niedziela, 31 lipca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXXV - Gabriel Ricardo

- Zdradzisz mi dlaczego mam zasłonięte oczy? - zapytałem pełen najgorszych przeczuć. Mogłem polegać tylko na moim chłopaku, a on nie należał do grona osób, którym chciało się ufać. Wręcz przeciwnie, takich jak on omijało się z daleka, kiedy w grę wchodziły niespodzianki.
- Ponieważ to niespodzianka, czy to nie oczywiste?
Gdybym mógł, uderzyłbym w tej chwili z całych sił głową o ścianę. Wiedziałem, że coś kombinuje, po prostu wiedziałem!
Niespodziewanie pod stopami zamiast twardego podłoża poczułem miękką ziemię i w tamtej chwili po prostu zgłupiałem. Gdzie ja właściwie byłem?!
- Ned, zaczynam się bać. - przyznałem szczerze. - Nie wiem czy złamanie nogi może prowadzić do szaleństwa, ale właśnie zapragnąłem się dokształcić w tym temacie.
- Kochanie, zaufaj mi...
- Nie kochaniuj mi tutaj! - prychnąłem. - Masz mi zaraz powiedzieć gdzie jestem, bo zerwę tę opaskę z oczu i skopię ci tyłek!
- Już, już, jesteśmy na miejscu! - Michael prychnął urażony i rozwiązał zasłaniający mi oczy materiał.
Stałem pośrodku ogrodu jego babci, otoczony migotliwym światłem świec, które oświetlały stojący na środku niewielki stolik. Butelka wina, dwa kieliszki, talerze przykryte metalowymi pokrywkami, jakbym właśnie kelner przyniósł nam kolację w bardzo wykwintnym hotelu. Gdzie nie spojrzałem, widziałem bukiety czerwonych róż i drobne pudełeczka w rodzaju tych, jakie chłopak daje dziewczynie, kiedy planuje się jej oświadczyć.
- Michael? - mój głos zabrzmiał bardzo niepewnie.
- Wysłałem babcię do sanatorium, żeby rozerwała się po stresie związanym z moim wypadkiem. Ciebie nie chcę nigdzie wysyłać, więc postanowiłem podziękować ci za opiekę w sposób, który uznałem za najwłaściwszy. Oto i on! Sam przygotowałem kolację! - pochwalił się z nieskrywaną dumą w głosie. Jego ton świadczył o tym, że chętnie od razu zacznie przyjmować gratulacje związane z tym wyczynem.
- W ramach podziękowania postanowiłeś mnie otruć? - początkowy szok zaczął powoli ustępować miejsca niedowierzaniu.
- Hej! Dużo czytałem, kiedy nie mogłem się ruszać z łóżka! Mogę cię zapewnić, że kolacja ci się spodoba!
Odwróciłem się do stojącego za mną chłopaka i uśmiechnąłem.
- Jesteś szalony, Michaelu. Naprawdę szalony.
Chłopak pokazał pełne uzębienie, a ja nie mogłem się powstrzymać. Przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem namiętnie, może nawet trochę brutalnie, ale nie potrafiłem inaczej. Wzruszył mnie, podniecił, sprawił, że mógłbym dosłownie oszaleć na jego punkcie.
- Mmm... - zamruczał na początku z przyjemnością i objął mnie mocno ramionami, ale szybko wydał z siebie dziwaczny jęk i odsunął mnie gwałtownie. - Schlebia mi to, że tak ci się spodobała moja niespodzianka, ale naprawdę napracowałem się przy tej kaczce i chciałbym żebyś jej skosztował zanim zaszyjemy się w moim pokoju i damy upust naszej miłości.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Michael, który potrafi powiedzieć „nie”, gdy w grę wchodzi seks? Nie sądziłem, że w ogóle jest do tego zdolny.
- Zapraszam do stołu. - w szarmancki sposób odsunął dla mnie krzesło. Usiadłem rozglądając się po ogrodzie, który wydawał mi się wyjęty z jakiegoś bardzo romantycznego romansu. Nigdy żadnych nie czytywałem, ale może babcia Michaela dysponowała jakąś własną kolekcją, którą wnuk w sekrecie pochłaniał w deszczowe dni, kiedy jeszcze z nią mieszkał.
Kiedy chłopak podniósł zasłaniającą moją kolację pokrywę, niemal straciłem zęby, ponieważ moja szczęka znalazła się na wysokości kostek. Rzuciłem szybkie spojrzenie przyglądającemu mi się chłopakowi, ale jeśli spodziewałem się jakiegoś znaku świadczącego o tym, że kłamał i w rzeczywistości zamówił kolację w restauracji, to mogłem poczuć się rozczarowany. Michael naprawdę dokonał niemożliwego, a jego postawa była na to najlepszym dowodem. On po prostu czekał na pochwałę, jak psiak na drapanie za uchem.
- Przepraszam, ale nie wiem, co powiedzieć. - wyrzuciłem z siebie.
- To mi wystarczy. - zapewnił zadowolony z siebie i zajął miejsce naprzeciwko mnie odsłaniając także swój talerz, który wyglądał bardzo podobnie do mojego. Pieczona kaczka, gotowane i polane sosem brokuły, kwiaty z marchewki, kilka ziemniaków lśniących od masła i posypanych świeżym koperkiem. Wyglądało i pachniało wspaniale. Mój Michael nie potrafił przygotować nawet jajecznicy, a teraz miałem przed sobą wspaniale przystrojoną kolację.
- Starałem się żeby nie było tego za dużo, bo w końcu jest już dosyć późno, a skoro później oddamy się rozpuście to objadanie się by nam nie sprzyjało. - wyjaśnił, jakby obawiał się, że mógłbym zgłodnieć po przygotowanym przez niego posiłku.
- Michael, jesteś niesamowity. - powiedziałem biorąc głęboki, uspokajający oddech, ponieważ moje serce biło w piersi jak szalone.
- Skosztuj. - zachęcił mnie, więc nie czekając sięgnąłem po sztućce.
Trochę mięsa, sosu, odrobina ziemniaka. Zamruczałem, kiedy naprawdę cudowny smak rozszedł się po moich ustach lotem błyskawicy. Naprawdę mi smakowało. Do tej pory wszystko, co jadłem było raczej zwyczajne i nieszczególne, za to teraz mój język przeżywał swoją pierwszą smakową orgię.
Moja mina i dźwięki jakie wydawałem musiały najwyraźniej zadowolić Michaela, ponieważ nie dopraszał się o komentarze. Zamiast tego nalał do naszych kieliszków białego wina i zajął się swoim talerzem.
Świeże powietrze, słodki zapach ogrodu oraz otaczających nas róż i stopionego wosku, smak pierwszego kulinarnego zwycięstwa mojego chłopaka, błyszczące płomyczki świeczek i złote wstążki na pudełeczkach prezentów. Wszystko było idealne i nagle nie potrafiłem wyobrazić sobie, co romantycznego ludzie mogą widzieć w kolacjach przy świecach we wnętrzach domów.
- Hm, rozumiem, że od teraz to ty będziesz gotował? - zagaiłem rozmowę i roześmiałem się widząc przerażone spojrzenie Michaela.
- A nie mogę być kucharzem na specjalne okazje? Szybko ci się znudzę. - zaczął się wykręcać.
- Chcesz mnie pozbawić okazji zachwycania się twoją kuchnią na co dzień? Może w takim razie częściej powinieneś łamać nogi?
- Hej, to nie jest śmieszne! - wydął usta udając urażonego. - I nie zamierzam nigdy więcej łamać czegokolwiek poza głupimi zasadami, danym słowem, obietnicami składanymi nieistotnym osobom....
- Już, już, wystarczy! Nie chcę wiedzieć więcej.
- I twoim oporem, kiedy masz gorszy dzień i nie chcesz się ze mną kochać. - dodał szczerząc zęby.
- Skoro o tym mowa. Swój pokój też tak urządziłeś? - jego mina wystarczyła mi za odpowiedź.
- A-a powinienem? - zająknął się przestraszony, że popełnił głupi faux pas.
- Nie, nie, jasne, że nie! - uspokoiłem go szybko. - Romantyczna kolacja tak, romantyczny seks już nie koniecznie. Poza tym, twój pokój zawsze będzie dla mnie twoim pokojem. - i naprawdę tak było. Nie wyobrażałem sobie żeby miejsce, z którym wiązało się tak wiele niewinnych, typowo chłopięcych wspomnień miało zamienić się w miłosne gniazdko.
Zanim się obejrzałem, mój talerz był już pusty, podobnie jak pół butelki wina. Moje ciało płonęło od środka od słodkiego działania alkoholu, lędźwie łaskotały, a cała moja uwaga była skupiona na Michaelu, który właśnie wstał od stolika i podszedł do mnie trochę nierównym krokiem. Zawsze miał słabą głowę, chociaż podejrzewałem, że w tym wypadku wszystkiemu winien jest fakt, iż do tej pory tylko dwa lub trzy raz w życiu miał w ustach wino.
Patrzyłem jak chłopak klęka przy mnie i zamurowało mnie.
- Chyba mi się nie oświadczysz?! - powiedziałem chyba trochę za głośno.
- Nie, oczywiście, że nie! - prychnął – Za dużo wypiłem, chociaż wcale nie piłem wiele, i po prostu łatwiej mi się teraz klęczy niż stoi. Podejrzewam, że do pokoju będę musiał się doczołgać.
Zacząłem śmiać się jak szalony. To było tak bardzo w stylu Michaela. Romantyzm nie miał przy nim szans. Róże, wino, prezenty i świece, a on zwyczajnie nie mógł ustać na nogach, więc klęczał. Kochałem go za to.
Rzuciłem mu się na szyję i razem wylądowaliśmy an trawniku. Znowu go całowałem równie namiętnie, co poprzednio. Smakował solą, winem i sobą. Tym razem mnie nie odsunął, ale oddał pocałunek z równą pasją. Jedna jego dłoń zacisnęła się na moim pośladku, druga przytrzymywała mi głowę. Podejrzewałem, że tej nocy nie mieliśmy wcale dotrzeć do jego pokoju.

