niedziela, 29 marca 2015

Dorastanie?

8 września
„Prorok Codzienny” huczał rzucającymi się w oczy nagłówkami i ociekał zdjęciami nóg w pończochach. Wszyscy najwięksi i najpopularniejsi czarodzieje znaleźli swoje miejsce w tym wydaniu. Nie wiem czy minister podjął najgłupszą w świecie decyzję, czy osiągnął niewyobrażalny sukces, ale na pewno zdominował najpopularniejszą gazetę czarodziejskiego świata. Zresztą, podejrzewałem, że jeszcze nigdy tak wielki jej nakład nie trafił do Hogwartu. Przy śniadaniu miał ją każdy uczeń! Dziewczęta piszczały oglądając zdjęcia gwiazd quidditcha, chłopcy naśmiewali się z nich jakby sami wczoraj nie nosili pończoch. Tak czy siak, śniadanie musiałem uznać za udane! Tym bardziej, że po pończoszanym świętowaniu w szkole pojawiło się wiele nowych par, ale co najciekawsze, to nie chłopcy podbijali serca dziewcząt, ale one uganiały się za tymi, którzy okazali się mieć najzgrabniejsze nogi. Łatwo było się domyślić, że ani ja, ani moi przyjaciele nie zaliczaliśmy się do tego grona.
- Jeszcze raz usłyszę, że Lily chce zapomnieć o moich nogach w pończochach, a rzucę się z wieży astronomicznej. - James nie był w sosie. - Ile może znieść facet? Ja wiem, że to było idiotyczne, ale nie musi mi ciągle przypominać jak koszmarnie wyglądałem! - denerwował się.
- To chyba kara za podkochiwanie się w Evans. - nie miałem litości, więc po prostu wzruszyłem ramionami. - Zardi się podobały. Zresztą, wczorajszy dzień był dla niej rajem.
- Ona jest dziwaczna, a to się nie liczy. - okularnik machnął ręką. - Bądźmy poważni! Ją cała ta sytuacja podniecała! To demon nie dziewczyna! - nie mogłem zaprzeczyć. Zardi była dziwaczna. Fakt, że chłopcy wokół niej mieli na sobie krótkie spódniczki i pończochy był dla niej szczytem marzeń. Jako jej udawany chłopak miałem już okazję odpowiadać na pytania dotyczące jej fetyszu. Cóż, niewiele wiedziałem o jej marzeniach, ale ona naprawdę miała jakąś podejrzaną słabość do mężczyzn w kobiecych ciuszkach lub w elementach kobiecego stroju. Nie rozumiałem jej, ale nie byłem przecież tak szalony jak ona.
- Wracamy do pokoju, muszę się spakować. - to było jak komenda, ale nikt nie chciał drażnić już i tak podminowanego chłopaka. Człapaliśmy więc za nim do dormitorium.
Przyznam, że byliśmy zdziwieni widząc na łóżku Jamesa list.
- Czyżby znowu ta dziewczyna, która kiedyś wysyłała ci miłosne liściki i później groźby, kiedy związałeś się z niewłaściwą osobą? - Syriusz już warował przy okularniku. Ciekawość tak go zżerała, że merdał ogonem.
- Hmm, to byłoby ciekawe. Lily pękałaby z zazdrości! - James ucieszył się i szybko porwał w ręce kopertę. Rozerwał ją dostając się do środka. - Drogi Panie Potter. - zaczął czytać – Przez wzgląd na pańskie dobro, prosimy o przykładanie większej uwagi do tego, gdzie rzuca pan bieliznę. - mina mu zrzedła. - Codziennie podczas sprzątania pokoi trafiamy na pańską bieliznę pod łóżkiem, co budzi nasze obawy. Nie chcielibyśmy dopuścić do sytuacji, kiedy wszystkie pańskie gacie będą w praniu, co mogłoby skutkować chodzeniem bez niej lub, co gorsza, pożyczaniem. Z poważaniem, Skrzaty Domowe.
Leżałem na ziemi nie mogąc złapać oddechu ze śmiechu. Syriusz walił pięściami w materac swojego łóżka i usiłował stłumić swój zwierzęcy ryk rozbawienia. List miłosny okazał się prośbą Skrzatów o litość. Biedne nie miały już sił wyciągać brudnych gaci Jamesa spod łóżka i nie mogłem im się dziwić. O skarpetach nie wspominały, jako że bez tego dało się żyć, ale bielizna?
- To było mocne! - nawet Peter miał ubaw i właśnie zadławił się swoją śliną. Nie mogłem mu się jednak dziwić. Mina Pottera była bezcennym wspomnieniem na przyszłość i depresyjne dni.
- Już widzę, jak błagasz nas o pożyczenie gaci! - rzucił zdyszany, sapiący Black – Nigdy bym ci ich nie pożyczył, ale to byłoby bezbłędne!
- Phi! Nawet bym nie chciał! Już wolałbym chodzić na komandosa!* Dziewczynom by się podobało gdyby o tym wiedziały!
- Przycinałbyś sobie ptaka rozporkiem za każdym sikaniem. - rzuciłem piskliwie i przypadkiem uderzyłem się w głowę, kiedy dostałem kolejnego napadu śmiechu.
- Remi, litości! - zawył Syriusz – Już to widzę! Albo włosy! Przycinałby sobie włosy i sapał próbując je wyciągnąć z zamka.
- Zabiję te skrzaty! Powyrywam im te małe rączki! - James był czerwony ze złości.
- To nie ich wina, że rozrzucasz wszędzie swoje gacie. - zauważyłem trochę spokojniejszy, ale obolały po śmiechu. To i tak cud, że wytrzymały tak długo. A tak w ogóle... Masz jeszcze jakieś bokserki czy slipy? A może już uderzasz w komandosa?
- Zamilcz, Remi, bo i tobie krzywdę zrobię! - J. skrzyżował ramiona na piersi – Tylko raz musiałem chodzić bez gaci! - przyznał się, co wywołało u nas kolejną falę radości. - Oj, przestańcie tak wyć! Wcale nie było tak źle! Faceci są stworzeni do chodzenia bez bielizny! To było cholernie przyjemne! Dobra, przyznaję, że raz czy dwa razy przyciąłem sobie moje męskie owłosienie, ale to niska cena za tę rozkosz! To nawet podniecające, kiedy materiał spodni ociera się o nagie ciało.
- Chodzisz z gołą kuśką?! - nie wiem jak to możliwe, ale Zardi stanęła w drzwiach naszego pokoju.
- Że z gołym czym?! I co ty tutaj robisz?! Wam nie wolno przychodzić do naszego dormitorium!
- Znam kilka sekretnych sposobów, ale nie zmieniaj tematu! - dziewczyna weszła do środka zamykając za sobą drzwi. - Łazisz z dupskiem na wierzchu? A tak, pytałeś o kuśkę. Takie stare określenie. Wyczytałam to w jakiejś książce, chyba nawet gdzieś słyszałam. Chodzi o wiesz... - pomachała rękami poniżej brzucha. - Odnosi się i do dziewczyn i do mężczyzn, chociaż u was ma chyba lekko dziwaczniejszy wydźwięk.
Patrzyłem na jej świecące oczy, wyraz zafascynowania na twarzy, podniecone drżenie ciała. Była zboczeńcem gorszym od Petera, który przynajmniej ukrywał swoje fetysze.
- Przyszłaś tu w jakimś konkretnym celu? - zapytałem Zardi, która najwyraźniej odpłynęła.
- Chwila... - ocknęła się. - Przyszłam... Po coś na pewno przyszłam. A! Daj mi spisać eliksiry. - uśmiechnęła się do mnie prosząco. - Błagam, błagam, błagam!
- Ale ja i eliksiry... - nie było mi łatwo przyznawać się do swojej słabości z tego przedmiotu. Co innego przed chłopakami, ale przed dziewczyną?! Nawet jeśli była moją przyjaciółką.
- Moje oceny są równie średnie jak i twoje. Nie wspominając o braku talentu, więc jesteś idealnym kandydatem do podzielenia się zadaniem. - znowu się uśmiechała czarująco, ale zbyt szeroko. - Proszę, proszę, proszę! Pożyczę ci świetną książkę o wampirach! - zaczęła się targować. - Normalnie włos się jeży. Hrabia to wiekowy wampir, który startuje do takiej młodej dziewczyny, ale mniejsza o to. Jest bohaterem tragicznym. Z jednej strony chce się zmienić, z drugiej nie może i zabijanie sprawia mu ból i rozkosz jednocześnie. Jest obłędny! - ileż ona miała w sobie dzisiaj nagromadzonej podniety. To pewnie po wczorajszej rewii męskich łydek i ud. - Mówię ci, jakie on ma świetne natchnione teksty! „Błogosławię cię moją klątwą”, „poczujesz się lepiej gdy będzie ci gorzej” i te sprawy. Cudne. „Krwią pisałem wiersz miłości na jej skórze w kolorze kości słoniowej”. Rozkochał w sobie żołnierza Napoleona i wyssał go do cna, a później miał wyrzuty sumienia bo żołnierz był młody, naiwny i piękny. Uwielbiam to. - westchnęła teatralnie. - Może powinniśmy to wystawić? Ja będę Hrabią! Nadaję się do tego idealnie!
- Zardi... Eliksiry, pamiętasz?
- Eliksiry? A tak! - w trosce o jej psychikę postanowiłem pozwolić jej na odpisanie zadania. Nasze towarzystwo jej po prostu ostatnio nie służyło. Biedna Agnes musiała wytrzymać z walniętą kuzynką. - Dzięki! Lecę po książkę i podrzucę ci ją w sali lekcyjnej. Będziesz zachwycony! - rozentuzjazmowana wybiegła z naszego pokoju. Nie przejmowała się tym, czy ktoś ją zobaczy. Podziwiałem tę dziewczynę. Była idealną siostrą dla każdego normalnego faceta. Kiedy ją poznałem była nieszczęśliwe zakochana, a teraz potrafiła ślinić się na myśl o każdym przystojnym chłopaku. Jej nie dało się nie kochać, nawet jeśli jej przezwisko miało wskazywać na to, że kocha, ale nie jest kochaną**.
Rozczochrani i obolali po napadzie śmiechu, w doskonałych humorach opuściliśmy dormitorium i dołączyliśmy do niedobitków, którzy dopiero teraz udawali się na zajęcia. Naszymi pierwszymi były eliksiry, więc miałem nadzieję, że odzyskam swoje zadanie przed ich rozpoczęciem. Nie chciałem wyjść na idiotę na oczach przyuczającego się do zawodu francuza.
Syriusz złapał mnie za dłoń i ścisnął ją. Nie chodziło o nic szczególnego, a jedynie o chwilę intymności, która miała przypomnieć mi, że o mnie myśli. To było takie miłe z jego strony, chociaż wiedziałem dlaczego tak się stara. Po ostatniej aferze z Wavelem nadal obawiał się czasami, że między nami znowu mogłoby się popsuć. Cóż, obaj byliśmy teraz dojrzalsi, a już na pewno ja.
- Dzięki, kotek! - Zardi zaszła nas od tyłu. Poczułem jej dłonie na pośladkach, kiedy mi je uszczypała, a później oddała mi zwój. - Odwala mi trochę, więc muszę się na tobie wyżyć. - wyjaśniła. - Wyjdzie wam to na dobre. - mrugnęła do Syriusza i wciągnęła Agnes do sali eliksirów.
Na poważnie zastanawiałem się nad jej zdrowiem psychicznym. Świat stanął na głowie, albo to dzieci zaczęły dorastać po swojemu.

