wtorek, 24 lutego 2015

NOTKI NIE BĘDZIE!

WYBACZCIE, ALE NOTKI W ŚRODĘ (25 LUTEGO) NIE BĘDZIE. MAM LEKARZA W KRAKOWIE, WIĘC NIE WRÓCĘ PRĘDKO, A WCZEŚNIEJ NIE ZDOŁAM JEJ NAPISAĆ.
WRACAM DO WAS W NIEDZIELĘ (JEŚLI NIE ZOSTAWIĄ MNIE NA BADANIACH W SZPITALU)

niedziela, 22 lutego 2015

Grać do wstrząśniętej rybki

Niania ze mnie żadna, nadzorca niewolników również kiepski, o czym przekonałem się, kiedy zagoniłem dwójkę darmozjadów do kuchni i wymogłem na nich przygotowanie kolacji. Co mnie podkusiło żeby to zrobić?! Lenistwo – ot i właściwa odpowiedź. Może gdybym nie wyszedł z kuchni do łazienki za potrzebą, nie musiałbym narzekać widząc efekt pracy wuja i jego kolegi. Problemem nie był brak umiejętności gastronomicznych, ale już sam pomysł na kolację. Na domiar złego wrócili rodzice, co uniemożliwiało mi narzekanie, ponieważ mama była szczerze zachwycona. Chyba pierwszy raz w życiu cieszyła się, że ma na głowie dwójkę dodatkowych osób.
- Nie krzyw się tak, Remusie. Ryby są zdrowe i trzeba je jeść. - skarciła mnie widząc, jak niepewnie spoglądałem na swoją porcję.
- Ale to nie jest mięsko, mamo. - jęknąłem cicho. Nie chciałem przecież nikogo urazić.
- Mięso sprawia, że człowiek robi się brutalny. - odezwał się wujek wiedząc dobrze, o czym rozmawiamy. - A z twoimi sadomasochistycznymi zainteresowaniami powinieneś mieć zakaz spożywania czerwonego mięsa. - uśmiechnął się do mnie wrednie.
- Jakimi zainteresowaniami?! - ojciec aż się zakrztusił swoją rybą.
- Nie słuchaj go, tato. Jest na mnie zły, bo nie pozwoliłem mu zrujnować naszego domu. - powiedziałem szybko i spojrzałem nieprzyjemnie na wuja. Miałem przynajmniej, że naprawdę udało mi się osiągnąć „nieprzyjemny” efekt, bo jak dotąd nigdy tego nie robiłem.
- Koniec tej dziecinnej zabawy w słowne przepychanki. Jedzcie! Remusie, masz zjeść całą rybę i nie interesuje mnie jak bardzo kochasz mięso. Powinnam częściej je w ciebie pakować.
- Nie, nie, nie! - wiedziałem już, co powie.
- Od dziś będziemy jeść ryby dwa razy w tygodniu. Dwa razy białe mięso, dwa posiłki na słodko i raz czerwone mięso. - to było znęcanie się nad dzieckiem! Mimo wszystko zjadłem paskudną, niemiesną rybę i otrzepałem się, kiedy jej smak powrócił do moich kubków smakowych i wspomnień już po przepłukaniu ust sokiem. Nie lubiłem ryb! Tym bardziej na kolację! Będą mi się śnić po nocy!
- Mugole mają dzisiaj jakąś zabawę taneczną w mieście. - rzucił nagle przyjaciel wujka – Moglibyśmy się tam wybrać. Posłuchać jakiejś muzyki, coś przynajmniej porobić.
- Zrozumiałem aluzję. Nudzicie się w naszym domu i chyba nie mogę wam się dziwić. - ojciec westchnął kiwając głową. - Dla nas takie normalne, codzienne życie jest w zupełności wystarczające, ale dla takich niespokojnych dusz jak wy to musi być koszmar. Myślę, że jakoś zmieścimy się do samochodu.
- Rzucę zaklęcie, które nas w nim upchnie bez problemu. - zaoferował wuj i nagle było postanowione. Nie chciało mi się nigdzie wychodzić, ale mnie o zdanie nie pytano. Miałem się tylko odpowiednio ubrać. Nie wiem czy to zrobiłem, ale nikt nie komentował mojego stroju po zmianie ubrań, więc uznałem, że jakoś przeboleją tego boskiego mnie.
Mały samochodzik i pięcioro ludzi w środku... To nie był najlepszy pomysł by zostawiać upychanie wujowi. Tata siedział za kierownicą, jego strój niewiele różnił się od tego codziennego, wuj i jego przyjaciel zawsze byli trochę egzotyczni, więc i teraz można było poznać w nich podróżników. Mama wyglądała za to bardzo, bardzo ładnie. W zwiewnej sukience, delikatnym makijażu i z podpiętymi starannie włosami. Byłem dumny z takiej mamy. Niestety, niewiele zostało z tej fryzury, kiedy wcisnąłem się z nią i Therry'm na siedzenie pasażera z tyłu. Jedno machnięcie różdżki siedzącego z przodu wuja i nagle wcisnęło naszą trójką w szyby. Moja twarz rozpłaszczyła się na tylnej szybie, mama na prawej, a Therry cudem zdążył podsunąć rękę pod policzek, kiedy przyssało go z lewej.
- Richard, zabiję cię. - zdołała powiedzieć mama, której włosy już były skołtunione od magicznego nacisku na ciało, który sprawił, że pośrodku było jeszcze miejsce dla dwóch osób. Nie o takie upychanie chyba chodziło, ale teraz wujek podjął próbę odwrócenia swojego zaklęcia. Jakim cudem znalazłem się nagle przyciśnięty do przedniej szyby? Nie wiem i chyba nie chciałem wiedzieć. Wystarczyło to szarpnięcie, które poczułem i które sprawiło, że znowu poczułem w ustach smak ryby.
- Nie, to chyba nie to zaklęcie. - mruknął wujek i znowu spróbował. Jeśli robił to specjalnie to szło mu całkiem nieźle. Nigdy jeszcze nie byłem przyszpilony do dachu samochodu z dwójką innych osób. To zadziwiające, że trzy ciała w ogóle mogą się tam zmieścić.
- Nie zabiję cię, ale będę torturować! - głowa mamy była gdzieś za moją, a czyjaś noga wbijała się w mój bok. Zresztą, przypominałem rozjechaną żabę i możliwe, że inni również stanowili tak „ponętny” obraz nędzy i rozpaczy. Tata miał szczęście, że jako jedyny posiadał mugolskie prawo jazdy pozwalające mu poruszać się samochodem. Dojeżdżał nim do pracy, a teraz ja zaczynałem powoli nienawidzić tego zamkniętego, małego autka, z którego był tak dumny.
- O, już mam! - z niemal bolesnym szarpnięciem zostałem pociągnięty na siedzenie i przyszpilony do jego miękkiej powierzchni. Tak było jednak zdecydowanie lepiej i przynajmniej mogłem się poruszać. Złapałem się za głowę i rozmasowałem skronie. Zaczynałem odczuwać niebezpieczne mdłości. Nie tylko ja, ponieważ mama kazała wszystkim wysiąść i z gracją godną księżniczki zwróciła kolację w krzaki swoich żółtych róż.
Z przyjemnością poszedłbym w jej ślady, ale całym sobą powstrzymywałem odruchy wymiotne. Nie zniósłbym tego, że ryba podchodzi mi do gardła! Nie kolejny raz! Już wystarczył mi sam fakt, że mama planowała raczyć mnie nią dwa razy w tygodniu! To było straszne! Prawdziwie straszne! A ona nie należała do tych, którzy rzucają słowa na wiatr.
Tata podszedł do mamy z chusteczkami i podał jej całe opakowanie. Wytarła twarz i usta, a następnie spojrzała wściekła na swojego brata.
- Przepraszam?
- Ja siedzę z przodu, a ty ciśnij się z tyłu i teraz możesz na sobie testować te cholerne zaklęcia! - syknęła i znowu zwymiotowała. Na szczęście miała w torebce jakiś eliksir na uspokojenie żołądka i teraz wzięła ogromny łyk. Zapach mięty podrażnił moje nozdrza. Nie lubiłem tego intensywnego smrodu, chyba że zmieszanego z zapachem czekolady. - Jedziemy! Nie dam się sprowokować mojemu głupiemu bratu! - oświadczyła. A już miałem nadzieję, że dała sobie spokój i jedna zostaniemy w domu... Niestety. Musiałem znowu wcisnąć się do samochodu, tym razem z dwójką dorosłych mężczyzn, co wcale nie było lepsze od poprzedniego zestawu towarzystwa. Uznałem jednak, że lepiej się z nimi gnieść niż być rozrzucanym po całym samochodzie przez jakieś nieumiejętne zaklęcia.
Po takiej przygodzie jazda wcale nie sprawiła mi przyjemności. Tym bardziej, że droga do naszego domu była wyboista i zwyczajnie polna, co oznaczało wstrząsy i jeszcze więcej wstrząsów. Moja mama była więc dowodem na to, że jej eliksiry działały bez zarzutu, perfekcyjnie i były niezastąpione, ponieważ ani razu nie kazała się tacie zatrzymać, nie ciągnęło jej na wymioty, w ogóle na nic się nie skarżyła. Byłem z niej dumny i obolały, ponieważ przy każdym podskoku uderzałem nogą o kolano Therry'ego, a łokieć wuja bijał mi się pod pachę.
Będę szczery. Spodziewałem się prawdziwie wiejskiej zabawy dla mugolskich wieśniaków, a zamiast tego trafiłem w sam środek zwyczajnego koncertu na zakończenie wakacji. Młodzież bawiła się nie zwracając uwagi na czasami karcące spojrzenia dorosłych. Wuj i jego kolega w mgnieniu oka zniknęli w tłumie bawiących się, gdzie wypatrzyli jakieś interesujące młode kobiety, którym mogliby złamać serce.
- Zostawmy ich tutaj i wracajmy do domu. To nie Lessie, może nie wrócą do domu. - tata popatrzył na mamę z nadzieją, ale ona tylko skarciła go wzrokiem.
- Nie po to dałam się tak wytrzepać w tej twojej trumnie, żebym teraz miała od razu wracać do domu. Posiedzimy, posłuchamy mugolskiej muzyki, może nawet trafi się coś interesującego i poprosisz mnie do tańca. - zabrzmiało jak rozkaz, a tata na pewno pojął aluzję, że bez chociaż jednego tańca na pewno nie opuści placu pełnego ludzi. Mi pozostawało tylko wytrzymać.
Zespół, który grał był nudny do zaśnięcia. Jakieś rzewne kawałki, na wpół szybkie utwory, przy których nie dało się nawet szaleć. Dopiero po godzinie na scenie pojawił się ktoś inny i od pierwszego wejrzenia wiedziałem, że to będzie miłość. Pięciu długowłosych, twardych facetów ze sprzętem do tworzenia prawdziwej muzyki – gitary, bas, perkusja. Dużo czerni, trochę czaszek i metalowych gadżetów, wygląd satanistów. Zakochałem się! I pomyśleć, że to wszystko wina kumpli, z którymi się zadawałem. Gabriel i Michael pewnie w tej chwili kłóciliby się o myślowe zdrady z członkami tej kapeli.
Poinformowałem mamę, że mam zamiar podejść pod scenę i powpychałem się trochę między mugoli. Próba dźwięku, kilka słów powitania i w końcu zaczęli grać, a ja odpłynąłem w tych mocnych dźwiękach i zachrypniętym głosie wokalisty. I pomyśleć, że kiedyś i ja próbowałem swoich sił na scenie. To były piękne czasy i nagle za nimi zatęskniłem.