środa, 27 lipca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXXIV - Alen Neren

- Więc to jest to nowe mieszkanie? - mimowolnie zmarszczyłem czoło rozglądając się podejrzliwie po nowym lokum Denny'ego. - Trochę małe, nie sądzisz?
- Alen, czy ty spodziewałeś się pałacu, który byłbym w stanie opłacić moją lichą pensją?
- Nie, jasne, że nie! Ale chyba oczekiwałem czegośśśś.... czy ja wiem? Innego? - jeszcze raz obrzuciłem spojrzeniem mieszkanie.
Jakiś wątpliwie genialny właściciel pozbył się schodów prowadzących na piętro, gdzie zburzył ścianę dzielącą dwa przeciętnej wielkości typowo angielskie mieszkania i uwił sobie swoje gniazdko. Tym samym mógł wynajmować komuś parter, na który składały się niewielka kuchnia, bardzo mała łazienka, tycie pomieszczenie gospodarcze oraz trochę większe pomieszczenie stanowiące salon i sypialnię w jednym.
- Zawsze mogę je trochę zaczarować...
- Będę szczery, to miejsce jest koszmarne! - nie wytrzymałem. Naprawdę czułem niechęć do tego domu, do tych obskurnych pomieszczeń, które do najnowszych i najstaranniej odrestaurowanych nie należały. - Mam ciarki, kiedy tu jestem i wcale nie jest mi z tym dobrze. Blood, błagam, wróć do poprzedniego mieszkania, znajdziemy coś lepszego! Albo przenieś się na jakiś czas do mnie! - byłem zdesperowany i wcale tego nie ukrywałem.
- Oszalałeś?! U ciebie nigdy nie zaznałbym spokoju! Twoja rodzina jest szalona i mógłbym zapomnieć o ciszy, a o to mi chodziło.
- Więc poszukamy czegoś innego. Błagam! Kocham cię, ale to miejsce mnie przeraża i nie zdziwiłbym się, gdyby mieszkały pod nim trolle lub inne paskudztwo. Nie mów mi, że ty tego nie czujesz. Cały ten dom jest wypchany po brzegi jakąś złą aurą. Może nawet kogoś tu zabito i zamurowano w tych ścianach. Wiesz, że nie jestem przesądny, ale nienawidzę tego domu.
- Skąd możesz wiedzieć...
- Błagam cię, Blood. Nie jesteśmy mugolami! Pewne rzeczy się wie. A ja wiem najlepiej ze wszystkich, że nic dobrego nie czeka tu ani ciebie, ani tym bardziej mnie. Bałbym się tu spać! Nawet nie próbuj! - ostrzegłem go szybko. - Wiem, że chciałeś rzucić jednym z tych twoich głupich komentarzy, które wypowiadasz śmiertelnie poważnie, mimo że żartujesz, ale to nie jest odpowiedni moment.
Denny westchnął ciężko patrząc na mnie udręczonym wzrokiem. Podejrzewałem, że jego myśli goniły w tej chwili jedne drugie i nie przystawały nawet na chwilę. Mój chłopak zastanawiał się na ile poważnie powinien mnie potraktować i czy wypada mu się ugiąć. Zawsze był miękki, nawet jeśli tego nie dostrzegał i dlatego zwrócił moją uwagę. Wydawało mu się, że jest zły, że nie zasługuje na życie, próbował nawet je zakończyć, a wszystko dlatego, że był w środku mięciutki, cieplutki i puszysty, jak kociątko. Nie powiedziałbym mu tego wprawdzie, ale nie o wszystkim musiał wiedzieć.
- Nie wiem. - przyznał w końcu. - Muszę pomyśleć, ale na poważnie.
- Proponuję w parku. - rzuciłem od razu. - Z daleka od tego koszmarnego miejsca.
- Niech ci będzie. - zgodził się zabierając ze sobą tylko bluzę, parasol, ponieważ zbierało się na deszcz i klucze do mieszkania. - Wiesz, jak utrudnić człowiekowi życie.
- Jestem w tym mistrzem. - wyszczerzyłem się, na co Blood tylko przewrócił oczyma.
Nie wiem jak ze mną wytrzymywał, ale niewątpliwie miał na to jakiś sposób skoro wciąż chciał ze mną być. Doskonale pamiętałem dzień, w którym uczynił mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Obawiałem się, że nasz związek potrwa tylko do końca szkoły, a on tymczasem nie pozwolił mi tego zakończyć, chciał żebyśmy po prostu byli ze sobą. I tak też było, chociaż często narzekał na to jaki jestem i groził, że jeśli się nie zmienię to nigdy nie zrobimy kolejnego kroku do przodu.
Przez całą drogę do parku milczeliśmy, chociaż nie była to ciężka, krępująca cisza, ale swobodna, świadcząca o łączącej dwoje ludzi więzi. Mieliśmy szczęście, ponieważ wolna, odpowiednia dla nas ławka znalazła się od razu, więc mogliśmy usiąść obok siebie z dala od największego zgiełku i ciekawskich spojrzeń.
- Wiem, że nie masz najmniejszego powodu aby mi wierzyć, a do tej pory nie miałem za dużo wspólnego z przeczuciami, jak tu ludzie nazywają, ale ten dom naprawdę ma w sobie coś przerażającego, co mnie odstrasza. Gdybyś się wstrzymał o tydzień, może znaleźlibyśmy coś innego. Tydzień u mnie, obiecuję postarać się nie bałaganić i jak tylko znajdziesz coś lepszego, sam pomogę ci się przenieść.
- To naprawdę jest spokojna okolica, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
- Tak, ale powiedz mi szczerze. Podoba ci się ten dom? Naprawdę chcesz tam mieszkać?
- Wiesz doskonale, że mi się nie podoba! - prychnął poirytowany. - Ale mam swoje potrzeby, dobrze? Jedną z nich jest święty spokój, a tego nie znajdę wszędzie.
- Tydzień. - znowu nalegałem. - Tylko tydzień, proszę. - jak miałem mu wyjaśnić, że mieszkanie, które sobie znalazł przerażało mnie jakby stało na bramie piekieł?
Blood utkwił we mnie zamyślone spojrzenie swoich fioletowych oczu, więc odpowiedziałem na nie swoim, chcąc aby, jeśli to tylko możliwe, wyczytał z niego wszystko, czego potrzebował do podjęcia decyzji. Wiele bym dał żeby w tamtej chwili móc czytać w jego myślach, ale tego nie potrafiłem i to nigdy nie miało się zmienić.
- Niech będzie. - powiedział w końcu z pewnością, jakiej się nie spodziewałem. - Ale tylko i wyłącznie tydzień!
Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu. Miałem ochotę rzucić mu się na szyję, ale powstrzymałem się wiedząc, że nie byłby z tego faktu zachwycony.
- Nie pożałujesz! Poinformuję kogo trzeba, że chcesz mieć spokój i przekonasz się, że potrafimy zachowywać się jak należy! - byłem podniecony i radość rozpierała mnie od środka. Fakt, że Blood przystał na moją propozycję sprawił mi prawdziwą przyjemność. Moja rodzina go uwielbiała i byłem przekonany, że ucieszą się mogąc go gościć przez jakiś czas. Podejrzewałem, że moje kuzynki będą w niebo wzięte, ale z nimi na pewno mogłem sobie poradzić. W końcu wiedziały o nas coś niecoś i chociaż nigdy nie uważały mnie za szczególnie rozgarniętego i inteligentnego, to jednak byliśmy dla siebie jak rodzeństwo. Nie musiałem się więc obawiać żadnej z nich, a mój chłopak był bezpieczny. Problem stanowiłem jednak ja sam. W końcu zdeklarowałem się nie bałaganić, a to wydawało mi się być nie lada wyzwaniem.
- Co do mojej obietnicy...
- Nie wykręcisz się. Musisz po sobie sprzątać. - jego powaga zniknęła na kilka chwil, kiedy twarz rozjaśnił mu przekorny, sadystyczny niemal uśmieszek. On doskonale wiedział, że jestem słaby i nie wychodzi mi dotrzymywanie obietnic. Tym bardziej takich jak ta, ale dla niego postanowiłem się postarać.
- Sadysta! - prychnąłem, ale skinąłem głową. - Nagle zacząłem wątpić w sensowność mieszkania z tobą kiedykolwiek. Zmieniać się w tak dramatycznym stopniu dla faceta? Gdybym był dziewczyną, przyjaciółki by mnie wyśmiały.
- Gdybyś był dziewczyną, zapewne nawet byśmy ze sobą nie chodzili. Ja byłbym martwy, a ty znalazłbyś sobie kogoś innego.
- Nie podoba mi się wizja, którą snujesz. - mruknąłem niezadowolony, ale miałem świadomość, że to prawda i to mnie bolało. Przecież wszystko byłoby inne, gdyby przeszłość została zmieniona w najmniejszym nawet stopniu. Głupie kilka minut mogło zaważyć o życiu Blooda, a tym samym o moim.
Pisnąłem, kiedy chłopak złapał mnie brutalnie za koszulkę i przyciągnął niespodziewanie do siebie. Wpił się namiętnie w moje usta i odsunął się akurat wtedy, kiedy odzyskałem władzę w ciele i chciałem oddać pocałunek. Zawiedziony jęknąłem patrząc na niego gniewnie, ale on nic sobie z tego nie robił. Ja zresztą zawsze, kiedy się gniewałem lub próbowałem to robić, co wcale nie było łatwe. Cóż, obaj byliśmy siebie nawzajem całkowicie pewni, chociaż każdy z nas z innego powodu. Gdyby nie ja, Blood najpewniej byłby po prostu aseksualny, ponieważ wychodziłby z założenia, że jest potworem i nikt nie może go kochać, a więc zainteresowanie kimkolwiek nie ma sensu. Tym czasem ja byłem w niego zapatrzony do tego stopnia, że pogubiłbym się bez niego w świecie.
- Chodź. Zabierzesz moje rzeczy i poczekasz na mnie jakieś dwie przecznice od mieszkania, a ja nakłamię coś właścicielowi, żeby się wymigać od wynajmu.
- I co mu powiesz? - zainteresowałem się.
- Czy ja wiem? Że lubię urządzać gejowskie orgie i dopiero teraz sobie uświadomiłem, że powinienem wcześniej zapytać, czy mu to nie przeszkadza?
- Serio? - uniosłem brwi zdziwiony.
- Nie potrafię kłamać, ponieważ nie mam takiej potrzeby, wiesz o tym doskonale. Myślę, że to najgorsze, co może spotkać osobę mieszkającą nad i obok mnie, więc powinien sam rozwiązać ze mną umowę wynajmu.
- Ale dlaczego gejowską?
- Liczę na to, że jest uprzedzony, chociaż oficjalnie pewnie tego nie pokaże. Zresztą, to nie będzie aż tak wielkie kłamstwo. Czasami masz te dni, kiedy w łóżku wrzeszczysz jak banshee.
- Ty skończony... - uderzyłem go w ramię. Byłem czerwony i miałem zamiar zwyzywać go od najgorszych.
- Tak, tak. Chodź. - nic sobie z tego nie robiąc, złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.

