niedziela, 30 listopada 2014

Na elfy, ale co rekin?

NOWA NOTKA NA AI NO TENSHI - FILLIP, MARCEL I MAŁY NATHANIEL ;) *KLIK*

Przypominam, że w środę notki nie będzie!

6 sierpnia
Było wcześnie, ale nie mogłem już dłużej spać, więc siedziałem nieruchomo na brzegu łóżka i walczyłem z ogarniająca mnie melancholią. Skąd się wzięła? Dlaczego dopadła mnie akurat dzisiaj? Przecież zapowiadał się piękny, ciepły i naprawdę słoneczny dzień, więc dlaczego jakaś rozmiękła klucha puchła w moim wnętrzu i drażniła wszystko, co znajdowało się we mnie razem z nią? Rosła i rosła, a ja czułem się dziwne uczuciowo wzdęty. To było nieprzyjemne, ale jednocześnie pożądane uczucie. Niczym seks przez pierwszych kilkanaście razów, zanim ciało nie nawyknie całkowicie do tego obcego w środku.
- Mmm... - pomruk Syriusza, który rozbudził się, ale nie planował wstawać przypominał mi ten, jaki czasami wydawał w psiej wersji. - Tuś uciekł. - wymamrotał i objął mnie ramionami w pasie kładąc głowę przy moim biodrze. To chyba ja powinienem być padnięty i śpiący, a nie on, ale widać wilkołak nawet seks znosił inaczej niż taki zwykły człowieczek. - Jesteś spięty, czuje pod palcami.
- Tak jakoś. Mam melancholijny humor i chcę elfów... - powiedziałem całkiem szczerze.
- O, Merlinie! Znowu książki?
- Nie wiem, raczej na jedną. Kiedyś ją czytałem, była fantastyczna, ale teraz nie mam już czasu do niej powrócić. Śniły mi się te elfy i chyba dlatego mnie tak wzięło. To taki fantastyczne elfy... Wyjątkowe i nigdzie indziej nie ma takich. Nawet podobnych!
- Chcesz następnym razem jechać seks z przebierankami?
- Zboczeniec! - uderzyłem go lekko w głowę. - Teraz będziesz myślał tylko o tym, co?
- Tak, to możliwe. Ty masz dzień melancholijny, ja mam... nawet nie wiem jak go nazwać, ale chętnie dam się głaskać, rozpieszczać i nie obraziłbym się gdybym mógł zahaczyć o seks.
- Zapomnij. Jestem wilkołakiem, ale mój tyłek nie jest niezniszczalny. - skarciłem go wysunąłem się z jego objęć. - Wstawaj, a raczej dobudzaj się, a ja idę na szybki prysznic. Nie, nie masz wstępu do łazienki. - zastrzegłem widząc ten błysk w jego oczach. - I ciesz się, że James załatwił stopę, a nie rękę, bo wtedy ty pomagałbyś mu myć dupsko. - rzuciłem ze śmiechem i zamknąłem się w łazience. Musiałem się wyszorować, bo sam się czułem, a skoro ja mogłem stwierdzić, że śmierdzę potem, to ludzie znajdujący się blisko mnie mogliby się udusić. Poza Syriuszem, on był smrodoodporny.
Zanim wyszedłem, w pokoju byli już nauczyciele, którzy chcieli wiedzieć, jak czuje się Potter, chociaż doskonale wiedziałem, że chodzi im o wspólne wyjście. Kolejne już od kiedy zaczęły się wakacje. Czyżby się od nas uzależnili? Albo naprawdę chodziło im tylko o pilnowanie ubrań i torby. W końcu z nami na straży mogli pozwolić sobie na wszystko, na co mieli ochotę pod wodą. Chyba miałem prawo poczuć się wykorzystany.
- Więc spotyka się pan z panią pielęgniarką? - zagadnął Syri, który najwyraźniej także zapomniał jak jej na imię. Ciekawska bestia! Wavele chyba też tak pomyślał, bo jego wzrok był bardzo wymowny.
- Nie, nie mam tego w planach. - powiedział nachmurzony nauczyciel i jak alfa pragnący podkreślić swoją dominację w stadzie objął Seeda w pasie przytulając do swojego boku. Nie wiem nawet skąd wzięło mi się takie porównanie, ale naprawdę czułem się przy nim jakbym miał do czynienia z innym wilkołakiem.
- Powinien pan. - drażnił się z nim Syriusz. - James to fajtłapa i może sobie jeszcze coś zrobić, więc lepiej trzymać takich ludzi jak ona blisko.
- Więc się za nią bierz! - prychnął Victor – Na pewno nie odmówi takiemu młodemu byczkowi.
- Byczku, łazienka jest wolna! Sio pod prysznic! - zwróciłem na siebie uwagę Blacka i wskazałem mu drzwi. - Nikt cię nie będzie wąchał. - Wavele zareagował na to uśmiechem świadczącym o wyższości nad Syriuszem, jakby fakt, że rozkazuję kruczowłosemu miał jakiś wpływ na tę ich drobną przepychankę słowną.
- Jeszcze z panem nie skończyłem. - powiedział nadąsany Syri i rzucił mi urażone spojrzenie, kiedy się mijaliśmy. Pokręciłem głową z westchnieniem. Dzieci...
Nauczyciele w naszym pokoju zaczęli się już nudzić zanim James wyszedł z łazienki. Tak to jest, kiedy trzech facetów ma do dyspozycji tylko jeden prysznic, a muszą tego samego dnia chlapnąć się pod pachą. Cóż, zakładałem, że kiedy Seed i Wavele są razem pod strumieniem ciepłej wody to też spędzają zbyt dużo czasu na „porannej toalecie”. Tylko, co to miało do rzeczy?
Tak jak przypuszczałem, na plaży nauczyciele zostawili nas na staży i zniknęli zanim zdążyliśmy nawet zaprotestować. Mieliśmy szczęście, że wzięliśmy piłkę, bo dzięki temu mogliśmy bawić się i pilnować jednocześnie. Oczywiście było trudno przy nodze Jamesa, więc zdecydowaliśmy się na grę siedzącą. To dopiero było wyzwanie! Nie narzekałem, bo było zabawnie, ale od dawna się tak nie nagimnastykowałem.
Prawdę mówiąc, bawiliśmy się jak dzieci! Zakopaliśmy Syriusza w piasku, ponieważ noga Jamesa nie pozwalała na takie szaleństwo, a z pewnością chętniej kopałbym ten prowizoryczny grób jemu, niż mojemu facetowi, co zresztą było dla nich oczywiste. Myśleliśmy nawet nad budowaniem zamku z piasku i robieniem basenu dla robali, ale ostatecznie zrezygnowaliśmy z tak górnolotnych planów aglomeracyjnych plaży. Mogłoby to zostać źle przyjęte przez ludzi. Trzech niemal dorosłych chłopaków robi z siebie widowisko zabawiając się jak kilkulatki.
- Jak myślicie, co oni teraz robią? - James zaczął mękolić tym swoim tonem wyrażającym niezadowolenie, znudzenie i nadąsanie.
- Stary, nie robią nic, co powinno cię interesować. Zapewniam ciebie i twoją zboczoną naturę, że cokolwiek się tam z nimi dzieje, powinieneś przestać o tym myśleć. Twoja ruda dziewczyna, której tak nie lubimy, na pewno byłaby wściekła gdyby się dowiedziała, że zamiast o niej, myślisz o kutasikach i męskich tyłkach. - Syriusz nie miał litości, ale też nie kłamał. Zresztą, odpowiedź na pytanie Jamesa była oczywista. Co może robić dwójka zakochanych w sobie ludzi spędzających wakacje nad morzem i mających trzy łosie do pilnowania ich rzeczy?
- Od kiedy mamy w Anglii rekiny?
- A mamy? - spojrzałem na Jamesa pytająco. - Gorzej się czujesz? Może jednak powinieneś zakładać czapkę wychodząc na słońce.
- Dzięki za wiarę w mój niezawodny umysł. - J. poirytowany prychnął na mnie i wskazał palcem kierunek. - Patrzcie, osły! Jeśli to nie jest płetwa rekina... O, nawet ludzie zaczęli uciekać w wody i krzyczeć. - rzeczywiście, spanikowali kąpiący się wzięli nogi za pas i gnali w stronę plaży. Tym czasem ludzie stojący w bezpiecznym miejscu stali bezczynnie, zupełnie jak my. Bo i jak mieliśmy zareagować widząc wielką płetwę rekina bliżej i kolejną trochę dalej? Przezorni w wodzie podnieśli alarm, zamieszanie nie uszło uwadze ratowników.
- Proszę zachować spokój! - rozległ się głos z megafonu. - To tylko głupi żart, w tych wodach nie ma rekinów!
- Zabiję tych smarkaczy! - rzucił ktoś niedaleko osoby z megafonem.
- Proszę nie panikować! - głos nawoływał dalej, a w tym czasie kilku ratowników i stacjonujący niedaleko policjanci biegli przez piasek w stronę płetw. Kiedy z wody wynurzył się wieli, uzębiony łeb nawet jeden glina krzyknął, nie wspominając o będących już w wodzie ratownikach, ale po chwili rekin stanął na dwóch ludzkich nogach i chichrając się, pobiegł w stronę plaży najkrótszą, ale oddalającą go od wściekłych ludzi drogą. Rekinia głowa z ciałem człowieka, bez wątpienia nastolatka, i płetwą grzbietową na szelkach przytwierdzoną do pleców zaczęła uciekać po plaży z rechotem. Plażowicze byli w szoku, więc nikt nawet nie zareagował.
Do „naszego” rekina dołączył inny, którego goniła inna grupa składająca się z policji i ratowników. Widać była to grubsza sprawa, która dotyczyła nie pojedynczego przypadku, ale całej bandy żartownisiów.
- Gdybym tego nie widział na własne oczy, nie uwierzyłbym. - mruknął Syriusz, który przerwał ciszę. - Dwoje młodych ludzi-rekinów uciekających przed łapanką rozwścieczonych dorosłych. Jak wali absurdem, tak kocham ten widok. - jak urzeczeni wpatrywaliśmy się w komediową scenkę, która sprawiła, że na plaży słychać było pierwsze śmiechy zadowolonej z takiego dowcipu młodzieży.
- Chcę to zrobić w szkole. - stwierdził nagle James. - Z trollem, a wy mi pomożecie!
- Powaliło cię?! Jestem prefektem! Nie wchodzę w to! Mogę ci pomagać, ale jak was złapią to ja udaję, że o niczym nie wiedziałem. - tak, podejrzanie szybko przystałem na głupią propozycję okularnika, ale patrząc na tę scenkę rodzajową, która odsuwała się już od nas znacznie, nie mogłem odmówić kumplowi takiej zabawy. Przecież to było bezbłędne! Podobnie jak policjanci, którzy biegnąc po piasku w butach tracili równowagę i upadali.
- Coś nas ominęło? - podskoczyłem słysząc blisko za sobą głos Wavele.
- Dużo. - zapewnił szybko Syriusz i jako pierwszy oderwał wzrok od biegnących punkcików, które zbliżały się do wyjścia z plaży, gdzie ich sprint nabierze nowego wymiaru. - Rekiny... - dodał z uznaniem rzucając ostatnie spojrzenie na pościg. - Możecie żałować, ale my idziemy teraz do wody. - nie zaprzeczę, że Syri musiał mnie odciągać z miejsca, w którym stałem i nadal wpatrywałem się w miejsce, w którym mój wzrok wilkołaka pozwalał mi jeszcze dostrzec rekinie głowy i policyjne czapeczki.

why_sirius_loves_being_a_dog___part_2_by_sirilu-d80149s

czwartek, 27 listopada 2014

NIEZWYKLE WAŻNA INFORMACJA

JAK ZAUWAŻYLIŚCIE, W TĘ ŚRODĘ NOTKA SIĘ NIE POJAWIŁA, CO JEST SPOWODOWANE MOIM POBYTEM W SZPITALU OD NIEDZIELI 23 XI DO DNIA DZISIEJSZEGO. TO DŁUGA HISTORIA O NIEUDOLNEJ SŁUŻBIE ZDROWIA, WIĘC NIE CHCECIE RACZEJ ZNAĆ SZCZEGÓŁÓW.