079

środa, 18 lutego 2015

Niania? Whyyyyyyyy?!

Lucy pytała, jak wyobrażam sobie Remusa i Syriusza. Uznałam, że galerię artystki, której dorośli Lupin i Black najbardziej odpowiadają moim wyobrażeniom podrzucę Wam tutaj.  Oto i link: CHIROKKO

26 sierpnia
- Dlaczego to ja muszę być niańką? - zapytałem niezadowolony z zadania, jakie przede mną postawiono.
- Ponieważ twój ojciec jest mi niezbędny na tych zakupach, Remusie. Poza tym, ufam ci i wiem, że nikt nie poradzi sobie z dwójką przerośniętych dzieci lepiej od ciebie.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jestem już za duży na takie argumenty?
- Prawdę mówiąc miałam cichą nadzieję, że jeszcze wystarczą, ale skoro to za mało to muszę wyciągnąć cięższy sprzęt. Nie zostawię tych dwoje samych, ponieważ nie będziemy już mieli domu, do którego można wrócić. Nie wiem w jaki sposób, ale oni sprawią, że on wyparuje, spłonie, zniknie, rozleci się. Mówimy przecież o twoim wujku, a jego przyjaciel jest pewnie nie lepszy. - mogłem tylko westchnąć. Nie byliśmy w stanie pomieścić się wszyscy w samochodzie, a wypad z tą dwójką do Londynu wcale się nam nie uśmiechał. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj miałem znakomity humor po odwiedzinach Syriusza. Dziś już nic z niego nie zostało, jako że musiałem ogarnąć moje ognisko domowe, z akcentem na „ognisko”, ponieważ brat mamy i jego kolega okazali się wielkimi palaczami fajek i z rana zasmrodzili salon do tego stopnia, że wietrzyliśmy wnętrze przez całe godziny, zaś mama musiała rozmówić się poważnie z winowajcami. Ona nie lubiła żadnych zapachów dymu, jeśli nie pochodziły z kuchni.
- Dobrze, zostanę z nimi, ale nie robię tego dla przyjemności i twoje argumenty też mnie nie przekonały. Robię to z troski o swój pokój. - poddałem się.
- Mój dzielny chłopiec! - pogłaskała mnie.
- Idę na poszukiwanie pałki trolla bo bez niej może być z tą dwójką ciężko.
- Mój dzielny mężczyzna!
- Mamo, daj spokój. - westchnąłem ciężko – Nadal jestem na ciebie wściekły za to, że to ja muszę z nimi zostać, więc lepiej nie przesadzaj, bo zacznę przechodzić bunt młodzieńczy. - wolała nie ryzykować. Przeprosiła mnie, ucałowała w czoło i wyszła do samochodu, w którym już czekał tata.
Nie miałem innego wyjścia, jak tylko zająć się swoimi obowiązkami, a dokładniej dwoma, które siedziały w salonie z butelką jakiegoś zagranicznego alkoholu.
- Remusie, chodź się z nami napić! - usłyszałem wołanie wuja zaledwie przekroczyłem próg domu.
- Nie, dziękuję, postoję. - odparłem z westchnieniem.
- Daj spokój! Rodziców nie ma, kto ci zabroni!
- Wujku, ja nie piję bo nie lubię, nie dlatego, że ktoś mi zabrania. Jak myślisz, ile ja mam lat? To mój ostatni rok w Hogwarcie, nie jestem już dzieckiem! - nie wydawał się przekonany. - Idę po pejcz, żeby was nim okładać jeśli będziecie nieznośni. Pamiętam, że wspominałeś ostatnim razem, że lubisz kobiety dominujące z odrobiną sadyzmu w sobie, więc mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzał sadystyczny siostrzeniec nad głową. - ha! Nie spodziewał się, że pamiętam głupoty, jakie opowiadał przed laty.
Ignorując jego zdziwioną minę poszedłem dumnym krokiem do pokoju, gdzie wcześniej z pomocą mamy zaopatrzyłem się w biczyk. Miał tylko straszyć, a nie bić, ale tylko ja i mama o tym wiedzieliśmy. Wujek nie miał pojęcia, więc może uzna moją pozycję nadzorcy niewolników i nie będę musiał zdradzać tajemnicy mojej broni.
Zaprezentowałem pejczyk z uśmiechem, którego uczyłem się od mamy.
- Otrzymałem pozwolenie, a nawet nakaz, żeby was za jego pomocą ustawiać, jeśli zaczniecie demolować dom, albo robić coś, co uznam za szkodliwe dla otoczenia. Nie zapominaj, wujciu, kim jestem. - pokazałem rząd zębów.
- No tak, tyranem po matce. - mruknął, ale wiedziałem, że zrozumiał, co chcę mu przekazać i dlatego wyszedł mi naprzeciw swoim unikiem. Jego kolega nie mógł wiedzieć, że jestem wilkołakiem. - Bezczelny chłopak. Kobieta z pejczem to zupełnie co innego. Takie lubię, ale ty? W ogóle nieseksowne, a powiedziałbym nawet, że niesmaczne. Nawet gdybyś ubrał pończochy na te twoje chude nogi i założył szpilki na kacze stopy. Blee! A byłeś takim słodkim chłopczykiem jeszcze do niedawna. Jak dziewczyneczka, a tu proszę co wyrosło! - zajęty narzekaniem nie myślał ani o piciu, ani o demolowaniu, więc korzystałem z jego chęci rozmowy, której olejem napędowym był wypity do tej pory alkohol.
Czułem się naprawdę dziwnie stojąc nad wujem i jego kolegą, uderzając rączką pejcza o dłoń, tupiąc i rozmawiając z lekko podpitymi mężczyznami.
- Mam ochotę sprawić sobie psa. - oświadczył nagle nie z tego, nie z owego Therry – Takiego porządnego, który będzie z nami podróżował. - czy to ja go tak natchnąłem? Miałem nadzieję, że nie. - Rozkochujemy w sobie dziewczyny, obiecujemy im wiele, zaliczamy i zostawiamy. Czasami czuję się samotny, więc ten pies to jednak byłby dobrym rozwiązaniem. Wiesz, taka dodatkowa gęba żeby pogadać.
- My mówimy, a on słucha?
- Dokładnie! No i jest lepszy niż baby, bo nie wymaga wiele. Co ty na to? Sprawimy sobie pieska? - dwóch mężczyzn i pies? To prawie jak dziecko. Nie wątpiłem, że ludzie będą ich mieć za gejów, ale potrzeba psa była chyba silniejsza od tego.
- Therry, zbieramy się i idziemy kupić psa! - wujek już się podnosił.
- Mamie się to nie spodoba. - ostrzegłem, ale machnął na mnie ręką. Musiałem więc trzasnąć w powietrzu biczem żeby przypomnieć mu, że nadal jestem tu panem. - Kupicie sobie psa wyjeżdżając! - powiedziałem rozkazująco – Wcześniej możecie o tym zapomnieć!
- Chodź go zwiążemy. - wcale mi się ten pomysł nie spodobał, ale wujek najwyraźniej myślał, że jest niezły. Jego kolega także skinął temu głową i teraz obaj patrzyli na mnie z dziwnymi uśmiechami na twarzach.
Przyznaję, że obleciał mnie strach. Zbyt dobrze pamiętałem związanego stryja Shevy.
- Nie radzę! - ostrzegłem strzelając znowu z bata na tyle blisko wuja żeby go wystraszyć, ale na tyle daleko by nie zrozumiał, że nie zrobi mu najmniejszej krzywdy dzięki odpowiedniemu zaklęciu. Musiałem być twardy i nie dać po sobie nic poznać. W przeciwnym razie rzucą się na mnie jak zwierzęta i skończę niczym szynka w wędzarni. - Moi kumple to masochiści i fajtłapy, więc ustawiam ich jak mi się podoba! Mam wprawę w torturowaniu! Zresztą, jestem zwinniejszy i szybszy niż wy, więc zwiążę was pierwszy. W tym też się wprawiłem! Na początku wakacji miałem okazję związać takiego jednego. - peplałem, ale czułem się już pewniej, ponieważ uzmysłowiłem sobie to, co zawsze mi umykało. Byłem wilkołakiem! Szybkim, zwinnym i silnym. - Nie od dziś jestem tyranem po mamie. - powiedziałem bezpośrednio do wujka – Potrafię już wykorzystywać swoje atuty, więc radzę pomyśleć dwa razy.
- Blefuje! - stwierdził Therry, ale wuj się wahał. Niestety, postanowił zaryzykować. Bicz nie był mi już potrzebny, chociaż zawsze mogłem nim kogoś związać, gdybym miał na tyle szczęścia i wprawy, a w to nie wierzyłem. Mimo wszystko nie wyrzuciłem go, kiedy dwóch dorosłych mężczyzn rzuciło się na mnie planując zrobić ze mnie dobrze skrępowaną szynkę. Musiałem wykorzystać wszystkie moje dawno nieużywane atuty, by przed nimi umykać, zachodzić ich od tyłu i pokazać, że gdybym chciał, naprawdę potrafiłbym nad nimi zapanować, związać ich i zamęczać. Postanowiłem nie atakować obcego, ale rzucić się na swojego, toteż wyjąłem bicz, który nagle wydawał mi się zbawienny.
- Sam tego chciałeś! - krzyknąłem do wuja, który właśnie gonił mnie koło sofy, podczas gdy jego kolega planował odciąć mi drogę ucieczki. Przeskoczyłem nad oparciem przed ich nosami i z satysfakcją usłyszałem stęknięcie, kiedy się o siebie obili. Szybko wykonałem kolejny skok i w mgnieniu oka znalazłem się za Richardem. - Gdybym tak się postarał... - mruknąłem i szybko zarzuciłem bicz na obu mężczyzn, a dzięki sile wilkołaka zdołałem ich do siebie zbliżyć, kiedy byli jeszcze oszołomieni po zderzeniu i mojej ucieczce. Sięgnąłem po siły bestii we mnie, ale nie otrzymałem ich wystarczająco wiele. Zdołałem tylko związać ich ze sobą brzuchami do przodu na dwa okręcenia pejcza. - To tylko ostrzeżenie! - ostrzegłem blefując. Drugi raz nie udałoby mi się osiągnąć nawet takiego efektu, a już teraz mogliby się wydostać bez specjalnie wielkiego wysiłku. Na szczęście nie spodziewali się, że tyle osiągnę i teraz nie wiedzieli za bardzo, co zrobić. - Może powinienem sprawdzić czy macie łaskotki? - durny pomysł, ale nawet dorośli byli przecież wrażliwi na takie zagrania. Therry pobladł chyba nawet, więc ufałem, że nawet jak na dorosłego mężczyznę jest łaskotkowym cieniasem. Nic innego nie miałem, więc postanowiłem trzymać się tego. - Chyba nawet mam gdzieś jakieś piórko. - aby nie dać im czasu na zebranie sił i kombinowanie popchnąłem ich w stronę sofy. Musieli człapać niepewnie, a kiedy jeden z nich zahaczył o nogi drugiego runęli na ziemię ze stękiem. Wprawdzie mój węzeł się rozwiązał i bicz opadł, ale i tak byli zbyt zajęci stękaniem i rozmasowywaniem obolałych części ciała by to zauważyć i rzucić się na mnie w odwecie. Byłem wilkołakiem szczęścia!

