środa, 30 grudnia 2015

New Year's Eve Special 2015

Mrok okrył ciepłym kożuchem ciszy całą okolicę, która skąpana w migotliwych światełkach wyczekiwała tej jednej, jedynej w roku godziny, kiedy to wszystko się skończy i wszystko się zacznie. Istna cisza przed burzą. Nawet wiatr osłabł w oczekiwaniu na ten wyjątkowy moment. Ile czasu jeszcze zostało? Godzina? Dwie?
- Sio! Ja jestem królem tego zamku, więc nikt nie ma prawa mi się tu kręcić! - Michael odgonił chłopaków kręcących się przy sprzęcie muzycznym.
Na zewnątrz mogła panować cisza, ale w domu, który właśnie okupowali było niebywale głośno. Z głośników płynęły właśnie ulubione kawałki długowłosego metala, który nie miał najmniejszego zamiaru opuszczać swojego stanowiska w pobliżu magnetofonu. To on wybrał playlistę na Sylwestrową zabawę i oddanie komukolwiek pałeczki nie wchodziło w grę. W tej chwili chłopak narkotyzował się bardzo szybką i mocną muzyką jednej ze swoich ulubionych piosenek oraz skrzekliwym, mocnym głosem wokalisty. Jego koledzy kiwali się w rytm, skakali, kręcili głowami robiąc wir ze swoich długich oraz przydługich włosów.
Te dźwięki były jak narkotyk, którego ciało i dusza potrzebują jak wody. Serce wypełniała radość, kiedy gitary, bas i perkusja wprawiały je w drżenie, zaś umysł wydawał się opuszczać ciało, kiedy w powietrze unosił się wyjątkowy głos wokalisty. Właśnie takie zespoły chłopak lubił najbardziej – wyjątkowe dzięki charakterystycznemu wokalowi.
Po jednym kawałku myśli zagłuszał kolejny. Wszystkie mocne, pełne ożywczej siły, jaka płynie z metalu, radości wyżycia się dźwiękiem, pełnego pasji głosu, tekstów przenoszących słuchacza do odległych krain. O tak, Michael doskonale wiedział jakie utwory powinien wybrać.
Fillip siedział z boku z kieliszkiem wina w ręce. Oczy miał zamknięte, na jego twarzy widniał pełen błogości uśmiech, zaś jego głowa kiwała się w rytm tych cudownych dźwięków. Wystarczyło na niego spojrzeć, by wiedzieć, że był koneserem. On nie słuchał, on płynął po dźwiękach, unosił się na ich falach. Jego usta poruszały się szepcząc tekst znanych sobie kawałków dopóki Marcel nie pochylił się nad nim i nie pocałował tych słodkich, ukochanych warg.
- Nie wiedziałem, że muzyka potrafi doprowadzić cię do takiego stanu. - szepnął kochankowi na ucho mężczyzna i podrapał go lekko pod brodą jakby miał do czynienia z ukochanym psiakiem.
- Ty doprowadzasz mnie do szaleństwa i rozpalasz do czerwoności, więc musi być coś, co sprawia, że tonę w samym sobie i zamykam się na świat. - rzucił Fillip z figlarnym mrugnięciem.
- Chodź, zatańczymy. - Camus złapał kochanka za rękę i kiwnął na Michaela, który rozumiejąc jego intencje przygotował się na zmianę piosenki na balladę, kiedy tylko końca dobiegnie ta, która leciała w tamtej chwili. Nie zostało jej wiele, więc wystarczyło kilkanaście sekund by z głośników popłynęło coś zupełnie innego.
Ulubiony zespół wszystkich świętujących Sylwestrową noc wygrywał delikatne, pełne cudownego rytmu dźwięki pianina, perkusji i gitary, jedyny i niepowtarzalny głos rozpoczął swoją wzruszającą historię o niekończącej się miłości i marzeniach. Marcel i Fillip, Michael i Gabriel, Sheva i Fabien, bracia Mares, Zardi i Noah, którzy może nie byli parą, ale znajdowali się na dobrej drodze by do tego doszło, Cornelius i Eric, Oliver i Reijel, Alen i Blood, Ryo i Tenshi, Remus i Syriusz. Czy kogoś brakowało? Pulsująca do rytmu fala ludzi, unoszące się ku górze serca pełne miłości, ich marzenia splatające się ze sobą, spokój, rozkosz, bliskość i znowu ten głos, który potrafił rozpalić ciało, wywołać gęsią skórkę, zamienić zwyczajny dzień w prawdziwe święto. Tylko oni to potrafili, tylko ten jeden, wyjątkowy zespół prosto z Japonii. Boskie dźwięki, które już dawno zamieniły Anioły w bandę metali, na których czele stał Syn.
Jedna ballada, jeden wolny taniec pozwalający im na zbliżenie się do siebie i teraz znowu ich mózgi musiały przestawić się na głębokie, mocne, hipnotyzujące dźwięki naprawdę mocnych kawałków. Czy można pożegnać Stary Rok w lepszy sposób? Czy można powitać huczniej Nowy?
Kilka kawałków. Mocnych, przepełnionych mocą i znowu z głośników płynęły delikatne dźwięki idealne dla kochanków, dla dusz pragnących bliskości, ciepła drugiej osoby, intymności.
- Już niedługo. Wyjdźmy. - Gabriel podszedł do Michaela i objął go od tyłu w pasie. Głowę oparł o jego ramię, językiem przesunął po spoconej szyi, po której płynęła kropelka potu. - Ubierz się dobrze i chodźmy na plac.
- Mmm, zrób to jeszcze raz, a zamiast na plac pójdziemy do sypialni żebym mógł zrobić ci bardzo, bardzo dobrze. - skarcił swojego chłopaka długowłosy. - Te, ferajna! - krzyknął do grupy znajomych. - Idziemy. Za pół godziny Nowy Rok i wielkie fajerwerki, więc zabieramy dupy w troki i jazda!
