niedziela, 31 stycznia 2016

Matthew Sorcers

Uważałem, że powinniśmy jak najszybciej dać nogę z okolic gabinetu Slughorna, jako że przestępcy lubili wracać na miejsce zbrodni i była to prawda ogólnie znana. Każdy kto o tym wiedział, od razu powiązałby nas z tajemniczą przemianą nauczyciela eliksirów w gadziego potwora. Niestety przyjaciele widzieli to trochę inaczej i o ile nie dziwiłem się Jamesowi, o tyle jego nagła współpraca z Syriuszem śmierdziała na odległość. Widać rozumieli się bez słów, zaś ja zostałem wykluczony z tego mentalnego porozumienia.
- To się źle skończy. - ostrzegłem ich nadąsany. - Nie wiem, co knujecie, ale to na pewno będzie miało straszne konsekwencje, a pamiętajcie, że Skrzydło Szpitalne jest przepełnione.
- Przesadzasz...
- I dobrze, bo ktoś musi! - syknąłem na Syriusza. - Zostawię was tutaj samych i będę udawał, że wcale was nie znam! - złościłem się dalej.
- Remi...
- Nie remuj mi tutaj! Podjąłem decyzję. Albo wracacie ze mną do dormitorium, albo zostawiam was i nawet nie odwiedzę, kiedy traficie do izolatki, a pani Pomfrey będzie się na was wyżywać za to, że tylko dokładacie jej pracy.
Chłopcy spojrzeli po sobie, rozmawiali bez słów, z czego kolejny raz zostałem wykluczony.
- Wybacz, Remusie, ale zostanę.
- Żebym nie musiał wam później wytatuować „a nie mówiłem?!” na czołach. - powiedziałem urażony i zostawiłem ich samych wracając do dormitorium bez słowa konkretnego pożegnania, a sądziłem, że mogłoby się przydać, kiedy wziąć pod uwagę sytuację w jakiej znalazł się Slughorn oraz niezdrowe zainteresowanie chłopaków jego przemianą. Oni prosili się o kłopoty, a ja wątpiłem, czy wyjdzie z tego cokolwiek dobrego. W końcu na swój sposób wszyscy byliśmy pechowcami.
Przekonałem się o tym, kiedy dostałem w głowę papierową kulką. Prosto w moje bezcenne czoło!
- Co u... - mruknąłem marszcząc brwi w oczywistym niezadowoleniu.
- Wybacz, nie chciałem! Wypadek przy pracy! - podbiegł do mnie jeden z młodszych ode mnie o zaledwie rok Krukonów. Był wysoki, a jego jasne włosy skręcały się w naprawdę cudowne śrubki, które podskakiwały lekko, kiedy się poruszał. Obdarzył mnie jasnym, przepraszającym spojrzeniem i wyjął usta w nieśmiałym uśmiechu. - Będzie mi wybaczone?
- A czym sobie zasłużyłem na to żeby dostać śmieciem w głowę? - podjąłem rozmowę.
- Znalazłeś się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Ćwiczyłem właśnie kilka zaklęć i tak jakoś wyszło, że upolowałem ciebie. - powiedział niemal jakby właśnie ze mną flirtował. Nie posądzałem go jednak o coś takiego.
- Na drodze wyjątku chyba ci wybaczę. - uśmiechnąłem się wyciągając do niego dłoń. - Remus.
- Matthew. - jego duża dłoń zacisnęła się na mojej zdecydowanie i mocno.
- Co więc ćwiczyłeś, jeśli mogę zapytać? - uznałem, że nie ma sensu spieszyć się do dormitorium, kiedy przyjaciele rozrabiają. Wolałem mieć alibi na czas problemów, a nowy znajomy mógł mi je zapewnić nawet o tym nie wiedząc. W końcu nie spoglądał na zegarek aby wiedzieć, o której dokładnie się na siebie natknęliśmy. Tak przynajmniej sądziłem.
- Jest kilka zaklęć, ale doskonale wiem, że jesteś prymusem, więc nie chcę wyjść przy tobie na osła. - popukał się w pierś, w miejscu gdzie na mojej miałem przypiętą odznakę prefekta.
- Nie musisz się obawiać, mam trzy osły za przyjaciół, więc jestem uodporniony na wszystko. - odpowiedziałem.
Chłopak przeczesał dużą dłonią swoje gęste loki i skinął głową po chwilowym zastanowieniu.
- Chodzi o przesyłanie wiadomości, ale nie ptaszkiem, że się tak dwuznacznie wyrażę, ale smokiem, a mojego smoka już widziałeś. Dostałeś nim w łeb, znaczy się w głowę.
Rozbawiony roześmiałem się i skinąłem głową. Chłopak wydawał się niepoprawny, a kiedy nie myśląc o tym wiele odgarnął włosy z ucha, dostrzegłem całkiem pokaźną liczbę kolczyków, co prawiło, że w moich oczach wyglądał jeszcze bardziej atrakcyjnie. Nagle byłem ciekaw jak wygląda w normalnych ubraniach, skoro teraz mogłem się na niego napatrzyć, kiedy miał na sobie szkolny mundurek. Podejrzewałem, że Syriusz nie byłby zadowolony, gdyby poznał moje myśli, ale to było silniejsze ode mnie. To Sheva nauczył mnie zwracać uwagę na tak trywialne rzeczy i nie mogłem już tego zmienić w żaden sensowny sposób.
- Mogę ci pomóc, jeśli chcesz. - zaoferowałem. - Daj mi tylko chwilę, żebym mógł popracować nad zaklęciem, jakiego używasz. Możesz mi pokazać jak to robisz? - obserwowałem chłopaka nie bez pewnej satysfakcji. Podobał mi się i nawet nie próbowałem tego przed sobą ukrywać. Był wysoki, postawny, ale jednak szczupły i uśmiechał się czarująco. Miał w sobie coś dzikiego, nieomal barbarzyńskiego i bynajmniej nie chodziło o amulet z młotem Thora na piersi.
Skupiłem się na tym, co robił aby wyłapać ewentualne błędy, które mógłbym poprawić. Nie znalazłem ich na tyle wiele, aby chłopak miał problemy z przemienieniem kartki papieru w smoka. Co więc robił źle?
Sam spróbowałem i chociaż smok nie był perfekcyjny to jednak wyszedł mi całkiem znośny, a poza tym był chętny do noszenia wiadomości w swoim wnętrzu. Spojrzałem na chłopaka i wzruszyłem ramionami.
- Może twój nadgarstek nie chce współpracować? - starałem się znaleźć przyczynę – Wszystko inne wydaje mi się być w należytym porządku.
- Przyznaję, że moja prawa ręka jest trochę zmęczona... Od machania różdżką! - dodał szybko. - Ćwiczę już od kilku godzin, więc ją zmęczyłem i nie ma to nic wspólnego z tym, co mogłeś sobie pomyśleć. - nawet się nie speszył, więc podejrzewałem, że tak naprawdę podobna interpretacja nie była mu wcale obca. - Myślę, że dam jej trochę odpocząć zanim spróbuję znowu, ale ty mógłbyś zrobić jeszcze z pięć smoków. Będę obserwował żeby widzieć jak to robi prefekt.
Uniosłem brew patrząc na wyższego choć młodszego ode mnie o rok chłopaka. Czy on próbował ze mną flirtować? Nie uważałem się za osobę, z którą ktokolwiek chciałby się bawić w dwuznaczności i podchody, ale mogłem się co do tego mylić. Kiedy patrzyłem na tego pewnego siebie Krukona, nie potrafiłem wyczytać z jego twarzy niczego. On doskonale wiedział, w jaki sposób powinien się zachowywać, by wzbudzać niepokój i zainteresowanie. Nie chciałem wdepnąć w żadną podejrzaną sytuację, ale musiałem przyznać przed samym sobą, że byłem nim zainteresowany. Miałem już do czynienia z tak wieloma typami ludzi, ale nigdy z kimś takim jak on. Matthew okazał się nie lada wyzwaniem dla mojego wilka, który kręcił się we mnie niespokojnie. Był czujny i pobudzony, jakby trafił na innego drapieżnika.
Nie mogłem mu odmówić tych kilku zaklęć pokazowych, więc powoli demonstrowałem mu je raz za razem. Pięć ślamazarnych razy i już zacząłem odczuwać zmęczenie w ręce. Nawet nie podejrzewałem, że zaklęcia mogą męczyć, kiedy wykonuje się je w tak wolnym tempie. Teraz zacząłem doceniać Flitwicka, który przechodził przez to każdego dnia i przez wiele godzin, kiedy miał zajęcia z coraz to innymi grupami i rocznikami. Tyle ćwiczeń, a jego ręce nadal były drobne i chude, to godne podziwu.
Właśnie miałem pożegnać się z nim i dać nogę do dormitorium aby nasze przypadkowe spotkanie nie zaczęło wyglądać na podejrzaną schadzkę, kiedy usłyszałem koszmarne wycie dochodzące z miejsca, z którego wcześniej przyszedłem. Musiałem zatkać uszy przyciskając je mocno całymi dłońmi, aby wytrzymać ten dziwny dźwięk przypominający lament oraz mugolskie syreny i alarmy przeciwpożarowe.
„Co oni zrobili?!” pomyślałem nie mając wątpliwości, co do tego, że jakikolwiek jest powód zamieszania James i Syriusz maczali w tym palce. „Zabiję ich! Zabiję!” powtarzałem w myślach, kiedy nie oglądając się na nowo poznanego chłopaka zacząłem biec w stronę denerwującego dźwięku. Matt podążał w ślad za mną. Zapewne był ciekawy źródła wycia oraz jego przyczyny. I nie tylko on, ponieważ szybko trafiliśmy na tłumek uczniów zbierający się wokół wyważonych, dymiących i osmolonych drzwi gabinetu Slughorna, które leżały pod przeciwległą ścianą.
- Co tu się u licha stało?! - Matthew mówił do mnie, ale rozglądał się na wszystkie strony jakby chciał dostrzec coś, co naprowadzi go na właściwy trop.
Ja skupiłem się na wyciu, które dochodziło z gabinetu, z którego wypływały kłęby czarnego dymu. Zapewne właśnie z tego powodu nikt nie zbliżał się do tego miejsca. Bezpieczna odległość gwarantowała, że cokolwiek stało się z drzwiami, nie przytrafi się żadnemu uczniowi.
Z dymiącego pomieszczenia wyszło patykowate „coś”, które dopiero po chwili skojarzyłem z Dumbledorem. Miał bowiem na twarzy wyczarowaną naprędce maskę przeciwgazową i osmolone, brudne szaty. To uświadomiło mi, że powinienem natychmiast zacząć szukać przyjaciół, o których zacząłem się poważnie martwić.

