sobota, 13 czerwca 2015

URLOP TWÓRCZY NA MOONLIGHT SECRET

[polldaddy poll=8928652]

Jak pewnie się domyślacie po przeczytaniu tytułu tego wpisu, biorę dwa tygodnie z hakiem urlopu twórczego. Zmusza mnie do tego fakt, iż nie jestem zadowolona z moich wpisów ostatnimi czasy i chciałabym trochę odpocząć, mając nadzieję na nowe siły oraz ciekawe pomysły.

Na pewno pamiętacie moje notki z początków istnienia bloga. Były słabe, ale tam ciągle coś się działo, a teraz częściej przynudzam, co mnie samą irytuje. To już ostatni rok chłopaków w szkole, więc chciałabym żeby coś się działo, żeby wykorzystali ten czas maksymalnie.
Tak więc...

OD DNIA 13 CZERWCA DO 30 CZERWCA JESTEM NA URLOPIE TWÓRCZYM. W TYM CZASIE NOTKI NIE BĘDĄ SIĘ POJAWIAĆ!

Wracam do Was 1 lipca, czyli na dzień przed 9 URODZINAMI BLOGA! Postaram się pomyśleć nad czymś interesującym by uczcić ten dzień. Ależ ten czas leci...
Mam nadzieję, że na mnie poczekacie i zechcecie spędzić ze mną i Moonlight Secretem niezapomniane wakacje!