Nie musiał im tego powtarzać. Chcieli otulić się chłodem Nowego i Starego Roku, pragnęli nasycić oczy pięknem fajerwerków, gwarem tłumu, jaki zbierze się na głównym placu miasta, gdzie teraz grano mało interesujące ich koncerty, ale jednak koncerty. W Anglii nie mogli na to liczyć, ponieważ nie mieli szans na naprawdę dobre fajerwerki i darmową muzykę z okazji Nocy Sylwestrowej. Właśnie dlatego wybrali się do tego małego, niedocenianego przez ludzi kraju, gdzie mieszkańcy wiedzieli, w jaki sposób należy się bawić i jak uczcić Koniec oraz Początek.
Alen nie mógł powstrzymać radosnego uśmiechu i podniety, kiedy ściskając mocno dłoń Blooda czekał na resztę swoich towarzyszy. Kochanek musiał poprawić mu szalik i nałożyć czapkę, by rozgrzane, spocone ciało nie chłonęło zimna jak gąbka. Nie chciał przecież aby Alen skończył chory zaraz po upajającej imprezie. Nie tylko on musiał zresztą zadbać o partnera, ponieważ tu i tam widziało się pełne troski i czułości przygotowania, słyszało się niezadowolone pomruki i karcące szepty. Ostatecznie zdołali jednak opuścić dom na tyle wcześnie by dojść do centrum na czas. Ludzie zebrali się tłumnie, a organizator Sylwestrowej Nocy na mieście odliczał ostatnie sekundy Starego Roku, jakie dzieliły ich od Nowego.
I w końcu stało się. Cornel rozdał swoim towarzyszom zabrane ze sobą kieliszki, o których ci całkowicie zapomnieli i rozlał do nich szampana. Nie bawił się w głupie ograniczenia. Lał po brzegi i teraz spoglądając na rozkwitające na usłanym gwiazdami nocnym niebie kwiaty fajerwerków pili wielkimi łykami słodki, drażniący gardło bąbelkami trunek. Do dna. I znowu dolewka i kolejny raz szampan znikał w ich ciałach. Wybuchy, błyski, rozentuzjazmowany, podpity tłum ludzi.
Żegnaj Stary Roku. Przyniosłeś nam wiele dobrego. Pozwoliłeś nam żyć, podnosić się po upadkach, nie dałeś nam do końca sięgnąć po marzenia, ale próbowałeś nam w tym pomóc na tyle na ile mogłeś. Teraz pozwalasz by twoje miejsce u naszego boku zajął Nowy Rok. Proszę, szepnij mu kilka słów na nasz temat, poproś by on również nad nami czuwał i tchnął w nas gorące natchnienie, szaloną pasję oraz nieustępliwą siłę do realizacji wszystkich naszych postanowień. Niech i on pozwoli nam dotrwać do swojego końca, niech pozwoli nam żyć dalej. Przecież miłość nadal czeka na odnalezienie, niektóre nasze plany wciąż znajdują się w sennym letargu codziennego zabiegania.
Witaj Nowy Roku. Stoimy u twojego progu pełni nadziei i pokładanej w tobie ufności, otuleni naszymi marzeniami, pragnieniami, oczekiwaniami. Pozwól żebyśmy w końcu sięgnęli po to, co dla nas najważniejsze, abyśmy osiągnęli cele, które od tak wielu lat nam umykają, a które wciąż są dla nas tak ważne.
- Pomóż schudnąć tym, którzy od lat starają się osiągnąć idealną wagę, ale nie mogą odnaleźć w sobie siły i wytrwałości by w końcu pogodzić się z kilogramami wyświetlanymi na wadze oraz swoim odbiciem w lustrze. - Sheva uśmiechnął się do nieba szepcząc życzenie dla Nowego Roku.
- Pomóż wyzdrowieć tym, którzy zmagają się z różnorodnymi problemami zdrowotnymi, aby mogli stanąć pewnie na nogach i żyć pełnią życia w miarę swoich możliwości. - Remus zrobił dokładnie to samo, co wcześniej jego przyjaciel.
- Zajrzyj do ludzkich serc i znajdź w nich najgłębiej skrywane pragnienia aby w końcu się ziściły, wywołując uśmiechy na twarzach, rozpalając szaloną radość w sercach. - Syriusz mrugnął w niebo porozumiewawczo.
- Pomóż w spełnianiu marzeń, aby życie nie było tylko życiem, ale pełnym wartościowych, cudownych chwil świętem, które pozwoli nam wszystkim patrzeć raźno w przyszłość. - Fillip uścisnął dłoń Marcela.
- Pchnij wszystkich spragnionych miłości w ramionach przeznaczonych sobie osób, aby każdy znalazł swojego Anioła i odnalazł sens życia w miłości, w dawaniu coraz więcej od siebie, w otulaniu się ciepłem uczuć. - Camus spojrzał z czułością na kochanka.
- Pomóż sięgnąć po artystyczną nieśmiertelność tym, którzy pragną odnaleźć swoje miejsce w świecie sztuki, muzyki, literatury, aby w końcu udało im się spełnić marzenia. Marzenia, którym patronują Wielcy, a więc ci, którym udało się zostać nieśmiertelnymi i którzy rozpalili w innych pragnienie artystycznego spełnienia. - na twarzy Michaela pojawił się niemal diabelski uśmiech.
- A nade wszystko, pozwól nam wszystkim przeżyć ten kolejny już rok naszego uciekającego w zastraszającym tempie życia, abyśmy spotkali się ponownie w tym samym miejscu, z tej samej okazji. Pozwól nam żyć, ponieważ życie jest warte tego, by codziennie zmagać się z trudami, smutkami i radościami codzienności. - Reijel rozłożył ramiona jakby chciał objąć Tego, który był w stanie przychylić się do jego prośby, do jego życzeń. - Pozwól i pomóż nam żyć. Nie tylko „nam”, którzy stoimy teraz na tym placu pełnym ludzi, ale także „nam”, którzy czytając te słowa również znajdują się w tym miejscu.
Żegnaj Stary Roku. Nigdy cię nie zapomnimy. Witaj Nowy. Czy możesz nam zdradzić chociaż ociupinkę z tego, co dla nas szykujesz?

