środa, 29 czerwca 2016

Wstyd

Chociaż przyznam, że nie spodziewałem się tego wychodząc z pokoju, wróciłem obładowany wszystkim, co tylko mogło pomóc przyjacielowi w pozbyciu się tej koszmarnej opuchlizny. Miseczka z ciepłą wodą i utopionymi w niej torebkami rumianku, ogórek, przygotowana na szybkiego przez skrzaty maseczka aloesowa, liście kapusty, które podobno zmniejszają opuchliznę na kolanach, ale nie zaszkodzi spróbować z twarzą.
- Remi, on ma tylko jedną głowę i pół twarzy do obskoczenia, a ty przyniosłeś nam pół kuchni. - Syriusz spojrzał na mnie jakbym stracił głowę.
- Spójrz na ten opuchnięty pychol i wtedy powiedz mi, że przesadzam.
- Dobra, odwołuję to. Masz rację, może się okazać, że to co przyniosłeś to wciąż za mało.
- Nieważne. Zacznijmy od okładów z rumianku. Syriuszu, przynieś ręcznik do twarzy, a ty James, kładź się i zamknij oczy. - złapałem w palce torebki rumianku i starałem się zrobić, co w mojej mocy aby jak najlepiej zaparzyły się przed pierwszym okładem. Syri był przy mnie w mgnieniu oka, więc nie zwlekałem. Mieliśmy czas do wieczora, a kiedy spoglądałem na Jamesa, wątpiłem czy to wystarczy, więc nie było sensu tracić cennych minut.
Namoczyłem ręcznik i upewniłem się, że nie jest zbyt gorący, kiedy położyłem go na twarzy okularnika.
- Kiedy z tobą skończę, będziesz miał twarz jak dupcia niemowlaka. Gładką i miękką.
- W to nie wątpię. - wymruczał spod materiału chłopak. - Tylko czy będzie też nieopuchnięta, czy może zostanie taka koszmarna jak teraz.
- Przekonamy się. - zauważył Syriusz, który teraz przeglądał wszystko, co przyniosłem. - To wygląda jak śluz ślimaka...
- To aloes, a raczej to, co wypełnia liście. Taka wilgotna galaretka, przynajmniej ja ją tak widzę. Dla mojej mamy to jest mięsiste wnętrze, ale nigdy nie widziałem potrzeby żeby się z nią o to kłócić.
Kiedy woda i ręcznik były zimne, zabrałem je i przyjrzałem się twarzy przyjaciela. Nie dostrzegałem żadnej różnicy, ale może było za wcześnie by jakakolwiek się pojawiła. Obłożyłem jego twarz plastrami ogórka, którego wcześniej wmasowałem w opuchniętą połowę jego twarzy. Przedyskutowałem z kruczowłosym proponowany czas pozostawienia Pottera w ogórkach i uznaliśmy, że godzina powinna być wystarczająca. Nie chciałem zostawiać kumpla samego, więc zostaliśmy z nim rozmawiając o głupotach oraz o tym, co zrobimy, jeśli nic nie pomoże. Najsensowniejszą propozycją był kaptur, chociaż nie byłem do końca przekonany, czy zasłonięta nim twarz nie zwróci niczyjej uwagi.
- Na pewno będziesz musiał zapomnieć o całowaniu Evans. - powiedziałem uśmiechając się szeroko do Syriusza. James nie mógł mnie zobaczyć, więc nie było sensu ukrywać mojej radości, którą Syriusz i tak podzielał.
Uznaliśmy pomysł kaptura za jedną z sensownych opcji ukrycia przed światem ziemniaka, jakim była twarz przyjaciela. Tak, może i zwróci na siebie uwagę tłumu, ale mówi się, że pod latarnią jest najciemniej.
- Ktoś mógłby zrobić mu jakiś makijaż maskujący...
- Syriuszu, obawiam się, że nie istnieje makijaż, który mógłby ukryć coś tak koszmarnego.
Po godzinie nasze plany ograniczały się do jednego, a ogórki zastąpiliśmy maseczką z aloesu. Nasmarowaliśmy nią przyjaciela raz, po pół godzinie kolejny raz i ponownie. W końcu nakryliśmy śliską i wilgotną od maseczki twarz przyjaciela ubitymi, wymęczonymi liśćmi kapusty.
- Pod nimi musisz posiedzieć do wieczora. Przyniosę ci drugie śniadanie, obiad i podwieczorek do pokoju, więc nie będziesz musiał się nigdzie ruszać. - zapewniłem.
- Dzięki, chociaż jeśli moja skóra będzie śmierdzieć po wszystkim tak jak ta kapucha to nie wiem, czy to wszystko ma sens. I tak nie zbliżę się do nikogo. Oni mnie wyczują i uciekną!
Nie przyznałem mu racji na głos, ale rzeczywiście nie sposób było tego ukryć. James śmierdział starą kapustą i jeśli ona nie pomoże, to będzie także wyglądał jak kartofel.
- Nikt nie powie, że w nowy rok wchodzisz bez przytupu. - zauważył Syriusz.
- Bardzo, bardzo zabawne. - prychnął spod kapuścianej maski James.
- W sumie to możemy udawać, że odgrywamy Dzwonnika z Notre Damme. - zaproponowałem głupio.
- Już lepiej szukajcie dla mnie jakiejś bluzy z ogromnym kapturem.
- Prawda. Idę popytać chłopaków z innych roczników. Może znajdę Petera. Nie wiem, gdzie się szlaja, ale może go znajdę. Nawet on mógłby się nam na coś przydać.
Nikt nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń, więc wyszedłem z sypialni przyglądając się wszystkim, którzy siedzieli w Pokoju Wspólnym. Kto z nich mógł być w posiadaniu odpowiedniej bluzy, z której moglibyśmy zrobić użytek?
- Niholas! - zawołałem chłopaka, który właśnie przeciskał się między stolikami, czym zwrócił moją uwagę. - Mogę cię na chwilkę prosić?
Spotkaliśmy się u dołu schodów i przedstawiłem mu sytuację. Obiecał, że przeszuka swoją szafę w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego, ale kazał mi się nie łudzić.
Nagle przyszedł mi do głowy Ryo. Wątpiłem, że zdołam go znaleźć ot tak przypadkiem, ale zawsze mogłem wysłać mu wiadomość i to właśnie zrobiłem. Na odpowiedź czekałem w Pokoju Wspólnym i chociaż spodziewałem się długich godzin oczekiwania, Ryo zaskoczył mnie swoją szybką zgodą na spotkanie. Umówiliśmy się na jednym z korytarzy trzeciego piętra za pół godziny. Czas wybrał Krukon, a że spotkanie było moją prośbą, nie próbowałem nawet wyciągnąć go tam wcześniej. Zamiast tego postanowiłem poczekać na niego na miejscu tyle, ile tylko będzie trzeba.
Starałem się nie spieszyć, jednak nogi niosły mnie same. Byłem więc skazany na bezsensowne chodzenie w kółko. Wykorzystałem jednak ten czas odpowiednio, ponieważ moim jedynym zmartwieniem był przyjaciel z alergią na jakiegoś robala. Jeśli nie znajdziemy odpowiedniej bluzy, będziemy musieli użyć jakiejkolwiek. To nie spodoba się Jamesowi, a i ja nie odczuwałem szczególnej rozkoszy w oglądaniu jego opuchniętej twarzy.
- Daj spokój, nie rozumiem zupełnie czym się przejmujesz. - przypadkowo usłyszałem rozmowę zbliżających się osób, których jednak jeszcze nie widziałem.
- Mam swoje powody, a ty jesteś zbyt młody żeby je pojąć.
- Naprawdę? Znowu zaczynasz? Nie mam sił znowu przez to przechodzić.
Na końcu korytarza pojawiły się dwie osoby, które rozpoznałem, kiedy tylko weszły w zasięg mojego wilczego wzroku. Ryo i profesor Namida. Niejednokrotnie widziałem tę dwójkę ze sobą, więc jakoś niespecjalnie mnie to zdziwiło. Ryo był osobą poniekąd ekscentryczną, więc podejrzewałem więc, że chłopak miał słabość do wróżbiarstwa, tak jak mój Syriusz rozkoszował się runami.
- Jesteś wcześniej, tak jak sądziłem! - krzyknął do mnie Ryo.
- Miałem czas i oto jestem, ale ty też jesteś wcześniej niż sądziłem.
Dwójka Azjatów zbliżyła się do mnie i pożegnała zaledwie skinieniem głowy.
- Dobra, więc o co chodzi? - Ryo postanowił przejść od razu do meritum.
Korzystając z okazji, przyjrzałem mu się szybko. Może i stosunkowo niedawno miałem okazję z nim rozmawiać, ale o wiele częściej nie zwracałem na niego szczególnej uwagi, co pozowliło mi teraz pozwoliło mi dostrzec wszystkie zmiany, jakie w nim zaszły. Na pierwszym roku był raczej niepozornego wzrostu, zaś teraz wydawał mi się całkiem wysoki, jak na Azjatę. Przystojna twarz, delikatne rysy, krótko ścięte, postawione do góry włosy, błyszczące oczy i przebijająca przez nie powaga. Ryo zmienił się w ogromnym stopniu zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Mała dziwka, jaką z siebie robił, kiedy go poznałem, nagle stała się przykładnym, poważnym, niemal nieuśmiechającym się do nikogo uczniem.
- Chodzi o niecodzienną prośbę, a dokładniej o... - nagle poczułem się głupio prosząc starego kolegę o ubrania, ale musiałem się z tym pogodzić. - Potrzebuję bluzy z możliwie dużym kapturem. - Zaskoczona mina chłopaka odzwierciedlała to, czego się spodziewałem. - Chodzi o to, że mamy pewien problem. My, czyli dokładniej James, ale on nie mógł się zjawić żeby poprosić właśnie z powodu swojego problemu. Wiem, że ma to dla ciebie raczej mglisty sens, ale nie mogę nic więcej powiedzieć.
- Wow, tego się nie spodziewałem. - powiedział potrząsając głową, jakby chciał się obudzić z dziwnego snu. - Bluza z możliwie największym kapturem? - zamyślił się. - Da się zrobić. - przyznał. - Możesz poczekać na mnie tutaj, ale poczekać przed Pokojem Wspólnym. To zależy od ciebie.
- Podejdę. - zdecydowałem szybko.
- A więc idziemy. - rzucił chłopak i nie zwlekając po prostu ruszył przed siebie nie czekając na mnie nawet.