Matt

środa, 27 stycznia 2016

Poszukiwanie "skarbów"

Gabinet po gabinecie podsłuchiwałem pod niemal wszystkimi i węszyłem w powietrzu mając nadzieję na uchwycenie winnej woni Slughorna lub dziwacznego zapachu potwora. Odpuściłem sobie kilka miejsc, jak gabinet Camusa, Namidy oraz Seed, jako że byłem bardziej niż pewny, że tam nie trafię na nauczyciela eliksirów. Zachowania profesorów naprawdę były do przewidzenia, kiedy znało się ich lepiej, więc byłbym naprawdę zdziwiony, gdyby Slughorn zapuścił się w okolice pokoi najbardziej charakterystycznych osób w naszym gronie pedagogicznym. Jedyny wyjątek stanowił Wavele, którego znajomość run mogłaby się przydać świeżo upieczonemu „potworowi”. Cóż, na szczęście tam nie wpadłem na nikogo. Nie uśmiechało mi się spotkanie twarzą w twarz ze zmutowanym profesorem. Może i byłem wilkołakiem, ale także zwyczajnym chłopcem i radzenie sobie z dziwacznymi tworami uczniowskich pomysłów nie wliczało się w grono moich kompetencji.
Ziewnąłem, westchnąłem i przetarłem zmęczone dniem oczy. Nie spałem zbyt wiele w nocy, jako że przyjaciele rozmawiali stanowczo za długo o tym, w jaki sposób unieszkodliwić Slughorna na życzenie Sprout, a teraz wszystko to dawało o sobie znać ze zdwojoną siłą. Marzyłem o chwili snu, a zamiast tego uganiałem się po zamku na życzenie przyjaciela za zmutowanym nauczycielem. Moje życie było czasami takie beznadziejne...
Z jednej strony chciałem je wykorzystać do maksimum, z drugiej planowałem marnować na zbyt długi sen. Byłem równie niezdecydowany w tak drobnej kwestii, co w przypadku całego tego cyrku z odkochiwaniem nauczyciela. Z jednej strony chciałem, z drugiej mi się to nie podobało. Inaczej mówiąc, nie potrafiłem dojść do ładu sam ze sobą.
Powłócząc nogami wróciłem do przyjaciół, którzy naprawdę, tak jak zapowiedział Potter, okupowali jedno z okien na trzecim piętrze. Zapowiadało się więc długie i bardzo nudne posiedzenie w celu wypatrzenia szkolnego mutanta w cieplarni. Szczerze wątpiłem w powodzenie tego planu, ale o tym przyjaciele wiedzieli z góry i niespecjalnie się tym przejęli, żeby nie powiedzieć, że wcale.
- Nie znalazłem go nigdzie, ani też nie słyszałem krzyków, więc prawdopodobnie już się gdzieś bezpiecznie zaszył...
- U Hagrida! - James zachowywał się jak wariat, kiedy tak nagle wyprostował plecy, stanął na palcach i krzyknął, a jego oczy były wielkie jak spodki filiżanek, z których herbatę pija Sprout. On naprawdę napalił się na Slughorna i nazwałbym to raczej niezdrowym stanem rzeczy. - Idziemy odwiedzić starego przyjaciela!
- To niebezpieczne. - zauważyłem rozsądnie, chociaż doskonale wiedziałem, że na niewiele się to zda, kiedy w grę wchodził zew przygody okularnika. Niektórzy ludzie po prostu tak mieli.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz będziemy robić coś niebezpiecznego, Remi. - James machnął lekceważąco ręką.
- Ale do tej pory nie mieliśmy do czynienia z mutantem.
- Przesadzasz i psujesz zabawę. - zostałem skrytykowany przez okularnika.
Syriusz objął mnie protekcjonalnie ramieniem za szyję i przytulił do swojej piersi.
- To mój upierdliwiec, więc ja się nim zajmę. Chodźmy póki możemy. Kiedy nauczyciele podniosą alarm i zabronią nam wychodzić nie będzie łatwo wyrwać się z zamku. Pamiętaj, że pod pelerynę nie wejdziemy już wszyscy razem. A ty siedź cichutko i bądź nam partnerem w zbrodni. - ukąsił mnie lekko w szyję. - Trochę horroru doda szkolnej nudzie pikanterii.
- Nie byłeś taki optymistyczny, kiedy Slughorn wyszedł ze swojego gabinetu. - zauważyłem z przekąsem.
- I nie będę, kiedy znowu go zobaczę. Nawet ja miałem pietra, ale na to już nic nie poradzimy. Strach też może nam zapewnić rozrywkę. - naprawdę był optymistycznie nastawiony do całej tej sytuacji.
- Idziemy! - J. podjął decyzję za wszystkich i poprowadził nas najkrótszą drogą do wyjścia. Widać spieszyło mu się zdążyć przed ewentualnym zakazem opuszczania zamku lub nawet dormitoriów. Na szczęście, a przynajmniej na jego szczęście, wymknęliśmy się ze szkoły bez większego problemu. J. wahał się przez chwilę nie wiedząc czy powinien najpierw rzucić okiem na cieplarnie z bliska, ale ostatecznie nie chciał ryzykować, że zostaniemy zauważeni. Zaczęliśmy więc od marszu w stronę chatki Hagrida, a im bliżej byliśmy, tym silniejsze miałem przeczucie, że błądząc po omacku bezustannie rozmijamy się ze Slughornem.
- Yyy, James... - zawahałem się nagle. - Wprawdzie widzieliśmy z Syriuszem, jak wychodzi ze swojego gabinetu, ale nie sprawdziliśmy czy tam nie wrócił.
J. spojrzał na mnie ze złością, ale nie była ona skierowana w moją stronę.
- Wracamy! - puścił się biegiem w stronę zamku.
Nie mając innego wyjścia pobiegliśmy za nim. Zanim dotarliśmy do drzwi gabinetu nauczyciela chłopcy byli zlani potem i zasapani, zaś ja czułem szybkie bicie serca, ale nic więcej. Bycie wilkołakiem miało wiele plusów.
Poniuchałem w powietrzu, nastawiłem uszu i skinąłem głową. Nie miałem wątpliwości, że tym razem trafiliśmy w dziesiątkę. Dusząca woń gada i ostrych perfum nauczyciela, dziwaczne odgłosy sapania dochodzące ze środka. Tak, Slughorn był w środku.
- Zaraz zwymiotuję, ale się zmachałem. - Peter przypadkowo powiedział to głośniej niż planował, kiedy tak opierał dłonie na kolanach i dyszał krztusząc się niemal oddechem.
W gabinecie słychać było mały rozgardiasz, a drzwi nagle się otworzyły. Stanął w nich paskudny twór Syriuszowych eksperymentów. Był równie zaskoczony naszym widokiem, co my jego pojawieniem się w drzwiach.
- O, kur*a. - wymknęło się Jamesowi, zaś w ustach Petera zamarł pisk.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem.
Musiałem przyznać, że niby widziałem już Slughorna po przemianie, ale teraz wywarł na mnie takie same piorunujące wrażenie, co poprzednio. Staliśmy tam więc w czwórkę, wpatrywaliśmy się w drzwi jak cielęta i milczeliśmy póki James nie powtórzył kolejny raz swojego wdzięcznego:
- O, kur*a. - to rozwiązało nam języki.
- Czy teraz jesteś zadowolony? - zapytałem.
- Merlinie, mam ciarki. - Syriusz objął się ramionami i potarł o nie dłońmi. - Ja naprawdę stworzyłem coś strasznego.
- Chcę go zobaczyć jeszcze raz! - syknął zafascynowany James. - Peter, biegnij po pelerynę niewidkę. - wydał rozkaz. - Widzę, że jesteś przerażony, więc pozwolę ci się oddalić, ale masz wrócić z moją peleryną, bo w przeciwnym razie zjem wszystkie twoje przekąski. - z rozkazu przeszedł do grożenia. Biedny Pet mógł tylko pokiwać głową i biegiem, kaczkowatym i powolnym, ale jednak biegiem, oddalił się.
Staliśmy więc tam w ciszy i patrzyliśmy w dalszym ciągu na drzwi. Tym razem żaden z nas nie miał nic do powiedzenia. Nie wiem co działo się w głowach chłopaków, ale moje myśli były nieskładne i nie miały nawet konkretnego kształtu. Po prostu patrzyłem i myślałem o wszystkim, a jednocześnie o niczym.
Pet wrócił z peleryną, ale zaledwie znalazła się w rękach Jamesa, uciekł gdzie pieprz rośnie.
- Dobra, wy się schowajcie, a ja będę czekał na dyrektora, bo na pewno się tu zjawi. Muszę zobaczyć to raz jeszcze! Po prostu muszę! - wygonił nas. Chciałem się odezwać, ale on był szybszy. - Nie bój się, nie wejdę tam! Będę patrzył przez otwarte drzwi, a kiedy je zamknie wrócę do was. Remusie, tam będzie Dumbledore, nie jestem samobójcą żeby się pchać w sam środek piekła, kiedy on jest Cerberem. To mój ostatni rok i planuję go skończyć, a nie wylecieć na zbity pysk ze szkoły.
- Mam nadzieję. - przyznaję, że przekonały mnie jego słowa, więc pozwoliłem mu na to szaleństwo. Oddaliliśmy się z Syriuszem do tajnego przejścia i tam zaszyliśmy tak, aby obserwować drzwi gabinetu oraz korytarz. Wolałem mieć na wszystko oko by zareagować gdyby coś się działo. Nie wiem, co mogłem wskórać, ale to ja byłem tu tym rozsądnym, a to zobowiązywało.
Dyrektor rzeczywiście się zjawił, chociaż nieprędko. Albo nie wiedział, jak poważna jest sprawa, albo po prostu wcale się tym nie przejmował. Żałowałem, że nie widziałem jego miny, kiedy stanął twarzą w twarz ze Slughornem. To musiało być dla niego niezapomniane przeżycie! Może i był stary, może i był doświadczony, ale czegoś takiego nie mógł widzieć nigdy wcześniej. A przynajmniej nie mogłem sobie wyobrazić w jakiej innej sytuacji mogłoby go coś takiego spotkać.
Zamknąłem oczy i szybko je otworzyłem, ponieważ stanął mi przed nimi koszmarny obraz nauczyciela eliksirów. Obawiałem się, że przez najbliższe dni będę cierpiał na nocne koszmary. Nie uśmiechało mi się to, ale nie miałem innego wyjścia, jak tylko jakoś zwalczyć nieprzyjemne wspomnienia, jakich się dziś nabawiłem.
- Wow, to niesamowite! - James zdjął pelerynę będąc tak blisko nas, że nawet ja poczułem skurcz w żołądku. Zdecydowanie nie był to mój najlepszy dzień.

