niedziela, 29 maja 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXVI - Gabriel Ricardo

Późno i słabo, ponieważ szalałam na Magnificonie i czasu teraz brakuje aby stanąć na nogi ;) Było całkiem fajnie, poznałam cudownych ludzi i nie żałuję ^^

- Jak?! Powiedz mi do jasnej cholery, jak można złamać nogę w tylu miejscach, żeby trzeba było tygodnia bezczynnego leżenia zanim zaklęcia zaczną działać?! - babcia Michaela stała nad nim niczym kat i wrzeszczała na leżącego plackiem wnuka z taką pasją, że jej proteza zębowa już trzy razy wylądowała na piersi chłopaka. Cóż, miał szczęście, że babcia nie dorwała się do patelni.
- To był wypadek przy pracy...
- Wypadek przy pracy?! Żebym ja nie pokazała ci zaraz wypadku przy pracy!
- Raczej wypadku przy opierdalaniu, babciu...
- Wyrażaj się przy babci! - kobieta uderzyła go w głowę, a przynajmniej na tyle, na ile była w stanie biorąc pod uwagę jego pozycję leżącą.
Nie wtrącałem się do tej kłótni, jako że starsza kobieta wyręczała mnie znakomicie w tym, co sam musiałbym zrobić zostając sam na sam z Michaelem. Nie mogłem zaprzeczyć, że chłopak zasługiwał na porządne bury za swoją lekkomyślność lub nieuwagę, cokolwiek było powodem złamania, więc przynajmniej miałem pewność, że ta wątpliwa przyjemność go nie omijała.
- Babciu, proszę. Co się stało to się nie odstanie. Złamałem kulasa i koniec bajki, a znajomość szczegółów nie pomoże w zrastaniu się kości, więc po co w ogóle to ciągnąć?
- Czy ty, młody, niewyobrażalnie durny człowieku, zdajesz sobie sprawę z tego, jakim będziesz teraz ciężarem dla Gabriela? - staruszka przetarła twarz dłonią, jakby starała się pozbyć z niej potu zalewającego jej oczy. - Twój wątpliwej wielkości mózg nie sięga dalej, jak do posiłków przynoszonych do łóżka, prawda? - nie miała litości. - Więc pozwól, że coś ci zdradzę. Ktoś będzie musiał pomagać ci przy załatwianiu wszystkich potrzeb fizjologicznych oraz przy kąpieli, czy raczej wycieraniu się gąbką. Widzę, że teraz coś do ciebie dociera. - uśmiechnęła się ironicznie patrząc na Michaela, na którego twarzy pojawiało się właśnie przerażenie. - Taaak, mój drogi. Przez tydzień będziesz sikał i nie tylko sikał do miski. I w misce będziesz się mył, a raczej ktoś będzie musiał cię myć, bo ty masz leżeć. Że nie wspomnę o bólu, jaki się z czasem pojawi od leżenia w jednej tylko pozycji. - babcia wydawała się naprawdę napawać tym, jakie wrażenie wywierała na swoim niedomyślnym wnuku. - Mam zostać i...
- Nie! - Michael spojrzał na nią ze zgrozą. - Nie! Wolę obarczyć tym Gabriela niż dalej męczyć się z tobą. Po tygodniu wylądowałbym w Świętym Mungu w kaftanie bezpieczeństwa, gdybyś ty miała się mną opiekować. Właśnie miałem przedsmak twojej troski o mnie i podziękuję za więcej. Babciu, naprawdę. Dałaś mi już wystarczająco popalić. Żałuję swojej nieuwagi, przyznaję się do winy i błagam o wybaczenie, ale teraz pozwól mojej psychice odpocząć. - kobieta patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, po czym jej spojrzenie skupiło się na mnie.
- Gabrielu?
- Proszę się nie martwić, zajmę się nim. Wiedziałem w co się pakuję, kiedy zacząłem się z nim przyjaźnić. Nigdy nie był zbyt bystry, a i zgrabności nie wyssał z mlekiem matki, więc wiedziałem, że kiedyś do tego dojdzie.
- No dobrze. Ale gdybyś potrzebował jednak jakiejś pomocy, po prostu daj mi znać i zaraz się tu zjawię. Opiekowałam się nim przez lata, więc ten tydzień więcej nie zrobi mi różnicy...
- Nie ma mowy. - uśmiechnąłem się i biorąc dłoń kobiety w swoją nakryłem ją drugą dłonią głaszcząc. - W pewnym wieku mężczyzna musi zacząć troszczyć się sam o siebie lub znaleźć kogoś kto zastąpi mu bliskich. Nawet jeśli to tylko przyjaciel, któremu będzie później musiał tę przysługę oddać. - spojrzałem wymownie na Michaela.
- No tak, nie mogę go wiecznie niańczyć. - przyznała babcia z westchnieniem i pokręciła karcąco głową patrząc na wnuka, który spróbował się uśmiechnąć, co wyszło mu raczej kiepsko. - Wrócę za tydzień i do tego czasu masz być już samodzielny.
- Obiecuję, babciu. - Michael pocałował kobietę w policzek, kiedy się pochyliła.
- Zajmę się nim, proszę się nie martwić. - obiecałem.
- Wiem, mój drogi. Ten osioł ma wielkie szczęście mając takiego przyjaciela jak ty. - potarmosiła mój policzek, pogłaskała i uściskała mnie mocno. - Do zobaczenia i pamiętaj, że zawsze jestem gotowa pomóc.
- Zapamiętam. - uśmiechnąłem się do niej i odprowadziłem ją do kominka, którym się tutaj dostała dobre dwie godziny temu. Wydawała się spokojna, kiedy zostawiała wnuka w moich rękach. Nie miała w końcu powodu aby we mnie wątpić. Zawsze starałem się być ideałem, któremu w razie potrzeby oddałaby rękę ukochanego, chociaż przygłupiego wnusia. Podejrzewałem, że spisywałem się pod tym względem całkiem nieźle skoro nawet teraz zostawiła połamanego chłopaka w moich rękach.
Uśmiechnąłem się wyjątkowo wrednie do siebie. Tak, zostałem sam na sam z popapranym połamańcem, który nie chciał się nawet przyznać do tego, w jaki sposób tak się załatwił. Wróciłem więc do pokoju, w którym leżał i spojrzałem na niego unosząc brew oraz podpierając się pod boki.
- Nie podoba mi się to spojrzenie. - zauważył Michael. - Ani ta pozycja.
- Doprawdy?
- Twój ton również mi nie odpowiada. - mruknął chłopak. - Wyczuwam kłopoty.
- I słusznie, mój drogi. Dobrze, że złamałeś nogę, ale wciąż jeszcze myślisz na tyle racjonalnie, na ile to możliwe w twoim przypadku.
- Gab, wyjaśnię ci wszystko, słowo. Daj mi tylko szansę. - uderzył w błagalny ton. - Po prostu miałem pecha! Chciałem komuś pomóc, ale wyszło tak jak wyszło i nie mogłem temu zaradzić. Nie mogę zdradzić szczegółów, ale uwierz, że to nie moja wina. Przynajmniej nie do końca. Chciałem pomóc koleżance z pracy i tak jakoś się to wszystko potoczyło... Wiem, że mieliśmy wziąć wspólnie urlop i wyjechać, pamiętam o tym. Nie mógłbym zapomnieć! Więc wiedz, że to nie było specjalnie.
- Michael... - westchnąłem ciężko i pogładziłem chłopaka po policzku. - Wiem, że nie zrobiłbyś sobie specjalnie krzywdy i że nie złamałbyś nogi gdybyś wiedział, że może do tego dojść, bo unikałbyś takiego ryzyka. Co się stało to się już nie odstanie. Myślę, że babcia wbiła ci do głowy ostrożność na przyszłość, więc ja już nie muszę. Zrobię ci coś do zjedzenia, moja ty kaleko.
- Yyy, mam jeszcze prośbę. - Michael zarumienił się. - Muszę do łazienki.
- Więc mamy problem. Na razie nie mam nic odpowiedniego, więc dam ci butelkę i pomogę ci.
- To upadlające... Nie wzdychaj. Rozumiem, że to nie twoja wina. Wycierpię swoje za karę. Niech będzie butelka.
Musiałem przyznać, iż cieszyłem się z faktu, że to nie ja znajdowałem się teraz na miejscu Michaela. W szczególności w chwili, kiedy musiał pogodzić się z faktem, że niewiele może zdziałać sam, kiedy otrzymał zalecenie leżenia plackiem. Bieda chciał sikać i potrzebował mojej pomocy. Jakby mało było tego, że byłem zmuszony potrzymać jego męskość w chwili załatwiania potrzeb fizjologicznych, to jeszcze jego członek wylądował w butelce, ponieważ nie dysponowaliśmy tzw. kaczką. Tak, to musiało być dla niego trudne, jak dla każdego mężczyzny.
Pocałowałem go zabierając butelkę i obiecując mu, że postaram się o coś sensowniejszego możliwie szybko, aby nie musiał czuć się tak źle. Zaraz potem oddaliłem się do kuchni aby przygotować dla niego posiłek. Cała wcześniejsza złość po prostu ze mnie wyparowała i teraz chciałem tylko dogodzić mu najlepiej jak umiałem. Zależało mi na tym, zależało mi na Michaelu, więc nie chciałem go dołować bardziej, niż sam się zdołował po wizycie babci oraz uświadomieniu sobie pewnych faktów związanych z jego stanem.
- Nudzi mi się! - usłyszałem pełen żalu krzyk, który sprawił, że mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.
- I co ja mam zrobić twoim zdaniem?! - odpowiedziałem przygotowując sałatkę do posiłku.
- Może coś mi poczytaj? - zaproponował, ale szybko odrzucił ten pomysł. - Lepiej zaśpiewaj! Chociaż nie, stracisz głos po pewnym czasie... Może sam powinienem coś poczytać? Ale książki, które lubię tylko mnie nakręcą, a nie mogę zaszaleć, co będzie męką. - mówił raczej do siebie, niż do mnie. Uznałem to za dobry znak, ponieważ zajęty w ten sposób nie marudził, a ja mogłem w spokoju skończyć obiad. Szybki i mało wystawny, ale przynajmniej jadalny.
To miał być naprawdę trudny tydzień i dla Michaela i dla mnie. Nigdy nie planowałem mieć dzieci, a tymczasem jedno wielkie dziecko miałem na głowie na najbliższe dni. Musiałem go karmić, myć, przebierać, a nawet pomagać w załatwianiu potrzeb fizjologicznych.
- Zostałem mamą... - westchnąłem do siebie i nałożyłem na talerz mięso, frytki oraz sałatkę dla Michaela. Kochałem go, ale na pewno nie byłem stworzony do nadmiernej opieki nad kimkolwiek. Czekał nas więc tydzień wzajemnego torturowania się.