KOLEJNA NOTKA POJAWI SIĘ W NIEDZIELĘ 30 XI.

DNIA 3 XII(ŚRODA) NOTKA NIE POJAWI SIĘ I KOLEJNA AKTUALIZACJA BĘDZIE MIAŁA MIEJSCE NIE WCZEŚNIEJ JAK 7 XII. TO RÓWNIEŻ BĘDZIE SPOWODOWANE MOIM POBYTEM W SZPITALU, CHOCIAŻ TYM RAZEM JUŻ PLANOWANYM WCZEŚNIEJ I NIEUNIKNIONYM.

PRZEPRASZAM I DZIĘKUJĘ ZA CIERPLIWOŚĆ!

631c6a93d5a6e78a12ca618c9654e874

niedziela, 23 listopada 2014

Zła muszla

5 sierpnia
- Jak można rozwalić nogę na muszli? - prychnąłem patrząc na zwijającego się na łóżku Jamesa, któremu poznana zaledwie wczoraj pielęgniarka bandażowała nogę. Cóż, mieliśmy szczęście, że Wavele wpadł jej w oko i uznał za stosowne podtrzymanie tej znajomości na czas naszego pobytu nad morzem. Spodziewał się raczej kolejnego dnia kaca kochanka, nie zaś wypadku ucznia, ale kobieta i tak się przydawała i mogła okazać się niezastąpiona później. Tylko Seed musiał przeboleć fakt, że jego facet flirtuje z jakąś obcą kobietą, ale radził z tym sobie znakomicie, pamiętając swoją powolną śmierć po wielkiej plażowej imprezie.
- Muszle są ostre, a ta była jak żyleta! - poskarżył się okularnik w swojej obronie i jęknął, kiedy bandaż dotykał rany. I tak powinien się cieszyć, że było to niegroźne skaleczenie, a nie krater wymagający szwów, jako że wtedy kąpiele i chodzenie mogłyby przerodzić się w przymusowe siedzenie na tyłku.
- Taaa, żylety. Dzieci człapią małymi, pulchnymi i delikatnymi nóżkami, a taki James Potter od razu musi rozwalić platfusa!
- To nie jest platfus! - prychnął J. między jękami.
- Gotowe. Postaraj się nie chodzić przynajmniej już dzisiaj, a jeśli już musisz to skacz na jednej nodze. Dam ci coś na ból. - kobieta, nie pamiętałem jej imienia, ale była całkiem atrakcyjna, jeśli było się normalnym mężczyzną, podała okularnikowi tabletkę i szklankę wody. Było jednak oczywiste, że robiła to nie z dobrego serca, ale chcąc się przypodobać nauczycielowi run. Trudno, nas już to nie dotyczyło. Najważniejsze, że zrobiła swoje i wyszła z naszego pokoju, więc mogliśmy odetchnąć z ulgą. Nie łatwo uważać na słowa i gesty, kiedy ma się do czynienia z czyimś przekrętem. Jedno nieostrożne słowo, które zdradzi orientację Victora albo jego zamiar wykorzystania pielęgniarki jako zwykłej pielęgniarki i po nas.
- Więc idziemy do spania, fajtłapo jedna. - westchnął ciężko Syriusz. - Nie wypada nam zostawiać kaleki samego, a więc nie mamy co robić. Tylko nie myśl sobie, że jutro też pozwolimy sobie na takie marnowanie czasu!
- Co za wielkoduszność. - J. podciągnął się wyżej na łóżku i zaczął niezgrabnie się rozbierać. Chociaż niechętnie to jednak poszedłem za jego przykładem. Zupełnie nie byłem śpiący, ale pozbawieni gier i mając przy boku ofiarę losu, nasza możliwość znalezienia sobie rozrywki zmalała do jednej opcji – snu.
Nudziłem się, kiedy Potter rzucał się na łóżku jeszcze obolały, a później nudziłem się nadal, kiedy już jego leki zaczęły działać i jego bezustanne kręcenie się ustało. Nie mogłem zasnąć, zwyczajnie nie mogłem. Mój wilkołak był rozbudzony i domagał się zajęcia, które zapewni mu jakąś rozrywkę. Czuł wakacje, czuł bliskość morza i plaży, dobrej zabawy, nie akceptował jakiejś głupiej braterskiej solidarności, która zatrzymała mnie i Blacka w pokoju. Niewiele brakowało, a to ja zacząłbym się teraz kręcić na wszystkie strony pod cienkim prześcieradłem, które chroniło mnie przed owadami.
- Wiem, że nie spisz, słyszę jak oddychasz. - szept Syriusza wydawał mi się niemal krzykiem, ale w porównaniu z okropnym chrapaniem Jamesa był zaledwie mysim piskiem.
- I ty mi to mówisz? Sam jesteś daleki od chociażby ziewania.
- Ale ja jestem z was najstarszy.
- Tak, normalnie dziadek. Aż dziw, że nic cię nie strzyka w kręgosłupie po seksie.
- Hm, może coś się zmieniło od ostatniego razu. Chciałbyś to sprawdzić? - odnalazłem w jego pytaniu maleńki cień niepewności, który z łatwością mógłbym przegapić gdyby nie mój wilczy słuch. Kiedy się postarałem, mogłem nawet wiedzieć, kiedy moi nauczyciele w pokoju naprzeciwko urządzali sobie małe orgie.
- No, nie wiem Syriuszu. Jeśli jednak tak się już postarzałeś to jutro obaj będziecie unieruchomieni i będę usiał sam się bawić na plaży. Jeden zraniony w stopę, drugi nieruchomy z powodu przeciążenia starego kręgosłupa...
- Hm, więc obiecują przestać, jeśli tylko poczuję, że mój kręgosłup nie wytrzymuje twojego tempa.
- Mojego? - drażniłem się. - Moje tempo narzucę ci, kiedy wrócimy do szkoły. Będziemy mieli więcej swobody, więc na pewno znajdzie się okazja żeby rozdziewiczyć twój tyłek, skoro mój już ma to za sobą.
- Ho, ho, cóż za plany. - Syri roześmiał się w swoją poduchę by nie obudzić Jamesa, który i tak wystarczająco nam przeszkadzał.
Wygramolił się z łóżka, słyszałem doskonale każdy jego krok, każdy ruch i niemal słyszałem bicie serca. Na palcach podczłapał do mnie i wsunął się pod prześcieradło.
- Jeśli ten osioł się obudzi, następnym razem dosypię mu proszków nasennych do kolacji.
- Nie odgrażaj się, kociaku. I tak tego nie zrobisz. - roześmiałem się cicho. - Wiesz, Syriuszu. Gdyby nie to, że byłby to twój pierwszy raz, z rozkoszą zamieniłbym się dziś miejscami. - dobrze wiedziałem, co we mnie wstąpiło. Zwyczajnie byłem sobą. Tym nowym, lepszym sobą, zmienionym przez problemy w związku. Byłem Remusem Lupinem na progu dorosłości.
- Więc mi się dziś upiekło. - Syriusz roześmiał się jako drugi i potarł swoim nosem o mój. Wcale się nie przejął tym, że chcę go zdegradować z jego stanowiska w naszym związku. Może sam już o tym myślał, kiedy się rozstaliśmy? Miałem taką nadzieję, ponieważ z jakiegoś powodu naprawdę chciałem go zdobyć i poczuć pod sobą. Bardzo, bardzo, bardzo.
- Tylko częściowo. - szepnąłem mu do ucha i zacisnąłem dłonie na jego pośladkach okrytych tylko materiałem bokserek.
- Przeżyję. - usłyszałem rozbawienie w jego głosie, a później poczułem ciepły oddech na twarzy. Nasze usta zetknęły się ze sobą po długiej rozłące. Moja naga pierś zetknęła się z jego i już wiedziałem, że żaden z nas nie będzie chciał odsunąć się na dłużej niż to naprawdę konieczne. Byłem pewny, że gdyby mnie nie całował od razu wydałoby się, co robimy i pewnie nie tylko z mojej winy.
- Sy... - zacząłem w jego usta, ale nie skończyłem, ponieważ wszedł mi w słowo, a jego wargi ocierały się o moje, kiedy szeptał.
- Mam wszystko. - i znowu mnie całował, a ja odpowiadałem, to znowu pocałunek wydawał się być mój, a jego tylko odpowiedzią. Pogubiłem się w pewnym momencie i tylko czerpałem z tego przyjemność. Moje spodnie piżamy zwyczajnie się zdematerializowały bez mojej wiedzy i to samo spotkało bokserki Blacka.
Nic nie mogło zastąpić słodkiego uczucia nagiej skóry ocierającej się o nagą skórę, męskich dłoni na szorstkim, twardym ciele, tak innym od kobiecego. Chociaż nie, musiałem się poprawić. Nic nie mogło zastąpić dłoni Syriusza i jego ciała, które bardziej niż moje znajdowało się na granicy między dziecięcością a męskością.
Nic dziwnego, że się podnieciłem i to samo spotkało mojego chłopaka, który napierał członkiem na moje udo i niezgrabnie usiłował nie odrywać ode mnie ust, a jednak działać by móc posunąć się dalej, do samego końca. Próbowałem mu pomagać jak tylko byłem w stanie. Po omacku wsunąłem pod biodra poduszkę, rozsunąłem nogi zapraszająco lub raczej wspomagająco. Wspólnie na oślep wycisnęliśmy na jego dłoń żel z tubki i dalej poszło jak z górki.
Jego palce, twardsze i bardziej szorstkie niż pamiętałem, wymacały moje wejście, zbadały je, rozpieszczały póki nie uległo lekkiemu naporowi. Od naszego ostatniego razu minęło wystarczająco dużo czasu by moje ciało zapomniało jak reagować, było spięte i dlatego byliśmy zmuszeni poświęcić więcej czasu na szczegóły zaliczające się do gry wstępnej. Powoli, dokładnie, nie chcieliśmy przecież obudzić Jamesa, który tylko by nam przerwał, a później wypominał podobne akcje pod jego nosem. W ten sposób było bezpieczniej, mniej namiętnie, gdyż pragnienie opadało i wznosiło się we własnym rytmie, ale nie mogliśmy pozwolić sobie na nic innego. Musiałem być gotowy, musiałem go w sobie zmieścić.
Spełnienie naszych fantazji okazało się różnić od wspomnień tak niedalekiej przecież przeszłości. Jego członek był większy niż zapamiętałem, niż zapamiętał pierścień moich mięśni, zaś on musiał być ciaśniejszy niż we wspomnieniach Syriusza. Mimo bólu, jaki towarzyszył zbliżeniu, a którego odgłosy tłumiły nasze bezustanne pocałunki, byliśmy w stanie obaj odczuwać rozkosz, która przedzierała się przez bolesne fale.
Moje dłonie na jego pośladkach, jego dłonie przy mojej twarzy, jego członek głęboko we mnie, język penetrujący usta i zapraszający do swojego własnego królestwa, ciepło, gorąc, wilgotny pot pokrywający moją i jego skórę. Pchnięcie i odpowiedź mojego ciała, kolejne i znowu to samo. Ból zmieszana z rozkoszą, irytacja z powodu przymusu zachowania ciszy z podnieceniem wywołanym tym samym powodem. I znowu seria zbawiennych pchnięć, które zamieniały cierpienie w radość i radość w cierpienie. Nie chciałem żeby to się kończyło, ale sam nawet nie potrafiłbym dłużej wytrzymać tej dłoni, która w pewnym momencie zaczęła mnie pieścić i doprowadzać do białej gorączki.
Nie wiem, który z nas doszedł jako pierwszy i w sumie nie miało to żądnego znaczenia. Obaj znaleźliśmy spełnienie, wróciliśmy na właściwe tory z naszym kulawym związkiem. I już nie było mowy o nudzie czy problemach z zasypianiem. Nasze zbliżenie okazało się lekiem na całe zło spowodowane ślamazarnością Pottera. Może powinienem mu podziękować za to, że zranił sobie stopę? Nie, raczej nie. Poczułby się zbyt pewnie i znowu zaczął udawać pana i władcę sytuacji, ale kogo to obchodziło? Leżałem przy Syriuszu, a on dyszał mi do ucha. Kto w takiej sytuacji interesowałby się jakimś ślepym okularnikiem? Były ważniejsze sprawy niż ten kaleka.