*bez bielizny
**Zardi to demon, bohater mangi „Seimaden” wydanej u nas przez Waneko.

2

środa, 25 marca 2015

O, Merlinie!

7 września
Obudziłem się z przeczuciem, że tego dnia wydarzy się coś wyjątkowego i naprawdę ważnego. Nie wiem, czy to efekt jakiegoś głupiego snu, którego nie pamiętałem, czy może naprawdę coś wisiało w powietrzu, ale uczucie było uczuciem i napawało mnie optymizmem. Nawet przyjaciele to zauważyli, ale skończyło się na kilku docinkach, z których nic sobie nie robiłem. W końcu w ich wykonaniu była to norma, a ja znałem tych osłów nie od dzisiaj.
- Wesoły i pozytywnie nastawiony Remus Lupin. Fuj! - usłyszałem jeszcze od Jamesa, kiedy siedzieliśmy w Wielkiej Sali nad naszym śniadaniem.
- Hej, jestem zwyczajnym nastolatkiem! Dobra, dobra, nie patrz tak na mnie! Trochę mniej zwyczajnym, ale nie jakimś lordem mroku! Też mam w sobie jakieś pokłady pozytywnej energii i radości życia, jasne?
- Nie do końca, ale udam inteligentniejszego niż jestem.
- A to ci chyba nie grozi bo i tak jesteś osłem. - zauważyłem i uśmiechnąłem pod nosem widząc jak spogląda na mnie z przekąsem. - Taka prawda, więc nie wiem czego chcesz.
- Moi drodzy uczniowie! - przemówił z mównicy dyrektor, co było niecodziennym zdarzeniem. Czy ten kawał drewna stał tam w ogóle wcześniej, czy może pojawił się nagle? - Może już o tym wiecie, a może jeszcze nie dotarły do was te informacje, ale Ministerstwo Magii postanowiło właśnie dziś uczcić wielką postać magicznego świata, Morganę le Fay. Z tego też powodu, w ramach hołdu składanego tej wielkiej wiedźmie, proszę was wszystkich o założenie pończoch i eksponowanie nóg. Nie jęczcie, nie narzekajcie. To nie moje rozporządzenie i nie jesteśmy jedyną instytucją, która w taki sposób angażuje się w ten szczególny dzień. Zarządzenie Ministerstwa dotyczy wszystkich, więc inni czarodzieje poświęcą się dla dobra sprawy w podobny sposób. Jestem przekonany, że nasze panie nie będą miałby nic przeciwko i chętnie ocenią wasze bardziej lub mniej owłosione łydki, a same również zechcą pochwalić się swoimi. - po Wielkiej Sali rozniosły się głośne rozmowy, debaty, komentarze. - Odpowiednie stroje już czekają nas was w pokojach. Uprzedzając twoje pytanie, Dean. - zwrócił się do jednego z chłopaków przy stole Hufflepuffu – Nie, nie mam pojęcia kim był pomysłodawca tego projektu i nie wiem dlaczego minister się na niego zgodził. Niemniej jednak, jutro na pewno w Proroku Codziennym będziecie mieli okazję oglądać pana ministra w szykownym stroju, którego dziś od nas oczekuje. Przy okazji, informuję, że zajęcia z profesorem Camusem są dziś odwołane. - po sali rozniósł się jęk zawodu dziewczyn, które najwyraźniej napaliły się na możliwość oglądania nóg nauczyciele, który zawsze chodził wyubierany po samą szyję.
Spojrzałem na przyjaciół, oni spojrzeli na mnie i po sobie. Patrzyliśmy i patrzyliśmy, rozumieliśmy się bez słów, które i tak pouciekały zostawiając nad zupełnie pustych. Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć do tego stopnia, że nawet wzruszenie ramion wydawało się bezdźwięcznym ruchem. Jedni byli oburzeni, inni przerażeni lub rozbawieni, a my po prostu milczeliśmy. Po co w ogóle komentować coś takiego?
- Kurczaczku Merlina, akurat dzisiaj?! - Zardi zaczęła biadolić niemal waląc głową o stół. - Dziś, kiedy mam na nogach Park Jurajski wiosną!? Diplodok może tam zaginąć i więcej się nie odnaleźć!
- Mówiłam ci żebyś zrobiła to wcześniej. - mruknęła do niej Agnes, stosunkowo spokojna prawa ręka Zardi, jej kuzynka i przyjaciółka, osoba tak inna od naszej zwariowanej Caroline, jak ogień od wody.
- Jestem przeciwniczką wycinania puszcz! Robię to tylko wtedy, kiedy jest to naprawdę konieczne.
Ależ się cieszyłem, że nie byłem kobietą. Mogłem zapomnieć o zamartwianiu się bzdetami i skupić na tym, co naprawdę ważne.
- Zjedzcie śniadanie i wróćcie do pokoi. - na zakończenie rzucił dyrektor. Pstryknął palcami i oto stał przed nami w bardzo krótkiej spódniczce i w szykownych pończochach. Miałem wrażenie, że ta sytuacja bardzo go bawi.
Tymczasem część chłopaków jęczała narzekając na nagłą ślepotę, inni drżeli z trwogi uświadamiając sobie, że kiedy profesorowie się podniosą, zobaczą nie tylko nogi swoich nauczycielek, nie koniecznie atrakcyjnych, ale także samego Slughorna.
Nie pamiętam już, kiedy ostatnio w Wielkiej Sali było tak niesamowicie głośno. To był ul! Tym bardziej, kiedy do negatywnych komentarzy doszły te pozytywne, wygłaszane przez chłopaków liczących na miłe widoki, kiedy atrakcyjne koleżanki wbiją się w swoje pończochy.
- Damy radę. Mamy szkolne szaty, więc zasłonią co muszą. - rzucił ktoś przy stole Slytherinu, ale jakby w odpowiedzi dyrektor dodał, że dziś nie muszą, a nawet nie powinni ich nosić. Cóż, Morgana na pewno byłaby zachwycona.
Ja nie byłem. Kiedy wcisnąłem się w to, co zostało dla mnie przygotowane, czułem się nagi. Równie dobrze mógłbym paradować w samej bieliźnie i nie byłoby żadnej różnicy.
- Moje umięśnione łydki wyglądają w tym śmiesznie. - Syriusz rozłożył ramiona i wykonał obrót.
- Nie zaprzeczę. - zgodziłem się patrząc krytycznie na siebie, a na niego rzucając tylko szybko okiem.
- Ja za to wyglądam jak baleron! - poskarżył się Peter. - Moje nogi to już nie kołki, to związane szybki wieprzowe!
- Z całym szacunkiem dla twoich baleronów, Pet. Masz świętą rację. - zgodził się J. - Za to Remus wygląda...
- Totalnie idiotycznie, żeby nie powiedzieć, że dziwacznie. - mruknąłem. - Tego nie da się nawet opisać innymi słowami. Patrzysz i stwierdzasz „coś tu nie gra”. Tylko nie wiesz co!
- A teraz, panowie, wyzwanie dnia! Wbijcie się w te szpilki! - James już chwiał się na swoich. Nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Nic dziwnego. Ledwie potrafił w nich ustać, a po chwili dołączyłem do niego ja i Peter. Trzy cudaczne cosie na szczudłach. Tylko Syriusz nieźle sobie z tym radził, jako że miał wprawę. Kiedyś już chodził w takich butach. Inna sprawa, że wtedy jego nogi były zwyczajne, a teraz prezentowały się groteskowo. Zrobiliśmy sobie zdjęcie dla potomnych, czy raczej w trosce o to, żeby na stare lata móc uciekać przed kompromitacją, gdy zostanie ono ujawnione.
Poczłapaliśmy do Pokoju Wspólnego, który wypełniali niezadowoleni uczniowie. Łydki zgrabne, łydki umięśnione, jak Syriuszowe, łydki tłuste, przeciętne, bez wyrazu. Obstawiałem, że nauczyciele będą przedstawiać taką samą różnorodność, chociaż byli przecież mniej liczni.
- O, Merlinie! - jęknąłem – To oznacza, że Filch też będzie w takim stroju.
- Mój żołądek tego nie wytrzyma! Musiałeś mi to uświadomić?! - J. udał odruch wymiotny. - Tylko dla Seed nie będzie to nic wielkiego. - zauważył uspokajając się. - Ma po siostrze figurę, więc... Więc teraz żałuję, że ona już tutaj nie uczy. - jęknął, a kilku innych chłopaków mu zawtórowało.
Dzień rozpoczął się na dobre, a przynajmniej tak sądziłem. Czy mogło mnie czekać coś gorszego niż pończochy wokoło? Na jednym z korytarzy przekonałem się, że mogło. Pończochy na nogach Hagrida!
- O, Merlinie! A myślałem, że widziałem już w życiu wszystko! - zakwilił jeden z moich grupowych kolegów, a naprawdę był blady na twarzy i chyba wcale mu się nie dziwiłem.
- Nagle rozumiem o cho Zardi chodziło mówiąc o Parku Jurajskim. I jestem za wycinką puszczy, buszów, a nawet lasów, zwał jak zwał. - musiałem się zgodzić z komentarzem innego z chłopaków.
Wielki, niezgrabny Hagrid w mini i pończochach? Przy jego wzroście byłem pewny, że podchodząc zbyt blisko dostrzegłbym nawet jego bieliznę, a na samą myśl o tym zaczynało mnie mdlić.
- Myślę, że powinniśmy zrobić mu zdjęcie i wysłać do Ministerstwa – Agnes podrapała się po brodzie. - To dałoby nam pewność, że nikt więcej nie wpadnie na tak debilny pomysł.
- Znajdź ochotnika, który podejdzie bliżej. - mruknął jeden z naszych kumpli i z jakiegoś powodu wszyscy spojrzeliśmy na Jamesa.
- Hej, co jest?! Czego się gapicie?! - on już wiedział o co chodzi. - Nie... Nie mam mowy! Wyglądam na samobójcę!?
- Zdejmiesz okulary, stary. - Syriusz wcisnął chłopakowi do ręki aparat. Dlaczego miał go ze sobą? Cóż, ten dzień w ogóle był bezsensowny, więc chyba nic nie powinno mnie dziś dziwić.
- Potrzymam. - zaoferowała Evans, która nagle mówiła ludzkim głosem i zdjęła swojemu chłopakowi bryle. - Bądź dzielny. - pocałowała go filuternie w nos i pchnęła zachęcająco w stronę Hagrida, który właśnie był zajęty czyszczeniem kątów pod sufitem wielką piórkową miotełką. Musiałem przyznać, że nagle wydała mi się jakaś taka normalniejsza, kiedy wykorzystała słabość chłopaka do siebie by zrobić z niego jelenia. Na dobrą sprawę jeleń miał więcej wspólnego z Jamesem niż mogłoby się wydawać.
Patrzyliśmy w napięciu jak James zbliża się do Hagrida i przygotowuje do zrobienia zdjęcia. Wszystko było przygotowane, ujęcie miało idealnie oddać problem i objąć także tyłek gajowego. Ale coś poszło nie tak. James nacisnął guzik aparatu, ale w tamtej chwili Hagrid jakby wyczuł, że coś się dzieje i odwrócił się w jego stronę. Lampa błyskowa, przerażenie na twarzach obserwujących. Zdjęcie zostało zrobione, a co na nim było?
- Agnes, to był twój pomysł, więc ty zajmiesz się wszystkim. Miłego oglądania cudnego ujęcia. - szybko zastrzegła Zardi.

al2b7gk

niedziela, 22 marca 2015

NOTKI NIE BĘDZIE

22.03 0 Notki nie będzie z różnych powodów. Przepraszam, ale jeszcze wczoraj sądziłam, że ją napiszę. Wracam do Was w środę!