środa, 25 maja 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXV - Cornelius Lowitt

- Eric, daj spokój! Potrafię sam się pokarmić! Straciłem jedną rękę, a nie obie! Że już nie wspomnę o tym, że mogę użyć do tego magii! - kochanek spojrzał na mnie wściekle i groźnie zmarszczył brwi. - Dochodzę już do siebie, skarbie, więc pozwól mi na tę odrobinę samodzielności w ramach rehabilitacji...
- Wczoraj im odleciałeś, kiedy próbowali postawić cię na nogi. - warknął na mnie, a ja przeklinałem pielęgniarki, które tak dokładnie zdały mojemu facetowi sprawę z tego, co działo się ze mną po tym, jak wrócił do siebie po odwiedzinach.
- Taaak, ale to dlatego, że za szybko się chciałem podnieść! To nie ma nic wspólnego z... - postanowiłem nie kończyć, kiedy tak spoglądał na mnie jak zabójca przed dokonaniem kolejnego mordu. - Eric, zrozum. Już odzyskuję siły, nie jestem blady jak trup, ale leżałem w tym przeklętym łóżku przez trzy dni zanim pozwolili mi usiąść, a teraz siedzę od... tygodnia? Więc to chyba normalne, że nie łatwo jest mi się podnieść. Zresztą, krążenie już się zmieniło i nawet ręka... - zawahałem się, ponieważ nie byłem przekonany, czy mój kikut można nazwać jeszcze „ręką”. - wiesz o co chodzi, już nie wygląda tak źle. Boli, przyznaję, ale kiedyś przejdzie.
- Będę cię karmił, kiedy będę miał na to ochotę, a ty nie masz tu nic do gadania. - rzucił chłodno Eric. - Nie jesteś uprawniony do decydowania o sobie. To moja działka, więc radzę ci się szybko do tego przyzwyczaić. Jeśli ja mówię, że będę cię karmił, to otwierasz grzecznie gębę i jesz wszystko, co ci daję. Rozumiemy się?
- Obawiam się, że tak. - mruknąłem poddając się. Nie chciałem z nim walczyć, ponieważ wiedziałem, że nie mam z nim szans. Kogo ja chciałem oszukać? Nadal byłem słaby, a pozostałość ręki bolała jak jasna cholera! Tylko leki przeciwbólowe trzymały mnie przy zdrowych zmysłach. Podejrzewałem, że jeszcze przez długie miesiące będę próbował złapać coś nieistniejącą dłonią lub będę odczuwał w niej łaskotanie. Po jakimś czasie sprawię sobie magiczną protezę, ale teraz umarłbym gdybym tylko spróbował założyć cokolwiek na wybrakowane ramię. - Mam tylko jedno pytanie.
- Tak? - blondyn grzebał łyżką w kubeczku mieszając jakąś papkę dziwnego koloru.
- Co to u licha jest?
- Jabłko, banan, gruszka, seler naciowy, maliny, borówki i twarożek. Potrzebujesz dużo witamin i białka. W końcu straciłeś rękę, więc można powiedzieć, że jesteś jak dziecko, którego organizm musi się prawidłowo rozwijać podczas zachodzących w nim zmian. Na kolację masz jogurt z dodatkowym wapniem.
- Mamo, wiesz, że nie lubię selera naciowego.
- Dobrze, że wraca ci humor, ale to nic ci nie da. Zjesz to, co dla ciebie mam i koniec. A teraz otwieraj gębę, bo cię zmuszę.
Cóż, nie było sensu ryzykować. Eric był na mnie nadal wściekły i nie zdziwiłbym się gdyby naprawdę użył siły aby mnie nakarmić. Przygotowując się na najgorsze, otworzyłem usta i pozwoliłem aby zaczął mnie karmić największym świństwem, jakie mógł mi przygotować. Doprawdy, czy ten seler naciowy był konieczny?! Ten intensywny aromat, ten charakterystyczny zapach, trzeszczenie w zębach i smak rozchodzący się po całych ustach... Zwymiotowałbym gdyby to miało coś zmienić, ale mój chłopak na pewno nie dałby za wygraną tylko dlatego, że raz mój żołądek postanowił się zbuntować.
Zresztą, był nie tylko wściekły o to, że dopuściłem do tego wypadku, ale także z powodu zawsze okupujących moje łóżko pielęgniarek. Nie mogłem zaprzeczyć, że podobało mi się to, jak troskliwie się mną zajmowały. Szczególnie te cycaste, które z rozkoszą bym obmacywał w każdej innej sytuacji. Problem polegał jednak na tym, że zawsze stawały od strony brakującej ręki, więc o macaniu nie było mowy. Mogłem tylko patrzeć w ich dekolty, marząc o tym aby poczuć w dłoniach ciężar pełnych, kształtnych piersi. To nie spodobałoby się Ericowi, ale jak długo nie mógł czytać mi w myślach, tak długo mogłem rozkoszować się tymi fantazjami. Nie żebym nagle znudził się blondynem, ale czasami moje marzenia nie należały do najwierniejszych, w przeciwieństwie do ciała, które poza Lairem nie widziało świata.
- Paskudne! - prychnąłem po trzeciej łyżce papki.
- Cieszę się, że tak ci smakuje. - skomentował chłodno i wsunął mi do ust rurkę dając sok pomarańczowy do picia. Wziąłem kilka wielkich łyków aby pozbyć się z ust tego koszmarnego smaku selera.
- Poczekaj tylko aż stąd wyjdę! Od razu się zemszczę. - próbowałem się odgrażać, ale mój chłopak nic sobie z tego nie robił.
- Minie sporo czasu zanim będziesz mógł się na mnie zemścić za cokolwiek, więc nie trać niepotrzebnie sił. Są ci potrzebne żebyś w końcu wstał z tego koszmarnego łóżka i żebym mógł zabrać cię do domu. Poza tym, jutro przyniosę ci zupę brokułową i sałatkę buraczaną...
- Nienawidzę cię!
- Z pewnością, ale zjesz wszystko i będziesz mi za to dziękował. Wiem, że pielęgniarki dokarmiają cię czekoladą. Nie patrz tak na mnie. Widziałem. Jestem tylko ciekaw jak chcesz wrócić do dawnej sprawności, kiedy one cię utuczą. - na jego twarzy pojawił się wyjątkowo wredny uśmiech. - Nie prędko będziesz w stanie zaszaleć w łóżku, więc nie ma mowy o tej formie ćwiczeń. Zanim stąd wyjdziesz, będziesz wyglądał jak wieprzek.
Nie skomentowałem. Wolałem to przemilczeć. Tym bardziej, że Eric miał rację. Leżałem w łóżku od ponad tygodnia i najwyraźniej będę leżał jeszcze przez następny tydzień zanim mój organizm będzie w stanie wytrzymać większy wysiłek fizyczny. Moje ciało uległo dożywotniej zmianie i teraz musiało wszystko podporządkować temu, co się wydarzyło. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić, co takiego przeżył mój układ krążenia, kiedy nagle zabrakło mi niemal całej ręki.
- Kochanie, dziękuję. - rzuciłem, a Eric spojrzał na mnie smutno, zupełnie inaczej niż przed chwilą. - Nie uciekłeś ode mnie po tym wypadku, a przecież zajmowanie się kaleką to mała przyjemność.
- Gdybym cię stracił... - jego głos zaczął się łamać, więc spróbował powiedzieć to samo innymi słowami. - Okazuje się, że jesteś dla mnie ważniejszy, niż sądziłem. - teraz szło mu trochę lepiej. - Zalazłeś mi za skórę, więc jeśli chciałeś żebym się od ciebie odczepił to wybrałeś kiepski sposób. To nie wystarczy.
- Tak, najwyraźniej. - uśmiechnąłem się i złapałem go za dłoń ściskając ją.
- Jeśli w ten sposób chcesz mnie powstrzymać przed karmieniem cię...
- Nawet nie przyszło mi to do głowy. - roześmiałem się naprawdę rozbawiony.
Prawdę mówiąc, kiedy gdzieś tam podczas licznych omdleń i haju leków uświadomiłem sobie, że nie jestem już całkiem sprawny, przeszło mi przez myśl, że dla Erica przestanę być pełnowartościowym kochankiem, a stanę się problemem, którego będzie chciał się pozbyć. Jasne, było nam razem całkiem dobrze, ale wciąż byliśmy ze sobą na zasadzie przepychanki, której daleko było do normalnego związku. Nie byłem do końca pewny, co czuje do mnie blondyn i podejrzewałem, że on również nie miał pojęcia, co czuję ja. Byliśmy ze sobą, ale męczyliśmy się w tej niepewności i bezustannym strachu, że w pewnej chwili wszystko się skończy.
Skrzywiłem się, kiedy kolejna łyżka koszmarnej mazi wylądowała w moich ustach, ale nie odczuwałem już tak przemożnej potrzeby jej wyplucia. Patrzyłem na pochłoniętego swoim zadaniem chłopaka i cieszyłem się, że żyję. Miałem za dużo do stracenia. Postanowiłem nawet, że kiedy już będę mógł założyć protezę, zaproponuję kochankowi wspólne mieszkanie. Teraz byłbym dla niego ciężarem, ale odzyskując sprawność stanę się przydatny, prawdopodobnie nawet bardziej, niż kiedy byłem „w całości”.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy owocowo-serowa papka się skończyła i mogłem wypić sok pomarańczowy do końca aby zabić ten koszmarny smak, który pozostał w moich ustach. Przyszła też pora na leki, ponieważ znieczulające eliksiry przestawały działać. Niestety był to też moment, w którym kończyły się odwiedziny i mój Eric musiał wrócić do siebie.
- Przyjdę ponownie jutro. - zapewnił, jak za każdym razem, jakbym miał wątpić w to, że znowu się pojawi.
- Będę czekał. - zapewniłem nastawiając się na pocałunek, ale jak zwykle go nie dostałem. Mój facet albo chciał mnie w ten sposób ukarać za to, że niemal straciłem życie, albo po prostu nie chciał utwierdzać nikogo w przekonaniu, że między nami jest coś więcej niż przyjaźń lub braterska miłość. W końcu żeby powiadomić go o moim stanie musiałem nakłamać, że jest moim przyrodnim bratem. Zresztą, sam już do końca nie pamiętałem, co im powiedziałem. Szok, ból, leki, brak sił. Było tego za dużo abym jeszcze mógł trzeźwo myśleć. - I przyjdź z pustymi rękami, błagam.
- Nie ma szans. - na jego twarzy niemal pojawił się uśmiech, co poczytywałem sobie za nie małe osiągnięcie!

niedziela, 22 maja 2016

Bóle

Właśnie jadę do domku! O 13:00 mam samolot do Krakowa, więc już niebawem moje notki powinny się poprawić! Taką przynajmniej mam nadzieję XD Powrót do domu to także powrót na Ai no Tenshi oraz Hana no Blood, więc nie mogę doczekać się tej chwili <3 Czerwiec zapowiada mi się bardzo pracowicie!