070214

środa, 19 listopada 2014

Kartka z pamiętnika CCLVIII - Lucjusz Malfoy

Kiedy zdradzasz dziewczynę, powinieneś zadbać żeby nigdy nie doszło do sytuacji, kiedy to ty, ona i osoba, z którą robisz skok w bok, jesteście w jednym miejscu, w jednym pomieszczeniu, w jednym pieprzonym domu! Dlaczego nikt nie napisał poradnika dla zdradzających?! Cholera, cholera, cholera! To powinno pisać wielkimi literami na każdym słupie w mieście: „Upewnij się, że Twoja dziewczyna nie zrobi Ci niespodzianki wpadając w odwiedziny, kiedy zaprosiłeś do siebie kochanka”!
- Cóż za miła niespodzianka. - wydusiłem z siebie ze sztucznym uśmiechem, kiedy otwierając drzwi zobaczyłem za nimi moją narzeczoną. - Nie wiem nawet, co powiedzieć. - pieprzenie! Oczywiście, że wiedziałem, co mówić. Chciałem wrzeszczeć wniebogłosy i miałem do tego pełne prawo!
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? - Narcyza już miała głowę w drzwiach i rozglądała się, a jej wzrok padł w końcu na buty Severusa, który zdołał przyjść pół godziny temu i nawet nie przeszliśmy do rzeczy. Bo i kiedy?
- Jest u mnie Sev. Wiesz, omawiamy Śmierciożercowe sprawy.
- Ach, więc nie będę przeszkadzać. - więc dlaczego wpychała się do środka? - Usiądę sobie cichutko z boczku i nie odezwę się ani słowem.
- Cóż za poświęcenie. - mruknąłem nie mogąc wymyślić żadnej sensownej wymówki żeby się jej pozbyć. Severus mnie zabije! A raczej nie będzie chciał mnie znać, da mi kosza, taktownie się wypnie odchodząc. - Siedzimy w salonie, więc dołączysz do nas, kiedy już się rozbierzesz? Powiem Severusowi, że to ty. Pewnie się martwi, że nagle zjawił się Czarny Pan skoro tak długo nie wracam. - zaśmiałem się ze swojego wydumanego żartu, który wcale nie był zabawny, ale chciałem żeby Narcyza myślała, że tak właśnie jest. Nie była jakoś specjalnie inteligentna, nie w moim towarzystwie, więc mogłem jej wmówić wszystko.
Dałem jej buziaka w policzek, żeby poczuła się pewniej i ze złożonymi błagalnie rękoma wróciłem do salonu, gdzie niecierpliwy Snape tupał nogą w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
- No, więc... Niespodziewanie pojawiła się Narcyza. - powiedziałem to i usiadłem na sofie obok mojego chłopaka. Lubiłem tak o nim myśleć, nawet jeśli robiło to ze mnie bigamistę. - Ma zamiar zostać tu przez jakiś czas, nie mogę jej wyrzucić bo nie wiem jak to zrobić.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale mieliśmy spędzać czas wspólnie. Tylko ty i ja, Lu. Od kiedy nie ma cię w Hogwarcie możemy tylko kraść chwile podczas wakacji lub wezwani przez Czarnego Pana.
- Rozumiem twój gniew, naprawdę rozumiem. Ja też chciałem spędzić ten czas razem, ale nie przewidziałem, że ona się tutaj zjawi.
- Witaj, Severusie! - Narcyza zjawiła się w pokoju cała rozanielona i nawet nie zwróciła uwagi na to, że chłopak skinął jej głową w ramach niemego powitania. - Lu, głuptasie! - zajęła się mną. - Dlaczego stolik jest pusty? Od razu widać, że brak tu kobiecej ręki. Zaraz przyniosę herbatę i poszukam jakiś ciasteczek. - skocznym krokiem pognała do kuchni, by dopilnować wszystkiego, jakby była panią tego domu. Nadgorliwą bo młodą. Wszystkie inne zostawiłyby to Skrzatom Domowym, ale młode czarownice chciały by wszystko było idealne, więc sterczały niepotrzebnie nad Skrzatami. Cóż, nie powinienem narzekać, jako że znowu mogłem przepraszać wylewnie mojego Severusa. Było mi wstyd i żal straconej okazji, a przecież miałem w planach miłe popołudnie, gorący wieczór i szaloną noc. Zawaliłem, co tu dożo gadać.
Narcyza wróciła szybko, stanowczo zbyt szybko. Bezczelnie próbowała zająć miejsce na moich kolanach, ale zgoniłem ją tłumacząc, że będzie mnie rozpraszała, a przecież muszę się skupić na planach Śmierciożerców, a nie na mojej uroczej narzeczonej. Czarne oczy Severusa nic nie zdradzały, chociaż wydawało mi się, że czuję od nich chłód jak ze świeżo wykopanego, głębokiego grobu.
- Tak więc, wracając do tematu. - rzuciłem dla zyskania czasu. Mój romantyczny dzień z Sevem właśnie miał się zamienić w przegadane o dołujących głupotach popołudnie z moją kobietą za plecami. Co za upodlenie!
- Przepraszam was jeszcze na chwilę. Skoczę do łazienki. - może i dobrze, że Narcyza mi przeszkodziła bo miałem właśnie zacząć mówić, a nie miałem najmniejszego pojęcia, co chcę powiedzieć.
Wziąłem Severusa za rękę, kiedy tylko usłyszałem, jak drzwi łazienki się zamykają.
- Przepraszam cię za to. Naprawdę. - płaszczyłem się bezwstydnie. - Ona sobie w końcu pójdzie, a my zostaniemy sami. - zapewniłem i objąłem dłońmi bladą twarz chłopaka, który patrzył na mnie sceptycznie. Pocałowałem go nie mogąc się powstrzymać i chyba straciłem rozum skoro zdecydowałem się na coś podobnego pod samym nosem Narcyzy. Tyle, że dzisiaj byłem tutaj nie dla niej, ale dla Seva. To jemu obiecywałem gruszki na wierzbie, to za nim tęskniłem. Nie otrzymałem w zamian namiętnej odpowiedzi za to usłyszałem wypowiedziane przez zaciśnięte gardło swoje imię.
Cholera jasna, od kiedy Narcyza pobijała własne rekordy oddawania moczu?! Severus nawet na to za zareagował, chociaż poczułem szybsze bicie jego serca w wargach. A może to moja tak nagle zaczęło walić? Odsunąłem się od chłopaka w miarę powoli.
- Oddychaj głęboko, Sev. - powiedziałem, a mój głos brzmiał głucho. - Powoli, głęboko. Nie ma się już czego bać. - spojrzałem na Narcyzę, która nadal stała w drzwiach. - Przynieś szybko szklankę zimnej wody. - wydałem jej konkretne polecenie, więc najwyraźniej poczuła się jakoś pewniej. I dobrze, bo nie miałem zamiaru wszystkiego jej od razu tłumaczyć. Trzymałem dłoń na plecach chłopaka i nachylałem się do niego. - Przepraszam. - szepnąłem płaczliwie. - Spokojnie, wdech i wydech. Dobrze, Severusie. - Narcyza wróciła szybko ze szklanką chłodnej wody. Biorąc ją od niej, podałem Severusowi. - Napij się, śmiało. - spojrzałem na dziewczynę, która nadal miała oczy jak spodki i chyba nie do końca wiedziała, co widziała. - Sev wpadł w panikę, kiedy zobaczył pająka. - zacząłem wyjaśniać jej spokojnie. - Nie chce się przyznać, ale jest przerażony ilekroć jakiegoś widzi. Nie może wtedy oddychać. Widziałem kiedyś, jak uspokajała go pani Pomfrey. To najskuteczniejsza metoda. Jeśli to w twojej obecności ktoś zacznie panikować, pocałuj go i to uspokaja oddech. - to była durna wymówka i czułem jak palce Snape'a wbijają się w mój pośladek wściekle. Cóż, robiłem z niego ofiarę losu.
- Już mi lepiej, dziękuję. - podjął jednak moją grę, chociaż jego nieruchoma niemal twarz nie zdradzała nic. Jak zawsze przy innych, więc Narcyza nie mogła domyślić się blefu. A może jednak mogła?
- Zabiorę go do pokoju, niech się na chwilę położy, a my postaramy się zapolować na tego... No wiesz na co. - udałem, że nie chcę wypowiadać tego słowa. - Obserwuj, czy nie ucieka, a ja jestem z powrotem za minutę. - pomogłem wstać mojemu kochankowi i asekurowałem do samego pokoju na piętrze.
- Spanikowałem na widok pająka?! - syknął siadając na moim łóżku i mierzył mnie wrogim spojrzeniem.
- Wybacz, nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Sam spanikowałem! Posiedź tutaj trochę, a ja pójdę ją zmiękczyć, jeśli jeszcze wątpi w twój nagły atak paniki. Wynagrodzę ci wszystko, słowo. - obiecałem i z bólem opuściłem pokój zamykając za sobą drzwi. Narcyza stała u dołu schodów i patrzyła na mnie. - Kochanie, mówiłem żebyś obserwowała fotel! - syknąłem szybko schodząc na dół. - Jeśli pająk ucieknie, a on znowu go gdzieś zobaczy zacznie panikować i tym razem może mi się nie udać go uspokoić! Sam nie dostałem niemal ataku, kiedy zaczął się dusić! - byłem zły na dziewczynę i w sumie tego nie musiałem udawać. Wszedłem do pokoju i wyjąłem różdżkę. Rzuciłem zaklęcie żeby wyciągnąć spod fotela wyimaginowanego sprawcę całego zamieszania. Mogłem albo trafić na jakiegoś niewinnego, ale paskudnego pająka, który stanie się pierwszą ofiarą moich przekrętów, albo nie znaleźć żadnego, a wtedy zwaliłbym winę na Narcyzę. Przecież miała go pilnować, a tak pewnie uciekł i schował się w jakiejś dziurze. Sam nie wiedziałem, co było gorsze, a co lepsze.
Tak czy siak, trafiłem na niewielką paskudę. Skrzat Domowy odpowiedzialny za sprzątanie w domu dostanie po łbie za niedokładne czyszczenie, nawet jeśli to może uratować mi skórę.
- Ha! Mam cię pokrako! Przez ciebie musiałem całować faceta! - prychnąłem do pająka, który wściekle przebierał nogami w powietrzu. Skrzywiłem się w wypowiedziałem jedno zabójcze zaklęcie, które unieruchomiło go na wieki. Zwłoki, bo tak lubiłem mówić o martwych ciałach owadów, wyrzuciłem za okno i odetchnąłem z ulgą. - Przepraszam, że tak cię zaskoczyłem, kochanie. - objąłem Narcyzę w pasie. Teraz już musiała mi uwierzyć! Oparłem głowę ciężko o jej ramię i westchnąłem. - Nie mogę uwierzyć, że te parszywe Skrzaty nie potrafią nawet dobrze wysprzątać w domu! Zacznę je chyba wieszać za uszy na bramie jako ostrzeżenie dla innych.
- Nie denerwuj się, Lu. - dziewczyna się przez chwilę wahała, ale w końcu objęła mnie i zaczęła gładzić po plecach. - Chodź, umyjesz dokładnie usta, bo nie mogę cię nawet pocałować.
Roześmiałem się, a ona za mną. Napięcie opadło. Byłem geniuszem!