r23

niedziela, 15 lutego 2015

Kolejni goście

Siedzieliśmy wspólnie przy stole, a ciężką atmosferę było czuć na całą okolicę. Wujek robił dobrą minę do złej gry uśmiechając się szeroko, podczas gdy mama sztyletowała go spojrzeniem. Cisza przedłużała się niemiłosiernie, co sprawiało, że miałem ochotę zrobić coś, cokolwiek, byleby rozładować tę niezdrową atmosferę. Miałem jednak szczęście, ponieważ mama nie czekała aż zrobię coś głupiego, ale sama zainterweniowała, chociaż nie nazwałbym tego relaksującym.
- Więc? - syknęła – Co działo się z moim marnotrawnym braciszkiem przez cały ten czas? Jak twoja narzeczona?
- Narzeczona... - wujek zwiesił głos. - Narzeczona... - miałem wrażenie, że nie pamięta o kogo chodziło, a przecież ostatnim razem nie przyjechał do nas sam, ale z jakąś kobietą z odległego kraju, z którą podobno miał brać ślub. Jak widać, coś nie wypaliło.
- Taka wysoka, szczupła, w plemiennych tatuażach, włosy ciemne zaplecione w warkoczyki, skóra oliwkowa... - przypomniał ojciec. - Tak dziwnie na mnie patrzyła jakby chciała mnie skrócić o głowę.
- A! O nią wam chodzi! No więc, to była pomyłka, nie wyszło nam. Mieliśmy trochę inne zdanie na temat życia. Wiecie jak to jest. On chce podróżować, a ona siedzieć w domu z dzieciakami.
- Rozumiem, że różnica w liczbie tych żon także była kością niezgody, co? O ile pamiętam to od zawsze planowałeś zakładać harem, co niestety było tak troszeczkę nielegalne. - uśmiech mamy był przerażający. Sztuczna łagodność i zgubne ciepło w głosie to jak pająk rozkładający pajęczynę z wary cukrowej.
- To nie do końca tak, chociaż nie zaprzeczę, że i pod tym względem nie byliśmy do końca zgodni, co wpłynęło na naszą wspólną decyzję o zerwaniu zaręczyn.
- Zwiałeś pod osłoną nocy. - stwierdzenie było jak trzask biczem, a wujek nagle wydawał się małym chłopcem karconym przez matkę.
- Od razu zwiałem! To był taktyczny odwrót. - wymamrotał pod nosem. Przypominał mi Jamesa z czasów przed usidleniem przez Evans.
- Ile ich jeszcze było? - kolejne ostre pytanie postawione wprost. - Chcę wiedzieć czy mam się spodziewać najazdu gromady oszukanych kobiet, które będą cię tutaj szukać żeby zaciągnąć cię do ołtarza, a później porzucić w więzieniu.
- Nie sądzę żeby się fatygowały taki kawał drogi, ale będzie ich z... kilka... kilkanaście... kilkadziesiąt... no, czy ja wiem! Nie pamiętam! To one były napalone, a nie ja!
- Nie przy Remusie. - upomniał go tata. - Niby to dorosły chłopak, ale nadal dzieciak. Wybacz, Remusie, ale tatuś już tak ma. - powiedział takim tonem, że poczułem się jak nastoletnia córusia tatusia, której ten nie chce oddać żadnemu kawalerowi, bo wciąż jest dla niego mała.
- A właśnie! Jest sprawa. - wujek zaczął, ale nie kontynuował, ponieważ znowu dzisiejszego popołudnia usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. - A no właśnie... - mruknął wuj i uśmiechnął się przesłodzenie do mamy.
- Wiedziałam! Wiedziałam, że nie przyleziesz tutaj sam! - wstała naburmuszona od stołu i poczłapała do drzwi chodem szalonego mordercy, który ma wyjątkowo zły dzień. - Słucham pana! - doleciało spod drzwi wejściowych. Wujek zerwał się i pognał za mamą. Słyszałem jak przedstawiał jej swojego przyjaciela niedoli i podróży, który podobnie jak on podróżuje i podbija niewieście serca. Szeptem relacjonowałem wszystko tacie, który w przeciwieństwie do mnie nie mógł pochwalić się wilkołaczym słuchem.
- Powinieneś pracować w kontrwywiadzie. - stwierdził mimochodem, kiedy udawaliśmy pogrążonych w rozmowie i niezainteresowanych tym, co działo się w przedpokoju, gdzie mama walczyła sama ze sobą nie wiedząc, czy powinna gościć u nas kolejnego darmozjada. Oczywiście wujek obiecywał, że nie sprawią problemów i dołożą się do rachunków za swój pobyt, co spotkało się z głośnym trzaskiem, kiedy wujek dostał po głowie „za robienie z nas biedaków”. Takim obrotem spraw tata był wyraźnie zadowolony. Sam nigdy nie zarobił od mamy karcącego ciosu, więc musiał czuć się jak pan i władca. Cóż, w związkach różnie bywa, ale moja mama nie była brutalna. Chyba, że chodziło o jej brata, wtedy potrafiła zamienić się w demona i wcale jej nie poznawałem. Z rodzeństwem tak widać już jest, więc chyba powinienem cieszyć się, że jestem jedynakiem.
- Jeden światowiec u Lupinów to za mało, więc mamy teraz dwóch. - powiedziała moja rodzicielka, kiedy wprowadzała do salonu nowego gościa. Wysokiego, szczupłego mężczyznę o czarnych, kręconych włosach sięgających za ucho. Wyglądał na przystojnego eleganta, chociaż dostrzegłem świeże ślady po ranach po goleniu, co znaczyło zapewne, że przez większość czasu chodził zarośnięty i tylko od święta dbał o nienaganny wygląd. O wuju nie mogłem tego powiedzieć.
Kolejny dzwonek do drzwi był już przesadą, ale chyba nie mógł mnie dziwić.
- Tym razem to nie ja! - zauważył wujek.
- Siedź, Remusie. Ja otworzę. - powstrzymała mnie mama, kiedy podnosiłem się, by zająć się tą sprawą. Wolałbym jej pomóc, ale nie chciałem się kłócić. Chyba wolała ochłonąć, o ile to możliwe, kiedy bez przerwy ktoś nowy pojawia się w domu.
Tym razem to ja byłem pośrednio winny obecności nowej twarzy w naszym domu, ale ucieszyłem się szalenie słysząc głos Syriusza i jego pokrętne tłumaczenia. Nie był najwyraźniej gotowy na spotkanie twarzą w twarz z moimi rodzicami. Zerwałem się z miejsca równocześnie z chwilą, kiedy mama zaczęła mnie wołać. Pognałem bez słowa do drzwi i uśmiechnąłem się szeroko widząc speszonego Syriusza. Nie wiem czym się tak denerwował skoro już wcześniej poznał moją rodzinę, ale nie było sensu o to pytać.
- Wchodź, wchodź! - zawołałem zadowolony. Te odwiedziny nie były dla mojej mamy problemem, widziałem to po jej zadowolonym obliczu. Lubiła, kiedy trzymałem się z kolegami.
- Yyy, nie chciałbym przeszkadzać. - Black naprawdę zachowywał się jak dzieciak, który pierwszy raz pojawia się w domu dziewczyny, która mu się podoba. To ja powinienem tak reagować u niego, a nie on u mnie, ale i tak byłem zachwycony jego obecnością. - W domu znalazłem stary egzemplarz podręcznika do eliksirów, który będzie nam potrzebny w tym roku, a że ja swój już kupiłem to uznałem, że mogę ci go dać. - wyjaśnił swoje odwiedziny chłopak. Wyciągnął w moją stronę ładną torebkę, w której jak się domyślałem była książka. Zawahałem się, czy aby wypada mi przyjąć ten prezent, ale mama mnie uprzedziła. Wzięła od Syriusza torebeczkę zadowolona i wciągnęła go do wnętrza.
- Ależ to pomyłka! - powiedziała nagle, kiedy zajrzała do prezentu. - Przecież to jest ten nowy egzemplarz!
- Yyy, no tak. - Syri zmieszał się trochę. - Przecież nie dam w prezencie starego. - mamrotał jak nie on. - Ten stary jest poniszczony i pokreślony. Poza tym, ma bardzo przydatne notatki na marginesach i wesołe rysunki, więc uznałem, że wolę zostawić sobie ten zamiast czystego, nowego. Proszę się nie martwić, jestem pewny, że dobrze robię. - z jakiegoś powodu stawiałem na sprośne żarciki na marginesie, a nie na pomocne notatki, ale nie powiedziałem tego przy mamie. Podziękowałem chłopakowi za książkę, wziąłem mój prezent od mamy i wygoniłem ją taktownie do naszych niechcianych gości. „Gość w dom, Bóg wie po co”, jak mawiał często tata.
Zabrałem Syriusza do salonu by szybko się przywitał z moim tatą i dwójką nowych dla niego twarzy, a następnie zaszyliśmy się w moim pokoju. Na wstępnie nie omieszkałem go pocałować, co przyjął ze zdziwieniem, ale i ulgą, ponieważ nagle wydawał mi się bardziej rozluźniony, niż jeszcze przed chwilą. Uśmiechnął się do mnie łobuzersko i wyszczerzył zęby.
- Jak mi poszło? Dobrze grałem grzecznego i speszonego chłopca? - był z siebie dumny i nie mogłem się temu dziwić. Nawet ja uwierzyłem, że taki jest!
- Byłeś obłędny! - pochwaliłem. - Tylko, że to mnie niepokoi. Jak ja teraz będę wiedział, kiedy grasz i kłamiesz, a kiedy jesteś szczery wobec mnie, co? - wydąłem usta. W rzeczywistości było to jednak przyjacielskie przekomarzanie się, a nie poważny problem. Syri to Syri, więc zawsze coś sknoci.
Poczekaliśmy grzecznie na przyniesioną przez mojego tatę herbatę i coś do przegryzienia, a kiedy drzwi zamknęły się i jego kroki na schodach ucichły mieliśmy pewność, że nie zostaniemy nakryci na pieszczotach, więc wdrapałem się na kolana Syriusza i całowałem go bawiąc się przy okazji jego włosami. Sprawiało mi to prawdziwą przyjemność, a on chyba nie miał nic przeciwko, skoro jego dłonie niegrzecznie ściskały moje pośladki, jakby kruczowłosy mógł myśleć tylko o nich.
- Musimy uważać, bo mój wuj może tutaj wpaść po coś ze swoich rzeczy. - powiedziałem mu na ucho i skubnąłem je wargami. - Na czas jego pobytu ten pokój będzie jego sypialnią. - nie wiem czy to w ogóle obchodziło Syriusza, ale wolałem mu to wszystko wyjaśnić by i on miał na uwadze fakt, że możemy pozwolić sobie tylko na drobne, niewinne pieszczoty. Nie chciałem przecież by te natrętne dłonie nagle znalazły się w niebezpiecznym miejscu, z którego nie zdążyłyby uciec na czas, gdyby ktoś nagle zaczął wchodzić po schodach.
- Zrozumiałem, przyjąłem i na pewno będę miał to na uwadze. - rzucił chłopak, a następnie i tak zapomniał o wszystkim, kiedy skupił się na całowaniu mnie i dotykaniu. Potrafił być bardzo niepoprawny.