niedziela, 26 czerwca 2016

Dzień Sylwestrowy

31 grudnia
- Remusie, co jest między tobą a Zardi? - Noah dorwał mnie na korytarzu, kiedy wracałem ze śniadania. Serce stanęło mi w piersi na kilka chwil, kiedy zadał to pytanie z całą powagą patrząc mi w oczy.
- Nic. - odpowiedziałem trochę oszołomiony. Od razu zauważyłem jednak, że nie przekonałem go, co wcale mnie nie zdziwiło. Takiej odpowiedzi musiał się spodziewać. – Jest moją siostrą, przyjaciółką.
- Byłą dziewczyną?
Zawahałem się. Co miałem mu powiedzieć? To było trudne pytanie, ponieważ odpowiedź na nie nie była jednoznaczna.
- Rozumiem, że to oznacza tak.
- Nie! - spanikowałem. - To znaczy, nie do końca... To znaczy... Cholera! - tupnąłem poirytowany – Tak i nie! Tak, jest moją byłą dziewczyną i nie, nie jest moją byłą. Źle, to źle zabrzmiało. - westchnąłem ciężko. - Chodziłem z nią, ale nie chodziłem. Dobrze, wyjaśnię ci. Chodźmy w jakieś inne, spokojniejsze miejsce i powiem ci wszystko. - podjąłem decyzję. Byłem to winny Zardi, a Noah był kimś, kogo miałem za kolegę, bardziej niż za nauczyciela.
Młody mężczyzna skinął głową. Inni uczniowie również zaczęli wychodzić z Wielkiej Sali, więc mogliśmy w każdej chwili zostać podsłuchani, a to co chciałem mu powiedzieć było moją prywatną sprawą, którą wolałem zachować dla wybranej, zaufanej grupy osób.
Przenieśliśmy się na o wiele spokojniejszy korytarz blisko sal lekcyjnych, z których nikt nie korzystał w okresie świątecznym.
- No, dobrze... - odetchnąłem głęboko kilka razy. - A więc prawda jest taka, że chodziłem z Zardi, jako z przyjaciółką. Wszyscy mieli uwierzyć, że ja i ona jesteśmy parą, ale dla nas to była gra. Nadal jesteśmy tylko przyjaciółmi, bliskimi sobie jak rodzeństwo i dlatego nadal pozwalamy ludziom wierzyć, że coś nadal jest między nami. Jestem gejem. - powiedziałem to w końcu jasno i spojrzałem mu w oczy trochę wyzywająco, jakbym oczekiwał, że na jego twarzy odmaluje się zaraz obrzydzenie. - Chodzę z Syriuszem. Jesteśmy ze sobą już od lat. Mieliśmy swoje lepsze i gorsze chwile, ale w moim życiu jest miejsce tylko dla niego. Zardi jest cudowna, magiczna i gdybym był hetero na pewno bym się w niej kochał. Nie kryję tego. Ale nie jestem i nie będę, więc bez względu na wszystko jesteśmy tylko przyjaciółmi. Zresztą, wątpię żeby ona mogła zmienić wtedy zdanie na mój temat i oddać to uczucie. Jestem dla niej zbyt zwyczajny, zbyt miękki i ciepłokluchowaty. Ona potrzebuje kogoś, kto dotrzyma jej kroku.
- Dziękuję.
- Hm? Za co? - zapytałem zaskoczony.
- Za szczerość. - Noah uśmiechnął się do mnie przyjacielsko. - Powiedziałeś mi o sobie coś, czego nie musiałeś mówić. Mój brat jest panseksualny i rozumiem, jak ciężko czasami przyznać się komuś, nawet bliskim, do tego, co odróżnia nas od większości. Pamiętam ile sił i czasu straciłem próbując nakłonić go do tego, żeby mi o tym powiedział. Wiedziałem tylko, że coś go męczy i chciałem mu pomóc. Nie spodziewałem się tego, czego się o nim dowiedziałem.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Ponieważ wiem, że nikomu o tym nie powiesz i może nawet nigdy go nie poznasz, więc nie widzę najmniejszego problemu.
Skinąłem głową.
- Mam jeszcze jedno pytanie. Kto powiedział ci o mnie i Zardi?
- Obiło mi się to o uszy.
- Kto był źródłem?
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Widziałem po nim, że wolałby zachować to dla siebie, ale uległ, ponieważ miał świadomość, że gdyby był na moim miejscu również chciałby wiedzieć.
- Evans. Lily Evans.
- Wiedziałem. - westchnąłem przesuwając dłonią po włosach w odruchu zdenerwowania, który miał mnie uspokoić. Zrobiła to specjalnie. Zadbała aby Noah był w pobliżu, kiedy mówiła o Zardi i o mnie. Przyjaciółka nie będzie zadowolona, a nie miałem wątpliwości, że muszę jej o tym powiedzieć.
Rozstaliśmy się podając sobie dłonie. Noah nawet przez chwilę nie wątpił w moje słowa, zaakceptował moje wyjaśnienia i wymienił sekret na sekret. W każdej innej sytuacji zastanawiałbym się, czy powinien był zdradzać mi tajemnicę swojego brata, ale wydawało mi się, że nie zrobiłby tego gdyby nie miał na to pozwolenia. Może Aaron podchodził do takich tematów inaczej niż wszyscy, ponieważ ufał bratu?
Syriusz czekał na mnie przy Wielkiej Sali, jakby domyślał się, że gdziekolwiek zniknąłem, wrócę w to miejsce. Uśmiechnąłem się na jego widok.
- Gdzie się włóczyłeś, wilczku? - zapytał mierząc mnie teatralnym, podejrzliwym spojrzeniem.
- Miałem romantyczną schadzkę z pewnym bardzo przystojnym chłopakiem. - pokazałem mu język – Co mamy w planach na dziś? Poza Sylwestrową zabawą, naturalnie.
- Rozpieszczanie mnie. - uśmiechnął się czarująco i uniósł pytająco brew. - Nie kłamałeś. - zauważył. Spojrzałem w stronę, w którą patrzył. Noah właśnie pojawił się w zasięgu wzroku i skinął Syriuszowi głową. - Moje! - powiedział zazdrośnie i objął mnie ramieniem. Czy domyślił się, że Noah zna już naszą tajemnicę? Wątpiłem, ale najwyraźniej uznał, że najwyższy czas zaznaczyć swoje terytorium.
Uśmiechnąłem się pod nosem. To było miłe, bardzo miłe, chociaż równocześnie głupie. Złapałem Syriusza za rękę i ścisnąłem ją mocno. Razem wróciliśmy do pokoju, a w drodze opowiedziałem mu o wszystkim, o czym rozmawiałem z Noahem. Nie był zadowolony z tego, czego dowiedział się o Evans, ale nie skomentował tego. Albo obmyślał teraz plan jakiejś koszmarnej zemsty, albo uznał, że na nią nie ma rady. Nie pojmowałem, co takiego może się w niej podobać Jamesowi, ale coś musiał w niej dostrzec. Pytanie tylko, co. Była ładna, ale czy na tyle ładna żeby tak się poświęcać? Nie należała do najmilszych, chociaż inteligencji nie mogłem jej odmówić. Co więc w sobie miała?
Porzuciłem myśli o rudej i rzuciłem się na łóżko wtulając w miękkie poduchy. Dzień dopiero się rozpoczął, a ja już byłem nim zmęczony. A może to przyciąganie wygodnego łóżeczka? Magia rzeczy martwych.
- Chłopaki, chłopaki, chłopaki! - James wpadł do pokoju podnosząc alarm. - Stan wyjątkowy! Świat się wali i musicie go ratować! - co on znowu wymyślił?
Spojrzałem na niego sceptycznie i nagle szczęka mi opadła. Twarz Jamesa była w połowie tak opuchnięta, że z trudem patrzył na oko.
- Coś ty...
- Uczulenie! - powiedział i klapnął ciężko na swoim łóżku. - Użarł mnie jakiś cholerny robal i od razu zacząłem puchnąć. Swędziało, jak nic, więc musiałem gryźć wargi, żeby się nie drapać. Ale teraz sami zobaczcie. Wyglądam jakbym miał pół kartofla zamiast twarzy i musimy coś z tym zrobić. Nie powitam tak nowego roku!
- Pomfrey...
- Byłem! - przerwał mi. - Powiedziała, że nic nie da się zrobić. Dała mi wprawdzie jakiś eliksir na zmniejszenie opuchlizny, ale uczulenia to niepewne wody i łatwo przesadzić, a tego bym nie chciał, bo mogę wyglądać jeszcze gorzej.
- I oczekujesz, że my coś na to poradzimy? - Syriusz spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Mamy skończyć tak samo, jak ty? Chcesz żebyśmy wszyscy tak się załatwili i do ciebie dołączyli? A może mamy zrobić z tego bal przebierańców, o którym nikt nie wie?
- Nie wiem, ale może coś wymyślicie.
Schowałem twarz w dłoniach załamany. Cieszyła mnie wiara przyjaciela w nasze siły, ale obawiałem się, że jednak jest ona przesadą. Wyglądał koszmarnie i powinien dać sobie spokój, zrezygnować sylwestra, zrobić jakieś okłady na twarz i liczyć na to, że opuchlizna zejdzie do jutra. On nie należał niestety do osób, którym można było mówić, co robić. Jeśli chciał szaleć, musiał szaleć i nie było sposobu na powstrzymanie go. Zresztą, to miał być nasz ostatni Sylwester w szkole, więc wcale mu się nie dziwiłem.
- Dobra, niech będzie. Kładź się. - westchnąłem wstając. - Zaraz wrócę z jakimiś okładami na tę paskudną gębę, a ty postaraj się do tego czasu rozluźnić mięśnie twarzy. Wątpię żeby to coś dało, ale nadzieja umiera ostatnia. - to mówiąc udałem się do kuchni po kilka niezbędnych składników na okłady.