Severus-Lucius-Never-too-late-severus-and-lucius-beneath-the-masks-21013126-500-400

niedziela, 16 listopada 2014

Do wiadereczka

Myślałem, że to żarty póki nie zobaczyłem tego na własne oczy. Victor kupił swojemu kochankowi dziecięcy zestaw do piasku z wiaderkiem, a w pewnej chwili Seed zaczął go używać w celach, do których został zakupiony, nie zaś stworzony. Inaczej mówiąc – wymiotował do czerwonego wiadereczka. I to w dziesięć minut po tym, jak wrócił z wody, a na plaży rozłożyło się już więcej osób.
- Tośmy sobie dobrali towarzystwo na wakacje! - James patrzył z obrzydzeniem na nurkującego w plastikowym kubełku nauczyciela.
- To się nazywa wizja przyszłości, J. Też tak kiedyś skończymy. Zabalujemy i będziemy wymiotować na plaży do wiaderka. - Syriusz wyraźnie wierzył w to co mówił i chyba mu się nie dziwiłem. Seed nie był pierwszym dorosłym, który tak się zachowywał, chociaż pierwszym w naszej obecności. O innych słyszałem od taty, kiedy opowiadał o znajomych, kolegach, młodzieńczych latach.
- Nie narzekać, bo wleję zawartość wiaderka na was! - odgrażał się nauczyciel mugoloznawstwa i na chwilę położył się na kocu oddychając ciężko.
- Radzę wam uciekać do wody. - Victor machnął na nas ręką jakby odganiał komary. - Będziemy tutaj przez cały czas, a przynajmniej on będzie, kiedy ja pójdę mu wiaderko opróżnić.
Nie daliśmy się dłużej prosić i biegiem pognaliśmy do wody. Kolejna salwa wymiotów Seeda mogła nas ominąć. Nasza obecność i tak nie wpłynęłaby na niego lepiej.
Nie było mi łatwo przyzwyczaić się do temperatury wody, ale powoli zanurzałem się w niej na tyle, na ile byłem w stanie. Krok po kroku wchodziłem głębiej, zaś przyjaciele zawsze byli dwa kroki przede mną. Widać szło im lepiej lub obaj chcieli wypaść na niezniszczalnych i lepszych od innych. Nie wiem nawet który z nas wpadł ostatecznie na pomysł wodnej wojny, czyli chlapania się i zalewania falami. Po prostu stanęliśmy w miejscu tworząc trójkąt i zaczęliśmy wygłupy. Chlapaliśmy całymi rękami, nogami, rzucając się do wody, gimnastykowaliśmy nasze ciała na różne sposoby, byleby oblać innych bardziej niż oni obleją nas. Ciężko było jednak stwierdzić kto wygrał, skoro wszyscy próbowaliśmy robić możliwie największe fale, a te robione całym ciałem były niezastąpione. Nic więc dziwnego, że ociekaliśmy wodą i musieliśmy wyjść na chwilę na plażę żeby odpocząć. Postanowiliśmy też zabrać piłkę żeby pobawić się bardziej kulturalnie. Wypadało się też trochę wytrzeć zanim przystąpi się do nowej zabawy, tak dla pewności, że ciało będzie całe i zdrowe za kilka dni, a nie schorowane i obolałe. Może i grzało słonko, ale wiał też lekki wiatr, a ja nie chciałem zaliczyć przeziębienia.
- Coś mi nie pasuje. - stwierdziłem nagle z przekąsem – Dlaczego wszyscy się odsunęli od naszych ręczników?
- Nie mam pojęcia, ale to na pewno nic dobrego nie oznacza. - Syriusz poklepał mnie po ramieniu i wyminął. - A to ki struś? - mruknął.
Wychyliłem się zza niego i spojrzałem na Seeda z głową w piasku. Już czułem nieprzyjemny zapach wymiocin i nie dziwiłem się, że ludzie uciekli byle dalej. Najwyraźniej Victor poszedł opróżnić wiaderko, a w tym czasie jego chłopak wykopał sobie dziurę w piasku koło ręcznika i wyrzucał z siebie wszystko, co jeszcze mógł. Stawiałem na żółć i wodę, którą wypił przed chwilą.
- To może my wrócimy do wody? - James już był jedną nogą w tyle.
- Umierającego porzucisz?! - nauczyciel zdołał na niego warknąć, a to już plus i dobry znak.
- Nie umiera pan, a jedynie smrodzi i brudzi. - mruknął Potter, ale jego wypowiedź pozbawiona była kurażu. I nic dziwnego, bo spojrzenie przekrwionych oczu, jakie rzucił mu Noel było przerażające. Ten to potrafiłby straszyć dzieci, gdyby tylko jakieś były wystarczająco blisko.
- Co jest... O, Merlinie w różowej skórze! - Victor pojawił się niespodziewanie, ale to tylko dlatego, że nazbyt skupiliśmy się na malutkiej potyczce słownej nauczyciela i okularnika. - Noel, musiałeś w piasek?!
- A w co miałem twoim zdaniem?! - Seed spojrzał teraz wściekle na Wavele i zzieleniał. Jego kochanek nie zdążył podać mu wiaderka, więc przystojny, chociaż chwilowo przypominający wiedźmę nauczyciel znowu zapełniał dziurę w piasku.
- Uznam, że nie było pytania. - mruknął Victor i uklęknął przy kochanku wyczekał na odpowiedni moment i wręczył mu wiadereczko, a sam zajął się cichym, magicznym usuwaniem szkód.
- To romantyczne, nie uważacie? - wyrwało mi się i wręcz poczułem na sobie spojrzenie czterech par oczu. Chyba niepotrzebnie to mówiłem. - No... wiecie.
- Rzyganie w czerwone wiaderko, kiedy grabki i łopatka leżą z boku? - Seed nawet wyglądał zdrowiej, kiedy się mną zainteresował.
- Jemu chodziło o niańczenie cię, o ile się nie mylę. Zamiast cię zostawić i podrywać dziewczynki na plaży, ja usługuję takiemu pijakowi, który umiera z własnej głupoty i zamienia ciepły piasek w cuchnące bagno wymiocin.
- Tak dosłownie bym tego nie ujął, ale mniej więcej o to chodziło. - przyznałem. - Takie „w zdrowie i w chorobie”.
- Jeśli zaraz nie zamkniesz buzi to będzie „póki śmierć nas nie rozłączy”, bo mdli mnie od tej słodyczy coraz bardziej. - stwierdzenie Noela sprawiło, że parsknąłem śmiechem. Miał minę, jak Syriusz jedzący moje przesłodzone krówki. Nauczyciel narzekał, ale na pewno także zauważył, jak bardzo oddany jest mu Wavele. Widać między nim i Syriuszem naprawdę nie było nic poważnego, skoro teraz najważniejszy był dla niego tylko jeden mężczyzna, który właśnie pozbywał się zawartości żołądka.
W sumie to planowałem przypomnieć przyjaciołom o zabawie, którą mieliśmy się zająć zanim dotarliśmy do „strusia”, ale o spokoju na dłuższy czas wypadało zapomnieć, bo oto wyczułem zbliżającego się człowieka i ujrzałem wielką, tłustawą i starszą kobietę, która podchodziła do nas wyjątkowo zdegustowana. Sądząc po pierścionkach na rekach i kapeluszu, miała więcej pieniędzy niż mogła wydać.
- Proszę pana! - zaczęła głośno i ostro jeszcze zanim tak naprawdę pojawiła się wystarczająco blisko.
- To będzie interesujące. - szepnął Syriusz i złapał mnie za rękę przysuwając się tak by zasłonić nasze złączone palce.
- Jeśli pana kolega źle się czuje, to proszę go zabrać do lekarza! Śmiem wątpić, czy to o to chodzi, kiedy patrzę na tę zakazaną twarz i przepite oczy, ale pominę to milczeniem. - taak, jak słyszałem, właśnie to przemilczała. Chyba powinienem jej pogratulować takiej subtelności. - To publiczna plaża, tutaj są dzieci! Kto to widział tak się zachowywać i zanieczyszczać piasek! Czy pan nie wie, że tutaj bawią się dzieci?! - była niemal czerwona na twarzy, kiedy tak sapała wściekle na Victora, ponieważ patrzenie na Seeda musiało sprawiać jej ból. Ja to komuś zgłoszę! Nie może tak być, że ktoś przychodzi na plażę i wymiotuje w piasek! Jutro w tym miejscu może bawić się małe dziecko i zachoruje, Bóg jeden wie na co! To karygodne i nieodpowiedzialne zachowanie!
Zastanawiałem się, dlaczego Victor nie reaguje, kiedy ktoś tak go beszta, ale nie miałem zamiaru się wtrącać. W sumie kobieta miała rację, tyle że my mogliśmy usunąć wszystkie „pozostałości” Seeda za pomocą magii, a więc zupełnie bezpiecznie i całkowicie.
- Proszę coś powiedzieć, a nie stać jak to ciele!
- Czy to pani pies właśnie wali wielkie kupsko przy zamku wybudowanym przez dzieci? - spojrzenia wszystkich, którzy to słyszeli, w tym także i moje, zwróciły się w stronę piaskowej budowli niezgrabnej, powykrzywianej, którą kilkoro dzieci ulepszało, a jedno właśnie zaczynało płakać, bo pies narobił na mury obronne. Tak, Victor Wavele był czarodziejem, z którym nie powinno się zaczynać. - Rozumiem, że zdaje sobie pani sprawę z tego, że to jest plaża publiczna, a pani pies narobił właśnie w piasek, którym dziś chciały bawić się dzieci? Nie wiadomo na co zachowują przez to psie gówno.
Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem. To chore, ale jednak wolałem chyba mieć do czynienia z wymiocinami Seeda niż z odchodami obcego psa. Tym bardziej takiego upasionego i na pewno rozpieszczonego.
- Chłopcy, możecie iść jeszcze się bawić, wszystko jest pod kontrolą. - powiedział Wavele już w ogóle nie zwracając uwagi, na kobietę, która obskakiwała swojego tłustego psa i sprzątała po nim piasek czerwona ze wstydu. - A moje zarzygane piękności wypiją teraz lekarstwo. - Victor skupił się całkowicie na swoim chorym kochanku. To naprawdę było słodkie! Nawet jeśli przyjaciele myśleli inaczej! Miałem nadzieję, że Syriusz też potrafiłby się tak o mnie troszczyć. Ja bym się nim opiekował!
- Mam piłkę, idziemy! - J. wyrwał mnie z zamyślenia. - Póki pies nie wlazł do wody, możemy się w niej bawić, więc do roboty! Kto upuści piłkę trzy razy ten stawia coś dobrego! Ale to muszą być piłki do obronienia, nie ma zawiązywania konspiracyjnych spisków i wrabiania! - widać wiedział, że byłby na przegranej pozycji, ale i tak nie wątpiłem, że to jemu się nie uda te trzy razy. Ślamazarność była wpisana w jego kod genetyczny.