071019

środa, 11 lutego 2015

Horror

25 sierpnia
Zmęczony nicnierobieniem? Tak, to możliwe, a ja chorowałem na to nie pierwszy już raz. Spałem, jadłem, snułem się po domu i wzdychałem ze zmęczenia moją nudną egzystencją.
- Zjedz chrupka – zaproponowała mama – Ja zawsze jem, kiedy mi się nudzi.
- Utuczysz mnie – skarciłem rodzicielkę, ale ona tylko uśmiechnęła się przebiegle.
- Dlatego proponuję ci chrupkę, a nie czekoladę. Jest mniej kaloryczna. - cóż za troska o samopoczucie dziecka, nie ma to jak matki w dobrych humorach, kiedy człowiek czuje się jakiś przybity.
- To przez pogodę, Remusie. Ludzie są ospali i zmęczeni przez ten deszcz. Ba, ulewę! Nawet ja jestem dziś do niczego.
- Kochanie, jesteś pewny, że to wina pogody, a nie twojego nocnego czytania? Jestem pewna, że czytałeś do późnej nocy i nie znalazłeś nawet czasu żeby ułożyć żonę do snu. - w głosie mamy usłyszałem wyraźną urazę, zaś ojciec zaczerwienił się wstydliwie. Nie chciałem wnikać w to, co właśnie działo się między nimi i jak dalece mama była urażona nocną obojętnością ojca. O pewnych rzeczach dzieci po prostu nie powinny wiedzieć bez względu na wiek.
- Dobra, zjem tego chrupka, tylko skończcie ten niestosowny dla moich uszu temat. - mruknąłem i sięgnąłem do opakowania stojącego na blacie. Wsunąłem do ust kukurydziany wypiek. - Nie, zmieniłem zdanie, zjem całą paczkę zamiast jednego chrupka. - porwałem swoją zdobycz i wyczłapałem z kuchni do salonu.
Jak bardzo człowiek może się znudzić zwyczajnym życiem? Chociaż nie. Znudzenie życiem to jednak przesada. Zwyczajnie miałem niekorzystny dzień podczas leniwego, deszczowego weekendu.
- Tato, światło mruga! - krzyknąłem w stronę kuchni, kiedy nad moją głową rozpoczęła się elektryczna burza z błyskawicami, czyli jakieś zwarcie elektryczne, czy cokolwiek było powodem takiego zachowania żarówki. Jasno, ciemniej, ciemniej, jaśniej, ciemniej, jasno, ciemno, jaśniej, jasno, jaśniej, ciemno, ciemniej, jasno... Miałem dosyć po kilku chwilach. - Zgasłoooo! - oświadczyłem i chrupałem dalej, chociaż już nie tak raźnie, jak wcześniej. Z kuchni nie dochodziły żadne odgłosy, a przecież wiedziałbym gdyby rodzice z niej wyszli. Dzwonek do drzwi przyprawił mnie niemal o zawał serca. - Mamo, ktoś przyszedł! - znowu próbowałem zwrócić na siebie uwagę rodziców, ale bezskutecznie. W ciemnościach uśmiechnąłem się ironicznie do samego siebie. - Niczym scena z horroru, super. Czuję się od razu raźniej. - skomentowałem jadowicie i wzdrygnąłem się, kiedy dzwonek do drzwi znowu rozerwał ciszę panującą w domu. Teraz pewnie powinienem zapytać, czy to moi rodzice robią sobie głupie żarty, kwilić, że to wcale nie jest śmieszne i inne takie, ale jakoś nie miałem ochoty wydzierać się w ciemnościach. Równie dobrze mógłbym mieć na plecach fluorescencyjną strzałkę z napisem „mięso” żeby potwory wiedziały, gdzie szukać kolacji. Wilkołak bojący się potworów? Taaak, to była dopiero atrakcja. Ubaw po pachy.
Po trzecim razie postanowiłem dowiedzieć się, kto tak natrętnie dobija się do moich drzwi. Cicho podniosłem się z kanapy i podszedłem do wejścia. Starałem się coś usłyszeć lub wyczuć, ale najwyraźniej deszcz zmył wszystkie zapachy. A może nie powinienem otwierać tych drzwi? Udawać, że nikogo nie ma w domu? Tak, świetny pomysł. Szkoda tylko, że wydzierając się do rodziców zakomunikowałem całemu światu, że jednak ktoś w domu jest. Postanowiłem być odważny. Sięgnąłem do klamki i podskoczyłem ze strachu, kiedy usłyszałem głośny huk rozbijającego się o ziemię pioruna. Burza? Tego tylko mi brakowało! Teraz byłem przynajmniej pewny, że coś jest nie tak. Może to jakieś zaklęcie? Tego całego Voldemorta, który ostatnimi czasy siał postrach wśród czarodziejów i mugoli.
Nie powinienem chyba używać magii w domu, ale uznałem tę sytuację za kryzysową i sięgnąłem po różdżkę. Kolejny dzwonek do drzwi. Szarpnąłem za klamkę celując w twarz stojącej tam w ciemnościach wysokiej postaci. Przeszły mnie zimne, nieprzyjemne dreszcze. Błyskawica rozświetliła na chwilę świat i wtedy dopiero zobaczyłem twarz stojącego przede mną człowieka.
- No czeeeeeeść. - odezwał się Greyback, a ja wrzasnąłem sparaliżowany strachem i poczułem ból w potylicy.
Moje oczy zapiekły od nagłej jasności, głowa pulsowała bólem, ciało wygięło się w dziwacznej pozycji. Wokół było pełno dźwięków, zatroskany głos przebijał się do mojej świadomości. Skupiłem wzrok na twarzy mamy, która głaskała mnie przejęta.
- Nic ci nie jest, Remusie? - pytała zaniepokojona. - Nie zasypiaj więcej na kanapie, bo zrobisz sobie krzywdę! - uderzyła w karcący ton – Mogłeś rozwalić sobie głowę!
Sen. To był tylko sen. Oczywiście, że sen! W rzeczywistości podobne zbiegi okoliczności zwyczajnie się nie zdarzały! Mogłem od razu się tego domyślić i obudzić się zanim dotarłem do tego momentu, który zmroził mi krew w żyłach.
- Co było w tych chrupkach! - mruknąłem zły na siebie i powoli, ze stękiem, podniosłem się na nogi. - Już dobrze, mamo. Nie martw się, nic mi nie jest. Tacy jak ja są nie do zdarcia. - postanowiłem uspokoić kobietę, która właśnie siłą sadzała mnie na sofie każąc mi odpoczywać.
- Gdyby było ci niedobrze po tym uderzeniu to od razu mi mów. - zażądała – Przyniosę ci herbaty i coś do zjedzenia. Musisz uzupełnić energię, jaką stracisz na pokonanie bólu.
Znudził mi się dzień, to mam teraz bardziej interesujący. Zachciało mi się narzekać.
Dzwonek do drzwi. To przywiodło złe skojarzenia. Przynajmniej niebo trochę się przejaśniło, deszcz zelżał i zamiast nocy był środek dnia.
- Otworzę, a ty nie ruszaj się z miejsca! - tym razem rozkaz był bardzo wyraźnie słyszalny, więc nie planowałem denerwować mamy. Zostałem na swoim miejscu, kiedy ona poszła otworzyć. Po chwili w wejściu do salonu pojawił się wuj Richard, brat mojej mamy. Nie widziałem go pewnie od dobrych kilku lat, ponieważ podróżował i rzadko potrafił gdzieś zagrzać miejsce. Od naszego ostatniego spotkania naprawdę się zmienił. Wyglądał jak człowiek-lew. Wysoki, postawny i naprawdę dobrze zbudowany, na głowie miał burzę jasnych, falowanych włosów do ramion, zaś szczękę pokrywał pokaźny zarost przywodzący na myśl wikinga. Gdzieś spośród tych mokrych kudłów wyglądały na świat piwne oczy, które odziedziczył po swoim ojcu, a moim dziadku, Leonie.
- Cześć, Kurduplu. - przywitał się ze mną przypominając mi, dlaczego tak bardzo nie lubiłem kiedy zjawiał się u nas w przeszłości.
- Cześć, wujku. - powiedziałem bez entuzjazmu, co wyraźnie go rozbawiło. Zawsze tak było, ponieważ wiedział, jak bardzo nie lubiłem, kiedy nazywał mnie „Kurduplem”. To on był nazbyt wyrośnięty, a nie ja niski!
- Mam dla ciebie świetną wiadomość. Przyjechałem na tydzień, więc mam nadzieję, że łóżko w twoim pokoju jest tak samo wygodne jak zapamiętałem. - na jego włochatej twarzy pojawił się szeroki, cwaniacki uśmiech. - Och, kogo ja widzę! Witaj! - mój tata wyszedł z kuchni i teraz witali się ze sobą niedźwiedź i żuraw. Wyglądali wręcz śmiesznie, kiedy tak stali naprzeciwko siebie i podawali sobie dłoń wymieniając zdawkowe uprzejmości.
I w ten oto sposób straciłem miejsce do spania, ponieważ podczas odwiedzin wujka musiałem oddawać mu do dyspozycji moje łóżko. Nasz dom był stosunkowo mały, a w salonie nie było wypoczynku z prawdziwego zdarzenia, który pozwoliłby komuś takiemu jak wujek zmieścić się w całości. Spanie z wystającymi poza materac nogami chyba nie należało do przyjemności.
- Mam dla was sporo pamiątek! - oświadczył wuj Richard, ale mama nie podzielała jego entuzjazmu, kiedy zjawiła się w salonie.
- Znowu jakieś śmieci, których nie będę miała gdzie upchnąć? - rzuciła mu ręcznik – Wytrzyj się, a najlepiej idź od razu pod prysznic i przebierz się. Wypiorę ten twój ubłocony płaszcz, ale buciory wyczyścisz sam! - zaczęła mu matkować jak przystało na starszą siostrę.
- Tak, tak. Co tylko rozkażesz siostrzyczko. Twój małżonek mógłby w tym czasie wtaszczyć mój plecak po schodach...
- Zapomnij! Ostatnio przez tydzień nie mógł normalnie chodzić z powodu bólu kręgosłupa! - mama karciła brata, a mój tata czerwony jakby skurczył się w sobie. W końcu był tylko mizernym mugolem przy potężnym, ale leniwym wuju. - Zresztą, jest równie ubłocony, co wszystko, więc on również idzie do prania! Wyjmij z niego wszystko, co jest w środku, a ja zajmę się resztą! - ta kobieta nie wiedziała jak przyjmować gości lub po prostu nie uznawała swojego brata za osobę wartą takiego zachodu, więc wolała traktować go jak typowego członka rodziny, który mieszka z nami na co dzień, a nie od święta.
- Tak jest, proszę pani. Chociaż teraz nie wiem, co mam robić. Opróżnić plecak, czy wziąć prysznic. - wuj pokazał garnitur białych zębów. Mama zawahała się przez chwilę, co wyraźnie go usatysfakcjonowało.
- Najpierw wypakuj plecak, bo tylko się od niego ubrudzisz. - podjęła decyzję. - Remusie, pomożesz Richardowi. - i nagle przestałem być chorym na upadek dzieckiem, ponieważ większy „syn” pojawił się w domu i należało jakoś ogarnąć jego przybycie zanim wszystko wywróci się do góry nogami.
Moje nudne dni najwyraźniej właśnie się skończyły.