środa, 18 marca 2015

Pierwsze z pierwszych

2 września
Pierwszy dzień konkretnych zajęć dla nas i pierwsze zajęcia dla profesora Pelu zbiegły się w czasie. Byliśmy jego pierwszą grupą, która miała zajęcia po zmroku, a trzeba przyznać, że niebo było czyste, niemal idealne. Byłem ciekaw, co takiego postanowił nam na początek wyłożyć nowy nauczyciel, chociaż wątpiłem, czy można być oryginalnym, kiedy uczy się astronomii.
- A ten, co tu robi? - szepnął mi na ucho Syriusz, kiedy staliśmy już na szczycie wieży astronomicznej.
- Hm? - nie zakapowałem póki nie złapał mnie za głowę i nie skierował jej w odpowiednią stronę. - Ach! On.
Przy stoliku, najwyraźniej nauczycielskim, stał nikt inny jak Noah. Był pochłonięty rozmową z profesorem, który dopiero po chwili zauważył obecność mojej grupy.
- Już jesteście? Cudownie! - powiedział entuzjastycznie i zbliżył się do nas. - Wiem, że to dla was ostatnia prosta i skończycie szkołę, ale nawet wy powinniście wiedzieć, w jaki sposób najlepiej się uczyć. Ukończenie Hogwartu nie jest równoznaczne z końcem nauki, kochani. I dlatego chcę wam pokazać, że nawet na mój przedmiot jest metoda! No, koniec gadania! Noah będzie moim asystentem podczas tej lekcji. Noah, podaj im ubrania. - polecił, a chłopak wcisnął każdemu z nas w rękę czarny uniform. - Dziewczęta na prawo, chłopcy na lewo. - wyczarował dla nas przebieralnie. - No, dalej, dalej. Zaraz wam wszystko wyjaśnię, tylko wciśnijcie się w te stroje.
- Strasznie szorstkie – zauważyła jakaś dziewczyna cicho, ale i tak została usłyszana.
- Prawda. Święta prawda. A to dlatego, że są wykonane z rzepów. A teraz przebierać się, bo mi podpadniecie! - ponaglił nas.
Nie chciało mi się szczególnie wciskać w jakiś niewygodny, sztywny i drażniący uniform, ale zrobiłem to by naprawdę nie podpaść nowemu nauczycielowi. Wszyscy wyglądaliśmy tak samo idiotycznie, ponieważ mieliśmy wyłącznie wycięcie na twarz. Cóż, my mogliśmy prezentować się jak idioci, ale dziewczęta pewnie przeżywały właśnie dramat. To mnie trochę pocieszyło. Wyszliśmy na zewnątrz i tam przyszło nam czekać jeszcze dłuższą chwilę na główną atrakcję wieczoru, czyli nasze koleżanki, jak jeden mąż wściekłe, ponieważ ich układane starannie fryzury właśnie traciły swój kształt, puszystość i sam nie wiem co jeszcze.
- Doskonale, wspaniale. - pochwalił nas wszystkich Pelu. - A teraz wylosujecie każdy po jednym gwiazdozbiorze. W kopercie poza jego nazwą i układem gwiazd, znajdziecie także gwiazdy na rzepy. Waszym zadaniem będzie przykleić je na sobie w miejscach strategicznych, ale odpowiadających kształtem gwiazdozbiorom, które wylosujecie. Następnie zaprezentujecie się dokładnie, a grupa będzie musiała odgadnąć jakim gwiazdozbiorem jesteście. To doskonała zabawa, która pomoże wam wszystkim zapamiętać układ gwiazd i ich nazwy, ponieważ, jak już wspomniałem, wymogiem jest umieszczenie gwiazd w miejscach strategicznych, znaczących, a więc możliwie najbardziej wymownych. Przyznam się wam w sekrecie, że będąc mniej więcej w waszym wieku, właśnie w taki sposób się uczyłem. A teraz do dzieła! Nie mamy przecież całej nocy. Noah, niech zaczną losować.
I rozpoczęła się zabawa. Miałem łabędzia, co wcale nie było łatwe do rozplanowania, kiedy musiałem szukać znaczących coś punktów na ciele. Miałem jednak świadomość, że wiele osób wylosowało o niebo gorzej ode mnie, więc nie miałem powodów do narzekań. Tak czy inaczej, teraz rozpoczęło się wielkie myślenie. Nie było łatwo chyba nikomu, co wyraźnie odpowiadało nauczycielowi, ponieważ pokazywało jak niewiele wiemy o skutecznych, jego zdaniem, metodach nauki.
- Nie przejmujcie się tym, że nie macie pojęcia, gdzie przyczepić gwiazdki. Im dłużej się nad tym zastanawiacie, tym lepiej zapamiętacie swój gwiazdozbiór.
- Ym, przepraszam. - przeszły mnie ciarki, kiedy usłyszałem głos Jamesa. Co on znowu wymyślił? Przecież nie odzywałby się gdyby nie miał czegoś w zanadrzu. J. to J. - Czy mógłbym się przebrać?Obawiam się, że założyłem ten uniform na złą stronę, bo nie mogę przyczepić swoich gwiazd. - wyszedł przed nas wszystkich i zaprezentował gładką stronę ubrania, której nie trzymało się nic. Przyznam, że omal nie ryknąłem śmiechem, podczas gdy nauczyciel wyglądał jakby chciał położyć się na ziemi i walić w nią głową. Inni uczniowie również byli albo zszokowani, albo niezwykle rozbawieni takim obrotem spraw. - Tak się właśnie zastanawiałem, czy to powinno aż tak gryźć. - podrapał się po ramieniu i skrzywił. - Odbieram milczenie jako zgodę, bo naprawdę muszę się przebrać. Coraz bardziej mnie drapie i łaskocze! - powiedział szybko James i ruszył szybko w stronę męskiej przebieralni. Miałem wrażenie, że uśmiechnął się do nas przebiegle. Zupełnie jakby zrobił to specjalnie, a znając go, rzeczywiście tak było. Chciał ukraść cenne minuty zajęć.
- Jeśli nikt więcej się tak niesfornie nie pomylił, kontynuujcie pracę. - powiedział niemrawo nauczyciel, który nadal znajdował się pod wpływem zaskoczenia, do którego najwyraźniej nie nawykł. Cóż, nigdy wcześniej nie spotkał Jamesa, ale teraz nadrobi stratę.
Biedna, a raczej wcale nie biedna bo zasłużyła sobie na to, Evans starała się teraz nie rzucać w oczy. Jej chłopak narobił wstydu, a ona jako jedna z najinteligentniejszych, chociaż najwredniejszych, dziewczyn w klasie wyglądała w oczach innych jak istne dziwadło. Jak ktoś tak mądry mógł się związać z debilem?
- Od razu lepiej! - oświadczył J. wychodząc z namiotu-przebieralni. Jego ton rozbawił większość i znalazła się grupka, która zupełnie nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Nawet Noah podszedł bliżej i wyszeptał pytanie do stojących nieopodal uczniów:
- On tak zawsze? - poczuł się chyba lepiej otrzymując pozytywną odpowiedź.
J. przykleił od razu gwiazdę na swoim kroczu i dopiero wtedy zaczął szukać innych punktów. Było to do przewidzenia, ale nie był jedyny, ponieważ kilku innych chłopaków, a nawet dziewcząt, zrobiło podobnie.
Tym samym było naprawdę dużo śmiechu i świetnej zabawy podczas odgadywania konstelacji i prezentacji swoich projektów. Astronomia nigdy nie stanowiła dla mnie przesadnego problemu, ale teraz mogłem przyznać z całą powagą, że sprawiała mi przyjemność i wcale nie była tak trudna jakby się wydawało. Tym bardziej, że nauczyciel znał także świetny sposób na zapamiętywanie pozycji konstelacji na niebie. Opowiadanie jakie tworzył na poczekaniu było zabawne i bezsensowne, ale zapadało w pamięć. Gdyby tylko dało się coś podobnego zaaplikować moim eliksirom! Moje problemy skończyłyby się już, bądź dopiero, w tym roku.
Lekcja upłynęła nam stanowczo zbyt szybko, ale nie narzekałem. Nauczyciel obiecał, że i kolejne zajęcia będą równie ciekawe. Zabronił nam także powtarzać sobie astronomii przez ten tydzień, ponieważ chciał upewnić się na ile jego metody nauczania są zjadliwe dla większości z nas.
- To naprawdę równy gość. - powiedział James, kiedy upewnił się, że żaden z profesorów nie kręci się w pobliżu nas, kiedy wracaliśmy do dormitorium. - Muszę zamienić kilka słów z Lily. Nie mam wątpliwości, że jest najlepszą uczennicą w naszej grupie, ale to dupa. Nie tylko z wyglądu. - sprostował. - Pelu obiecał, że najzdolniejsi dostaną szansę poznania sprośnych...
- Co najwyżej wstydliwych. - poprawił go Syriusz.
- Nie ważne, ja bym prosił o te sprośne! No, ale... Lily nigdy nie poprosi o nagrodę na dobre wyniki, a to oznacza, że szansa na poznanie tajemnic szkolnych naszych nauczycieli zniknie bezpowrotnie. Muszę ją przemaglować! Chcę wiedzieć jaka była McGonagall! Muszę znać jej tajemnice jeszcze przed egzaminami końcowymi!
- A po co? - włączyła mi się czerwona lampka.
- To oczywiste! Żeby ją denerwować, bo wtedy chętniej się mnie pozbędzie. Jeśli sypiała z Dumbledorem, albo nawet odstawiała trójkącik z nim i Sprout, to ja muszę o tym wiedzieć! Wykorzystam to we właściwy sposób i wyjdę ze starcia z nią jako zwycięzca! - nie wiem czy naprawdę wierzył, że Pelu zna takie tajemnice, ale wydawało mi się to zwyczajnie niemożliwe. Jaki nauczyciel wie z kim sypiają jego uczniowie? Żaden! Chyba, że sam z nimi sypia, ale tę opcję odrzucałem. Chociaż... Pelu był kimś, kto potrafiłby zrobić coś podobnego...
- Zdebilniałem jak James! - jęknąłem do siebie, a J. uśmiechnął się szeroko.
- Sprośne myśli, zboku! - cieszył się jak dziecko. - Wychodzisz na ludzi! Powiedz mi, o czym pomyślałeś. No dalej. Powiedz, powiedz!
- Zapomni! Będę miał koszmary!
- Piękne sny, nie koszmary! Podzielisz się nimi z przyjaciółmi!
- Zapomnij. - spojrzałem na niego wymownie. - Moje kosmate myśli pozostają moimi. Noooo, chyba że dotyczą mojej lubej – zmieniłem płeć Syriusza, jako że właśnie mijaliśmy grupkę trzecioklasistów, którzy lubili podsłuchiwać starszych. - wtedy w ramach wyjątku mogę jej powiedzieć, co chodzi mi po głowie. W każdym innym przypadku nie planuję się obnażać. Tym bardziej przed kimś, kto planuje takie wiadomości wykorzystywać.
- Szczegóły. - machnął ręką J. - Więc jak będzie? Opowiesz? - temu nie dało się przegadać.