tumblr_ml4o0t6P3M1r0u6c0o1_500

piątek, 25 grudnia 2015

Christmas Special 2015

Ciepło rozchodziło się po domu rozkosznymi falami promieniując od rozpalonego kominka. Migotliwe światełka rozwieszone gęsto na piętrzącej się do samego sufitu choince odbijały się od lśniących bombek, czym rzucały pocieszne błyski na ściany salonu. Powietrze wypełniał cudowny zapach gotowanych suszonych owoców, który upajał zmysły niczym narkotyk. Taką atmosferę można było osiągnąć tylko raz w roku i ten dzień właśnie nadszedł.
Prezenty pod świątecznym drzewkiem, wypieki i wyśmienite bożonarodzeniowe potrawy zaścielały stół tak gęsto, że goście z trudem mogli znaleźć miejsce dla swoich talerzy. Coś takiego naprawdę przeżywało się tylko raz do roku.
- Remusie, podaj butelkę! Przed posiłkiem musimy wypić po kieliszku likieru! - Michael z szerokim uśmiechem na swojej urodziwej, chociaż teraz już zdecydowanie doroślejszej twarzy pożerał wzrokiem sporych rozmiarów butelkę trunku. Siedzący obok niego Gabriel uraczył kochanka kuksańcem w bok.
- Zachowuj się! - skarcił długowłosego metala, który był teraz zmuszony do poprawienia swojego nienagannego stroju przywodzącego na myśl eleganckiego wampira.
- Ależ ja się zachowuję! - prychnął chłopak i skrzyżował ramiona na piersi z miną nadąsanego dziecka. - Widzisz? Remus rozumie moje potrzeby lepiej od ciebie. - rzucił urażonym tonem, kiedy młody wilkołak nachylał się nad stołem by podać butelkę, o którą prosił kolega.
- Tylko polej wszystkim, a nie tylko sobie. - Alen również zareagował bardzo entuzjastycznie na wspomnienie alkoholu, co sprawiło, że siedzący obok niego Blood spojrzał wymownie z górę, w geście wyrażającym prośbę o pomoc niebios. Wprawdzie nie wierzył, że ktoś tam jest i czuwa nad dobrem świata, ale i tak uznał, że nie zaszkodzi spróbować. W końcu tylko bogowie mogli wygrać z Alenem.
- Chcę karpika! - tym razem to Thomas Mares robił raban, kiedy tylko znalazł odpowiednie miejsce aby ulokować się przy stole i zauważył, że jego ulubiona świąteczna ryba znajduje się zbyt daleko. Dla świętego spokoju Karel osobiście pofatygował się po cały półmisek ryby w galarecie.
Michael w tym czasie wypełnił wszystkie kieliszki gęstym, kremowym płynem, który pachniał słodko i alkoholowo. Z głośników ustawionego w rogu magnetofonu płynęły mocne dźwięki matalowych kolęd, zaś oni z toastem i życzeniami zdrowia wypili podany właśnie alkohol.
Remus, Sirius, James, Sheva i Fabien, Michael i Gabriel, Thomas oraz Karel, Alen i Blood, Zardi z Noahem, Ryo i Namida, Oliver z Reijelem, Fillip i Marcel. Przy stole siedziała sama śmietanka towarzyska.
- Wyżerka! - rzucił komendę James, ale to Thomas jako pierwszy rzucił się na jedzenie.
Barszczyk z uszkami, pierogi ze śliwkami, karp w galarecie, sałatka śledziowa, pieczony łosoś, piernik, sernik, babka, torty, ciastka i ciasteczka. Soki, napoje, kompoty, woda, herbata i kawa. Nie brakowało niczego. Na środku stołu stał nawet bukiet czerwonych tulipanów przyozdobionych pokrytymi srebrnym brokatem gałązkami.
Śmiech, gorączkowe rozmowy, ciche konspiracyjne szepty, radość na twarzach, wyczuwalna w powietrzu gorąca atmosfera. Perfekcyjne święta z przyjaciółmi.
Po obfitym wspólnym posiłku przyszedł czas na prezenty, których nie brakowało pod ogromną choinką. Jeden po drugim papiery zaścielały podłogę, a okrzyki i westchnienia zachwytu niemal zagłuszały muzykę stanowiącą tło tych wydarzeń. To była piękna chwila. Piękna w sposób, w jaki piękne są tylko Święta Bożego Narodzenia spędzane w gronie osób, którym się ufa, które się kocha i bez których życie straciłoby sens.
- Dziś nie czas na wstrzemięźliwość, więc pijcie, pijcie ile się tylko zmieści! - Michael znowu gonił od osoby do osoby z niebywale słodkim i kremowym likierem, od którego ciało rozgrzewało się do czerwoności, a na twarzy mimowolnie pojawiał się błogi uśmiech.
- Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku! - rzucił ktoś i jak na komendę ze wszystkich stron posypały się życzenia. Proste, ale szczere i zawsze płynące z serca.
Kiedy część oficjalna dobiegła końca, swobodnie przeszli do części nieoficjalnej, którą zapoczątkował Ryo. To on przygotował wszystko i przyniósł mugolskie Play Statoion, na którym włączył jedną ze swoich ulubionych „bitek”, w których swobodnie mogli rozgrywać turnieje na zasadzie wymiany w przypadku przegranej. Nikogo nie zdziwił fakt, że sam pomysłodawca zabawy postanowił grać jako ostatni. W końcu nie ulegało wątpliwości, że jest w tym najlepszy, toteż nikt nie protestował. Ryo wyjaśnił im wszystkie zasady, ustalił kolejkę i na próbę pozwolił znajomym rozegrać po jednej kolejce. Musieli obeznać się przynajmniej w stopniu minimalnym z grą i ruchami, toteż zajęło to dłuższą chwilę, której młody Japończyk nie żałował w najmniejszym nawet stopniu. Rozkoszował się patrzeniem na nieudolną grę i zrywał boki ze śmiechu. Takich widoków nie oglądał od naprawdę dawna! Od czasów, kiedy uczył gry Namidę. Pamiętał doskonale jak to wyglądało i jak świetnie się wtedy bawił. Teraz znowu mógł świetnie się bawić obserwując swoje pisklaki, kiedy te próbowały wzbić się w powietrze świata gry.