Harry.Potter.full.1256670

środa, 10 czerwca 2015

Wstęp do planu Zardi

12 października
Zapomniałem o tym dniu. Z całą powagą musiałem to przyznać przed sobą i innymi. Było mi wstyd z tego powodu, ponieważ obiecałem pomóc, ale zapomnienie było silniejsze ode mnie. Teraz patrzyłem ze wstydem na karcącą minę Zardi, która stała na środku naszego pokoju z różdżką w ręce, jakby trzymała w niej bicz. Była urażona tym, że wystawiliśmy ją do wiatru, a przecież wszystko zaplanowała w najdrobniejszym nawet szczególe.
Jej plan był prosty, ale jednocześnie niebezpieczny, jak i całe to przedsięwzięcie, które było wręcz szalone.
- Nie planuję stąd wyjść, więc rozbierajcie się przy mnie. - zakomenderowała, jakby miała to we krwi. - Będę patrzyć, chociażbyście świecili mi przed oczyma gołymi tyłkami! Jazda, jazda! Obiecaliście, wszystko jest przygotowane, więc nie pozwolę Wam się teraz wycofać! Za nic w świecie, więc do dzieła, do dzieła!
Jak obiecała, tak stała. Trochę mnie to rozpraszało, ale nie miałem innego wyjścia, jak tylko wytrzymać to palące, niemal żrące spojrzenie i ubrać się wygodnie.
- A moja peleryna? - zapytał w pewnej chwili James.
- Spokojna twoja dosłownie rozczochrana, J. Mam ją. Była mi przecież potrzebna żeby ich uśpić. Bez tego ani rusz. - dziewczyna uśmiechnęła się pewnie. - Pomyślałam o wszystkim. Będzie nam też niezbędna, żeby przenieść te dwie Śpiące Królewny do Pokoju Życzeń. Jeśli ktoś zobaczy nas to pół biedy, ale jeśli zobaczy nas i unoszących się przed nami nieprzytomnych gości... Cóż. - wzruszyła ramionami – Każdy wie, że skończylibyśmy marnie. Nie na stosie, ale jednak marnie.
- A jeśli się obudzą? - Syriusz w dalszym ciągu podchodził do wszystkiego sceptycznie. Dziwaczna sesja zdjęciowa dwóch irokezów wcale do niego nie przemawiała. Gregoire jest drobniejszy, więc może prześpi wszystko, ale Noah?
- Spokojnie, mówię, że zadbałam o wszystko. Będzie dobrze, jeśli wstaną na zajęcia jutro. - przyznała z niewinną miną. - Mogłam trochę przesadzić z kropelkami nasennymi.
- Chyba ich nie otrułaś?! - Syri wyglądał na przestraszonego.
- Nie! Daj spokój, nie jestem seryjnym mordercą tylko niezrównoważoną nastolatką! - prychnęła. - Zresztą, nie szukaj wymówek tylko ubieraj dupę!
- Co ja bym bez ciebie zrobił, Zardi. - narzekał, ale ubrał się i zniechęcony poczłapał za dziewczyną, która poprowadziła nas najbezpieczniejszymi korytarzami.
Naturalnie zabraliśmy ze sobą naszą mapę, która pomogła nam unikać woźnego i kręcących się wciąż nauczycieli, a działania Zardi okazały się dodatkową pomocą. W takich warunkach nic nie mogło stanąć nam na drodze i rzeczywiście nic na niej nie stanęło. Byliśmy nietykalni, niewidzialni, niezwyciężeni i szybcy.
Nie tylko z łatwością dotarliśmy pod drzwi pokoju zajmowanego przez francuza, ale i dostaliśmy się do środka niemal niesamowicie łatwo, ponieważ przyjaciółka zostawiła otwarte drzwi, kiedy wymykała się z pokoju po wcześniejszym uśpieniu nieświadomego niczego młodego mężczyzny. Peleryna Niewidka Jamesa okazała się więc kluczowa dla powodzenia naszej sprawy.