niedziela, 24 lipca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXXIII – Michael Nedved

Jeden mały krocze, dwa małe kroczki, trzy tycie kroki i zasapany musiałem zrobić sobie przerwę. Nie sądziłem, że po głupich kilku lub kilkudziesięciu, nie byłem już tego pewny, dniach bezczynnego leżenia w łóżku będę musiał przyzwyczaić ciało do ruchu. Moje umięśnione nogi przypominały teraz dziwaczne patyki, tyłek pewnie zwiotczał jak u starca, a mięśnie brzucha zaczęły obrastać tłuszczem i traciły swój idealny kształt, którym mogłem się do tej pory szczycić.
Jak to w ogóle możliwe, że w ludzkim ciele zmiany zachodzą tak szybko? Jasne, nie mamy wieczności, ale przecież tak trudno jest wypracować sobie idealną sylwetkę, więc czy jej zapuszczenie nie powinno opierać się na równie wielkim wysiłku? To było cholernie niesprawiedliwe! Zresztą, życie było niesprawiedliwe.
Taki Gabriel był idealny, ale czemu się dziwić skoro jego rodzice byli szczupli, piękni, idealni? Mógłbym być zaskoczony, gdyby dziecko takiej pary modeli było brzydkie i tłuściutkie. Mimo wszystko takich ludzi się podziwiało, na takich się patrzyło i nigdy nie myślało się o tym, że większość pięknych i szczupłych zawdzięcza to genom, a nie swojej ciężkiej pracy.
Spojrzałem na siebie w lustrze, które właśnie mijałem próbując pokonać kolejny fragment drogi dzielący mnie od łazienki i upragnionej muszli klozetowej. Rica nie byłby zachwycony gdyby wiedział, że wstałem bez jego asysty, ale mój pęcherz nie mógł czekać w nieskończoność!
Zmierzyłem wzrokiem swoje odbicie i skrzywiłem się. Moi rodzice nie byli tacy jak rodzice Gabriela. Moja mama była szczupłą, drobną kobietą, ale ojciec przypominał niedźwiedzia. Wysoki, postawny, z tendencją do tycia, co zresztą było po nim widać od kiedy tylko skończył 30 lat i zaczął stopniowo rozrastać się w pasie. To do niego się podałem i chociaż nigdy nie byłem gruby, to zawdzięczałem to tylko i wyłącznie sobie i swojej pracy nad uzyskaniem idealnej sylwetki. Dopadła mnie depresja na myśl, że całe życie będę musiał wyciskać z siebie siódme poty żeby wyglądać atrakcyjnie, podczas kiedy Gabriel po prostu będzie sobą.
- Człowiek baleron. - rzuciłem podnosząc koszulkę. Nie było wprawdzie najgorzej, ale czekał mnie tydzień lub nawet dwa tygodnie głupich, banalnych ćwiczeń mających przywrócić mi pełną sprawność, a tym samym moje ciało musiało trochę jeszcze poczekać na powrót do codziennej rutyny niezbędnych ćwiczeń. - Nieodzowna krew Nedvedów. - mruknąłem. Dziadek od strony taty był gruby, babcia jeszcze grubsza, a ja już widziałem siebie w ich wieku i załamywałem ręce.
Pewnie stałbym tak wsparty na stoliku przez dłuższy czas, gdyby pęcherz nie przypomniał o sobie nieprzyjemnym uciskiem i łaskotaniem krocza.
- Kibelku, przybywam! Merlinie, nigdy więcej złamanej nogi! - z westchnieniem odepchnąłem się od szafki i powoli, kroczek za kroczkiem przybliżyłem się do łazienki i pół metra. - Brawo, Michaelu, świetnie ci idzie. - mówiłem głośno do siebie, co miało dodać mi sił. Nie byłem pewny, czy to działa, ale liczyły się chęci. - Ciastkiem z kremem może nie jesteś, ale te dwa kije na pewno jakoś cię utrzymają. - kolejna chwila na odpoczynek wypadała metr od miejsca mojego ostatniego postoju, co poczytywałem sobie za wyczyn gody bohatera. Wziąłem kilka głębokich oddechów i znowu zacząłem niespiesznie, koślawo ciągnąć się w stronę upragnionego celu.
- Michael, co ty wyprawiasz?! - taaak, nie było wątpliwości, że Gabriel właśnie wrócił do domu.
- Nie widać? Ciągnę się w stronę najbliższej oazy.
- Mogłeś na mnie zaczekać! Nie powinieneś sam wstawać z łóżka!
- Gabrielu, miałeś zrobić szybkie zakupy, a wciągnęło cię na godzinę. W tym czasie mój pęcherz spuchł jak balon. Wierz mi, mogę bez trudu wstrzymywać orgazm, ale mocz to zupełnie inna bajka. Mogłem ruszyć dupę i dać sobie nadzieję na normalne załatwienie niecierpiącej zwłoki sprawy, albo leżeć w łóżku, zwijać się z bólu i potrzeby, a ostatecznie pewnie zrobić pod siebie. A teraz jeśli pozwolisz, chętnie skorzystałbym z twojej pomocy.
- Jesteś głupkiem! - Gabriel wcale nie wydawał się usatysfakcjonowany moim argumentem. Mimo wszystko podszedł do mnie szybko i zarzucił sobie moje ramię na szyję. Moje nogi z rozkoszą przyjęły tę pomoc, ponieważ odciążone poruszały się zdecydowanie szybciej.
Wchodząc do łazienki i widząc piękną, białą muszlę spojrzałem z wdzięcznością w niebo, a przynajmniej na sufit. Szybko wróciłem jednak do rzeczywistości.
- Kur...
- Nie przeklinaj!