środa, 22 czerwca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXXI - Bastian Steiger

Stojąc przed dużym lustrem zajmującym całe drzwi szafy, strzepnąłem nieistniejący paproszek ze swetra, którego zieleń idealnie pasowała do koloru moich oczu i poprawiłem nieposłuszne blond włosy, odgarniając je do tyłu. Miałem nadzieję, że tym razem będą ze mną współpracować i ułożą się tak, jak tego chciałem. Byłem przystojny, nie mogłem tego ukryć, nawet gdybym chciał. Szczupła twarz, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, prosty nos, jasna skóra. Czasami ludzie porównywali mnie do Lucjusza Malfoya, co zawsze działało mi na nerwy. Lucjusz był jak porcelanowa lalka, ja byłem orłem.
Naciągnąłem rękawy swetra bardziej na dłonie, nie chcąc aby wytatuowany na przedramieniu wychodzący z czaszki wąż rzucał się w oczy, gdyby przypadkiem rękawy podjechały w górę. Wprawdzie nie każdy znał znak rozpoznawczy popleczników Voldemorta, ale nie chciałem ryzykować, że jednak trafię na kogoś, do którego dotarły jakieś niepokojące informacje. Byłoby to dla mnie bardzo niekomfortowe, jako że mogłoby utrudnić mi wypełnienie zadania, jakie mi powierzono. Nadal nie rozumiałem, dlaczego ze wszystkich Śmierciożerców w szkole to właśnie ja musiałem się tak poświęcać.
Uśmiechnąłem się do siebie w najbardziej czarujący sposób, na jaki tylko było mnie stać.
- Do dzieła, tygrysie. - próbowałem zachęcić się do działania, ale zamiast tego poczułem tylko zniechęcenie. - Dlaczego ja? - westchnąłem kręcąc głową.
Wychodząc z sypialni stanąłem twarzą w twarz z Hectorem – ciemnowłosym chłopakiem w moim wieku o oliwkowej skórze i niemal czarnych oczach, który nie tylko należał do mojej klasy, ale także był Śmierciożercą.
- Kręci się koło łazienki prefektów. - rzucił doskonale wiedząc, że zrozumiem, o co dokładnie mu chodzi.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? - mruknąłem w odpowiedzi i ruszyłem do wyjścia z Pokoju Wspólnego.
Swoje kroki skierowałem we wskazanym mi przez Hectora kierunku. Starałem się wyglądać jak najbardziej „przypadkowo” jak tylko się dało. Przypadkowo ja, przypadkowo na tym samym korytarzu, przypadkowo zainteresowany, przypadkowo właśnie teraz. Czy było lepsze słowo, które mogłoby oddać mój plan?
Zauważyłem swój cel już z końca korytarza. Wysoki, szczupły, chociaż niewątpliwie także lekko umięśniony chłopak o rozczochranych, czarnych włosach, dużych, kasztanowych oczach i niemodnych okularach. Już na odległość było widać, że coś knuje, że poszukuje okazji do... Sam nie wiedziałem do czego, ale było pewne, że coś knuł. James Potter.
- Czyżbyś się zgubił, chłopczyku? - rzuciłem przesłodzonym, wyzywającym głosem. Potter był w gorącej wodzie kąpany, wiedziałem więc, że podejmie wyzwanie.
- Co w tej części lasu robi zły wilk? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Zmarszczył brwi niezadowolony, a nad jego nosem pojawiły się delikatne zmarszczki skóry świadczące o braku cierpliwości.
- Złe wilki pojawiają się zawsze tam, gdzie wyczuwają łatwą zdobycz. - zauważyłem.
- Nie nazwałbym siebie łatwą zdobyczą, więc musi ci chodzić o kogoś innego. Czyżbyś widział tu jakieś krasnoludki lub elfy? - chłopak rozejrzał się wokół siebie. Albo był słabym aktorem, albo specjalnie starał się przesadzać.
- O tak. Musisz tylko zajrzeć w swoje spodnie. Elf to wprawdzie przesada, ale może takie pół elfa się tam znajdzie. Ale odłóżmy flirty na bok. - podszedłem bliżej, o wiele bliżej. Stałem może o krok od niego i mógłbym przysiąc, że już z tego miejsca czuję jego ciepło, jakbym stał przy piecu. - Lubisz dominować, prawda? - uśmiechnąłem się kącikiem ust, w taki sposób, jakbym był niegrzecznym chłopcem proponującym dziewczynie niezobowiązujący, boski seks. - Lubisz przepełniające cię uczucie siły i wyższości? Słyszałem też, że lubisz znęcać się nad słabszymi. A może to wijące się u twoich stóp ciała sprawiają ci rozkosz?
- Co ty pieprzysz?! - Potter pobladł na twarzy.
- Jest taki jeden Ślizgon... - mruknąłem. - Niemal kobiecej urody, jeśli się mu dokładniej przyjrzysz i zignorujesz ten wyraz niezadowolenia, który przykleił się do jego twarzy. Lubisz się nad nim znęcać. Pytanie tylko dlaczego tak bardzo ci się to podoba.
- Dlaczego miałbym w ogóle z tobą o tym rozmawiać? - okularnik zrobił się podejrzliwy.
- Ponieważ jest ktoś, kto potrafiłby zrobić dobry użytek z twojej siły, z tej skrywanej przed światem brutalności, która w tobie drzemie. Mam rację, widzę to w twoich oczach. Boisz się, ponieważ wiesz, że jesteś stworzony do tego, by wykorzystać tę tępą siłę.
- Nie mówisz o sobie...
- Nie, mówię o kimś tak potężnym, że nie potrafisz sobie tego nawet wyobrazić. O kimś nieśmiertelnym i charyzmatycznym, kto doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że zostaliśmy pobłogosławieni magią, aby zostać rasą panów.
- Voldemort... - Potter spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- LORD Voldemort. - poprawiłem go. - Ale tak, cieszę się, że wiesz o kogo chodzi. To znak, że śledzisz najnowsze wydarzenia. Musisz też wiedzieć, że Lord Voldemort nie jest przypadkowym samozwańcem rzucającym się z motyką na słońce, ale kimś, kto ma siłę przebicia.
- I jesteś tutaj aby go wychwalać? - okularnik odzyskał kolory, a w jego głosie znowu pojawił się upór i hardość.
- Jestem tu, ponieważ istnieje możliwość, że on cię chce. Że chce cię mieć... pod sobą. - uśmiechnąłem się ponownie w ten wymowny sposób. - Należysz do dobrej rodziny. Jesteś czystej krwi, a właśnie tacy czarodzieje powinni być u władzy. To oni mają prawo do płynącej w naszych żyłach magii. - zrobiłem krok do przodu i zmniejszyłem dzielącą nas odległość do centymetra. - Dzięki niemu możesz mieć wszystko. Wszystko na wyciągnięcie ręki. Złoto, pieniądze, władzę, kobiety i mężczyzn. - zamruczałem niemal w jego usta i oblizałem swoje wargi. Mój język niemal musnął jego.
- O co wam chodzi? - okularnik wydawał się zaniepokojony, ale nie odsunął się ode mnie.
- O czystość krwi, o władzę, która nam się należy. Ale tak się składa, że każdy z nas ma także swoje małe pragnienia, które znajdują się na wyciągnięcie ręki, a Lord Voldemort może pomóc nam sięgnąć po to czego pragniemy. I on wie czego ty pragniesz, Potter. Haremu. - roześmiałem się widząc jego zdziwienie. - Och, to nie nowość dla nikogo. Jesteś niezaspokojonym byczkiem, nawet jeśli próbujesz być wierny tej swojej... - musiałem uważać na słowa – dziewczynie.
- Jesteś... - zaczął, ale nie dowiedziałem się jaki jestem, ponieważ sięgnąłem swoimi ustami jego ust. Przytrzymałem zdecydowanie tył jego głowy i pogłębiłem zdecydowanie pocałunek. Rozsunąłem językiem jego usta i muskałem je nim, ale nie przekroczyłem ich granicy.
To było obrzydliwe, chociaż nie różniło się szczególnie od pocałunku z kobietą. Po prostu usta Pottera były bardziej szorstkie i nie tak drobne, jak usta kobiet. Nie pachniał też tak jak one, delikatnie i słodko, ale ostro. Jego ciało nie było drobne i miękkie, ale twarde, wysokie, szerokie, męskie. Nic dziwnego, że czułem je tak wyraźnie na swoim, kiedy stykaliśmy się klatkami piersiowymi i kolanami oraz niemal całą powierzchnią ud. Gdyby nie było to wyraźnym rozkazem Lorda Voldemorta, nigdy bym tego nie zrobił, ale jego zalecenie było dla mnie wyraźne. Miałem pocałować Pottera, udowodnić mu, że dołączenie do Śmierciożerców może dać mu o wiele więcej, niż mu się wydaje. Nasz Pan nie był głupi. Wiedział doskonale, że czarodzieja należy zachęcić do współpracy, że sama chęć oczyszczenia świata ze szlam to za mało. Strach trzymał nas wszystkich w szachu, ale pragnienia mogły go odsunąć, mogły przełamać jego barierę i uwolnić cały drzemiący w nas potencjał.
- Bastian. - szepnąłem w jego uchylone wargi. - Jeśli się namyślisz, jeśli będziesz miał pytania lub znowu będziesz chciał czegoś więcej... Zapytaj o mnie. Mamy ci wiele do zaoferowania. Jeszcze się spotkamy, Potter. - zapewniłem i otarłem się nosem o jego nos, po czym zrobiłem dwa kroki w tył, odwróciłem się na pięcie i po prostu odszedłem nie patrząc nawet za siebie.
Kiedy miałem pewność, że zniknąłem z pola widzenia Pottera, wytarłem usta o sweter. Wystawiłem język i wycierałem go rękawem. Musiałem pozbyć się teraz z ust tego koszmarnego braku jakiegokolwiek smaku pocałunku. Gdybym mógł, chciałbym wymazać z pamięci całą tę chwilę. Miałem ciarki na samo wspomnienie tego niedawnego pocałunku. Bardzo nieprzyjemne ciarki. To było obrzydliwe, ale w samym założeniu. Sam akt nie miał w sobie nic, zupełnie nic. Żadnej przyjemności, żadnego przyciągania. Moje myśli błądziły wszędzie, chociaż próbowałem je skupić na pocałunku, aby niczego nie spieprzyć. To było jednak trudne. Mimo wszystko dałem radę i mogłem być z siebie dumny.