lily_and_james_by_corlyiris-d335git

niedziela, 15 marca 2015

Zapowiada się ciekawy rok

Tajemnica nieznajomego wyjaśniła się podczas ceremonii przydziału, kiedy to lotność mojego umysłu została zakwestionowana. Nieznajomy był starszym bratem Aarona, który należał do grupy Shevy. A skoro Sheva i jego przyjaciele byli na ostatnim roku, to starszy brat jednego z nich nie mógł być uczniem! Ten dziwaczny chłopak był nikim innym, jak przyszłym nauczycielem, który miał doszkolić zawód w naszej szkole. Nie chciałem wiedzieć, po co był mu chrząszcz, skoro miał tylko opanować nauczanie eliksirów. Nauczyciele nie trzymali w szkole pupili! Uczniowie – tak, ale nie nauczyciele.
Nowy miał na imię Noah i uśmiechał się jak głupek. Prawdę mówiąc, uśmiech w ogóle nie schodził mu z twarzy. Nie potrafiłem określić na ile było to dobre, a na ile mogło uchodzić za przesadę. Ogólnie dziewczyny i tak były nim zachwycone, a Zardi wzdychała chyba nawet bardziej niż do swojego kolesia z irokezem. Kiedy jednak wspomniała mimochodem, że chętnie widziałaby ich razem, nie mogłem powstrzymać opadającej głowy i przywaliłem czołem o stół. Przyjaciele spojrzeli wtedy na mnie dziwnie, ale widząc wesoły uśmiech Zardi uznali, że miałem ważny powód by tak się zachować.
- Jesteś szalona, wiesz o tym? - zapytałem podnosząc się.
- Oczywiście, że wiem, wilczku. - zaczęła mi słodzić i pogłaskała po głowie, jak dzieciaka lub jakiegoś małego, psotnego kociaka. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że znowu „mamy się ku sobie”, w końcu kiedyś „byliśmy razem”, więc czemu by nie? Tylko przyjaciele wiedzieli, że nasze związki zawsze były fikcyjne, a poza przyjaźnią nie łączyło nas nic innego. No, może poza braterską miłością. Nawet nasze pocałunki były bardziej niewinne niż kiedy całowałem Shevę. Zardi była po prostu przedłużeniem ręki, kobiecą częścią mojej natury. Była mną w innym ciele. No, może trochę bardziej Jamesowatym mną.
- Gołąbeczki, zostawcie to na później. - mruknął Syriusz znad swojego pudełeczka z sokiem. - Teraz pierwszaki dostaną swój przydział, więc ten ostatni raz przyglądnijmy się temu wiekopomnemu wydarzeniu, które kształtuje los człowieka na całe życie.
- Gorzej ci, dziadku Blacku? - zapytałem unosząc brew.
- Hm, nie zaprzeczę. Trochę mnie krzyże bolą. Chyba niewygodnie dziś spałem.
- A może po prostu się starzejesz? - drażniłem się z nim. - Czy ja widzę pierwsze zmarszczki mimiczne?
- Ty mały, wredny...
- Remusie, czekoladkę? - Zardi wsunęła kawałek gorzkiej czekolady między moje wargi. Postanowiłem przejść na dietę, czyli zamiast objadać się słodką czekoladą mleczną, postawiłem na gorzką. Oczywiście jak na razie tylko ona o tym wiedziała, ponieważ był to jej pomysł poskromienia mojego czekoladowego głoda.
- Mmm... - zamruczałem i uśmiechnąłem się do Syriusza. - Też masz ochotę na czekoladkę?
- Bliźnięta się znalazły. - prychnął i zajął się sokiem.
Ceremonia przydziału była zazwyczaj długawa, więc nie trudno było się wycwanić i zaczynać ucztę wcześniej. Niestety opierała się na tym, co udało się nam przynieść ze sobą, toteż w moim przypadku była to czekolada, tylko przez przypadek gorzka, zaś Syri miał ze sobą soki. Zabawne, że słodzone napoje całkiem nieźle w niego wchodziły, ale łakoci nie ruszał. O wiele lepiej szło innym. Peter miał ze sobą cały przydział wszystkich przekąsek, jakie tylko mógł zmieścić pod swoją szatą, zaś James postawił na Papryczkowe Paluszki Babci Wiedźmy, które były najnowszym przysmakiem wszystkich nastolatków ze względu na sporą zawartość chilli. Miały tylko jedną wadę.
- Ależ to śmierdzi. - westchnął jeden z młodszych Gryfonów i spojrzał jakoś tak prosząco na Jamesa.
- Jednego? - zaproponował poczęstunek okularnik, a na twarzy chłopaka od razu pojawił się szeroki uśmiech.
- Nie odmówię. Dzięki. Uwielbiam je, ale cuchną.
- Cena smaku. - zgodził się J. i nagle kilka innych osób przyłączyło się do rozmowy na temat nowych smakołyków. Przerwała im dopiero McGonagall, która zmroziła wszystkich gadających wzrokiem, a następnie przeszła do najważniejszej części pierwszego dnia szkoły.
Patrzyłem na pierwszaków z pewnym żalem. Dla nich ta przygoda dopiero się rozpoczynała, dla nas miała się niebawem zakończyć. Ostatnia ceremonia przydziału w naszym życiu, ostatnie święta w szkole, ostatnie zajęcia, jakie będziemy mieć. Jasne, czekał nas cały rok „ostatnich”, ale już teraz czułem tę przytłaczającą samotność i dołujący smutek.
- Starzejemy się. - westchnąłem, a otaczający mnie siódmoklasiści przytaknęli. Nikt z nas nie chciał odchodzić, ale wszyscy musieliśmy skończyć Hogwart. Nie było innego wyjścia.
Nie jestem pewny, czy byliśmy już w połowie przydziału, kiedy których z Puchonów przerwał panującą chwilowo ciszę.
- A to co jest?! - ręka wystrzelona w stronę sklepienia wielkiej sali skupiła na sobie tak wiele uwagi, że mogłaby zostać uznana za jeden z cudów świata, jednakże bardziej przejmujące okazało się to, na co wskazywała. Ponieważ sklepienie było zaczarowane, oddawało to, co działo się w rzeczywistości na zewnątrz, a teraz nad nami unosił się wielki balon. Przypomniała mi się kobieta, która przyleciała szukać wuja, ale wątpiłem by zjawiła się aż tutaj tylko po to by zapytać mnie, co o nim wiem.
Z kosza rozwinął się sznur, który musnął podłogę Wielkiej Sali. To działo się naprawdę. Jakaś postać przeszła przez brzeg kosza i zaczęła zsuwać się po linie na dół.
I nagle między nami stanął stary czarodziej w wielkich goglach na oczach.
- Ach, tak. Zapomniałbym całkowicie. - dyrektor stanął przy mównicy – Oto wasz nowy nauczyciel astronomii. Profesor Mikolaj Pjeć nie mógł chwilowo z wami pracować, ale na pewno wróci do nas po nowym roku.
Tymczasem dziwny staruszek zdjął gogle przesuwając je na czoło i spojrzał po nas swoimi otoczonymi odciśniętym śladem oczyma.
- Spóźniłem się troszeczkę, ale na południu zatrzymały mnie silne wiatry. - powiedział człapiąc w stronę podium dla nauczycieli. - Nie przeszkadzajcie sobie! - machnął ręką na McGonagall prosząc w ten sposób by kontynuowała. Mimo wszystko i tak stał się atrakcją wieczoru, a uczniowie częściej niż na przydział, zerkali w jego stronę. Tak ekscentryczny nauczyciel musiał zwrócić na siebie naszą uwagę. Tym bardziej, że dyrektor wydawał się go nie tyle znać, co chyba był jego uczniem. Tak przynajmniej mogło się wydawać patrząc na to, w jaki sposób rozmawiał z nieznanym nam jeszcze z imienia starym czarodziejem. Mężczyzna był na pewno starszy od Dumbledora. Miał ciemne oczy otoczone siecią zmarszczek, nastroszone siwe włosy i zaplecioną w dwa warkocze brodę. Nosił się za to bardzo swobodnie. Chyba zapomniał o tym, że podwinął swoją nauczycielską szatę do pasa i pokazywał światu swoje skórzane, lekko opięte spodnie. To się dopiero nazywał psor z charakterem.
Po ceremonii to on zabrał głos w ramach zakończenia oficjalnej części uroczystości.
- Nazywam się Alexandre Pelu i jak zapowiedział dyrektor, będę was uczył astrologii. Bardzo się cieszę, że mogę pracować z uczniami, których uczą moi uczniowie sprzed lat. Jeśli będziecie grzeczni i zdolni, opowiem wam kilka anegdot o czasach szkolnych waszych profesorów. Pamiętam doskonale niemal wszystkich nauczycieli, którzy was uczą. Dyrektora, Minerwę McGonagall, Pomonę Sprout, a nawet profesora Flitwicka, że nie wspomnę o niezapomnianym Horacym Slughornie. O ile się nie mylę, profesor Wavele był ostatnim rocznikiem, który uczyłem. - Wavele przytaknął. - Jak więc widzicie, mam o kim opowiadać, a więc proszę się starać. Wybitni uczniowie mogą liczyć nawet na pikantne opowieści. - uśmiechnął się do nas, a McGonagall skarciła go magicznym szturchnięciem. Widać miała coś do ukrycia.
Musiałem przyznać, że polubiłem go. Był ciekawą osobowością w naszej szkole, jak wszyscy nauczyciele, chociaż on wydawał się wyjątkowo chętny do współpracy.
Gwizdnął przez palce i wtedy magiczne sklepienie ukazało wielkiego hipogryfa, który wczepił się pazurami w sznurki otaczające balon. Odciągnął go znad zamku i nagle niebo było tak spokojne jak zwykle. Gdyby nie to, że nowy nauczyciel był przed nami, mogłoby się wydawać, że był to jakiś dziwny, zbiorowy sen lub halucynacja.
- Ten rok będzie ciekawy. - stwierdził jeden z trzecioklasistów z mojego domu. - Myślicie, że Dumbledore nosił pończochy za młodu?
- Stary, skąd ten pomysł?! - jakiś z jego kolegów spojrzał na niego dziwnie.
- Widziałem jak ten cały Pelu dawał mu skórzany pas do pończoch. Nie widzieliście? Kiedy się tutaj pojawił i usiadł przy stole nauczycielskim. Widziałem jak wyciągnął pas do pończoch, bo przypadkiem się rozwinął. Hej, moja mama nosi, więc wiem jak to wygląda, jasne?!
- Mam nadzieję, że to zwidy.
- Zapomnij. Mam sokole oko.
Jak widać to naprawdę miał być wyjątkowy ostatni rok szkoły.

zardi

środa, 11 marca 2015

Zgubiłeś byka?