30 grudnia
- Niech mi ktoś przypomni, czego ja chciałem od życia? - mruknąłem do nikogo i do każdego leżąc „skacowany” na sofie w Wielkiej Sali. Na tydzień przed pełnią znowu miałem „te dni”, kiedy to umierałem na ból głowy, mięśni, wszystkiego.
- Świętego spokoju? - James nie był szczególnie zainteresowany moim stanem. Przegrywał w szachy z Syriuszem i nie był w nastroju do żartów, czy chociażby troski o kogokolwiek poza sobą.
- Czegokolwiek chciałeś, Remi, doskonale wiem, że nie chcesz tego w tej chwili. - mój chłopak posłał mi tylko pokrzepiający uśmiech i skupił się na szachownicy.
- Dziękuję, to było bardzo pomocne. - mruknąłem odwracając się do nich tyłem i wtulając twarz w oparcie kanapy. Sam nie wiem na co liczyłem, ale z pewnością tego nie dostałem. Byłem rozkapryszony jak dziewczyna w „te dni”, co wcale nie pomagało mi nad sobą zapanować, a pamiętałem jak koszmarny potrafiłem być przed pełnią, kiedy byłem zdecydowanie młodszy.
Starałem się oddychać spokojnie i głęboko, przekonać swój organizm, że wszystko jest dobrze i powinien ze mną współpracować, a nie działać mi na przekór. Nie szło mi niestety najlepiej. Cóż, byłem wilkołakiem, a nie psychoanalitykiem.
- Moje biedne, umierające. Gdybym nie wiedziała tego, co wiem, uznałabym, że jesteś typowym facetem. - Zardi wyrosła obok jak spod ziemi. Usiadła na niewielkiej wolnej przestrzeni, jaką na sofie zostawiało moje ciało i wsunęła dłoń w moje włosy głaszcząc mnie delikatnie, kojąco. Zachowywała się jak matka, czy też doskonała starsza siostra i byłem jej za to wdzięczny. Tym bardziej, że bardzo szybko zrobiło mi się niewygodnie w mojej poprzedniej pozycji i musiałem ją zmienić na bardziej przystępną. Podniosłem się trochę i ułożyłem z głową na jej kolanach. Dziewczyna przesunęła się aby usiąść pewniej i pozwolić mojemu ciało na ułożenie się w wygodniejszej pozycji, a jej ręka znowu wylądowała na mojej głowie. Gdybym nie był gejem, na pewno oddałbym wszystko za taką dziewczynę, chociaż ciężko było powiedzieć, czy Zardi tak naprawdę potrzebowałaby chłopaka, czy też kogoś w rodzaju brata lub ludzkiego zwierzaka do rozpieszczania.
Kiedy szukałem odpowiedniej pozycji, dostrzegłem niezadowolone spojrzenie Syriusza, które o dziwo nie skupiało się już na szachownicy, ale mierzyło wzrokiem mnie i dziewczynę, która wyraźnie nic sobie z tego nie robiła.
- To ty jesteś mistrzem marnowania okazji, Black, nie ja, więc przestań mnie zabijać wzrokiem, co? - rzuciła do niego, kiedy byłem już odpowiednio ułożony i czerpałem pełnymi garściami ze spokojnych ruchów jej dłoni. Zardi miała w sobie coś, czego nie dało się znaleźć u nikogo innego. Nawet mój wilk dostrzegał tę różnicę. Może dziewczyna rzeczywiście miała niecodzienne pochodzenie, takie jakie jej przypisywano? Chociaż przyznaję, że ciężko było mi uwierzyć, że może być córką jakiejś greckiej bogini losu, czy jak to tam szło. Znałem ją od tylu lat i nigdy nie dostrzegłem żadnych boskich mocy, jakie mogłaby odziedziczyć po kimkolwiek. No chyba, że zaliczyłbym do nich sarkazm i niezdrowe zamiłowanie do mężczyzn, w szczególności homoseksualnych. Nie, Zardi była dziwaczna i wyjątkowa, ale na pewno nie była dzieckiem bogów.
Przez chwilę byłem pewny, że czuję na sobie wzrok dziewczyny i zupełnie jakbym potrafił czytać w jej myślach, miałem wrażenie, że chciała mnie o coś zapytać, ale zrezygnowała domyślając się, że cierpiący wolę spokój, niż konwersację. Może rozumiała mnie tak dobrze, bo przez tych kilka dni w miesiącu i ona czuła się podobnie.
- Wiesz doskonale na czym stoimy! - syknął pretensjonalnym tonem Syri.
- Tak, wiem. Wiem nawet lepiej od ciebie, tak mi się zdaje. Black, wszyscy już nie raz pokazywaliście się światu w dwuznacznych sytuacjach, więc wybacz, ale nikogo nie zdziwiłyby kolejne. Jesteście... jak to wy się nazywacie ostatnio... A tak! Jesteście huncwotami. Możecie gonić nadzy po szkole i nikt nawet nie mrugnie ze zdziwienia. Przynajmniej nie ze względu na to, co robicie. Co najwyżej z powodu rozmiarów wiadomych części ciała lub wyglądu całości, ale nie dlatego, że głupki z Gryffindoru na siódmym roku prezentują się światu w całej okazałości. Naprawdę, nie wiem, co musielibyście zmalować żeby ktoś się tym zdziwił. Każdy oczekuje po was najgorszego i najgłupszego, więc nie widzę sensu w usilnych próbach dopasowania się do szkolnych norm. Przy okazji, Potter próbuje cię oszukać.
- James?!
- Nie prawda! Ona kłamie! Poprawiałem tylko pionek, bo stał krzywo! Zdrajczyni! - warknął na dziewczynę.
- Wypraszam sobie. Konfident tak, ale zdrajca nigdy! Za przyjaciółmi zawsze stoję murem i skoczyłabym za nimi w ogień, więc nie posądzaj mnie o zdradę.
- Dobra. Wybacz, konfidencie.
- Od razu lepiej.
Zaczynałem powoli przysypiać wtulony w ciepłe, miękkie ciało przyjaciółki. Zardi była lepsza od poduszki.
- Mmm. - mruknąłem i usiadłem niezadowolony. - Idę do Pomfrey. - rzuciłem krótko masując żołądek. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale właśnie poczułem koszmarną zgagę, która rozrywała mi pierś przy każdym przełknięciu śliny.
- Pójdę z tobą. - zaproponowała Zardi, ale Syriusz zerwał się na nogi szybciej niż ona.
- Ja pójdę, a ty pilnuj mojej partii. Myślę, że na tym etapie nawet Peter nie byłby w stanie zaszkodzić mojej wygranej, więc tym bardziej nie widzę przeszkód żeby powierzyć ją tobie. Zabiorę Remusa do Skrzydła Szpitalnego.
- Byle szybko, bo kiedy wy dyskutujecie o tym, co zrobicie, mój żołądek przeżywa piekło. Dosłownie.
- Już idę, wybacz. - wyszliśmy przez dziurę za portretem, co w moim przypadku zbiegło się z kolejnym bolesnym płomieniem w piersi. Musiałem mocno naciskać na żołądek i szybko się wyprostować, aby jakoś pozbyć się bólu. Jak to możliwe, że zaczęło się tak nagle i tak niesamowicie paliło?
- Czuję się jakbym zeżarł sarnę z zimowym futrem. - syknąłem. - Nie żebym wiedział, jak czuje się wtedy wilkołak, ale tak mi jakoś przyszło do głowy.
Ból głowy, zgaga gigant. Do szczęśliwców to ja się nie zaliczałem, a przynajmniej nie dzisiaj. Najchętniej przespałbym dzisiejszy dzień i obudził się jutro, ale to raczej było nieosiągalne zważywszy na stosunkowo wczesną porę. W dodatku jutro miała odbyć się zabawa z okazji Nocy Sylwestrowej! Chciałem spędzić ją z przyjaciółmi, dobrze się bawić, wykorzystać tę ostatnią szansę na wspólne szaleństwo. W końcu wraz z zakończeniem nauki wejdziemy wszyscy w dorosłość.
- Nie martw się, staniesz na nogi dzięki tym świństwom Pomfrey. - Syriusz złapał mnie za rękę i ścisnął ją mocno. - Jesteś twardym facetem, więc kto jak kto, ale ty sobie poradzisz.
- Twardym facetem, doprawdy? - uniosłem brew. Może i czułem się koszmarnie, ale wciąż byłem przecież sobą i nie straciłem poczucia humoru. Jeszcze. - Ja mam wrażenie, że jeszcze nigdy nie byłem bardziej sflaczały niż dzisiaj. Bycie twardym to ostatnie czego bym chciał w tej chwili, więc wybacz, Syriuszu. Jesteś wprawdzie niebagatelnie pociągający, ale nie na tyle żebym miał twardnieć.
- I to niby ja jestem tym zboczonym, co? - Black roześmiał się wzięty moim komentarzem z zaskoczenia.
- Cóż, ty jesteś zboczony, a ja po prostu twardo stąpam po ziemi. Chociaż w tej chwili raczej bardzo miękko i niepewnie biorąc pod uwagę wszystko, co mi dolega. - zauważyłem i otworzyłem drzwi Skrzydła Szpitalnego. - Zaczekaj tu na mnie. Będzie szybciej jeśli pójdę sam i wiesz dlaczego.
- Czekam. - zgodził się posłusznie, a ja zamknąłem za sobą drzwi zaglądając do małego gabineciku pielęgniarki.
Nie była zaskoczona widząc mnie dzisiaj. Ona również pamiętała moje wzloty i upadki podczas pierwszych pełni.
- No dobrze, więc co ci dolega, mój drogi.
Powiedziałem jej wszystko, co leżało mi na wątrobie. W bardziej lub mniej dosłownym znaczeniu tego powiedzenia. Nie była zadowolona, że musi męczyć mój już i tak palący żołądek czymś na ból głowy, ale uznała, że sprawdzone metody są najlepsze, toteż otrzymałem od niej dwa paskudne specyfiki, które miałem pić co godzinę.
- Ulepszona formuła, więc powinna zadziałać. - zapewniła mnie. - Jeśli się nie sprawdzi, wróć do mnie za trzy, cztery godziny i pomyślę, co dalej z tobą zrobić. I postaraj się nic nie jeść.
- Jestem przed obiadem...
- Więc postaraj się nic nie jeść po obiedzie. - zlitowała się i odprowadziła mnie do wyjścia. Najwyraźniej książka, którą czytała zanim jej przerwałem była na tyle fascynująca, że chciała się mnie szybko pozbyć.

środa, 18 maja 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXIV - Matthew

