niedziela, 28 września 2014

Kartka z pamiętnika CCLVI - Dymitr Sheva

Nie ma nic łatwiejszego niż wykiwanie bratanka, który święcie wierzy, że masz dobre intencje. Jak można być tak naiwnym? I to w stosunku do mnie? Biedak nawet nie wiedział, że postanowiłem się ulotnić wykorzystując fakt, że sam wyprowadzi mnie z „terenu jego matki”. Wiedźma rzuciła zaklęcie nie pozwalające mi samemu opuścić ich podwórka, więc skorzystałem z oferty Andrew i poszedłem z nim i jego przyjacielem nad jezioro. Po drodze ukradłem im różdżki, z których nie mogli korzystać, ale jakoś się tym nie przejmowali nosząc je przy sobie. Wolałem mieć pewność, że nie dostanę niczym w plecy, kiedy będę nawiewał. Obiecałem im je oddać, kiedy wpadnę na kolację, jako że rzeczywiście wrócić planowałem. A raczej musiałem. Tak się składało, że chwilowo nie miałem innego dachu nad głową. Harry mieszkał z siostrą, więc nie zmieściłby mnie nawet w swoim małym pokoiku, a z poprzedniego lokum zostałem dosłownie wypieprzony na zbity pysk za sprowadzanie sobie kochanków i zakłócanie ciszy nocnej. Stara właścicielka chyba nie rozumiała, że każdy zdrowy mężczyzna potrzebuje czasami wypuścić z siebie napięcie w formie płynnej, gęstawej i białawej, a najlepiej, kiedy wypuszcza się napięcie prosto w chętny, zgrabny tyłek. Cóż, za te tyłki zapłaciłem brakiem domu, więc będę musiał ukorzyć się przed moją walniętą, sadystyczną bratową. Teraz nie miałem jednak czasu na myślenie o przyszłości. Ważniejsze było dorwanie Harry'ego w domu zanim wyjdzie do pracy. O ile się nie myliłem to miał dzisiaj drugą zmianę w Świętym Mungu, więc powinien znaleźć dla mnie czas. Jeśli sobie go nie zajął innym partnerem. Miałem nadzieję, że nie postawił na mnie kreski tak szybko. Tym bardziej, że jeszcze się nim nie nacieszyłem. Był słodki, na swój sposób najporządniejszy ze wszystkich moich dotychczasowych kochanków. Pracował jako pielęgniarz, miał mieszkanko, nawet jeśli dzielone z siostrą, był przystojny, napalony i czarująco się uśmiechał. Zdecydowanie nadawał się na kochanka, z którym powinienem być dłużej niż przez miesiąc czy kilka namiętnych nocy.
- Puk, puk, mój drogi. - powiedziałem waląc do drzwi jego mieszkania. Jego siostra pracowała od rana do wieczora, więc nie musiałem się przejmować, że wejdzie mi w paradę, bądź ja wejdę w paradę jej. - Puk, puk, cholera! - zirytowałem się, bo ze środka nie doszedł mnie żaden konkretny dźwięk. Przecież musiał być w domu! A tu zaraz pojawi się za mną z jakimś nowym fagasem... Jak w kiepskiej szmirze dla zapracowanych gospodyń domowych, które myślą, że mąż ich nie zdradza. Aż się odwróciłem i rozejrzałem żeby mieć pewność, że nie jestem częścią takiego chłamu. - Harry, wywarzam drzwi! - krzyknąłem wystukując pięściami jakiś bliżej nieokreślony rytm. - Jeśli jakiś obleśny gość właśnie ubiera swój owłosiony tyłek żebyś mógł mnie wpuścić...
- Byłem pod prysznicem, skończony idioto! - drzwi otwarły się gwałtownie, a mokry, owinięty na słowo honoru ręcznikiem mężczyzna rzucał gromami w moją stronę. - Wejdź i zachowuj się! - prychnął odsuwając się i człapiąc mokrymi stopami w stronę łazienki. - Możesz się rozwalić jak u siebie! - rzucił zanim trzasnął drzwiami wyraźnie niezadowolony z mojego ekstremalnego pojawienia się w jego przyciasnym królestwie.
Od razu obsiadłem kuchnię przygotowując kawę dla siebie i dla niego, opróżniłem lodówkę i zadowolony rozsiadłem się w salonie, który równie dobrze mógłby być pokojem dziecięcym.
- A więc? Czemu zawdzięczam tę wizytę? - Harry pojawił się w pokoju zupełnie nagi. Zanurkował do jednej z szuflad i wyciągnął z niej bieliznę. Nie narzekałem na widoki, jakie mi pokazywał, jako że bez ubrania wyglądał nawet lepiej niż ubrany. Nawet jego pielęgniarski strój nie mógł mnie tak kręcić jak nagie ciało. - Zadałem ci pytanie, Dymitrze. - odwrócił się do mnie przodem i złapał się pod boki. Mój dobry przyjaciel ukryty wewnątrz spodni drgnął przypominając mi o tym, że nie skończyliśmy ostatnio zabawy.
- Tak się składa, że całkiem zapomniałem, kiedy zobaczyłem cię takim apetycznym. To jak kłaść kawał mięsa przed głodnym lwem.
- Ten lew nie pojawił się tutaj od czasu wielkiej wpadki w domu brata. - pozwolił sobie przypomnieć mi o tym z przekąsem.
- A, tak. Prawda. - lizałem jego ciało wzrokiem i czułem, że jeśli zaraz nie zrobię tego językiem to zacznę powoli umierać. - Moja popieprzona bratowa mnie uwięziła w swoim domu jako tanią siłę roboczą. I nie kłamię. - musiałem wyglądać jak warujący pies, który błaga o plasterek szynki. - Dopiero dzisiaj udało mi się uciec, ale muszę tam wrócić. Wiesz, że nie mam się gdzie podziać, a tam przynajmniej nie kapie mi na głowę.
- Nie jestem pewny, czy ci wierzę.
- Nie musisz mi wierzyć. Kochaj się ze mną. - zawsze miałem tyle taktu. Pewnie dlatego to mój brat był tym lepszym, a mnie starało się zakneblować podczas rodzinnych spotkań. Jego uniesiona do góry brew sprawiła, że szalałem. Jeśli mi odmówi to rzucę się pod pociąg z żalu i niezaspokojenia! - Błagam, błagam, błagam! - nie należałem do osób dumnych, więc nie wahałem się nawet paść na kolana i zbliżać do niego z błagalnie utkwionym w ni wzrokiem. Zresztą, wykorzystałem tę chwilę żeby rozpiąć rozporek spodni i uwolnić drzemiącą w bieliźnie Siłę. - Jestem twoim pokornym sługą i zrobię ci dobrze, bardzo dobrze przed pracą. - tak, właśnie żebrałem o seks i w moim przypadku nie było to dziwne. Zdarzało mi się czasami.
- Dam ci szansę. Wyliżesz mnie i jeśli mi się spodoba, to pozwolę ci na więcej. - Harry też miał na mnie ochotę, wiedziałem o tym po jednym rzucie oka na jego pęczniejące przyrodzenie. Aż się oblizałem na ten cudowny widok. Uniosłem wzrok spoglądając w ciemnozielone oczy mojego faceta i palcem pokazałem mu by się schylił. Zacisnąłem dłoń na jego kasztanowych, falowanych włosach i przyciągnąłem do pocałunku. Mocnego, ale krótkiego, bo już chwilę później zająłem się jego ciałem ocierając policzkiem o prężący się członek. Wodziłem po nim ustami, drażniłem końcówkę i w końcu zacząłem lizać. Kiedy wsunąłem go sobie do ust, a Harry oparł się o szafkę miałem pewność, że mogę zająć ręce czymś innym, więc sięgnąłem do swojego członka pieszcząc go równymi, mocnymi pociągnięciami w dół i w górę, starałem się jak najlepiej zakosztować w słodyczy penisa kochanka i drugą ręką sięgnąłem do jego jąder. Bawiłem się nimi przez chwilę, a kiedy moja ślina spłynęła po członki właśnie na nie, mogłem zwilżyć palce i odszukać drogę do drżącej, spragnionej dziurki, z którą tak brutalnie pożegnałem się ostatnio. Zaciskała się na mnie tak ciasno, że nie musiałem pytać. Nikt jej nie miał od tamtego czasu.
Zamruczałem z aprobatą i odsunąłem się na chwilę by przełknąć ślinę i zwilżyć wargi. To wystarczyło by Harry jęknął niezadowolony, więc wróciłem do pieszczenia go zdecydowanie, z niewyobrażalną żarłocznością. Norweski kochanek to lepsze niż wędzony łosoś. Chyba naprawdę oszalałem, bo w pewnym momencie byłem dosłownie spragniony nasienia chłopaka, który ledwie stał na nogach i jęczał cudownie. Jego tyłek był ciaśniejszy i ciaśniejszy, połykał moje palce zachłannie, tak jak ja połykałem jego członek.
Nektar. Moje usta wypełnił ten miodowy nektar, który z taką rozkoszą przełknąłem. Wstałem podtrzymując kochanka i uznałem, że nie ma sensu zmuszać go do zbędnego wysiłku. Wziąłem go na ręce łapiąc za pośladki i czując, jak obejmuje mnie nogami. Rozpiąłem guzik spodni, zsunąłem je niezgrabnie niżej i nieskrępowany nadziałem Harry'ego na siebie. Jego dyszenie przy moim uchu było niezłą pieszczotą, więc po prostu brałem go idąc jednocześnie w stronę tego jego małego pokoiku, gdzie musieliśmy pomieścić się na jednoosobowym łóżku. Nie było to najlepsze miejsce na ostry seks, ale lepsze niż żadne. Zresztą, nie miałem zbyt wiele miejsca w moim zamglonym rozkoszą umyśle na roztrząsanie takich głupot. Byłem jak zwierzę, które stało się pchnięciami, posuwistym ruchem, łaskotaniem orgazmu, ciężkim oddechem i pragnieniem, niezaspokojonym pragnieniem. Więcej, więcej i więcej, mocniej i mocniej, szybciej, coraz szybciej. Mój język stapiał się z językiem mojego chłopaka, jego jęki wypełniały moje usta, jego słodkie biodra były jednym z moimi, wilgotna od potu pierś zlewała się z moją piersią. Uwielbiałem to uczucie, kiedy twarde sutki Harry'ego ocierały się o moją wyjątkowo wrażliwą skórę, chciałem je kąsać, podszczypywać, ale nie mogłem oderwać się od tych cudownie spragnionych warg, a dłonie miałem pełne jego pośladków. To było błogie uczucie, kiedy mogłem je ściskać i masować. Najlepszy tyłek świata należał do mnie.
Harry wgryzł się w moje ramię dochodząc, co tak mnie podnieciło, że sam nie mogłem utrzymać mojego członka w ryzach. Plunął spermą głęboko w ten raj błogości i rozgościł się nie zamierzając wychodzić. Kurczył się, wiotczał, ale tak dobrze mu się leżało w tej ciepłej, wilgotnej dziurce, że nie miałem serca go zabierać. Zresztą, chłopak też nie wydawał się gotowy na wypuszczenie go z siebie.
- I jak się spisałem? - wymruczałem zachrypnięty w jego ucho, a on skorzystał bo ukąsił moje.
- Myślę, że wystarczająco dobrze żeby zasłużyć sobie na wyłączność.
- Więc nie pójdziesz do pracy?
- Idiota! Oczywiście, że pójdę bo ty mnie nie utrzymasz jeślibym ją stracił. Przypominam, że nie masz nawet mieszkania, a co dopiero mówić o stałej pracy. Jesteś beznadziejnym kandydatem na stałego kochanka.
- Może to zmienię jeśli będziesz grzeczny?
- Nie jestem naiwny, zwierzaku. - miał rację. Byłem beznadziejny i sprawdzałem się tylko w łóżku. Nikt nie był tak zdesperowany by trzymać kogoś takiego w domu, jak wyjątkowo dużego psa, którego trzeba karmić, wyprowadzać na spacery, sprzątać po nim i dopilnować żeby nie szlajał się po innych domach. Nie, utrzymywanie mnie byłoby kłopotliwe. Nic dziwnego, że bratowa mnie nie lubiła.