1 września
- Nie przelewa nam się, więc tata musiał w końcu zakręcić wodę, ale ja i mama byliśmy na to przygotowani. Wystarczyło, że strumień wody zniknął, a one rzuciły się w stronę naszego domu jak zombie na żywego człowieka! Musiałem poczekać aż zbliżą się na odległość strzału z pistoletu na wodę. Takich, których używają mugole, na pewno kiedyś widziałeś jak się nimi bawią. No, ale... Poczekałem i wystrzeliłem. Piękną strugą gęstej farby do malowania dachów. Kolor nie był zbyt twarzowy. Paskudna zieleń. Nawet nie potrafię jej określić! Ciemna, ale jaskrawa, wpadająca w niebieski... No, może nie do końca. Nigdy takiego odcienia nie widzieliście. Mój dziadek kupił ją kiedyś przypadkiem. Paskudztwo. W każdym razie, ostrzelałem je i wtedy dopiero było słychać ich prawdziwy krzyk. Wymalowane starannie twarze, modne ubrania, drogie buty, wszystko w paskudnej zieleni, od której człowiekowi robiło się niedobrze. Uciekały szybciej niż wujek przed tą w balonie! To był ogromny sukces, bo w przeciągu pięciu minut nie było już żadnej i wątpiłem żeby miały się jeszcze pojawić, ale rodzice woleli się zabezpieczyć przed mugolami na pewien czas. Wcześniej myślałem o zaklęciach ukrywających dom przed mugolami, ale szybko przyszedłem po rozum do głowy. To jest dobre, kiedy wszyscy w rodzinie są magiczni, ale kiedy jedno z rodziców to mugol... Musi pracować, mugole muszą wiedzieć gdzie mieszka, musi otrzymywać pocztę. To wcale nie takie proste, więc mama musiała zadowolić się zaklęciami niepozwalającymi wchodzić na nasz teren mugolom poza tatą i jego rodziną. To było trudne, ale mama nie od dziś jest czarownicą, więc dała sobie radę perfekcyjnie. I w sumie to by było na tyle. - odetchnąłem skończywszy swoją opowieść i ostatnim dniu wakacji. Przyjaciele chichotali, ale turkot kół pociągu zagłuszał ten odgłos taktownie.
- Oddałbym wiele za takie akcje u siebie! - stwierdził zadowolony James, który leżał na dwóch miejscach i drgał spazmatycznie przypominając umierającego karalucha. Już słyszę krzyk mojej siostry, która bałaby się, że ona też oberwie farbą. Mama wydzierałaby się, że to niestosowne zachowanie, a ojciec na pewno by mi przytaknął i dopingował.
- W twojej rodzinie nic nie jest pewne, J. Podejrzewam, że ciężko tam o cokolwiek pewnego. - Syriusz trzymał mnie za rękę, a jego palce bawiły się moimi w naturalnym geście, którego chyba nawet nie zauważał.
- Prawdę mówiąc zgodzę się z tobą. - okularnik pokiwał głową w zamyśleniu – Ale i nie zgodzę się, ponieważ ja jestem tą pewną stroną mojej rodziny i z łatwością można przewidzieć, co zrobię.
- Myślisz, że to powód do przechwałek? - zapytał ze szczerą naiwnością Peter. Sam był raczej przewidywalny i tylko raz na kilka miesięcy potrafił nas zaskoczyć, więc pewnie uznał, że można znaleźć w tym coś pozytywnego.
- Dobre pytanie. Nie mam pojęcia. - J. wzruszył ramionami i w końcu usiadł normalnie. - Ale teraz was panowie zostawię na chwilę i wpadnę dowiedzieć się, co u mojej lubej. Podzieliliśmy się najświeższymi ploteczkami, więc mogę wyruszać!
- W podróż w jedną stronę. - mruknął do mnie Syriusz, ale nawet nie starał się powiedzieć tego cicho, więc James obrzucił go karcącym spojrzeniem.
Z animuszem i ze zwyczajną, debilną chęcią popisania się, James otworzył drzwi przedziału i potknął się wpadając na szybę po przeciwnej stronie, an której rozpłaszczyła się jego twarz. Spod jego nóg dochodziło ciche „oj, oj, oj”, a wydawał je... chłopak. Bardzo interesujący chłopak. Szczupły, może nawet chudy, w niebanalnie obcisłych czarnych, postrzępionych jeansach i równie wysłużonym podkoszulku, chociaż miałem wrażenie, że był to zamierzony efekt. Kruczoczarny nastroszony irokez, wygolone boki, dłuższe baczki, kocio zielone oczy... Nie widziałem kogoś takiego w naszej szkole. Nawet chłopak, którego miała na oku Zardi nie wyglądał tak jak ten tutaj. A może to krewni?
- Bonjour, mes amis. - rzucił z szerokim uśmiechem rozmasowując bok. - Posiedźcie grzecznie na tyłeczkach, bo gdzieś tutaj j'ai perdu mojego coléoptère. - wtrącał po francusku, więc niewiele rozumiałem. Domyśliłem się jednak, że coś zgubił. Z jakiegoś powodu wydawał mi się dziwnie znajomy.
- Co zgubiłeś? - Syriusz podniósł się, ale nie ruszył z miejsca widząc, że chłopak planuje go upomnieć. Musiałem przyznać, że ci dwaj wyglądali razem aż bezwstydnie bosko.
- O właśnie! Zgubiłem! - rzucił zadowolony jakby odkrył nieznany ląd. - Zgubiłem... - zawahał się. - Duże, tłuste, z rogami! - wskazał na mnie palcem i powiódł nim w stronę Petera. Chyba nie przeszkadzało mu, że siedzi na czworakach pod Jamesowym mostem, jako że okularnik nie wiedział, czy ma się ruszyć, czy nadal tkwić na szybie.
- Zgubiłeś byka? - Peter wyglądał na zszokowanego i wcale się nie dziwiłem, ponieważ opis rzeczywiście pasował do byka.
- Non, non, non! - zaprzeczył żywo chłopak. - Mały! Mały, ale duży jak na małego. Rob... robo... robot... - skrzywił się – Robak! Duży, gruby robak z rogami.
- Co, kur...a?! - niemal przeklął James i odskoczył gwałtownie w tył otrzepując się jakby miał coś na plecach.
- On nie gryzie! - nieznajomy chłopak chyba spanikował.
- Wierzę ci jak jasna cholera! - warknął J. i otrzepywał się dalej, ale nic z niego nie spadało. Miałem dziwne wrażenie, że zaraz coś chrupnie mu pod nogami i będziemy doskonale wiedzieć, co stało się z robakiem nieznajomego.
- Fais attention! - krzyknął nagle Irokez i rzucił się niemal pod nogi Jamesa. Czekałem na odgłos upadku, ale na szczęście nie nastąpił. Okazało się, że chłopak w ostatniej chwili złapał Jamesa zanim ten potknął się i poleciał na półeczkę przy oknie. - Uff! - odetchnął i usiadł ciężko na ziemi. I wtedy to usłyszałem. Głośne „krach” pod zgrabnym, chociaż chudym tyłkiem. Nieznajomy pobladł i zerwał się z miejsca. - Non, non, non! Samson! - jęczał nad rozgniecionym robakiem. Miał przy tym tak płaczliwy głos, że aż zrobiło mi się go żal.
- Yyy, duże, grube i z rogami? - Peter odezwał się płaczliwie wskazując coś na zewnątrz. Syriusz spojrzał w tamtym kierunku i kopnął nieznajomego w plecy, a kiedy ten spojrzał na niego niezadowolony, Syri wskazał palcem na szybę, w miejscu, gdzie jakiś czas temu tkwiła twarz Jamesa.
- Samson! - krzyknął chłopak i podbiegł do szyby zdejmując z niej dużego chrząszcza. Chyba nawet go wycałował, ale wolałem oszukiwać się i wierzyć, że tylko szeptał do swoich dłoni czułe słówka. To było mniej szurnięte.
- Właśnie! - zerwałem się z miejsca i podbiegłem do niego szarpiąc lekko za ramię. - Andrew Sheva! Mówi ci to coś?! Andrew Sheva! - chłopak przypominał mi Aarona, o którym pisał nam kiedyś przyjaciel. Najwyraźniej ktoś z Francji wpadł do nas na wymianę, więc może...
- Mmmm... - zamyślił się tamten. - Sheva... A, tak! Przyjaciel mojego brata. Tak, tak, znam! - uśmiechnął się szeroko. - Jesteście jego przyjaciółmi?
- Tak! - byłem naprawdę szczęśliwy i pewnie rzuciłbym się nieznajomemu w ramiona żeby go wyściskać z tej radości, gdyby na moim ramieniu nie wylądowała ręka Syriusza. Mój chłopak ostudził mój zapach i teraz poczułem się co najmniej dziwnie. Sam jeden, średniego wzrostu, między dwojgiem naprawdę przystojnych i wysokich nastolatków.
- Miło było, ale teraz może idź schować swojego robala? Zanim znowu ucieknie. - uśmiechał się przymilnie, co było jawnym ostrzeżeniem przed zbliżaniem się do naszego przedziału. Francuz nie robił sobie jednak z tego nic, albo zwyczajnie nie pojął aluzji wypowiedzianej po angielsku.
- Tak, ucieknie. - przyznał kiwając głową – Zaraz wracam! - oznajmił i umknął ze swoim chrząszczem.
- Byłeś niemiły. - zauważyłem, kiedy James wypadł z wagonu pędząc do Evans, o której przed chwilą zapomniał.
- Byłem wystarczająco miły dla kogoś kogo nie znam. Poza tym, nie potrzebuję konkurencji. Nie oszukujmy się, Remusie. Masz dziwną słabość i przyciągasz osoby szczególne. Ja, Sheva, Cornelius, Zardi, a teraz jeszcze ten koleś.
Chciałem mu powiedzieć, że przesadza, ale zastanowiłem się nad tym, co powiedział. Musiałem mu chyba przyznać rację. Ciągle wpadałem na ludzie bardzo charakterystycznych, którzy całym swoim jestestwem wyznawali wyższość mocnej muzyki nad inną, łagodniejszą. Nic na to nie mogłem poradzić! Słyszałem kiedyś o dziewczynie, która miała pecha ciągle trafiać na psychicznie niestabilnych chłopaków. Takie rzeczy zwyczajnie się zdarzały!
- Może w takim razie szybko zmienimy przedział? - zaproponował widząc po mojej minie, że wygrał.
- Już jesteeeeem! - rzucił entuzjastycznie chłopak, który pojawił się w drzwiach i przytachał ze sobą swój kufer.
- Albo i nie... - mruknął Syri i chyba jednak zaczynał się poddawać.