- Nie przeklinam, sylabizuję! - prychnąłem i dodałem ciszej. - Bo mi przerwałeś. Moja męskość czuje się upodlona faktem, że muszę usiąść żeby załatwić jedną z najprostszych potrzeb świata.
- Litości, Michael, po prostu siadaj! - Gabriel szarpnięciem zsunął mi z tyłka dresy razem z bielizną i odwrócił mnie pomagając usiąść.
Mimowolnie się roześmiałem. Nie powinno mi być do śmiechu, ale jednak nie mogłem się powstrzymać. W przypadku każdej innej osoby wydawałoby mi się to niesamowicie zabawne, więc dlaczego miałoby być inaczej, kiedy w grę wchodziłem ja sam?
- Masz się z czego cieszyć, naprawdę! - prychnął poirytowany Rica, przez co brzmiał dokładnie jak moja babcia, kiedy komentowała moje zachowanie tymi samymi słowami.
- Daj spokój, to jest zabawne. Gdybyś nie znał mojego ciała na pamięć, mógłbym czuć się teraz zawstydzony, ale biorąc pod uwagę poziom intymności naszego związku, ta sytuacja jest dosyć śmieszna.
- Debil.
Załatwiłem swoją potrzebę i opierając się na moim chłopaku rozpocząłem żmudną, ale już o niebo lżejszą, dosłownie i w przenośni, wędrówkę w stronę sypialni.
- Jeszcze kilka takich wypadów dzisiaj i jutro będę skakał jak kozica. - zauważyłem dumny z siebie. - Zanim się zjawiłeś szło mi całkiem nieźle.
- Blady, zasapany. O tak, jutro będziesz brykał. - Gab nie podzielał mojego entuzjazmu.
Zwaliłem się ciężko na łóżko i położyłem na nim płasko oddychając głęboko. Moje serce waliło szybko i mocno, jakbym przebiegł właśnie jakiś niewyobrażalny dystans, chociaż chyba trochę z tym przesadzałem. Mimo wszystko w tamtej chwili obiecałem sobie, że kiedy stanę pewniej na nogach, wynagrodzę Gabrielowi całą mękę opieki nade mną: a) zrobię mu tak dobrze, jak jeszcze nigdy, co będzie niezwykle trudne biorąc pod uwagę, że zawsze staram się to robić, b) zabiorę go na jakąś romantyczną kolację, w mojej głowie już kiełkował idealny pomysł, c) dam mu prezent jakiego jeszcze nie dostał.
Spojrzałem na oglądającego moją do niedawna jeszcze złamaną nogę Gabriela i uśmiechałem się jak głupek. Byłem szczęściarzem, prawdziwym szczęściarzem. Miałem pięknego, inteligentnego, troskliwego faceta, który ze mną wytrzymywał. W dodatku ten ideał kochał mnie i tylko mnie. Mogłem być z siebie dumny, skoro potrafiłem sprawić, że ktoś taki oszalał na moim punkcie. Może Nedvedowie poza tendencją do nadwagi przekazywali swojemu potomstwu także jakiś nieodparty urok osobisty, który przyciągał do nich odpowiednie osoby? W końcu moja filigranowa matka z jakiegoś powodu zakochała się w niedźwiedziu.
- Michael, mógłbyś się tak na mnie nie gapić? - nasze spojrzenia się spotkały i z zadowoleniem zauważyłem, że Gabriel się zarumienił. A może miało to coś wspólnego z faktem, że od dawna nie uprawialiśmy seksu i teraz mój chłopak stał się wrażliwy nawet na coś tak banalnego jak spojrzenie?
- Nie schlebiaj sobie.
- Hę? - tym komentarzem mnie zaskoczył.
- Wiem o czym myślisz. Widzę to po twoim sprośnym uśmiechu. Jestem czerwony – wskazał swoją twarz – i doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale przypominam ci, że musiałem pomóc jednemu klockowi dostać się do łazienki i wrócić tutaj, więc chyba jest oczywiste, że się trochę zmęczyłem. Nie oszukuj się, mój drogi. Kiedy tylko poczułeś, że moje ciało odciążyło twoje nogi, uwiesiłeś się na mnie i ciągnąłeś je za sobą, czego nie nazwałbym chodzeniem. No nie gniewaj się na mnie, mówię prawdę! Po obiedzie trochę poćwiczymy wspólnie chodzenie, dobrze?
Westchnąłem odganiając od siebie nadciągającą falę beznadziei.
- Jak ty ze mną wytrzymujesz?
- Kocham cię. I to od dnia, kiedy się poznaliśmy. Już wtedy wiedziałem, że taki osioł sobie beze mnie nie poradzi, więc będę musiał się nim opiekować bez względu na wszystko.
- To bardzo romantyczne. W szczególności ta część z osłem. - mruknąłem próbując się dąsać.
- Słoneczko moje przyćmione, przy naszym pierwszym spotkaniu pomyliłeś mnie z dziewczyną. Nikt nigdy nie pomylił mnie z dziewczyną, nawet jeśli mówiliśmy ci inaczej żebyś nie poczuł się głupio.
- Ty wiesz jak mnie podbudować. - mruknąłem smętnie.
- Naturalnie, znam cię lepiej niż ty sam. - uśmiechnął się całując mnie. Miał rację. Znał mnie lepiej niż ja sam, a wszystko dlatego, że od lat podstępem wyciągał ode mnie różne informacje i nakłaniał mnie do zwierzeń. Cóż, zakochałem się w bestii.

niedziela, 17 lipca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXXII - Denny "Blood" Zachir

KONKURS NADAL TRWA!

P.S. Kolejna notka pojawi się w niedzielę (24 VII)!