Uśmiechnąłem się pod nosem, mimowolnie uniosłem brew i oblizałem lubieżnie wargi. Tak jak Greg nie mógł zmienić tego, jak apetycznie wyglądał, tak ja nie miałem wpływu na to, w jaki sposób na niego reagowałem. Przed samym sobą przyznawałem się do tego, że zazwyczaj moje zainteresowanie drugą osobą malało, kiedy w końcu dostawałem to, czego chciałem, ale przecież nie byłem jedynym takim chłopakiem na świecie! Nie należałem do stabilnych uczuciowo i nie było co się z tym kryć. Zresztą, kto chciałby wiązać się z kimkolwiek na stałe? No, może Alec i Jace, którzy mieli swoje drugie połówki, ale cała reszta moich przyjaciół miała zdanie podobne do mojego. Tak sobie przynajmniej wmawiałem.
- Matt, czuję twój wzrok na moim tyłku, więc przestań się w niego tak wpatrywać, bo mam ciarki, a one nie są wcale przyjemne. - Greg odwrócił się do mnie przodem stając w miejscu, przez co niemal na niego wpadłem.
- Hej, zabiłbym się o ciebie! - syknąłem wyhamowując w ostatniej chwili.
- Więc patrz jak leziesz, zamiast wpatrywać się w moją dupę. Miło, że ci się podoba, ale nadal jest moja i dla ciebie niedostępna, więc przestań marzyć. - chłopak nie owijał w bawełnę, co miało swój urok, chociaż było też niewyobrażalnie bolesne dla mojego ranionego jego słowami serduszka. Nie naprawdę, ale czasami lubiłem dramatyzować we własnych myślach.
- Kiedyś będziesz musiał ją komuś oddać, więc czemu nie mi?
- Doprawdy? Prędzej dałbym ją Alexandrowi. On przynajmniej nie wali wszystkiego, co się rusza.
Alec, który był zmuszony stanąć obok mnie, kiedy nagle zahamowałem przed Gregiem, teraz spojrzał na nas sceptycznie. Wszyscy wiedzieliśmy, że kto jak kto, ale ten chłopak nigdy nie zdradzi swojego ekscentrycznego faceta, którego kochał jak skończony, szalony idiota.
- Czy ktoś mi wyjaśni, dlaczego muszę tego wysłuchiwać? - za nami ostro rozbrzmiał głos nauczyciela run.
- Ponieważ widział pan jak zakradamy się spóźnieni na zbiórkę w Wielkiej Sali i postanowił nas pan ukarać? - odpowiedział pytaniem na pytanie Samuel. - A ponieważ oni zawsze tak się zachowują, pan nie ma innego wyjścia, jak tylko słuchać o tyłkach, pieprzeniu i innych takich niewinnych sprośnościach, które są nieodzowną częścią ich rozmów.
Nauczyciel pokręcił głową z westchnieniem i niedowierzaniem. Na jego zajęcia uczęszczali tylko Alec, Jace i Sam, więc w gruncie rzeczy nie miał jak do tej pory do czynienia ze mną i z Gregiem. Cóż, teraz mógł nadrobić zaległości.
- Zresztą, nie wiem czy jest pan odpowiednią osobą do pouczania kogokolwiek z taką malinką na szyi. - zauważył mimochodem Jace, który nie potrafił odmówić sobie przyjemności dokuczania komukolwiek, nawet jeśli był to profesor.
Wavele złapał się za szyję w miejscu, gdzie ponad kołnierzem koszuli wykwitał czerwony ślad po znaczącym skórę pocałunku.
W pewnym momencie naszych uszu doszedł dźwięk wielu mieszających się ze sobą głosów, co odwróciło naszą uwagę od dotychczas prowadzonej rozmowy.
- Zostańcie tutaj. - polecił nauczyciel i wyminął nas wszystkich. - Jeśli nie posłuchacie, zadbam o to, żeby wasz szlaban był tak dotkliwy, że żaden z was nie będzie miał siły myśleć o dupach. - rzucił poważnie i sądząc po jego minie nie blefował. Nie wiedziałem, co takiego mógłby wymyślić, ale po czyszczeniu szlamu sprzed kilku dni, wiedziałem, że istnieją kary, które potrafią zatruć życie w sposób dosłowny.
Czekaliśmy więc na nauczyciela wyjątkowo markotni i nieskorzy do żartów, rozmów, przepychanek. Cokolwiek działo się w pobliżu, na pewno musiało być niezłą zabawą sądząc z podnieconych głosów, które czasami stawały się głośniejsze, a czasami zdecydowanie cichsze i niemal niedosłyszalne. Przyznam, że oddałbym wiele aby dowiedzieć się, co takiego wywołało takie podniecenie u wszystkich tych osób, które mogłem dosłyszeć, ale nie chciałem ryzykować kary większej, niż ta, jaką dostaniemy za nasze spóźnione wejście do Wielkiej Sali.
- Obudźcie mnie, kiedy wróci. - rzucił Sam, który właśnie rozsiadł się na podłodze i oparty o ścianę zamknął oczy. Greg podążył za nim tęsknym wzrokiem równie zmęczony, co okularnik i najpewniej marzył o tym samym. Śnie.
Może rzeczywiście przesadziłem wyciągając chłopaków z rana z łóżek, ale naprawdę sądziłem, że wpadłem na genialny pomysł i chciałem spróbować go zrealizować. Czy było w tym coś złego? No, może trochę. W końcu posunąłem się do kłamstwa i szantażu, ale co innego mogłem zrobić, skoro należałem do wyznawców poglądu, iż cel uświęca środki?
- Myślicie, że wróci, czy zaginął w akcji i powinniśmy go szukać? - próbowałem znaleźć sposób na rozbudzenie kumpli, a rozmowa wydawała mi się jedną z najsensowniejszych metod.
- Nie zapomniał o nas, jeśli na to liczysz. - zauważył jak zawsze poważnie i ze stosowną dawką braku cierpliwości Alec. - Nauczyciel nie zapomina o uczniach, których miał gnębić.
- Dlaczego oni niosą sanki? - Gregoire kiwnął głową w stronę trójki pierwszaków, którzy paradowali z sankami w stronę, z której dochodziły podniecone głosy.
- Omija nas najlepsza zabawa! Ja tam idę, Wavele najwyżej nas znajdzie na miejscu. Powiemy, że zaczęliśmy się martwić i chcieliśmy go poszukać.
- Nie podoba mi się ten pomysł...
- Tobie nigdy nic się nie podoba, Alec. - wszedł przyjacielowi w słowo Jace. - Ja idę z Mattem, a wy róbcie do chcecie.
Uśmiechnąłem się zadowolony do blondyna, który poparł mnie na całej linii. Zostawiliśmy więc Aleca ze śpiącym na siedząco Samuelem i we trójkę, ponieważ Greg również postanowił się przyłączyć, poszliśmy za pierwszakami z sankami.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że z okna na zewnątrz prowadzi wielka zjeżdżalnia, którą okupował spory tłumek uczniów. Zakochałem się w tym lodowo-śnieżnym tworze od pierwszego wejrzenia i zanim mózg zarejestrował, co robi ciało, stałem już w kolejce do zjazdu. Wprawdzie nie miałem swoich sanek, ale zauważyłem, że uczniowie dzielili się między sobą tymi, które mieli, toteż nie powinienem mieć najmniejszych kłopotów ze zdobyciem jakiś dla siebie.
Wavele nie było nigdzie w pobliżu, więc przy odrobinie szczęścia mogłem pozwolić sobie na jeden lub dwa zjazdy, a później wrócić na miejsce, gdzie zostawił nas nauczyciel. Udałbym, że nigdzie się stamtąd nie ruszałem i upiekł dwie pieczenie przy jednym ogniu. Podzieliłem się tym pomysłem z kolegami, którzy stali zauroczeni zjeżdżalnią w takim samym stopniu co ja. Zgodziliśmy się podjąć ryzyko i zaliczyć dwa zjazdy, a następnie wrócić na miejsce.
Kiedy przyszła moja kolei czułem się tak podniecony, jakbym zaraz miał pójść do łóżka z dwiema młodszymi siostrami Black jednocześnie. Przyznaję, że zjazd był fantastyczny, ale do seksu się nie umywał.
Czekałem w kolejce na kolejny raz, kiedy zauważyłem Wavele rozmawiającego z Syriuszem Blackiem – równie atrakcyjnym, co jego kuzynki i dlatego wartym zapamiętania. Dałem więc znać przyjaciołom, że czas abyśmy niezauważeni wrócili do porzuconej na korytarzu dwójki. Chociaż niechętnie, Greg i Jace zgodzili się ze mną. Przemknęliśmy się więc przepychając przez najgęstszy tłum i najdłuższą kolejkę, aby możliwie najlepiej ukryć się przed nauczycielem, który mógłby nas dostrzec, co przekreśliłoby możliwość ukrycia przed nim tego małego, krótkiego wypadu.
- A teraz biegiem. - powiedziałem już przebierając szybko nogami.
Nie było nas zaledwie przez chwilę, ale ona wystarczyła aby Alexander rozsiadł się obok Samuela i zasnął niemal zwinięty w siedzący kłębek. Musieliśmy obudzić tych dwoje kopniakami w nogi aby wiedzieli, że znowu jesteśmy z nimi.
- Był tutaj, więc naściemniałem mu, że musieliście do ubikacji, bo was pogoniło po słodyczach. - rzucił rozespany Alec.
- Kto tutaj był? Wavele? - Greg miał oczy jak spodki, kiedy zadał to niewygodne pytanie.
- Tak, on. - rzucił ciemnowłosy ziewając i przeciągając się. - Nie wiem czy uwierzył, ale jeśli zapyta, macie wszyscy rozwolnienie po jabłeczniku lub czymś takim. Radzę wam dobrze grać, bo on nie jest głupi i domyśli się, że to była ściema.
- To najgłupsze, co mogłeś wymyślić, Alec. - skomentowałem niezadowolony.
- To jedyne, co mogłem wymyślić. - prychnął chłopak. - Trójka kumpli znika wspólnie zamiast czekać na powrót nauczyciela. Co twoim zdaniem miałem mu powiedzieć?
Odpowiedziałbym, gdybym tylko wiedział co. Wolałem jednak pominąć jego pytanie milczeniem zamiast przyznać mu rację. Prawdopodobnie uratował nam tyłki tym blefem, ale o tym mieliśmy się przekonać dopiero, kiedy Wavele wróci ze swojej małej pogawędki z atrakcyjnym jak cholera Blackiem.