plumkanie

środa, 12 listopada 2014

Kac morderca

2 sierpnia
Nie wiem, o której się położyłem po długiej i intensywnej zabawie na plaży, ale na pewno na tyle późno, że teraz musiałem walczyć z suchością w ustach i bólem oczu. Chyba stetryczałem przedwcześnie skoro w tak młodym wieku narzekałem na skutki niewyspania. Chociaż nie było ze mną tak źle. Seed wyglądał i czuł się na pewno gorzej.
- Umieram... - jęknął kładąc głowę na stole w jadalni, w której spotkaliśmy się by zjeść śniadanie przed wyjściem na plażę.
- Kto ci kazał tyle pić? - Wavele nie miał dla niego litości. Spokojnie jadł swoje kanapki, ignorując umieranie kochanka. - Pijaki bez umiaru niech sobie teraz umierają na stole, ale z łaski swojej, nie wkładaj tych swoich włosów do mojego twarożku. - miałem ochotę się roześmiać, kiedy zobaczyłem minę Noela. Był oburzony i wyglądał jak nadąsane dziecko, a wszystko przez ten brak czułości ze strony Victora. Cóż, nauczyciel run tryumfował. Nie chciał iść na zabawę, nie tańczył, narzekał, a teraz czuł się świetnie, podczas gdy jego partner zdychał, sądząc po wydawanych przez niego odgłosach. Raczej nie chciałbym wysłuchiwać takich jęków przez cały dzień, a gdyby chodziło o Syriusza, pewnie zareagowałbym podobnie jak Wavele. Kiedy kogoś ostrzegasz, a ta osoba nic sobie z tego nie robi i to tylko po to, by później wyszło na twoje... można się zirytować. Zresztą, mój chłopak także był takim typem, który nie słucha dobrych rad, a później może tylko żałować. Widać miałem naprawdę wiele wspólnego z moim nauczycielem run.
- Cóż, skoro jesteś chory, to ja wybiorę się z chłopcami na plażę, a ty sobie tutaj umieraj. - Victor Wavele naprawdę był bestią.
- Zapomnij! - syknął Seed i szybko złapał się za głowę. - Nigdzie sam nie idziesz. - powiedział spokojniej i ciszej. - Albo zostaniesz tu ze mną, albo idziemy razem.
- Hmmm, spędzać wakacje w pokoju z pijakiem? Nie, dziękuje. Weź sobie wiaderko na wymiociny i szoruj ze mną na plażę.
- Bezczelny typ. - rzucił przez zęby Noel i jakoś podniósł głowę ze stołu. Nie zjadł wiele, ale podejrzewam, że zawsze był w tym oszczędny. Victor przypilnował jednak, by z talerza mężczyzny zniknęło niezbędne minimum.
Czy ja i Syriusz też tak skończymy? Będziemy się przekomarzać, a później zachowywać jak para zakochanych głupków?
Zebrałem się do wyjścia na plażę w przeciągu kilku chwil po śniadaniu. Już nie mogłem się doczekać chwili, kiedy zanurzę się w słonej wodzie i zacznę w niej szaleć. To było dla mnie bardzo ważne, jako że do tej pory nie byłem w tak rozkosznym miejscu, gdzie piasku i wody miałem pod dostatkiem. Mogłem wygrzewać się na słońcu, kąpać całymi godzinami bez obaw, że ktoś mnie wyrzuci z łazienki. To było cudowne uczucie! To znaczy... tak sądziłem, bo żeby to wypróbować musiałem w ogóle wyjść z domku, a na to się jeszcze nie zanosiło.
Jak można przyjechać na wakacje dzień wcześniej i już zgubić kąpielówki? James potrafi.
- Cholera, jestem pewny, że tutaj były! - pieklił się przerzucając swoje ubrania z miejsca na miejsce. Muszę je znaleźć! W przeciwnym razie nie zapakuję tego plecaczka nawet w połowie, kiedy będę wracał do domu. Jeśli dokupię sobie rzeczy i nagle znajdę to co mi się zapodziało, nie zdołam się zapakować na drogę powrotną nawet z zaklęciami Seeda!
- A gdzie je ostatnio miałeś? - zapytałem chcąc przyspieszyć cały projekt. Pogoda na mnie czekała, chciałem uporać się szybko z obowiązkami i rozkoszować się wolnością. James miał najwidoczniej inne zdanie, ponieważ starał się jak mógł żeby tylko uprzykrzyć mi życie.
- To doskonałe pytanie, Remi, ale nie znam na nie odpowiedzi.
- Więc nie dowiemy się także, gdzie podziały się twoje kąpielówki. Wysil się, chłopie! - ponagliłem go i usiłowałem zadbać o jego interesy tylko dlatego, że zgrabnie schodziły się z moimi własnymi. Plaża! Nie mogłem jej sobie podarować! Tym bardziej, że mieliśmy się na nią udać razem z nauczycielami, co zapewniało nam komfort pilnowanych rzeczy. Zresztą, przy stanie Seeda najprawdopodobniej będzie się to wiązało z niezłą zabawą i śmiechem.
- Jesteś pewny, że je zabrałeś ze sobą? - Syriusz interweniował odklejając się od nowego Proroka Codziennego.
- Tak! Widziałem je wczoraj, kiedy się rozpakowywałem! Jestem pewny, że je widziałem! Może ktoś je ukradł? - spojrzał na nas z przestrachem – Jakiś zboczeniec zobaczył mnie, zakochał się od pierwszego wejrzenia i kiedy nas nie było gwizdnął mi gacie.
- J., wybacz, że tak bezczelnie niszczę twoje marzenia, ale... Skąd miałby wiedzieć, że akurat te gacie są twoje?
- Po stylu, Black! - prychnął okularnik. - Popatrz na siebie, na mnie i na Remusa! Jesteśmy całkowicie inni! Ty ubierasz się jak emerytowany metal, ja jak zwyczajny, wystrzałowy chłopak, a Remi... Remi to Remi. Jego styl ciężko nawet nazwać prostym i zwyczajnym.
- Walnę cię, Potter. - zagroziłem.
- Nie zaprzeczaj, to prawda co mówię, więc próżne twoje groźby! - rzucił mrocznym głosem, jakby chciał tym dodać element horroru do naszej rozmowy i zaginięcia swoich gaci. - A właśnie! Kiedyś myślałeś nad biurem detektywistycznym, nie, Remi? Więc może wywąchasz moje kąpielówki, co?
Nie wytrzymałem. Walnąłem go lekko w łeb, ale za to mocno kopnąłem w tyłek.
- Zaraz ci wywącham najgłębszy grób w okolicy, ty bezczelny typie! W życiu nie będę niuchał za twoimi gaciami, zboku!
- Tylko nie zboku! Nie kazałem ci się nimi nacierać!
- Jeszcze jedno słowo, a zaknebluję cię moimi i odżałuję ten jeden raz w wodzie! - groziłem mu i pewnie tak właśnie bym zrobił. Może nawet pożyczyłbym jakieś trochę przydługie i zbyt luźne spodenki kąpielowe od Blacka, ale Potter siedziałby z moimi gatkami w gębie i to wystarczyłoby mi w zupełności.
- Ale kiedy ja szukałem wszędzie! W łazience, w szafie, pod łóżkiem! Nawet w koszu na brudną bieliznę, który jest zupełnie pusty, tak swoją drogą. Już nie wiem, gdzie mam szukać! - był zdesperowany.
- Weź jakieś krótkie spodenki, trudno. - Syriusz przeczesał włosy dłońmi już najwyraźniej mając dosyć upierdliwego przyjaciela.
James wyraźnie planował coś ponarzekać, ale chyba zrozumiał, że nie ma już czasu, kiedy do naszych drzwi zapukał Wavele. Otworzyłem drzwi i zaprosiłem go do środka wyjaśniając, że nasza kula u nogi będzie gotowa za pięć minut. Na szczęście nie dopytywał się dlaczego potrzebuje tak dużo czasu.
J. zagrzebał się za to w stercie ubrań, które wyrzucił z szafki i porwał z ziemi pierwsze lepsze spodenki, do których się dostał. Pognał do łazienki i wyszedł z niej po minucie.
- Znalazłem. - oświadczył z przekąsem. - Były w środku. W tych. - pomachał gatkami awaryjnymi, które planował ubrać zamiast kąpielówek. Nawet nie skomentowałem, a tym bardziej nie pytałem, co jedne spodenki robiły w innych. To jego sprawa. A znając jego lenistwo, podejrzewałem, że zrobił to specjalnie. Planował ubierać obie pary jednocześnie, więc tak je rozlokował, ale nagle wypadło mu to z głowy. Głupie, ale bardzo Potterowe.
- Po drodze kupimy plastikowe wiadereczko z łopatką – przy okazji rzucił Victor, kiedy wychodziliśmy z pokoju na korytarz, gdzie czekał na nas blady nauczyciel mugoloznawstwa. - Ktoś nie ma do czego wymiotować, więc będzie miał jak znalazł. Foremki też chcesz? - zapytał żeby rozjuszyć chorego byka, który niestety nie miał sił się stawiać. Zamiast tego rzucił Wavele'owi wściekłe spojrzenie i przyłożył ręce do skroni naciskając na nie. Cóż, przynajmniej wiedziałem, jak kończy się picie bez umiaru, kiedy pozwala się stawiać dziewczynom. Seed postanowił wykorzystać ich zainteresowanie swoją osobą, a burkliwy nauczyciel run nie stanowił tak apetycznego kąska, kiedy nie próbował nawet podtrzymać rozmowy z zainteresowanymi sobą kobietami.
Byli czasami gorsi niż dzieci, a przecież spędzałem z nimi dopiero drugi dzień. To zabawne, że tacy ludzie w ogóle istnieją. Teraz ciężko mi było nawet uwierzyć, że uważałem ich za istne zło chodzące. Jeden był zbyt wesoły i atrakcyjny, a jego siostra była mi cierniem w pośladku, drugi za to stanowił wroga numer jeden, z winy jawnego zainteresowania moim chłopakiem. Pomyliłem się co do nich pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz.
Na plaży było niewiele osób, więc Victor postanowił zwalić na nas pierwszą wartę i wziąć Noela do wody, póki ten jeszcze czuł się znośnie. Później mogło już nie być tak zabawnie, kiedy wokół zapanuje gwar, a dzieci rozedrą się na całe gardła.
Patrzyłem jak wyższy i postawniejszy nauczyciel w pewnym momencie bierze na ręce drobniejszego i pochorowanego, jakby ten nie mógł sam chodzić. To było w pewnym stopniu słodkie i miłe, chociaż sam nie chciałbym być tak traktowany przez Syriusza. Nawet słodycz związku miała swoje granice. Chyba.