środa, 15 czerwca 2016

Hormony

Głowa mi pękała i najchętniej wróciłbym do Skrzydła Szpitalnego czym prędzej, gdyby nie fakt, że musiałem odczekać stosowną chwilę, żeby medykamenty, które połknąłem zaczęły w ogóle działać lub chociaż podjęły próbę działania. Zastanawiałem się, co powinienem ze sobą zrobić. Zaszyć się w pokoju? Zwinąć w kłębek z Pokoju Wspólnym? A może znaleźć sobie kogoś, kto rozpieszczałby mnie, drapał za uchem i głaskał po brzuchu jak chorego szczeniaka? Znałem osobę, która chętnie podjęłaby się tego ostatniego, ponieważ już dziś dała mi poczuć tę odrobinę przyjemności, jaka płynęła z podobnego traktowania. Zardi – dziewczyna, która była mi siostrą, chociaż nie łączyła nas krew.
- Jesteś blady, Remusie. - Syriusz spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Nie dziwi mnie to, jeśli weźmiemy pod uwagę to, jak koszmarnie się czuję. Może powinienem znaleźć sobie jakieś konkretne zajęcie, które pozwoli mi nie myśleć o tym... Chociaż przyznaję, że nie wiem, czy to mi coś da. Nie ważne, wróćmy do Pokoju Wspólnego i tam pomyślę, co zrobić.
- Co tylko rozkażesz. - Syriusz posłusznie zgodził się na moją mglistą propozycję i delikatnie palcami musnął moją dłoń, ale nie ujął jej, jakby wiedział, że w moim aktualnym stanie nie mam już ochoty na takie gesty. Potrzebowałem wolności, całkowitej niezależności, a mój związek z Syriuszem, na pewno mi tego nie zapewniał. Może i chodziło o coś ulotnego, psychologicznego, ale nie było sensu z tym walczyć. Potrafiłem przecież być uciążliwy. Miałem to po mamie, to jedno wiedziałem doskonale i akceptowałem w pełni.
- Czuję mięso. - stwierdziłem w pewnej chwili węsząc w powietrzu. - I krew. Krwawe mięso. - Syri spojrzał na mnie pytająco. - Zapach dziczyzny. - sprecyzowałem. Znajdowaliśmy się właśnie na górze schodów, które prowadziły w dół, do Wielkiej Sali, wyjścia z zamku oraz do kuchni. Na dole stał nie kto inny, jak Hagrid z przewieszoną przez ramię martwą sarną. - Dziczyzna, krwawe mięso, mówiłem.
- Chyba czułem się lepiej nie wiedząc, co jem.
- Przesadzasz.
- Wiem, ale to wychodzi mi całkiem nieźle, więc nie widzę problemu.
- Taaak... - uśmiechnąłem się lekko. Rozmowa z nim sprawiła, że na chwilę zapomniałem o bólu głowy. A może to z powodu przejmującego zapachu martwej zwierzyny? Gdybym miał okazję, chciałbym spędzić trochę czasu w Zakazanym Lesie, który zdołałby ukoić moją niespokojną, zmęczoną ciągłym ukrywaniem się wilczą część.
- Obiad? - zapytałem głośno Hagrida, uśmiechając się do niego szeroko. Widać ten mały spacer do Skrzydła Szpitalnego dał mi więcej, niż początkowo sądziłem.
- Ha! Chciałbym, ale niestety to raczej nie do końca tak. - wyjaśnił zadowolony gajowy, który poklepał sarnę po tyłku. - Chcę żeby dyrektor rzucił na nią okiem. Może on będzie wiedział, co ją zagryzło. No wiecie, chciałbym wiedzieć, czy do Lasu nie wprowadził się jakiś nowy drapieżnik. Znam się na dzikich zwierzętach, ale nie na szczegółach. No wiecie, jestem prostym gajowym, a nie psorem. Znam różne bestie, ale nie ślady ich ugryzień, a Dumbledore może mieć u siebie jakieś przydatne książki.
- Ach, no tak. W przeciwnym razie nie potrzebowałbyś przynosić tu całej sarny. - zauważyłem z odrobiną zawodu. Naprawdę liczyłem na dziczyznę na talerzu, chociaż podejrzewałem, że byłaby zbyt dokładnie ugotowana, a ja wolałem ją krwistą.
- Chwila! - Syriusz nagle wyprostował się i stanął sztywno jak naciągnięta do maksimum struna. - Coś zagryza zwierzęta w Zakazanym lesie?
- Ano.
- Nigdzie nie wychodzimy podczas pełni. - rzucił do mnie cicho słysząc to potwierdzenie. - Kto wie, co to za drapieżnik i jak na niego wpływa księżyc. - Nie zapomnij dać nam znać, czego się dowiedziałeś. - powiedział głośno do Hagrida. - Jestem ciekaw, co znowu się przypałętało do Lasu.
- Słusznie prawisz. - przyznał mu rację gajowy i pomachał nam wielką dłonią na odchodnym.
Oblizałem się mimowolnie. Naprawdę naszła mnie ochota na krwistą sarninę, pełną naturalnych soków, które rozpłyną się po moich ustach słodyczą krwi, słonymi sokami mięsa... Zrobiłem się nagle głodny. Tak bardzo głodny, ale wiedziałem, że nic nie posmakowałoby mi w tej chwili, kiedy jedyne o czym mogłem myśleć to sarna.
- Czy ty się ślinisz? - głos Syriusza wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia.
- Co? - otarłem szybko usta.
- Ha! A jednak!
- Wcale nie! - starałem się w miarę niezauważenie wytrzeć dłoń w spodnie. Naprawdę się śliniłem! To było nie do pomyślenia, ale jednak moja ślina nie kłamała, kiedy spływała z kącika ust na brodę. Bleh! Koszmarne uczucie! Uwłaczające mojej godności, ale niewiele mogłem zrobić aby się go pozbyć teraz, kiedy moja skóra była już wilgotna, a Syriusz wiedział, że to starcie wygrał bezsprzecznie. - Wygrałeś bitwę, ale nie wojnę.
- Tak sobie wmawiaj na pocieszenie.
Zmierzyłem go ostrzegawczym spojrzeniem.
- Nie chcesz mnie zezłościć przed pełnią, Kapturku. - ostrzegłem grożąc mu palcem. - Jestem gorszy niż kobiety przed okresem, więc nie szukaj zaczepki, chyba że nagle stałeś się masochistą i lubisz ból.
- Od czasu do czasu nie zaszkodzi pomieszać ból z rozkoszą, nie uważasz? - uśmiechnął się wymownie. Flirtował ze mną, a przynajmniej próbował, chociaż obawiałem się, że jego usilne próby nie docierały do mnie tak, jak sobie tego życzył.
Wróciliśmy do Pokoju Wspólnego, gdzie nasi przyjaciele siedzieli tak, jak ich zostawiliśmy. Miałem wrażenie, że nie ruszyli się nawet o centymetr ze swoich miejsc. Cóż, prawdę powiedziawszy nasz „spacerek” nie zajął nam aż tak dużo czasu, więc nie dziwiłem się szczególnie, że niemal nic się nie zmieniło. Może poza ustawieniem szachów na szachownicy, ale na to już nikt nie zwracał uwagi. Leżały zapomniane na stoliku, podczas gdy przyjaciele byli pochłonięci rozmową. Wydaje mi się, że skończyli ją niedługo po naszym wejściu, ponieważ kiedy wraz z Syriuszem zbliżyliśmy się do nich, milczeli. Nie był to jednak ten wymuszony rodzaj ciszy, jaki zapada, kiedy nie chcesz aby ktoś znał temat twojej rozmowy. Ten był naturalny, zwyczajny, łatwy do pokonania poprzez rozpoczęcie nowej rozmowy. Nie potrzebowałem tego jednak. Wystarczył mi krótki, szybki uśmiech do Zardi i już wiedziała, że nie jest ze mną najgorzej. Poklepała swoje uda pytając w ten sposób, czy chcę znowu się położyć, więc skinąłem głową. Rzuciłem szyybkie spojrzenie Syriuszowi, ale ten tylko prychnął pod nosem jak nadąsany kocur i siadając na podłodze przy stoliku zaczął zbierać szachy.
Ułożyłem się na sofie wtulając w nogi przyjaciółki, w jej brzuch, obejmując ją w pasie ramionami, żeby mnie nigdzie nie uwierały. Jej dłoń znowu pieściła moją głowę i było mi od razu lepiej, kiedy to robiła.
- Zakochana para znowu razem? - irytujący, znienawidzony przeze mnie głos zabrzęczał nad moją głową jak uciążliwa mucha. Evans.
- My zawsze jesteśmy razem. - rzuciła Zardi, która pochyliła się nad moją głową i udała, że całuje mnie w ucho. - Szlag. - szepnęła w nie w rzeczywistości, co sprawiło, że uśmiechnąłem się do siebie. - Nawet kiedy się wydaje, że już ze sobą nie chodzimy, to jednak wciąż jesteśmy razem. Tylko od siebie odpoczywamy.
- Tak? A sądziłam, że ty i Noah...
Szlag! Zapomniałem o nim, a przecież on i Zardi naprawdę byli na dobrej drodze żeby zostać parą. Jeśli moja osoba miałaby to zepsuć... Już miałem się unieść, kiedy dłoń przyjaciółki na karku powstrzymała mnie przed tym.
- To, co jest między mną i nim to nie twój interes. Lily. Prawdę mówiąc, nikogo nie powinno to obchodzić. To nauczyciel, a przynajmniej kiedyś nim zostanie i o ile angażuje się w nasze uczniowskie życie, to nadal stoi na równi z profesorami. Chyba nie oczekujesz, że zapewnię rozrywkę wszystkim w szkole angażując się w zakazany związek?
Miała rację. Nigdy nie myślałem o tym poważnie, ponieważ znałem przecież osoby będące w związkach z nauczycielami, więc wydawało mi się to naturalne. Teraz dopiero zacząłem powoli pojmować, że inni mogli postrzegać wszystko inaczej.
- Nie miałam nic złego na myśli! - Evans zareagowała natychmiastowo uderzając w obronny ton.
- Tak, wiem. Po prostu nie jest to taktowne, żeby przy moim facecie insynuować, że kręcę z kimś innym, prawda? Remus jest wyrozumiały, ale to facet jak każdy inny, więc nie chcę żeby był zazdrosny o coś wyimaginowanego.
- Przepraszam. Już mnie nie ma! Naprawdę przepraszam. Rzeczywiście wyszło niezręcznie.
- Evans, znikaj stąd. Powiedziałaś, co miałaś powiedzieć, a nawet więcej, więc po prostu się rozpłyń. - rzuciłem zmieniając pozycję żeby na nią spojrzeć. Nie odpowiedziała, więc uznałem to za przyznanie mi racji. Znowu wtuliłem się w przyjaciółkę i zamknąłem oczy wdychając jej uspokajający, słodki zapach, czując jak jej brzuch porusza się przy każdym oddechu usypiająco. Tego teraz potrzebowałem.

niedziela, 12 czerwca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXX - Oliver Ballack