niedziela, 15 maja 2016

Saneczkowo

Przyznaję, że strach obleciał mnie w chwili, kiedy usiadłem na sankach i spojrzałem w dół na przyjaciół wspinających się po wyczarowanych przeze mnie i Agnes schodach. Ta zjeżdżalnia była naprawdę wysoka, a ja nie nawykłem do ekstremalnych zabaw. Na Merlina, byłem wilkołakiem, a nie ptakiem!
- Raz się żyje. - mruknąłem do siebie – I dlatego wolałbym pożyć dłużej. - Mimo wszystko zebrałem się w sobie i ułożyłem nogi na sankach odpychając się rękoma od framugi okna. - Merlinie, Melinie, Merlinie... - mówiłem do siebie szybko i bezustannie, kiedy sanki nabierały prędkości. Czułem chłodny wiatr na twarzy, mróz na dłoniach i nagle żałowałem, że wcześniej nie zaopatrzyłem się w kurtkę i rękawiczki. Zdecydowanie musiałem to nadrobić! W tej chwili nie było to jednak możliwe. Sanki wibrowały pode mną, pędziły z prędkością światła, a ja miałem nadzieję, że nie zatrzymają się nagle i niespodziewanie. Wyleciałbym wtedy w powietrze i pewnie spadł w połowie Zakazanego Lasu, a to mogłoby skończyć się tragicznie. Co mnie w ogóle podkusiło żeby wsiadać na te piekielne sanki?! Inteligencja Agnes nie mogła być aż tak straszna, a ten zjazd zdecydowanie taki był.
Z sercem w gardle wjechałem na płaską powierzchnię ogrodu i przejechałem jeszcze spory kawałek zanim się zatrzymałem. Nogi miałem jak z waty i pewnie ugięłyby się pode mną gdyby nie fakt, że zagryzłem wargi aby nie okazywać słabości. Zimowy chłód odczułem dopiero, kiedy emocje opadły. To dodało mi skrzydeł niezbędnych żeby wspiąć się po śnieżnych schodach z powrotem na drugie piętro szkoły.
Zeskakując z parapetu na podłogę spojrzałem na czekających na mnie przyjaciół.
- Trzeba się ubrać. - zauważył James, który właśnie rozmasowywał zziębnięte ramiona.
A więc nie tylko ja okazałem się mięczakiem! Pokiwałem potakująco głową.
- Spotykamy się tutaj za piętnaście minut w zdecydowanie lepszych strojach. - okularnik zaczął drobić w miejscu.
Całą grupką wróciliśmy do Pokoju Wspólnego i tam oddzieliliśmy się od dziewczyn idąc do naszego dormitorium. Zgodnie rzuciliśmy się na szafy z ubraniami wybierając te możliwie najcieplejsze, ale i najwygodniejsze.
Musiałem przyznać, że pierwszy zjazd był straszny, ale jednocześnie przyjemny i teraz nie myślałem już o niczym innym, jak tylko o tym żeby zrobić to ponownie, żeby znowu usiąść na sankach i poczuć to trudne do opisania ssanie w żołądku, kiedy pędzi się w dół z lodowo-śnieżnej zjeżdżalni. To miało w sobie jakąś swoistą magię, chociaż wątpiłem by którykolwiek z moich zjazdów miał być pozbawiony strachu.
- Pet, nie przesadzasz? Wyglądasz jak piłka. Jak ty chcesz usiąść na sankach w takim stroju? Stoczysz się z nich. - J. skomentował wyjątkowo szczelny, ciepły i zapewniający możliwie największe bezpieczeństwo strój Petera. Musiałem zgodzić się z okularnikiem, ponieważ blondynek wyglądał komicznie, a „piłka” było określeniem adekwatnym do tego, jak się ubrał.
- Przynajmniej będę bezpieczniejszy od was! - rzucił urażony Peter i niezgrabnie usiadł na łóżku. - Ja jestem przynajmniej gotowy, a wy nadal gonicie w majtkach! - i tutaj miał rację.
Przyspieszyliśmy dopieszczając nasze sankowe wdzianka i ostatecznie w miarę zadowoleni z tego, co mamy na sobie, wróciliśmy na miejsce spotkania z dziewczynami. Czekały na nas z wyjątkowo wymownymi minami na twarzach.
- A mówią, że to baby nie potrafią się zebrać i wystroić. - rzuciła uszczypliwie Zardi. - Dupska wam nie zmarzną, spokojne wasze rozczochrane. Przecież będziemy zjeżdżać i wdrapywać się po schodach. Zgrzejemy się po trzecim razie.
- Niemniej jednak, ja wolę zadbać o swoje boskie ciało herosa. - odciął się Syriusz i wręczył sanki Agnes. - Twoja kolei, moja droga. Nie mieliśmy okazji usłyszeć jak krzyczysz ze strachu zjeżdżając.
- Żebyś się nie zdziwił, Black. - dziewczyna pokazała mu język, ale widać było, że trochę się obawia. Nie dziwiłem się jej, bo sam byłem przerażony przy moim pierwszym razie.
Ustaliliśmy kolejność zjazdów i przestrzegaliśmy jej co jakiś czas dodając zabawie smaczku i siadając na sankach parami. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, przeżywaliśmy, co najwyraźniej przyciągnęło czyjąś uwagę, ponieważ w niespełna godzinę na korytarzu pojawiły się inne osoby, które również chciały się do nas przyłączyć. Nie widziałem ku temu przeciwwskazań, więc szybko mieliśmy do dyspozycji pięć sanek i otaczały nas osoby w różnym wieku, z różnych Domów. Teraz dopiero zabawa rozpoczęła się na poważnie. Najodważniejsi i najlepsi w „swoim fachu” potrafili zjechać nawet na stojąco. Ktoś przyniósł deskę, ktoś inny wielką miskę podkradzioną z kuchni. Na początku odważny kombinator został wyśmiany, ale kiedy okazało się, że jego miska nie tylko zjeżdża, ale jeszcze obraca się w miejscu, zjazd w misce stał się jedną z głównych atrakcji.
Nie wiem dokładnie po jakim czasie informacja o zjeżdżalni rozeszła się po zamku, ale ostatecznie mieliśmy na głowie chyba całą szkołę. Nic więc dziwnego, że w pewnej chwili pojawił się także pierwszy profesor. Na szczęście był to Wavele. Jego wzrok od razu spoczął na naszej wesołej kompanii i wydawał się oskarżycielsko krzyczeć: wiem, że to wasza sprawka! Cóż, nie pomylił się.
- Zostawcie to mi. - rzucił szybko Syri i podszedł do nauczyciela. Podejrzewałem, że zdoła go przekonać aby stanął po stronie uczniów i pozwolił nam na dalszą zabawę. Tym bardziej, że bez względu na Dom, wiek, płeć czy status, wszyscy bawiliśmy się zgodnie, jak jeszcze nigdy.
Rozsiadłem się pod ścianą obserwując ich zaciekłą konwersację. Po kilkunastu zjazdach, jakie miałem na koncie postanowiłem odpocząć lub po prostu mieć na oku sytuację. Wmawiałem sobie, że wcale nie chodzi o obserwowanie nauczyciela i mojego chłopaka, ale o ewentualne ostrzeżenie wszystkich przed nadejściem kolejnego belfra.
- Nic nie powie. Uda, że wcale go tutaj nie było, ale po nim zjawią się inni nauczyciele. Uczniowie nagle zniknęli, stąd dochodzą śmiechy i wrzawa. Victor mówi, że ktoś na pewno coś zauważy i może nie być tak wyrozumiały jak on. Zapewnił nas, że ani oni, ani Seed nie będą ingerować, ale nie odpowiada za innych. - Syriusz zdał szybki raport z tego, co osiągnął. - Musimy wyciszyć to miejsce na tyle na ile się da.
- Więc na co czekamy?! - James uśmiechnął się jakby nic się nie stało. - Remus, Agnes i zaraz wyszukam kilku kujonków, którzy to dla nas zrobią najlepiej. - zanim w ogóle zdołałem zgodzić się lub odmówić, J. zniknął wśród uczniów szukając innych naiwnych, którzy odwalą za niego brudną robotę.
- Wszystko w porządku, Remi? Zmarkotniałeś. - Black przykucnął naprzeciwko mnie.
- Tak, tak. - odpowiedziałem szybko. - Po prostu jestem zmęczony. Nawet nie wiesz ile wysiłku kosztowało mnie zapanowanie nad strachem na początku. - uśmiechnąłem się mając nadzieję, że nie widać po mnie kłamstwa. O ile mogłem wymyślić jakąś wymówkę dla Syriusza, o tyle sam przed sobą musiałem przyznać, że znowu pojawiła się we mnie zazdrość o Wavele'a. Dlaczego? Wszystko było w porządku, a teraz mój mózg szalał i zaszczepiał w sercu zazdrość.
- Przyznam, że i ja trochę się bałem. Ale tylko trochę! - Black wyszczerzył się, co poprawiło mi humor. - Odpocznij, o ile to możliwe, a ja pozjeżdżam jeszcze trochę. To uzależniające!
Skinąłem mu głową i odpowiedziałem uśmiechem na jego wyszczerz. Obserwowałem jak się porusza, jak walczy o sanki, przymierza się do zjazdu i zjeżdża. Nie tylko ja miałem na niego oko, ponieważ widziałem tu i tam pojedyncze dziewczyny, czy nawet grupki dziewcząt wodzących za nim spojrzeniami. Śmiały się, komentowały coś sobie nawzajem na ucho i robiły wszystko, co w ich mocy by widzieć Syriusza w całej okazałości podczas tego zimowego szaleństwa.
Gdybym mógł, zamieniłbym je wszystkie w dżdżownice aby pozbyć się tej konkurencji. Nie ważne, że to ja miałem pełny dostęp do kruczowłosego. Było mi mało, chciałem więcej i więcej, pragnąłem mieć go na wyłączność. Widać wilkołaki należały do niesamowicie zazdrosnych typów, które potrafiłyby zamknąć kochanka w pokoju niczym w klatce i trzymać go tam tylko dla siebie.
- Uff, padam z nóg! Te schody zabijają! - Zardi opadła na posadzkę obok mnie i westchnęła ciężko kilka razy. - Może powinniśmy się stąd ulotnić zanim zjawią się kolejni nauczyciele? Wiesz, niech się innym oberwie za niebezpieczną zabawę.
- Nie ma mowy! Właśnie załatwiłem grupkę kujonów, którzy rzucą niezbędne zaklęcia.
- Więc nie potrzebujesz mnie i Agnes, prawda? - zapytałem wyszukując wzrokiem w tłumie czekających na zjazd kuzynkę Zardi, która poprawiała swoje mocno pofalowane, ciemne włosy i zsuwające się jej z nosa okulary.
- Dobra, nie będę przesadzał i zostawię to tamtym siedmiu. Może sobie bez was poradzą.
Przewróciłem oczyma. Mogłem się domyślić, że jeśli chodzi o ochronę jego projektów, jakiekolwiek by nie były, J. zawsze da z siebie wszystko i nawet do głowy mu nie przyjdzie, że przesadza. Cóż, ten typ tak miał. Ja mogłem się za to cieszyć, że potrafił odpuścić i teraz nie zmuszał mnie już do czarowania, na co nie miałem w tej chwili najmniejszej ochoty. Naprawdę zaczynałem odczuwać zmęczenie, chociaż bardziej psychiczne niż fizyczne.

środa, 11 maja 2016

To dopiero śniadanie!