untitled_rs_by_melete

niedziela, 9 listopada 2014

Dogadani

SPIS WSZYSTKICH NOTEK NA BLOGU ZAKOŃCZONY! TERAZ ŁATWIEJ I SZYBCIEJ MOŻECIE ODNALEŹĆ SIĘ CZYTAJĄC OD NOWA, ZACZYNAJĄC PIERWSZY RAZ LUB ZWYCZAJNIE CZEGOŚ SZUKAJĄC ;)

Zwiedzanie i jedzenie posiłku w towarzystwie dwójki nauczycieli okazało się mniej niebezpieczne, niż początkowo myślałem. Przede wszystkim zachowywali się całkiem naturalnie, nie matkowali, mieli nawet chwile zapatrzenia w siebie, kiedy to ja i moim przyjaciele przestawaliśmy się zupełnie liczyć. Widać, jeśli oczekuje się, że nauczyciel będzie człowiekiem, to najlepiej żeby był zakochany. Wtedy nie myśli racjonalnie, co na pewno wychodzi na dobre uczniom.
Siedzieliśmy właśnie w kawiarence przy plaży i rozkoszowaliśmy się deserem lodowym, za który naturalnie zapłacili dwaj zakochani dorośli. No dobrze, kto się rozkoszował to się rozkoszował. Syriusz zwyczajnie sączył sok, ponieważ po mojej krówce nadal odbijało mu się „paskudną słodyczą”.
- Czuję się trochę nie na miejscu. - mruknął James, a jego brwi zjechały się nad nosem niemal w jedną linię. - Wszędzie są pary, nawet jeśli tego nie okazują. - tu rzucił wymowne spojrzenie mi i Syriuszowi. - A co ze mną? Mogłem zaprosić Lily.
- Wtedy miałbyś wypad sam na sam we dwójkę. - pozwoliłem sobie zauważyć. - Wiesz doskonale, że nigdzie bym z nią nie pojechał. Ona mnie nie lubi, ja jej nie lubię.
- To nie do końca tak!
- Oh, a jak jest do końca? - rzuciłem z ironicznym uśmiechem, więc chłopak wolał porzucić temat swojej dziewczyny, która miała mnie za najgorszego i z wzajemnością.
Zresztą, lody były ciekawsze niż jakaś ruda siksa, której i tak nie było tu z nami, więc nie powinna psuć nam wakacji.
- Chłopcy! - Seed podskoczył niemal na swoim miejscu, a w jego głosie znać było poruszenie i ekscytację. - Dzisiaj jest zabawa na plaży. - wskazał dłonią plakat – Może się tam pokręcimy, co? Ten tutaj nie nadaje się do tańczenia, więc przynajmniej z wami się pokiwam. - machnął ręką na wyraźnie niezadowolonego Victora. Czyżby ktoś tu chciał się poczuć młodo? Jasne, Noel nie wyglądał staro, ale może się tak czuł, kiedy ciągle każdy mówił do niego „proszę pana”. - Pamiętajcie, że to przyjacielskie wakacje, szkoła nie ma tutaj znaczenia, więc nie będę was niańczył. - zapewniał solennie, chcąc nas najpewniej skusić na wspólną zabawę. Cóż, nie miałem nic przeciwko, chociaż do tańczących nie należałem. Podejrzewałem, że pokiwam się trochę przy muzyce kapeli na żywo, a później posiedzę i wypiję darmowy soczek.
- Ja się zgadzam. - oświadczyłem, więc ośmieleni przyjaciele również wyrazili chęć zabawy. W ten oto sposób mieliśmy ustalony plan na wieczór.

Przez chwilę czułem się jak baba, która zupełnie nie wie, w co się ubrać na randkę z chłopakiem. W rzeczywistości nie miałem po prostu pojęcia, jaki strój nadaje się na jakąś imprezę na plaży. Mugole byli w tym lepsi od nas! Wstyd, ale taka była już smutna prawda. Podejrzałem więc, co na siebie zakładają przyjaciele i bezczelnie odgapiłem ich styl. Skoro to wakacje to nie można się dusić w zbyt szczelnych ciuchach! Podkoszulek i koszula z krótkim rękawem, krótkie spodenki, trampki, opcjonalnie sandały lub klapki, postanowiłem czuć się swobodnie, a nie bosko wyglądać, w końcu ja nie szukałem chłopaka, ale już go miałem.
Zabawa na plaży okazała się zakrojoną na wysoką skalę imprezą, która odbywała się na piasku. Z jednej strony ustawiono stoliki i krzesełka, zespół miał swoje miejsce na zadaszonym drewnianym podeście, gdzie nie musieli się martwić, że piasek dostanie się do sprzętu, zaś ludzie już byli gotowi do szaleństw, w każdym możliwym miejscu. Mieliśmy szczęście, że Seed wysłał nadąsanego Wavele wcześniej, by ten zajął nam miejsca. Teraz mogliśmy czekać na siedząco, na rozpoczęcie zabawy. Nie zmieniało to jednak faktu, że Victor wcale nie cieszył się z możliwości aktywnego wypoczynku. Może po prostu był typem, który narzekał na tłumy? Nie znałem go przecież na tyle dobrze.
- Misiu ty mój naburmuszony, podejdź do barku i weź dla nas po soku wieloowocowym, co? - Seed położył dłoń na ramieniu kochanka i ściskał je lekko masując, a jego głos miał w sobie dziwne, obiecujące nuty. A więc to w taki sposób sobie go podporządkowywał? Sprytnie. Od tego nauczyciela mogłem się chyba wiele nauczyć. - No, idź i się nie gniewaj. Nie ubędzie nam wakacji tylko dlatego, że jeden wieczór spędzimy tutaj. - wygonił go szepcząc mu coś na ucho. Niestety, nie słyszałem ani słowa, ponieważ zespół właśnie sprawdzał sprzęt i zaraz najwyraźniej wszystko miało się rozpocząć.
Kiedy muzyka rozpłynęła się falami po plaży, mimowolnie przypomniałem sobie czasy mojego zespołu, jaki założyłem kilka lat temu z przyjaciółmi. Spędziliśmy wakacje na ostrej nauce, a później brzdąkaliśmy wspólnie robiąc małą karierę w Hogwarcie. To były dobre czasy. Na tyle dobre, że teraz miałem ochotę poszaleć w rytm szybkiej, skocznej i wystarczająco mocnej muzyki. Młodzi ludzie, w większości chyba mugole, już zaczynali przebierać nogami w piasku. Zespół okazał się za to składać z czarodziejów, sądząc po tekstach ich piosenek. Jak oni się nazywali? Chyba wcześniej nawet nie zwróciłem na to uwagi.
Widząc, że nauczyciel run stoi w kolejce, wyciągnąłem na wydzielony do tańca plac Syriusza i Noela, który sobie tylko znanym sposobem nakłonił Jamesa do pilnowania nam miejsc. Okazało się, że nauczyciel mugoloznawstwa wie, jak należy się poruszać i nie jest byle kim. Mogłem się tego domyślić, ale nigdy nie uznawałem nauczycieli za pełnoprawnych członków towarzystwa, który potrafiliby dać z siebie wszystko i jeszcze więcej.
Seed bardzo szybko znalazł się w centrum zainteresowania grupki kobiet, które najwyraźniej uznały go za okaz wart grzechu. Potrafił się poruszać, był bardzo przystojny, bezustannie miał na twarzy szeroki uśmiech. Najwyraźniej wzięły nas za jego braci, co pewnie działało dodatkowo na jego korzyść – troskliwy i potrafi się bawić z młodymi gębami, a więc dobry materiał na ojca w przyszłości. Byłem ciekaw, jak na taki rozwój wypadków zareaguje Wavele, więc rzuciłem szybkie spojrzenie na nadąsanego jeszcze bardziej, dosłownie chmurnego nauczyciela. Odłączyłem się od mojej grupy i usiadłem przy stoliku sięgając po sok. James był mi wdzięczny, bo teraz mógł ze spokojem uciec do tańczących żeby poszaleć, a nie chciał przecież jeszcze bardziej denerwować i tak nabzdyczonego profesora.
Mogłem się spodziewać, że chwila sam na sam z Wavelem może skończyć się bardzo niekomfortową ciszą. W końcu niedawno mieliśmy ze sobą na pieńku.
- Dlaczego pan nie tańczy. - zagadałem chcąc by było to wyciągnięciem ręki w imię naszej przyszłej współpracy w szkole.
- Ponieważ ten rodzaj muzyki wymaga przynajmniej minimalnego obeznania w tańcu, a ja wolę, kiedy nie muszę się poruszać bardziej niż to konieczne.
- Chyba nie rozumiem. - przyznałem.
- Wolę brzmienia tak ciężkie, że wystarczy wykonywać trzy sekwencje ruchów i nikt nie widać, na ile potrafisz się poruszać, a na ile nie.
- Ach, teraz chyba rozumiem. - skinąłem i znowu zapanowało to niezręczne milczenie. Myślałem szybko nad jakimś tematem, ale szło mi opłakanie. O czym miałem rozmawiać z nauczycielem, który najprawdopodobniej podrywał mojego chłopaka, a to ciele się na to zgadzało? Zabawne, ale dopiero teraz przyszło mi to do głowy. Przecież Victor Wavele był człowiekiem niesłychanie charyzmatyczny, na swój sposób czarującym i potrafił manipulować ludźmi nie gorzej niż Seed. Nie oszukujmy się, pewne fakty nie potrzebowały dodatkowych dowodów poza tym, że były po prostu oczywiste.
- Wiem o czym myślisz i wcale mi się to nie podoba. - rzucił nauczyciel z przekąsem.
- A skąd pan to wie? - zapytałem trochę wyzywająco, ale jego mina ostudziła mój zapał.
- Wbrew pozorom jesteś bardzo ekspresyjny, Lupin. A tak w ogóle to masz rację i nie musisz tu siedzieć. Nawet jeśli chcesz być miły.
Spojrzałem na niego starając się zrozumieć, o co chodziło. Z czym miałem rację? Z tym, że wykorzystywał ciapowatość Syriusza? A może sam sobie coś wymyślił i „ubrał to” we mnie.
- A pan nie powinien przypadkiem próbować tańczyć żeby znaczyć swój teren koło profesora Seeda?
- O to bym się nie martwił na dłuższą metę. - zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. - Noel to dupa jeszcze większa niż Syriusz. Obaj potrafią być tak ślamazarni i wolno myślący, że raczej nic im nie grozi. Zabawne bo wydają się wyjątkowo pozbierani, prawda? - nie mogłem się z nim nie zgodzić. Black był inteligentny, cwany, ale jednocześnie nie nadawał się do niczego, ponieważ nie potrafił kłamać, a cwaniactwo również często mu nie wychodziło. - Wbrew pozorom jesteśmy do siebie bardzo podobni, Lupin. Tyle, że ty dopiero uczysz się dominacji, a ja już ją opanowałem.
- Więc wraz z opanowaniem sztuki dominacji, człowiek zatraca umiejętność poruszania się? - zapytałem udając niewinność, a nauczyciel zmierzył mnie ostrym spojrzeniem.
- Cięty języczek, co? Uważaj, bo będę chciał ci go odgryźć.
- Niech pan spróbuje nie stracić wtedy swojego. - uśmiechnąłem się, a on odpowiedział mi tym samym. Chyba właśnie zaczynaliśmy się dogadywać.