IMG_000446

niedziela, 24 stycznia 2016

Poszukiwania

- Cholera, cholera, cholera! Wiedziałem, że nie powinienem się zgadzać na ten przekręt! - syknąłem przejęty całą sytuacją. - Jest przynajmniej świadomy tego, co się dzieje, czy zamieniłeś go w krwiożerczą bestię?!
- Nie mam pojęcia! - Syriusz syknął na mnie nadąsany. - Nie miałem czasu zapytać, czy czuje się ludzki bardziej niż potworzasty.
- Trzeba było znaleźć czas! - prychnąłem. - Chodź, musimy coś z tym zrobić, albo chociaż się ukryć zanim ktoś to z nami powiąże.
- Mamy na sobie...
- Nie szkodzi, że mamy pelerynę! - złapałem go mocno za rękę. - I tak lepiej dmuchać na zimne. - pociągnąłem go w stronę tajnego przejścia, o którym wiedziało tylko kilka osób – Huncwoci.
Wróciliśmy szybko do naszego pokoju, gdzie przyjaciele już czekali na relacje z pierwszej akcji mającej przynieść nam nieznane nadal dochody. Musiałem przyznać, że sam byłem trochę ciekaw relacji Syriusza, jako że moja część należała do najnudniejszych na świecie.
- Dobra, więc ze szczegółami. - zaczął Black z niemałą dumą w głosie, jakby miał się czym chlubić. - Wiedziałem, że Remusi kryje mi tyły, więc po prostu czekałem na znak, który umówiliśmy. Stałem tuż obok drzwi, żeby nikt mnie nie uderzył, gdyby coś nie poszło zgodnie z planem i nasłuchiwałem. Po pierwszym sygnale, swoją drogą bardzo słodkim, miałem nadzieję, że coś się ruszy, ale się przeliczyłem. Fałszywy alarm. Dopiero drugi dał mi okazję do działania. Przypadkiem otarłem się o tyłek tej dziewczyny, która przyszła z Lily, kiedy usiłowałem wejść do gabinetu zanim zostanę zamknięty jak szynka między dwoma połówkami bułki, bo słyszałem nadchodzących chłopaków. W środku było już łatwiej. Okrągły stół zajmuje więcej miejsca tylko pozornie, ponieważ jego kształt pozwala na bezpieczne przesuwanie się po okręgu. Slughorn wstał ze swojego krzesła, kiedy goście zaczęli się schodzić, więc wiedziałem, gdzie muszę się ustawić i czekać. Zresztą, stał tam już kieliszek wina, więc nie było szans żebym się pomylił. Uznałem, że kolejna okazja może się nie nadarzyć, więc w pierwszej kolejności dodałem kilka kropel eliksiru do kieliszka, kiedy wszyscy byli zbyt zajęci głupim witaniem się niemal w drzwiach. To nie było łatwe, bo nie chciałem się odsłonić, więc musiałem trzymać pelerynę owiniętą wokół mojej dłoni, uważać na nogi i w ogóle w pewnej chwili myślałem, że się nie uda, bo jakieś osły otworzyły drzwi i zrobił się minimalny przeciąg. Nie jestem pewny czy nie podwiało mi peleryny w okolicach brzucha, ale tamci się ściskali, podawali sobie ręce, pytali o samopoczucie i bawili się w te głupie ceregiele, więc nikt nie dostrzegł niczego szczególnego. Byłem już wtedy bardziej pewny siebie, więc czekałem spokojnie aż wszystko się zacznie. Slughorn wypił pierwsze łyki wina zaraz przed tym jak na stole pojawiło się jedzenie. Aż mi ślinka pociekła, kiedy to wszystko zobaczyłem! Naprawdę, żałowałem, że się zakradłem zamiast być zaproszonym, ale nie zapomniałem przez to o moim zadaniu. Poczekałem i zaatakowałem, kiedy przed naszym szacownym nauczycielem pojawiła się wielka micha jedzenia. Nie żałowałem mu wtedy eliksiru i polałem nim obficie jego ziemniaki i mięso. Dolałem też trochę więcej do wina, kiedy dostał dokładkę. Podejrzewam, że i wtedy miałem więcej szczęścia niż rozumu, bo nikt niczego nie zauważył, a przecież byłem otoczony przez ludzi. No, ale jedli, pili, plotkowali. Nuda straszna, kiedy tak się czeka aż coś się wydarzy. Zresztą, stałem już wtedy przy drzwiach czekając na okazję do nawiania. Zaczynałem już przysypiać, kiedy Slughorn wydał dziwny dźwięk i padł twarzą w talerz i wtedy się zaczęło. Reszty możecie się domyślić. Panika, uciekanie i dziwactwo. Tyle z mojej strony. Reszta bajki odbędzie się z waszym udziałem, bo podejrzewam, że chcecie zobaczyć Slughorna. - Syri wyszczerzył się szeroko.
- Naprawdę nie wiem, czy powinieneś tak się cieszyć, skoro po zamku goni twór twojego nikłego talentu w dziedzinie eliksirów.
- Remi, daj spokój. Jasne, coś poszło nie tak, ale już się z tą myślą oswoiłem. Mam zamiar nacieszyć się tym, że w końcu coś się dzieje. Poza tym, ktoś naprawi to, co ja zepsułem.
- Zepsułeś nauczyciela, Syriuszu.
- Ja go tylko urozmaiciłem.