- Reijelu... - wydukałem z niejakim trudem.
- Wiedziałem, że przypadnie ci to do gustu. - mężczyzna uśmiechnął się drapieżnie z wyraźną wyższością.
Nie mogłem oderwać oczu od jego bladej skóry, pokrywającej to naprawdę idealne ciało, która teraz naznaczona została rozległymi tatuażami. Celtyckie znaki wiły się czernią na ramionach, piersi i łopatkach mojego kochanka. Zaparło mi dech, podczas kiedy mój członek miał się znakomicie i wyraźnie żył własnym życiem uwięziony przez materiał bokserek i spodni. Przełknąłem ciężko ślinę, kiedy moje spojrzenie w końcu ześlizgnęło się z tatuaży na przekute srebrnymi kolczykami sutki.
- Ju-Jutro będziesz żałował. - zająknąłem się.
- Nie sądzę, mój drogi. - Reijel oblizał lubieżnie usta i zbliżył się do mnie o krok rozpinając przy okazji guzik spodni, które wciąż miał na sobie. - Widzę wyraźnie, jak bardzo się podnieciłeś, więc musiałbym oszaleć żeby żałować czegoś podobnego. Właśnie liżesz mnie wzrokiem.
Nie lubiłem przyznawać się do słabości, ale mój kochanek miał całkowitą rację. Byłem podniecony, a wszystko dlatego, że jego ciało wyglądało teraz jeszcze lepiej, było jeszcze apetyczniejsze, jeszcze bardziej idealne, o ile ideały mogły być stopniowane, w co trochę wątpiłem.
- Proponuję przenieść się do łóżka. - rzucił nonszalancko, a ja po prostu przytaknąłem nie potrafiąc i nie chcąc mu odmówić. Całując się byliśmy już przy wyjściu z salonu, kiedy zabrzęczał denerwująco dzwonek do drzwi. - Nie otwieraj. - mruknął w moje usta Reijel, ale ktoś zadzwonił ponownie i raz jeszcze, i kolejny raz. - Zabiję! - syknął mężczyzna odsuwając się.
- Spławię natręta. - obiecałem oswabadzając się z jego ramion i poprawiając na szybkiego. Otworzyłem drzwi i na chwilę zamarłem. - Mama?! - pisnąłem starając się, aby Reijel usłyszał to w salonie i niewątpliwie osiągnąłem cel, ponieważ z pokoju doszło mnie siarczyste przekleństwo, odgłos przewracającej się puffy, w którą mój kochanek najpewniej wlazł, oraz kilka innych trudnych do zidentyfikowania dźwięków. - Reijel ćwiczy, to teraz bardzo modne. - wyjaśniłem szybko matce i otworzyłem szerzej drzwi wpuszczając ją do środka. - Czemu zawdzięczam tę niezapowiedzianą wizytę? - patrzyłem na blondwłosą, szczupłą, wysoką kobietę, która była moją matką i czekałem na odpowiedź, która najpewniej nie miała być przyjemna. W końcu matka odwiedzała mnie rzadko, ale zawsze informowała mnie o tym z wyprzedzeniem.
- Twój ojciec trafił do Świętego Munga, ale nie będę o tym rozmawiać z tobą w przejściu. - rzuciła chłodno, co musiało być jej reakcją obronną na to, co działo się teraz w jej życiu.
W drzwiach do salonu omal nie wpadła na Reijela, który zdążył tylko narzucić na siebie koszulkę bez rękawów, przez co eksponował nie tylko idealnie wyrzeźbione mięśnie, ale także wytatuowane ramiona. Z niejakim zaskoczeniem stwierdziłem, że moja mama pożerała go wzrokiem. Widać niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Mamo? - próbowałem przywrócić ją światu.
- A tak, twój ojciec! - otrząsnęła się.
- Nie będę przeszkadzał...
- Ależ nie, nie będziesz przeszkadzał. Możesz spokojnie ćwiczyć dalej. - rzuciła wyraźnie zachęcając mężczyznę do pozostania w pokoju. Ona naprawdę miała do niego słabość, ale i tak wolałem by miała go za mojego współlokatora, nie za kochanka. To tylko niepotrzebnie skomplikowałoby wszystko.
- Skoro jesteś tego pewna. - Reijelowi wyraźnie spodobał się pomysł, ponieważ wyczuł swoją szansę na dręczenie mnie.
- O tak. - przyznała gorliwie.
- Mamo, tata... - znowu próbowałem ją naprowadzić na właściwy temat, kiedy jej ciemne oczy błądziły po ciele mojego faceta.
- Tak, tak. - rzuciła nieprzytomnie. - Twój ojciec jest w Świętym Mungu, ponieważ wyskoczył mu dysk i niestety nie obejdzie się bez zabiegu. - nie odrywała spojrzenia od Reijela, który zaczął się rozciągać w sposób, który idealnie podkreślał atuty jego ciała.
- I przyszłaś aż tutaj, żeby mi o tym powiedzieć? - westchnąłem starając się nie iść w jej ślady i nie obserwować z zapałem mężczyzny, który podciągał się na wystającej zaledwie o pół centymetra framudze drzwi, jak gdyby nigdy nic.
- Daj mi chwilę, niech sobie przypomnę, co takiego chciałam ci powiedzieć jeszcze. Nie jestem przecież już taka młoda. - rzuciła nie odrywając spojrzenia od mojego popisującego się przed nią chłopaka. Jego mięśnie były idealnie widoczne pod cienkim materiałem podkoszulka, zaś nieosłonięte niczym mięśnie ramion napinały się kusząco ilekroć podciągał ciało w górę, a później rozluźniały się i wydłużały, gdy opadał w dół. - Chyba będę wpadać do ciebie częściej. No wiesz, będzie mi się nudziło samej w domu pod nieobecność twojego ojca.
- Tak, z pewnością o to właśnie chodzi. - mruknąłem do siebie.
- A, tak! Przypomniałam sobie. - widziałem, jak oblizuje usta, kiedy Reijel opadł miękko na podłogę i podciągnął brzeg koszulki do góry wycierając nim twarz. - Twój ojciec zajmuje ważne stanowisko w Ministerstwie i pod jego nieobecność zajmiesz jego miejsce. Krótko mówiąc, awansujesz, a jeśli się postarasz może nawet przejmiesz je po nim.
- Rozumiem, że uruchomiliście swoje znajomości, aby załatwić mi tę ciepłą posadkę?
- Skoro wiesz to po co pytasz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Reijel właśnie zaczął serię pompek. Jego podkoszulek był wprawdzie trochę opięty, ale i tak okazał się wystarczająco luźny, żeby cała pierś mojego kochanka była doskonale widoczna, kiedy podpierał się na ramionach. Nie miałem wątpliwości, że moja matka zauważyła kolczyki na jego sutkach, kiedy głośno wciągnęła powietrze przez usta. Nie mogłem w to uwierzyć, ale naprawdę jej się to spodobało! Tej dumnej, chodzącej zawsze z wysoko uniesioną głową kobiecie w szytym na miarę kostiumie spodobało się coś tak barbarzyńskiego jak kolczyki w męskich sutkach. Cóż, widać mój gust był o wiele bardziej podobny do jej gustu niż kiedykolwiek sądziłem. Jak to więc możliwe, że była z moim ojcem, który był typem wysoko postawionego, dobrze urodzonego paniczyka, nudnego, dumnego, uśmiechającego się równie rzadko, co Reijel. Wątpiłem, żeby życie łóżkowe moich rodziców było w jakiś szczególny sposób interesujące, a teraz powoli zaczynałem rozumieć dlaczego byłem jedynym dziedzicem rodu. Moją matkę kręcili szaleni, niemal wulgarni w swojej seksowności mężczyźni.
- Oli, zrób mi herbaty. - wydała polecenie nawet na nie nie spoglądając. Chciała pozbyć się mnie z pokoju, to było pewne. Nie wiem, co chodziło jej po głowie, ale jej intencje wobec mnie były aż nazbyt wymowne.
- Ciasteczko?
- Mmm, o tak. - zamruczała i nagle oprzytomniała na chwilę. - Z bitą śmietaną, jeśli masz.
- Tak, mam. - rzuciłem ciężko i podniosłem się wychodząc z salonu.
Wróciłem około pięć minuty później. Moja matka właśnie dotykała napiętych mięśni ramion Reijela zatopiona z nim w rozmowie, najpewniej na temat jego ciała. Położyłem przed nią filiżankę herbaty i ciastko. Podziękowała z lekkim skinieniem głowy.
- Mmm... - tym razem to mój chłopak mruczał i bezczelnie nabrał na palec odrobinę bitej śmietany z jej szarlotki. Gdyby zrobił to ktoś inny, moja matka wpadłaby w szał. Tymczasem, kiedy zrobił to Reijel, miałem wrażenie, że poczuła nagłe podniecenie. Nie było sensu okłamywać samego siebie. Moja matka właśnie marzyła o seksie z moim chłopakiem. Byłem tego pewny, kiedy oblizywała łyżeczkę z bitej śmietany w ten jakże szczególny sposób, z którego sama nie zdawała sobie sprawy.
- Oliverze, nie wydajesz się przykładać wagi do tego awansu. Nawet jeśli tylko tymczasowy, to dla ciebie niesamowita okazja żeby pokazać w Ministerstwie, na co naprawdę cię stać. - Reijel nagle sprowadził rozmowę na powód, dla którego moja matka pojawiła się dziś u nas.
- Jakoś nie robi to na mnie wrażenia. - mruknąłem rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie, ale było za późno.
- Jestem pewna, że i dla ciebie coś by się znalazło, gdybyś tylko chciał. - mojej matce oczy zalśniły i nie zdziwiłbym się gdyby postanowiła właśnie wymienić sobie sekretarkę na taką, która starałby się głównym obiektem jej erotycznych fantazji.
- To niesamowicie miłe z twojej strony, ale na razie jestem w pełni zadowolony ze swojej pracy. Jeśli jednak mi się znudzi, na pewno będę o tobie pamiętał. - powiedział to w ten pełen flirtu sposób, którym owijał sobie ją dookoła palca.
- Nigdy nie zdradziłeś mi gdzie pracujesz. - zauważyła.
- I nie zdradzę. Im mniej wiesz, tym bezpieczniejsza jesteś. - rzucił, a w ciemnych oczach mojej matki znowu pojawił się błysk podniety. A więc leciała na niegrzecznych chłopców. No pięknie. Po dzisiejszej wizycie wiedziałem o niej więcej niż chciałem.
- Rozumiem, że zostajesz na kolacji, mamo?
- Dziękuję, że pytasz. Tak, chętnie zostanę. Nie ma sensu wracać do domu skoro nie ma tam twojego ojca. - jej wzrok przykleił się do Reijela, który po chwili odpoczynku znowu podjął się swojego improwizowanego treningu.