Zajadając się słodką, rozkoszną czekoladą i popijając upragniony przez Michaela likier, grali bez wytchnienia. Każdy wygrany kontynuował grę, każdy przegrany wymieniał się z kolejną osobą na liście. Wyjątkiem byli tylko Ryo oraz Namida, którym szło na tyle dobrze, że po kilku wygranych walkach ustępowali miejsca innym.
Najlepszym z pisklaków okazała się Zardi, zaś zaraz za nią plasował się Sheva. To oni radzili sobie z grą na Play Station najlepiej i to oni najczęściej wygrywali starcia.
Gra ciągnęła się naprawdę długo. Czekolada zdążyła się skończyć, podobnie jak likier, a oni czuli, że ich organizmy toną w słodyczy oraz błogim ukojeniu alkoholu. Tego potrzebowali. Tego właśnie było im trzeba w tej chwili i dlatego teraz jeden po drugim odpadali z gry. Kładąc się na miękkim dywanie salonu, wpatrywali się w sufit z błogim uśmiechem na twarzy. Pojedli, popili, zasłodzili i naszpikowali procentami swoje organizmy.
- Raz do roku warto. - stwierdził z zadowolonym uśmiechem Sheva. - Gdybyśmy robili to częściej, uznałbym, że przesadzamy, ale tak raz na jakiś czas...
- W pełni się z tobą zgadzam. - James przytaknął przyjacielowi. - Chociaż z przyjemnością powtarzałbym takie wieczory częściej. W końcu to świetna zabawa i sposób na odstresowanie.
- Dorabiasz ideologię do swoich potrzeb, co? - Remus uśmiechnął się wyrozumiale do okularnika.
- Kolejny taki przystanek to Sylwester i wielkie świętowanie! - Michael zatarł ręce. - Już ja wam wymyślę taką imprezę, że nigdy jej nie zapomnicie! Teraz za to proponuję zagrać w coś jeszcze.
- Jesteśmy wstawieni, więc dlaczego nie mielibyśmy pograć w butelkę? - zaproponował Gabriel.
- Pocałunki czy na pytania i wyzwania? - Reijel taksował spojrzeniem wszystkich, którzy znaleźli się wystarczająco blisko niego. Nie chciał przecież żeby jego kochanek całował kogokolwiek poza nim.
- Proponuję wszystko. - tym razem głos zabrał Karel. - Pocałunek to pierwszy cel. Jeśli ktoś odmówi, idziemy na pytanie lub wyzwanie, ale wtedy nie ma już odwrotu. Wybór jest wiążący.
- Mi to pasuje. - przyznał zadowolony Alen.
- Nie widzę problemu. - Blood wzruszył ramionami.
Skorzystali z butelki po likierze. Była wielka, ale nadawała się idealnie ze względu na jej ciężar. Nie podskakiwała, nie wypadała z rąk, a co najważniejsze, kręciła się dokładnie tak jak należy.
To dopiero była gra! Same pary, zazdrośnicy i do przesady wierni kochankowie, kilka szalonych typów, którym nie przeszkadzało całowanie innych, koszmarnie głupie zadania i bezpośrednie pytania. Czy taka zabawa naprawdę była odpowiednia dla spędzenia Wigilii Bożego Narodzenia? A może powinni byli zachować ją na ostatni dzień roku? Nikt jednak się tym nie przejmował. Ten dzień miał być wyjątkowy i oni uczynili go takim właśnie w ten dziwny, ale właściwy takiej grupce szaleńców sposób. Pieprzyć zasady rządzące Świętami, pieprzyć ustalone przed wiekami reguły. Tutaj nie chodziło o wstrzemięźliwość i układność, ale o tworzenie niezapomnianych wspomnień i świetną zabawę w gronie przyjaciół, a te warunki zostały spełnione.
Spora grupka upojonych radosnymi chwilami nastolatków spojrzała z uśmiechem w okno.
- Wesołych Świąt, Autorko! - rzucili chórem. - Wesołych Świąt, Czytelnicy!
O tak, to zdecydowanie nie był dzień taki, jak każdy inny w ich życiu.
- W Świętach chodzi o bliskich, o dobre wspomnienia, o tradycję, którą tworzy się samemu. - Michael uśmiechnął się szerzej niż dotychczas.
- Jesz to, co sprawia ci największą rozkosz, pijesz to, na co masz ochotę i bawisz się w najlepsze. Oto idea prawdziwie świąteczna. - Blood przewrócił oczyma, kiedy wsłuchany w jego głos Alen spoglądał na niego z miłością i dumą.
- Kiedy u Twojego boku zabraknie rodziny, pomyśl o spędzeniu Wigilii z przyjaciółmi. Zaproś tych, którzy są Ci najbliżsi, podzielcie się obowiązkami, nie przejmujcie się zasadami, jakie rządzą Świętami w Waszym kraju. Po prostu cieszcie się dniem, nacieszcie się sobą. - Fillip przytulił się do boku Marcela.
- A jeśli nie macie przy sobie nawet przyjaciół, myślcie o tym, w jaki sposób spędzicie Wigilię w przyszłości, kiedy znowu będziecie mieć ich obok siebie. Właśnie te myśli pomagają Ci przetrwać ten dzień, prawda Autorko? - Marcel pocałował swojego kochanka w czoło.
- Czytelnicy, pamiętajcie, że nie jesteście nigdy sami! Macie nas, macie siebie nawzajem, macie Waszą wyobraźnię. Te Święta w końcu dobiegną końca, ale za rok nadejdą kolejne, więc pomyślcie o tym, co możecie osiągnąć do tego czasu i realizujcie swoje marzenia. - Reijel niemal się uśmiechnął.
- Spotkamy się tutaj za rok. Do czego chciałabyś do tego czasu dojść, Autorko? Jakie mają być Twoje przyszłe Święta? - Namida skinął zachęcająco głową.