Pokój był skąpany w półmroku, jako że poza zapaloną lampką na nocnej szafce oraz księżycem za oknem, nic nie rozjaśniało pomieszczenia. Noah leżał z twarzą na niewielkiej, drewnianej komódce i nie mogłem uwierzyć, że dziewczyna zostawiła go śpiącego na zalanych herbatą papierach, które dostrzegłem pod nim.
Pochrapywał cicho, co składałem na karb niewygodnej pozycji, ponieważ ciężko było uwierzyć, że ktoś tak jaki on potrafi wydawać tak nieprzyjemne, chociaż ludzkie dźwięki.
Zardi właśnie rzucała zaklęcie na nieprzytomnego młodego mężczyznę, kiedy coś sobie uświadomiłem. Coś kluczowego.
- Chwila moment. - wstrzymałem ją. - Gregoire jest ślizgonem, więc jak chcesz go dorwać? Przecież nie wejdziemy do ich dormitorium.
- Nie musimy. Zwabiłam go w inne miejsce, podstępem napoiłam moją nasenną mieszanką i teraz śpi jak zabity za jednym z gargulców.
- Jeśli powiąże cię z całą tą sprawą... - Syriusz był poważny i gdyby dać mu chwilę to najpewniej warczałby na dziewczynę jak zły pies. Ona nic sobie jednak z tego nie robiła i dalej kontynuowała rzucanie odpowiednich zaklęć unosząc śpiące ciało ponad ziemię, w czym pomagał jej James.
- Chyba nie sądzisz, że taki typ jak on wyszedłby z dormitorium w środku nocy dla takiej mnie? - dziewczyna spojrzała na Blacka sceptycznie i pokręciła głową z niezadowoleniem. - Jest przekonany, że zakochała się w nim jakaś fantastyczna piękność i chciała się spotkać w nocy aby nikt ich nie rozpoznał, bo jest zbyt wstydliwa.
- Zbyt wstydliwa żeby się pokazać, ale wystarczająco odważna żeby wyznać uczucie?
- Oj, przestań się czepiać, Black. - syknęła poirytowana dziewczyna. - To facet, nie myśli racjonalnie! Idziemy! - ponagliła manewrując śpiącym nauczycielem. Jej się nie odmawiało, więc bez słowa sprzeciwu podążaliśmy za nią jak wierny zwierzyniec. Ona potrafiła zjednać sobie wiernych przyjaciół i my takimi właśnie byliśmy, chociaż czasami narzekaliśmy na nią i nie do końca myśleliśmy podobnie.
Wymienialiśmy się obowiązkiem utrzymywania ciała Noah'a w powietrzu nie chcąc by któreś z nas zmęczyło się przedwcześnie i pozwoliło mu upaść na ziemię. Byłoby to dalekie od czyjegokolwiek bezpieczeństwa, więc woleliśmy użyć głowy zamiast pójść na łatwiznę. Musieliśmy przecież zająć się jeszcze jedną osobą, więc przesadne magiczne zmęczenie dałoby się nam we znaki. Nic więc dziwnego, że Zardi zaczęła w końcu narzekać na swój brak pomysłowości. Mogła zwabić oba obiekty swoich dziwacznych westchnień od razu pod Pokój Życzeń i przynajmniej miałaby z głowy lewitację. Naturalnie nam również się oberwało, ponieważ nie doradziliśmy jej w tej kwestii.
- Jesteście beznadziejni, a ja nie lepsza. - podsumowała.
Mimo wszystko bez problemu dotarliśmy pod Pokój Życzeń, który dziewczyna ukształtowała w taki sposób, jaki najbardziej jej odpowiadał. Kiedy Noah wlatywał do środka musiałem przyznać, że wnętrze robiło niesamowite wrażenie. Orientalne draperie, barwne, jedwabne poduchy rozrzucone po ogromnym, stosunkowo niskim łóżku, stolik pełen owoców, karafka z winem. Wątpiłem jednak by było to czymś więcej niż zwykłym elementem dekoracyjnym. Musiałem przyznać, że naprawdę się postarała i to nie tylko z Pokojem Życzeń, ale przede wszystkim z całym tym planem, nawet jeśli był niedoskonały.