- Później będziecie się kłócić! Ja chcę go zobaczyć! - James już stał na nogach gotowy do rozpoczęcia poszukiwań. - Zaczniemy od Skrzydła Szpitalnego, bo tam się udał, jeśli jest świadomy tego, co się stało. - nie czekał na nas nawet. Po prostu zacierając ręce wymaszerował z pokoju, zaś Peter wyszedł za nim z oczami błyszczącymi ciekawością.
Uznałem, że moim obowiązkiem jest mieć na nich oko, więc postanowiłem trzymać się z nimi. Ostatecznie całą czwórką zaszliśmy pod drzwi pani Pomfrey skąd dochodziły histeryczne płacze i jęki bólu. Przeraziłem się i zajrzałem do środka. Sala izolatki była wypełniona uczniami, z których każdemu coś dolegało, choć nie było to na pewno nic poważnego. Powiedziałbym raczej, że chodziło o serię nieszczęśliwych wypadków z czego większość nie była groźna, ale uczniowie potrzebowali mniejszej lub większej pomocy.
- Co się stało? - zapytałem pierwszej osoby, która nie uderzała w histeryczny płacz lub śmiech.
- Coś przerażającego biega po zamku i wszyscy uciekają w popłochu. Sam tego nie widziałem, ale zderzyłem się z grupką dziewczyn i tak rozwaliłem czoło. - powiedział mi Puchon, który miał na twarzy poważnie wyglądające rozcięcie. - Ludzie szaleją, wpadają na siebie nawzajem, na przedmioty, spadają nawet ze schodów, kiedy to coś się zbliża, więc zrobiło się tu nagle bardzo tłoczno. A było tak spokojnie zaledwie chwilę temu!
- Myślę, że wrócimy później. W końcu to tylko ból głowy. - James wyciągnął nas z pomieszczenia niemal brutalnie. - Nie ma go tutaj, szukamy! - syknął konspiracyjnie.
Nie chciałem się z nim kłócić, ale szczerze wątpiłem w to, że uda nam się znaleźć Slughorna. Na jego miejscu nie chciałbym się nikomu pokazywać, ale też szukałbym pomocy tam, gdzie najprędzej mogę ją dostać. Skoro jednak Skrzydło Szpitalne było pełne uczniów, można było skreślić je z listy potencjalnych kryjówek. Najprawdopodobniejszą był więc teraz gabinet dyrektora i nie tylko ja o tym pomyślałem, ponieważ James właśnie tam skierował swoje kroki.
- Nie wejdziemy wprawdzie do środka, ale podsłuchamy trochę i poczekamy aż wyjdzie, jeśli nabierzemy pewności, że się tam skrył. - wyjaśnił szybko swój plan. - Nie ważne. - machnął ręką, kiedy tylko nasze spojrzenia się spotkały.
Niczym banda wariatów staliśmy z głowami przy raczej niezadowolonym z takiego stanu rzeczy gargulcu i nasłuchiwaliśmy. O ile przyjaciele mogli usłyszeć wyłącznie to, co działo się na pustych schodach prowadzących w górę, o tyle ja mogłem przeniknąć swoim słuchem dalej, przez drzwi gabinetu, do samego środka, gdzie również nie było żywej duszy.
- McGonagall. - zarządził okularnik i teraz to jej gabinet stał się naszym celem.
- A jeśli podchodzimy do tego zbyt rozsądnie? - Syri podjął temat. - Może Slughorn wcale nie działa z głową, ale polega teraz na instynkcie, a to znaczy, że znajdziemy go tylko w jednym miejscu.
- U Sprout? - zapytał zafascynowany Peter, ale jego propozycja została odrzucona.
- Nie! W cieplarni! Jeśli zamienił się w gadzie coś to właśnie tam mógł się ukryć. Nie mam pewności, ale stawiałbym właśnie na cieplarnię.
- A niech to gęś! Nie mamy przecież powodu żeby się tam kręcić! Hm, pozostaje okupować okna. Tak, może dostrzeżemy go w którymś z okien.
Przewróciłem oczyma nie pierwszy już dzisiaj raz. Byłem bardziej niż pewny, że to nic nam nie da, ale i tak niczym posłuszna niańka podążałem za nimi krok w krok. Wpakowałem się w kłopoty i teraz musiałem z nich jakoś wyjść. Przecież ktoś mógł w końcu zauważyć, że nasze zachowanie jest podejrzane, a wtedy łatwo będzie im dodać dwa do dwóch. Nie potrzebowałem kłopotów na ostatnim roku.
- Remi, pójdziesz podsłuchiwać pod gabinetami profesorów. Jeśli znajdziesz w którymś Slughorna, przyślij nam wiadomość i zjawimy się w mgnieniu oka. My tymczasem będziemy okupować okna na trzecim piętrze i wypatrywać go w cieplarniach.
- Tak, tak. - westchnąłem na ten rozkaz i niechętnie zostawiając ich samych poczłapałem na swój obchód zamku i pokoi nauczycieli. Nie byłem w nastroju do sprzeczek, więc sobie je podarowałem. Wolałem szybko zrobić swoje i wrócić do niańczenia przyjaciół. Tym bardziej, że byli zdolni do wszystkiego.
To miały być bardzo długie dni i jeszcze dłuższe tygodnie. Slughorn już teraz zapłacił wysoką cenę za swoje uczucia względem Sprout, a wraz z nim płacili niewinni uczniowie. Ile szkody może wyrządzić jedno uczucie oraz zlecenie jego zakończenia? Niebawem wszyscy mieliśmy się o tym przekonać.