„Chciałabym spędzić Święta z rodzicami i bratem w Polsce.” pomyślała, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. „Chciałabym żeby Brzydkie Kaczątko w końcu stało się Łabędziem, żeby odnalazło swoje „długo i zawsze szczęśliwie”. Chciałabym żeby Carlos okazał się tym, na którego czekałam od tylu lat, chciałabym zabrać go ze sobą do Polski i w pierwszy dzień Świąt przedstawić go rodzinie podczas zjazdu u dziadków.” Uśmiechnęła się do siebie smutno, ale z nieśmiałą nadzieją.

- A o jakich przyszłorocznych Świętach marzysz Ty, Czytelniku? - zapytała Zardi i wszyscy zamienili się w słuch czekając na odpowiedź, którą chcieli usłyszeć.

2c8a2d5ce493dd1b97c5cee2e39b9b5e

środa, 23 grudnia 2015

Megasraczka

WESOŁYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA I SZALONEGO NOWEGO ROKU!

261469

3 grudnia
Byłem zmęczony, a przynajmniej takie miałem wrażenie od kiedy tylko się obudziłem. Wydawało mi się to bardzo złym znakiem, ponieważ nie najlepiej wspominałem swoją cielesną ociężałość z dnia, kiedy coś podobnego przytrafiło mi się ostatnim razem. Co tu dużo mówić, nie byłem typem człowieka, który dobrze znosi własne słabości, toteż usilnie próbowałem walczyć z takim stanem rzeczy, choć nie miałem pojęcia, w jaki sposób to robić. Postanowiłem zwyczajnie zignorować siebie i powoli rozkręcić się na kolejny dzień.
Na początek ubrałem się ociężale i na przekór wszystkim przypudrowałem niedoskonałości twarzy, które wyskoczyły mi jak na złość akurat na nosie i środku czoła. Czasami przyjaźń z dziewczynami naprawdę się przydawała, ponieważ to właśnie Zardi powiedziała mi o pudrowaniu pryszczy. Na początku byłem do tego nastawiony bardzo negatywnie, ponieważ nie wyobrażałem sobie żeby facet miał nakładać na twarz coś tak kobiecego jak puder, jednakże im więcej o tym myślałem, tym sensowniejszy wydawał mi się ten pomysł. Chodziło o to, żebym czuł się komfortowo, a nie mogłem na to liczyć, kiedy moje myśli zaprzątały paskudztwa na twarzy. Miałem wrażenie, że wszyscy je widzą i zamiast patrzeć na mnie, patrzą prosto na moje pokrywające skórę „wulkany”. Może i byłem wilkołakiem, ale nadal byłem też zwyczajnym nastolatkiem i o ile magia mogła pomóc w wielu trudnych chwilach, tak wobec pryszczy była zwyczajnie bezsilna.
Doskonale pamiętałem czasy, kiedy to James próbował walczyć ze swoimi pryszczami za pomocą magii. Wyczytał w jakimś babskim poradniku kilka rad dotyczących walki z niechcianym trądzikiem i podjął próbę jego zwalczenia. Do dziś drżałem na samą myśl o śpiewających country pryszczach, których okularnik nie mógł pozbyć się przez dobre trzy dni! Później nastąpił przełom, kiedy J. zamienił swoje pryszcze w wybuchające śmierdzącym dymem purchawy, zaś ostatnia „cudowna” rada z poradnika sprawiła, że pięć pryszczy rozmnożyło się pokrywając całą twarz chłopaka. Krótko mówiąc, „sprawdzone sposoby babci” zawiodły i pozostawiły po sobie traumatyczne wspomnienia. Pewnie dlatego zatrzymałem puder Zardi, kiedy mi go zaproponowała, chociaż odmówiłem jej wtedy i nie miałem w planach „robić się na bóstwo”. Jak widać moje postanowienia potrafią się zmieniać niezwykle szybko.
- Remi, długo jeszcze?! Jestem już na wylocie i dłużej nie wytrzymam! - James dobijał się do drzwi łazienki, którą musiałem pospiesznie opuścić, jeśli nie chciałem doprowadzić do istnej katastrofy, jaką byłyby puszczające zwieracze okularnika. - Dzięki! - rzucił szybko i przepchnął się obok mnie, przy okazji wypychając mnie jeszcze szybciej. Drzwi trzasnęły i J. zniknął za nimi na dłuższy czas. Wiedzieliśmy jednak, że nic mu nie jest, ponieważ z jego aktualnego miejsca pobytu dochodziły wymowne westchnienia ulgi.
- Niewiele trzeba żeby sprawić mu przyjemność. - zauważył Syriusz, który właśnie zakładał spodnie. Materiał jeansów idealnie przylegał do jego szczupłych, umięśnionych nóg. Oblizałem się chyba nawet, kiedy tak sunąłem wzrokiem od kostek do bioder i rozkoszowałem się widokiem. Nic nie mogłem na to poradzić. Syriusz po prostu był stworzony do eksponowania swojego ciała i otaczające go dziewczyny również o tym wiedziały. Pewnie dlatego ostatnio znowu zaczęły pożerać go wzrokiem w taki sposób, że czułem się zazdrosny o to, co widzą, kiedy na niego patrzą. Było to wprawdzie głupie, ale nie potrafiłem inaczej.
- Och, co za ulga! Czuję się taki pusty w środku! - James wyszedł z łazienki z błogim uśmiechem na twarzy. - I radzę nie wchodzić. Zrzuciłem bombę biologiczną na nasz sedes, co zaowocowało strefą śmiertelnego skażenia powietrza.
- Nic dziwnego, skoro w nocy kursowałeś od pokoju do kuchni. - Syri zapiął pasek spodni i rzucił mi wymowne spojrzenie, kiedy zauważył, że przyglądam mu się z tak ogromnym zainteresowaniem.