- Moi drodzy, powinniście wiedzieć, że człowiek, który ostatnimi czasy zdominował pierwsze strony gazet jest niezwykle niebezpieczny, czego dowiódł zabijając grupę mugoli powiązanych z naszym magicznym światem. Musicie być niezwykle ostrożni. Nie w zamku, ale poza jego murami, w szczególności kiedy wracacie do domów. Zagrożony jest każdy, nie tylko osoby posiadające mugolskich krewnych i chcę abyście to zapamiętali. Voldemort to szaleniec, który szuka sposobu, aby poróżnić za sobą wszystkich czarodziejów, ponieważ właśnie konflikt może dać mu szansę na przejęcie władzy, na pozyskanie zwolenników. Zwołałem was tutaj wszystkich, ponieważ musicie wiedzieć, że jestem świadomy tego, co dzieje się poza Hogwartem, a i wy powinniście o tym wiedzieć. Jest jednak jeszcze jeden powód, dla którego jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Mugole, którzy zginęli byli powiązani z naszą szkołą. - na chwilę Wielka Sala zamarła, a potem zagotowało się w niej niczym w rozbzyczanym ulu. - Ministerstwo podjęło niezbędne kroki, mające pomóc w rozwiązaniu tej sprawy i ujęciu Voldemorta, ale to może potrwać i to właśnie powinniście wiedzieć. A skoro już was tu wszystkich zebrałem... - dyrektor pstryknął palcami, a na stołach pojawiły się ciastka, ciasteczka, muffiny, placki, placuszki, puddingi, galaretki, sorbety i lody, wszystko, co tylko mogliśmy sobie wymarzyć. Byłem bardziej niż pewny, że moje oczy świeciły, kiedy patrzyłem na wszystkie te pyszności. - Wszystkie diety zostają dziś odwołane, więc jedzcie ile dusza zapragnie!
- Będę. - rzuciłem bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego i oblizałem się łapczywie. - Smacznego, Remusie. - rzuciłem dodatkowo i rozsiadłem się przy stole.
To, co powiedział dyrektor zmartwiło mnie, ale byłbym głupcem, gdybym próbował się tym teraz przejmować. Byłem w szkole, a tutaj nic nie mogło mi się stać. Nie planowałem też wracać do domu do końca roku szkolnego, więc problemy mogły poczekać. A już na pewno mogły poczekać aż najem się do woli słodkich smakołyków, które tak mnie kusiły.
Syriusz wzdychał załamany patrząc jak mój talerz zapełnia się coraz to innymi pysznościami, których on nie lubił.
- Nie wiesz, co to umiar, co Remi?
- Nie. W pewnych kwestiach nie znam znaczenia tego słowa. - przyznałem szczerząc się jak głupi. Nie było to moją winą. Po prostu, zostałem stworzony do rozkoszowania się słodyczami i nic na to nie mogłem poradzić. Nie wypadało przecież działać na przekór naturze!
- Jak to w ogóle możliwe, że nigdy nie masz dosyć?
- To niezwykle proste, Syriuszu. Po prostu nie można mieć dosyć czegoś, co się kocha. Gdyby było inaczej, pewnie dawno już miałbym cię powyżej uszu. Bywasz czasami taki uciążliwy. Jak chociażby teraz, kiedy mnie zagadujesz i nie mogę jeść.
- Tak, tak. Już się zamykam. - poddał się i sięgnął po jedną z owocowych galaretek. Tylko one wchodziły w niego bez większego problemu, co było zasługą owoców, a nie słodkiego smaku.
- A tym co? - James ruchem głowy wskazał na drzwi, przez które właśnie zakradała się wesoła ferajna Matta.
- Wyglądają dosyć szczególnie. - mruknął Pater. - Jakby przebiegli Zakazany Las żeby tu dotrzeć.
- Pewnie szlajali się po zamku i nie wiedzieli, że nauczyciele zbierali wszystkich w Wielkie Sali, a teraz muszą się zakradać. Cóż, przynajmniej zdążyli na słodkie śniadanie. - wyszczerzyłem się szeroko.
Syri przewrócił oczyma i pokręcił głową. Biedak musiał czasami mieć mnie dosyć, ale przecież mnie kochał za to kim byłem i jaki byłem. Tak jak ja kochałem jego uciążliwą stronę. Co tu dużo mówić, pasowaliśmy do siebie. Kruczowłosy uniósł brew, kiedy tak wpatrywałem się w niego trochę zbyt długo i z trochę nazbyt głupim uśmiechem.
- Chciałeś czegoś? - zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź na to pytanie.
- Ciebie? - odpowiedziałem pytaniem na jego pytanie i uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Tutaj?
- Tego nie powiedziałem. - pokazałem mu język. - Ale przecież wrócimy do pokoju w końcu, prawda? Teraz zostałem uwięziony w piernikowej chatce, ale kiedy się napcham, wtedy będą mógł ją opuścić. Już czuję, że robi mi się za słodko.
- Na pięć minut.
- Chłopaki, mam pomysł!
- I to by było na tyle z naszym sam na sam. - mruknął do mnie Syriusz. - Dobra, James, wyrzuć to z siebie.
- Co powiecie na sanki? Ale z takim mega zjazdem! - nachylił się do nas i uśmiechnął cwaniacko. - Z okna na błonia, wielka zjeżdżalnia. Zabezpieczona, nie szczególnie stroma, ale długa i gładka.
Oczy Syriusza zaświeciły podnieceniem na wspomnienie takiej zabawy i wiedziałem, że rzeczywiście mogłem podarować sobie słodkie sam na sam w pokoju.
Po bardzo obfitym śniadaniowym deserze, wraz z przyjaciółmi, Zardi i jej kuzynką, której nasz pomysł wcale się nie podobał, a która robiła to wyłącznie dla Zardi, udaliśmy się na drugie piętro, skąd chcieliśmy wyczarować zjeżdżalnię. James wybrał odpowiednie okno wychodzące na ogród za zamkiem i pokazał nam zaklęcie, które wyszukał kilka dni wcześniej w bibliotece. Do tej pory nie był pewny, czy chce ryzykować, ale dziś poczuł siłę energii płynącej ze słodyczy i jego wewnętrzny rewolucjonista przejął władzę nad zdrowym rozsądkiem. Nie wiem co było w tych ciastkach, którymi uraczył nas dyrektor, ale nawet ja uznałem szaleńczy pomysł Jamesa za świetny.
Zaklęcie do najłatwiejszych nie należało, więc postanowiliśmy połączyć siły. Tylko Peter miał się niczego nie tykać, ponieważ obawialiśmy się o powodzenie naszego planu, kiedy ktoś tak pechowy jak on zabierze się za tak ważne zaklęcie. Największa odpowiedzialność spadła naturalnie na mnie i Agnes, jako że z naszej paczki to nasza dwójka była bezwzględnie najlepsza z zaklęć.
Zabraliśmy się więc do pracy dając z siebie wszystko. Nie było łatwo, ale jakoś nam to szło. O dziwo zjeżdżalnia naprawdę miała kształt zjeżdżalni, a pokrywający ją śnieg wydawał się odpowiednio gładki i dzięki temu bezpieczny. Musieliśmy jednak wypróbować nasz powstający szybko twór, jako że śnieg strzelający z naszych różdżek zawsze mógł w jednym miejscu się pofałdować, co mogłoby być niebezpieczne.
- Na początek same sanki. - James wyjął miniaturowe saneczki z kieszeni i powiększył je zaklęciem. Musiałem przyznać, że nie spodziewałem się po nim czegoś podobnego. Widać było, że naprawdę się do tego przygotował. Gdyby nauczyciele wiedzieli, że gdzieś w tej tępej pale kryje się geniusz, może patrzyliby na niego łaskawiej.
Sanki zjechały w dół bez najmniejszych problemów, więc przywołaliśmy je zaklęciem. Teraz w ramach próby generalnej miał zjechać na nich pomysłodawca całej zabawy, czyli James. Przed zjazdem poprosił Merlina i wszystkich bogów o ochronę, ale nie stchórzył. Wziął głęboki oddech, zacisnął pięści na sankach i odepchnął się nogami. Zjechał gładko, szybko i z krzykiem, ponieważ nie spodziewał się pędu, w jakim sanki zjechały ze zjeżdżalni, a do czego przychylił się niewątpliwie jego ciężar.
- Wow! To byłe mega! - krzyknął do nas z dołu i pozwolił nam wciągnąć sanki na piętro za pomocą zaklęcia. Sam właśnie wpadł na pomysł zmiany zaklęcia, którym stworzyliśmy zjeżdżalnię i wykorzystanie go na schody przy drugim oknie. Musiałem przyznać, że to również miało sens. W końcu zamiast biec do głównego wejścia i pokonywać tysiące schodów, mogliśmy po prostu wchodzić śnieżnymi schodami, kiedy inna osoba będzie zajęta zjazdem. To mogło zaoszczędzić nam czasu, siły i podejrzliwych spojrzeń, na które bylibyśmy narażeni mijając innych uczniów.
Wraz z Agnes przystąpiliśmy od razu do pracy, podczas gdy Syriusz, Zardi oraz niesamowicie przerażony Peter zaliczali swoje pierwsze zjazdy.
- Znaleźli dwa jelenie. - mruknęła do mnie Agnes, ale mimo ostrych słów w jej głosie nie było ani cienia złości.
- Wolę myśleć, że nas doceniają, a nie wykorzystują. - przyznałem z uśmiechem.
- Coś w tym jest. - przyznała mi rację i poprawiła okulary, które zsunęły jej się trochę z nosa. - Chociaż nadal nie mogę zrozumieć jak to możliwe, że ty i Zardi byliście ze sobą, rozstaliście się, znowu zeszliście...
- Długa historia. - mruknąłem speszony. Agnes nie wiedziała, że tak naprawdę chemia między mną, a jej kuzynką była tylko przyjaźnią i miała za zadanie ukryć mój związek z Syriuszem. - Gotowe! Teraz i my możemy zjechać! - powiedziałem szybko i chociaż bałem się zjazdu, porwałem sanki i po prostu dałem się ponieść. Wolałem to od przypadkowego wychlapania niechcący czegoś, co wzbudziłoby w dziewczynie podejrzenia. Była inteligentna, a więc jednocześnie niebezpieczna.

niedziela, 8 maja 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXIV - Gregoire

- Niech mi ktoś przypomni, co ja tutaj robię? O ósmej rano w samym środku Zakazanego Lasu? - Alec uderzył w swój pretensjonalny ton rozkładając ramiona i rozglądając się wymownie wokół siebie. Niewiele było do oglądania, biorąc pod uwagę, że znajdowaliśmy się na jakiejś małej polance otoczeni ciemnością i wielkimi, starymi drzewami, w których z pewnością kryły się niebezpieczeństwa. Podejrzewałem, że i tak mieliśmy szczęście będąc w jednym kawałku. Co my w ogóle sobie wyobrażaliśmy przychodząc tutaj za kimś tak szalonym jak Matt?!
- Panowie, wszystko ma swoje sensowne wytłumaczenie, ale musicie na nie chwilę poczekać. - Matthew uśmiechnął się ponad swoją rozpaloną niebieskim płomyczkiem różdżką.
- Oby szybko, stary, bo jeśli moja pani dowie się, że odwołałem nocną randkę żeby szlajać się z wami...
- Daj spokój, nic jej nie będzie jeśli raz się ze sobą nie prześpicie! - prychnął poirytowany Matt. - Czym jest jedna noc z nią, kiedy w grę wchodzi fortuna?
- Mówiłeś, że to sprawa życia lub śmierci. - Samuel zmarszczył czoło. - Dlatego tutaj jestem, bo sądziłem, że to coś ważnego...
- Bo to jest ważne, stary!
- Sprawa życia lub śmierci sprawi, że się wzbogacimy? - Alexander skrzyżował ramiona na piersi. - Ktoś coś kręci i czuć to na kilometr.
- Ludzie małej wiary! Nie sprowadzałbym was tutaj, gdybym nie miał pewności, że to się nam opłaci. No dajcie spokój, przecież w tym lesie roi się od niebezpiecznego świństwa i innego cholerstwa. Nie przyszedłem tu dla przyjemności, więc dajcie sobie na wstrzymanie i słuchajcie, co mam wam do powiedzenia. W tym lesie kryje się kura znosząca złote jajka. Przy czym to nie kura, ale inny ptak i nie pamiętam jak się nazywał, więc nawet nie pytajcie. Takie coś przypominające pawia, ale złoto-czerwone i niebezpieczne. Coś było jeszcze... coś ważnego... A tak! Wybucha jeśli się przestraszy tego cholernego kuraka, więc musimy go złapać tak, żeby nie nie wystraszył.
- To cholera bułka z masłem, faktycznie. - syknąłem. - Jak chcesz znaleźć ptaka w ciemnościach Zakazanego Lasu? Że już nie zapytam o to, jak chcesz go złapać bez wystraszenia go.
- Nie będziemy go łapać. Musimy go śledzić i znaleźć gniazdo. To w gnieździe będą złote jaja.
- Chwila. Chcesz znaleźć gniazdo z jajami, a to znaczy, że złote są tylko skorupki, bo w środku są pisklaki, tak? - w głosie Alexandra jak zawsze było dużo pretensji i niezadowolenia, jakby miał do czynienia z uciążliwym dzieckiem, a nie przyjacielem. - Na co nam złote skorupki skoro nie są ze złota, bo gdyby były...
- Alec, ty mój misiu o bardzo małym rozumku. Bierzemy jajko, wysiadujemy póki nie wykluje się pisklak, a później opiekujemy się nim tak, żebyśmy mogli go wykorzystać. To chyba oczywiste.
- Nie do końca. - Samuel również miał wątpliwości. Jak i my wszyscy sądząc po minie Jace'a. - Chcesz wysiadywać jajo?
- Spokojna twoja rozczochrana. Wiem wszystko na ten temat. Wypożyczyłem z biblioteki niezbędne nam książki i przestudiowałem je dokładnie.
- Kurwa, stary. Chcesz wysiedzieć jajo! Czy do ciebie dociera sens tego bezsensu? - blondas znowu wkręcił się do rozmowy.
- Musi mu być ciepło, a resztą zajmie się natura. Później trzeba go tylko karmić drobniakami i gotowe.
- Pieprzona skarbonka, jak widzę.
- To będzie nasze dziecko, Greg, więc wysławiaj się! Zresztą, dzięki niemu nie będziemy musieli pracować do końca życia, więc warto się poświęcić odrobinę. A teraz koniec gadania, bo mamy ptaka do znalezienia. Jego pióra świecą na złoto w ciemności, więc szukamy złotego kuraka. Ten, który go znajdzie, wraca na miejsce naszego spotkania, czyli tutaj i czeka na resztę. Zajmiemy się wykradaniem jaja dopiero, kiedy wszyscy będziemy razem i obmyślimy jakiś plan działania. Na razie idziemy na poszukiwania. Alec, Jace, Sam, pracujecie w trójkę. Ja idę z Gregiem. Nie wolno się nam oddalać od innych o więcej niż dwa metry. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Jeśli dostrzeżecie zagrożenie, alarmujecie i wiejecie. Chcę mieć jajo, ale bardziej zależy mi na przyjaciołach, więc potraktujcie to poważnie.
Z jednym, głośnym westchnieniem po prostu skinęliśmy głowami. Z Mattem nie było sensu się wykłócać, a więc należało ustąpić. Zresztą, i tak daliśmy się już wyciągnąć do Zakazanego Lasu, więc nikt z nas nie chciał na tym tracić. Skoro się pofatygowaliśmy to mogliśmy spróbować się na wzbogacić.
- Dobra! Greg, właź na drzewo.
- Że kurwa, co?! - moje oczy były wielkie jak spodki.
- Jesteś z nas najdrobniejszy, więc prawdopodobieństwo, że załamie się pod tobą jakaś gałąź jest znikome.
Chciałem coś powiedzieć, rozkładałem ramiona, otwierałem usta, ale ostatecznie nie byłem w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa. Bo niby jak miałem zareagować na coś podobnego?
- Szukaj złotego światełka w lesie.
Gdybym nie obawiał się, że napatoczy się na nas jakieś pieprzone dziwactwo, na pewno zrobiłbym przyjacielowi awanturę, ale znajdując się w Zakazanym Lesie za bardzo bałem się tego, co kryje mrok, abym miał zwracać na nas nadmierną uwagę. Z tego tez powodu postanowiłem współpracować i przeklinając w duchu, zacząłem wspinać się na drzewo, które wydawało się najłatwiejsze do zdobycia. Ze świecącą różdżką w zębach, ciągnąłem się powoli coraz wyżej i wyżej. Co jakiś czas przystawałem rozglądając się, ale nic nie zwróciło mojej uwagi. Matt musiał się mylić i albo w okolicy nie było żadnych złotojajecznych kuraków, albo podobne istoty w ogóle nie zagrzały miejsca w Zakazanym Lesie. Bądźmy szczerzy, co taki ptak by tu robił?
- To jest chore. - usłyszałem z dołu narzekanie Aleca i nie mogłem się z nim nie zgodzić.
Nagle wlazłem w coś cholernie i obrzydliwie lepkiego, co sprawiło, że mój żołądek miał ochotę oddać wszystko, co się w nim znajdowało w tej chwili. Poświeciłem sobie różdżką i zamarłem.
- O, kurwa! - jęknąłem schodząc z drzewa szybciej niż kiedykolwiek przypuszczałbym, że potrafię. - Chłopaki, spierdalamy! - rzuciłem zeskakując po chwili na ziemię żeby oszczędzić sobie czasu na pokonanie ostatnich gałęzi. - I to szybko! Na tym drzewie jest kurewsko wielka i mocna pajęczyna i nie przewidziało mi się, nie pomyliłem się, nie przesadzam. - odkleiłem z ubrania kawałek pajęczej sieci pokazując ją chłopakom. Gdyby nie była wcześniej naderwana przez coś, co się w niej szamotało, kiedy w nią wlazłem, pewnie teraz byłbym tak na górze uwięziony.
- Szlag, ma rację. To naprawdę silna sieć. - Jace oglądał fragment, który mu dałem.
- Coś takiego musi mieć lokatora i to wielkiego... - dodałem. - Zwijamy się, błagam!
Matt potrzebował chwili by przetrawić wszystko.
- Koniec misji, spierdalamy. - postanowił. Uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli złapiemy się za ręce, dzięki czemu nie zgubimy się i będziemy mieli pewność, że żadne z nas nie zginęło „jak na mugolskim filmie”.
Wszyscy zgodnie przystaliśmy na jego propozycję i nie czekając spletliśmy dłonie ruszając biegiem w stronę zamku. Na drzewach zostawialiśmy fosforyzujące znaki, które stanowiły nasze drogowskazy powrotne. W końcu żaden z nas nie chciał się tam głupio zgubić.
Miałem wrażenie, że za sobą słyszę odgłos kleszczy i szczęk paskudnych żuwaczek twardych niczym stal, które właśnie zasadzają się na nas. Nie miałem odwagi spojrzeć do tyłu i najwyraźniej nie byłem sam z tym problemem. Moi przyjaciele również nie kwapili się z rozglądaniem na boki. Cóż, nie b7liśmy głupi. Nie musieliśmy widzieć, aby wierzyć. Kawałek pajęczyny w zupełności nam wystarczył, abyśmy spanikowali i zapragnęli możliwie najszybszego powrotu do zamku.
Nagle wpadliśmy niespodziewanie na coś wielkiego i włochatego, ale krzyk uwiązł nam w gardłach. Było już po nas! Ogromna, kudłata istota poruszyła się zgrabnie w tej ciasnocie drzew, jakby znajdowała się w domu, co poniekąd było zrozumiałe.
- A co wy tu robicie, cholibka?! - ludzki głos sprawił, że kamień spadł mi z serca.
- Zabłądziliśmy lunatykując. - odpowiedział szybko Matt. - Obudziliśmy się w Lasie i teraz próbujemy się stąd wydotać.
- Ojć, chyba musimy się pospieszyć. - rzucił gajowy, którego nie spodziewałem się zobaczyć tutaj o tej porze, nie wspominając już o odczuwanej z powodu tego spotkania radości. - Wydaje mi się, że mamy towarzystwo.
Teraz miałem pewność, że słyszę coś za nami. Coś, jakby odgłos licznych odnóży drapiących drzewa, kłapanie szczypiec, kapanie trucizny wyżerającej liście drzew. Może przesadzałem, ale jednego byłem pewien – coś naprawdę nas śledziło, a ja nie chciałem tego widzieć na własne oczy. Nie chciałem mieć koszmarów.

