właśnie wtedy, kiedy ich potrzebowałem.
- Nadal byłbyś załamany i nie mógł pogodzić się z tym, co cię spotkało? Tak, myślę, że właśnie tak. Może nawet musiałbyś leżeć w Skrzydle Szpitalnym żeby odzyskać siły. - miałem wrażenie, że trafił w samo sedno.
- Więc awansowałeś na lekarstwo złamanych serc?
- Zawsze nim byłem, tylko zyskuję tę moc przy bliższym spotkaniu. - roześmialiśmy się obaj.
Niestety musieliśmy się rozstać i nie dało się tego uniknąć. Dwa różne Domy, to dwa różne Pokoje Wspólne. Może to i dobrze, jeśli wezmę pod uwagę zazdrość „niewiernego kochanka”. Same problemy mogłyby wyniknąć z przynależności do Griffindoru. Tymczasem Chris i David nieźle pasowali do Hufflepuff, co było zbawienne dla moich nerwów. Black ich nie prześladował, nie dokuczał im, nie wszczynał kłótni. Poza tym jednym incydentem w Wielkiej Sali, ale to nic, w porównaniu z tym, co mogłoby się stać.
Przekroczyłem dziurę za portretem narzekającej na pyłki Grubej Damy. Byłem zaskoczony zbiegowiskiem uczniów, którzy cisnęli się w Pokoju Wspólnym. Czyżby nie wiedzieli, że już jesteśmy wolni? A może byli niepewni tego, na ile można zaufać zapewnieniom nauczycieli?
Przepchałem się jakoś w stronę schodów do dormitorium chłopców. Okazało się, że moi koledzy stali przy barierce chroniącej osoby przeciskające się antresolą do swoich pokoi. Prawdę mówiąc uczucie, które mnie ogarnęło było raczej niepokojące niż pożądane.
- Remus! - Syriusz zdołał mnie dostrzec, kiedy parłem do góry. Początkowo planował się przepychać w moją stronę, ale ostatecznie zrezygnował. I słusznie, bo nic dobrego by z tego nie wynikło.
- Hej. - rzuciłem będąc już przy nich.
- Martwiłem się! Gdzie byłeś?! - Black objął mnie i przytulił jakbyśmy nie widzieli się od miesiąca. Nie był to jednak uścisk kochanka, ale przyjaciela. Chyba byłem mu za to wdzięczny.
- W Skrzydle Szpitalnym, ale to nudna historia, więc nie będę opowiadał... Widzieliście korytarz? Wygląda jak łąka. - chciałem szybko zmienić temat, ponieważ widziałem już ten wzrok Syriusza. Miał zamiar naciskać i dowiedzieć się wszystkiego, a ja nie chciałem kłamać. - Dyrektor wspominał, że może się to utrzymać przez kilka dni. Całkiem fajnie, prawda? Tak przyjemnie i świeżo... Chociaż dużo owadów już się zleciało. Uroki wiosny w budynku. - sam nie wiem, czy naprawdę udało mi się odgonić od Blacka pytania, czy może zauważył, że się trochę denerwuję. Najważniejsze, że nie pytał o nic, a ja mogłem opanować się i znaleźć sposób by egzystować z kolegami tak jak wcześniej, albo raczej inaczej, ale bezkonfliktowo. Przede mną długa droga, a czasu do wakacji coraz mniej.