049

środa, 24 września 2014

Jest się za co mścić!

12 lipca
Potrafiłem zrozumieć, że Dymitr był stryjem Andrew i bratem jego ojca, ale dlaczego nadal pozostawał w ich domu? Sprzątał przez dwa dni, wywiązał się z kary, więc czemu nadal musiałem go oglądać? Nie mogłem ukryć, że początkowo był mi obojętny, ale teraz już mnie irytował. Za każdym razem, kiedy na mnie spoglądał wiedziałem, co myśli. Dawał mi to do zrozumienia wszelkimi możliwymi sposobami i dlatego nie mogłem zapomnieć, że podejrzewałem ojca mojego najlepszego przyjaciela o zdradę żony. Było, minęło, stało się! Ale nie! On ciągle mi o tym przypominał patrząc na mnie z kpiną i wymownym uśmiechem! Nie lubiłem go! Był tak inny od ułożonego brata, od wesołego, miłego Andrew. Niestety, matka przyjaciela nie mogła się z nim rozstać i wykorzystywała tę tanią siłę roboczą do prac domowych i w ogrodzie. Jak powiedział Andrew, od kiedy zabrakło Fabiena, nie miała się kim wysługiwać, więc najwyraźniej za tym zatęskniła.
- Spokojna głowa, Remi. On już długo nie pociągnie. Ucieknie w najbliższym czasie. Tutaj nie ma kochanków, a moja matka wymyśla mu coraz dziwniejsze zadania. Dzisiaj plewił w ogrodzie, a dodam w tajemnicy, że on nienawidzi zajmować się kwiatkami, warzywkami, drzewkami, jest antyroślinny. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby wyrwał jej kwiatki zamiast chwastów, więc głowa do góry. Wiem, że to cię trochę peszy i to moja wina, że pomyślałem o moim ojcu. Skąd mogłeś wiedzieć, że to brat bliźniak, o którego istnieniu nie wiedziałeś? Koło się zamyka, więc wyluzuj. - pogłaskał mnie po głowie jak dziecko i poklepał po ramieniu. - Na przyszłość zdradzę ci, jak ich odróżnić. Mój ojciec ma znamię na lewym pośladku. Takie cztery blizny w kształcie gwiazdek po dziobnięciach gęsi.
- Andrew, wybacz, ale... Mam odróżniać twojego tatę i jego brata po tyłkach? - uniosłem brew.
- Nie! - zaprzeczył rumieniąc się. - To na wypadek, gdybyś znowu natknął się na wypięty tyłek jednego z tych dwóch podczas seksu, czy coś. Nie chodzi mi o to żebyś miał im zdejmować spodnie i odróżniać. - uśmiechnął się rozbawiony. - Ja tak robiłem, kiedy byłem mały. Żeby mieć pewność, że rzeczywiście to mój tata. - podrapał się po brodzie zmieszany. Najgorsze było chyba to, że potrafiłem tak robić przy ludziach. Wiesz, świąteczny obiadek, a tu dziecko zdejmuje spodnie ojcu albo stryjowi. Ależ mi się za to dostawało! Miałem karę na cukierki! Tylko Dymitrowi to pasowało, bo uważał, że takim sprzętem, jaki on ma w spodniach, to wypada się chwalić nawet przy rodzinie. Wtedy nie wiedziałem o co chodzi, więc sądziłem, że chowa tam broń. Wiesz, jak to bywa z dzieciakami. Tym bardziej, że byłem bardzo seksualnie niedoinformowanym dzieckiem. Ciężko w to uwierzyć, co? Matka trzymała mnie pod kloszem i to dopiero tata cichcem, w tajemnicy przed nią, tłumaczył mi jak to jest z tymi dziewczynkami i chłopcami. O gejach nie mówił ni słowa, bo wiedział, że nie utrzymałbym języka za zębami, a matka by go zabiła.
- Więc jak się dowiedziałeś? Wiesz, kiedy pojawiłeś się w Hogwarcie znałeś już swoje preferencje, więc... - nawet nie wiedziałem jak to skończyć i co właściwie chciałem powiedzieć.
- Zgadnij. - rzucił w taki sposób jakby to było oczywiste. - Przez Dymitra. Zostawili mnie pod jego opieką, a on zaprosił sobie jednego ze swoich kolegów. Biedne dziecko, ba! biedny ja, dowiedziałem się wtedy, że chłopiec i dziewczynka to nie jedyne połączenie. Ale wracając do tematu pozbywania się Dymitra. Patrz! - wskazał za okno, a kiedy wyjrzałem zobaczyłem nielubianego przeze mnie mężczyznę, jak wściekle rzuca w grządki motyczkę, grabki i łopatkę. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Chyba naprawdę nie lubił kwiatków. Właśnie je kopał wyżywając się na nich, kiedy pojawiła się matka Shevy i to mężczyzna zaliczył kopniak. Silny, widziałem to nawet z okna domu, bezlitosny, poprawiony trzy razy kopniak w sam tyłek. Kobieta była czerwona na twarzy i wydzierała się na mężczyznę. Cóż, przecież kilka z jej cennych roślinek ucierpiało.
- Widzisz? Szybko się stąd wyniesie. Nawet on nie wytrzyma z moją matką. Tylko mój ojciec to potrafi i sam nie wiem, jakim cudem.
- Ale to bracia, może twój stryj nawet nie wie, że potrafi jednak ją zdzierżyć?
- Remi, na pewno mówimy o mojej matce? O tej samej kobiecie, przed którą ja i wujek ukrywamy, że jesteśmy gejami? Tej samej, która uważa, że Fabien to kuzyn mojego ojca?
- Yyy, tak sądzę? - zawahałem się. Jasne, że mówiłem o niej! Tylko, że chyba nie uświadomiłem sobie tego, jak bardzo jest specyficzna. Ta kobieta była przekleństwem rodziny Shevów! Ale bardzo kochanym przekleństwem, jako że zarówno jej mąż, jak i syn byli jednak do niej przywiązani i nie zamieniliby jej na nikogo innego.
- Patrz. - Andrew wskazał za ono. Wyjrzałem, chociaż przecież robiłem to przed chwilą i wiedziałem, co zobaczę. A jednak byłem zaskoczony, bo kobieta porwała z ziemi motyczkę i właśnie goniła z nią za szwagrem najwyraźniej chcąc go nieźle okładać długim kijem. Jasne, to było zabawne, ale czy było też normalne?
- Myślicie, że to już czas by sprowadzić tu kogoś ze Świętego Munga? - chociaż wyczułem już wcześniej bliskość taty mojego przyjaciela, to nie zwracałem na niego szczególnej uwagi. Był przecież kimś, kto miał prawo kręcić się po domu, jak tylko mu się podoba.
- To na pewno doskonały moment. Lepszego mieć nie będziesz, a jeśli dopadnie Dymitra to nie wiadomo, czy nie będziemy odpowiadać za współudział, albo nieudzielenie pomocy.
- O, teraz zacznie się najlepsze! - mężczyzna zatarł dłonie i patrzył z uśmiechem, jak jego żona goni brata, który nagle wpada na niewidzialną barierę otaczającą dom, o której musiał zapomnieć z wrażenia. Słyszałem, że ma ona ochraniać nas przed mugolami, jeśli tylko jacyś pojawią się w okolicy i nie pozwala na wyjście „niewolnikom”.
Dymitr zaczął na czworakach uciekać wzdłuż zapory, by oddalić się od kobiety z motyką. Bardzo niepewnie stanął na nogi i pognał dalej na złamanie karku, starając się pozbyć natręta. Nie było to jednak łatwe zadanie, gdyż matka Andrew nie dawała za wygraną i mężczyzna musiał schować się wewnątrz domku na narzędzia, do którego ona zaczęła się dobijać. Nie jakoś natrętnie, ale jednak zdecydowanie. Serhij oddalił się od nas niespiesznie, ale wiedzieliśmy jaki ma cel jeszcze zanim pojawił się na zewnątrz i zaczął uspokajać desperatkę planującą „odwdzięczyć się” troską za troskę okazaną jej roślinom. Przez chwilę myślałem nawet, że matka przyjaciela zamieni się w potwora – wielkiego, tłustego, przypominającego skrzyżowanie żaby z kretem.
- Remi, powiedziałeś to głośno... - ton przyjaciela wydawał się jednocześnie rozbawiony i upominający. Zaczerwieniłem się ze wstydu. Mogłem się tylko cieszyć, że nie słyszał tego nikt inny. Musiałem zwracać większą uwagę na to, co robię. - Chodź, uratujemy Dymitra. Nie krzyw się, Remusie. W gruncie rzeczy nie jest taki zły, przekonasz się! - złapał mnie za ramiona, odwrócił i popchnął w stronę wyjścia.
Nie byłem nastawiony do tego specjalnie pozytywnie, co było zrozumiałe po tym, co przeszedłem z tym człowiekiem, ale Andrew nie dawał za wygraną. Wyciągnął mnie tylnymi drzwiami na dwór i kazał podążać za sobą, kiedy skradał się do domku z narzędziami. Nie miałem ochoty wygłupiać się w ten sam sposób ratując skórę uciążliwca, który ciągle przypominał mi o moim wstydliwym błędzie. Tak się jednak złożyło, że ojciec przyjaciela zdołał zaciągnąć mamę do domu i teraz bez przeszkód dostaliśmy się pod azyl Dymitra.
- Stryjku! - szepnął skulony pod drzwiami chłopak – Mamy nie ma, możesz wyjść. Pomożemy ci się przed nią schować w innym miejscu!
- Gdzie? - padło jakże nieufne pytanie.
- Wybieramy się z Remusem nad jezioro...
- Idę! - wcale nie podobał mi się ten jego entuzjazm, ale nie miałem nic do powiedzenia. Przecież byłem tylko gościem w domu przyjaciela, więc nie powinienem tak kręcić nosem. Nie odezwałem się więc słowem i tylko patrzyłem, jak Dymitr wysuwa głowę zza drzwi i rozgląda się, czy gdzieś w pobliżu nie czai się bratowa. - Z całym szacunkiem dla jej możliwości rozrodczych, ale mamusia to ci się udała! - skomentował zwracając się do Andrew i odetchnął z ulgą.
- Wiedziałeś jaka jest, więc po co ją drażniłeś?
- Wiedziałem, jasne, że wiedziałem! Tylko, że nawet szaleństwo ma swoje poziomy, które twoja matka już dawno przeskoczyła. Nie widziałem jej od dawna, skąd mogłem wiedzieć, że jest jeszcze bardziej rąbnięta niż była? Naprawdę, szanuję tę popieprzoną kobietę, która zdołała wydać na świat mojego wspaniałego bratanka, który bardziej przypomina mnie, niż Serhija, ale wszystko ma chyba swoje granice, nie?
- Jesteś nie lepszy. - skomentował pewnie Andrew. Ich wzajemne układy wydawały mi się podejrzane. Niby byli na siebie cięci, ale w rzeczywistości wydawali się całkiem dobrymi kumplami, nawet jak na relacje stryj-bratanek. Zastanawiałem się nawet, czy przypadkiem to nie Dymitr uczył Andrew wszystkiego, co ten wiedział o związkach homoseksualnych. W końcu to za sprawą stryja w ogóle dowiedział się, że takie relacje także są możliwe. Cóż, nie chciałem wiedzieć, nie musiałem, wolałem nie.
- Jeśli mamy iść, to lepiej zbierajmy się od razu. Nie chcę być kolejnym, który będzie musiał uciekać przed motyką. - powiedziałem chmurnie znowu czując na sobie kpiące spojrzenie tego uciążliwego faceta, który za wszelką cenę musiał na kimś się wyżyć za to, co go spotkało. Tylko dlaczego ubzdurał sobie mnie?!
„Chyba go pogryzę.” pomyślałem „Będzie bolało, zostanie ślad, ale nauczy się nie zadzierać z ludźmi niewiadomego pochodzenia. Tak, Syriusz byłby ze mnie dumny. A może wyłupię mu oczy?” To także było kuszące, ale chwilowo postanowiłem jednak znosić dzielnie wszystkie niedogodności. Powinienem mieć sprzymierzeńca, który może więcej niż ja, a więc czas najwyższy zapoznać się bliżej z panią Sheva. Byłem mściwy. Oczywiście, że byłem! W końcu miałem w sobie wilka!