- Byłem głodny! Miałem ssanie i musiałem zaspokoić głód! Nie zasnąłbym, kiedy czułem jak mój żołądek zasysa samego siebie! - wyjaśnił z dumą w głosie, jakby miał w ogóle do niej jakieś powody. Takich ludzi się po prostu nie rozumie.
- W ciąży jesteś? - Peter chyba nie do końca wiedział, co mówi. A może właśnie doskonale wiedział. - To znaczy, nie ty! Nie ty tylko Evans! Podobno jak kobieta jest w ciąży to czasami facet przeżywa wszystko razem z nią. To by znaczyło, że jesteś taki głodny, bo ona też będzie głodna, kiedy dziecko zacznie się rozwijać...
- Daj spokój, doktorze Pettigrew! - J. speszył się, choć nie do końca wiedziałem dlaczego. - Nikt nie jest w ciąży! A już na pewno nie Evans! Od wieków nie byłem z nią w łóżku. - prychnął oburzony. Ten człowiek był jak angielska pogoda, która potrafiła zmienić się w przeciągu jednej chwili. - Nie pytaj dlaczego! A widzę, że chcesz o to zapytać, masz to wypisane na twarzy. Moje życie seksualne to moja tajemnica, a przynajmniej w większej części. Chwalę się sukcesami, a nie niepowodzeniami, więc dokładnie tak, nie pytaj o nic.
- A pomyślałeś o tym, że może ona na coś czeka? - Syriusz wtrącił się do rozmowy. - Sam rozumiesz... Dziewczyna nie daje ci tego, na co masz ochotę, bo z czymś jej zalegasz. Nie wiem... Prezent z okazji jakiejś rocznicy, albo coś z urodzinami? Może ona jednak chce pierścionka i czeka na taki z wielkim brylantem. Wiesz, nie ma pierścionka, nie ma dupeczki i te sprawy.
- O niczym nie zapomniałem! Nie pozwalam sobie na to, bo wiem, że zrobiłaby mi wojnę. Po prostu nie mamy na to czasu. - Syriusz spojrzał na Pottera wymownie, a ja doskonale rozumiałem, co chciał przez to powiedzieć. James nie miał czasu na seks? To nie było normalne.
- Masz problemy ze wzwodem? To dlatego nie możesz?
- Black, jeśli życie ci miłe, nie wymyślaj więcej takich durnot! Z moim wszystko w porządku i lepiej martw się o swojego! - tak, James był autentycznie oburzony. Nic dziwnego. Nie często ktoś kwestionował jego męskość. Chociaż... Możliwe, że jednak często jeśli zliczyć wszystkie razy, kiedy robiliśmy to z chłopakami żeby dopiec Jamesowi. To, że ostatnio nam się to nie zdarzało, było tylko kwestią okularnikowego szczęścia.
- Dobra, żarty na bok. Coś mieliśmy chyba zrobić. - ocknąłem się z miłego letargu codzienności z przyjaciółmi, który zwalczył wcześniejsze zmęczenie.
- Hm? Mieliśmy coś? - J. z ulgą przyjął zmianę tematu na bezpieczniejszy.
- Jestem pewny, że coś mieliśmy zrobić, ale nie mogę przypomnieć sobie co takiego.
- To ja wam podpowiem. - Zardi naprawdę nas wystraszyła. Nawet jej nie wyczułem, co było zrozumiałe zważywszy na fakt, że James zasmrodził nie tylko łazienkę, ale także naszą sypialnię, kiedy wyszedł z „sali tronowej”. - Slughorn, eliksiry, zajęcia dodatkowe... Coś wam to mówi? Nie musicie odpowiadać. Widzę po wyjątkowo głupkowatych wyrazach twarzy, że zdecydowanie wiecie, o co mi chodzi. Możecie mnie w podzięce po tyłku całować, bo udało mi się was usprawiedliwić. Wersja oficjalna jest taka, że macie wszyscy megasraczkę. Powiedziałam, że nażarliście się przeterminowanych ciastek i teraz gonicie do kibla jeden przez drugiego, a wasze tyłki wyglądają jakby je potraktowano papierem ściernym. Tak, dosłownie tak powiedziałam, więc nie zmieniajcie tej wersji i krzywcie się trochę, kiedy będziecie siadać.
Jak w ogóle mogłem o tym zapomnieć?! Złapałem się za głowę, a na mojej twarzy musiało malować się przerażenie. Przecież nie mogłem ot tak zapomnieć o lekcji przedmiotu, z którym miałem problemy! A jednak, ot tak sobie zapomniałem.
- Zardi, ja...
- Nie ma sprawy, w końcu teraz wszyscy uważają, że skręcacie się z bólu kiszek i nie opuszczacie niemal sedesu. Nie martw się, mam notatki i pokażę ci osobiście, co musisz robić i w jaki sposób.
- Jesteś aniołem! - rzuciłem się jej na szyję i uściskałem z całych sił.
- Taaak, jestem. - przyznała nieskromnie. - Ale teraz radzę wam się przygotować na powitanie gościa, bo Slughorn uznał, że sprawdzi czy mówię prawdę. Tego nie powiedział, bo udaje, że się o was po prostu martwi, ale mnie nie oszuka. Ja wiem, że zakwestionował wszystko, co mu powiedziałam, a przynajmniej część z tego.
- James, do kibla! - Syriusz przejął dowodzenie. - Masz wzdychać z ulgą i gdybyś znowu nasmrodził byłoby bosko!
- Ta sytuacja jest zwyczajnie chora! - Zardi westchnęła kręcąc głową z rezygnacją. - Przyznaję jednak, że uwielbiam takie akcje, ale teraz mnie nie ma. Mnie tu nie ma i nie było, co złego to nie ja i tak dalej. Powodzenia! - zniknęła zanim zdążyłem się od niej na dobre odkleić. Była naprawdę znakomitą przyjaciółką, a teraz pokazała, że potrafi dla nas także ryzykować. Niestety nie miałem już czasu na podziwianie jej, ponieważ byłem zmuszony odgrywać swoją rolę człowieka cierpiącego na bardzo uciążliwą i obrzydliwą przypadłość. Przedstawienie dla Slughorna musiało wypaść doskonale. Takie było założenie mające ocalić naszą skórę.