Marauders.full.1064145

niedziela, 8 lutego 2015

Kartka z pamiętnika CCLIX - Marcel Camus

Jak zwykle, ze zgrozą i ojcowską dumą patrzyłem, jak mój syn szaleje na miotle po sklepie. Potrafił zdecydowanie więcej niż inne dzieci w jego wieku, ale jednocześnie nadal miał duże problemy z wyhamowaniem i zejściem z miotły. No dobrze, oszukiwałem się przy tym ostatnim. Bądźmy szczerzy, to dziecko w ogóle nie potrafiło wyhamować i zawsze kończyło na ścianie, szafie lub w innym miejscu, które powstrzymywało jego pęd. W konsekwencji Nathaniel wyglądał jak kupka nieszczęść. Posiniaczony, pokryty strupkami, cały w plastrach i bandażach niczym weteran wojenny. Był stworzony by grać w quidditcha.
Niestety nie mogłem tego samego powiedzieć o podejściu do sprawy Fillipa, który martwił się za troje, a w tej chwili wszywał mocny, skórzany klin na tyłku wszystkich spodni Natha, żeby chłopiec mógł schodzić z miotły podczas jej lotu i bezpiecznie zatrzymywać się na pośladkach zanim uderzy o ścianę. Problemem był tylko słaby materiał spodni, który mógł się szybko zetrzeć lub rozerwać, co skończyłoby się podrapaną skórą pośladków naszego syna. Nie rozumiałem w jaki sposób Fillip do tego doszedł, ale przyznawałem, że miało to sens.
- Nathanielu, lądujemy! - rozkazał mój Anioł i wyciągnął ramiona do chłopca, który rzucił się w nie przelatując obok Fillipa. Tym samym uniknął kolejnych ran, chociaż nie można tego było powiedzieć o miotle. - Zakładamy udoskonalone spodenki, które pozwolą ci lądować, tak jak cię uczyłem. Na pupce, kochanie. - wyjaśnił chłopcu i od razu zabrał się do pracy nad przebieraniem naszego pięciolatka.
Nath był wyraźnie zadowolony z nowego wyglądu swoich spodni. Odwrócił się tyłem do lustra i wypiął pośladki przyglądając się łatom.
- Patrz tato! - powiedział w końcu podnieconym głosem, a oczka świeciły mu takim blaskiem, że wieczorem nie musielibyśmy korzystać ze sztucznego oświetlenia wnętrza. - Jak u Xen Minga! - piszczał z zachwytu nad swoim podobieństwem do jednego z chińskich zawodników, których uwielbiał za ich talent do gry gimnastycznej oraz niski wzrost, jako że Nathaniel nie przyjmował do wiadomości faktu, że jeszcze podrośnie i będzie wzrostu przeciętnego europejczyka. Dla tego dziecka liczyło się tu i teraz.
- Tak, kochanie. Jak Xen Ming. - zgodziłem się i podchodząc do chłopca porwałem go na ręce. - Ale pamiętaj, że nawet on musi jeść żeby mieć siłę do gry, więc teraz zrobimy sobie przerwę w lataniu. Tatuś bardzo się napracował żebyś miał obiad mistrzów, więc zjedz wszystko. - posadziłem chłopca na wysokim krześle przy ladzie, na której Fillip właśnie układał talerze z obiadem. Nathaniel uwielbiał jeść w sklepie, gdzie mógł podziwiać cały asortyment, na co nie miał czasu podczas swoich zabaw. Mimo całej rozkoszy patrzenia, pochłaniał swoją porcję w zawrotnym tempie i na nic się zdały prośby o zwolnienie.
- Zjadłem! - oświadczył, kiedy ja i Fillip byliśmy dopiero w połowie. - Mogę się bawić dalej? - jego niebieskie oczka nagle były naprawdę ogromne. - Proszę, proszę, proszę! Tatusiu, mogę! - jemu nie dało się odmówić.
- Tylko powoli, skarbie. Jesteś świeżo po posiłku, nie chcesz chyba tego zwrócić, co? - Fillip już uległ prośbom Nathaniela, a ja wcale się nie dziwiłem. Sam rozpieszczałem naszą pociechę do tego stopnia, że powinienem się tego wstydzić.
Chłopiec w tym czasie już stał przy swojej miotle i sprawdzał, czy nadal jest w stanie jej używać. W końcu ona również ponosiła konsekwencje nieumiejętnych hamowań. Ja i Fillip mogliśmy w tym czasie nie tylko dokończyć obiad, ale i nacieszyć się chwilką dla siebie. Pocałunki, czułe gesty, słodkie i pełne miłości słówka – na więcej nie było czasu i okazji, ale i to sprawiało nam przyjemność i pozwalało na uczucie spełnienia. Podczas wakacji ruch w sklepie był wzmożony, więc nie mogliśmy pozwolić sobie na wakacje, ale i tak spędzaliśmy ze sobą maksymalnie wiele czasu pracując wspólnie i czuwając nad niezgrabnymi zabawami syna.
- Wujek! - okrzyk radości chłopca sprawił, że nawet nie musiałem pytać, kto taki właśnie stanął w drzwiach sklepu. Nathaniel skierował miotłę w tamtą stronę. - Wujku, łap! - krzyknął i po prostu zeskoczył prosto w ramiona zaskoczonego Olivera.
- Nathanielu, co to miało być! - Fillip był w tamtej chwili blady na twarzy, ale potrafił podnieść głos. - Żeby mi to był ostatni raz, kiedy tak zaskakujesz ludzi! Co innego kiedy są przygotowani, ty nierozważne dziecko!
- Przeprasza, tatusiu. - chłopiec wyglądał na skruszonego, ale nie łatwo było mieć co do tego pewność, kiedy siedział już w ramionach Olivera i nic sobie nie robił z wściekłego spojrzenia stojącego z tyłu Reijela. Na niechęć tego ostatniego względem mojego syna nie mogłem nic poradzić, więc nawet nie próbowałem. Kiedy mężczyzna jest zazdrosny o każde żywe stworzenie, lepiej nie wchodzić mu w drogę.
- Nie stójcie tak, przejdźmy na górę. Podam zaraz sok i jakieś ciastka, jeśli jakiś mały głodomór nie zjadł ich cichcem, kiedy nie patrzyłem.
Kiedy otwieraliśmy sklep, był on naprawdę niewielki. Zajmował zaledwie parter, zaś my mieszkaliśmy nad nim. Teraz nasze małe marzenie funkcjonowało tak dobrze, że przenieśliśmy się do domku ja jednym z nowszych osiedli rozrastającego się bezustannie Londynu, zaś dotychczasowe mieszkanie zamieniliśmy na drugą kondygnację sklepu. Tym samym, nie tylko mogliśmy zaoferować więcej towaru, ale także mieliśmy okazję przyjmować tu gości jednocześnie mając oko na wszystko. Stara kuchnia była teraz kącikiem kuchennym, gdzie przygotowywaliśmy posiłki i chowaliśmy ciastka przed Nathanielem, który lubił czasami podjadać.
- Dawno was tu nie było, więc aż boję się zapytać, co was tu sprowadza. - Fillip usiał przy moim boku i splótł palce z moimi.
- Ja i Reijel postanowiliśmy wziąć ślub. - rzucił poważnie Oliver, po czym usatysfakcjonowany roześmiał się głośno. - Żartowałem! - przyznaję, że odetchnąłem z ulgą. Reijel był ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o coś podobnego.
- Jak uważam się za nieśmiertelnego, tak właśnie mi serce stanęło. - odezwał się w końcu Reijel. - Przez chwilę myślałem, że zaraziłeś się głupotą od tej skaczącej wiewiórki. - podjął bezsensowną walkę słowną z moim pięcioletnim synem, który bał się go przeraźliwie, ale od kiedy zaczął więcej pojmować i jasno myśleć usiłował tego po sobie nie pokazywać.
- Nie jestem wiewiórką! - powiedział nadąsany siedząc na kolanach ulubionego wujka, który z westchnieniem przewracał oczyma. - Zazdrościsz mi bo jesteś za ciężki i ciebie nikt nie złapie! - podjął wyzwanie najpewniej dając wszystko z tej swojej małej, inteligentnej główki pięciolatka.
- Jesteś wiewiórą i tyle. - prychnął Reijel, na którego twarzy pojawił się specyficzny uśmiech tryumfu. - A ja nie muszę skakać i być łapanym. Twój wujek woli bym przeze mnie zgniatany.
- Reijelu! - trzy karcące głosy, w tym mój, wypowiedziały jednocześnie imię mężczyzny, który tylko wzruszył ramionami nic sobie nie robiąc z upomnienia.
- Nie rozumiem. - przyznał nadąsany Nathaniel patrząc na wszystkich po kolei w nadziei, że ktoś łaskawie wyjaśni mu, w jaki sposób przegrał starcie, które najwyraźniej był pewny wygrać. Cóż, walka, nawet słowna, dziecka z zazdrosnym o kochanka mężczyzną nigdy nie mogła być uczciwa.
Oliver zapytał szybko Nathaniela o jego postępy w zatrzymywaniu się, co miało rozproszyć malca i zmienić temat. Nie od razu chłopiec złapał przynętę, ale w końcu uległ i rozgadał się, co najwyraźniej wyrzuciło z jego główki niepotrzebny i niestosowny komentarz Reijela. Kiedy Nath zaczął mówić o swoich spodniach i wspomniał o Xen Mingu nie istniała już żadna przeszłość i głupie starcie z równie głupim nielubianym wujkiem. Teraz liczył się wyłącznie fakt, że dzięki tatusiowi chłopiec przypominał swojego idola. Miałem cichą nadzieję, że niedługo mu to przejdzie i nauczy się zatrzymywać miotłę, ponieważ nie chciałem dostarczać kochankowi więcej pracy, a niewątpliwie przeszywanie wszystkich spodni Nathaniela było nadprogramowym zajęciem, w którym nie mogłem pomagać, kiedy nie było mnie w domu, a to w czasie nauki szkolnej zdarzało się całkiem często, żeby nie powiedzieć niemal codziennie.
- I on robi o taaaak! - opowiadał i demonstrował malec nie pozwalając Oliverowi na żadne rozmowy z innymi. Ten malec był tak zaaferowany, że nie wyobrażałem sobie chwili, kiedy Oliver i Reijel nas opuszczą. Nath najpewniej rozpłacze się żegnając i będzie prosił Oliego by został chociaż chwilę. Cóż, zawsze tak było, chociaż naprawdę myślałem, że przez ostatnie dwa miesiące mój syn jednaj z tego wyrósł.
Pocałowałem dłoń Fillipa, która nadal była spleciona z moją. Byliśmy dumni z naszej pociechy i teraz patrzyliśmy uważnie, jak daje upust swoim emocjom mogąc opowiadać o swojej pasji komuś, kto jeszcze o niej nie słyszał.
- Ale i tak najbardziej lubię ciebie i tatusia, i tatę! - zakończył niemal dramatycznie, co wzruszyło Fillipa, który podszedł do Natha, ucałował go w czoło i przytulił. Chłopiec pokazał w uśmiechu wszystkie ząbki i rozpromienił się w ten szczególny sposób, którego nie potrafili wywołać nawet idole. Nasze małe światełko było teraz płonącym serduszkiem, które emanowało zgromadzoną w jego małym ciałku miłością. Byłem naprawdę dumny z mojego synka.

środa, 4 lutego 2015

Praca!