niedziela, 21 września 2014

Kartka z pamiętnika CCLV - Syriusz Black

Jakie uczucia pojawiały się we mnie z każdą myślą poświęcaną temu, co miałem przed sobą? Radość? Żal? Smutek? Co tak naprawdę myślałem o swoich przyszłych planach i tym, do czego zostałem zmuszony? Czy mieszały się we mnie różne emocje, z którymi musiałem sobie jakoś radzić?
Nie, prawdę mówiąc moje uczucia były dla mnie jasne, niezwykle klarowne, wręcz przejrzyste jak wody czystego oceanu. Byłem wściekły, że ze wszystkim musiałem radzić sobie sam, usatysfakcjonowany tym, że już niedługo nie będę w ogóle potrzebował mojej cholernej rodziny, zadowolony z tego, że opuszczam ten przeklęty dom, którego mieszkańcy odwrócili się ode mnie. Nie potrzebowałem ich wszystkich! Musiałem tylko zdecydować, co powinienem zabrać ze sobą, co będzie mi niezbędne, a bez czego się obejdę. Przecież więcej nie pojawię się w tym domu, więc nie mogłem ani zostawić wszystkiego, ani wszystkiego zabrać. Musiałem dokonać wyboru. Jeden kufer, drugi, kolejny. Ubrania, książki, moje cenne pamiątki, otrzymane od przyjaciół prezenty. Tak wiele postanowiłem zostawić za sobą, a nadal mnożyły się rzeczy, które chciałem mieć przy sobie.
Postanowiłem zaryzykować, zignorować Ministerstwo i zmniejszyć swoje pakunki zaklęciem. Przecież równie dobrze mogła to zrobić moja mająca mnie w nosie matka. Zresztą, nic mnie już nie obchodziło. Wynosiłem się z domu do wuja, który również trzymał się z daleka od rodziny i skontaktował się ze mną, kiedy tylko jakimś cudem dowiedział się, że idę w jego ślady stając się wyrzutkiem Blacków. To u niego miałem spędzić wakacje, zamieszkać na stałe, przejąć jego dom, który i tak planował komuś zostawić, jako że był dla niego zbyt duży, a on sam potrzebował tylko niewielkiej chatki blisko morza i lasu. Ponieważ nie lubił tłumów, musiał wrócić do swojego dużego domu na czas wakacji, a to było dla niego idealną wymówką żeby sprowadzić sobie towarzysza niedoli.
Zdawałem sobie także sprawę z tego, że jeśli między mną a wujek wytworzy się nić porozumienia i przyjaźni, będę jego jedynym spadkobiercą. Otrzymam nie tylko dach nad głową i wyżywienie, ale dom na własność, jego majątek, nawet samego wuja, bo ktoś musi go przecież pochować, kiedy nadejdzie jego czas. Nie byłem materialistą, a przynajmniej nie uważałem się za niego, ale nie pogardzałem tym, co mógł mi zaoferować stary samotnik, czarna owca rodziny, ktoś taki jak ja. Byliśmy sobie potrzebni i z takim przeświadczeniem zdecydowałem się na jego propozycję wspólnego mieszkania. Teraz byłem pewny, że słusznie postępuję, kiedy moje torby były wypchane do granic możliwości moim skromnym dobytkiem, z którym nie mogłem się rozstać. Pomniejszone odpowiednio, tak aby nie wzbudzały niepotrzebnego zainteresowania, ale także były oczywisty znakiem wyjazdu, wyciągnąłem je za sobą z pokoju. Regulus stał na dole schodów spoglądając na mnie płaczliwie. Był taki irytujący! Z jednej strony dobry, troskliwy braciszek, z drugiej Śmierciożerca! Za dobrze go znałem. Nie zasługiwał na moje zainteresowanie.
- Więc jednak wyjeżdżasz? - wydawał się wiedzieć dlaczego i gdzie się ulatniam, a nie powinien. Tylko ja i wuj wiedzieliśmy! A może napisał do moich rodziców? Musiał wiedzieć, że ja nie powiem im o tym ani słowa. Proszę, i oto tylko Reg planował mnie pożegnać! Oto czym była „rodzina”.
- Chyba nie sądziłeś, że będę dalej tu z wami gnił? - syknąłem znosząc swoje rzeczy. - Nie chcecie mnie tutaj, a ja nie chcę oglądać więcej was, więc znalazłem sobie cieplutki kącik z dala od takich jak wy. - spojrzałem na niego tylko raz. Idiota! Miał łzy w oczach, co naturalnie było udawanym gestem mającym pewnie sprawić żebym poczuł się gorzej. Niedoczekanie! Nie jestem głupim naiwniakiem za jakiego mnie mieli.
- Syriuszu...
- Bez takich, Regulusie! - prychnąłem poirytowany patrząc na chłopaka gniewnie. - I tak będę musiał spotkać cię w szkole, więc bez tej beznadziejnej, udawanej szopki, dobra? Nie musisz ode mnie żegnać rodziców, oni i tak mają to głęboko. Pewnie się cieszą, że kiedy mnie trafi szlag, to nie oni będą musieli płacić za pochówek. - bolesne, ale prawdziwe.
Nie odwracałem się za siebie, kiedy przeciągałem dwa kufry za drzwi. Trzeci przewiesiłem na plecach tak, by wyglądał jak plecak. Nie wyszło mi to, ale i tak było wygodniejsze.
Błędnego Rycerza złapałem zaraz za zakrętem, kiedy dom zniknął mi z oczu. Musiałem dostać się poza miasto, a tam podejść kawałeczek do świstoklika. Zajęło mi to nie więcej niż pół godziny i już ciągnęło mnie na północ wysp, gdzie mój wuj zaszył się w swojej samotni. Do miasta nie było aż tak daleko, ale także nie mieszkał w żadnym centrum. Nie miałem pojęcia, czy nie będzie mi to przeszkadzać, ale jaki sens miałoby przeżywanie czegoś na co nie ma się wpływu. Stało się. Byłem otoczony łąkami, na których w oddali pasły się barany, widziałem przed sobą majaczącą w oddali niewielką w sumie rezydencję i właśnie stałem na progu nowej przygody życia.
- Syriuszu Black, witaj w dorosłości. - powiedziałem do siebie zanim ruszyłem w stronę ścieżki prowadzącej do posiadłości wuja.
Prawdę mówiąc, wydawała się być bliżej niż była w rzeczywistości. Godzinę ciągnąłem się pod jej bramę, ale zanim dotarłem na miejsce, z domu wyszedł postawny, starszy mężczyzna, którego widziałem pierwszy raz na oczy. Tak, nie miałem bladego pojęcia, jak wygląda mój wuj, więc równie dobrze mógł to być on, jak i służący.
- Syriuszu, jaki ty jesteś okropnie podobny do matki! - oto była odpowiedź na moje niezadane pytanie.
- Wujku... - skinąłem głową. - Rozumiem, że „okropnie” powinienem wziąć dosłownie? - roześmiał się kiwając potakująco głową.
- Tak, mój drogi, nie zaprzeczę. Twoja matka nie zależy do moich ulubienic, ale to nie ma teraz znaczenia. Chodź, chłopcze. Pokażę ci twój pokój, oprowadzę po domu. Zostaw te bagaże, służba zaraz je weźmie. - wyjął szybko różdżkę i machnął w stronę moich rzeczy przywracając im naturalną większość. Miałem szczęście, że nie złamałem kręgosłupa, kiedy mój prowizoryczny plecak zamieniał się w wielką, wypchaną torbę podróżną. - Podejrzewam, że do tego nie nawykłeś, a raczej na pewno nie, ale w tym domu nie ma żadnych Domowych Skrzatów. Wszystkim zajmują się mugole, więc proszę cię o wyrozumiałość i ogładę. - mówił mentorskim tonem.
Skorzystałem z okazji i przyjrzałem mu się dokładniej. Wysoki i postawny, jego ciemne włosy były poprzeplatane siwizną. Myślałem, że jest starszy... A może po prostu był stary, ale zadbał by nie było tego po nim widać? Poza tym, trzymał się prosto, jakby nigdy nie próbował nawet się garbić. Jego szare oczy przypominały mi moje, a więc na pewno należał do tej samej rodziny. Zauważyłem, że lekko kulał na lewą nogę, ale nie znałem go jeszcze na tyle, bym miał wypytywać o podobne rzeczy. Może sam mi o tym opowie w swoim czasie? Bardziej irytujące niż jego chód były jedna wąsy i broda, przez które przypominał jakiegoś francuskiego muszkietera. Nie zdziwiłbym się gdyby do miasta wychodził w kapeluszu z szerokim rondem i piórem, przypasał szpadę, wsiadał na konia i odjeżdżał by wrócić z zakupami w swoim groteskowym stroju. I tak lepszy taki lokator niż moi rodzice i fałszywy brat.
- Pozwolę sobie kontynuować. - podjął po chwili ciszy, kiedy mijaliśmy już spieszącego po moje torby lokaja. - Śniadanie spożywamy codziennie o 6:30, z wyjątkiem niedzieli. Wtedy jest podawane o 7:00. Jako że masz wakacje, nie widzę sensu byś musiał pracować, nie wspominając o tym, że tylko przeszkadzałbyś moim służącym, możesz robić co ci się podoba. Mam dobrze wyposażoną bibliotekę, pokój dziecięcy, z którego już chyba wyrosłeś, ale lepsze to niż nic. Łąki są do twojej dyspozycji, ale postaraj się nie latać zbyt daleko na miotle. Zaklęcie ukrywające całą magię działa tylko do świstoklika i ani kroku dalej. Moja służba nie ma pojęcia, że jesteśmy czarodziejami, więc postaraj się nas nie wydać. Kontynuując. Lunch jemy o dowolnej porze, obiad wcześnie, gdyż o 14:00. Podwieczorek możesz zjeść, kiedy przyjdzie ci na to ochota. Kolacja między 19:00 a 20:00. A teraz dom... Jak widzisz, podwórze jest spore, ale ogród za domem jeszcze większy. Możesz się tam bawić, ale uważaj na ogrodnika i nie strasz rybek w stawie. Zapraszam do środka. - otworzył przede mną wielkie drzwi swojej rezydencji, która na szczęście w środku nie była tak ogromna, jak wydawała się z zewnątrz. - Na parterze znajduje się pralnia, kuchnia, pokoje dla służby. - wskazywał ręką odpowiednie drzwi do pomieszczeń i korytarzy. Zauważyłem, że nie miał żadnych drogich kamieni na palcach, co chyba dobrze o nim świadczyło. - Piętro pierwsze to jadalnia, sala balowa i bankietowa, nie były używane od wieków, trzy łazienki, z czego tylko jedna czynna. Na piętrze drugim znajdują biblioteka, bawialnia, mój gabinet. Piętro trzecie to pokoje sypialne. Oddaję ci do dyspozycji południowe skrzydło domu. Sam mieszkam w północnym, więc nie będziemy sobie wchodzić za bardzo w drogę. Przynajmniej póki nie przyzwyczaimy się do swojego towarzystwa. Ach, zapomniał bym! Możesz korzystać z tarasu i niewielkiej oranżerii. Większa jest nieczynna. Co jeszcze... - zastanowił się. - Twój pokój, idziemy! - miałem szczęście, że wyrosłem, bo potrafiłem za nim nadążyć bez większego problemu. Jak na staruszka, jakiego się spodziewałem, był całkiem żwawy i szybki.
Wprowadził mnie do pokoju, który kazał dla mnie przyszykować. Wielki, niemal królewski, przypominał mi trochę moja sypialnię w Hogwarcie. Łazienka za drzwiami, łóżko z baldachimem, wielka szafa, komoda, nawet toaletka.
- Pokój dawniej należał do mojej zmarłej już żony, więc nie przejmuj się niektórymi drobiazgami. - wyjaśnił szybko. - A teraz, zanim zaczniesz się w nim rozpakowywać, chodźmy coś zjeść. Kucharz na pewno przygotował już coś lekkiego przed obiadem. - wyszedł, a ja podążyłem za nim nie odzywając się nawet słowem, bo i po co?
Oto zaczynało się moje nowe życie! Nie mogłem na nie narzekać, jako że w końcu czułem się jak prawdziwy arystokrata z dobrego domu. Awansowałem po tych latach poniżeń i męczarni z rodziną. Syriusz Black stawał się tym, kim powinien być od samego początku. A wszystko dzięki samotnemu, dystyngowanemu wujowi, którego dopiero przyjdzie mi bliżej poznać.