Marauders.600.715910

środa, 5 listopada 2014

Nad morze! vol. 2

- A więc, wybierają się panowie nad morze, ponieważ znudziło się wam to najbliżej domu? - podsumowałem to, czego dowiedziałem się od nauczycieli. Syriusz był zbyt roztrzęsiony ich pojawieniem się by móc w ogóle jakoś funkcjonować. Cóż, najwidoczniej bał się, że obecność Victora Wavele wpłynie ujemnie na nasze stosunki, które przecież poprawiły się od czasu wielkiego kryzysu.
- Tak, można tak powiedzieć. - przyznał wesoło Seed. Najwyraźniej nie gniewał się na Victora i nie obawiał się jego spotkania z Syriuszem, a więc i ja mogłem być spokojniejszy.
- A gdzie się panowie zatrzymują? - James, który był teraz o niebo szczęśliwszy, jako że nauczyciele zajęli się na poważnie jego twarzą, nawet nie musiał udawać zainteresowania. Ten człowiek naprawdę był ciekawski.
- W takim uroczym pensjonaciku... Jak on się nazywał?
- Sindban Żeglarz. - podpowiedział nauczyciel run, a ja po prostu musiałem się ironicznie uśmiechnąć spoglądając na chłopaków. Syriusz pobladł, chyba miał ochotę płakać.
- Czyli będziemy się widywać. - zauważył z przekąsem James. - Tylko proszę nas nie kontrolować, bo to wakacje, a nie szkoła! - nie wiem już, czy grał, czy mówił poważnie, ale dobrze, że ciężar podtrzymania tej konwersacji wziął na siebie.
- To pewnie przez tą nazwę ludzie tak chętnie się tam zatrzymują. No i ceny. - udało mi się zachować normalny ton, chociaż nawet nie byłem o to zły, bo nie miałem na kogo. James znalazł najtańszy i jeszcze wolny pensjonat, zamówił nam jeden pokój i dzięki jego targom, byłem w stanie pozwolić sobie na te wakacje.
- Tak, to możliwe. - Seed skinął głową. - Może tu z wami zostaniemy, co? Jako znajomi, nie nauczyciele. - zaznaczył. Wy chcecie mieć wakacje, my również. A skoro wiecie już, co łączy mnie i Victora, w dodatku my wiemy, co tam się dzieje między wami, to chyba nie będziemy sobie przeszkadzać, prawda? - jego uśmiech mnie z jakiegoś powodu irytował. Za bardzo przypominał mi Noelę.
- To rozsądne. Na plaży możemy na zmianę pilnować swoich rzeczy, kiedy będziemy chcieli pływać. - powiedziałem i rzuciłem Syriuszowi spojrzenie mające go uspokoić, ale nie patrzył wcale na mnie, tylko na swoje dłonie. Wyglądał jak dziecko walczące z traumą. Musiałem to jakoś przerwać, więc wygrzebałem ze swojej torby krówkę bananową i zwyczajnie rzuciłem nią chłopaka trafiając w skroń. To go obudziło, chociaż był w takim transie, że pewnie otarł się o zwał dostając w głowę cukierkiem. - Kto nie uważał ten teraz zje krówkę, która spadła na podłogę. - powiedziałem pokazując mu język, kiedy w końcu na mnie spojrzał. - No, dalej. Aaaam. - uśmiechnąłem się. Syriusz nie lubił słodyczy, a ta krówka naprawdę była słodka, więc przynajmniej rozbudzi się na dobre jej smakiem, który on uzna za paskudny. - Ktoś ma ochotę? - zapytałem chcąc być uprzejmym, na szczęście nikt się nie zgłosił, więc sam odpakowałem jednego cukierka i pochłonąłem go z rozkoszą. Syriusz krzywił się do swojego i niepewnie zerkał na mnie, jakby się bał. Może sądził, że to kara? Cóż, poniekąd nią było. Tyle, że nie chodziło o karanie go za obecność nauczycieli, ale za to, że tak się bał i odpływał.
Ruchem głowy zachęciłem go do jedzenia. Uśmiechnął się niepewnie, więc dopowiedziałem szerokim, szczerym uśmiechem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo zabolało go nasze chwilowe rozstanie, ale teraz wszystko naprawdę miało być lepiej.
Syriusz spróbował cukierka i od razu się skrzywił.
- Ale słodkie! Fuj! - pisnął jak dziewczyna. Roześmiałem się ubawiony tą reakcją.
- Syriusz nie lubi słodyczy, więc Remi czasami się tak nad nim znęca. - wyjaśnił James, więc naturalnie otrzymał ode mnie ostrzegawcze spojrzenie.
- To nie jest znęcanie tylko terapia wstrząsowa! - poprawiłem go. - I Syriusz bardzo ją lubi!
- Serio? - Syri spojrzał na mnie udając wielkie zdziwienie i jeszcze krzywił się od mojej słodkiej bananowej krówki.
- Zaprzecz, a mam jeszcze całe opakowanie. - ostrzegłem i roześmiałem się razem z chłopakami. Nauczyciele tylko uśmiechali się do nas wyrozumiale. Najwyraźniej mieli już pewność, że wszystko się poprawiło po tamtych intensywnych tygodniach wojny. Miałem wrażenie, że to niespodziewane spotkanie zrobiło dobrze nam wszystkim i chociaż nie planowałem puszczać Syriusza sam na sam z nauczycielem run do chlapania się w wodzie, to nie czułem się już tak zagrożony z jego strony.
Nawet nie zauważyłem, kiedy tak naprawdę zaczęliśmy się zbliżać do naszej stacji. Uświadomił mi to dopiero Wavele, który powoli zaczął przygotowywać torby swoje i Seed do wyniesienia. Widać naprawdę potrzebowaliśmy tych dwóch niechcianych pozornie osób by rozkręcić się i zrelaksować. Okazali się nawet pomocni, bo nie tylko zaradzili opuchliźnie Jamesa, ale nawet zaoferowali pomoc wyjściu z naszymi kuframi i torbami z pociągu.
- Więc komuś sprzykrzyła się praca nauczyciela i postanowił zostać tragarzem? - zapytał James starając się im dokuczyć, co zostało przyjęte z otwartymi ramionami.
- Żaden problem, Potter. Sam weźmiesz swoje graty. - rzucił Wavele i już go nie było. Za nim ciągnęły się wszystkie torby poza tymi należącymi do Pottera. Cóż, ten to potrafił zaleźć za skórę! Teraz na nic zdały się jednak jęki i przeprosiny. Musiał ciągnąć swój ciężki tobołek, jak rasowy mugol. Miałem ochotę się roześmiać, ale powstrzymałem się. James zawsze będzie Jamesem, czyli kimś, kto nie wie, kiedy należy trzymać buzię zamkniętą.
Okazało się, że Seed i Wavele nie byli byle jakimi podróżnymi. Czekał na nich samochód, który miał nas wszystkich zabrać do pensjonatu. Jasne, trójka z nas, wliczając w to mnie, nie była początkowo przewidziana w planach, ale kilka szybkich zaklęć załatwiło sprawę i już wszyscy upchnęliśmy się na ograniczonej liczbie siedzeń, a nasze bagaże bez problemu zmieściły się w bagażniku i w koszyczku na dachu samochodu. Kojarzyło mi się to z rowerem, ale nie odzywałem się. Nie planowałem taszczyć swoich rzeczy na piechotę, nawet jeśli byłem wilkołakiem.
Miejsce naszego pobytu okazało się naprawdę uroczym domkiem z ogrodem, w którym suszyło się pranie, a pies gonił między krzewami. Miałem szczęście, że przechodziłem przemianę na dwa dni przed wyjazdem, bo mógłbym mieć nie lada problemy. Naszą gospodynią była całkiem miła, tłuściutka wiedźma, która dyrygowała swoim patykowatym mężem. Zabawne, ale jakimś sposobem pokoje mój dzielony z chłopakami i ten przypisany nauczycielom mieściły się naprzeciwko siebie. To było zbyt przerażające jak na zbieg okoliczności. Może to jednak fatum? Bo jak inaczej nazwać plany spędzenia dwóch tygodni z przyjaciółmi a w rzeczywistości spędzać je z nimi i z dwójką nauczycieli?
- Zawsze to lepsze niż rodzice. - zauważył Syri, który chyba czytał w tej chwili w moich myślach.
- Tak, to możliwe. - zgodziłem się wchodząc do pokoju i stając jak wryty. - To chyba pomyłka. Po co nam łoże małżeńskie?
- Jaaaamesssss! - Syriusz zawołał słodko na Pottera. - Powiedz ty mi, kurczaczku, coś nam zamówił? - okularnik wtaszczył swoje bagaże i zajrzał do środka.
- Hej, to pomyłka! Zamawiałem trzy! Trzy osobne łóżka! Na pewno!
- Spokojnie, to naprawdę pomyłka, wasz pokój jest naszym, a nasz waszym. - odezwał się zza nas Wavele, który pojawił się jak duch w korytarzu. - Nam nie trzeba trzech małych łóżeczek dla przedszkolaków. - widziałem po minie Jamesa, że ma ochotę powiedzieć coś niemiłego, ale chyba uznał to za nierozsądne, gdyż nauczyciel mógł mu się na coś jeszcze przydać. Może nie do magicznego noszenia jego rzeczy, ale na pewno coś by się znalazło.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy zajrzałem do sypialni po drugiej stronie. Trzy osobne łóżka, a więc nie musiałem gnieść się z Jamesem i Syriuszem na ograniczonej przestrzeni. Odczułem ulgę. Nie z powodu Blacka, ale z powodu Pottera, który miał brzydki nawyk podrzucania skarpet pod łóżko, czasami spania w nich, czy nawet kilka innych przykrych dla nosa. No i rzucał się przez sen, a ja nie chciałem go związywać nocami, żeby ochronić swoją twarz przed ciosami jego rozbieganych pięści. Inaczej nie dało się tego i tak nazwać.
Wypakowywaliśmy się niespiesznie, kiedy profesorowie zajrzeli do nas i zaproponowali wspólny obiad na ich koszt. Zgodziłem się jeszcze zanim chłopcy cokolwiek odpowiedzieli. Zwyczajnie postawiłem ich przed faktem dokonanym, ale byłem łasy na darmowe jedzenie! Poza tym, wspólne zwiedzanie najbliższej okolicy zapowiadało się interesująco. Może nawet dam się im namówić na lody?
Odkryłem w sobie skąpca i Syri z Jamesem najwidoczniej także to zauważyli. To nie była moja wina! Kiedy jest się biedakiem, jak taki Remus Lupin, wtedy korzysta się nawet z oferty pomocy od wroga.
- Remusie, jesteś przerażający. - powiedział cicho Syri, kiedy zbieraliśmy się na to wspólne wyjście.
- Tak, wiem, dziękuję. - roześmiałem się i ścisnąłem rękę Blacka w swojej. - Chodźmy na darmowe pałaszowanie, bo zamówię podwójną porcję i zjem za ciebie. - zażartowałem, chociaż sam nie byłem przekonany, czy to rzeczywiście był żart.