18 sierpnia
Wróciłem do domu w idealnym momencie, jako że moja mama miała swoje gorsze dni, kiedy to głowa bolała ją bezustannie, co odbijało się na życiu domowników oraz jej pracy. Wyobraźcie sobie, że nagle mama bierze sobie wolne od wszystkiego – naczynia pozostają w rękach taty mugola, podobnie jak gotowanie, sprzątanie, pranie, praca w sklepie... Nie, bez mam ten świat chyliłby się ku upadkowi! Jasne, mój ojciec nie był fajtłapą i potrafił coś wkoło siebie zrobić, ale nie tak jak mama. Piekł i gotował raczej proste dania, które czasami smakowały tylko jemu, jego sprzątanie pozostawiało wiele do życzenia, a pranie zamieniłoby się w górę przebarwionych szmat. O sklepie nie chciałem nawet myśleć! Mamy miały zmysł, którego brakowało tatom i dlatego, kiedy mama chorowała na posterunku musiał stać ktoś trzeci, neutralny i bardziej umiejętny od taty, ale mniej niż mama. Inaczej mówiąc – dom potrzebował Remusa Lupina!
- Mamo, nadal nie rozumiem dlaczego nie zostałaś w domu skoro źle się czujesz. Zająłbym się wszystkim sam, a ty przynajmniej mogłabyś odpocząć. - zwróciłem uwagę rodzicielce, która siedziała na krzesełku za ladą i obserwowała mnie przy pracy, a więc przy rozkładaniu podstawowych eliksirów w pudełeczkach.
- Dlatego, mój ty niedomyślny synu, że jestem twoją matką.
- Jestem już niemal dorosły, daj spokój! W przyszłym roku skończę Hogwart!
- I nadal będziesz równie kiepski z eliksirów, co w tej chwili. - nie owijała w bawełnę. - Remusie, znam twoje stopnie chyba nawet lepiej od ciebie. Jesteś zdolny, dużo się uczysz, ale twoje eliksiry to po prostu porażka. Nie odziedziczyłeś po mnie smykałki do ich sporządzania, ale talent twojego ojca do robienia beznamiętnych papek wieloskładnikowych. Wybacz, kocham was, Remusie, ale taka jest prawda. Ty zdajesz sobie z tego sprawę doskonale, twój ojciec raczej niespecjalnie i niech tak zostanie.
- Ale tutaj wszystko jest gotowe. - zauważyłem taktownie ignorując jej komentarz o moich eliksirach i posiłkach taty.
- Tak, ale musisz wiedzieć jakich składników nie mieszać ze sobą, kiedy przyjdzie klient i będzie szukał czegoś na brodawki i jednocześnie na wrzody żołądka.
- Hmmm... dałbym mu chyba... Hm! Poddaję się, nie mam pojęcia, co miałbym mu dać. - zostałem pokonany przez moją własną mamę.
- No i widzisz, mój mały. - powiedziała z czułością i napiła się przygotowanej przeze mnie herbaty. Przynajmniej pod tym względem byłem wystarczająco kompetentny by jej pomagać. I pomyśleć, że przez wiele lat to ona troszczyła się o swojego schorowanego syna wilkołaka, a teraz on może się jej odwdzięczać takimi małymi gestami.
Początkowy spokój został zakłócony przez wejście starego czarodzieja z problemem łysiejącego kota, którego spisano na straty w sklepie zoologicznym, dalej przypominająca hipopotama kobieta z bólem zęba, którego chciała się pozbyć, ale nie była gotowa na zabieg, nawet bezbolesny magiczny, więc uznała eliksiry za najlepszy sposób na uspokojenie bólu i pozbycie się opuchlizny. Od kiedy od zębów puchnie się na całym ciele? Nie wnikałem w szczegóły. Dalej niski człowieczek pokroju Flitwicka, który miał problem z częstym wpadaniem w gniew, co kończyło się zdemolowanym domem, dziewczyna ze złamanym sercem, którą rzucił trzeci chłopak w tym tygodniu. Tym bardziej nie wnikałem w szczegóły.
Zabawne. Pomagałem mamie już do dawna, ale nigdy nie dotarło do mnie, że jej praca polega na zaradzaniu problemom innych osób, jakby swoich nie miała wystarczająco wiele. A przecież ludzie na pewno często musieli się jej jeszcze wyżalać, co czyniło z niej kogoś więcej niż miłą panią ze sklepu z eliksirami.
Widać nie wzbudzałem takiego zaufania, jak moja mama, ponieważ nikt nie podjął próby wyjaśniania mi przyczyn swojej obecności, które i tak były dla mnie dosyć oczywiste. Tylko nastolatka, której nawet nie kojarzyłem ze szkoły, chociaż ona świetnie mnie znała, nie omieszkała zadać mi kilku krępujących pytań. „Ale ty uważasz, że jestem ładna, prawda?”, „Ty byś mnie nie rzucił, prawda?”, „Chłopcy są tacy nieczuli, prawda? Oczywiście nie mówię o tobie, ale jednak większość, prawda?”. Zdecydowanie nadużywała tej „prawdy” i chyba nie mogłem się dziwić, że inni nie wytrzymywali jej towarzystwa nazbyt długo. Chciałem żeby to mama się nią zajęła, jako kobieta na pewno lepiej rozumiałaby problemy dziewczyny, ale ona ani myślała mi pomagać. Wręcz przeciwnie, nabijała się z mojego zmieszania! Bezczelne, kochane babsko, którego nie zamieniłbym na żadne inne.
Zbawieniem okazał się Fillip, który nagle pojawił się w sklepie i zawrócił w głowie natrętnej nastolatce, która jeszcze przed chwilą była zainteresowana moją osobą.