sirius63

środa, 17 września 2014

A co jeśli...

9 lipca
- A jeśli on się udusił? - obudziłem się nagle pełen złych przeczuć. - Albo utopił w swoich wymiocinach? Po alkoholu podobno czasami tak się dzieje! - panikowałem od razu budząc przy tym Sehvę. I tak przespałem spokojnie noc i dopiero rano zerwałem się zaniepokojony, co świadczyło o moim zmęczeniu szaleństwem u przyjaciela.
- Spokojnie, Remi. Nic mu nie grozi. Lata praktyki w piciu uodporniły go na wszystko. Ten człowiek ma stalowy żołądek i trzewia. To ostatnia osoba, o którą powinieneś się martwić.
- Andrew! - krzyk, który doszedł z dołu był przerażający i należał do jego matki.
- Widzisz? Wrócili nad ranem do domu po balu, a teraz już są pełni energii i życia. Nie ma to jak moi rodzice zahartowani w ogniu licznych bitew.
- Zejdź tu natychmiast! Masz minutę! - krzyczała dalej i miałem tylko nadzieję, że mi się nie oberwie.
- Idziemy, niech się dzieje, co ma się dziać. - chłopak złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą na korytarz, a później schodami w dół. - Idę, nie wrzeszcz więcej! - krzyknął do matki, kiedy był blisko salonu i uśmiechnął się szeroko do mnie. - Zaczyna się gra, Remi. - przekroczył próg pokoju, a ja wszedłem tam za nim.
- Co to ma znaczyć?! - w rozkazujący sposób wskazała palcem na przywiązanego do krzesła i zakneblowanego mężczyznę.
- Pytasz dlaczego tak się krzywi? Ponieważ wydzierasz się, a on ma teraz niewielkiego kaca i guza, a gdyby nie guz nie byłoby kaca.
- Co twój stryj robi przywiązany do krzesła w naszym salonie?! - kobieta nadal krzyczała, a ojciec przyjaciela pojawił się w salonie zaspany i ledwie trzymający się na nogach ze zmęczenia.
- Kochanie, coś ty taka entuzjastyczna z samego rana? - wymamrotał przecierając oczy, jak dziecko.
- A unieś te swoje nieszczęsne powieki i sam zobacz! Twój syn związał i zakneblował twojego brata w naszym salonie! - mężczyzna patrzył przez chwilę bez zrozumienia na udręczonego bliźniaka i dopiero po kilku sekundach na jego twarzy pojawiło się zrozumienie.
- Dymitrij, wróciłeś! - chyba nie przejął się za bardzo stanem, w jakim znalazł się mężczyzna, ale podszedł i przynajmniej zdjął mu knebel, więc Dymitr mógł pluć, mlaskać i szukać w ustach wilgoci, pewnie na próżno.
- Jak widać, ale teraz poproś swoją cudowną żonę żeby nie krzyczała, bo łeb mi pęka. - mężczyzna mówił tylko trochę głośniej od szeptu.
- Kochanie, bądź tak miła i zrób nam kawę, dobrze?
- O, tak. Kawusi bym się napił. - przytaknął Dymitr i jęknął. Nie powinien poruszać niepotrzebnie głową. W końcu dostał patelnią.
- Oczywiście, idź zrób kawę, a sprawa rozejdzie się po kościach! - zaczęła się pieklić kobieta – Nie podaruję wam tego, zapamiętajcie to sobie! Przy tej kawusi wyśpiewacie mi wszystko! Ty i Andrew! - odgrażała się wychodząc wściekła do kuchni, a trójka Shevów westchnęła ciężko. Ja byłem tu tylko obserwatorem.
- Więc słucham, co macie mi do powiedzenia, zanim wróci nasz alarm.
- Andrew, może zaczniesz? - Dymitr zwrócił się do mojego przyjaciela – Tak się składa, że od twojej patelni nadal trochę kiepsko się czuję. - ojciec chłopaka uniósł brew.
- Myśleliśmy z Remusem, że kto włamanie. - zaczął prosto z mostu Anderw. - Zeszliśmy na dół słabo uzbrojeni, a kiedy włączyliśmy światło żeby wystraszyć włamywacza zastaliśmy pewnego pijanego zbola na kolanach, między udami jakiegoś równie pijanego drugiego zboka, w naszym salonie, na naszym dywanie. Ponieważ mój kochany i niezastąpiony stryjek planował dać nogi za pas, obezwładniłem go i upewniłem się, że zaczeka tutaj do waszego powrotu.
- Wróciłeś do kraju żeby bzykać się na moim dywanie?! - Serhij syknął przez zęby na brata. - Czy ty wiesz, co ci zrobi moja ukochana małżonka, kiedy się o tym dowie?! - Dymitr wzruszył ramionami i jęknął.
- Weź mnie chociaż rozwiąż, co? Zdrętwiałem i dupa mnie boli.
- Kawa! - wściekły wrzask kobiety był równie bolesny dla nas, co dla ledwie wytrzeźwiałego mężczyzny.
- Andrew, weź zaknebluj swoją kochaną mamusię zanim sam to zrobię. Będę ci tak wdzięczny, że więcej nigdy nie zaproszę do was żadnego ze swoich kochanków. Chociaż... To z Harrym to tak na poważnie...
- Mówiłeś to także o Danielu, Philipie, Benjaminie, Sigfridzie... - Serhij zaczął wymieniać na palcach póki nie przerwał mu brat.
- Dobra, może rzeczywiście nie koniecznie będzie ostatni, ale rozwiąż mnie i niech się napiję tej kawusi, co? - chociaż widziałem po ojcu przyjaciela, że nie chce tego robić to uległ bliźniakowi. Naprawdę byli identyczni i zwróciłem na to uwagę właśnie teraz, kiedy byli tak blisko siebie. Nie potrafiłem ich odróżnić! Nawet głos mieli tak bardzo zbliżony do siebie, że mógł się pomylić. Zresztą, byłem im wdzięczny, że ze względu na moją obecność posługiwali się angielskim. Rodzina Shevy zawsze tak robiła, ale i tak za każdym razem sprawiało mi to przyjemność.
Przyjaciel pogonił mnie oczekując, że do nich dołączę. Nawet sam podstawił mi kawę bezkofeinową, kiedy usiedliśmy przy stole.
- Słucham twojej wymówki. - pani Sheva nie odpuściła i przypierała wzrokiem do muru Dymitra, który wziął duży łyk cuchnącego napoju i westchnął.
- Moje wymówki? Ja nie mam wymówek. - próbował nieudolnie zmienić temat i odsunąć od siebie wyznanie prawdy.
- Dymitr rozgościł się wczoraj w naszym domu, do którego zaprosił swoją najnowszą dziewczynę. - odezwał się Serhij poważnie. A więc jednak ukrywali przed kobietą fakt homoseksualizmu Dymitra, tak jak miało to miejsce z Andrew. Czyżby tylko stryj wiedział, o łączącym Andrew i Fabiena uczuciu?
- To była dobra dziewczyna. - zaznaczył winny całego zamieszania – Dobra i miła. Zresztą, jak wszystkie dziewczyny, z jakimi się spotykałem. Ach, Norweżka... Nie ma to jak Norweżki...
- Była tak dobra i miła, że doceniła miękkość naszego dywanu... - przerwał mu brat, a ta wiadomość podziałała na kobietę jak płachta na byka.
- Na moim dywanie?!
- Twój syn już mnie za to dotkliwie ukarał...
- Ty się ciesz, że ja cię nie przyłapałam, bo dzisiaj nie mógłbyś nawet samodzielnie chodzić!
- A, tak. Zdaję sobie z tego sprawę. - przyznał Dymitr. - A teraz może mi powiecie czy jestem więźniem, czy mogę wrócić do swoich zajęć? - matka Andrew spojrzała na mężczyznę z mordem w oczach.
- Najpierw zajmiesz się dywanem! Ma lśnić, jak jeszcze nigdy! Wyszorujesz caluteńki! Odkurzanie, pranie, czesanie, możesz go nawet wyprowadzić na spacer, ale ma zostać wyczyszczony po tym, jak uprawiałeś na nim orgię! - Dymitr chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej zrezygnował z tłumaczenia, że tę orgię przerwał jej syn, a może miał na koncie więcej takich wypadów i postanowił jednak zastosować się do kary żeby nie wywołać jeszcze większej wojny. - Albo nie... Zajmiesz się w ten sposób wszystkimi dywanami w domu! Nie wierzę, że to był jednorazowy wyskok. - skrzywiła się – Wszystkie dywany, materace, sofy, fotele i meble! Wszędzie gdzie mogłeś uprawiać swój wariacki seks! Cały dom ma lśnić! A jeśli dowiem się, że znowu coś wykombinowałeś, wtedy obetnę ci te bezcenne... Zatkać uszy! - poleciła nam takim tonem, że od razu to zrobiliśmy. Nie wiedziała, że jestem wilkołakiem i wszystko słyszę. - Obetnę ci te bezcenne, zawszone jaja i... - przeszła na swój język, z którego nic nie rozumiałem. Skinieniem dała nam znać, że możemy już słuchać – Zaraz będzie śniadanie, więc idźcie umyć ręce. Stryj zostanie na śniadaniu, bo ma dzisiaj dużo pracy, z której musi się wywiązać.
- Tak, chyba skorzystam z zaproszenia. - Dymitr rzucił z przekąsem. - Pożyczę tylko sowę. Byłem dziś umówiony ze znajomym na piwo, więc muszę odwołać wspólny wypad.
Nie wiem, jak dalej potoczyła się ta rozmowa, bo Andrew wyciągnął mnie z kuchni. No, tak. Właśnie zapomniałem, że mieliśmy się przygotować do śniadania. Zabawne, jak szybko potrafi rozwijać się skleroza. A wszystko z powodu zbyt interesującej konwersacji między winnym wszystkich nieszczęść mężczyzną, a rozwrzeszczaną żoną jego brata.
Jakoś nie spieszyło nam się z wyjściem z łazienki, kiedy już utknęliśmy przy umywalce szorując dokładnie ręce, oczyszczając zęby żeby śniadanie nie miało smaku kawy zbożowej, ubierając się. Musieliśmy być naprawdę świetnie przygotowani na ten dzień. W końcu zostaniemy wyrzuceni z domu żeby nie przeszkadzać sprzątającemu. Byłem ciekaw jaki będzie efekt matczynej kary nałożonej na dorosłego mężczyznę, który najpewniej nawet nie wiedział, jak bardzo dokładnie przyjdzie mu wszystko szorować.

niedziela, 14 września 2014

Przepraszam, pomyłka!

Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, czy w ogóle wypada mi mówić cokolwiek. Przecież przyjechałem tu jako gość, a teraz patrzyłem na goły tyłek ojca mojego najlepszego przyjaciela i na jego zbierającego się powoli kochanka. Obaj byli pijani, co czułem wyraźniej niż zapach ich ciał.
Mężczyzna i chłopak mierzyli się wzrokiem jakby zaraz miało dojść do wojny między nimi. Rzucą się sobie do gardeł i zaczną zagryzać. Nie chciałem być tego świadkiem, chociaż już i tak zostałem brutalnie wepchnięty w całą tą aferę. Chyba nie było drogi powrotu i tylnych drzwiczek. Cisza jaka nastała była tak irytująca i ciężka, że z trudem mogłem w niej oddychać. Gdyby teraz zaczęło się błyskać i piorun uderzył nieopodal, pewnie uznałbym to za idealną ścieżkę dźwiękową do tego, co miało właśnie miejsce.
- Coś nie wyszło, więc się skręcam. - aż się wzdrygnąłem, kiedy mężczyzna będący ze starszym Shevą powiedział trochę bełkotliwie swoją kwestię i narzucił koszulkę. Nie przyglądałem mu się, nie miałem na to ochoty. Lepiej nie kojarzyć później żadnych jego cech z tą wpadką, ale zwróciłem szczególna uwagę na jego obcy akcent w języku angielskim, którego używał.
- Zadzwonię! - zapewnił mężczyzna kładąc nacisk na ostatnią sylabę, co dowodziło tego, co odkryłem już wcześniej, a mianowicie jego nietrzeźwości. - A ty tu czego? - chyba zapomniał przerzucić się na swój ojczysty język, jako że pozostał przy angielskim zwracając się do Andrew.
- Ja? - zastanawiałem się, jakim cudem Andrew potrafi jeszcze utrzymać w ryzach głos. - Co TY tu robisz?! - zaakcentował i lekko podniósł głos. - O ile się nie mylę ostatnio byłeś w Egipcie z jakimś Danielem! To chyba nie był Daniel, co? - syczał, a ja starałem się cokolwiek z tego zrozumieć, jako że właśnie coś przestało mi się zgadzać.
- Nie wyszło nam, wielka sprawa! - prychnął mężczyzna i podniósł się chwiejnie na nogach. - Wróciłem w rodzinne strony, a ty tak mnie witasz? - jak na pijanego mówił bardzo wyraźnie po angielsku. Widać musiał robić to wystarczająco często by wyrobić sobie taki nawyk. Ale w końcu kim on...
- Yyy... - zwróciłem na siebie ich uwagę.
- Ach, Remusie, przepraszam! - Andrew spojrzał na mnie, a później wściekły na mężczyznę. - Przez tego bezczelnego typa zapomniałem o tobie. To jest mój stryjek.
- S... stryjek? - mężczyzna uśmiechnął się znacząco. On wiedział, co myślałem, zdawał sobie sprawę z tego, że nie miałem pojęcia o jego istnieniu, a więc było oczywiste, co przyszło mi do głowy.
- Dymitr. - przedstawił się wyciągając do mnie dłoń, ale schował ją, kiedy nawet nie drgnąłem żeby ją uścisnąć. Nie wiadomo gdzie ją wkładał i co nią trzymał!
- R... Remus. - rzuciłem nadal się trochę jąkając, ponieważ nie mogłem wyjść z szoku i tak łatwo przyjąć do wiadomości, że mężczyzna, którego wziąłem za ojca Shevy był tylko jego bratem bliźniakiem. Tak identycznym, że nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób przyjaciel zdołał ich odróżnić.
- Przestań się szczerzyć! - Andrew przywołał mężczyznę do porządku – Moich rodziców nie ma, a ty sprowadzasz sobie do naszego domu chłopców?!
- A, przepraszam! - Dymitr podniósł dłoń z wyciągniętym do góry palcem wskazującym. - Ciebie miało tu nie być! - zachwiał się i oparł o fotel, a kiedy odzyskał równowagę zaczął zapinać spodnie. - Miałeś siedzieć z tym swoim... Jakkolwiek mu było.
- A ty w tym czasie robisz burdel z mojego domu?!
- A, przepraszam! To był bardzo porządny chłopak!
Ktoś zapukał i wszedł do domu. Odwróciłem się i spojrzałem na idącego niepewnie chłopaka.
- Sorry, nie przeszkadzam. - ten dziwny akcent... Taki drażniący, ale dziwnie melodyjny. - Zapomniałem majteczek! - zaświergotał, a mnie oblał zimny pot. - Nie przeszkadzajcie sobie! - uklęknął, wczołgał się pod mały stolik w salonie i zaczął spod niego wygrzebywać swoją bieliznę.
- I jak tu odmówić czegokolwiek takiemu tyłeczkowi? - wymamrotał podchodząc do szukającego czegoś pijanego partnera i przykucnął przysuwając biodra do jego pośladków poruszając się w taki sposób, że ich ciała ocierały się o siebie. Chyba nie chciałem tego widzieć, ale byłem zmuszony. Sheva też zaniemówił, a przynajmniej do czasu, kiedy tamci dwaj zaczęli pomrukiwać. Wtedy było już tego za wiele i podszedł do stryja, na którego ja osobiście wolałbym mówić „wujku”, co brzmiało w moich uszach rozsądniej, chociaż było błędne. Złapał mężczyznę za kołnierz i szarpnięciem odsunął do chłopaka, który wyraźnie był zawiedziony i zaczął wyczołgiwać się spod stolika. Prawdę mówiąc cieszyłem się, że jednak nie chodziło o zdradę ojca Shevy, ale o jego rozwiązłego krewnego. Nawet jeśli wyglądał identycznie jak brat. Tylko, że to złudzenie nadal pozostawało i nie dawało mi spokoju.
- Sorry, Harry, ale najwyraźniej musimy się dziś naprawdę rozstać. - rzucił do partnera mężczyzna. - Zadzwonię do ciebie i spotkamy się w przytulniejszym miejscu. Mój bratanek naciska, jak widzisz, i nie da nam skończyć tej miłej zabawy.
- Niegrzecznego masz bratanka. - chłopak, któremu jak właśnie się dowiedziałem było na imię Harry i który odznaczał się raczej delikatną urodą pochylił się nad siedzącym na ziemi mężczyzną i pocałował go szybko. - Zabrał mi cukiereczka, którego mi dałeś, co za bezczelność. - świergotał. - Nie wiem, czy nie będę musiał znaleźć sobie innego...
Dymitr złapał go mocno za szyję i przyciągnął do siebie całując mocno, może nawet brutalnie.
- Nawet nie próbuj bo znajdę ciebie i tego nowego cukiereczka, a wtedy obaj pożałujecie. - zagroził. Nie wiem na ile poważnie wziął to chłopak, ale chichotał. Cóż, pijanego nie zrozumiesz, a i trzeźwego czasami ciężko.
Kiedy Harry zniknął za drzwiami, Dymitr popatrzył poważnie na Andrew. Wydawał się teraz wyjątkowo trzeźwy.
- Czego ty ode mnie chcesz, Andrew? - nawet jego głos nie zaciągał już końcówek jak wcześniej. - Mój facet odgraża się, że znajdzie sobie kogoś innego, bo ledwie mu wsadziłem, a już musiałem wyjmować. A ja w tym czasie mam siedzieć tutaj z moim bratankiem i jego kolegą, który wpadł w odwiedziny i przed chwilą był przekonany, że to twój ojciec pieprzy w salonie jakiegoś gościa zdradzając twoją matkę! - mogłem się tylko zarumienić.
Do Andrew chyba właśnie teraz to dotarło bo spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale po chwili także ze zrozumieniem.
- Tyle w tym temacie, spieprzam pieprzyć. - oświadczył Dymitr i wstał. Może i mówił już normalnie, ale poruszał się niepewnie. Andrew wściekł się nie na żarty, co zauważyłem w jego rozgniewanym. Chłopak porwał spod stolika wielki, ciężki katalog mebli i walnął nim w głowę odchodzącego mężczyznę. Nie dało to zadowalającego efektu, ale przynajmniej Dymitr stracił równowagę i upadł na podłogę.
- Remusie, przynieś patelnię, a potem biegnij do garażu po sznurek! - wydał polecenie. - Wisi na drzwiach, kiedy wejdziesz do środka! - nie wiem czy sprawiała to siła, jaką miał w głosie, czy może zdenerwowanie, ale pobiegłem do kuchni, złapałem patelnię, która wcześniej służyła chłopakowi za broń, a teraz miała unieruchomić jego stryja na czas potrzebny do związania go. Nie interesowało mnie to, z jakiego powodu Andrew potrzebował go skrępowanego. Po prostu dostarczyłem mu patelnię, a kiedy biegłem do garażu usłyszałem jak zadzwoniła zderzając się z czymś twardym i miękkim jednocześnie. Dymitr nie wydał z siebie nawet jednego jęknięcia.
Sznurek rzeczywiście znalazłem tam, gdzie powinien być. Zwinięty wisiał na drzwiach, więc zabrałem go i kiedy zjawiłem się ponownie w salonie, mężczyzna siedział już nieprzytomny na kuchennym krześle. Sheva kazał mi go przytrzymać i zaczął owijać sznurem przywiązując mężczyznę do krzesła.
- Andrew... - zacząłem, ale przerwał mi rozkazującym machnięciem ręki. Zajął się dokładniejszym zaciskaniem więzów i dopiero, kiedy był usatysfakcjonowany spojrzał na mnie poświęcając mi chwilę.
- Nie pozwolę mu wyjść i zniknąć. Rodzice muszą mieć dowód na to, że wrócił i robi z naszego domu dom schadzek. Poza tym, znam go. Wyjechałby za granicę sam albo z tym swoim Harrym i tyle byśmy go widzieli. A jego trzeba ukarać za to, na co sobie pozwala. Czy ty naprawdę myślałeś, że to mój ojciec?
- Yyy... - byłem czerwony jak burak. Oczywiście, że się wstydziłem takich myśli! Przecież uznałem, że ojciec mojego przyjaciela byłby zdolny do zdrady!
- Dobra, to moja wina. Nigdy nie mówiłem, że ma brata bliźniaka. - westchnął. - Ale teraz wiesz dlaczego jakoś się tym nie przechwalałem. To czarna owca rodziny. Miał więcej mężczyzn, niż ty dobrych stopni. No i jestem pewny, że moi rodzice nie wiedzą, że wrócił. Ma klucze do naszego domu, które kiedyś dorobił i tak dostał się do środka.
- Więc teraz możemy się przespać? - zapytałem z nadzieją, bo kiedy opadło napięcie poczułem się strasznie senny.
- Tak, zdecydowanie. Zaknebluję go żeby nas nie budził. - zabrał się do pracy, a kiedy i tę uznał za skończoną, mogliśmy położyć się i doczekać do słodkiego poranka wypoczywając.

hp200606

środa, 10 września 2014

Noc u Shevy

Chcę Was na początku zapewnić, że zaczynając pisać ten rozdział NIE WIEDZIAŁAM, że tak się skończy... To wyszło w praniu...