niedziela, 2 listopada 2014

Naprawianie Jamesa

- James, mamy problem... Chyba dosyć duży. - mruknąłem stając w miejscu, ledwie przedostaliśmy się do wagonu restauracyjnego.
- Co jest? - Syriusz spojrzał na mnie z wahaniem.
- Patrz! - wskazałem na okno. Nasz pociąg powoli ruszał, a nam właśnie migała postać chłopaka, który jeszcze przed chwilą pomagał przecież naprawić nos Jamesa.
- Hę?! - Potter wydawał się naprawdę przerażony.
- Przepraszam, ten chłopak, który był tutaj wcześniej... - podszedłem do młodej kobiety, która teraz stała za kontuarem – Gdzie go znajdę?
- Mikiego? Niestety, skończył już pracę na dzisiaj. Ale może ja w czymś pomogę? Teraz zaczyna się moja zmiana, więc...
- Yhm,wątpię, przepraszam. Chyba, że zna się pani na magicznym leczeniu. On, to znaczy ten Miki, pomógł poskładać nos mojego kolegi do kupy. - wskazałem Jamesa, który z rozpaczą patrzył nadal za okno, chociaż stacja już dawno zniknęła mu z oczu. - Tyle, że teraz nie ma czucia w całej twarzy. No i nie wiemy, czy tak powinno być.
- Nie jestem specjalistką od leczenia. - przyznała – Ale mój młodszy brat często robił sobie krzywdę podczas zabawy, więc mogę przynajmniej rzucić okiem.
- Na chorego czy na niego? - zapytałem z przekąsem wskazując najpierw Jamesa a później Syriusza, jako że dziewczyna wpatrywała się intensywnie w mojego chłopaka, jakby planowała go połknąć.
- Oj, przepraszam! - speszyła się – Na chorego, niech usiądzie przy stoliku z boku, zaraz do niego podejdę. - zaoferowała pomoc, więc nie odmówiłem, nawet jeśli było jasne, że chodzi jej o Syriusza bardziej niż o Jamesa. Zniknęła wewnątrz pomieszczenia kuchennego.
- Syri, musisz się ładnie uśmiechać i zakręcić tyłkiem w odpowiednich chwili. - rzuciłem do przyjaciela. - Siadamy tutaj i czekamy, nie zna się, ale rzuci okiem, bo ćwiczyła na młodszym bracie. - streściłem szybko całość konwersacji. - Podobasz się jej, J. już nie koniecznie. Wykorzystamy to żeby pomogła Jamesowi. Może się uda.
- Nie wierzę! Chcesz wykorzystać mój urok osobisty? Na dziewczynie?! - Syriusz naprawdę wydawał się zszokowany, chociaż nie wiedziałem, czy była to gra, czy też rzeczywiście tak się zdziwił.
- A masz lepszy pomysł, Syriuszu? - zapytałem przykładając palec do ust by go ucieszyć. - Sami sobie nie poradzimy, a skoro ona lubi na ciebie patrzeć, to niech patrzy tylko się dobrze spisze. To szansa dla nas i dla tego brzydala. - kiwnąłem w stronę Jamesa głową.
- Tylko nie brzydala!
- Cisza, idzie! - uspokoiłem ich i uśmiechnąłem się lekko do kobiety. Była pewnie starsza od nas o kilka lat, może wyszła ze szkoły, kiedy my do niej wchodziliśmy i minęliśmy się jak to bywa z pewnymi rocznikami.
- Przyniosłam ciepłej wody żeby zmyć krew. Wtedy będzie mi łatwiej ocenić, czy jestem w stanie coś zdziałać. - jej spojrzenie powędrowało do Syriusza. Postanowiłem to zignorować. Nie moja wina, że miałem atrakcyjnego faceta, który podobał się kobietom. Zresztą, podobał się także mężczyzną, jak widziałem na przykładzie samego Victora Wavele.
- Więc... - Syriusz stał przez jakiś czas bezczynnie, ale najwyraźniej zauważył, że dziewczyna zamiast skupić się w pełni na Jamesie, zerka na niego ukradkiem, bo podjął próbę rozmowy. Także miałem nadzieję, że dzięki temu młoda kobieta poczuje się lepiej i jednak odda się w pełni pracy nad naszym przyjacielem, który właśnie zmywał z siebie krew. - Myślisz, że to tylko zaklęcie znieczulające, czy coś poszło nie tak? - niezły chwyt. Od razu przeszedł na „ty”, co pozwoliło na pewno bardziej wyluzować się kelnerce i poczuć się młodziej.
- Jeszcze nie jestem pewna, ale zaraz się upewnię. - chyba zaczynała peplać z radości, że taki boski chłopak się do niej odezwał. Cóż, cena boskości, trudno. Syriusz musiał ją płacić.
Ona tymczasem wyciągnęła różdżkę i dźgając nią w twarz Jamesa mruczała coś niezrozumiale pod nosem. Najpierw lekko, później trochę mocniej. Cieszyłem się, że to nie moja twarz jest tak maltretowana, bo było jasne, że kelnerka nie ma pojęcia, co właściwie robi.
Stojąc za nią, miałem pewność, że mnie nie widzi, więc otarłem twarz dłonią i przewróciłem oczyma. Skrajne upodlenie, żeby polegać na kimś takim, kiedy chodzi o zdrowie kumpla.
- Auć! - James nagle zareagował, kiedy dźgnęła go bliżej oka.
- Och, wybacz! - aż podskoczyła. - Wszystko jest w porządku, jak widzicie. To tylko chwilowe zesztywnienie twarzy. Taka reakcja obronna, która w połączeniu z zaklęciem dała to uczucie nieczułej maski. Powoli zaklęcie się już rozmywa, a twarz będzie pewnie obolała, ale powinna wrócić do normalnych rozmiarów. - miło, że przynajmniej zauważyła opuchliznę przy nosie Jamesa. A już myślałem, że uzna to za wątpliwą urodę Pottera.
- Dzięki, od razu nam ulżyło. - to było głupie kłamstwo, ale ona mogła w nie uwierzyć, w końcu raczej bardziej interesował ją uśmiech Blacka, niż sens jego słów.
- Nie ma sprawy, to błahostka. Więc, jedziecie na wakacje? - zebrało jej się na rozmowy.
- Tak. Odpocząć przed szkołą. - Syri wszedł w swoją rolę. Miałem tylko nadzieję, że nie planuje zaraz wymieniać się namiarami na siebie żeby mogli pociągnąć tę znajomość dalej.
- Taki męski wyjazd, co? - zachichotała. Czyżby chciała wiedzieć, czy Syri kogoś ma? Ha! Kiepsko trafiłaś złotko, ma i ten ktoś właśnie za tobą stoi! Nie żebym był teraz zazdrosny, bo przecież sam w to wrobiłem Blacka. Tylko, że ona miała się lepiej znać na problemach Jamesa, a nie eksperymentować bezmyślnie dźgając go po twarzy! Taka pomoc nie była warta Syriuszowego talentu aktorskiego!
- Myślę, że już pójdziemy do swojego przedziału, skoro J. wraca do siebie, a schodzą się już goście. - zwróciłem uwagę dziewczyny na fakt, że jest w pracy i zaraz będzie musiała zapracować na swoją pensję, gdyż wyczułem zbliżających się ludzi. Byli głodni, a więc my mogliśmy uciec.
- Możecie jeszcze zostać...
- Nie, lepiej pójdziemy. Taki pokrwawiony James będzie się źle prezentował. Wpadniemy później. - Syriusz znowu uśmiechał się i grał. Z przyjemnością wypchnąłem go za drzwi, kiedy otworzyły się i trzech mężczyzn weszło do środka. J. podążał za nami nie odzywając się ani słowem. Był zbyt zajęty obmacywaniem swojej twarzy, która wracała do normalności pod względem czucia, ale nadal była opuchnięta.
Postanowiłem porozmawiać z Flitwickiem na temat drobnych, prostych zaklęć leczniczych, które w takich sytuacjach mogłyby się sprawdzać, kiedy już skończymy Hogwart. Nie chciałem w przyszłości być zależny od ludzi takich, jak tamta kelnerka.
Nasz przedział wydawała mi się beznadziejny, kiedy do niego wróciliśmy. Źle się w nim czułem i nie mogłem usiedzieć na tyłku. Postanowiłem, więc zostawić otwarte drzwi i stać na korytarzu. Może potrzebowałem poczucia przestrzeni i wolności, a może nadal pamiętałem to, jak chłopcy chichrali się ze mnie w najlepsze.
- Moja głowa waży tonę. - stwierdził J., który rozłożył się na miejscach po jednej stronie żeby nie musiał trzymać swojej zarumienionej po urazie i opuchniętej dyni. Czerwone dynie, może warto zaproponować taką odmianę Pomfrey? Podzielimy się zyskiem z ich sprzedaży.
- Oh, no proszę, co za spotkanie! - od pewnego czasu nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się wokół mnie, gdyż zaglądałem do przedziału, a teraz głos osoby zbliżającej się do mnie był mi dziwnie znajomy. To było bardzo niepokojące. Nie chciałem go przypisać do konkretnej osoby, więc łudziłem się, że to jakaś pomyłka, ale w końcu spojrzałem w bok. Noel Seed zbliżał się do mnie z miłym, czarującym uśmiechem na twarzy, a za nim podążał nie kto inny, jak sam Victor Wavele. Z wyrazu jego twarzy poznałem, że nie tego oczekiwał po swoich wakacjach i mogłem się z tym w pełni zgodzić.
- Taaak, co za niespodzianka. - mruknąłem. Syriusz wpatrywał się we mnie trochę wystraszony. On również musiał usłyszeć i poznać głos, który się ze mną witał. - Tak, Syriuszu. Twój ulubiony profesor oraz Seed właśnie tutaj idą. - powiedziałem wymuszając uśmiech, który jeszcze bardziej zaniepokoił Syriusza.
- To nie ja! - powiedział szybko. - Nic im nie mówiłem, to J. wybierał pociąg, nocleg i miejsce! Może wysiadają wcześniej albo później, to przypadek. - panikował.
- Domyślam się. - rzuciłem machnąwszy na niego ręką. - Podejrzany, nieprzyjemny przypadek, ale przypadek. Widzę to po minie Wavele'a – wyjaśniłem cicho, gdyż mogli nas lada chwila usłyszeć, ale nie chciałem być niemiły dla nauczyciela, którego przecież sam wciągnąłem w całą tę historię o macaniu Syriusza. W sumie, ja i Seed nie mieliśmy czasu żeby na ten temat porozmawiać, a teraz miałem tylko nadzieję, że się żaden nie nadarza. To miały być spokojne wakacje, a nie droga przez mękę.
- Przysiądziemy się na chwilę, skoro już się spotkaliśmy! - Noel albo miał stalowe nerwy, albo już wiedział, że między Victorem i Syriuszem nic nie było. - Gdzież to się panowie wybierają? - świergotał niemal jak jego siostra, na szczęście został poskromiony przez nauczyciela run, który dźgnął go w plecy i skarcił wzrokiem.
- Mam nadzieję, że nie tam gdzie panowie. - padła odpowiedź ze strony Jamesa. - Mam już dosyć problemów na dziś. Chyba, że ktoś pomoże mojej twarzy, wtedy mogę z radością przywitać nauczycieli w naszych szeregach. - spojrzał na wchodzących do przedziału mężczyzn i powoli podniósł się do siadu. Widać myślał trzeźwiej niż ja, bo nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że ta dwójka już na pewno może sprawdzić, co z jego twarzą i pomóc na opuchliznę.
To był początek strasznych wakacji.

10583776_504641422971597_1749874247117990076_n