środa, 4 maja 2016

Poranny alarm

28 grudnia
Święta, Święta i po Świętach. Było, minęło i teraz żałowałem gorąco, że nie wykorzystałem tego czasu lepiej. Wprawdzie wciąż miałem trochę wolnego przed początkiem nauki, ale podejrzewałem, że to nie wystarczy abym mógł w pełni nacieszyć się wszystkim, co oferowała przerwa świąteczna. W końcu dni wolnych zawsze było za mało, nie ważne ile by się ich nie miało. A w szczególności, kiedy chciało się spędzić ten czas z przyjaciółmi.
- Remusie, ręka mi zdrętwiała, mógłbyś... - Syriusz stęknął mi do ucha, kiedy tak leżeliśmy razem w jego łóżku pod ciepłą pościelą.
- Ty wrednoto! - syknąłem, ale byłem bardziej rozbawiony niż zły. Podniosłem się uwalniając jego ramię od mojego ciężaru. - Nagle przeszkadza ci moja waga? - uniosłem brew spoglądając na niego wymownie.
- Hmm, zdecydowanie mi nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Uwielbiam czuć ją na sobie, tak jak poprzedniej nocy. Problem w tym, że moja ręka chyba myśli inaczej.
- Czyżby nie była tak zboczona jak cała reszta ciebie?
- To doskonałe pytanie, Remusie.
- Serio?! Czy ja naprawdę muszę tego wysłuchiwać?! - James usiadł na swoim łóżku patrząc na nas ostrzegawczo. - Jest... Która właściwie jest godzina? A tak! Jest ósma rano, a wy budzicie mnie tak ambitną rozmową? Czy ja muszę wiedzieć, co robicie nocami, kiedy śpię? - gestykulował rękoma w płynny, bardzo charakterystyczny sposób, który przypominał fale. Nie wiem, gdzie się tego nauczył, ale i bez tego bywał dziwaczny. Teraz po prostu jego dziwaczność sięgała zenitu.
- Nie moja wina, że nie układa ci się z Evans. - Syri nie miał dla niego litości.
- Mój związek z Lily jest normalny, a nie tak niewyżyty jak wasz.
- A mi się wydaje, że po prostu od dawna z nią nie spałeś i dlatego jesteś taki wściekły...
Z głośnym „puff!” poduszka wylądowała na twarzy Syriusza. Nadawcą pocisku był naturalnie okularnik, który teraz wyszczerzył się szeroko.
- Mówiłeś coś, Black? Tak się składa, że nie dosłyszałem, bo miałeś coś na twarzy.
- Zabiję! - Syriusz zerwał się na równe nogi i porwał z łóżka nie tylko poduchę Jamesa, ale i swoją. Potter musiał uciekać, a celem stało się moje puste w tej chwili łóżko, z którego zdołał jakimś cudem wyłuskać moją poduchę. Przyjaciele rozpoczęli niezwykle głośną wojnę, której ofiarą padł dotąd śpiący Peter. Blondynek nie mógł dalej rozkoszować się słodkim snem, kiedy ta dwójka walczyła ze sobą robiąc przy tym naprawdę dużo hałasu. Wprawdzie wsunął głowę pod poduchę i przykrył się po uszy pościelą, ale to nie mogło pomóc na taki harmider. Pet musiał więc ostatecznie się obudzić i zapomnieć o dłuższym śnie.
- Czy to naprawdę konieczne? Obudzicie całą szkołę! - wychodząc ze swojego kokonu, Pettigrew starał się przekonać szalejącą w najlepsze dwójkę do zaprzestania tej małej wojny. Niestety nic nie zdziałał i musiał przyznać się do porażki. Zamiast tego wyszedł niechętnie z łóżka i poczłapał do łazienki. Podejrzewałem, że planował uwić sobie tam gniazdko na chodniczku przed wanną, otulić się ręcznikiem i zasnąć w tym niecodziennym miejscu, w niecodziennej pozycji na godzinę lub w najlepszym wypadku na dwie.
W tym czasie James i Syriusz nie planowali nic sobie robić z faktu, że zakłócają poranny spokój naszej sypialni. Dali sobie spokój dopiero, kiedy padali ze zmęczenia, a po spływał po ich twarzach strugami. Obawiałem się, że Pet nie pośpi dłużej w tym nowym miejscu, jakie sobie znalazł, ponieważ teraz nieposkromiona dwójka z pewnością planowała wziąć szybki prysznic.
- On was znienawidzi. - westchnąłem, kiedy bili się o to, który pierwszy powinien skorzystać z łazienki.
- Kto? Peter? - James pozwolił się zdekoncentrować, co wykorzystał Syriusz. To on ostatecznie jako pierwszy miał okazję się wykąpać. - Nas się nie na nienawidzić, Remusie. - rzucił z westchnieniem przegrany i marszcząc czoło spojrzał na wychodzącego z łazienki Blacka. Mój chłopak ciągnął za sobą chodniczek łazienkowy ze śpiącym na nim kolegą. Nawet mnie to nie zdziwiło. W końcu przewidziałem plany Petera, który nie należał do osób szczególnie skomplikowanych.
- Zostawiam wam niespodziankę i idę. - rzucił krótko Syri i tym razem na dobre zniknął w łazience. Po chwili słychać było szum wody, ale Peter nie obudził się nawet na chwilę. Prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że w ogóle przeniósł się w inne miejsce z zamiarem odespania tego, co stracił przez małą bitwę na poduszki.
- Więc... - przerwałem ciszę, jaka zapanowała po zniknięciu Syriusza w łazience. - Chcesz pogadać o tym, co jest między tobą i Evans?
- Nie szczególnie...
- Zbierać się, panowie! - aż podskoczyłem, kiedy do naszej sypialni wpadł niespodziewanie Wavele. Był ostatnią osobą, jaką spodziewałem się zobaczyć, ale on najwyraźniej postrzegał to inaczej, ponieważ nie robił sobie nic z naszego zaskoczenia. - Ruszać dupy, ruszać, chłopaki! - ponaglił nas. - Dyrektor czeka na wszystkich uczniów w Wielkiej Sali. To ważne i niecierpiącej zwłoki, więc wypadajcie stąd tak jak stoicie. Pettigrew, podnosić tyłek i jazda z kolegami! - syknął na śpiącego chłopaka nauczyciel, po czym przeszedł przez pokój i bez najmniejszego skrępowania wszedł do łazienki, gdzie Syriusz brał prysznic.
Moja szczęka uderzyłaby o podłogę, gdyby nie fakt, że do niej nie dostawała. Moje usta zostały za to szeroko otwarte, kiedy wpatrywałem się w to, co robi nauczyciel run. To chyba nie było normalne zachowanie przeciętnego profesora, bo kto normalny robi coś podobnego? Mój facet i jego ulubiony nauczyciel zdecydowanie byli ze sobą zbyt blisko i nie podobało mi się to w najmniejszym nawet stopniu.
- Co tu jeszcze robicie?! Wychodzić, wychodzić, wychodzić! - wyszedł z łazienki nie robiąc sobie nic z tego, że bezsprzecznie właśnie oglądał nagiego ucznia w czasie kąpieli. Za nim podążał Syriusz zakładający na siebie pospiesznie piżamę, która kleiła się do jego wciąż mokrego ciała. - Ja nie żartuję! To ważne!
Odrzuciłem głupie myśli, które zaczęły kiełkować w mojej głowie i razem z chłopakami wypadłem z sypialni. W Pokoju Wspólnym wrzało. Wszyscy uczniowie opuszczali swoje pokoje i teraz tłoczyli się próbując przejść przez dziurę za portretem Grubej Damy.
- Powinniśmy dysponować większymi przejściami. - mruknął stojący za nami nauczyciel, po czym pognał budzić kolejnych uczniów wchodząc do ich sypialni równie bezpardonowo jak do naszej.
Nie miałem pojęcia, co się dzieje, ale miałem jak najgorsze przeczucia. Cokolwiek się święciło, nie zwiastowało niczego dobrego. Zresztą, jak na święta, w Hogwarcie zostało naprawdę sporo uczniów. Nie byłem pewny powodu takiej sytuacji, ale uświadamiając sobie to dopiero teraz, zacząłem się na poważnie niepokoić.
W końcu udało się nam wyjść na korytarz i razem z tłumkiem innych Gryfonów podążaliśmy do wskazanego nam przez Wavele miejsca – Wielkiej Sali. Po drodze dołączyli do nas w pewnym momencie Krukoni, a ich stroje również przypominały istną galę piżam i nocnych koszul. Starałem się podsłuchać ich wzajemne rozmowy, aby dowiedzieć się, co się dzieje, jednakże nie udało mi się wyłapać ani jednej pomocnej wskazówki. Najwyraźniej oni również nie mieli pojęcia, co się stało.
Wchodząc do Wielkiej Sali połączyliśmy się z już czekającymi na nas Ślizgonami, a niedługo później przyszli również Puchoni. Na samym końcu do środka weszli nauczyciele, którzy zagonili nas w to miejsce niczym bydło.
- Usiądźcie, moi drodzy. - Dyrektor wyrósł na mównicy jak spod ziemi. - Zajmijcie jakiekolwiek miejsca, nie musicie dzielić się na domy, bo nie o to chodzi. Mam dla was bardzo istotną i raczej mało optymistyczną wiadomość, która nie mogła czekać.
Po takim wstępie obawiałem się jeszcze bardziej tego, co dyrektor ma nam do powiedzenia.
- Na pewno niejednokrotnie słyszeliście już lub czytaliście w Proroku Codziennym o niejakim Lordzie Voldemorcie i jego atakach. Obawiam się, że do tej pory nikt nie traktował go wystarczająco poważnie, ale teraz słodka beztroska dobiegła końca. Nie chcę was straszyć, ale jest kilka spraw, które muszę poruszyć, a które was zaniepokoją. - zakończył ten wstęp i teraz każdy już wiedział, że Dumbledore zamierza przejść do sedna sprawy.