Ziewnąłem przeciągle szeroko otwierając usta i starając się nie wydawać przy tym zbyt głośnych dźwięków. Byłem zmęczony, co zrozumiałe po tak intensywnym dniu pełnym zabawy i odrobiny strachu. Brrr, nadal miałem ciarki na myśl o ptaku, który zabija się o szybę. Mogłem być wilkołakiem, ale to wciąż było trochę przerażające.
Pięknie! Teraz nie zasnę. Wystarczy, że zgaśnie światło, a zacznę wyobrażać sobie niestworzone rzeczy. Paskudne sceny, gdzie cały klucz ptaków uderza w szybę, która pęka... Chyba czytałem o czymś podobnym w jednej książce. Nie chciałbym nagle stać się częścią takiej historii. Nie, dziękuję.
- Remusie, ośle, nie myśl o tym! - Sheva uderzył mnie pięścią w ramię i zmarszczył gniewnie brwi. - Teraz muszę coś zrobić żeby o tym zapomnieć! Coś dużego, co pozwoli mi oczyścić umysł! - bał się ptaka roztrzaskującego się o szybę, ale nie przeszkadzało mu przebywanie sam na sam w jednym domu, a nawet w jednym pokoju z wilkołakiem. Znajomość ze mną kompletnie spaczyła jego umysł.
- Seks odpada. - powiedziałem wyjątkowo szczerze i wzruszyłem przy tym ramionami. Zabawne, że nie wstydziłem się mówić o tym przy Andrew.
- Seks byłby najlepszym rozwiązaniem, ale rzeczywiście nie wypada. Proponuję wojnę na poduchy! Tylko taką żeby żadnej nie zniszczyć, bo mnie mama zabije. Przyjechałem na wakacje i demoluje jej dom... Tak, na pewno by mnie zabiła.
- Proponuję wojnę na poduszki na siedząco. Można co najwyżej uklęknąć i biegać na kolanach, ale nie wstawać. - uznałem, że siła uderzenia będzie wtedy mniejsza, a dzięki temu nic się nie spruje z naszej winy.
- Podejmuję wyzwanie! Ale najpierw ustalimy, kto ma pierwszeństwo zadania ciosu! - chłopak powiesił na ścianie tarczę do rzutek i podał mi poduszkę. - Musisz trafić w tarczę. Jeśli przykryjesz ją idealnie pośrodku poduchą – wygrywasz.
Zaczęliśmy więc od ustalania hierarchii, co wcale nie było takie łatwe. Kiedy trzymałem za jeden róg poduchy, jej wnętrzności przesuwały się bardziej w przeciwną stronę. Trochę zajęło nam więc znalezienie złotego środka w takim starciu, ale moja wilkołacza przewaga dała o sobie znać. Wygrałem i to ja miałem pierwszeństwo w okładaniu chłopaka.
Wojna rozpoczęła się od celnego ciosu w ramię i muśnięcia policzka. Nie mieliśmy dla siebie litości, chociaż po chwili powaga przerodziła się w głośny śmiech i ból mięśni brzucha. Nie poddawaliśmy się jednak, póki nie opadliśmy spoceni z sił. Musieliśmy wyschnąć zanim położymy się spać, więc Sheva postanowił rozpocząć starcie na wstydliwe, ale prawdziwe opowieści z dzieciństwa i okresu dorastania, jakbyśmy z niego w ogóle wyrośli.
- W ostateczności może to być historia kogoś z rodziny, albo kochanka. - zaznaczył leżąc obok mnie i zaciskając palce na moich. Obaj byliśmy w tej chwili jak dzieci i jakoś nam to nie przeszkadzało. Przy Andrew czułem się najlepiej, a on wyraźnie odwzajemniał moje uczucia.
Tym razem to on zaczynał.
- Miałem może z cztery lata i kiedy spędzałem wakacje u dziadków, a mama poszła do pracy bawiłem się sam na podwórku. Mój dziadek sprzeciwił się babci i nakarmił ich kury burakami. Waliły bomby na czerwono, a ja poszedłem się w tym bawić. Kiedy mama wróciła była przerażona, bo jej ukochane dziecko biegło do niej całe skrwawione. Niemal dostała zawału, póki nie podszedłem tak blisko, że poczuła smród kurzych kup. - zakończył.
- Nie wiedziałem, że twoi dziadkowie...
- Byli rolnikami? Dziadek uznał, że na emeryturze musi się czymś zająć, a nie ma nic lepszego niż mugolski reżim na wsi. Zaczął więc hodować zwierzęta i uprawiać warzywa. Przeszło mu po jakimś czasie, ale ja wtedy już wykorzystałem zasoby jakimi dysponował. Twoja kolei!
- No tak... - nic nie przychodziło mi do głowy, ale w końcu coś sobie przypomniałem. Starą historię, którą moja mama często przytaczała by pokazać, że nikt nie jest idealny. - Kiedy byłem malutki, mamę odwiedzili jej wujkowie z córką. Tyle, że jej kuzynka, a moja ciotka, lubiła się upijać. Pewnego dnia pociągnęła za dużo, ubrała mnie w sukienkę i nie pytaj skąd ją w ogóle wzięła. Wzięła mnie w takim stroju na zakupy. Ale sukienka była zbyt duża, a ciotka za pijana. Straciłem swoje wstydliwe okrycie i do domu ostatecznie doszedłem w samych majtkach bo sukienkę zgubiłem po drodze, a ciotka nic nie zauważyła.
- Haha! Szkoda, że tego nie widziałem! Słodki Remus Lupin ubrany jak dziewczynka!
- Nie przeginaj! - ostrzegłem go nie potrafiąc nawet zachować powagi. - Lepiej opowiadaj swoje!
- A więc... Byłem z tatą na balu mistrzów quidditcha. Dziennikarze, same sławy, Minister Magii, śmietanka! A mój tata wywinął orła w przejściu bo potknął się o stopień! Rozmawialiśmy, szedł obok mnie, aż tu nagle zniknął mi z oczu. Patrze w dół, a on leży! Pół jego ciała było w sali balowej, a drugie pół, czyli tyłek i nogi, wystawało na korytarz! Wstyd! - zaczął śmiać się głośno, a ja mu wtórowałem. Ciężko było wyobrazić sobie mężczyznę tak przystojnego, sprawnego i dostojnego, jak jego ojciec w sytuacji kompromitującego upadku. Przecież on wydawał się taki idealny!
- Oj, tego chyba nie da się już przebić. - przyznałem myśląc nad kolejną zabawną sytuacją w moim życiu lub w mojej rodzinie.
Zdołałem jeszcze odnaleźć w pamięci pięć innych historyjek, na które Sheva odpowiedział swoimi. Ostatecznie jednak zaczęliśmy ziewać przeciągle i niemal przysypialiśmy. Do czasu, kiedy usłyszeliśmy, że ktoś chodzi po parterze domu. Serce podeszło mi do gardła, Sheva złapał się mocno mojego ramienia. Spojrzeliśmy na siebie, później na drzwi. Może nam się wydawało? Poprzednio obawialiśmy się ataku, a w grę wchodził głupi ptak, może teraz również nic poważnego się nie działo? Może to tylko skrzypi podłoga, bo drewno układa się i ociera o siebie.
Nie, to na pewno były kroki. Na początku ciche, ale później bardziej niezgrabne. Ktoś był na dole! Jedna osoba!
- Musimy to sprawdzić. - Andrew przysunął swoje usta do moich i szepnął najciszej jak się dało. Jego oddech był drżący, dłoń mu się spociła, ale ja nie puściłem jego palców. Skinąłem głową i powoli się podniosłem. Poszukałem po jego pokoju jakiejś broni, ale nie mogliśmy niczego znaleźć. Wziąłem więc najgrubszą książkę, jaką miał przyjaciel, a on zaopatrzył się w ostro zakończone ołówki. Miałem wrażenie, że już to przerabialiśmy, ale tym razem to było coś poważniejszego. Wyostrzyłem słuch. Ktoś krążył błędnie po salonie, wpadł na fotel, zaklął niewyraźnie. Najciszej jak tylko potrafiliśmy, uchyliliśmy drzwi i zacząłem wąchać w powietrzu. Śmierdziało okropnie alkoholem, co trochę mnie uspokoiło. Pijany napastnik był mniej niebezpieczny pod względem sprawności fizycznej. Dlaczego wszystko musiało się dziać akurat dziś? Akurat teraz, kiedy rodzice Shevy byli na balu?!
Byłem już w połowie schodów, kiedy pojąłem, że mamy do czynienia z dwiema osobami. Słyszałem wyraźnie dwa oddechy! To sprawiło, że zacząłem odzyskiwać wiarę w pomyłki. Przecież dwie pijane osoby mogły oznaczać rodziców Shevy wracających po wypiciu zbyt dużej ilości ponczu! Niemniej jednak, nadal gotowy do ataku książką lub pazurami, kierowałem się nadal w dół. Sheva szedł cichutko obok mnie i próbował nie drżeć ze strachu.
Krok po kroku, powoli i cicho, schodziliśmy w dół. Napastnicy nadal byli w salonie. Słyszałem jak rozbijają się po nim nie znając najwyraźniej tego wnętrza. Czy to włamywacze szukający na oślep cennych przedmiotów?
Moje serce biło jak oszalałe, kiedy znaleźliśmy się przy salonie. Obawiałbym się potworów, gdyby nie fakt, że one nie piją alkoholu. Jakiś potworny, tłumiony dźwięk topielca doszedł moich uszu mrożąc krew w żyłach. Przełknąłem ciężko ślinę i ścisnąłem mocniej dłoń Andrew. Uznaliśmy, że lepiej wziąć łotrów z zaskoczenia zapalając światło i kryjąc się zanim zaatakują. Książka i ołówkami mogliśmy im zrobić jeszcze mniej niż wcześniej patelnią i sztućcami. Żałowałem, że nie widzę twarzy Shevy, bo jego słodkie oblicze pokrzepiłoby mnie przed starciem z potencjalnymi rabusiami.
Nie było na co dłużej czekać. Sheva zapalił światło znajdujące się zaraz przy wejściu i obaj padliśmy na ziemię. Spoglądając w głąb pokoju by zlokalizować nieproszonych gości, spojrzeliśmy jeszcze przerażeni, ale już jednocześnie zaskoczeni na goły tyłek, który poruszył się gwałtownie między jakimiś wyciągniętymi w górę nogami. Sapnięcie, stęknięcie, konsternacja na twarzy, kiedy Goły Tyłek zaczął rozglądać się nerwowo po skąpanym w blasku pokoju. Nie wiedziałem co mam robić i Sheva chyba też nie miał pojęcia. Przyłapaliśmy jego rodziców na seksie!
Przepite, nieostre spojrzenie znajomych oczu skupiło się na mnie i na Andrew. Jego ojciec wpatrywał się w nas próbując złapać ostrość. Przesunął się trochę odsłaniając osobę pod sobą. Merlinie! To nie była matka Andrew, ale jakiś facet! Równie mocno pijany, równie goły i teraz zaczynający się śmiać, jakby było z czego. Nie chciałem patrzeć na to co działo się między jego nogami, między pośladkami, przy których nadal klęczał pan Sheva. Nie przyłapaliśmy go na seksie z żoną, ale na zdradzie!