- Nie rób tego! - małe tornado wpadło do pokoju w ubłoconych butach i przemoczonej kurtce, z której na podłogę kapała woda. - Nie możesz...
- Zabić cię? Mogę i zrobię to. - rzuciłem poważnie, kiedy zwiesił głos dostrzegając moje wymowne, mało przyjazne spojrzenie. - Na środku mojej wyszorowanej na błysk sypialni zaraz zalęgną się żaby i pijawki, a wszystko to twoja zasługa. Doprawdy nie wiem jak mam ci dziękować. Chociaż nie, chyba wiem. Idziesz zdjąć te paskudne buciory, a później łapiesz za mopa!
- Ale... Jeśli mieszkanie nie będzie w idealnym stanie to nie będziesz mógł się wyprowadzić.
- Zmieniam mieszkanie, a nie przenoszę się do innego miasta! - przetarłem twarz dłońmi i westchnąłem ciężko. - Dobrze, może i powinienem ci o tym powiedzieć, ale nie widziałem sensu żeby to robić. I tak muszę się przenieść, ta okolica doprowadza mnie do szału.
- Och... Ale gdybyś mi powiedział o tym wcześniej moglibyśmy... - zaczął nieśmiało, więc musiałem mu brutalnie przerwać. Zbyt dobrze wiedziałem, co chodziło mu po głowie.
- Nie, Alen. Nie moglibyśmy zamieszkać razem, ponieważ dzieliłem z tobą pokój przez siedem lat w szkole i doskonale wiem, że nie wytrzymałbym z tobą bez Skrzatów Domowych. Moja podłoga krzyczy mi to do ucha! - wskazałem błotnistą kałużę u stóp chłopaka. - Dopóki nie nauczysz się porządku, nie zamierzam z tobą mieszkać.
Chłopak wydął usta spoglądając na mnie żałośnie. Kiedy chciał, potrafił wyglądać jak słodki szczeniak, co niesamowicie mnie irytowało. Miałem do tego słabość, doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, chociaż nigdy mu o tym nie powiedziałem.
- Przenoszę się do spokojniejszej dzielnicy, skąd będziesz miał bliżej do pracy. Czy to naprawdę za mało? I tak spędzasz u mnie każdy weekend i z trudem mogę się ciebie pozbyć. A skoro o mojej przeprowadzce mowa... Jak się dowiedziałeś? - spojrzałem na niego podejrzliwie. - Chyba nie węszyłeś, nie wypytywałeś sąsiadów...
- Yyyy... - chłopak zarumienił się, co było niemal jak przyznanie do winy.
- Alen... - wypowiedziałem jego imię ostrzegawczo.
- Dobrze już, dobrze! Jestem w dobrej komitywie z panią McMillan! Kilka razy pomogłem jej z zakupami i tak jakoś wyszło.
- Wścibska wiedźma! Wiedziałem, że wydaje się mną za bardzo zainteresowana! Teraz wiem dlaczego.
- Blood, daj spokój. - głos Alena był nagle pełen troski. Chłopak podszedł do mnie i przytulił się jakby był dzieckiem, co wydawało mi się krępujące, ponieważ byłem od niego niższy o głowę. Mój chłopak wystrzelił w górę ostatnimi czasy i wątpiłem, że zdołam go kiedyś dogonić. - To chyba oczywiste, że martwię się o mojego upadłego anioła. Niemal każda dziewczyna na tej ulicy jest tobą zainteresowana, a ja nie mogę zaznaczyć swojego terenu w żaden sposób, bo mi na to nie pozwalasz. Poza tym, lubię mieć świadomość, że inni wiedzą, że cię upolowałem i że świata poza mną nie widzisz. No i pani McMillan jest bardzo nowoczesną i otwartą kobietą. Za kilka twoich fotek jest w stanie zrobić wszystko...
- Handlujesz moimi zdjęciami?!
- Nie, oczywiście, że nie!
- Wynoś się stąd! Wynoś się zanim sięgnę po różdżkę i wypruję ci flaki, a później obwieszę nimi drzwi twojej partnerki w zbrodni!
- To nie tak! - ramiona Alena zakleszczyły się wokół mnie tak ciasno, że nie byłem w stanie się poruszyć. - Lubię o tobie mówić, a ona lubi o tobie słuchać! A to, że przy okazji oboje na tym zyskujemy to nie jest tak istotne!
- Moja ponad siedemdziesięcioletnia sąsiadka mnie szpieguje, a ty płacisz jej moimi zdjęciami. To JEST istotne. Istotne jak cholera!
- Ale nigdy nie rozbieranymi!
- Masz moje rozbierane zdjęcia? Nie, nie odpowiadaj! Nie chcę wiedzieć.
- Gdybym z tobą mieszkał, miałbym cię zawsze na oku i wtedy nikt nie byłby mi do tego potrzebny.
Rzuciłem mu ostrzegawcze spojrzenie i ujmując jego twarz w dłonie, pocałowałem go mocno. Nie chciałem wiedzieć nic więcej. Już i tak dowiedziałem się stanowczo zbyt wiele.
Mruknąłem niezadowolony odsuwając od siebie chłopaka. Wilgoć z jego ubrań zostawiła na moich nieprzyjemne, zimne ślady, które zmuszały mnie do zmiany odzieży. Zdjąłem z siebie mokrą koszulkę i wcale nie byłem zdziwiony, kiedy Alen zrobił to samo, przytulając się do mnie mocno. Jego skóra była naprawdę zimna i przeklinałem się w myślach za to, że od razu nie zaproponowałem mu ubrań na zmianę. Zrobiłem to więc teraz, a on zgodził się od razu.
Rozebrał się rzucając wszystko na jedną kupę i zanim założył na siebie podaną mu przeze mnie koszulkę, poocierał się o moje ciało aby rozgrzać skórę. Nie miałem nic przeciwko, ponieważ i mi sprawiało to niemałą rozkosz. Przy okazji wodziłem dłońmi po jego ciele próbując je rozgrzać w miejscach najzimniejszych, jak ramiona czy uda.
Nie potrafiłem się na niego długo gniewać, a może nawet w ogóle tego nie potrafiłem. Jasne, byłem czasami gburowaty, opryskliwy i niemiły, ale taka była moja natura i nic na to nie mogłem poradzić. Alen wydawał się to doskonale rozumieć od samego początku naszej znajomości i nawet narzekając na mój charakter nie robił tego poważnie.
- Skoro już nabrudziłem i nie możesz tak szybko się stąd wynieść, może zakopiemy się w pościeli i rozgrzejesz mnie do czerwoności? - zamruczał mi do ucha i ukąsił w szyję, kiedy jego dłoń gładziła mój płaski brzuch oraz przecinające go wybrzuszenie blizny, którą tak lubił.
- Niech stracę. - zgodziłem się zdejmując jeansy, które tylko by mi przeszkadzały.
Alen od razu wskoczył na łóżko, które zaskrzypiało groźnie i uwił sobie małe gniazdko z pościeli. Rozłożył przy okazji ramiona czekając na mnie. Kiedy tylko do niego dołączyłem, owinął nas miękkim, ciepłym materiałem ścielącym dotąd łóżko.
- Od razu lepiej. - zamruczał kładąc głowę na moim ramieniu.
Siedzieliśmy przytuleni do siebie, jego nogi oplatały mnie w pasie, a oddech łaskotał skórę na szyi. Wydawał się ode mnie uzależniony, ale może miłość była uzależnieniem, a on nie krył swoich uczuć względem mnie. Podejrzewałem, że gdybym mu na to pozwolił, całe miasto wiedziałoby o naszym związku tylko po to, żeby on mógł „zaznaczyć swój teren”.
- Jeśli dowiem się, że w mojej nowej dzielnicy płacisz moimi zdjęciami za szpiegowanie mnie... - szepnąłem mu czule na ucho. - Zerwę z tobą i te zdjęcia będą ostatnim, co ci po mnie zostanie.
Alen odsunął się gwałtownie i spojrzał na mnie wielkimi oczyma. Chciał wiedzieć czy kłamię i najwyraźniej moja mina w pełni go przekonała, ponieważ znowu wyglądał żałośnie i przepraszająco. Nie miałem jednak najmniejszego zamiaru pozwalać mu na wszystko. Gdybym to zrobił, Alen wszedłby mi na głowę zarówno w przenośni, jak i dosłownie.
- Nie będę. - obiecał znowu się przytulając.
- Więc ja pozwolę ci trochę zaznaczyć swój teren. TROCHĘ! - podkreśliłem. - Nie więcej niż dwie malinki!
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - przytulił mnie tak mocno, że nie zdziwiłbym się, gdyby żebra zaczęły mi pękać. Nie łatwo było pojąć jego entuzjazm w temacie zostawiania na mnie widocznych śladów. Ja nie odczuwałem takiej potrzeby, nie czułem towarzyszącego temu podniecenia, które najwyraźniej odczuwał Alen. Ludzie nie musieli wiedzieć, że jest moim chłopakiem. Ja o tym wiedziałem, on miał tego świadomość i bez względu na to, kto próbowałby go poderwać, Alen od razu odrzuciłby zaloty. Mogłem bez przeszkód wyobrazić sobie jego zawstydzenie spowodowane nagłym zainteresowaniem i trudną do ukrycia radość, kiedy oświadczałby, że ma już kogoś. Mój chłopak był niesamowicie nieskomplikowany.
Chociaż nie łatwo było mi w to uwierzyć, Alen zasnął stosunkowo niedługo później w pozycji, w której siedzieliśmy. Przytulony do mnie ciasno, z głową w zagłębieniu mojej szyi. Musiałem się trochę nagimnastykować żeby położyć go na materacu i wyślizgnąć się z jego objęć. Moja przeprowadzka nie mogła czekać w nieskończoność, a chłopak mógł spać nawet przez kilka godzin. Nie miałem wprawdzie zbyt wiele rzeczy do zabrania, ale już jutro planowałem spędzić pierwszy dzień w nowym miejscu, więc nie czułbym się komfortowo, gdyby przygotowania były w powijakach. Zresztą, jedno z moich pudeł pełne było rzeczy Alena, które również chciałem zabrać ze sobą, a których okazało się być więcej niż początkowo przypuszczałem.
Nie dało się ukryć, że ten niepozorny chłopak zdominował moje życie i całkowicie zmienił jego tor. Nie byłem już tym samym człowiekiem, którego poznał w szkole. Jak to więc możliwe, że nadal mnie kochał?