Girly-Annabeth-and-Punk-Percy-the-heroes-of-olympus-34980528-1280-1692

niedziela, 8 marca 2015

Zmasowany atak

31 sierpnia
W trosce o swój nienaruszony stan kawalerski, wujek postanowił wyjechać wcześniej niż początkowo planował i tym razie nie chciał zmienić zdania. Żałowałem, ponieważ miałem nadzieję, że zapewni rozrywkę rodzicom, kiedy ja będę musiał wrócić do szkoły. Niestety, nie udało się i teraz pakował swoje rzeczy, sprawdzał po wszystkich pokojach, czy gdzieś czegoś nie zapodział, a nawet upominał przyjaciela by sprawdzał raz jeszcze po nim.
- Nie mogę tutaj wrócić, a wysyłka do mnie byłaby kiepskim pomysłem, bo żadna sowa nie nadąży za kimś takim jak ja. - tłumaczył, kiedy piąty raz zaglądał do lodówki. Wprawdzie pozbył się oczu, ale nigdy nie mógł mieć pewności, czy czegoś nie przeoczył.
- Wpadnij do nas jeszcze. - poprosiłem mimochodem, kiedy tylko miałem okazję z nim porozmawiać, a więc w czasie pakowania, gdy niemal wpadał do swojego kufra, a ja rozmawiałem z jego wypiętym tyłkiem.
- Już myślałem, że nigdy żadne z was nie poprosi! - rzucił z głową ukrytą między ubraniami w pokaźnym bagażu. - Za rok, Remusie. Nie wcześniej, ale za to wybiorę moment, kiedy będziesz w domu. W końcu to twój ostatni rok w szkole. - wyprostował się i uśmiechnął spoglądając na mnie. - Byłeś taki malutki i słaby, a po TAMTEJ nocy baliśmy się poważnie o twoje życia, a tutaj proszę! Wyrosłeś na wspaniałego młodego mężczyznę. Rodzice są z ciebie dumni i ja także jestem. - podszedł bliżej i zmierzwił mi włosy. - Kiedy spotkamy się następnym razem już pewnie cię nie poznam, ale takie już jest życie. Może kiedyś wybierzesz się w taką podróż ze mną. Co o tym myślisz? Nie mam własnych dzieci, a ty jesteś dla mnie jak syn, więc na pewno zrobiłoby mi to dobrze. Ale to odległe plany. Zbyt odległe, więc wrócimy do tematu! Teraz przynieś mi proszę moją małą torbę kosmetyczną z łazienki. - wrócił do układania stosu swoich rzeczy. I pomyśleć, że kiedy tutaj przybył wydawało mi się, że ma ze sobą stosunkowo niewiele. Bez zaklęć na pewno nie poradziłby sobie z takimi bagażami!
Nawet jego „mała torba kosmetyczna” ważyła z tonę, kiedy podniosłem ją z podłogi i taszczyłem do pokoju.
- Wujku, czy ty nam dom rozkradasz, że to tyle waży? - zapytałem z ulgą odkładając ten ciężki tobół.
- Wiem, że twoim zdaniem to przesada, ale czasami zatrzymuję się w miejscach, gdzie nie ma wody lub łazienki, śpię pod gołym niebem. Wszystko jest wtedy niezbędne i dlatego wożę ze sobą to, co wozić mogę. Zresztą, kilka zaklęć i nawet ty dałbyś radę. Nie mówię, że jesteś słaby, ale jesteś młody. Z czasem sam się przekonasz, na co stać mężczyznę w drodze. Inna sprawa, że podałeś się do mamy, a ona jest raczej drobna. Gdybyś podał się do mnie... O tak, wtedy taka walizeczka wcale nie sprawiłaby ci kłopotu!
- Obawiam się, że mama nie byłaby zadowolona gdybym podał się do ciebie. - roześmiałem się wyobrażając sobie jej minę, kiedy uświadomiłaby sobie, że wyglądam jak wuj, albo co gorsza mam jego charakter.
- Niestety masz rację. - Richard znowu nurkował. - Ale to wina twojej mamy, że nie docenia mojego uroku osobistego, dowcipu i serca podróżnika! Najlepszym dowodem są moje liczne związki, przed którymi teraz muszę uciekać. No, w końcu! - westchnął z wyraźną ulgą. - Proszę, to dla ciebie. Mój ojciec, a twój dziadek, dał mi to kiedy byłem młody, młodszy od ciebie, ale on siedział na tyłku w domu, a ja ciągle jestem w drodze, więc daję ci to teraz. - wręczył mi stare, drewniane pudełeczko. Otworzyłem je, bo nie byłem na tyle głupi by sądzić, że chodzi o samo puzderko, ani na tyle inteligentny by domyślić się, co jest w środku.
- Och! - na czerwonej, aksamitnej podusi wewnątrz leżał wisiorek, jak zauważyłem po oczywistych w tym wypadku szczegółach. Okrągły, z wybitą na nim tarczą słońca i wzorami w jakimś języku obrazkowym, a przynajmniej tak sądziłem patrząc na ten niewątpliwie stary przedmiot. - Co... - zacząłem, ale wuj mi przerwał.
- Nie pytaj, bo nie mam pojęcia, co tam pisze, ale jest ładny, stary i pełen tajemnic. To on obudził we mnie chęć podróżowania i poznawania tajemnic innych kultur. Nie skusił mnie tylko do nauki, ale na to machnę ręką. Noś go, a poczujesz się silniejszy i bardziej pewny siebie. Może kiedyś tak jak ja odnajdziesz też w sobie podróżnika. Chociaż ty jesteś intelektualistą z tego, co mówiła twoja mama. - skinąłem mi głową.
- Mam zamiar zostać detektywem. Moje zmysły pozwalają mi na taką pracę, a skoro jestem inteligentny to dam sobie radę tym bardziej. Nie wiem tylko, czy zarobię na tym wystarczająco by się utrzymać. - pokazałem zęby w uśmiechu.
- Hm, w takim razie masz przed sobą pierwsze zadanie, mój drogi siostrzeńcu. Dowiedz się dla wujcia, co znaczą te hieroglify na wisiorze. Masz na to rok, a jeśli ci się to uda to nie pożałujesz. W końcu to będzie twoja pierwsza rozwiązana sprawa. No dobrze, jestem gotowy, więc mogę znikać zanim mnie dorwą te wszystkie zakochane baby, które nie potrafią już beze mnie żyć.
Czułem, że będę za nim tęsknić, kiedy pomagałem mu z bagażami, które zmniejszał czarami i czynił lżejszymi. Prawdę mówiąc, już tęskniłem.
Therry żegnał się z moimi rodzicami, więc dołączyłem do obściskującej się grupy. Czy potrafiłbym opuścić rodziców na cały rok wyruszając w podróż? Szkoła to coś zgoła innego, ponieważ pozwalała mi spotkać się z rodzicami chociażby w czasie świąt lub w Hogsmeade gdybym bardzo tęsknił. Podróż z wujem oznaczałaby całkowite odcięcie się od bliskich.
Odwieźliśmy ich na świstoklik i pożegnaliśmy kolejny raz. Już w samochodzie w drodze powrotnej było nieludzko pusto, a dom okazał się nagle ogromny. Kto by pomyślał, że ta dwójka wprowadzi tyle życia w naszą codzienność. Ale co tam oni, kiedy ja także musiałem spakować się na wyjazd do szkoły!
Mama zawołała mnie jednak do pomocy przy obiedzie, więc musiałem zacząć właśnie od tego. Szkoła mogła poczekać.
- Już cię spakowałam. - powiedziała mama widząc moją niezdecydowana minę – O nic nie musisz się już martwić, więc siadaj i obieraj. - podała mi cały gar warzyw. Czułem się trochę skrępowany tym, że w moim wieku to matka pakuje mnie na wyjazd, ale cóż mogłem zrobić. Była szybsza.
Byłem gotowy by jej pomóc, kiedy do drzwi zadzwonił dzwonek. Spojrzałem na mamę, a ona na mnie i oboje wiedzieliśmy, że to nie wróży nic dobrego. Postanowiłem asekurować mamę, kiedy będzie otwierać drzwi, więc ruszyłem za nią, jak dziecko wyglądające zza spódnicy.
Nie wiem czy wuj miał tajnych informatorów, ale nie wykluczałem tego, jako że przed drzwiami stało pięć, może sześć kobiet i żadne z nich nie wyglądała na przypadkowego przechodnia.
Rozpętało się piekło. Wszystkie krzyczały jedna przez drugą, każda chciała wejść do domu, na co mama nie pozwoliła. Chyba słyszałem nawet coś o użyciu siły i wybiciu okna, ale na szczęście żadna z nieznanych nam kobiet nie zaryzykowała. Nie powiedziałbym jednak żeby miały być nieszkodliwe. Jedna szarpała za drzwi z jednej strony, a moja mama trzymała je z drugiej, inna usiłowała wejść w szparę jaka powstawała podczas tej zaciekłej walki. Widziałem nawet dwie, które sprawdzały czy okna są zamknięte. A więc z takimi babami zadawał się mój wuj? Już wolałem tamtą w balonie! Te były zdecydowanie zbyt gwałtowne i brutalne, może nawet będą się pchać kominem.
Czy to nie był moment, kiedy zjawia się wybawca? Wuj wraca nagle i oświadcza, że nie mógł nas zostawić w potrzebie? Na dachy ląduje ufo? Zaczyna się burza piaskowa, która odgania od nas stado harpii? Cokolwiek?
- Odsunąć się bo strzelam?! - czy ja właśnie usłyszałem głos taty? Aż podszedłem do okna i wyjrzałem na zewnątrz. Nic niestety nie widziałem, więc spróbowałem dostrzec cokolwiek przez szparę w drzwiach, między ciałem wpychającej się kobiety i tymi, które ją wpychały. - Ostrzegam, że ciśnienie jest naprawdę duże! - chwilowe zaskoczenie i całkowite olanie mojego ojca, tyle tylko osiągnął. A później pierwsze krzyki i pluski. Do domu nalało się trochę wody, ale okupujące nas kobiety zaczęły się odsuwać. Jedne zmuszane siłą, inne zwyczajnie nie chcąc oberwać. Mój ojciec pojawił się przed drzwiami z szlauchem w rękach i ostrym strumieniem wody przed sobą. Woda naprawdę miała spore ciśnienie, bo nawet dwie jednocześnie potrafiła odrzucić do tyłu.
- Hm, w końcu tata się na coś przydał. - mruknęła mama, która uśmiechnęła się z ulgą.
- Na razie woda jest czysta i przezroczysta, ale następnym razem oberwiecie farbą i nie zdołacie jej zmyć z siebie przez całe tygodnie! Której twarzowo w zieleni?! - skąd on wziął ten pomysł? I skąd miał taką końcówkę szlaucha? - Dostałem od Richarda. - odpowiedział cicho jakby mógł usłyszeć moje myśli, ale w rzeczywistości domyślał się pewnie, co zwróciło moją uwagę. - Pistolet na farbę również, więc będziemy od teraz uzbrojeni.
- Oto jak twój ojciec poskramia kobiety. - mama roześmiała się i pocałowała tatę w policzek, kiedy ten nadal był zajęty wypędzaniem obcych z naszego podwórka. Pewnie nie będą chciały odejść i poczekają, ale w tym czasie ja przygotuję farbę. Wolałem je wygonić raz a dobrze i ukryć nasz dom zaklęciami, kiedy baby uciekną w popłochu. Taki przynajmniej był teraz plan.