środa, 8 czerwca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXIX - Jace

- W krzaki! - syknąłem cicho i popchnąłem Shuma dosyć niefortunnie, ponieważ stracił równowagę lądując wprawdzie w krzakach, ale i ja się zachwiałem spadając na niego i pociągając Aleca prosto na siebie. Ponieważ Sprout zbliżała się ścieżką do miejsca, w którym leżeliśmy, żaden z nas nie mógł zmienić pozycji, więc w konsekwencji moja twarz znajdowała się zaledwie centymetry od przystojnej twarzy Shuma, zaś krocze Aleksandra wbijało się niemal w moje pośladki.
- Nawet sobie niczego nie wyobrażaj. On jest mój i tylko ja mogę na nim leżeć! - syknął mi w ucho Alec, a zrobił to tak cicho, że tylko i wyłącznie ja mogłem to usłyszeć.
Sprout nuciła coś pod nosem przechodząc obok naszej nieszczęsnej kryjówki, dzięki czemu doskonale wiedzieliśmy, kiedy nas minęła. Przez chwilę poważnie zastanawiałem się nad opcją wykorzystania okazji i wymknięcia się z cieplarni, jednak obawiałem się, że kobieta może w każdej chwili zawrócić i przyłapać nas w drzwiach.
- Jesteście ciężcy. - rzucił z przekąsem Shum i wciągnął głęboko powietrze w płuca. Jego unosząca się pierś wycisnęła ze mnie ostatni oddech, w czym pomógł mu niezawodnie mój kuzyn, któremu również zebrało się na głębokie oddechy, które niemal miażdżyły moje plecy.
- Wybacz. - Alec przesunął się na mnie odrobinę, żeby móc spojrzeć na kochanka ponad moim ramieniem.
- To boli! - wydusiłem przez zaciśnięte zęby. - A Sprout nadal się tu czai, więc siedźcie cicho. - upomniałem ich, a Shum spojrzał na mnie takim wzrokiem, że nigdy nie odważyłbym się tego powtórzyć.
- Jesteśmy ze sobą tak blisko, że czuję przez ubranie każdy skurcz twoich mięśni, że nie wspomnę o kształcie przyrodzenia, więc... - mężczyzna zamilkł, więc domyśliłem się, że ponad moim ramieniem Alec musiał spojrzeć na niego niezwykle wymownie i karcąco. Mógł też poczuć się urażony, ale biorąc pod uwagę naszą pozycję wolałem mieć na sobie kogoś władczego, a nie rozkapryszone dziecko. Mojej męskiej dumie robiło to ogromną różnicę.
Usłyszeliśmy wracającą nauczycielkę na długo zanim pojawiła się w naszym pobliżu. Jej ciężkie kroki były zbawienne, podobnie jak fałszowana piosenka, którą teraz cicho śpiewała. Wiedzieliśmy kiedy się nie ruszać i zamilknąć. Miałem tylko nadzieję, że szybko sobie pójdzie, ponieważ zaczynałem odczuwać parcie na pęcherz. Naprawdę musiałem do łazienki!
Shum musiał wyczuć spowodowaną potrzebą zmianę w moim kroczu, ponieważ jego brwi powędrowały wymownie do góry, a w kącikach ust czaił się uśmiech. Starałem się posłać mu zjadliwe spojrzenie, żeby sobie niczego nie wyobrażał, ale broda Aleca właśnie uderzyła w moją głowę, przez co moje czoło uderzyło w nos mężczyzny pode mną. Miałem szczęście, ponieważ w porę przyciągnąłem brodę do piersi, dzięki czemu to niefortunne zderzenie zakończyło się w taki sposób, a nie pocałunkiem, za który przyjaciel najpewniej by mnie zabił.
- Trzeba was podlać, moje kochane. - usłyszałem dosłownie przy nas śpiewny głos nauczycielki i uchyliłem usta w minie wyrażającej skrajne przerażenie.
Nic niestety nie mogliśmy poradzić, a już po niespełna kilku sekundach poczułem na sobie strugi zimnej wody, która momentalnie wsiąkała w moje ubrania. Alec wgryzł się w moje ramię, ponieważ to on był teraz w najgorszej sytuacji. Sprout podlewając krzewy podlewała także jego tył. Shum musiał za to zamknąć oczy, żeby moje mokre włosy mu do nich nie wpadały.
- Do zobaczenia później moje kochane. - nauczycielka pożegnała się ze swoimi roślinami dokładnie w chwili, kiedy przestała nas podlewać.
Zastanawiałem się, jak mamy wyjść z cieplarni cali mokrzy i nie złapać zapalenia płuc lub czegoś gorszego, ale nijak nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
Słyszeliśmy wyraźnie jak kobieta wychodzi i dopiero wtedy pozwoliliśmy sobie na reakcje adekwatne do sytuacji.
- Zimno! - pisnął Alec, który objął się ramionami siadając z plaśnięciem na trawie.
- Nie martw się, zaraz zrobi ci się cieplej. - zapewnił Shum, który zepchnął mnie z siebie mało delikatnie i objął swojego chłopaka rozcierając jego ramiona. - Powinniśmy zdjąć mokre ubrania i wywiesić je. Wyschną w godzinę.
- Możesz wysuszyć nas zaklęciem. - zauważyłem. Ani ja, ani Alec nie zabraliśmy ze sobą różdżek, ponieważ nie sądziliśmy, że będą nam potrzebne.
- Oh, doprawdy? A nie słyszałeś przypadkiem wymownego chrupnięcia, kiedy tak na mnie upadłeś? - mężczyzna wyjął z tylnej kieszeni spodni połamaną różdżkę.
- Aaaaaaaawięcsięrozbieramy. - powiedziałem na jednym wydechu.
- Chyba nie mamy wyjścia. - rzucił Aleksander, który przynajmniej nie szczękał już zębami.
Naprawdę nie mieliśmy innego wyboru, więc nawet nie odczuwaliśmy skrępowania, kiedy zdejmowaliśmy z siebie wszystkie ubrania, włącznie z bielizną. Trzech nagich facetów w cieplarni, to dopiero byłaby sensacja, gdyby ktoś nas przyłapał.
- Idę na stronę. - rzuciłem, kiedy po chwilowym spokoju mój pęcherz odezwał się ponownie.
- Będziesz sikał na rośliny, z którymi pracujemy na zajęciach? - oczy mojego przyjaciela zrobiły się wielkie z niedowierzania.
Wypuściłem głośno i ciężko powietrze z płuc i pokręciłem nieznacznie głową.
- A co twoim zdaniem mam zrobić? Sikać pod siebie? Czekaj, a może jest coś o czym nie wiem, ale ty się orientujesz. Sprout ma gdzieś tutaj ukrytą toaletę? Nie? No to właśnie. - byłem poirytowany, ponieważ zaczynałem już odczuwać ból w brzuchu. Byłem mężczyzną, a mężczyźni w takich sytuacjach byli mięczakami. Alec powinien o tym wiedzieć.
- Dobra, idź. Ale sikaj na coś, co już przerabialiśmy!
- Masz to jak u Gringotta. Chociaż mam nadzieję, że tam moczu nie trzymają... Dobra, dobra, idę!

Odczułem ulgę, która rozpłynęła się po moim ciele nagłym zrelaksowaniem i zadziwiającym spokojem. Wciąż czułem kłucie w pęcherzu, ale teraz przynajmniej mogłem się normalnie poruszać, chociaż musiałem przyznać, że raczej nie nazwałbym tego komfortowym z racji bycia nagim. Czasami może i byłem bezwstydny, ale chodzenie nago po pokoju, w którym znajdowała się moja dziewczyna to coś zupełnie innego, niż paradowanie w stroju Adama po cieplarni, w której przebywało się z równie gołym najlepszym przyjacielem i jego chłopakiem. No do jasnej cholery, byliśmy facetami! To oczywiste, że mimowolnie nasz wzrok schodził w dół na przyrodzenia innych! Tu chodziło o mimowolne porównywanie wielkości. Coś silniejszego od nas, pierwotnego! Zresztą, nawet nie wiedziałem, czy Alec i Shum doszli w swoim związku na tyle daleko, żeby oglądać się nago, a przecież nie chciałem żeby z jakiegoś powodu mój penis stał się obiektem fantazji któregoś z nich. Wprawdzie Alec wspominał coś o leżeniu na Shumie, ale nie traktowałbym tego jako dowodu na to, że doszli już do pierwszej bazy.
Wróciłem do chłopaków, na szczęście żaden z nich nawet na mnie nie spojrzał. Siedzieli obok siebie w możliwie najskromniejszych pozycjach i rozmawiali cicho.
- Kiedyś będziesz to dzieciom opowiadał. - Azjata próbował wciągnąć mnie do rozmowy.
- Synowi może, ale córce nigdy w życiu! - odpowiedziałem zadowolony, że mogłem oderwać myśli od intymnych części ciała innych mężczyzn.
- Tak myślisz? A może to właśnie córka powinna poznać tę historię. Lepiej żeby znała konsekwencje głupich wyskoków. Po chłopaku to spłynie jak po kaczce. Lub sam będzie chciał spróbować.
- Pomyślę o tym, kiedy będę planował dzieci. Na razie siedzę tutaj z wami, a to mnie na pewno nie przybliży do zakładania rodziny. Wręcz przeciwnie, jeśli ktoś nas przyłapie, a Clarissa dowie się o tym nagim trójkącie, w którym właśnie uczestniczę. Ani słowa, właśnie sobie uprzytomniłem, jak wiele ty mógłbyś na tym stracić. - mruknąłem do Shuma.
Dzięki wysokiej temperaturze, jaka panowała w cieplarni, nasze ubrania naprawdę szybko wyschły i po godzinie, może dwóch, byliśmy w stanie się ubrać i tym samym rozwiązał się przynajmniej jeden z naszych problemów. Teraz musieliśmy tylko przedostać się niepostrzeżenie do zamku lub chociaż na błonia by udawać, że wyszliśmy na zewnątrz żeby się bawić w śniegu o jakiejś normalnej porze. W gorszej sytuacji był chłopak Aleca, który jakimś sposobem musiał dotrzeć do głównej bramy i pokonać ją bez użycia zaklęć, a na domiar złego nie mógł pozwolić, aby ktokolwiek wiedział o jego obecności tutaj. Jakąś godzinę lub dwie temu, nie stanowiłoby to najmniejszego kłopotu, ponieważ zamek wciąż byłby uśpiony. Teraz wprawdzie nie miałem pojęcia, która jest godzina, ale domyślałem się, że wszyscy byli na nogach i mogliby zauważyć intruza.
- Dam sobie radę. - Shum pocałował na pożegnanie Aleca. - Ludzie pomogą złodziejowi obrabować sąsiada, jeśli tylko uwierzą, że wie doskonale co robi i zauważą, że z niczym się nie kryje.
- I to działa? - nie dowierzałem mu.
- Flirtowałem z Aleksandrem na oczach jego rodziców, a oni nadal nie domyślili się, że chodziło mi o poderwanie ich syna. - nie musiał mówić już nic więcej. Wierzyłem mu.