Droga po Gregoire'a nie była już tak różowa. Okazało się, że w pobliżu śpiącego chłopaka kręci się kotka woźnego, co sprawiło, że mieliśmy złe przeczucia. Skorzystaliśmy z jednego z tajnych przejść by znaleźć się bliżej, obiektu naszego przekrętu, po czym ja i Zardi, jako dwie najdrobniejsze osoby z naszej czwórki, pod peleryną niewidką zakradliśmy się w miejsce, które zajmował chłopak z irokezem. Nie opłacało się zajść za skórę mojej przyjaciółce, skoro w taki sposób okazywała sympatię.
Wyczuwałem niebezpieczeństwo całym sobą, więc była to dla nas walka z czasem. Nie miałem wątpliwości, że zdrowo szurnięty kot woźnego coś zwietrzył i teraz zmierzał w stronę stworzonej przez Zardi nieprzytomnej Śpiącej Królewny. Czas nas gonił, a tymczasem Gregoire we śnie objął gargulca w taki sposób, że musieliśmy się nieźle główkować, aby odkleić go od kamiennej postaci. Ostatecznie w ostatniej chwili zdążyliśmy wciągnąć go pod pelerynę. Kot węszył, pomrukiwał niezadowolony i przygotował się do skoku. Na szczęście wspólnie z przyjaciółka zareagowaliśmy w tej samej chwili i wysunęliśmy się z kąta w momencie, kiedy kocica odbiła się od ziemi. W konsekwencji uderzyła prosto w kamiennego gargulca, co przyjęliśmy nie bez satysfakcji. Wykorzystaliśmy jej oszołomienie ciągnąc nieświadomego chłopaka między sobą prosto do tajnego przejścia, które Syri i J. trzymali dla nas otwarte.
Westchnąłem z ulgą znajdując się w bezpiecznym miejscu. Tutaj nic mi nie groziło i mogłem ze spokojem otrzepać się z dreszczy jak mokry pies pozbywa się wody.
- Mało brakowało! - powiedziałem, streszczając kolegom wszystko w kilku zdaniach. Teraz znowu posłużyliśmy się magią lewitując drugi element dziwacznego projektu Zardi do Pokoju Życzeń, który miał stać się dla nas bezpiecznym azylem.
Niestety właśnie w chwili, kiedy mieliśmy wyjść z przejścia na korytarz, usłyszałem głos dyrektora. Nie rozróżniałem słów, tak jak nie mogłem skojarzyć męskiego głosu osoby, z którą rozmawiał. Przechodzili jednak bardzo blisko nas, więc mieliśmy ogromne szczęście, że nie nadzialiśmy się na nich idąc korytarzem. W innych okolicznościach na pewno chciałbym zbadać to tajemnicze nocne spotkanie Dumbledore'a, ale teraz nie miałem na to czasu. Złożone przyjaciółce obietnice wzywały.
Przyznaję, w tamtym momencie serce waliło mi jak młotem i podejrzewałem, że przyjaciele czują się równie niepewnie. Ich oddechy były ciężkie, chociaż nie byłem do końca pewny, czy nie słyszę przypadkiem swojego nerwowego sapania. Niemal na paluszkach wyszliśmy z ukrycia i skierowaliśmy się do jedynego bezpiecznego w tej chwili miejsca, gdzie czekał już na nas uśpiony Noah.
Dopiero w chwili, kiedy Gregoire wylądował na łóżku obok przyszłego nauczyciela, poczułem ogromną ulgę i uszło ze mnie całe napięcie, które wcześniej czułem.
Najtrudniejsze mieliśmy już za sobą.