środa, 20 stycznia 2016

What have you done!?

Spojrzałem na Syriusza trochę niepewnie i skrzywiłem się w ramach uśmiechu. Nie byłem przekonany, co do jego pomysłu, ale sam nie miałem lepszego. Zmieszanie przypadkowych, obrzydliwych składników eliksirów było raczej głupie niźli pomysłowe, a dodanie ich do obiadu Slughorna jeszcze głupsze. Sproszkowana wątroba żaby, świeżo zmielone żuki gnojaki, parzydełka meduzy – byłem przeciwny temu ostatniemu, ale moje słowo się nie liczyło – trzy krople zwietrzałego mleka skunksa, odrobina niedźwiedziego sadła, spleśniały ser i uschnięte płatki żółtych tulipanów. Czy coś takiego naprawdę mogło pomóc Sprout? Nie chciałem mieć na sumieniu ludzkiego życia. Może i byłem wilkołakiem, ale nie zabójcą, a więc po co miałbym plamić ręce krwią? Co innego gdyby sprawa dotyczyła czegoś sprawdzonego, ale samodzielnie zmyślony eliksir sprawiał, że ryzyko było ogromne.
Z nerwów ugryzłem tabliczkę czekolady ze skórką pomarańczową, którą nosiłek w kieszeni od pewnego czasu. Jej smak sprawił, że poczułem się odważniejszy i mniej zestresowany. Nawet przez chwilę się uśmiechałem, a przynajmniej do czasu, kiedy przypomniałem sobie, że stoję na czatach, gdy Syriusz znika pod peleryną niewidką.
- Nie macaj mnie! - syknąłem czując jego dłonie na pośladkach. - O ile się nie mylę to nie to miałeś robić.
- To na szczęście. - odpowiedział mi jego rozbawiony głos znikąd. Mogłem tylko westchnąć i pokręcić głową. Był niepoprawny, ale na to nie miałem przecież wpływu. Zresztą, lubiłem go za to, że był taki, a nie inny.
- Idź zanim się rozmyślę. - ponagliłem. - A jestem tego bliski.
- Dobra już, dobra. - westchnął, a jego ręce zostawiły po sobie chłód na moim tyłku. Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w jego kroki, węszyłem za ewentualnym niebezpieczeństwem, starałem się wypełniać moje zadanie najlepiej jak mogłem. W końcu chodziło o mojego chłopaka! Może i knuł coś niewłaściwego, ale nadal był dla mnie jedną z najważniejszych w życiu osób. W końcu kochałem go całym sobą.
Nagle uprzytomniłem sobie, że nawet nie zapytałem, w jaki sposób chce się dostać do gabinetu Slughorna i skąd ma pewność, że nauczyciel będzie jadł u siebie. Przez chwilę pojawiło się we mnie wahanie, czy aby na pewno wiem o wszystkim, o czym wiedzieć powinienem. Przecież spędziliśmy razem cały dzień, ale czy aby na pewno cały? Czy było coś o czym nie wiedziałem, coś istotnego, co pozwoliło Syriuszowi dowiedzieć się, gdzie Slughorn będzie w czasie obiadu?
Pochłonięty nieprzyjemnymi myślami oprzytomniałem, kiedy w pobliżu wyczułem zbliżających się uczniów. Zamiauczałem by dać Syriuszowi sygnał i krzywiłem się mając świadomość niedorzeczności tego sygnału. Wilkołak miauczący? Kpina! Może specjalnie wpadł na pomysł tego sygnału by mnie upokorzyć? Nie, to akurat było głupim pomysłem z mojej strony.
Zamiauczałem raz jeszcze i schowałem się w tajnym przejściu, dokładnie tak jak ustaliliśmy. Przeczekałem chwilę, kiedy pierwsza grupka uczniów przeszła obok.
Uderzyłem głową w ścianę przejścia. To przecież było oczywiste! Spotkanie Klubu Ślimaka! Jak mogłem nie wpaść na to wcześniej?! Oczywiście! To było tak banalne, że tylko skończony osioł by na to nie wpadł, co czyniło ze mnie w tamtej chwili osła. Na dziś zaplanowano spotkanie Klubu Ślimaka, a to znaczyło, że Slughorn zaprosi na posiłek wszystkich swoich pupili i tych, których uznaje za przydatnych w przyszłości. Od tak dawna nie znajdowałem się na liście osób zaproszonych, że całkowicie o tym zapomniałem. Cóż, sam byłem sobie winny, a przynajmniej winna była temu mysz, która zapewniła mi rozrywkę podczas nudnego spotkania Klubu. Teraz mogłem tylko pomarzyć o tej ekskluzywnej imprezie dla szkolnych szych. Nie ubolewałem nad tym szczególnie, jako że nie miałem ochoty nudzić się podczas obiadu z nadętymi ludźmi oraz Evans u boku. Teraz jednak zaczynałem zastanawiać się nad tym, w jaki sposób Syri planuje wyjść z gabinetu nauczyciela. Było oczywiste, że wejdzie, kiedy zaczną schodzić się członkowie Klubu, ale czy naprawdę chciał siedzieć tam aż do zakończenia tego prywatnego „przyjęcia”? Nie chciałem kwitnąć w chłodnym tajnym przejściu przez dwie/trzy godziny.
Skrzywiłem się czując zapach Evans. A więc zaczynało się. Pierwsi goście nauczyciela eliksirów zaczynali się schodzić. Zamiauczałem na znak, że znowu ktoś jest w pobliżu i zamknąłem wejście tajnego korytarza już drugi raz w przeciągu kilku minut. Miałem nadzieję, że Syri wróci do mnie w rekordowo szybkim tempie. Nie planowałem go porzucić na „terenach wroga”, ale też nie chciałem męczyć się ze sterczeniem w miejscu, w którym w tej chwili bezsprzecznie sterczałem.
Ziewnąłem przeciągle z nudy. Nie miauczałem już, ponieważ Evans i dwie Puchonki właśnie wchodziły do gabinetu Slughorna.
- Hm, wydawało mi się, że ktoś właśnie dotknął mojego tyłka. - powiedziała jedna z dziewczyn i obejrzała się za siebie, ale chłopcy, którzy właśnie nadchodzili byli zbyt daleko.
Przewróciłem oczyma. Co ten Syriusz kombinował? Jeśli miał to być rodzaj dziwacznego flirtu ze mną na odległość to wybrał kiepski moment i ryzykownie próbował to rozegrać.
Czy Evans wiedziała o pelerynie niewidce? Czy James powiedział jej o niej w przypływie czułości i wyznań?
Zawahałem się, ale nie miałem już wpływu na to, co dzieje się za drzwiami gabinetu. Wymyśliłem więc sobie najnudniejsze zajęcie ze wszystkich możliwych – zacząłem przypominać sobie przepisy na wszystkie eliksiry, jakie w tym roku przerobiliśmy. Byłem samozwańczym męczennikiem, przyznawałem się do tego bez bicia.
*
Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Pięć, dziesięć, pół godziny, godzina. Ileż można czekać?! Przeszedłem już od eliksirów do zaklęć i transmutacji zanim coś zaczęło się dziać. Najpierw usłyszałem niepokojące szuranie dochodzące z gabinetu nauczyciela eliksirów, a następnie stukanie, podniesione głosy, a w końcu drzwi otworzyły się ukazując mi tłoczących się w nich uczniów. Czy oni byli spanikowani?
- Syriuszu, coś ty narobił? - zapytałem szeptem sam siebie i patrzyłem jak Klub Ślimaka przepycha się w drzwiach. Odkorkowali się wraz z wyjściem pierwszej osoby, która zdołała się przebić i wtedy fala uczniów zalała korytarz. Drzwi za nimi zamknęły się z trzaskiem. - Yyyy... - zawahałem się głośno. Z jakiegoś powodu mówienie do siebie dodawało mi otuchy.
- Jestem tu, Remi. - usłyszałem w końcu głos Syriusza obok siebie, a jego zapach stał się intensywniejszy, kiedy zdjął z siebie pelerynę.
- Co się...
- Yhm, chyba trochę przesadziłem i... Yhm, jakby to powiedzieć...
- Zabiłeś go?!
- Nie! - prychnął oburzony. - Dałem mu nowe życie!
- Że, proszę ja ciebie, co?!
- A no to! - pokazał palcem na otwierające się drzwi i przytulił mnie okrywając nas oboje peleryną niewidką.
Z gabinetu wyszedł... wyszło coś. Tłusty jaszczur? Miał łuski, to nie ulegało wątpliwości. Zielone, chociaż wydawały się złotawe, kiedy spojrzeć na nie pod innym kątem.
Syri zaktył mi usta dłonią i zrobił to w doskonałym momencie, jako że omal nie krzyknąłem. To było paskudne, niemal przerażające. Moje serce przyspieszyło bicia, a oczy musiały być ogromne. Na plecach czułem drgania klatki piersiowej Syriusza, co świadczyło o tym, że jego serducho bije równie szybko i mocno, co moje.
To było jak fragment horroru. Dwójka kochanków ukrywających się przed potworem – zmutowaną, tłustą jaszczurą o wyłupiastych, czerwonych oczach, żabiej, zaślinionej gębie z ostrymi zębiskami i równie niebezpiecznie wyglądającymi szponami. Tylko garnitur nie pasował do tego obrazka, ale podejrzewałem, że tylko po nim dało się poznać, że to nie kto inny, jak Slughorn.
Dziwactwo, które było jakieś pięć minut temu naszym nauczycielem poczłapało teraz niezgrabnie korytarzem za uczniami, którzy zwiali tak szybko, że już od dłuższej chwili nie było ich widać.
- O Merlinie i cały Okrągły Stole, co to u licha było?!
- To było właśnie moje „trochę przesadziłem”.
- Syriuszu, ty go zmutowałeś! - z trudem łapałem oddech. - W coś paskudnego i strasznego! - patrzyłem na niego przerażony.
- Nie da się ukryć, że to właśnie nastąpiło. - spokój Syriusza nie wynikał na pewno z wewnętrznej pewności siebie, ale z faktu, że i on był równie przerażony tym wszystkim co ja.
- Co myśmy narobili...
- Ykhm... - Syri wypuścił głośno powietrze z płuc i wzruszył ramionami. Nie wiedział, co powiedzieć, a ja doskonale go rozumiałem.