środa, 2 grudnia 2015

Belgijska miętowa gorąca czekolada

27 listopada
Objąłem gorący kubek dłońmi i powąchałem zawartość. Nie pachniało najgorzej, chociaż nie była to także zniewalająca woń, którą chciałbym się rozkoszować. Miętowa gorąca czekolada smakowała lepiej niż pachniała. Teraz już to wiedziałem, chociaż musiałem przyznać, że jej zapach przywodził mi na myśl miętowe medaliony w czekoladzie, którymi rozkoszowałem się w dzieciństwie. To były dobre wspomnienia i niezapomniany zapach oraz smak, niedościgniony.
Skosztowałem mojego upragnionego napoju i uśmiechnąłem się do siebie. Czekolada była słodka. Naprawdę słodka! Podejrzewałem, że pójdzie mi w boczki, ale tego dnia nie planowałem się tym przejmować. Postanowiłem dać sobie jeszcze ten jeden dzień normalności, a później zadbać o to, żeby skończyć szkołę jako porządny wilkołak, a nie tłuściutkie kociątko. A może trochę za bardzo się tym przejmowałem? Może... Ale jednak nie dawało mi to spokoju. W końcu po zakończeniu szkoły mogę mieć problemy finansowe na tyle poważne, że będę zmuszony znacznie obciąć racje żywnościowe. Gdybym więc już teraz zaczął się oszczędzać i odchudzać aby przygotować żołądek na te ciężkie czasy...
Uderzyłem się w głowę otwartą dłonią. Nie wiem skąd coś tak głupiego przyszło mi do głowy! W końcu równie dobrze mogło być wszystko w porządku i nie będę musiał martwić się niczym. Bo czy sensownym posunięciem byłoby myśleć o tym, co będzie kiedyś zamiast żyć teraz, tutaj, chwilą? Miałem jeszcze czas na zamartwianie się!
A może moim największym błędem było właśnie to, że zamiast cieszyć się życiem i młodością, ja próbowałem zaplanować każdy dzień na kilka lat do przodu. Po zajęciach zjem coś, poćwiczę, poczytam, odrobię zadania i pla pla pla, pla pla pla... Może naprawdę byłem szalony skoro próbowałem czegoś tak głupiego, jak przewidywanie przyszłości w najmniejszym nawet szczególe? Jasne, na zajęciach z wróżbiarstwa mogliśmy liznąć trochę przyszłych wydarzeń naszego życia, ale nie w stopniu, w jakim ja chciałem poznać swoją przyszłość.
- O czym myślisz? O sprośnościach? - Syriusz uśmiechnął się niczym mały chłopiec próbujący zwrócić na siebie uwagę kogoś starszego lub dziewczyny, która mu się podoba.
- Chciałbyś! - prychnąłem, ale bez złości. - O głupotach, które nie powinny zaprzątać mojej pięknej, niezwykle inteligentnej główki w tak młodym wieku, ale jednak zaprzątają.
- Masz zbyt wiele wolnego czasu. - stwierdził oczywistość, o której wcześniej nie pomyślałem.
- Chyba masz rację. - skinąłem głową – Ale kiedy jestem zajęty, nie mam czasu na planowanie, a ja muszę planować, bo w przeciwnym razie nie byłbym sobą.
- Nie byłbyś takim nudziarzem, chciałeś powiedzieć. - James również szukał guza, ale w stopniu zdecydowanie bardziej zaawansowanym, niż Syri. Nie miałem mu jednak tego za złe. Był przecież zdesperowanym przyszłym panem młodym, który siedział pod pantoflem przyszłej małżonki.
- Wiecie, że dzisiaj profesorowie w końcu pozbyli się tych niesamowitych kolorów włosów? - Peter zmienił temat, jakby obawiał się, że zacznę okładać się z chłopakami pięściami.
- Skąd wiesz? - James spojrzał na niego podejrzliwie. - Chyba nie podglądasz znowu ludzi w łazienkach?
- Widziałem podczas korepetycji z Lily! - Pet aż się zarumienił, kiedy J. przypomniał mu, co takiego miał na sumieniu. - Zresztą, jestem teraz grzeczny! Jestem innym człowiekiem!
- Taaaaak, z pewnością. - nie dziwiłem się Jamesowi, że nie wierzył w rzekomo zachodzące w chłopaku zmiany.
- Naprawdę! Jak możecie mi nie wierzyć?! - Peter zrobił urażoną minę. - No i muszę coś zjeść! Przez was muszę coś zjeść! - zanurkował do swojej szafki wyjmując z niej podesłane mu przez mamę przekąski. Ta kobieta chyba czerpała rozkosz z tuczenia swojego syna, który już wyglądał jak prosiaczek, a w przyszłości zamieni się pewnie w dumnego, chociaż przygłupiego knura. Z całym szacunkiem dla przyjaciela, jego przyszłość wydawała mi się oczywista. Nawet znajdzie sobie dziewczynę podobną do matki, która będzie go tuczyła zamiast starzejącej się rodzicielki. Naprawdę już widziałem to oczyma wyobraźni!