niedziela, 10 lipca 2016

Dwie minuty do północy

OK, więc konkurs! Zasady są proste ^^ Napiszcie w komentarzu pod tym postem, który z moich autorskich bohaterów podoba Wam się najbardziej i dlaczego ^^ W zależności od liczby zgłoszeń, wybiorę lub wylosuję osobę, która dostanie nagrodę.
Macie czas do 23 lipca (2016). Nagrodą jest do wyboru tomik mangi Sekaiichi Hatsukoi (tom pierwszy) lub czasopismo Torii (numer 22).
Niestety, w konkursie mogą wziąć udział tylko osoby mieszkające na terenie Polski.


Czekałem cierpliwie, chociaż moje nieustępliwe tupanie musiało zdradzać fakt, że byłem zdenerwowany bezczynnością, na jaką mnie skazano. Nie lubiłem czekać, a przynajmniej nie na kogoś, kto musiał przegrzebać całą swoją szafę w poszukiwaniu ciucha, którego mógł wcale nie mieć. Zacząłem już chodzić w kółko, podskakiwać na jednej nodze i wymyślać głupie wyliczanki, kiedy Ryo stanął przede mną czekając aż poświęcę mu całą uwagę.
- Postawię sprawę jasno. Miałem kilka odpowiednich łachów, trochę gotyckich, ale niezbyt ekstrawaganckich. - zwiesił głos na chwilę - Tyle, że z nich wyrosłem i się ich pozbyłem, a że jestem trochę leniwy ostatnimi czasy, to nie uzupełniłem mojej garderoby o właściwe rozmiary. Niemniej jednak, coś znalazłem... - kolejna dramatyczna przerwa. - Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę okazję... - westchnął i rozwinął bluzę. Była czarna, luźna, na pewno pasowałaby na Jamesa, miała obszerny kaptur, co było okularnikowi bardzo potrzebne, ale miała pewien mankament. Na plecach widniał spory napis „Dwie minuty do północy”, zaś na piersi wielka śmierć o czaszkowatej głowie.
- Szczęśliwego Nowego Roku... - mruknąłem w ramach podsumowania.
- No właśnie.
- Nie ważne, biorę! - zdecydowałem. - Jesteśmy zdesperowani, sam rozumiesz. - wyjaśniłem szybko.
- Nie ma sprawy, możecie ją sobie zostawić. Też zaczyna się robić przymaława, więc nie będę jej potrzebował.
- Yym, dzięki. James będzie miał u ciebie dług...
- Powiedzmy, że już mi kiedyś wyświadczył przysługę i nawet o tym nie wie, więc będziemy kwita.
- Och, OK. - mruknąłem nie planując wnikać w szczegóły. Nie potrafiłem wyobrazić sobie Jamesa, który nawet przypadkiem wyświadcza komuś przysługę, a już na pewno nie Ryo, którego przecież nie lubił. - No, to ja chyba będę już znikał... - nagle zupełnie nie wiedziałem, co powiedzieć i nie miałem wątpliwości, że brzmię jak osioł.
- Tak, też mam kilka rzeczy do zrobienia, więc... Do wieczora?
- Do wieczora, tak! - przytaknąłem i zwiałem spod wejścia do Pokoju Wspólnego Krukonów.
Z jakiegoś powodu Ryo uświadomił mi, że czas nie stoi w miejscu, że wszyscy się zmieniamy i niedługo nadejdzie dzień, kiedy będziemy musieli wybrać ludzi, którzy zostaną w naszym życiu i tych, którym pozwolimy z niego odejść na stałe.
Odepchnąłem od siebie te dołujące myśli i skupiłem się na tych zdecydowanie bardziej pozytywnych. Jedną z nich na pewno była wizja Jamesa w bluzie ze śmiercią na zabawie sylwestrowej. Cóż, wszyscy kiedyś umrzemy, więc nie żeby to miało jakieś znaczenie, ale jednak.
Wróciłem do czekających na mnie przyjaciół i jeszcze w drzwiach rzuciłem Syriuszowi bluzę. Podchodząc do Jamesa rzuciłem okiem na jego twarz.
- Cudów nie ma, ale mam wrażenie, że jest lepiej niż było, kiedy wychodziłem. - oceniłem kartofla będącego twarzą mojego przyjaciela.
- „Dwie minuty do północy”? Serio?
- Nie przesadzaj, Syriuszu. To jedyne co miał. Zresztą, pozwolił nam ją zachować w ramach wdzięczności dla Jamesa, czy coś takiego.
- Wdzięczności? - okularnik podniósł się odrobinę na łokciach. - Pewnie chodzi o to, że dałem mu w końcu spokój. - rzucił bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. - Nie ważne, nie chcę pamiętać tamtych czasów.
- No tak, w końcu nie przepadaliście za sobą, a jednak się pocałowaliście publicznie. Na oczach Evans o ile pamiętam... - Black uśmiechnął się wyjątkowo wrednie.
- Przypadkiem! - syknął wściekle J. - Od tamtej pory zawsze trzymam się barierki, kiedy jestem na schodach! Zresztą, porzućmy ten temat, dobra? Nie chcę pamiętać i nie chcę wspominać tamtych czasów. Byłem młody, głupi i nadal mam traumę! Zresztą, zajmijmy się moim wielkim kartoflem, dobra? - wskazał swoją twarz. - Będę musiał to ubiorę pod ten kaptur maskę, ale ten ogromny pysk musi się zmieścić pod jakąkolwiek maską, a chwilowo może to być trudne.
Musiałem przyznać mu rację. Nie wiedziałem tylko, co dalej mogliśmy robić. Postawiłem więc na okłady z zimnej wody i ponowne obłożenie chłopaka kapustą. Nasza sypialnia i tak śmierdziała już niemiłosiernie i nie pomagało nawet wietrzenie.
Rzuciłem okiem na Syriusza, który założył na siebie pożyczoną od Ryo bluzę i przeglądał się w lustrze. Była na niego o rozmiar za mała, ale nie przeszkadzało mu to najwyraźniej w niczym.
- Siemeczka, chłopaki! O, mamuś, co tu tak cuchnie! - Zardi wparowała do naszego pokoju bez pukania, jak miała w zwyczaju i szybko zasłoniła nos podkoszulkiem naciągniętym na twarz po same uszy. - Zdechło wam tu coś?
- To nie jest zapach zdechlizny...
- Syriuszu, takie słowo nie istnieje. - upomniałem go.
- Już tak, właśnie je wypowiedziałem, więc musi istnieć.
- Wiecie co? Mózg mi skręciło i nie pamiętam ci chciałam, więc... ulotnię się stąd. Cokolwiek chciałam, nie jest warte takiego poświęcenia. - drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem.
Z jakiegoś powodu uświadomiło mi to, że James i tak nie miał co liczyć na romantyczny wieczór z Evans. Nie przy takiej facjacie, więc smród kapusty raczej w niczym nie mógł mu przeszkodzić. Mogliśmy za to zyskać cały stolik w Wielkiej Sali dla siebie, kiedy tylko wokoło rozniesie się ten koszmarny zapach, którym nasiąknie skóra Pottera.
- Merlinie!
Uśmiechnąłem się do siebie słysząc Petera, który stanął w drzwiach pokoju uderzony smrodem.
- Witaj synu marnotrawny! - rzucił do niego Syriusz, który zdjął już bluzę i był zajęty przegrzebywaniem szafy. - Gdzieś był, kiedy cię nie było? I dlaczego masz na twarzy ślad dłoni?
Spojrzałem na blondynka, który niepewnie zrobił krok do przodu wchodząc do sypialni. Nawet James podniósł się spoglądając na niego zza swojej kapuścianej maseczki.
- Co tak śmierdzi?!
- Długa historia. Lepiej pochwal się, co zrobiłeś, że ktoś przyłożył ci w twarz. - Syri nie pozwolił Pettigrew zmienić tematu na dogodniejszy.
- Wyznałem miłość Narcyzie. - rzucił chmurnie i usiadł na swoim łóżku wyciągając spod niego koszyk ze słodyczami, które zaczął odpakowywać i zjadać. Najwyraźniej musiał zabić jakoś doła.
- Jak można wyznać komuś miłość tak żeby dostać w pysk? - głos Jamesa był trochę niewyraźny, kiedy zadał swoje pytanie spod kapusty.
- Kiedy jesteś tak czarująco przystojny jak ja, dostajesz po gębie w ramach podziękowania za uczucie. - mruknął smętnie chłopak. - Jeśli się postaram, mogę sobie wyobrazić, że to było pieszczotliwe pogłaskanie policzka. Jakby a to nie spojrzeć, jej piękna rączka mnie dotknęła. A że został ślad... powinienem go nosić z dumą.
- No tak, nie każdy dostał po gębie od samej Narcyzy Black, narzeczonej Lucjusza Malfoya. - rzucił sarkastycznie Syriusz.
- Nie ważne, teraz wasza kolei. Co się dzieje.
- Powiedzcie mu, ale jeśli się zaśmieje, przyłóżcie mu tak, żeby ślad waszych dłoni zasłonił ten Narcyzy. Wtedy bardziej go zaboli. - mając zgodę Pottera, wprowadziliśmy blondynka w sytuację. Nie był zachwycony, obawiał się nawet, że to coś zaraźliwego i wytłumaczenie, że to tylko reakcja alergiczna nie przekonała go. Postanowił trzymać się od nas z daleka. Najwyraźniej uznał, że nadal może mieć jakieś szanse u miłości swojego życia i postanowił nie ryzykować jeszcze gorszego wyglądu na wypadek gdyby dziewczyna oprzytomniała po jego niespodziewanym wyznaniu.
- Zdrajco! Więc kobiety są dla ciebie ważniejsze niż kumple?! - James był oburzony, chociaż musiałem się tego domyślać, ponieważ liście tłumiły jego słowa.
- Jestem gruby, brzydki i mało inteligentny, ale nie głupi. Dwaj geje i biseksualista, to chyba oczywiste, że stawiam dziewczyny ponad naszą przyjaźnią. To ja jestem na straconej pozycji.
Roześmiałem się. Chłopak miał całkowitą rację. Męska przyjaźń rządziła się swoimi prawami, toteż byłem pewny, że w pewnym stopniu Peter żartuje. Kumple zawsze byli najważniejsi, ale kiedy w grę wchodziła miłość czy pożądanie, stawali z boku czekając aż przyjaciel „zaliczy” zanim znowu staną się nierozerwalną paczką.
- Też bym się roześmiał, gdyby to tak cholernie nie bolało.
- Podobno cierpienie uświęca, więc jesteś na dobrej drodze do wiecznej sławy.
- Obejdę się bez tego zaszczytu. Mam nadzieję.