niedziela, 5 czerwca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXVIII - Jace

- Kurwa! - zerwałem się z łóżka odrzucając pościel i pospiesznie szukając na podłodze bokserek, które powinny leżeć gdzieś w pobliżu. Wprawdzie nie byłem tego do końca pewny, toteż nie dałbym sobie niczego obciąć za tę informację, ale przecież gdzieś musiałem je rzucić.
- Jace? - niechcący obudziłem tym moją dziewczynę, która usiadła na materacu swojego łóżka. Wyglądała niczym lew z prawdziwą grzywą kręconych, rudych włosów, które napuszyły się podczas naszych nocnych zabaw i ostatecznie snu.
- Nic, nic. Śpij dalej, nie przeszkadzaj sobie. Gdzie te cholerne gacie! - warknąłem zaglądając nawet pod łóżko.
- Jest niedzielny poranek, gdzie ty się spieszysz? - Clarissa powoli się dobudzała, co oznaczało, że robiła się też coraz bardziej ciekawska. Nigdy nie mogłem pojąć działania kobiecego mózgu, który był nastawiony na zdobywanie wiedzy bezużytecznej, za to przeznaczonej do plotek.
- Obiecałem coś Aleksandrowi i jeśli się nie wywiążę z obietnicy będzie krucho. Nie zdziwiło cię, że nie ma tu twoich współlokatorek, a ja jakimś dziwnym sposobem zakradłem się do dormitorium dziewczyn w twoim Domu? Są! - w końcu znalazłem bokserki i teraz wciągałem je na swój wprawdzie cholernie seksowny, ale jednak goły tyłek.
- Prawdę mówiąc nie miałam czasu się nad tym zastanowić, kiedy się na mnie wczoraj rzuciłeś.
- Szczegóły! Alec się nimi zajął i teraz ja muszę się odwdzięczyć. - machnąłem ręką i zapiąłem spodnie, zarzuciłem szybko na siebie podkoszulek, sweter i podszedłem do łóżka całując dziewczynę na pożegnanie. - Do zobaczenia później. - rzuciłem. Wyglądało słodko, ale słodkie nie było. Nauczyłem się już, że gdybym tak nie postąpił, gdybym nie okazał jej tej głupiej czułości, tego spóźnionego „after care”, miałbym na głowie obrażoną laskę i wojnę z jej przyjaciółkami. Dziewczyn naprawdę nie dało się czasami zrozumieć.
Wypadłem z pokoju nie zwracając uwagi na nic. Podejrzewałem, że o tej godzinie nikt nie powinien kręcić się po Pokoju Wspólnym, a nawet gdybym się mylił, ciężko byłoby uwierzyć, że jakiś Ślizgon ot tak wychodzi z pokoju Gryfonek. Poranne omamy, ot co. Na szczęście naprawdę na nikogo się nie natknąłem, a przynajmniej w środku, ponieważ za Portretem Grubej damy już czekał na mnie przyjaciel.
- Spóźniłeś się! - syknął.
- Spoko, stary. Damy radę, zdążymy i spotkasz się ze swoim facetem.
- Wyglądasz niechlujnie.
- To nie ja idę na potajemną randkę, dobra? Ja wracam z nocy spędzonej u swojej dziewczyny, więc mogę wyglądać niechlujnie! - rzuciłem urażony jego komentarzem.
- Nieważne. - mruknął pojednawczo i nie czekając na mnie, wystartował z miejsca tempem sprintera.
Podejrzewałem, że był zdenerwowany, jak zawsze, kiedy musiał potajemnie umawiać się ze swoim chłopakiem. Ze względu na naukę Aleksandra i pracę Shuma, nie mieli okazji spotykać się w Hogsmeade, a ponieważ otwarte odwiedziny w szkole nie wchodziły w grę, tych dwoje musiało znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Zresztą, ich związek był tajemnicą, której nie należało ujawniać. Rodzina Aleca była czystej krwi i liczyła się w świecie, a to oznaczało, że homoseksualizm dziedzica musiał pozostać między nim, a przyjaciółmi. Prawdę mówiąc wiedziały o tym tylko nieliczne osoby, czyli ja, Is, siostra Aleksandra, Sam, Greg oraz Matt.
W miarę możliwości, upewniliśmy się, że nikt nie kręci się po korytarzach i wymknęliśmy się niezauważenie z zamku. Idąc zaraz przy murze, mieliśmy pewność, że pozostajemy niezauważeni także dla osób, które mogłyby stać przy oknach. Najtrudniejszą częścią naszego zadania było jednak przedostanie się do szóstej cieplarni, która była naszym celem, miejscem schadzki.
Docierając do miejsca, w którym musieliśmy w końcu odbić od muru, byliśmy naprawdę zestresowani. Już wczoraj przygotowaliśmy nasze „przebrania”, jakimi były drewniane skrzynki pokryte białym prześcieradłem i przysypane nieznacznie śniegiem, który prószył w nocy. Kilka rzuconych pospiesznie zaklęć miało maskować robione przez nas ślady.
- To poniżające. - mruknął przyjaciel, kiedy wchodził pod pokaźną skrzynkę i opierając ją na plecach człapał ostrożnie przez śnieg. Nic nie powiedziałem, ale rozumiałem go doskonale, ponieważ musiałem zrobić to samo i podążyć za nim. Czułem się jak debil. Nie dziwiłem się temu, dlaczego Alec nie chce aby jego facet wiedział, w jaki sposób przekrada się na każde z ich spotkań. To było komiczne, a przecież nie spotykali się po to żeby się śmiać.
Dotarliśmy do cieplarni trochę zmarznięci, ponieważ dla większej wygody nie zakładaliśmy kurtek, ale przynajmniej nikt nas jak na razie nie nakrył. Ukryliśmy skrzynki z boku oszklonego budynku i zakradliśmy się do środka. Ciepło od razu rozlało się słodko po naszych ciałach. Zająłem swoje stałe miejsce przy drzwiach, w miejscu, z którego słyszałem wszystko co działo się na zewnątrz i widziałem kontury otaczającego cieplarnię świata, co pozwalało mi w razie potrzeby wszcząć alarm. Aleksander poprawiał w tym czasie włosy i ubranie, jak panienka przed pierwszą randką. Skomentowałbym jego zachowanie, ale nie chciałem go denerwować. Już i tak był wystarczająco zestresowany. W przeciwieństwie do mnie, nie był pewny siebie i nie doceniał swojej wartości, więc zawsze dopadała go niepewność, kiedy spotykał się z Shumem.
- Idzie. - szepnąłem do przyjaciela i otworzyłem drzwi cieplarni mężczyźnie, który wślizgnął się zwinnie do środka.
Shum odrzucił z głowy kaptur i uśmiechnął się do mnie przyjacielsko. Był drobno-kościstym pół-Azjatą mojego wzrostu, a więc niższym od Aleksandra niemal o głowę. Jego skóra miała odrobinę ciemniejszy, miodowy kolor i wydawała się podejrzanie miękka i gładka, niemal jak u kobiety.
- Tęskniłem. - rzucił melodyjnym, głębokim głosem podchodząc do Aleca i objął go w pasie sięgając jego ust w namiętnym pocałunku. Kiedy on właściwie zrzucił z siebie zimowy płaszcz? - Jace, ja nie mam nic przeciwko temu, ale obawiam się, że mój kociak może czuć się skrępowany, więc mógłbyś przestać się gapić? - spojrzenie jego lekko skośnych, ciemnych oczy miało w sobie coś, co wskazywało na rozkaz, a nie przyjacielską prośbę.
- Sorry. - rzuciłem odwracając się w stronę drzwi.
Dwójka zakochanych tymczasem rozpłynęła się w swoim świecie. Oddalili się idąc w głąb cieplarni, gdzie mogli liczyć na więcej prywatności.
Musiałem przyznać, że związek Aleksandra i Shuma bardzo mnie cieszył. Mężczyzna świata nie widział poza moim przyjacielem, co sprawiało, że dopiero przy nim Alec mógł powoli nabierać pewności siebie. Zresztą, miłość Shuma była w pełni odwzajemniona, co czyniło z tej dwójki parę idealną. Doskonale pamiętałem ich pierwsze spotkanie w Dziurawym Kotle, podczas którego Alec tak się zdenerwował i speszył, że niemal zrujnował cały lokal. Cóż, niecodziennie bardzo atrakcyjni mężczyźni okazywali mu swoje zainteresowanie przy rodzicach, którzy na szczęście niczego nawet nie zauważyli. Kiedy okazało się, że rodzice Aleca oraz Shum znają się doskonale, chłopak zestresował się jeszcze bardziej. Tylko Is pozostając przy zdrowych zmysłach i od razu dostrzegając, co się święci, przejęła pałeczkę. Podejrzewałem, że to ona maczała palce we wszystkich tych „przypadkowych” spotkaniach, jakie później nastąpiły. Nie oszukujmy się, jeśli dwoje zainteresowanych sobą ludzi zaczyna nagle wpadać na siebie w najmniej oczekiwanych momentach, to jest aż nazbyt oczywiste, że ktoś to planuje. I pomyśleć, że sam byłem debilem, który nie domyślił się niczego żyjąc w nieświadomości przez niemal rok!
Pomyślałem o Clarissie, która nie mogła się o niczym dowiedzieć, ponieważ jej długi język od razu rozpowiedziałby wszystko po całej szkole i okolicznych miejscowościach. Miałem szczęście, że przyjaźniła się z Is, ponieważ niejednokrotnie potrzebowałem pomocy w pozbyciu się mojej dziewczyny, kiedy przyjaciel potrzebował mojego wsparcia podczas swoich stosunkowo rzadkich randek.
- Kurwa! - syknąłem, kiedy na białym tle śniegu dostrzegłem poruszający się niezgrabnie ciemny kształt. Sprout! Nie miałem, co do tego najmniejszych nawet wątpliwości. Kaczkowaty krok, niski wzrost, kształt kuli. Łatwo było ją rozpoznać, nawet zza mlecznej szyby cieplarni. Tylko dlaczego akurat dziś upatrzyła sobie to miejsce?!
Podniosłem się szybko ze swojego miejsca i próbując zachowywać się możliwie cicho na palcach pobiegłem ścieżką rozglądając się za zakochaną parą, której dziś strzegłem. Znalazłem ich nieopodal. Całowali się namiętnie i obmacywali siedząc, lub też niemal leżąc na jednej z ławeczek przeznaczonych do siedzenia dla uczniów podczas wykładów z zielarstwa.
- Czerwony alarm. - rzuciłem szybko, a oni odskoczyli od siebie pospiesznie. Nie przejęli się jednak mną, a moimi słowami, ponieważ oznaczało to tyle, że musieliśmy teraz znaleźć sobie możliwie najbezpieczniejsze schronienie nie wiedząc czego nauczycielka będzie tu szukać.
Usłyszeliśmy cichy odgłos otwierających się drzwi cieplarni i we trójkę zaklęliśmy cicho, ale dosadnie.