niedziela, 17 stycznia 2016

Przegadane śniadanie

17 grudnia

Spojrzałem przelotnie na Slughorna, który objadał się przy stole nauczycielskim swoim niezwykle obfitym śniadaniem. Jak niby mieliśmy się do niego zbliżyć i w jaki sposób zadziałać aby mężczyzna odkochał się i przestał naprzykrzać Sprout? Przecież to było niemożliwe! Cokolwiek mu podamy, musielibyśmy przygotować końską dawkę, a ta znowu mogłaby być niebezpieczna dla każdego normalnego człowieka. I tu pojawiał się kolejny problem, jako że nauczyciel eliksirów był normalnym człowiekiem, tylko że szerszym niż inni przy stole nauczycielskim. Czarno widziałem nasze zadanie specjalne i nieznaną wciąż nagrodę.
- Czy on właśnie wpierdziela pasztet z gęsi? - James mrużył oczy by lepiej widzieć.
- A czy to ma jakieś znaczenie? - uniosłem brew w ten charakterystyczny sposób, który wyraża więcej niż tysiąc słów.
- No wiesz, to podobno afrodyzjak i w ogóle, a przecież to się kłóci z naszymi planami.
- Albo zmyślasz, albo coś mi umknęło...
- Prawdę mówiąc to zmyślam, ale mam wrażenie, że się nie mylę. Popatrz na niego! On wie doskonale, co robi. Ktoś taki nie je byle czego!
- Myślę, że go przeceniasz.
- Nie ma szans! Popatrz na te przebiegłe oczka, na sposób, w jaki je! On wie coś, czego my nie wiemy. Tak samo wygląda Peter, kiedy kombinuje coś niecnego, co jest związane z dziewczynami.
- Chcesz mi wmówić, że Sprout ma się w nim zakochać, bo nażre się śmierdzącego cebulą i czosnkiem pasztetu z gęsi? - trudno było mi w coś podobnego uwierzyć, chociaż należało przyznać, że znawca tematu był ze mnie żaden. - Zardi! - zawołałem przyjaciółkę, która spojrzała na mnie bardzo wymownie, ale wstała ze swojego miejsca i podeszła do nas z niezadowoloną miną.
- Czego mnie wołasz, barbarzyńco jeden? - mruknęła.
- Polecisz na faceta tylko dlatego, że się obje pasztetem? - pytanie było głupie, ale tylko na to udało mi się wpaść.
- Polecę na każdego, który spełnia pewne niezbędne dla zwrócenia mojej uwagi warunki. Nie wnikam w to, czy wpierdziela pasztet czy pieczone kasztany. Czy to wszystko i mogę skończyć moje śniadanie, czy jaśnie pan jeszcze czegoś potrzebuje i mam tu sterczeć, bo sam się nie pofatyguje?
- Wybacz. W zamian odstąpię ci moje...
- Jajko. - postanowiła za mnie i bezczelnie zabrała jajko na twardo z mojego kieliszka. - Do zobaczenia później. - wyszczerzyła się wracając do siebie.
Skąd wiedziała, co mi zabrać żeby najbardziej zabolało? Może podejrzanie zachłannie wpatrywałem się w to jajko. W końcu miałem na nie szaloną ochotę, a teraz straciłem swoje bezcenne śniadanie.
Po chwili zastanowienia sięgnąłem przez stół i zabrałem już obrane i gotowe do zjedzenia jajko Jamesa. Był oburzony, ale pozostałem niewzruszony.
- To przez ciebie straciłem swoje.
- Bezczel!
- Specjalnie dla ciebie.
Szybko wróciliśmy jednak do pracy nad naszym największym problemem, jakim było obmyślanie planu odkochania Slughorna. Obserwowaliśmy go, staraliśmy się zapamiętać jego nawyki i przyzwyczajenia. Wszystko mogło się nam przydać, kiedy zaczniemy działać i testować nasze pomysły oraz co sensowniejsze przepisy babć.
- Mam wrażenie, że Slughorna czekają bardzo, bardzo ciężkie tygodnie. Jego żołądek będzie się miał równie źle, co cała reszta ciała, a od pecha się nie odgoni. - Syriusz miał rację. Dla nauczyciela eliksirów to nie będzie udany miesiąc, a sądząc po tym, co planowaliśmy mu podawać, będzie cierpiał na bezustanne rozstroje żołądka. Zawsze istniała możliwość, że dzięki nim przejdzie mu ochota na flirty i uganianie się za nauczycielkami.
- Po tygodniowej sraczce nikt nie będzie myślał o romansach, a już na pewno nie ktoś taki jak on. - J. powiedział głośno to, co plątało się po mojej głowie.
- A jeśli zrobimy mu krzywdę? - zmartwiłem się nagle.
- Popatrz na niego, Remi. - Syriusz skinął głową w stronę stołu nauczycielskiego. - To wieloryb. Nic mu nie będzie. No, może coś tam odczuje, ale na pewno mniej niżbyśmy chcieli. Tacy jak on już tak mają, więc nie ma sensu się tym przejmować. Zresztą, ten człowiek jest nie do zdarcia! Jestem o tym przekonany. Pierdnie, stęknie, może mu się odbije i już po sprawie.
- Więc na nic nasze starania, to chcesz powiedzieć?
- Yyy, prawdę mówiąc o tym nie pomyślałem. - podrapał się po głowie wypychając usta jajecznicą.
- Merlinie, ratuj mnie przed głupotą niektórych. - westchnąłem ciężko. - Cały czas rozchodzi się o to, że coś musi zadziałać, a jeśli zadziała to możemy zrobić mu krzywdę i to zupełnie przypadkowo.
- Może nie przypadkowo, ale niechcący. - poprawił mnie James, który nadal patrzył z utęsknieniem na swoje jajko, którego połowę zdążyłem już zjeść.
- Słyszałem, że jeśli je się za dużo jajek to można być bezpłodnym. - odezwał się Peter, który najwyraźniej wcale nie przejmował się tym, co właśnie powiedział. Może dał sobie spokój z marzeniami o Narcyzie. Ja byłem gejem, Syriusz był gejem, a przynajmniej na to wyglądało, biseksualny James skończył z kobietą, która go zdominowała, zaś Pet był w ciemnej dziurze ze swoim uczuciem. Inaczej mówiąc, tylko J. musiał ograniczyć spożycie jajek.
Z jakiegoś powodu wszyscy spojrzeliśmy jednocześnie na Slughorna, który właśnie wpychał do ust najpewniej trzecie już jajko na twardo. Musiał wyczuć czyjś wzrok na sobie, ponieważ zaczął się rozglądać, ale my byliśmy szybsi. Oderwaliśmy od niego spojrzenie i skupiliśmy je na sobie nawzajem, jakbyśmy byli pogrążeni w niezobowiązującej rozmowie o niczym. Nie mijało się to poniekąd z prawdą.
- Proponuję porozglądać się za czymś obniżającym potencję. - rzucił James.
- Kastracja wchodzi w grę? - targował się z nim Syriusz.
- A wykastrujesz? Ja się tego nie tknę, nawet jeśli zapłacisz mi całym Bankiem Goblinów.
- …
- A ja sądziłam, że kto jak kto, ale facet będzie wiedział jak zadziałać żeby pozbyć się problemu z innym facetem. - nawet nie wiedziałem kiedy Zardi znalazła się obok nas. Jej zapach był mi już tak dobrze znany i kojarzył mi się z bezpieczeństwem, że wilk we mnie wcale na niego nie reagował. - Ale jedno wam przyznaję, nie spodziewałam się tematu kastracji przy śniadaniu. W końcu to bolesne doświadczenie nawet do wyobrażenia sobie, a tutaj proszę. Co Huncwoci to Huncwoci.
Spojrzałem na dziewczynę trochę nadąsany, ale musiałem przyznać, że w jej natrząsaniu się z nas było sporo prawdy. Na chwilę zapomnieliśmy, że jesteśmy mężczyznami, a kastracja oznacza pozbycie się pewnej jakże cennej części ciała, którą wszyscy dysponowaliśmy. Teraz, kiedy Zardi nam to jasno i wyraźnie uświadomiła, miałem ochotę zapomnieć jak najszybciej o głupkowatym pomyśle powstałym dla zabawy.
- Nienawidzę cię! - rzucił James z sykiem do Zardi, która uśmiechnęła się szeroko i diabelsko.
- Również cię kocham, J. Niestety nie możemy być ze sobą, sam rozumiesz, los nie sprzyja naszemu uczuciu. Tak, ja też żałuję, ale nic na to nie poradzimy. Myślę jednak, że kastrowanie wiadomej osoby wynagrodzi ci wszystko.
- Hej, mówiłem, że ja go nie tknę! - oburzył się okularnik.
- Załatwię ci znakomite rękawiczki. Nic nawet nie poczujesz.
- Brzmi jakbyś to ty planowała kastrować Jamesa. - Peter skrzywił się i po sposobie w jaki siedział poznałem, że właśnie ciasno zsunął ze sobą nogi. Prawdę mówiąc nie dziwiłem mu się, jako że nawet ja odczuwałem w spodniach pewien dyskomfort, kiedy poruszaliśmy ten jakże delikatny dla każdego mężczyzny temat. I pomyśleć, że nie było w tym dla nas nic dziwnego póki Zardi nie zwróciła na to uwagi! Ta dziewczyna była naprawdę szalona i bardzo szczera, co sprawiało, że rozmowa z nią przypominała te prowadzone z chłopakami. Kogoś takiego nie dało się nie lubić i może właśnie dlatego Noah miał do niej taką słabość.
Przegadaliśmy całe śniadanie, ale nadal nie doszliśmy do żadnych konkretnych wniosków, nie wpadliśmy na żadne konstruktywne pomysły. Byliśmy czasami tak beznadziejni, że miałem ochotę załamać ręce. Kto to widział, żeby czwórka facetów głowiła się nad zadaniem, które dotyczyło przecież innego mężczyzny, więc powinno być banalnie proste? Czasami potrafiliśmy być beznadziejni.