niedziela, 7 czerwca 2015

Remus obolały

5 października
Cudownie uzdrowiony, zwolniony ze Skrzydła Szpitalnego i z jakiegoś powodu zaopatrzony w ból głowy, siedziałem jak struty w Pokoju Wspólnym, podczas kiedy Zardi przetrząsała swoją torbę w poszukiwaniu zaginionego zadania z transmutacji, które jej pożyczyłem. Nie wiem, w jaki sposób można zgubić coś tak cennego w przeciągu dwóch godzin, ale pewnie nie chciałbym nawet wiedzieć.
- Musi gdzieś być! - denerwowała się dziewczyna. - Przepisywałam je... to znaczy przerabiałam, ale wiesz o co mi chodzi! W pokoju, żeby mnie nikt nie nakrył w bibliotece. Schowałam do torby z zamiarem oddania i... i wtedy widziałam je ostatni raz! Merlinie, ależ bajzel w tej torbie! - wyrzuciła z niej wszystko na blat stolika. - „Taniec wampirów”, urocze, ale to nie to. - wrzuciła książkę do torby. Uznała, że jeśli dotknie wszystkiego, to może jakimś sposobem przypomni sobie coś, o czym zapomniała i naturalnie dowie się, co z moim zadaniem. - Balsam do ust. Szukałam go tydzień temu i nie znalazłam. Miło, że się pojawił. - kolejna rzecz wylądowała w torbie. - Stare Fasolki Wszystkich Smaków... Nie polecam, ale sama je jem, bo zawsze zapominam, że jakieś miałam i przypominam sobie dopiero, kiedy są gumowate i stęchłe. - w taki sposób przedarła się przez swój śmietnik i w dalszym ciągu nie miała pojęcia, gdzie podziało się moje zadanie.
Naprawdę nie miałem ochoty pisać wszystkiego raz jeszcze, ale nie miałem też sił żeby ruszyć się z miejsca lub chociażby denerwować.
- Znajdę je, Remi! Naprawdę je znajdę! Albo oddam ci swoje. - obiecała.
- Remus Lupin? - usłyszałem wzywający mnie głos McGonagall. Nie ważne o co chodziło, na pewno nie miało to pomóc mojej obolałej głowie.
- Tutaj! - wstałem z miejsca i pokazałem się.
Kobieta zbliżyła się do nas i zamachała mi przed nosem moim zadaniem. Zardi pobladła, a ja z trudem mogłem zebrać myśli.
- Gdzie pani to znalazła?! - wybuchnęła przyjaciółka, a muszę przyznać, że w improwizacji była najlepsza. - Tyle tego szukałam! Przetrząsnęłam każde miejsce, w którym mogłam to zapodziać! Ale przecież nie wynosiłam stąd rzeczy Remusa... - zmarszczyła brwi, a nauczycielka wpatrywała się w nią z ponaglającym pytaniem w oczach. - Przegrałam zakład z Remusem i za karę muszę nosić za nim jego rzeczy. Już się bałam, że zgubiłam jego zadanie. - przyznała i zgarnęła do swojej torby wszystko, co leżało jeszcze na stole. - Nawet zaczęłam przeszukiwać swoje rzeczy żeby się upewnić, czy przypadkowo nie pomieszałam sobie toreb. Nie ważne! Skąd pani to ma, jeśli mogę zapytać?
- Jakimś dziwnym sposobem, to oto zadanie znalazło się pod drzwiami mojego gabinetu.
- Hę? - Zardi miała naprawdę głupią minę, ale moja na pewno nie była lepsza. - To niemożliwe. Nie było mnie w tamtych rejonach dzisiaj. Remi?
- Nie. - pokręciłem głową.
- Czyli to fizycznie niemożliwe.
- Ale magicznie tak. - zauważyłem. - Może ta osoba, która chce pozbyć się Jamesa teraz szkodzi jego znajomym.
- Lupin! - krzyk Evans był chyba najbardziej irytującym dźwiękiem, jaki mogłem w tej chwili usłyszeć. Moja migrena najwyraźniej miała mi dzisiaj rozsadzić głowę. - Och, przepraszam pani Profesor. Nie widziałam, że pani tu jest. - ukłoniła się nauczycielce i spojrzała na mnie wściekła. - Lupin, co twoje gacie robią w mojej bieliźnie?! - zamachała mi przed twarzą moimi bokserkami. Czy to był jakiś światowy dzień majdania mi wszystkim, co popadnie przed oczyma? - Poznajesz? Są nawet podpisane! Co robiły u mnie?!
- Nie mam zielonego pojęcia. - westchnąłem i spojrzałem na nauczycielkę. - Mówiłem pani, że to musi mieć związek z Jamesem? W przeciwnym razie, co moje bokserki... w gwiazdki... robiłyby między barchanową bielizną mojego największego wroga i jednocześnie dziewczyny mojego przyjaciela? I to całe zadanie z transmutacji akurat pod pani drzwiami? Niedługo ktoś wbije mnie w sukienkę Kapturka z Ever After High i wyjdzie, że lubię takie przebieranki.
- Co to jest Ever After High? - McGonagall uniosła brew i spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Yyy, nie chce pani wiedzieć.
- Uwielbiam Ever After High! - Zardi zapiszczała z podniecenia.