- Witaj, Remusie! - przywitał się wesoło i uścisnął mi dłoń. Czy się zmienił? Na pewno. Zmężniał jeszcze bardziej, chyba nawet trochę urósł i dorobił się mięśni, których wcześniej nie miał zbyt wiele, choć nie nazwałbym go chudym. - Potrzebuję eliksiru na skaleczenia i otwarte rany. - przyznał kłaniając się mojej mamie, którą zauważył siedzącą z boku. - Nathaniel znowu rozbawił kolano, a poprzedni już się nam skończył. To dziecko nie potrafi usiedzieć w miejscu, a co najgorsze, nie nauczyło się jeszcze lądować na tej swojej małej miotle. Naprawdę, Remusie, szkoda, że tego nie widziałeś. Jego sposób to zatrzymanie się na ścianie i poobijanie kolan i dłoni przy upadku. Nawet Marcel nie daje rady z nauką, a przecież ma do tego niesamowitą smykałkę. Uważa, że Nathaniel musi sam znaleźć swój sposób zatrzymywania się i opadania na ziemię, ale chwilowo idzie mu opłakanie.
Moja mama doskonale wiedziała czego mu trzeba, ale musiała sama przygotować eliksir, więc przeprosiła nas na chwilę i zniknęła w swoim składziku, gdzie mogła zająć się wszystkim, podczas gdy ja doglądałem sklepu.
Fillip uśmiechnął się, ale szybko spoważniał i zmarszczył brwi. Czuł na sobie spojrzenie, bardzo intensywne spojrzenie, które sprawiało, że nawet ja czułem się nieswojo. Wszystko przez nastolatkę, która zamiast wyjść, gdy odebrała zakupy, została i wpatrywała się w młodego, atrakcyjnego mężczyznę, jakim stał się mój dawny kolega ze szkoły.
- Mogę ci w czymś pomóc? - zapytał uprzejmie śliniącej się dziewczyny, która jednak pokręciła przecząco głową. Fill skinął głową – To może dobrze, bo czekają już na mnie dziecko i żona. - rzucił i niby to mimowolnie zaprezentował obrączkę na palcu, która jasno wskazywała na to, że nie jest wolnym strzelcem. - O, w samą porę! - powitał entuzjastycznie powrót mojej mamy. Podał i pieniądze, odebrał swój zapakowany dokładnie eliksir i uciekł żegnając się ze mną szybko. Obiecał wpaść innym razem, ale wątpiłem, czy to nastąpi. Podejrzewałem, że dziewczyna będzie kręcić się w pobliżu mimo jasno sprecyzowanych priorytetów Fillipa. Cóż, sam wiedziałem doskonale, że kobiety są uciążliwe. Przecież sam zmagałem się z Evans i nie miałem szans pokonać jej w otwartej walce. Kobiety były jak karaluchy – niezniszczalne. Tylko mamy były inne, jakby należały do innego gatunku.
Nastolatka nie wiedziała, co powinna zrobić, kiedy Fillip wypadł ze sklepu. Iść za nim czy dalej polować na mnie? Ostatecznie wybrała wyjście, co było dla mnie powodem do odczuwania ulgi, ale też do złości, skoro nie byłem wystarczająco atrakcyjny by równać się z Fillipem. Syriuszowi chyba to nie przeszkadzało, chociaż ja nie mogłem za niego odpowiadać. Przecież był samodzielny, więc mógł kiedyś sam się nad tym zastanowić, a teraz ja przynajmniej byłem lżejszy na sercu i duszy.
Z jakiegoś powodu poczułem się strasznie zmęczony i śpiącym jakbym połknął zbyt wiele uspokajających tabletek. Niemniej jednak, rozbudził mnie dźwięk kolejnego klienta wchodzącego do środka i już same jego buty wystarczyły żebym wiedział z kim mam do czynienia. James! Uciążliwy chłopak miał do mnie sprawę i chyba liczył na to, że zastanie mnie tutaj, a nie w domu.
- Remusie, mogę prosić cię na słówko? - zapytał, kiedy już przywitał się wylewnie z moją mamą. Wyszedłem więc z nim przed sklep i czekałem dłuższą chwilę, aż chłopak nabierze odwagi i pewności siebie potrzebnych do wyznania swoich grzeszków. - Będę potrzebował przysługi. - wyrzucił z siebie w końcu. - Wiesz, to ostatni rok, a ja i Lily jesteśmy razem od pewnego czasu i chciałbym się do niej zbliżyć.
Poczułem mdłości, a on domyślił się, że podobny temat w kontekście jego nielubianej przeze mnie dziewczyny to nie najlepszy pomysł.
- Błagam cię, Remi! Nie mogę poprosić twojej mamy, bo od razu będzie na mnie dziwnie patrzyła. Niech to zostanie między nami. Błagam. Jeśli nie zdołasz załatwić to nie będę zły, ponieważ to ja proszę cię o coś tak wielkiego. Potrzebuję tych gumek, Remusie. - uderzył w błagalny ton. - Bez prezerwatywy nic nie wskóram, a gdybym przypadkiem zmajstrował bobasa byłby to dla nas problem.
- Ja naprawdę zwymiotuję jeśli dalej będziesz ciągnął temat seksu z Evans.
- Dobrze, nie powiem ani słowa, ale postaraj się coś zdobyć, dobrze? - kolejny „dobry” dnia dzisiejszego.
- Pomyślę o tym. - westchnąłem, a on wepchnął mi w dłoń pieniądze.
- Powodzenia! Uciekam do rodziców i upierdliwej siostry. Nie mów nikomu, o co prosiłem! A już na pewno nie mamie! - zaznaczył nawet nie dla pewności, ale chcąc pokazać mi, jak dalece tajne miało być to zadanie. Cóż, i tak zostałem już postawiony przed faktem dokonanym, więc musiałem uniknąć jakoś wzroku mojej mamy, kiedy przystępowałbym do akcji rozkradania prezerwatyw na życzenie Jamesa. Skrajne upodlenie! Nie wiem, czy byłem do tego zdolny.

niedziela, 1 lutego 2015

Do domciu po wakacjach!