środa, 6 lipca 2016

Kartka z pamiętnika 10th B-Day Special - Marcel Camus

OK, konkurs rozpocznie się w niedzielę xP Przyznaję się bez bicia, że muszę pomyśleć nad zasadami ;) 

tumblr_nypd1iO1oY1ukldhlo2_r1_500

Czułem, jak moje ciało w końcu się odpręża, mięśnie opuszcza napięcie, serce zaczyna bić miarowo, lekko. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo denerwowałem się powrotem do domu z dzieckiem. Wiedziałem wprawdzie, że Fillip przyjmie malca pod swoje skrzydła, zatroszczy się o niego, pokocha go, a jednak wszystko we mnie krzyczało, że nie powinienem podejmować takich decyzji samodzielnie. Jaką miałem pewność, że mój mąż jest gotowy na drugie dziecko? Że poradzi sobie z dwójką małych rozrabiaków, kiedy ja będę spędzał całe dnie w pracy?
Doskonale rozumiałem jego zaskoczenie, kiedy nagle pojawiłem się w progu z obcym dzieckiem na rękach. Sam nie wiedziałbym jak zareagować i co powiedzieć w takiej sytuacji. W końcu, kiedy Reijel oświadczył, że to ja i Fillip powinniśmy zająć się maluchem, zakrztusiłem się własną śliną, jąkałem się, zapomniałem o oddychaniu. A przecież poznając historię tej jakże młodej, nieszczęsnej, przerażonej duszyczki, nie potrafiłem oderwać oczu od tego małego, tulącego się do jednej z moich kuzynek ciałka. Jak więc musiał czuć się mój Anioł, kiedy niespodziewanie do naszego Raju zakradł się ktoś, kogo zupełnie się nie spodziewaliśmy?
- Przy ścianie czy przy oknie? Jak myślisz, gdzie powinniśmy postawić łóżeczko? - Fillip wyrwał mnie z zamyślenia lewitując wspomniany mebel z jednej na drugą stronę naszej sypialni.
- Ale dlaczego nie może spać u mnie?! - dąsał się Nathaniel, który trzymał na rękach Florina. Uparł się, że to on będzie nosił malca i nie było sposobu, aby go od tego pomysłu odwieść, więc pozwoliliśmy mu na to. Maluch nie płakał i był wyraźnie zainteresowany obecnością innego dziecka, więc wbrew pozorom było to rozsądne rozwiązanie.
- Kochanie, już ci to wyjaśniałem. - Fillip opuścił łóżeczko przy oknie i uklęknął przed synem. - Florin jest jeszcze malutki. Został sam na świecie i może mieć w nocy koszmary. - Anioł starał się dobierać słowa tak, aby wyjaśnić chłopcu sytuację, ale nie zdradzać całej prawdy.
- Ma nas!
- Tak, teraz ma nas, ale jeszcze nas nie zna, nie przyzwyczaił się ani do nas, ani do naszego domu.
Nathaniel zamyślił się, a jego mina zdradzała pełną koncentrację.
- Zaraz wrócę. - powiedział poważnie do Florina i wręczył go Fillipowi. Mój zaskoczony mąż wziął od niego malucha i patrzyliśmy jak Nath wychodzi z sypialni nie zaszczyciwszy nas nawet spojrzeniem.
- Co on kombinuje? - zapytałem nie oczekując jednak odpowiedzi. - Chyba się nie obraził?
- On nigdy się na nas nie obraża.
- Cóż, wtedy przynajmniej wiedziałbym czego się spodziewać. - przyznałem.
Po kilku minutach Nathaniel wrócił do nas ciągnąc za sobą swój ulubiony koc i poduszkę. Rozłożył wszystko na podłodze koło łóżka Florina i wyciągnął rączki po braciszka.
- I zagadka rozwiązana. - westchnął Fillip przekazując chłopcu malucha. - Rozumiem, że nie ma sensu z tobą o tym dyskutować? - wskazał prowizoryczne posłanie, na co Nath pokręcił zdecydowanie główką.
- Nauczę go latać na miotle! - oświadczył nagle Nathaniel, a jego oczy rozbłysły zadowoleniem.
- Nie ma mowy! - powiedziałem chyba trochę zbyt ostro, ponieważ syn spojrzał na mnie dotknięty. - Latałeś, od kiedy nauczyłeś się samodzielnie siedzieć, ponieważ cię tego uczyłem. - próbowałem wyjaśnić mu swoją reakcję. - Oswajałem cię z miotłą. Florin pewnie nawet nie widział jeszcze miotły na oczy, nie mówiąc już o lataniu. Pozwól mu podrosnąć trochę i wtedy zaczniemy go uczyć obaj, dobrze? - Nath nie wyglądał na przekonanego, więc postanowiłem rozegrać to trochę inaczej. - Jest sam jeden na świecie, otoczony obcymi ludźmi, miejscami, których nie zna, wszystko jest dla niego nowe i jeśli jeszcze dodatkowo ty zaczniesz go męczyć czymś, czego nigdy wcześniej nie robił, to może być za dużo dla dwulatka. Popatrz na niego, jest maleńki. Daj mu czas, dobrze? Zresztą, jutro pewnie zjawią się tutaj twoi wujkowie, Oliver i Fabien, a pojutrze dziadkowie. - spojrzałem na Fillipa, który wzruszył ramionami. Nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył, ponieważ wiedział, że przed jego rodzicami nic się nie ukryje. Zresztą, podejrzewałem, że Reijel z rozkoszą doniesie im o wszystkim ustami Olivera. Utrzymywanie bliskich kontaktów z rodziną potrafiło być bardzo męczące, ale miało w sobie także coś magicznego. - Codziennie w jego życiu będą pojawiać się nowe osoby, a tych, które znał do tej pory nie będzie nigdzie. - Nath posmutniał i pokiwał głową.
- Pożyczę mu misia, on go obroni przed koszmarami.
- I zmieści się w łóżeczku, do którego ty nie wejdziesz. Już o tym myślałeś, zgadłem? - Fillip uśmiechnął się czule głaszcząc naszego syna po głowie.
- Tak trochę. - przyznał się chłopiec i uśmiechnął szeroko do Florina. - Poznasz moich wujków. Są super i dają dużo prezentów. Dziadek i babcia też, chociaż babcia za dużo przytula. - zmarszczył nos. - Lubię przytulanie, ale babcia przytula tak inaczej...
Uniosłem brew patrząc na Nathaniela, który najwyraźniej próbował ostrzec nierozumiejącego nic z jego słów Florina. Malec wpatrywał się w niego zaciekawiony brzmieniem nieznanego mu języka, jako że nasz Nath wyrobił sobie nawyk używania dwóch języków jednocześnie. Potrafił przeplatać angielskie i francuskie słowa tworząc sensowne, chociaż nie dla każdego zrozumiałe zdania.