089

środa, 4 marca 2015

Powiew starości

28 sierpnia
Kiedy ostatnio czułem się tak koszmarnie jak dzisiaj? Przybyło mi dobrych pięćdziesiąt lat, ponieważ wszystko mnie bolało po wczorajszym nadwyrężeniu całego ciała podczas wymiotów, głowa wydawała mi się ciężka i bliska eksplozji, za to nogi były lekkie, miękkie, do niczego. Mój tata był w podobnym stanie i właśnie dlatego obaj siedzieliśmy teraz w bujanych fotelach przed domem i rozgrzewaliśmy kości w słońcu. Wujek wolał nas unikać i nagle zaczął zastanawiać się nad wyjazdem, chociaż powinien spędzić u nas jeszcze przynajmniej trzy dni. Widać wielka choroba żołądka, która prawdę mówiąc miała z żołądkiem więcej wspólnego niż jakakolwiek inna, potrafi zmusić nawet kogoś takiego do wzięcia nóg za pas. Musiałem jednak przyznać, że nie chciałem żeby wujek uciekał tak szybko, skoro już i tak doprowadził mnie i tatę na skraj przepaści swoimi egzotycznymi świństwami.
- Czuję się jak dziadek. - stwierdziłem z przekąsem. Nie lubiłem tego dziwnego, ociężałego uczucia i chyba powinienem poważnie zastanowić się nad tym, czy warto być starym. Nie żebym planował się wcześnie przekręcić. Nie póki miałem osoby mi bliskie, jak rodzice i przyjaciele. Później mogłem machnąć na to wszystko ręką.
Nie mogłem uwierzyć, że myślę o takich głupotach i skarciłem się w myślach. Gdyby rodzice się o tym dowiedzieli... Oj, nie miałbym wtedy łatwo. Uznaliby pewnie, że wymagam specjalistycznego leczenia jako wilkołak w ciężkiej depresji z myślami samobójczymi.
- Remusie, wyobraź sobie teraz, co czuję ja. Jestem od ciebie zdecydowanie starszy, a to znaczy, że jeśli ty czujesz się jak dziadek to ja jak rozkładające się zwłoki. - czarny humor taty nie wróżył mu szybkiego powrotu do pełnej sprawności.
- Auć! Coś mnie użarło w tyłek! - podskoczyłem i rozmasowałem bolący pośladek. Na moim bujanym fotelu leżała strzałka z wiadomością. Na samą myśl o tym, że mogła być zatruta zakręciło mi się w głowie. Mimo wszystko wolałem wiedzieć, czy mam szanse na dalsze życie, jako że w tej chwili bardzo, ale to bardzo chciałem żyć dalej.
„Nie ma mnie” przeczytałem informację na karteczce owiniętej o strzałkę. Pobliski krzew mamy zakołysał się, a zza niego wyłoniła się głowa wuja. Pokręcił nią potwierdzając informację na karteczce.
Nie miałem pojęcia, o co mu chodziło i nawet rozpatrzałem powiedzenie o wszystkim ojcu żeby pomógł mi zamknąć wuja w zakładzie pod opieką specjalistów, kiedy usłyszałem wołanie sprzed bramki. Nie musiałem już więcej o nic pytać. Z lekkim zdziwieniem spojrzałem na nie najstarszą, bardzo elegancką kobietę, która skinęła na mnie ręką. Widocznie uznała, że jestem młody, więc sprawny i zdrowy. Bardzo się myliła, ale w łaskawości swojej postanowiłem podejść. Tym bardziej, że wyglądała jakby urwała się z dziewiętnastowiecznego filmu.
- Tak? - dowlokłem się do niej. Okazała się młodsza niż początkowo sądziłem. Ciemne włosy upięte w kok, jasne oczy, mina dumnej, ale miłej damy z dobrego domu. Do kapelusika nic nie miałem, ale ta suknia z dziwnym tyłkiem mnie rozpraszała. Skąd wujek ją wytrzasnął?
- Nie wiem czy dobrze trafiłam. Czy nazwisko Howell coś ci mówi, chłopcze? - panieńskie nazwisko mamy, nazwisko mojego wuja, wpadłem jak śliwka w kompot.
- Tak, moja mama nazywała się tak za panny. - nie było sensu głupio kłamać.
- Och, cudownie! Więc dobrze trafiłam. Szukam twojego wuja. - patrzyła na mnie, jakby te słowa były wystarczająco -wymowne. A więc mama dobrze się obawiała, że po wujka upomną się jego narzeczone, które wystawił do wiatru.
- Wuja, czyli że brata mojej mamy, a żony mojego taty? - zapytałem głupio. - Tego wuja?
- Tak, jeśli twoja mama ma jednego brata. - odparła patrząc na mnie jak na ociężałego umysłowo.
- Nie widziałem wuja od... Będzie kilka lat, ale nie powiem nawet dokładnie. Nie pamiętam nawet jak wygląda... Wrócił do kraju? - zapytałem z ożywieniem.
- Takie doszły mnie słuchy. - chyba nie do końca mi wierzyła, ponieważ rozglądała się po podwórku i przyglądała bardzo uważnie nnie. - Mogę porozmawiać z twoim ojcem?
- Z tym może być problem. Jest bardzo słaby, bo od wczoraj choruje na żołądek. Nie wspominając już o tym, że jest przez to bardzo wrażliwy na zapachy, a pani bardzo intensywnie pachnie perfumami. - miałem nadzieję, że nie dostanę w łeb parasolką, którą trzymała. Jakoś nie uśmiechało mi się dostać w bolący łeb. - Zresztą, tata też nie będzie wiedział gdzie znaleźć wuja. Nie przepada za nim i chyba mu się nie dziwię. Kiedy wuj do nas wpada zawsze są jakieś problemy. Ale może pani wejść i sama się przekonać, czy coś zdoła powiedzieć. Tylko lepiej nie podchodzić zbyt blisko. Ja czuję się lepiej od niego, więc zapachy mi nie przeszkadzają, ale on mógłby zabrudzić pani suknię.
- Remusie?! - usłyszałem pytające nawoływanie ojca, który pewnie chciał wiedzieć, co się dzieje.
- Pani szuka wujka Richarda! - odkrzyknąłem.
Tata zawahał się zauważalnie i wstał ciężko, powoli ze swojego fotela.
- Nie ona jedna! - odpowiedział głośno zmierzając w naszą stronę swoim krokiem żywego trupa. - Pani też uciekł sprzed ołtarza? - zapytał, kiedy był już wystarczająco blisko. - Nie jest pani jedyną osobą, która tutaj o niego pyta. Proszę wybaczyć, ale mogą panie wszystkie pytać o niego codziennie i kilka razy na dzień, a my i tak nie powiemy wam więcej niż same wiecie. Nie pojawił się tutaj od dobrych pięciu lat, o ile dobrze liczę. Remusie, było pięć lat?
- Nie wiem tato.
- No, nie ważne. Moja żona ostro się z nim pokłóciła, kiedy tu był przed laty, więc wątpię żeby tutaj wrócił. Mieliśmy przez niego same problemy. Zresztą jak wszyscy. Polecam dać sobie spokój z tym człowiekiem. W czymś jeszcze mogę pomóc? - zapytał uprzejmie, ale kobieta najwyraźniej nie takich informacji się spodziewała.
- Czy wiele ich tu wcześniej było? - zapytała, a widząc pytające spojrzenie ojca wyjaśniła – Kobiet pytających o Richarda.
- Hm, będzie pani czwarta, jeśli dobrze liczę. O tylu wiem. - to chyba była dla niej wystarczająca odpowiedź, jako że przeprosiła i pożegnała się i swoim dystyngowanym, chociaż niemrawym krokiem podążyła w stronę, z której nadeszła.
- Też dostałeś strzałkę w tyłek? - zapytałem, kiedy nie mogła nas już usłyszeć.
- Tak, można tak powiedzieć, chociaż zabolało mnie na biodrze, ale stamtąd niedaleko do pośladków. Jeszcze mu za to przywalę w nos. - dodał kładąc dłoń na moim ramieniu – Wracajmy Remusie na nasze miejsce odnowy, w którym mają powrócić nam siły, a mama przyniesie coś smacznego. Na świeżym powietrzu od razu bardziej chce się jeść, więc będzie nam smakować. Naleśniki są zbawienne w takich chwilach jak ta. - musiałem mu przyznać rację. Nie przemknąłbym mięsa, a naleśniczek i owszem. Z dżemem, czekoladą, sosem. Zastanawiałem się teraz tylko nad tym, gdzie będą jeść wujek i jego przyjaciel, którzy powinni trzymać się z daleka od ciekawskich spojrzeń na wypadek gdyby kobieta wróciła lub gdyby zjawiła się jakaś inna.
Rozsiedliśmy się w fotelach, a to wykorzystał wuj, który przemknął zza krzewu za mój fotel. Nie nazwałbym tego najlepszym miejscem na ukrycie się przed kimkolwiek, ale nie miałem ochoty zwracać mu na to uwagi.
- Jestem wam wdzięczny, ale co mówiła? - rozpoczął przesłuchanie.
- Żeś zboczeniec, złodziej i bezecnik. - mruknął tata i odgiął się na fotelu by spojrzeć na wuja siedzącego za moim. - Jeśli taki jesteś ciekawy to mogłem podejść i porozmawiać. Najwyraźniej rozniosło się, że jesteś w okolicy i teraz wszystko się zleci. Włącznie z twoimi byłymi z czasów dzieciństwa i młodości.
- Nie zazdrość mi popularności, bo moją siostrę poderwałeś, nawet jeśli jako jedyną, i powinieneś się cieszyć, a nie narzekać, że ktoś ma większe szanse u innych.
- Wujku... - przerwałem mu zanim zaczęli się z tatą przerzucać obelgami. - Ona była tak dziwnie ubrana, a teraz w naszą stronę leci wieki, stary balon. Czy ja dobrze kojarzę, czy może...
- Szlag! - syknął i nie wiedział gdzie powinien się ukryć. - Na pewno obserwuje wszystko przez lornetkę! Zobaczy mnie jeśli... - mama otworzyła drzwi domu od środka i wyszła na zewnątrz z ciastem. Wuj wykorzystał okazję i pod osłoną jej nóg przemknął za drzwi, a następnie do środka domu. Byłem ciekaw, czy kobieta w balonie coś widziała, czy nie była jeszcze wystarczająco blisko lub dostatecznie skupiona.
- Nie wiem czy chcę wiedzieć. - odezwała się mama, która z westchnieniem podała mi i tacie ciastko z kremem. - Czy to jest balon? - zapytała marszcząc brwi.
- To jest długa historia, kochanie. - powiedział ojciec biorąc z jej rąk swoją porcję – I jak sama mówiłaś, nie chcesz wiedzieć.
I w tamtej chwili mama wiedziała chyba już wszystko.

mikanremus

niedziela, 1 marca 2015

Niespodzianka w kuchni!