14 sierpnia
Powrót do domu. Czy na niego czekałem? Tak i nie. Nie, ponieważ bawiłem się całkiem dobrze z kolegami i nawet nauczycielami. Tak, ponieważ tęskniłem za moimi kochanymi rodzicami, których znowu będę musiał opuścić na czas szkoły. Hm, nie... Jednak zdecydowanie chciałem wrócić do domu i nacieszyć się bliskimi. Miałem ochotę objadać się posiłkami mojej mamy, napychać się jej ciastami, słuchać bez końca opowieści taty i jego przydługich wykładów na temat historii. Chciałem siedzieć z nimi przy stole podczas śniadania, nosić mamie obiad i wspólnie jeść kolację. Naprawdę stęskniłem się za rodzicami, a przecież minęło tylko kilkanaście dni. Oto i ja – Remus I Niedopieszczony.
- Te wakacje strasznie szybko mijają. - zauważył James, kiedy rozsiedliśmy się już w przedziale, a pociąg ruszył z turkotem ku stacji docelowej znajdującej się w Londynie.
- Prawdę mówiąc, stary, to są ostatnie takie wakacje w naszym życiu. - Syriusz ułożył dłonie za głową i rozparł się wygodnie na swoim miejscu przy oknie. - Zaczynamy ostatni rok, a więc kiedy go skończymy, będziemy dorośli. Rozpoczniemy nowe życie pośród innych pełnoprawnych czarodziejów. Będziemy szkolić się żeby w końcu rozpocząć pracę w wybranym przez siebie sektorze... Czego się tak dziwnie na mnie patrzycie?! - speszył się i słusznie. Mówiąc poważnym tonem Syriusz i takie głębokie przemyślenia? Nie, to do niego nie pasowało. Nawet jeśli mówił prawdę.
- Uznajmy, że nic nie mówiłeś. Jesteś normalnym Syriuszem B., którego myślenie przyszłościowe kończy się na początku przyszłego tygodnia.
- Dla ciebie wszystko, Jamesku. - powiedział słodko Black i odwrócił się w stronę siedzących przy drzwiach nauczycieli. - Jakieś pomysły na rozerwanie się podczas podróży? Żółtodzioby powinny uczyć się od...
- Starych? - Seed spojrzał na chłopaka krytycznie, jakby był żądną młodości kobietą w kwiecie wieku, która bezskutecznie walczy z kurzymi łapkami. Nie żebym się na tym znał, ale moja mama czasami też tak spoglądała na innych, jeśli pozwolili sobie uzmysłowić jej mijający czas i kolejny rok do przodu na jej życiowym liczniku.
- Ja tego nie powiedziałem, ale skoro tak to pan ujmuje...
- Pobiję go. - stwierdził poważnie Seed. - Zwyczajnie złapię i zatłukę.
- Tak, tak, wiem. Znajdę dla ciebie serum wiecznej młodości. - Victor przewrócił oczyma jakby już nie raz miał do czynienia z czymś podobnym. - A teraz prześpijmy się trochę, co? Jest jeszcze wcześnie... - ziewnął potężnie – Kiedy się obudzimy, pogramy w pytania. Kupiłem karty, więc się nie zanudzimy. - było widać, że oczy mu się zamykają, więc albo miał ciężką noc, albo potrzebował dużo snu, którego nie zaznał, ponieważ dziś o siódmej rano musieliśmy już czekać na nasz pociąg.
Prawdę mówiąc sam byłem trochę śpiący, jako że z chłopakami do późna rozmawialiśmy o głupotach. Teraz podobne wieczorki dawały mi się we znaki, gdyż nie był to pierwszy tego typu, przegadany po późną noc. Poparłem więc nauczyciela swoim ziewnięciem i kiwnięciem głowy. Victor miał całkowitą rację, powinniśmy się przespać i dopiero po tym czasie zabrać się namiętnie do działania, czy raczej do gry.
Okazało się, co wcale nie było dla mnie niespodzianką, że jednak większość osób, żeby nie powiedzieć wszyscy, zgodziła się na pomysł z drzemką, toteż nie musiałem dłużej wysilać moich piekących z wysiłku oczu. Podejrzewałem jednak, że pieczenie było wymysłem mojej wyobraźni, ponieważ uzmysłowiłem sobie swoje zmęczenie. Ludzka psychika to zabawna sprawa.
Ułożyłem się w miarę wygodnie, co wcale nie było łatwe, ale w końcu znalazłem taką pozycję, która pozwoliła mi na jako taki spokój. Zamknąłem oczy czując ich ulgę, rozmasowałem kark, poprawiłem głowę i leżałem myśląc, przestając myśleć, sam już nie wiem, jak to wyglądało. Po prostu starałem się zmusić swój organizm do odpoczynku, co czasami mi się udawało, a innym razem w ogóle.
Tym razem nie byłem w stanie ocenić swojego stanu. Może coś przespałem, może moje myśli płynęły nieprzerwanie przez cały czas. Nie wiem, nie miałem pojęcia, ale w pewnym momencie musiałem unieść powieki i ocenić na ile jestem w stanie funkcjonować. Nie, odpoczynek i drzemka wcale nie zrobiły niczego dobrego. Czułem się zmęczony, zaspany, leniwy i wcale nie chciało mi się grać w karty, w pytania, czy co to miała być za gra. Zresztą, Syriusz najwyraźniej nie miał zamiaru się budzić, kiedy oparty o szybę i obejmując się swoimi ramionami spał w najlepsze. Nie ślinił się, co uznałem za wielką szkodę, ponieważ z powodzeniem mógł się trochę umoczyć żebym miał się z czego nabijać. Był za to przystojny jak zawsze, a może nawet bardziej niż zawsze. Jego skóra nabrała zdrowego, opalonego odcieniu, chociaż wcale o to nie zabiegał przez ten czas spędzony nad morzem. Wydaje mi się, że trochę też przybrał na wadze, od kiedy zamieszkał z wujem. Jasne, wcześniej również wydawał mi się atrakcyjny, ale teraz nawet bardziej. Jego mięśnie miały się na czym trzymać i z czego czerpać swoje zgrabne wypukłości.
- Kto to widział spać o tej porze! - aż podskoczyłem słysząc skrzekliwy, bardzo nieprzyjemny dla ucha głos starszej osoby. Spojrzałem na stojącą w drzwiach babcię, która właśnie wpychała się do środka i szarpnięciami ciągnęła za sobą walizkę. Kiedy ona w ogóle wsiadła? - No niech mi ktoś pomoże! Co za wychowanie! Tylu młodych mężczyzn i nikt starej babci ręki nie poda! Bezczelność! - gderała i oddałbym wiele żeby się jednak zamknęła. Byłem uczulony na jej głos, chociaż wcale nie znałem kobiety. Mój wilk wył błagając o litość. Już wiedziałem, że jeśli się tej baby nie pozbędę to ją zwyczajnie pogryzę!
- Pomoglibyśmy pani, ale tak się składa, że się nie zmieścimy we dwójkę w tych drzwiach. - Victor uśmiechnął się przymilnie, chociaż widziałem w jego oczach chęć mordu. To nie był typ, który lubiłby stare mugolki. Zdecydowanie za nimi nie przepadał i wcale nie musiałem być jego przyjacielem by to wyczuć.
- Nie będzie mnie taki żółtodziób upominał! - ofukała go babcia i szarpnęła swoim bagażem tak, że drzwi chyba z trudem się temu uparły i nie rozleciały na kawałki. - Na górę z tym! - rozkazała patrząc na niego rozkazująco, co przyjął płonącą w oczach wściekłością. Patrzyli na siebie oboje rzucając gromami.
- Ta walizka działa na rozkazy? - zapytał w końcu Wavele. - Chyba coś się popsuło, bo nie posłuchała.
- Powiedziałam, że macie położyć moją walizkę na górze! - zignorowała go babcia, a jej wściekłe spojrzenie spoczęło na mnie.
- Siedź, Remusie! - od razu zareagował nauczyciel. - Póki nie poprosi grzecznie, nikt nie będzie jej pomagał. To nie jest nasz obowiązek żeby skakać wokół starej prukwy. Wyglądam na naiwniaka? - miałem wrażenie, że ta starucha zaraz zacznie go okładać laską. Nie, całe szczęście nie miała laski, ale gdyby jednak gdzieś ją upchnęła...
- Więc będzie stać na środku! A kiedy zjawi się konduktor, powiem mu wszystko!
- Boję się niesamowicie.
- Voctorze, daj spokój. Naprawdę będziesz się kłócił z tą starą mugolką? - Seed pokręcił karcąco głową.
Tym czasem babcia przeszła obok mnie i stanęła naprzeciwko Syriusza. Patrzyła na niego chyba sądząc, że jej spojrzenie jest wymowne, ale on odpowiadał na niego swoim beznamiętnym. Ona milczała, więc i on milczał, a ja zastanawiałem się które z nich pierwsze zacznie gryźć.
- Przesuń się, młody człowieku! Nie widzisz, że chcę usiąść?! - w końcu to babcia wymiękła.
- Ależ widzę i dlatego siedzę na swoim miejscu i nie zajmuję tego należącego do pani. - odparł nazbyt uprzejmie Syriusz i uśmiechnął się uprzejmie, jak wcześniej Wavele.
- Ja chcę usiąść na tym! - czy mi się wydawało, czy ślina trysnęła prosto na twarz Blacka, kiedy starucha warknęła? Wolałem chyba żyć w nieświadomości.
- Czy ja wyglądam na Mikołaja, który spełnia życzenia? - Syri zmarszczył brwi. - To miejsce jest zaznaczone na MOIM bilecie. - zaczął podkreślać. - ZAPŁACIŁEM za nie, więc TUTAJ będę siedział. Zresztą, muszę siedzieć przy oknie i przodem do kierunku jazdy bo inaczej się ZERZYGAM. Chce pani żebym narzygał pani na kolana? - kłamał jak z nut, ale minę miał przy tym niemożliwie uroczą i anielską.
Drzwi przedziału rozsunęły się kolejny raz w przeciągu ostatnich kilkunastu minut i stanął w nich konduktor. Musiał znać tę starą, zrzędliwą babę, ponieważ na jego twarzy pojawił się grymas, a następnie uśmiech.
- Ależ mówiłem pani, że zmiana wagonu nie ma wpływu na zmianę kierunku jazdy. - powiedział podchodząc do babci i łapiąc ją pod łokieć. - Wsiadła pani do złego pociągu i musi się przesiąść na następnej stacji. Proszę za mną, zaraz pokażę pani gdzie usiąść i koledzy pomogą pani wysiąść, kiedy się zatrzymamy. - złapał torbę babci i stęknął. Musiała być ciężka, a starucha najwyraźniej miała niezłą krzepę. - Zaraz do panów wracam i przepraszam za kłopot. - powiedział szybko do nas i wyprowadził zrzędzącą i obwiniającą go o zło całego świata babcię z naszego przedziału.
- Jak zawsze z przygodami. - mruknął James, który wręcz tryskał radością, jako że ten jeden raz nieszczęście trzymało się od niego z daleka.