Shum

środa, 1 czerwca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXVII - Oliver Ballack

Skrzyżowałem ramiona na piersi, uniosłem wymownie brwi i tupałem miarowo prawą stopą nie odrywając pięty od podłogi. Moje ciało rzucało cień na twarz śpiącego na sofie mężczyzny, który w pewnym momencie zmarszczył brwi wyczuwając zmianę w swoim otoczeniu i uchylił nieznacznie powieki.
- Coś miałem zrobić? - zapytał na wpół przytomny.
- Coś... - mruknąłem karcąco.
- Zakładam, że nie podpowiesz mi, co to było? - Reijel ziewnął i przetarł oczy podnosząc się do siadu. Rozmasował kark, zakręcił głową pełne trzy koła w prawo oraz dwa w lewą stronę i w końcu skupił na mnie wzrok. - Daj mi chwilę, zaraz wpadnę na to, co miałem zrobić. Chyba...
- Czekam. Mam czas. Już go mam. - nie zmieniłem pozycji wciąż tupiąc, co wyraźnie rozpraszało mężczyznę.
- Mógłbyś przestać? To rozbrzmiewa wybuchami w mojej głowie.
- Doprawdy? A ja sądziłem, że wróciłeś do domu całkowicie trzeźwy...
- Ponieważ byłem trzeźwy! - powiedział z naciskiem masując palcami nasadę nosa. - Byłem trzeźwy, ale sen zrobił swoje. - ponownie ziewnął szeroko otwierając usta i od niechcenia zasłaniając je dłonią. - Jaki mamy dzień?
- Podpowiem ci, wciąż ten sam.
- Dobrze, jesteśmy coraz bliżej. A która godzina?
- Piąta... - ton mojego głosu wyraźnie wskazywał na to, że właśnie pora dnia stanowiła problem.
- No i zagadka rozwiązana. - Reijel uśmiechnął się zadowolony z siebie, co miał w zwyczaju robić tylko po alkoholu. - Miałem zrobić coś, co wiązało się z obiadem. O tak, pamiętam wyraźnie, że chodziło o jedzenie. Chyba kupić coś w sklepie... Zgadłem? - spojrzał na mnie mętnym wzrokiem.
- Ja zjadłem posolony i ciepły obiad, ale na twoją porcję zabrakło soli i obawiam się, że zdążyła już ostygnąć.
Uśmiech czający się wciąż gdzieś w kącikach ust mężczyzny rozwiał się w mgnieniu oka. Podniósł się gwałtownie i poszedł do kuchni.
- Kurwa! - usłyszałem po chwili, co sprawiło, że teraz to ja uśmiechałem się zadowolony. - Ten makaron jest twardy jak guma!
- Nie zaprzeczę, Reijelu. - przytaknąłem stając w drzwiach kuchni i opierając się o futrynę. Patrzyłem na siedzącego przed zastawionym stołem mężczyznę, który rzucał wściekłe spojrzenia na swój talerz. - Budziłem cię na obiad tyle razy, że w pewnej chwili zwyczajnie dałem za wygraną.
- Hej, dlaczego mnie karzesz?! - mój kochanek wydął usta chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy. - Nie chlałem sam! Chlałem z Upadłym Rodem! Z Marcelem, Fabienem i kilkunastoma innymi osobami, których nie znasz!
- Powiedz mi ty niedoszły władco zła, co mnie obchodzą inni?
- Nie pozwalaj sobie! - warknął na mnie, ale efekt psuły przekrwione oczy i talerz zimnego spaghetti, które Reijel dźgał widelcem. - Kurwa! - znowu zaklął. Wstał od stołu i wyciągnął z lodówki mleko. Nie bawił się w kubki lub szklanki, ale po prostu pociągnął wielki łyk z kartonu. - Nienawidzę tego robić. - warczał przesuwając dłonią nad makaronem, który w przeciągu sekundy dymił gorący, chociaż daleki od perfekcji. Porównałbym go do podgrzanego w mikrofalówce i podpieczonego w piekarniku jednocześnie, a to raczej nie mogło równać się ze świeżym, pierwotnie ciepłym obiadem. Reijel nawinął na widelec sporo makaronu i wepchnął go do ust. Nagle zawahał się bełkocząc niewyraźnie „szlag!”. Nachylił się nad talerzem mając zamiar wypluć to, co miał w ustach z powrotem na talerz, ale spojrzał w pewnej chwili na mnie i powstrzymał się. Usiadł prosto i z wyraźnym niezadowoleniem przeżuwał makaron.
- Ostrzegałem, że zabrakło soli.
Reijel nie skomentował tego. Rzucił mi tylko jedno krótkie spojrzenie i zignorował mój komentarz. Jego żołądek zapewne błagał o jakiś ciepły posiłek, ale podejrzewałem, że to ja byłem głównym powodem, dla którego mężczyzna postanowił jednak zjeść cały mdły obiad.
Musiałem przyznać przed samym sobą, że trochę się tym zreflektował.
- Idę po tę sól, bo nie wytrzymam!
- Mam tylko nadzieję, że nie zechcesz przy okazji walczyć z suchością w ustach alkoholem.
- Nie bój się. Piłem wino w Kanie Galilejskiej i wierz mi, to które macie tutaj teraz nie jest warte tego, przez co przechodzę. Zaraz wracam. - wyszedł z kuchni z kartonem mleka w dłoni, a po chwili usłyszałem ciche trzaśnięcie drzwi frontowych.
Dziesięć minut później Reijel był już z powrotem i postawił na środku stołu cały kilogram soli spoglądając na mnie wyczekująco. Chętnie kazałbym mu samemu przesypać ją do pojemnika oraz solniczki, ale zlitowałem się nad nim przynajmniej odrobinę.
Mężczyzna posolił makaron i dojadł go bez większego entuzjazmu popijając obficie mlekiem. Spojrzał na mnie z urazą, co sprawiło, że z trudem powstrzymałem uśmiech rozbawienia i satysfakcji.
- Bezczelny chłopaku, tylko poczekaj, aż alkohol całkowicie wyparuje z mojej krwi, a dowiesz się, jak wygląda moja zemsta.
- Łagodna owieczka zamieni się w złego wilka?
- W potwora. Żądną krwi bestię. Podczas, kiedy ty znęcasz się nade mną, twój kuzyn na pewno rozpieszcza skacowanego Marcela. Przynosi mu wodę, robi herbatki, karmi go i głaszcze, może nawet podtrzymuje podczas wymiotów i dba żeby ich bachor nie bawił się za głośno. Nie wiem jak to w ogóle możliwe, że jesteście od siebie tak różni.
Uniosłem wysoko brew.
- Gdybym przypominał Fillipa nigdy byś się we mnie nie zakochał. Zresztą ja w tobie też nie, więc uważaj czego pragniesz.
- Pragnę się wykąpać i nie odmówię, jeśli zechcesz do mnie dołączyć. - najwyraźniej dąsanie się na mnie przeszło my bardzo szybko, ale ja planowałem dać mu nauczkę i wspólny prysznic na pewno popsułby wszystko. - Cóż, nie będę się zamykał na wypadek gdybyś zmienił zdanie. - próbował flirtować.
Kiedy wyszedł, rzuciłem kilka banalnych zaklęć sprzątających i położyłem się w salonie na sofie, która od wczesnego ranka do dobrej piątej popołudniu była zajęta przez mojego pijanego kochanka. Nie mogłem zaprzeczyć, że zapach alkoholu oraz Reijela był wręcz odurzający, kiedy te dwie wonie mieszały się ze sobą, jednak do tego nigdy bym się przed nim nie przyznał. Teraz za to mogłem rozkoszować się tą mieszanką bez przeszkód, ponieważ sofa przeszła nią wyraźnie.
Przyjemne mrowienie przeszło przez całe moje ciało kierując się w stronę krocza, jednak zniknęło momentalnie, kiedy tylko Reijel wystraszył mnie swoim nagłym pojawieniem się w salonie. Był zupełnie nagi i najwyraźniej nie planował się póki co ubierać. Jego ciało było tak idealne, że nie mogłem mu się dziwić, że chce je eksponować. Próbowałem skupić się na fakcie, że mam być na niego zły, ale on wcale mi w tym nie pomagał.
- Może rzeczywiście wypiłem trochę za dużo, bo jest mi strasznie gorąco. - rzucił niby to luźny komentarz, który nie miał żadnego znaczenia. W rzeczywistości chciał mi utrzeć nosa, złamać mnie i zmusić do uległości. W innej sytuacji na pewno by mu się to udało, ale nie dziś, nie w dniu, kiedy to ja miałem nad nim władzę, kiedy to ja miałem przewagę. Katowałem samego siebie, ale uważałem, że warto. Jutro, kiedy ostatnie promile wyparują z jego organizmu, Reijel znowu stanie się chmurnym, opryskliwym sobą i nie łatwo będzie dostrzec uśmiech na jego twarzy.
Usadowiony obok mnie na sofie Reijel westchnął przyciągając moją uwagę. Spojrzałem na kochanka i szybko tego pożałowałem. Mężczyzna właśnie wodził dłońmi po swojej piersi i spoglądał na mnie niezwykle wymownie. Wodził palcami po wypukłościach swoich idealnych mięśni i nagle zauważyłem w jego oczach przebłysk szalonego pomysłu, który zrodził się w jego głowie. Oblizał lubieżnie usta, uśmiechnął się szeroko niczym szaleniec i wstał gwałtownie.
- Wybacz, że przerwę ten pokaz, ale mam coś do załatwienia. - rzucił i niemal skocznym krokiem wyszedł z salonu. Wrócił po chwili ubrany i wycisnął na moich ustach szybki pocałunek zanim zniknął teleportując się gdzieś.
Jego zachowanie naprawdę mnie zaniepokoiło, ponieważ nie wiedziałem, co mogło zrodzić się w tej jego pijackiej łepetynie. Reijel pił bardzo rzadko, więc nie byłem przygotowany na to, do czego jest zdolny w taki dzień jak dziś. Niespokojny kręciłem się siedząc na swoim miejscu i próbowałem odgadnąć, co takiego przyszło mu do głowy.
Dwie godziny później mężczyzna był z powrotem. Stanął przede mną prezentując zniewalający uśmiech i zdejmując koszulę. Moja szczęka niemal uderzyła o ziemię.