środa, 13 stycznia 2016

Prababcie w akcji, czyli "złota" książka

Drzwi gabinetu nauczycielki zielarstwa zamknęły się za nami cicho. Spojrzeliśmy po sobie, następnie przed siebie i znowu na siebie nawzajem. Dopiero wtedy wybuchnęliśmy śmiechem.
- Słyszę to! - dobiegło nas upomnienie z gabinetu Sprout, co sprawiło, że roześmialiśmy się jeszcze bardziej.
Nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób planujemy sobie poradzić z zadaniem, jakie nam dała, ale niewątpliwie musieliśmy coś wymyślić i to szybko. Nie wiedziałem wprawdzie jaką nagrodę dla nas przygotowała, ale domyślałem się, że gra była warta świeczki. Inna sprawa, że nie mogłem nikomu obiecać, że dokonamy z chłopakami niemożliwego, a niewątpliwie do takich zadań zaliczało się to, które teraz miało zaprzątać nam głowy.
- Chodźmy stąd zanim ktoś nas zauważy i domyśli się, że coś kombinujemy. - zaproponowałem powstrzymując się od nadmiernej wesołości.
- Remi, my zawsze coś kombinujemy i zawsze rzucamy się w oczy. - ten jeden raz James miał całkowitą rację. Nasza obecność gdziekolwiek była jednoznaczna z szemranymi sprawami i kombinatorstwem. Cokolwiek by o nas nie powiedzieć, mieliśmy rozrabianie wpisane w życiorysy. Nawet nie wiem, kiedy i mi przypisano łatkę prawdziwego huncwota, ale niewątpliwie musiałem na nią zasłużyć skoro i na mnie nauczyciele patrzyli z pewną rezerwą, a niektórzy nawet wzywali mnie wraz z moją wesołą kompanią do siebie z pewnego jakże niecodziennego powodu. Jak do tego doszło?
- Muszę zjeść coś słodkiego na lepsze myślenie. - rzuciłem nie mijając się z prawdą ani na krok. Mój organizm łaknął czekolady w dużych ilościach, toteż przyspieszyłem kroku. Zanim w ogóle pozwolimy sobie przejść do konkretów dotyczących Slughorna, musiałem uzupełnić niedobory łakoci we krwi. Syriusz zaoferował, że przyniesie mi kubek gorącej czekolady, więc zgodziłem się bez namysłu i odesłałem go do kuchni. Wraz z pozostałą mi dwójką kompanów wróciłem do pokoju i tam urządziłem sobie centrum dowodzenia na łóżku. Otoczyłem się czekoladą pod każdą postacią i zacząłem jeść, jeść, jeść. Potrzebowałem tego, więc ten jeden raz nie planowałem też sobie odmawiać. Pochłonąłem naprawdę niewyobrażalne ilości czekolady zanim wrócił Syriusz, a wtedy wepchałem w siebie także to, co mi przyniósł. Muszę przyznać, że czekałem aż mnie zemdli, ponieważ wtedy miałbym pewność, że jestem najedzony i zasłodzony po same koniuszki palców.
- Czy teraz możemy porozmawiać o tym, co najważniejsze? - James zaczął się niecierpliwić, więc skinąłem mu głową z ustami pełnymi ostatniego już batonika o karmelowym nadzieniu. - Jak można zmusić kogoś do tego żeby przestał szaleć za inną osobą? Przecież to niemożliwe!
- Teraz to mówisz? A kto zapewniał Sprout, że to zrobimy z palcami w dupskach? - spojrzałem wymownie na okularnika.
- Uznałem, że to zabrzmi fachowo.
- James, przypominam ci, że jesteś tylko głupim uczniem ostatniego roku, a nie specjalistą od rozwiązywania spraw sercowych.
- Peter, ty jesteś ukrytym zboczeńcem, więc może ty nam pomożesz? - Syriusz zignorował nasze słowne przepychanki i przypomniał nam, że powinniśmy na poważnie zająć się planowaniem. Musiałem przyznać, że fakt niezwykłego wyczulenia Petera na płeć przeciwną uciekł mi z głowy, więc nie wpadłem na to aby zapytać najbardziej perwersyjnego z nas o to, co sądzi na temat naszego zadania.
- Nigdy nie próbowałem uderzać w tę stronę. - przyznał ostrożnie. - Raczej nie grozi mi zasypanie adoratorkami, więc...
- Więc nie wierzę, że nie próbowałeś pozbyć się adoratorów Narcyzy. - wszedł mu w słowo Black.
- Sam widzisz z jakim skutkiem. - mruknął nadąsany Peter.
- Narcyza to trudny przypadek. Każdy chciałby ją mieć w swoim łóżku, więc nie dziwię się, że nie poszło ci najlepiej, ale to nieważne. Musimy spróbować na Slughornie twoich metod. Może będzie łatwiej skoro chodzi o Sprout.
Peter zastanawiał się, najpewniej nad tym, czy powinien zdradzić nam swoje sposoby. Nie miałem wątpliwości, że cokolwiek znalazł, musiało być dziwaczne i obrzydliwe.
Nagle przestało mi tak szalenie zależeć na nieznanej mi jeszcze nagrodzie od nauczycielki zielarstwa. Odnalazłem w sobie zdrowy rozsądek, chociaż nie było to wcale takie łatwe. Byłem świeżo przed pełnią i mój mózg nie funkcjonował już tak jak powinien. Moje myśli zaprzątało jedzenie, którego powinienem się wystrzegać, byłem bezustannie głodny, a wszystkie moje postanowienia i obietnice składane samemu sobie dawały w łeb jeszcze tego samego dnia. To chyba nie był najlepszy czas na podejrzane układy z nauczycielami.
- Dobrze, niech będzie. - Pettigrew namyślił się w końcu, czym przepędził mój zdrowy rozsądek w głąb podświadomości. - To moja tajemnica. - uklęknął przy swoim łóżku i wygrzebał spod materaca starą, obskubaną i rozklejającą się książkę. - Jest pełna sposobów na rozkochanie kogoś w sobie i na pozbycie się niechcianej konkurencji, na odkochanie innej osoby, a nawet na łatwiejsze spłodzenie dzieci! - coraz bardziej się nakręcał. Dla niego nie było już ratunku.
- Więc zajrzyjmy do niej. - James wyciągnął rękę po książkę, ale Pet szybko schował ją za plecami.
- Nie dotykaj! - syknął spanikowany. - Jest stara, trzeba obchodzić się nią z szacunkiem, bo się rozsypie i nic więcej z niej nie wyciągnę! Ja będę przewracał strony. - powiedział w przypływie odwagi i desperacji. - Wy możecie patrzeć i czytać, ale nie dotykać.
- Dobra, dobra, niech ci będzie. - James zabrał rękę. - Do dzieła!
Minuta, kwadrans, pół godziny, godzina, dwie... Czas pędził nieubłaganie, a my z coraz większym brakiem nadziei przeglądaliśmy kolejne przepisy mające uratować Sprout przed Slughornem. Wątróbka jako afrodyzjak i żołądki dla odczynienia miłości? To była czysta głupota! Pazury koguta pod poduszką lepszego konkurenta dla pokonania gorszego? Uryna byka?!
- Nie chcę wiedzieć, które z tych metod stosowałeś. - mruknąłem.
To była głupota. Stare przesądy prababek, które z magią miały tyle wspólnego, co proszek fiufiu z kremem na porost włosów. Jak to w ogóle możliwe, że taka książka stała na półce w naszej bibliotece? Ktoś naprawdę powinien bardziej zadbać o to, co się tam znajduje.
Spojrzałem na Syriusza, a następnie na Jamesa. Myśleliśmy o tym samym, ale żaden z nas nie chciał tego powiedzieć na głos.
- Nie zaszkodzi nam spróbować, nie? - w końcu Potter postanowił wybrnąć jakoś z naszej beznadziejnej sytuacji. - Po prostu próbujmy codziennie coś innego i nie myślmy o tym co będzie. Jeśli się uda, osiągniemy niewyobrażalny sukces. Jeśli się nam nie powiedzie, nie zmartwimy się, bo daliśmy z siebie wszystko, ale na pozbycie się Slughorna zwyczajnie nie będzie sposobu dostępnego zwykłym uczniom.
- Od czego w takim razie chciałbyś zacząć? - mina Syriusza wyrażała dokładnie to, co kryło się w głowach naszej czwórki. Nie było szans aby coś takiego przyniosło jakiekolwiek pożądane efekty.
- Proponuję żołądki drobiowe. - Peter wzruszył ramionami i oblizał się łakomie. - Przynajmniej będziemy się babrać w jedzeniu zamiast uryny czy krwi. - i tu miał świętą rację. Wszystko wydawało się lepsze niż metody uznane przez autorkę książki za najskuteczniejsze. Skąd niby mielibyśmy wziąć byka dla uryny lub kurę dla krwi? Zdecydowanie łatwiej było nam pozyskać to, co nadawało się do spożycia. W końcu kuchnia zawsze była dobrze zaopatrzona. Musieliśmy się tam tylko zakraść i odnaleźć to, czego potrzebowaliśmy.
- Od razu poszukajmy króliczych serc, a jeśli nie mamy żadnych, spróbujemy namówić Skrzaty na zakupy. Na pewno chętnie zgodzą się na jakieś eksperymenty kulinarne jeśli dobrze to rozegrać. - Black zaczął główkować. To przypomniało mi, że jesteśmy bandą rozrabiaków, którzy czasami muszą napsocić jeśli mają w spokoju przetrwać kolejny miesiąc życia.
Wyciągnąłem pergamin, na którym zazwyczaj notowałem wykłady z historii magii i zacząłem zapisywać wszystko to, co przychodziło nam do głowy – co, gdzie i jak. Nasz plan wielkiej bitwy z kupidynami właśnie nabierał konkretnych kształtów. Jedzenie, dziwaczne woreczki wudu, zaklęcia na wyższym od naszego poziomie. Od najprostszego do najtrudniejszego. Od najnormalniejszych do najbardziej chorych.
Zajęło nam to naprawdę sporo czasu, ale jednak udało nam się ustalić jako taki plan działania. Czułem się po tym wyczerpany do tego stopnia, że przestałem myśleć o podwieczorku, do którego wciąż pozostawało wiele godzin. Nawet oczy zaczęły mi się kleić, więc zarządziłem chwilę przerwy na drzemkę. Okazało się, że nie tylko mnie wymęczyła bezsensowna książka i jej absurdalne pomysły. Życie Huncwota nie było wcale tak proste i kolorowe, jak mogłoby się innym wydawać. W rzeczywistości wymagało od nas poświęceń i wysiłku. Cóż, nie łatwo być psotnikiem do wynajęcia.