27 sierpnia
Co może być gorszego niż niewyspany Remus Lupin? Bardzo, bardzo niewyspany Remus Lupin! Musiałem wyglądać koszmarnie z podkrążonymi na sinawo oczami, czerwonymi białkami oczu, wysuszonymi ustami, włosami sterczącymi na wszystkie strony, ale nie miałem ochoty się tym przejmować. Z mugolskiej zabawy wróciliśmy tak późno, że nawet nie miałem sił myć zębów, co uważałem za jeden z grzechów głównych przeciwko codziennej higienie i pielęgnacji, ale na zmianę postępowania było za późno. Musiałem sobie wybaczyć i zjeść jakieś sensowne śniadanie. Mięsne! Kabanoski, kiełbaska z pieca na zimno, tosty i pomidorek, żeby nie było, że w mojej diecie brakuje warzyw.
Rozsiadłem się w pustej, cichej kuchni i rozkoszowałem posiłkiem. Wszyscy musieli jeszcze spać i nagle zaspany Remus stał się bohaterem dnia, bo oto jest pierwszy na nogach! A może było całkiem odwrotnie i wszyscy wyszli, a ja zostałem sam taki rozespany? Musiałem się upewnić zanim zabrałbym się za cokolwiek. Nie było innego wyjścia! Przecież nie planowałem wpychać się komuś w obiad, gdyby powstały już ambitne plany, zaś od ich wykonania dzieliłyby kogoś minuty.
Remus Niewyspany – tak powinien brzmieć mój tytuł szlachecki, gdyby takie tytuły mogły być tworzone i nie posiadać większego sensu.
Najedzony poczłapałem na zwiad i z niejakim rozczarowaniem stwierdziłem, że niestety wszyscy śpią smacznie w swoich łóżkach, lub nie do końca swoich, a ja jako jedyny podniosłem swój szacowny tyłek. A więc stało się! Nieumiejętny Remus Lupin musiał wymyślić obiad. Mięsny. Chciałbym przynajmniej, ale zupełnie nie wiedziałem, co byłoby właściwe. Tak jest, kiedy nie ma się ochoty na nic, ale ma się ją na wszystko!
- Chyba powinienem na coś zapolować zamiast odmrażać. - rzuciłem z przekąsem w przestrzeń i zanurkowałem w zamrażalniku. - Za dużo roboty, nie odmrozi się... Wróć! Gdzieś musi być książka z zaklęciami kuchennymi! - zamiast wyjmować mięso zacząłem krążyć po kuchni w poszukiwaniu książki. Mama na pewno miała jakąś przydatną! A może kucharki z wprawą nie trzymały czegoś podobnego przy sobie? Przecież nie mogłem budzić mamy żeby zapytać o coś równie podstawowego! Ale eksperymentować też nie mogłem. To byłoby nieodpowiedzialne i mógłbym zmarnować dobre mięso.
Zawahałem się. Nie musiałem być osobą trzecią by zauważyć pewną zależność, która mogła mnie niepokoić. Ciągle myślałem o mięsie! Gdybym był teraz z przyjaciółmi na pewno uznaliby, że staję się niebezpieczny i mogę w każdej chwili zaatakować człowieka dla świeżej krwi i ciepłego mięcha.
- Zmiana planów. - oznajmiłem jakby ktoś tu jeszcze ze mną był, ale lepsze to niż Zardi, która przyznała mi się kiedyś, że ma nawyk matkowania samej sobie i potrafi nawet w myślach rzucić do siebie „nie to nie! Nie ja będę to musiała odpokutować! Sama się wszystkim zajmiesz, bez mojej pomocy!”. Ze mną nie było więc aż tak źle.
Zabrałem się za krzątanie po kuchni i wyjmowanie niezbędnych produktów na szybki obiad nie wymagający odmrażania.
Zawahałem się nagle i zmarszczyłem czoło tak bardzo, że przypominało nieświeże jabłko.
- Mamo! - krzyknąłem mając już w nosie szlachetny plan nie budzenia nikogo. Pobiegłem do pokoju rodziców, którzy nawet nie słyszeli, że krzyczę. Zafundowałem im niezbyt przyjemną pobudkę i wyciągnąłem mamę z łóżka. Byłem wielkoduszny bo przyniosłem jej szlafrok żeby przypadkiem nie czuła się niekomfortowo, gdyby pojawili się także nasi goście. Nie powiedziałem o co chodzi, ponieważ nawet nie przeszło mi to przez gardło. Musiałem jej to pokazać!
I pokazałem. Podniosłem pokrywę zamrażalki i wskazałem na zamrożone oczy spoglądające ślepo z worka. Nie zwróciłem na nie uwagi, tak były abstrakcyjne, ale nagle zwyczajnie mnie olśniło i uświadomiłem sobie, że mamy w zamrażalniku OCZY!
- O, Merlinie! - jęknęła mama, a ja pchany złym przeczuciem otworzyłem szafkę z przetworami, których resztki zostały po zimie.
- Richard! - wrzasnęła tak, że musiałem zasłonić uszy. Tak jak się obawiałem, w szafce stały słoje z marynowanymi oczami i właśnie zaczynało mnie mdlić na ich widok. Moja mania mięsa chyba dobiegła końca, ponieważ nie tknąłbym go w tej chwili. Nawet moje śniadanie groziło wybuchem. - Zabiję go! Zabiję! - odgrażała się mijając w drzwiach wystraszonego tatę, który nie zdążył nawet zapytać, co się dzieje. Pokazałem mu więc swoje odkrycie, a on zwyczajnie zwymiotował do zlewu. Miałem tatę mięczaka. Chociaż nie. Miałem tatę mugola, a to czasami oznaczało po prostu to samo. Ja nawykłem do małych oczu płazów, które rzadko, ale jednak czasami wykorzystywało się na eliksirach, ale nigdy nie były świeże! Zawsze były ususzone i kupowane w sklepach, więc nie wiedziałem, czy aby na pewno są takie prawdziwe, jak mogłoby się wydawać. W końcu czarodzieje mieli swoje sposoby na tworzenie zamienników o tych samych właściwościach.
Te oczy, które mieliśmy teraz w domu bynajmniej nie należały do płazów. Były duże, może nawet wielkie, a ich świeżość potwierdzała zawartość żołądka taty.
- Remusie, przepraszam, ale muszę wyjść. - powiedział niewyraźnie, znowu zwymiotował i umknął w miarę możliwości do łazienki, gdzie pewnie oddał się powtórce z rozrywki i wziął zimną kąpiel. I niech mi ktoś kiedyś powie, że kobiety to słaba płeć, kiedy moja mama była tylko wściekła, tata wymiotował, a mnie ciągnęło by również to zrobić. Miałem jednak w sobie wiele z mamy, więc nie odczułem tego tak dotkliwie. Albo nadal działa adrenalina.
- Ajć, ajć, ajć, ajć, ajć... - wuj znaczył swoje przyjście okruszkami jęków. Mama przyciągnęła go za ucho i dosłownie wsadziła jego głowę najpierw do zamrażalki, a później do szafki z przetworami.
- Co to ma być?! - wrzeszczała czerwona ze złości. - Co to...
- Oczy! - przerwał jej wuj. - Nie miałem co z nimi zrobić żeby się nie zepsuły! To taki egzotyczny przysmak! Sarnie, baranie, są różne rodzaje. W zalewie octowej, mrożone do zup i sosów...
- Jesteś chory!
- Nie. Jestem otwarty na nowości kulinarne. - wuj nie wydawał się wcale przejęty. - Są znakomite! Najlepsze smażone na głębokim tłuszczu! Najlepsi kucharze przygotowują je tak, że kiedy przegryziesz chrupiący wierzch ze środka wypływa... - nie skończył, bo przerwałem to odgłosem wymiotowania do zlewu. Dokładnie w miejscu, w którym robił to wcześniej tata.
Moje mięsne śniadanie miało nieprzyjemny kolor i paskudny zapach, co zmuszało mnie do dalszych wymiotów. A więc jednak wcale nie byłem tak twardy jak mama. Tylko kto normalny, poza nią oczywiście, wytrzymałby coś tak obrzydliwego?! Oczy na chrupko z płynnym środkiem?! Bez takich!
- …jak jajko. - skończył jednak wuj. - Przecież nie są ludzkie! - oburzył się po chwili. - Rozumiem, że jesteście zamknięci na nowości i nie nadajecie się do podróżowania, ale nie wyrzucę drogich rarytasów kulinarnych tylko dlatego, że wy nie rozumiecie jak są wyśmienite!
Z jakiegoś powodu pomyślałem o Jamesie, który potrafił zamienić się w jelenia, przypomniałem sobie duże, ślepe oczy w słoiku i mdłości wróciły ze zdwojoną siłą. Mój żołądek wylazł na lewą stronę, kiedy go opróżniałem nawet z żółci. Nie spojrzę więcej na mięso!
- Widzisz do czego doprowadziłeś?! - oskarżała brata mama. - Będziesz sprzątał po tym wszystkim, a oczu masz się pozbyć!
- Tata wymiotuje w łazience. - powiedziałem słabo. Oczy miałem załzawione, głowa mi pulsowała i była okropnie ciężka.
- Cudownie! - w jej głosie zabrzmiało prawdziwe zadowolenie. - Będziesz sprzątał kuchnię i łazienkę, odmrozisz lodówkę i wyszorujesz półkę! Nie chcę widzieć ani śladu tych twoich smakołyków, Richardzie! To obrzydliwe i powinieneś się cieszyć, że nie każę ci zjeść wszystkiego co leżało z tymi twoimi paskudztwami! Ja zajmę się teraz moimi chorymi przez ciebie mężczyznami, a ty zabieraj się do roboty! Chodź, Remusie, spokojnie. - objęła mnie ramieniem. - Mamusia da ci zaraz eliksir i obaj z tatą będziecie jak nowo narodzeni. - mówiła czule i rzucała wściekłe spojrzenia swojemu bratu. - Chodź, chodź. Gładziła mnie po głowie.
- Mamo, zostanę wegetarianinem. - oświadczyłem, kiedy miałem pewność, że nie wymknie mi się to spod kontroli i nie zabrudzę schodów.
- Wilkołak wegetarianin? To dopiero coś nowego, skarbie. - próbowała żartować, ale ja naprawdę nie mogłem nawet myśleć o mięsie bez chęci zanurkowania głową w muszli klozetowej.
Kiedy weszliśmy do łazienki tata leżał na chłodnych płytkach i starał się oddychać głęboko uspokajając swoje nadszarpnięte nerwy. Był blady i wątpiłem, czy zdoła dowlec się do pokoju bez wymiotowania. Właśnie dlatego mama zostawiła nas obu i sama poszła szukać swoich niezawodnych specyfików.
- Więc też wymiękłeś? - zapytał tata. Wydawał się pocieszony tym faktem.
- Nie pytaj, tato. Nie chcesz wiedzieć. - uciąłem. Nie chciałem przecież żeby się wykończył!
Nigdy więcej mięsa! A już na pewno nie tknę oczu! Aż poczułem nieprzyjemne ciarki na całym ciele, kiedy o nich pomyślałem.
I tak oto moje plany na zaimponowanie rodzinie i zrobienie obiadu legły w gruzach. Niewyspane Remusy Lupiny nie są stworzone do gotowania!

syaoi43