niedziela, 7 września 2014

W końcu u Shevy

8 lipca
Miałem niebywały talent do wielokrotnego zmieniania planów, ale tym razem wszystko zostało postawione przed faktem dokonanym. Pojawiłem się na podwórku Shevy przy jego rodzinnym domu. Chłopak sam nie wiedział, co ostatecznie będzie robił, więc dopiero niedawno ustalił, że wraca do rodziców na całe wakacje i to właśnie tam powinniśmy się spotkać. Nie miałem nic przeciwko temu, więc chętnie wróciłem w znane mi już doskonale miejsce. Zresztą, rodzice Shevy mieli już w planach wielkie bale, weekend w tropikach i sporo innych planów, których nawet ja i Andrew nie mogliśmy zniszczyć swoją obecnością. Nie żeby kiedykolwiek przeszkadzało im, że się zjawiliśmy. Wręcz przeciwnie. Byli bardzo zadowoleni z tego, że ktoś pilnował domu pod ich nieobecność, ponieważ w okolicy coraz częściej dochodziło do włamań do domów magicznych rodzin. Nie chcieli stracić majątku, więc podziękowali mi wylewnie za przyjazd i sprowadzenie do domu syna.
- Trochę dziś gorąco, więc proponuję się ochłodzić. - przyjechałem może dwie godziny temu, a już siedziałem jak król na rozkładanym krześle przy stoliku pod parasolem, z chłodnym napojem w dłoni i serwowanym magicznie wielkim pucharkiem lodów. Do takiego życia mógłbym przywyknąć.
- To co my robimy, właściwie? - zapytałem nie mając ochoty się podnosić póki miałem blisko siebie dużo pysznych, słodkich lodów.
- Teraz się relaksujemy. Aby się ochłodzić zrobimy wojnę na zimną wodę. Pociągniemy ją ze stawiku i przekonamy się który z nas wolniej ucieka, bo będzie bardziej mokry.
- Przyjmuję wyzwanie! - uśmiechnąłem się szeroko i przyssałem do moich lodów. Nie zostawiłbym ich przecież na pastwę słońca i ciepła! Wszystko, ale nie lodziki! Przyspieszyłem więc ich jedzenie, co rozbawiło Shevę, ale on także postanowił szybciej się napychać.
Skończyliśmy więc nawet szybko, ale z trudem mogliśmy się ruszyć. Naprawdę się najedliśmy! A lody były wyśmienite. Teraz należało się ich pozbyć w najdogodniejszy sposób, a więc poprzez szaleństwa dla ochłody.
Zmieniliśmy ubrania na kąpielowe, zamiast trampek wsunęliśmy nogi w klapki i obciążeni szlauchami, ale naprawdę zadowoleni pognaliśmy nad staw. Sheva od jakiegoś czasu planował podobną zabawę, więc jego tata rzucił kilka przydatnych zaklęć, dzięki którym końcówki naszych wodnych broni miały od razu ciągnąć wodę ze stawu, kiedy się w niej znajdą i wypluwać ją drugą stroną. Rozpoczęliśmy więc zabawę od razu, kiedy nadarzyła się okazja. Każdy z nas chciał zaskoczyć drugiego, co naturalnie nam się wcale nie udało, ale mimo wszystko wyszliśmy z tego cało. Nie zderzyliśmy się ze sobą, kiedy pospiesznie rzuciliśmy się na wodę i „ładowaliśmy” naszą niszczycielską broń. Pierwsze strugi zderzyły się ze sobą i wywołały fontannę, która zmoczyła nas tu i tam. Musieliśmy od siebie odskoczyć zanim przypuściliśmy kolejny atak. Stanie w miejscu nie miałoby najmniejszego sensu, więc zaczęliśmy gonić za sobą i uciekać przed wodą na długość naszych węży ogrodowych.
Od dawna się tak dobrze nie bawiłem i czułem się w pełni usatysfakcjonowany, kiedy sapałem zmęczony, mokry, ale niebywale szczęśliwy. Sheva wyglądał równie zjawiskowo jak ja. Trawa i patyczki we włosach, czerwone rumieńce na twarzy, zmęczenie wypływające każdym porem skóry, ociekające wodą ubrania. To była świetna zabawa i nie mogłem już powiedzieć, że jest mi przesadnie gorąco. Było idealnie.
Do domu wróciliśmy ciągnąc się powoli i śmiejąc z naszych licznych potknięć i ślizgów na mokrej trawie, upadków, zderzeń. I pomyśleć, że teraz czekał na nas pożywny posiłek składający się z pysznych domowej roboty hamburgerów, które mama Shevt zrobiła dla nas wcześniej. Mogliśmy zjeść wszystkie, jako że rodzice mojego przyjaciela pojechali na bal charytatywny, a nas zostawili naszemu losowi.
- Z czym byś go zjadł? Mamy sałatę, pomidora, znajdzie się jakiś sos do nich i naturalnie ser. - wymieniał Andrew stojąc przed otwartą lodówką. - Podpiekę chleb tostowy zamiast bułek, będzie smaczniejsze. Na pewno ci się spodoba taki hamburger z prawdziwego zdarzenia! Kiedy mama miała dziwną manię na odchudzanie, robiła je z żab. Ble! Tylko ona to jadła, a dostała takiej niestrawności, że plany diety odeszły w zapomnienie na długi czas. Mówię ci, ojciec śmiał się do utraty tchu, kiedy mama umierała wisząc nad muszlą klozetową. A to dlatego, że ją ostrzegał przed tymi głupimi przepisami koleżanek. Wyobrażasz to sobie? Z żab! Fuj! Dobrze, że te zrobiła nam normalnie, bo możemy je zjeść jak prawdziwi ludzie.
- Myślę, że ci zaufam. - usiadłem przy stole i obserwowałem jak chłopak przygotowuje nam jedzenie. - Mam ochotę na dwa, ale powinienem zmieścić tylko jednego.
- Daj spokój! Zaczniemy się ograniczać za jakieś dwa dni, a dzisiaj jeszcze korzystamy z okazji i objadamy się nieprzyzwoicie! Też nie chcę przytyć na garnuszku rodziców, ale czasami nie mogę się powstrzymać i muszę zaszaleć z jedzeniem.
- Nie będziemy się żywić żabami. - rzuciłem by pokazać, że słuchałem i wymieniliśmy szerokie uśmiechy. Chłopak właśnie podpiekał nasze mięso i chleb. W domu nie jadałem takich kombinowanych i wieloskładnikowych kanapek ponieważ w lodówce rzadko było coś więcej niż dwa zestawy czegoś do przegryzienia. W dodatku bardzo nudne zestawy, jak chleb z pasztetem, albo chleb z serem.
- W tym czasie opowiedz mi o tym, jak teraz jest między tobą i chłopakami. - podrzucił mało przyjemny temat, ale nie mogłem go przecież uniknąć. Lepiej rozmawiać o tym z Shevą niż nosić to na żołądku i kiedyś wygadać się przypadkowo mamie. Niczego nie ukrywałem, wyznałem też, że teraz jest lepiej, że pogodziłem się z tym, co się stało. Jasne, Sheva wiedział o wszystkim, ale zupełnie inaczej było o tym pisać, a inaczej opowiadać. Ktoś taki jak on na pewno potrafił wyczytać coś z głosu, tonu, słów. Przecież Sheva był dla mnie jak przedłużenie ramienia. Był moim bratem.
Słuchał uważnie, kiwał głową, przygotowywał w międzyczasie obiad i postawił przede mną dwa szybkie hamburgery dla leniwych i rozsiadł się ze swoimi.
- Uważam, że obaj zrobili ci świństwo, ale to dobrze, że się z nimi pogodziłeś. Już jesteś w lepszym stanie niż w czasie walki z nimi, prawda? W twoich listach wyczułem, że jest z tobą kiepsko, ale niewiele mogłem na to poradzić na odległość. - miał rację. Nawet tego nie zauważyłem do końca, ale teraz znowu byłem bardziej sobą. Wrócił mi apetyt, humor, spokój ducha.
- Tak, zdecydowanie tak. - kiwnąłem głową i podskoczyłem wystraszony, kiedy coś uderzyło głucho o okno w kuchni. Sheva wyglądał jakby miał dostać zawału.
- Co u licha?! - warknął zły chyba na siebie za taką reakcję. - Remusie, wąchaj! Ktoś jest w pobliżu? - rozkazał, ale nawet nie skomentowałem tej komendy wydawanej jakby do psa strażnika ogniska domowego.
- Wybacz, ale czuję tylko nasz obiad. - odparłem po chwili. Musieliśmy wyjść z domu, więc powoli skradaliśmy się do drzwi. Sheva z patelnią w ręce, ja z widelcem i nożem. Wydawało się, że jest spokojnie i cicho, nie słyszałem żadnych podejrzanych odgłosów dochodzących z zewnątrz. Andrew na migi pokazał mi, że otworzy drzwi i ubezpiecza moje tyły, kiedy będę wyskakiwał z domu i niuchał w powietrzu. Zgodziłem się skinięciem i przygotowałem się do skoku. Niebezpiecznie byłoby ot tak wyjść, więc uznałem, że zrobię to na sposób głupi, ale czyniący mnie trudniejszym celem dla przeciwnika. Zaczęło się bezgłośne odliczanie na palcach i kiedy drzwi wystrzeliły do środka, a ja w ułamku sekundy stwierdziłem, że nikogo za nimi nie ma, wyskoczyłem robiąc przewrót do przodu i klęknąłem na kolano z bojowo uniesionymi do walki sztućcami. Zacząłem wąchać w powietrzu, kiedy nagle moje spojrzenie padło na to, co leżało pod oknem.
- Czysto? - szepnął Sheva, ale ja miałem siłę tylko żeby pokiwać głową póki nie oprzytomniałem z szoku, jaki wywołało moje odkrycie. - Cholera! - rzucił, kiedy zauważył to samo, co ja. Mamy trupa pod domem! - nie ująłbym tego lepiej. Pod oknem leżał zdechły ptak, który musiał być na tyle pijany, że wpadł prosto w okno i zabił się uderzając łebkiem o szybę.
- Ano mamy. - wydusiłem z siebie. - Twój dom zabił, musimy pozbyć się zwłok zanim nas ktoś zobaczy i zostaniemy zgarnięci przez Ministerstwo. - i nagle sytuacja niebezpieczna zamieniła się w zabawę.
- Ty tu jesteś wilkołakiem, więc ty weźmiesz trupa, a ja łopatę. - próbował mnie wrobić w brudną robotę.
- Zapomnij! Na kogo ja twoim zdaniem wyglądam?! Wolę być grabarzem, a ty baw się z trupem. - nie planowałem się łatwo poddawać.
- Nie dotknę tego! To jest martwy ptak! Nie ma mowy!
- Idź po łopatę, wiem jak to załatwimy. - wysłałem go do przybudówki żeby ochłonął. Był akurat na tyle przytomny wracając, że nie zdziwił się, kiedy wziąłem martwego ptaka na łopatę i niosłem przed sobą.
Wybraliśmy odpowiednio oddalone od domu miejsce i tam zacząłem kopać. Trudno, widać wilkołak zostaje wilkołakiem nawet wśród swoich i dlatego trafiła mi się ta parszywa robota. Sheva zaproponował jednak, że on zakopie naszego trupa, więc z chęcią oddałem mu łopatę.
- Będę miał koszmary. - stwierdził po skończeniu zadania. - Śpij dzisiaj ze mną. - mówił całkiem serio. W sumie to chyba to rozumiałem. Też nie chciałem być nawiedzany przez zjawę martwego ptaka.
- Nie ma sprawy, śpimy razem w twoim pokoju, ale nie ściskaj mnie zbyt mocno wtedy.
- Łatwo ci mówić, przez lata nie zapomnę tego paskudnego widoku! - nie chciał chyba kontynuować dalej, bo ruszył w stronę domu ciągnąć za sobą łopatę. - Mogliśmy spalić jego zwłoki. - mruknął.
- To tylko ptak, który zabił się o szybę, nie musimy być drastyczni. Zjedzą go robale.
- I tak mnie to nie pociesza. - i tu musiałem przyznać mu rację.