niedziela, 10 stycznia 2016

Wielka mała prośba

16 grudnia
Leżałem na łóżku zapatrzony w sufit, jakbym mógł dostrzec na nim coś ciekawego. Prawda była jednak taka, że zupełnie nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Żadnych zadań, żadnej nauki, wszystkie notatki opracowane i wyuczone. Nawet eliksiry! Chyba jeszcze w tym roku nie miałem okazji czuć się tak zagubiony. Nie nawykłem do tak skrajnego nicnierobienia, a niewątpliwie właśnie z tym problemem borykałem się w tej chwili.
- Ależ mi jest zimno! - James rozładował wyczuwalną w powietrzu atmosferę napięcia, która była spowodowana ogólnym rozleniwieniem i wyczekiwaniem na cokolwiek, co przełamałoby wszechobecną nudę.
- I jest zimno. - przyznał Syriusz z ziewnięciem, za które przeprosił. - Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale dziś rano spadł śnieg, a temperatury mocno spadły w dół. Musimy przyzwyczaić się do zimy.
- Cwany jesteś, bo założyłeś wełniany sweter!
- Przyznaję. Wycwaniłem się, ale tylko dlatego, że ty jesteś tępy.
- Jak walnę tak zabiję!
- I tak wiem, że tego nie zrobisz. - Syri pokazał okularnikowi język.
- Uważaj, bo jeszcze zmienię zdanie! - J. uśmiechnął się mimowolnie, chociaż groźby sypały się z jego ust. Biedak, nie potrafił nawet ukryć tego, że lubi przekomarzać się z Syriuszem. - Rozszarpię ci gardło zębami!
- Yy, z całym szacunkiem, ale to chyba ja powinienem powiedzieć. - rzuciłem z przyjemnością mieszając się do ich rozmowy. - Jestem wilkołakiem, pamiętacie?
- Taki wilkołak jak ty się nie liczy! - James uśmiechnął się szeroko. - Jesteś niemal oswojony. - mrugnął, a ja przewróciłem oczyma. On potrafił prawić głupie komplementy jak nikt inny.
Niechętnie zwlekłem się z łóżka i położyłem obok Syriusza na jego materacu. Przytuliłem się do jego boku i uśmiechając do siebie zamruczałem. Od razu było mi lepiej, a mój chłopak wyraźnie ucieszył się z mojej chwilowej słabości oraz mojej chęci dopieszczenia nas obu.
- Mogę przerwać? - jak zwykle ostatnimi czasy, Zardi pojawiła się niespodziewanie w naszym pokoju. Nadal nie byłem pewny, w jaki sposób potrafiła pokonać zabezpieczenia nauczycieli, ale naprawdę nieźle jej to wychodziło. Podejrzewałem, że odczuwała przy tym niemałą rozkosz, kiedy mogła nas zaskoczyć lub na czymś nakryć.
- Tylko jeśli to naprawdę ważne, widzisz przecież, że jesteśmy na dobrej drodze do... auć! - Syri spojrzał na mnie z żalem, ale rzuciłem mu takie spojrzenie, że zrezygnował z dalszych prób wchodzenia w szczegóły naszych wspólnych chwil.
- Słuchamy. - zapewniłem dziewczynę. - O co chodzi?
- Zapomniałam.
- Zabiję... - Syriusz wyraźnie tracił do niej cierpliwość, ale ona wydawała się nic sobie z tego nie robić. Uśmiechnęła się tylko wyjątkowo szeroko.
- Nie radzę mnie zabijać, bo mogę się wam jeszcze przydać. Ale dobrze, do rzeczy. Co to ja chciałam... A, tak! Sprout was wzywa do siebie.
- Że co?! - Syri i James podnieśli się z miejsc niemal w tym samym momencie.
- I ty dopiero teraz nam o tym mówisz?! - J. był wściekły, ale jednocześnie starał się możliwie jak najszybciej założyć niezbędne części garderoby aby móc pokazać się nauczycielce.
- Tak, prawdę mówiąc to dopiero teraz. Ale ważniejsze jest to, że zaprasza was do siebie wszystkich. To chyba coś ważnego skoro starała się utrzymać w tajemnicy fakt, że chce się z wami widzieć.
- Tajemnice? Uwielbiam tajemnice! - James już był na nogach zwarty i gotowy.
- Rozpowiadać na pewno. - mruknąłem do siebie cicho i z trudem zsunąłem się z łóżka Syriusza. Nasza słodka chwila minęła i teraz należało zająć się „pracą”.
Musiałem jednak przyznać, że ciekawiło mnie, co takiego chce od nas nauczycielka zielarstwa. Raczej nieczęsto jakikolwiek „normalny” nauczyciel chciał mieć do czynienia z naszą czwórką razem wziętą. Wprawdzie ja byłem prefektem i całkiem niezłym uczniem, ale Peter należał do bardzo opornych na wiedzę pechowcem, James uchodził za głośnego dziwaka, zaś Syriusz był tym wprawdzie miłym dla oka i inteligentnym, ale nieobliczalnym ogniwem naszej paczki. Jeśli nauczycielka chciała widzieć się z nami wszystkimi, a niewątpliwie nic ostatnio nie przeskrobaliśmy, to znaczyło, że tylko taka zbieranina wyjątkowych indywiduów mogła się jej przydać. Inna opcja nie przedstawiała się tak różowo, jako że oznaczałaby kłopoty – ktoś coś przeskrobał, a my musimy za to odpowiedzieć, bo jesteśmy pierwszymi podejrzanymi. Nie, tego bym na pewno nie chciał.
O dziwo, w mgnieniu oka byliśmy gotowi do wizyty u nauczycielki.
- A ty, co? - J. spojrzał na Zardi, która wychodziła wraz z nami z sypialni. - Nie powinnaś wrócić do siebie już dawno?
- Tak się składa, że mnie również chce widzieć, więc nie marudź tylko przebieraj tymi chudymi nogami.
Przekomarzali się, drażnili wzajemnie, zaś czas płynął dzięki nim o wiele szybciej. Ich mała wojna na słowa była także świetną rozrywką, więc nie mogłem powiedzieć, że nie popierałem tej dziwacznej gry, jaką rozpoczęli. Ich zachowanie świadczyło też o pewnej zażyłości i przyjaźni, więc cieszyłem się mogąc być świadkiem tego, jak James i Zardi umacniają swoje relacje poprzez te niewinne przepychanki. Zresztą, dzięki nim w mgnieniu oka znaleźliśmy się przed gabinetem Sprout, do którego Zardi weszła bez pukania.
- Oto i oni. - oświadczyła wciągając nas do środka, kiedy trochę zaskoczeni staliśmy w miejscu.
- Cudownie, cudownie. Zamknij drzwi, proszę, a wy siadajcie. - tęga nauczycielka wskazała nam przygotowane zapewne właśnie dla nas krzesła i podniosła się ze swojego człapiąc na krótkich nogach po swoim gabinecie, jakby była generałem mającym wydać rozkazy swoim podkomendnym. - Panowie. - zaczęła nawet w sposób wskazujący na naradę wojenną. - Nie zaprosiłam was tutaj bez powodu, moi drodzy. Potrzebuję waszej pomocy w pewnej bardzo delikatnej sprawie, która musi pozostać między nami.
- Zamieniamy się w słuch, pani profesor. - J. przejął pałeczkę dowódcy zespołu i przyjął profesjonalny wyraz twarzy.
- No dobrze... Nie żebym miała inne wyjście jak tylko wam zaufać. - stwierdziła bardziej do siebie niż do nas. - Chodzi o pewnego bardzo uciążliwego adoratora, którego chcę się pozbyć.
Powstrzymałem wybuch śmiechu. Policzki Jamesa wypełniły się powietrzem, ale szybko się opanował. Nie wystarczająco szybko.
- Widziałam to, Potter. - syknęła. - Możesz się śmiać, ale gdyby to o ciebie chodziło, też robiłbyś co w twojej mocy żeby mieć święty spokój. Nasza droga Caroline powiedziała mi, że w tej sprawie mogę na was liczyć. Nie wiem jak to zrobicie, ale chcę mieć z głowy tego adoratora.
- Profesora Slughorna? - Syriusz nie owijał w bawełnę. - Nazywajmy rzeczy po imieniu, w końcu chce pani żebyśmy zrobili coś, czego uczniowie robić nie powinni, prawda?
- Chcę się pozbyć adoratora, a nie profesora Sliughorna, jeśli wiecie, o co mi chodzi. - spojrzała na Blacka wymownie. - Nie wiem jak to zrobicie, nie wiem czy wam się w ogóle uda, ale takie jest wasze zadanie. W zamian otrzymacie nagrodę, która na pewno jest warta starań. Nie, nie powiem wam jaka będzie, a przynajmniej nie od razu. Musicie sobie zapracować na jej ujawnienie. Jeśli nasza rozmowa wyjdzie poza mury tego pokoju, nie zobaczycie żadnej nagrody. Rozumiemy się?
- Doskonale, pani profesor. - James znowu grał fachowca od zadań specjalnych. - Mamy zapewnić pani spokój i usunąć kochasia z drogi. Nie widzę problemu, na pewno sobie jakoś poradzimy i zgarniemy tę tajemniczą nagrodę z palcem w...
- Bez palców w czymkolwiek. - przerwał mu Syriusz. - Postaramy się podołać, ale niczego nie obiecujemy. - spojrzał ostro na Jamesa, który planował się z nim kłócić. - Sama pani rozumie, że to nie będzie proste. W przeciwnym razie nie wzywałaby pani do siebie nas, ale sama sobie z tym poradziła.
- Rzeczywiście, nie zakładam żeby miało to być tak proste jakby sobie tego życzył jeden z was. - na również spojrzała wymownie na okularnika.
- Damy z siebie wszystko. - zapewniłem łapiąc chłopaków za ramiona i zmusiłem do wstania. Musieliśmy to przedyskutować, zastanowić się na ile możemy zrobić cokolwiek, a przy nauczycielce było to niemożliwe. - Od razu zaczniemy przygotowania. - rzuciłem słabą wymówką, ale miałem nadzieję, że nie będzie podejrzewać mnie o kłamstwo. W końcu byłem prefektem!
Tyle tylko, że prefektem z wielkim problemem, który na pewno da mi się we znaki.