niedziela, 1 maja 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXIII - Andrew Sheva

Leżałem na łóżku zapatrzony bezmyślnie w sufit. Mało powiedzieć, że byłem znudzony. Ktoś, kto wymyślił dni wolne od nauki szkolnej był albo geniuszem, albo skończonym osłem. Niby w czasie zajęć marzyłem o odpoczynku i chwili wolnego dla złapania oddechu, ale kiedy przychodziło co do czego, sam nie wiedziałem, co mam ze sobą począć. Zupełnie tak jak teraz.
- Rzuciła mnie! - Cyrille wpadł do pokoju jak burza sprawiając, że moje serce podskoczyło niewyobrażalnie wysoko. Niemal dostałem zawału, kiedy przerwał ciszę swoim krzykiem. Ten człowiek nie wiedział, kiedy powinien dać sobie na wstrzymanie i okiełznać swoje raczej niecodzienne podniecenie.
- Nie żeby mnie to dziwiło. - Aaron podniósł się do siadu na swoim łóżku i bez większego zainteresowania wzruszył ramionami. - Popatrz na siebie, człowieku. Wyglądasz jak chodzący eklerek, więc czego się spodziewałeś?
- Że niby kto jest eklerkiem?! - rudzielec zmierzył Mrocznego morderczym spojrzeniem, co wyglądało poniekąd bardzo zabawnie zważywszy, że Cyrille naprawdę miał w sobie wiele słodyczy.
- Widziałeś się ostatnio w lustrze, cherubinku? Takich jak ty dziewczyny mają za przyjaciół, kumpli, młodszych braci, ale nie partnerów na całe życie lub do randkowania. Przykro mi to mówić, ale nie jesteś szczególnie pożądanym kandydatem na chłopaka.
Rudzielec robiąc obrażoną minę odwrócił się do przyjaciela tyłem i zamachnął, planując trzasnąć drzwiami wychodząc.
- Prawda cię przeraża? - Aaron zdecydowanie nie owijał w bawełnę, ale wykładał kawę na ławę.
- Facet, który nigdy nie miał dziewczyny, nie jest odpowiednią do pouczania osobą! - odciął się okularnik.
- Nie miałem, ponieważ nie chciałem, a nie dlatego, że żadna się mną nie interesowała. - Aaron pozwolił sobie zaznaczyć najważniejsze fakty i opadł na swoje łóżko wracając do jakże fascynującego zajęcia, jakim było nie robienie niczego.
Chociaż niechętnie, musiałem przyznać, że moi przyjaciele ostatnio kłócili się niezwykle często i nie potrafili znaleźć wspólnego języka, co raczej nie zdarzało im się wcześniej, zaś teraz miało miejsce codziennie. Podejrzewałem, że miało to związek z okresem dojrzewania, w jakim przecież się znaleźli, ale nie mogłem mieć, co do tego pewności. Przecież równie dobrze mógł kwitnąć między nimi burzliwy romans, którego sami nie byli jeszcze świadomi. Prawdę mówiąc, skłaniałbym się do trzeciej opcji, jaką były dziewczyny, ponieważ problemy w raju zaczęły się właśnie wtedy, kiedy na horyzoncie pojawiła się wybranka serca Cyrille'a.
- Rzuciła go dziewczyna. Nie powinieneś być dla niego delikatniejszy? - zapytałem, chociaż nie chciałem mieszać się do tego słownego starcia. I bez tego miałem sporo kłopotów. Moi przyjaciele walczyli ze sobą jak wilki. To było niezaprzeczalnie mało zabawne.
- Nie obchodzi mnie to. - Aaron wzruszył ramionami. - Dla tej lali zaczął nas zaniedbywać, więc nie widzę powodu, dla którego miałbym go żałować. - chłopak odwrócił głowę w bok spoglądając wymownie na stojącego wciąż przy drzwiach rudzielca.
Jego słowa najwyraźniej dotarły do obranego celu, ponieważ Cyrille oddał spojrzenie trochę zaszokowany. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że naprawdę nas zaniedbał, od kiedy pojawiła się w jego życiu dziewczyna.
- Nie możesz być zazdrosny o kobietę! - prychnął speszony. - Przyjaciele nie mogą sobie robić takich świństw!
- Ależ ja nie jestem zazdrosny. Ja stwierdzam fakt. - kąciki ust Aarona uniosły się w wymuszonym uśmiechu, a w jego niebieskich oczach było widać urazę.
Nie spodziewałem się, że Mroczny czuł się tak samotny bez rudzielca. Miał przecież mnie, ale najwyraźniej brakowało mu także kogoś jeszcze, kogoś, z kim spędził pierwsze lata nauki szkolnej. Próbowałem sobie przypomnieć, czy moi przyjaciele w Hogwarcie kiedykolwiek zepchnęli mnie na dalszy plan poznając kogoś wyjątkowego. Nie mogłem przypomnieć sobie podobnej sytuacji i podejrzewałem, że nigdy nie miała miejsca. W końcu Peter nie miał nikogo, Syriusz i Remus byli razem, a James był Jamesem.
- Zastanów się. Ile dni spędziłeś z nami od kiedy zacząłeś umawiać się z tamtą szkaradą? Ja nie przypominam sobie żadnego, stary! Ani jednego, więc...
- Więc ja proponuję zawrzeć pokój tu i teraz. - znowu musiałem wtrącić się do ich kłótni, przez co łamałem moje własne zasady. Nie chciałem opowiadać się po żadnej ze stron, więc najlepszym wyjściem byłoby w ogóle nie powiedzieć ni słowa. Niestety nie mogłem dłużej słuchać, jak ze sobą walczą. - Jesteśmy mężczyznami, nie możemy walczyć ze sobą jak koguty z winy jakiejś baby!
- I tu masz rację. - Mroczny ponownie usiadł i spojrzał na Cyrille wyciągając w jego stronę dłoń. - Na zgodę? - zapytał.
Rudzielec wahał się przez chwilę, ale w pewnym momencie skinął głową i podszedł do chłopaka. Uścisnął jego dłoń i pisnął, kiedy Aaron pociągnął mocno. Ostatecznie obaj wylądowali na materacu, z czego czarnowłosy szybko się pozbierał i siadając na biodrach kolegi zaczął go łaskotać. Wprawdzie Cyrille był oburzony takim rozwojem wydarzeń, ale łaskotki były silniejsze od niego. Zaczął śmiać się, zwijać, piszczeć i wierzgać, ale na silniejszego i większego od niego chłopaka nie było rady.
- Od razu lepiej. - powiedziałem bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. - Idę wysłać sowę! - rzuciłem głośno by przekrzyczeć popiskiwania rudego.
- Nie spiesz się. Ja będę go tak męczył póki nie rozboli go nawet najmniejszy mięsień ciała. Zasłużył na karę za to, co nam zrobił. Zresztą, myślisz, ze teraz pamięta o tej swojej cizi, która go rzuciła? - Aaron wyszczerzył się niemal wrednie i nasilił łaskotanie.
Nie chciałem nigdy znaleźć się na miejscu tak nieludzko torturowanego przyjaciela.
Otworzyłem drzwi pokoju i stanąłem twarzą w twarz z byłą dziewczyną Cyrille'a. Była równie zaskoczona co ja, chociaż powinna spodziewać się przecież czyjejś obecności w pokoju, do którego właśnie miała zapukać.
Ponad moim ramieniem zajrzała do pokoju i wyraźnie dostrzegłem na jej twarzy złość. Ładne, delikatne rysy nagle stały się szkaradne, kasztanowe włosy wyglądały jak wijące się niebezpiecznie żmije, a w jasnych, zielonkawych oczach płonął ogień. Najwyraźniej nie spodobał jej się fakt, że jej świeżo upieczony były chłopak bawi się jak gdyby nigdy nic, chociaż najwyraźniej powinien opłakiwać stratę kogoś takiego jak ona.
- W czym mogę pomóc? - zapytałem starając się zachowywać naturalnie.
- Aj! Przestań! Mam... mam dosyć! - wypiszczał Cyrille akurat w tamtym momencie.
- Chłopaki, mamy gościa! - krzyknąłem odwracając twarz w stronę wnętrza pokoju i nagle śmiech urwał się jakby ktoś wyłączył głos.
- Merde! (*gówno – tutaj rodzaj naszego „kurwa”). - syknął Aaron i zsunął się z przyjaciela. - Twoja była raczyła nas odwiedzić.
- C... co?! - w kasztanowych oczach Cyrille pojawiła się panika. Poprawił okulary, które wisiały krzywo na jego nosie.
Tym czasem dziewczyna naburmuszona odwróciła się na pięcie i odeszła.
- Powinieneś chyba pobiec za swoją panią. - tym razem w głosie Mrocznego nie było ani zgryźliwości, ani kpiny czy złości.
- Nie. Miałeś rację, zaniedbałem was z jej winy, więc nie zrobię tego, nie pobiegnę za nią. Jesteście dla mnie ważniejsi. To ona mnie rzuciła bo jestem przeklętym eklerkiem.
Uśmiechnąłem się do Aarona, który suszył właśnie zęby dumny z faktu, że zdołał dotrzeć do przyjaciela i postawić na swoim.
- Naszym eklerkiem. Jesteś naszym eklerkiem, a to zaszczyt.
- Skromność nigdy nie była twoją mocną stroną, Aaronie. - mruknął okularnik, a jego twarz również pojaśniała. W rekordowym tempie wyleczył złamane serce.