- Tak, wiem. - przyznałem ciężko. - W jakiś sposób się przecież o tym dowiedziałem. - myślę, że to wystarczyło nauczycielce transmutacji, ponieważ nie chciała nas dłużej słuchać. Wyszła z Pokoju Wspólnego, ale miałem wrażenie, że zajmie się całą sprawą na poważnie. W końcu niedługo mogło się zrobić naprawdę nieprzyjemnie. Tak jak było w przypadku Jamesa, który ostatnio miał trochę spokoju, a teraz siedział u dyrektora, z którym musiał omówić kilka spraw dotyczących jego ochrony. Tym bardziej, że zbliżały się pierwsze mecze quidditcha, których nigdy by sobie nie odpuścił. Ostatni rok nauki, najlepszy szukający szkoły. Nie, nie James Potter. On żył tym sportem i sławą, jaką dzięki temu zdobywał.
- A właśnie, Evans. - zatrzymałem dziewczynę zanim odeszła. - Nie zastanawiałaś się przypadkiem, czy to wszystko, co przytrafia się ostatnio Jamesowi to nie sprawka jakiejś zazdrosnej dziewczyny, która jest wściekła o wasz związek? - spojrzała na mnie ostro, odwróciła się na pięcie i oddaliła bez słowa. - Dzięki za gacie! - zdążyłem tylko rzucić. Cóż, nie zależało mi na rozmowie z nią, ale byłoby miło gdyby łaskawie wzięła sobie moje słowa do serca. Nikt tak nie obroni Jamesa jak jego wściekła na cały świat ukochana.
Miałem tylko nadzieję, że Syriusz jest w jednym kawałku. W końcu był u Victora w sprawie run odnawiających, które chcieliśmy wypróbować na zniszczonym wyjcu. Tylko o Petera nie musiałem się martwić. Był tak nieznaczący dla świata, że nikt nie zawracałby sobie głowy szkodzeniem mu. Zresztą on sam był tak zajęty śledzeniem Narcyzy, że świata poza tym nie widział.
Już widziałem oczyma wyobraźni, jak ktoś usilnie stara się zrobić mu krzywdę, ale nieświadomy, zakochany na zabój graniczący z głupotą chłopak po prostu wymyka się wszystkim pułapkom nie wiedząc, że w ogóle to robi. Mający go rozciąć topór zbroi opada, a Peter po prostu zatrzymał się wcześniej, bo zauważył na ziemi zgubioną przez Narcyzę spinkę lub pobiegł szybciej ponieważ ją zobaczył gdzieś przed sobą. To wszystko tak przerażająco do niego pasowało.
Spojrzałem na Zardi, która z prośbą w oczach wpatrywała się we mnie intensywnie. Wiedziałem czego chce i nawet nie miałem siły odmówić jej tej odrobiny męczącej przyjemności. Zgodziłem się więc usiąść z nią na dłużej i wysłuchać jak piszczy na temat swojej dziwacznej baśniowej serii magicznego wszystkiego, którą zaraziła się od jednej z koleżanek.
Nawet nie wiem kiedy przysnąłem uśpiony jej monotonnym kwileniem. Odzyskałem jednak świadomość bardzo szybko, ponieważ ona nadal mówiła i podniecała się wszystkim, co było związane z jej kolejną już pasją. Nie wiem w jaki sposób potrafiła oddać jedno i to samo serce kilku sprawom jednocześnie, ale tak właśnie działała. Depresyjny wampir z książki, baśniowe córki i synowie w magicznej szkole baśni, japońskie komiksy o gejach, przedstawienie teatralne o Czerwonym Kapturku, wielki przekręt niemoralnej sesji fotograficznej. Na pewno o czymś jeszcze zapomniałem, ale nie wiem czy to pomogłoby mi ją zrozumieć. Ta dziewczyna była po prostu szalona! Ale była też moją przyjaciółką i wiedziałem, że mogę na nią liczyć w każdej chwili.
- Remi, ale pamiętasz, że dzisiaj jest pełnia, prawda? - zadała niespodziewanie pytanie, które nie tylko przykuło moją uwagę, ale także zaskoczyło mnie mocno. Ona wiedziała, jaka jest odpowiedź, a ja nie mogłem uwierzyć, że naprawdę o tym zapomniałem.
Tyle się ostatnio działo, że wypadło mi z głowy, na czym świat stoi! Zapomniałem o pełni. Pełni, która przypadała na dzień, kiedy to byłem obiektem nienawiści skrytobójcy polującego na Jamesa. Mogłem pocieszyć się tylko tym, że nasza mapa Hogwartu została ukończona i teraz mogliśmy z chłopakami bez przeszkód przechadzać się korytarzami będąc niezauważonymi przez nikogo, ale doskonale wiedząc, gdzie kręcą się inni.
- Pomóc ci jakoś? - zaproponowała Zardi, ale pokręciłem głową odmawiając.
- Dziękuję, ale nie trzeba. Dam sobie radę ze wszystkim. Zaszyję się w mojej dziupli, przemienię i będzie jak znalazł.
- W razie problemów wiesz gdzie mnie szukać. - uśmiechnęła się naprawdę czarująco.
Tak. Na niej zawsze mogłem polegać, a teraz pomogła mi oswoić się z myślą, że dziś w nocy będę musiał opuścić przyjaciół. I pomyśleć, że powód mojego bólu głowy był tak oczywisty, a ja zwyczajnie nie mogłem na to wpaść. Wilkołak zapominający o przemianie? To dopiero kpina! W moim dotąd nudnawym życiu nagle za dużo się działo i takie były tego skutki. Tęskniłem za prostymi czasami pierwszych klas szkoły, kiedy to moją głowę zaprzątały tylko miłostki innych, zabawa, psoty i nikt nie polował na mojego przyjaciela, ani nie chciał mi zaszkodzić. Dorastanie było koszmarem.