- O! Ulubiony zespół Michaela zagrał nową piosenkę na koncercie w Yokohamie! - Syriusz pokazał nam swój egzemplarz „Z gitarą przez magię”, magazynu o muzyce rockowej i metalowej w całym czarodziejskim świecie. - Piszą, że to przepiękna ballada, która wpada w ucho i jak zawsze niesie ze sobą spory ładunek emocjonalny. Jestem pewny, że Michael świętuje to hucznie i denerwuje tym Gabriela.
Mimowolnie uśmiechnąłem się wspominając dwójkę kolegów, którzy prowadzili nas przez kilka pierwszych lat naszego szkolnego życia do miejsca, w którym byliśmy w dniu przedstawienia Evans i Zardi. Teraz znowu stetryczeliśmy, ale wtedy byliśmy młodzi, silni, pełni werwy i talentu.
- Piszą coś więcej? - dopytałem. Miałem przeczucie, że to znak od niebios i powinienem zrobić z niego użytek.
- „Angel”. Taki nosi tytuł i jest naprawdę piękna.
Teraz już nie miałem żadnych wątpliwości. To był znak! Znak mówiący mi, że nie możemy marnować ostatnich miesięcy w Hogwarcie, że powinniśmy coś więcej z siebie dać i nacieszyć się sobą.
- Proponuję wyjście do Hogsmeade! - rzuciłem w przypływie chwili. - Teraz, zaraz, tajnym przejściem. Mam zamiar odwiedzić Miodowe Królestwo, a później w Trzech Miotłach wypić butelkę lub dwie kremowego piwa by uczcić ten nowy kawałek!
Przyjaciele spojrzeli na mnie jakbym był niespełna rozumu. No tak, Remus Lupin i taka propozycja? Toż to istne święto!
Miałem to w nosie. Naprawdę poczułem siłę w członkach, zaś mój umysł utonął w słodkich dźwiękach melodii, której jeszcze nie słyszałem, w pełnych przekazu i głębi słowach, których dotąd nie wyśpiewano w mojej obecności.
- Więc? Zanim zmienię zdanie!
- Jestem gotowy! - James już stał na baczność i salutował,jak przystało na głupka.
- Tylko zarzucę na siebie coś więcej. - Syriusz również był gotowy w mgnieniu oka. Tylko Peter musiał dojeść swoje ciastko od mamy, aby przypadkiem się nie zmarnowało i teraz z trudem wciągał na siebie ubrania wyjściowe, jako że po lekcjach przebrał się w luźne ciuszki, które mógł ubrudzić ile tylko się dało. Uważałem to za bardzo dobry pomysł, chociaż sam nie mogłem pozwolić sobie na takie marnowanie ubrań, których miałem stanowczo zbyt mało.
W końcu nasz „prosiaczek” był już gotowy i wyglądał jak przewiązana sznurkiem szynka, jako że spodnie już się na nim z trudem dopinały i tylko czekałem na moment, w którym strzelą, a guzik trafi któregoś z nauczycieli prosto w tyłek. Cóż, z talentem i szczęściem Petera było to bardziej niż możliwe.
Przedostanie się do Miodowego Królestwa nigdy nie było łatwiejsze niż dzisiaj. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale wydałem wszystkie moje oszczędności z tego miesiąca na słodycze, które ograniczały się do czekolady, czekoladek, batoników i wszystkiego, co tylko miało w sobie tę życiodajną substancję, od której się uzależniłem. Jasne, byłem także łakomy na miód i ciasta, ale podejrzewałem, że ich słodycz była zbliżona do słodyczy czekolady. Nie należałem do ekspertów! Wiedziałem tylko to, co mówił mi na ten temat mój brzuch, a on chciał więcej i więcej łakoci.
- Ktoś będzie musiał się zakraść do Trzech Mioteł. - siedząc w spiżarni sklepu ze słodyczami, omawialiśmy plan działania. Każdy szybko domyśliłby się, że w dzień powszedni uczniowie nie powinni kręcić się po Hogsmeade, więc nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko skorzystać z Peleryny Niewidki Jamesa.
Wpadłem na ciekawy pomysł rozwiązania problemu losowania tego, który będzie musiał zaryzykować i przekraść się kremowe piwo. Wziąłem cztery kremowe batoniki w czekoladzie i odgryzłem z każdego inną ilość wafelka. Następnie ukryłem je w dłoniach tak, aby przyjaciele nie wiedzieli który jest który.
- Losujcie. Najkrótszy idzie po piwo.
- Yyy, to nie lepiej było po prostu dać trzy długie i jeden krótki? - James zmarszczył brwi nie pojmując mojego sposobu myślenia i działania.
- Nie, bo wtedy zjadłbym tylko kawałek jednego batonika, a w ten sposób miałem okazję podgryźć więcej. - wyjaśniłem tonem świadczącym o tym, że najwyraźniej mam do czynienia z kimś strasznie niemyślącym.
- Mój własny facet zaczyna mnie przerażać. - Syriusz pokręcił głową wzdychając. - Ale trudno, losujemy!
I wylosowaliśmy. „Szczęśliwcem”, który musiał się narażać był Syri, ale o dziwo nie miał żadnych zastrzeżeń do tego faktu. Najwidoczniej udzielił mu się mój nastrój ryzykanta, ale przecież mieliśmy już tak niewiele czasu na szkolne szaleństwa. Przyszedł czas by naprawdę zaszaleć!