środa, 3 września 2014

Kartka z pamiętnika CCLIV - Regulus Black

Denerwowałem się. Pierwszy raz zapraszałem jakiegokolwiek kolegę do domu, a jednak zdecydowałem się na tygodniowy pobyt osoby, która tak często grała mi na nerwach, że odkryłem w sobie masochistyczne zapędy, które widziałem już u brata. Jak można lubić kogoś, kto ciągle cię denerwuje i to nawet tego nie chcąc? Zawdzięczałem jednak Barty'emu wiele, ponieważ jego korepetycje przyniosły efekty, a ja nie musiałem przepychać się z Syriuszem zazdrosnym o Remusa. Nie mówiąc już o moim niezdrowym zainteresowaniu chłopakiem mojego brata. Wpadłem z deszczu pod rynnę, nie miałem co do tego najmniejszych wątpliwości. Moje chwilowe zafascynowanie zawsze uprzejmym dla mnie Remusem Lupinem przerodziło się więc w zainteresowanie Bartemiuszem Crouchem Juniorem. Sam sobie kopałem grób!
Miałem nieprzyjemne wrażenie, że czekam na przybycie chłopaka z pewną dozą niecierpliwości. Coś we mnie drżało, dłonie wydawały się łaskotać w kościach, serce jakby inaczej pompowało krew. To głupie, ale naprawdę czułem się inaczej niż zawsze, a to wszystko z winy jednego głupiego Pochona, który okazał się wystarczająco wytrwały i upierdliwy żeby się do mnie zbliżyć i awansować do miana przyjaciela, do czego nigdy bym mu się nie przyznał.
- Spóźniłeś się! - rzuciłem na powitanie, kiedy tylko zjawił się przed bramą naszej posiadłości.
- Jak na gwiazdę wieczoru przystało. - rzucił wesoło i uśmiechnął się nieprzyzwoicie szeroko.
- Gwiazda wieczoru? Moi rodzice nie są tak zdesperowani żeby cię poznać! - prychnąłem i otworzyłem bramę wpuszczając go.
- Nie są bo jeszcze mnie nie znają. Kiedy już mnie poznają będą mną zachwyceni i sami poproszą żebym przyjechał w następnym roku. Nawet zaproponują mi twoją rękę. - mówił pewnym siebie tonem, a za ostatnie stwierdzenie dostał w głowę.
- Nie wyobrażaj sobie! Jesteś zwykłym Puchonem...
- O, nie. Na pewno nie zwykłym. Jestem wyjątkowy. Tak wyjątkowy, że sam się przekonasz jak bardzo mnie pokochają. Będą chcieli żebym dołączył do rodziny, ale to trudne, bo moja matka nigdy mnie nie odda po dobroci, więc zostanie tylko jedna opcja. Ślub. - szedł za mną mówiąc głupoty, jak to miał w zwyczaju.
- Lepiej uważaj żeby nie oddał cię mojemu bratu. On dopiero ma nieprzyjemny charakterek, więc wiedziałby jak się ciebie pozbyć.
- Chyba nie próbujesz mi powiedzieć, że jesteś tym lepszym Blackiem? - udał niedowierzanie. - To jest ktoś gorszy od ciebie? Bardziej nadąsany, zawsze nachmurzony i niemiły? Nie wierzę!
- Osioł. - skwitowałem ciężko. Nie mógł wiedzieć, że lubiłem to jego głupie trajkotanie. Jego głos miał przyjemną barwę, jego śmiech był naprawdę ładny, a ja zdecydowanie powinienem zerwać z nim kontakt, bo zaczynałem durnieć.
- A więc to są włości Blacków... - zmienił w końcu temat rozglądając się po ogrodzie, przez który prowadziłem go do domu. Miał co oglądać, jako że nasza posiadłość letnia była bardzo duża. Uznałem, że powinienem mu to wyjaśnić.
- Tutaj spędzamy lato – zacząłem – Normalnie mieszkamy z zwyczajnym domu, żeby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Pokazywanie swojego bogactwa innym nie wpływa zbyt dobrze na stosunki międzyludzkie, a my nie potrzebujemy kłopotów. Tutaj przyjeżdżamy więc w lecie i czasami podczas świąt. Zależy od nastroju rodziców i tego, czy mają wolną rękę w pracy. W sumie to zaprosiłem cię dlatego, że tutaj jest cię gdzie upchnąć bez problemu. Nie będziesz zawadzał.
- Cóż za uprzejmość. - skwitował ze śmiechem i zadowolony, jakby wygrał w konkursie kulinarnym spotkanie z bożyszczem mężatek i kur domowych. Nie sądziłem żeby moi rodzice go polubili, ale może oni również byli masochistami?
Wprowadziłem go do domu i poprosiłem Stworka by zabrał rzeczy Barty'ego do jego pokoju. Nasz Skrzat Domowy ukłonił się i już go nie było. Lubiłem go. Za jego posłuszeństwo, za to, że zawsze się starał być przydatny, a nawet za ten skrzekliwy głos i wykrzywioną w grymasie twarz. Był takim gburem jak i ja.
Zabierając Bartemiusza do salonu postanowiłem mieć już za sobą tę szopkę. Matka jak zwykle uśmiechała się sztucznie, zaś ojciec patrzył na goście obojętnie. Powinienem się chyba za nich wstydzić. Niemniej jednak przeszedłem do rzeczy, żeby mieć to z głowy. Barty okazał się paskudnym flirciarzem i lizusem. Podając dłoń mojej matce, wręczył jej znikąd bukiet kwiatów, co chyba jej się nawet spodobało, i obrzucił ją komplementami. Mój ojciec otrzymał wino, którego też nie powinno być i mógł zamienić kilka słów z Barty'm na temat najnowszych zarządzeń Ministerstwa Magii. Nie miałem pojęcia, że interesował się takimi sprawami!
- Regulusie, pokaż Bartelemiuszowi resztę domu. - poleciła matka, jakbym nie wiedział, że muszę to zrobić. Był to taktowny sposób na pozbycie się gościa z salonu i obgadanie go z moim ojcem. Nawet Barty musiał się tego domyślić, bo wylewnie przystał na „propozycje”, która miała w sobie raczej więcej rozkazu niż uprzejmej sugestii, że wypadałoby to zrobić.
Oprowadziłem więc przyjaciela po domu i zniknęliśmy w moim pokoju, gdzie chciałem pokazać mu kilka interesujących nas rzeczy. W końcu poza korepetycjami interesowaliśmy się także tym samym w niektórych dziedzinach.
- Reg, jest pewna sprawa, o której musimy porozmawiać. - zaczął nagle poważnie, co było nie w jego stylu. Aż przełknąłem głośno ślinę nie potrafiąc sobie wyobrazić najgorszego w tej sytuacji. - Wiem, że jesteś Śmierciożercą.
- Nie...
- Widziałem tatuaż, czytałem o nim w Proroku. Wiem też czym się zajmujecie, jakie są wasze cele. Chciałbym żebyś mnie wprowadził. Może w ten sposób szybciej dojdzie do inicjacji i również będę jednym z was. Tu nie chodzi o ciebie, ale o sprawę i dlatego proszę. Jestem tutaj i podejrzewam, że w czasie wakacji macie więcej spotkań niż zwykle, prawda?
- Barty, nie wiesz co robisz. - Chciałem go ostrzec, ale nie słuchał. Musiałem ulec, musiałem pozwolić mu poznać Voldemorta.
- Wiem doskonale. Czytałem o Śmierciożercach, popieram waszą sprawę i chce do was dołączyć. - był uparty. Nie chciałem go wprowadzać w ten bezwzględny świat, ale najwyraźniej było już za późno. Mogłem tylko mieć nadzieję, że Voldemortowi się nie spodoba i nie będzie wymagał od niego seksu w zamian za znak. Mi się udało, ponieważ Mroczny Pan nie lubił mojego typu urody. Wolał mężczyzn zamiast dzieci, jak sam wtedy powiedział. Ale dał mi znak i teraz nie byłem mu nawet nic winien. To musiałem mu przyznać, wiedział jak obchodzić się ze swoimi ludźmi.
- Pewnie nie mam innego wyjścia, co? Jeśli cię nie wprowadzę, wejdziesz sam i całe spotkanie szlag trafi. - musiałem się poddać.
- Nie wiem, czy byłbym tak drastyczny, ale to możliwe. - uśmiechał się znowu szeroko.
- Wiesz czym grozi oddanie się Mrocznemu Panu? Twoje życie i śmierć będą należeć do niego. Będziesz wstawał o wskazanej przez niego godzinie, kiedy przyjdzie do spotkań i wracał o wcześniej wyznaczonej. Twoja wolność dobiegnie końca.
Nie odpowiedział, ale w jego roześmianym spojrzeniu widziałem, że myśli inaczej. Cokolwiek chciał osiągnąć, był na dobrej drodze, gdyż denerwowanie mnie prowadziło do głupich pomyłek, a później do prania mózgu, jak nazywałem swoje uzależnienie od niego. Może naprawdę dawałem się zwodzić? Chyba traciłem rozum.
- Przyjechałeś tu tylko po to żeby mnie wykorzystać? - zapytałem chociaż znałem odpowiedź doskonale.
- Nigdy! Szansa pojawia się przy okazji i jest jedyna w swoim rodzaju. Może nigdy się więcej nie powtórzy, więc proszę cię raz jeszcze i będę prosił przez cały tydzień. Wiesz, że potrafię.
- W końcu mogę się z tobą zgodzić. – powiedziałem tylko troszeczkę rozbawiony. - Przedstawię cię Mrocznemu Panu, kiedy wezwie nas wszystkich do siebie. Obiecaj tylko, że będziesz rozsądny, dobrze?
- Czyżbyś się o mnie martwił? - zaświergotał zalotnie, co sprawiało, że chciałem go udusić.
- Nie o ciebie, ale o moje stopnie. Mogą znowu się drastycznie pogorszyć, jeśli zabraknie mi twoich kiepskich korepetycji. - chłopak roześmiał się i poprosił o pokazanie znaku na ramieniu. Chciał się przyjrzeć i pewnie wyobrazić sobie sytuację, w której i on będzie go miał. Nie pojmowałem jego chęci, ale jeśli naprawdę wierzył w to, co wyznawali Śmierciożercy, to może nie powinienem go odwodzić od jego planów. W końcu ja także uległem. Tak mnie wychowano, tymi ścieżkami podążałem, pozwalałem żeby rodzice decydowali za mnie, co jest lepsze i czym powinienem się zajmować.
Podwinąłem rękaw i obserwowałem chłopaka, kiedy z podziwem przyglądał się mojej magicznie wytatuowanej skórze. Jego oczy błyszczały, jasne włosy opadały na twarz. Bartemiusz Crouch Junior miał stać mi się jeszcze bliższy niż do tej pory.

Harry_Potter_RPG_Regulus_Barty_by_SiliceB