019

środa, 3 czerwca 2015

Gra w opowiadania

Wziąłem głęboki oddech opierając policzek na dłoni i wpatrywałem się w pomięty, poniszczony świstek papieru, który kiedyś był zgrabnym, denerwującym wyjcem.
- Kto cię tak załatwił? - pytałem nie oczekując żadnej odpowiedzi. Nie miałem pojęcia, co z nim począć, jak wydobyć z niego jakiekolwiek informacje na temat adresata. Nie dawało mi to spokoju, nie mogłem nawet spokojnie sypiać, chociaż przyznaję, że nie narzekałem na jakość moich snów.
- Daj spokój, Remusie. Takim intensywnym wpatrywaniem się w niego nic nie zdziałasz. - Syriusz przerwał mi moje „wgapiania się”. Musiałem mu przyznać rację, chociaż nie miałem zielonego pojęcia, co innego mógłbym zrobić. Przecież nie miałem żadnej alternatywy, kiedy moje myśli były zmonopolizowane przez wyjca. Najwyraźniej za bardzo się w to angażowałem. A może tylko mi się wydawało?
Jedno spojrzenie na sceptyczną minę Syriusza i już wiedziałem, że na pewno nie groziła mi normalność. Byłem szalony, ale Syri był gorszy. Teraz udawał obojętnego, ale szalał ze złości, kiedy nie patrzyłem, ponieważ on także nie wiedział jak dojść do ładu i składu z listem.
- Uważam, że powinniśmy zagrać w jakąś grę. - Black nie dawał za wygraną próbując odsunąć mnie od sprawy, która nas najbardziej w tej chwili powinna zajmować, a w przypadku której utknęliśmy w martwym punkcie.
Nie chciałem z nim walczyć, ponieważ nie miałem szans na wygraną. Poddałem się więc jego woli, która nie była wcale taka zła, jakbym chciał to sobie wmawiać.
- W co? - postawiłem sprawę jasno. - A najważniejsze, tylko my gramy czy oni też? - wskazałem na przyjaciół, z których jeden spał, zaś drugi dumał z miną zawodowego głupka.
- Postaramy się wymyślić grę dla nas wszystkich. A przynajmniej dla naszej trójki, bo nie wypada męczyć Petera bardziej niż jest już umęczony. To poczciwa dusza, ale nie służy mu Skrzydło Szpitalne. Jest leniwy, a tutaj staje się jeszcze bardziej leniwy.
- Jest mniej i zawsze może więcej? - uniosłem brew.
Syri spojrzał na mnie w sposób świadczący o tym, że najwyraźniej nie czuję się zbyt dobrze psychicznie. Nie skomentowałem tego. W końcu moje pytanie naprawdę było bardzo dziwaczne i cały czułem się teraz nieswojo. Może zbyt dużo wypoczynku dawało mi się we znaki? Lub nie służyła mi atmosfera przesadnego luzu, zbyt długie godziny snu, ciągły odpoczynek, paskudne lekarstwo Pomfrey, zatrucie. Powodów mogło być wiele i żaden nie wydawał mi się właściwy.
- Powiedzmy, że zagramy w opowiadania. Z nauczycielami, żeby było wesoło.
- Ja zaczynam! - James nagle zainteresował się naszą konwersacją i już rozmasowywał dłonie, jakby były mu potrzebne do zabawy. - Powiedzcie mi o kim chcecie.
- Slughorn. - zaproponował Syriusz.
- Wavele. - dodałem do pary. Black spojrzał na mnie jak na oprawcę, ale słowo się rzekło. Teraz wszystko zależało do Jamesa.
- Trudne! - pożalił się okularnik, ale od razu zaczął myśleć. - Dobra, coś mam. Victor Wavele ma w sobie krew ludzi północy, ale ucząc w Hogwarcie był zmuszony ograniczyć barbarzyńskie praktyki swoich przodków. Postanowił jednak nagiąć szkolne zasady. Wyjął więc z kufra ukrytą dotąd kuszę i strzałki do niej, po czym późnym wieczorem wymknął się z zamku na polowanie. Nie chcąc przypadkowo zranić jednorożca, za cel obrał sobie dzika. Długo chodził i szukał swojej ofiary, ale w końcu zwietrzył wielkiego guźca szukającego w krzakach korzonków. Bestia niewątpliwie była wielka, więc postanowił nas początek ją rozjuszyć, a później zabić z głową, ponieważ na dziki nie polowało się z byle kuszą. Nie posiadał odpowiednio mocnej, długiej i ostrej broni by ugodzić po samo serce, ale wtedy nie byłoby zabawy. - doskonale wiedziałem, co będzie dalej, ale słuchałem. - Użył runy widzenia aby namierzyć tyłek bestii i wystrzelił trafiając prosto w jej wielki zad. Usłyszał ryk rozwścieczonego guźca, który do złudzenia przypominał ryk Slughorna. Szybko zrozumiawszy swoją pomyłkę, Wavele uciekł na drzewo w ostatniej chwili by schować się przed wybiegającym z krzaków, wściekłym Slughornem, któremu z pośladka sterczała strzałka. Slughorn nigdy się nie dowiedział, kto do niego strzelił, za to Wavele wyleczył się z namiętnego uwielbienia do polowań. Koniec!
- Przewidywalne, ale dobrze rozegrane. - przyznałem. - Pora na Syriusza, bo sam tę zabawę wymyślił. Hm... Seed.
- I Camus!
- Auć! - przyznałem.
- No chyba Was... - Syriuszowi nie spodobała się para, z którą miał wymyślić swoją historię i nie mogłem mu się dziwić. O wiele łatwiej wymyślało się coś o ludziach, których nie znaliśmy zbyt dobrze. Camus należał za to do grona osób znanych nam doskonale. - Seed w młodości uwielbiał mecze quidditcha, a najbardziej imponował mu młody Marcel Camus, prawdziwa francuska legenda. Marzył o tym by być taki jak on i nawet nie zauważył, kiedy zapałał uczuciem do zupełnie niedostępnego sportowca. Kiedy dowiedział się, że po poważnej kontuzji jego idol uczy w Hogwarcie też chciał tutaj trafić, więc wymienił się z siostrą. Przy pierwszej możliwej okazji wyznał Camusowi miłość, ale dostał kosza, ponieważ nauczyciel był już żonaty i kochał swoją żonę tak bardzo, że nie planował jej wymieniać na inny model. Seed musiał więc pocieszyć złamane serce, a Camus uznał to wydarzenie za tak mało znaczące, że zwyczajnie o nim zapomniał. Nie powiedział o tym nawet swojej żonie, którą był Fillip Ballack. - spojrzał na nas chmurnie. - Nic innego nie wymyślę i bez takich zagrań poniżej pasa! - warknął.
Przyszła moja kolei i teraz najchętniej zrezygnowałbym z gry, ale przyjaciele nigdy by mi na to nie pozwolili. Musiałem więc się skompromitować by moja kolejka przeszła.
- Nieznany nikomu za dobrze profesor Mikolaj Pjec! - Syriusz wyraźnie chciał się mścić.
- I dyrektor. - zadecydował James. To było szczęście w nieszczęściu.
- Wszyscy znają historię tajemniczego gościa dyrektora i jego prawdopodobnego romansu z uczennicą. - zacząłem od razu improwizować. - Ale nikt nie znał prawdy kryjącej się za tym wszystkim. Tylko dyrektor wiedział, że tajemniczy, niepokazujący się uczniom na oczy profesor astronomii był w rzeczywistości kobietą. To z nią nocami spotykał się Dumbledore, z nią romansował i przeżywał uczuciowe wzloty i upadki, a ostatecznie po jednej chwili zapomnienia w swoim gabinecie, dowiedział się od niej, że będą mieli dziecko. Dyrektor zaczął więc studiować książki na temat ciąży i dzieci, a w czasie wakacji, kiedy uczniowie nie mieli o niczym pojęcia, urodziła mu się śliczna córka. Zamek jest duży, a liczba zaklęć nieograniczona, więc nikt nawet nie wie, że dziecko jest w szkole, a dyrektor i tajemniczy Mikolaj Pjec opiekują się nim na zmianę.
- To miało być krótkie opowiadanie, a nie domysły dotyczące teraźniejszości. - zauważył zgryźliwie Syriusz, ale nie dałem się sprowokować. Swoje odbębniłem, więc ponownie przyszła kolej na Jamesa. - Podniesiemy poprzeczkę. Jamesie, dla ciebie Filtch!
- Irma Pince? - zapytałem przepraszająco. Nie od dziś wiedzieliśmy, że tych dwoje coś ze sobą kręci.
- Naprawdę chcecie żebym wam opowiadał, jak to Filch przygwoździł Pince do jej biurka w bibliotece i ostro „tegował”? - mina Jamesa wskazywała wyraźnie na niechęć do opowiadania tego oraz niemoc do wymyślenia czegoś innego. - Jak całuje ją tymi krzywymi ustami i rozbiera to jej chude ciało? A teraz uwaga, romantyczna scena! Po wszystkim pieszczotliwie liczy jej wystające żebra, kiedy ona plecie warkoczyki z jego cienkich, rzadkich włosów.
- Dobra, zaliczyłeś! - Syriusz miał dreszcze. Ja też je miałem. Dreszcze obrzydzenia na myśl o tej dwójce razem. Fuj! Nie wiem, czy mogło być coś bardziej paskudnego.
- Więc jak? Slughorn i Sprout dla Syriusza? - James roześmiał się widząc nasze wykrzywione miny. Nie byłem w stanie ocenić, która para jest gorsza, ale najchętniej nie myślałbym ani o jednej, ani o drugiej.
- Jeśli tak ma teraz wyglądać nasza zabawa i ja dostanę parę Dumbledore/McGonagall to może dajmy sobie spokój z kontynuowaniem gry, co? - zmarkotniałem, bo jeszcze do niedawna całkiem nieźle się bawiłem.
- Prawdę mówiąc, mam teraz przed oczyma wszystkie te paskudne obrazy, więc wolałbym odpocząć. - Syriusz nadal otrzepywał się zniesmaczony wizjami najgorszych par naszej szkoły. Cieszyłem się, że ograniczyliśmy się do nauczycieli, a inni pracownicy byli jedną propozycją, bo nie zniósłbym dziwacznych pomysłów Pottera. Przecież zawsze mógł wymienić Hagrida! Fuj, to dopiero byłoby obrzydliwe!
- Wolę myśleć o tym wyjcu. - przyznałem z przekąsem i w ten oto sposób wróciliśmy do punktu wyjścia.
Wydaliśmy ciężkie zbiorowe westchnienie i prawdę mówiąc żaden z nas nie miał już na nic ochoty.

100311