- Babcia przytula jakby chciała mnie zmiażdżyć. - podsumował.
- Nie strasz braciszka babcią. Nie jest taka zła. - Fillip roześmiał się na takie podsumowanie swojej matki. - No dobrze, ktoś tu chyba musi iść spać. Mogę? - zapytał wyciągając ramiona po naszą nową pociechę. Głowa Florina zaczęła mu wyraźnie ciążyć i opadała w dół, kiedy zaczął przysypiać. Musiał być zmęczony wszystkimi atrakcjami tego dnia, zarówno tymi dobrymi, jak i tymi złymi.
Nathaniel był zawiedziony, więc wyjaśniłem mu, że małe dzieci potrzebują dużo snu, a w szczególności w sytuacji, w jakiej znalazł się nasz dwulatek. Chłopiec zdawał się to rozumieć, ale nie chciał opuścić świeżo upieczonego brata. Położyliśmy więc chłopców na naszym łóżku i zaszyliśmy się w salonie aby móc na spokojnie porozmawiać.
Prawdę mówiąc, niewiele jednak z tego wyszło. Wystarczyło, że usiedliśmy obok siebie, spojrzeliśmy sobie w oczy, a po chwili całowaliśmy się spragnieni wzajemnej bliskości. Moje dłonie błądziły po jego ciele, podczas gdy jego delikatnie masowały mój kark zdecydowanymi, ale pieszczotliwymi ruchami. Wyszeptałem imię Fillipa w jego słodkie usta, naznaczyłem muśnięciami warg linię jego szczęki oraz szyję.
- Znowu nie będzie nam łatwo znaleźć chwilę dla siebie. - zamruczałem w jego ucho lekko je przygryzając. - Może nawet będzie jeszcze trudniej.
- Damy sobie jakoś radę. Nath nawet nie będzie wiedział, że nam w tym pomaga, opiekując się Florinem, a mam wrażenie, że traktuje obowiązki starszego brata bardzo poważnie, więc nie będzie chciał nawet na chwilę spuścić go z oka.
- To pewnie ten wiek, kiedy chłopcy chcą zostać rycerzami, walczyć ze smokami, ratować ludzi. Nawet nie wiedziałem, a przyniosłem mu księżniczkę, która będzie pępkiem jego świata. Przynajmniej póki sama nie wyrazi niezadowolenia z takiej roli, a to nie nastąpi szybko.
- Ani się obejrzymy, a chłopcy będą dorośli. - Fillip usiadł okrakiem na moich udach i pocałował mnie lekko, z niemal wyzywającą subtelnością i uroczym uśmiechem.
Położyłem dłonie na jego pośladkach i ścisnąłem je. Nasz usta znowu połączyły się w pocałunku. Powolnym, delikatnym, pełnym uczucia. Nigdzie się nam nie spieszyło, a i tak nie mogliśmy pozwolić sobie na nic więcej, ponieważ Nath mógł zjawić się w salonie w każdej chwili, tak jak w każdym momencie mógł obudzić się nasz mały Flo.
Mimo wszystko położyłem się na sofie z Fillipem siedzącym mi na biodrach i uśmiechnąłem gładząc jego gładko ogolony policzek. Zastanawiałem się jak można być tak słodkim, kiedy wyglądem przypominało się niemożliwie przystojnego pirata. Musiałem przyznać, że Fillip skradł mi serce i codziennie żeglował po wodach mojej miłości, ale i tak nie mogłem wyjść z podziwu nad tym, jak dalece jego wygląd mógł zmylić innych. Nikt, kto widział Fillipa nie znając go bliżej nie powiedziałby, że jest chodzącym uczuciem, miłością, łagodnością. Z drugiej jednak strony, znając jego delikatność ciężko było uwierzyć, że drzemie w nim zazdrosna bestia, gotowa bronić mnie przed całym światem, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
Zastanawiałem się, czy nasi synowie również tacy będą, czy mimowolnie nauczą się od niego miłości i subtelnej, wyrafinowanej zaborczości.
- Też powinieneś się przespać. - wyszeptał mi do ucha kładąc się na mojej piersi. - Oczy ci się lepią, nie spałeś w nocy, bo wezwali cię do Zakonu. Powinieneś skorzystać z okazji. Zostanę z tobą, obiecuję.
Uśmiechnąłem się obejmując go ramionami i przyciskając mocniej do swojego ciała.
- Taka zachęta jak najbardziej mi odpowiada, kochanie. - przyznałem odprężony i zadowolony.
- Zawsze do usług, Marcelu. - jego cichy śmiech był tym, co ukołysało mnie do snu.

sobota, 2 lipca 2016

Kartka z pamiętnika 10th B-Day Special - Fillip Camus

10 lat, Kochani! To niesamowite, ale prawdziwe ^^ Moonlight Secret istnieje nieprzerwanie od 10 lat!
Przez ten czas w moim życiu zmieniło się wiele i jednocześnie nie zmieniło się nic.
Jedne studia, rezygnacja z nich, drugie studia, później trzecie, liczne wzloty i upadki, bardziej i mniej groźne choroby, depresja, Polska, Anglia, powrót do Polski.
Przez ten blog, tak jak przez moje życie przetoczyło się tak wiele osób...

Mam nadzieję, że Moonlight Secret doczeka się także piętnastych, a później dwudziestych urodzin ;)
Ale, ale! 10 lat to nie byle jaka okazja! Właśnie dlatego w środę będę miała dla Was konkurs! Do wygrania 1 tom mangi Sekaiichi Hatsukoi. Zainteresowani?

093c57fe6901a3587f0afc14cf53b042

Zamknąłem oczy wsłuchując się w odgłosy domu, którego każdy centymetr znałem już na pamięć, który był moim Rajem od kilku słodkich, pełnych radości lat. Nie potrafiłem już wyobrazić sobie mieszkania w innym miejscu, ani innego języka słyszanego na ulicy każdego dnia. Marcel nauczył mnie miłości do swojej ojczyzny. To dzięki niemu Francja, której początkowo tak się obawiałem, okazała się krajem żywszym i piękniejszym od Anglii. Byłem tu szczęśliwy i wiedziałem, że dwie największe Radości mojego życia czują to samo co ja.
Uśmiechnąłem się słysząc na schodach cichutkie stąpanie drobnych stóp, które zdradziło Nathaniela jeszcze zanim pojawił się w drzwiach kuchni.
- Nie wystraszysz mnie, pluszowy misiu. Słyszałem jak schodzisz na dół. - rzuciłem odwracając głowę w stronę chłopca, który wydął usteczka niezadowolony.
- Zawsze wiesz! To niesprawiedliwe! - nachmurzył się podchodząc i wtulając się w mój bok.
- Kiedyś też się tego nauczysz. - zapewniłem głaszcząc go po ciemnych włoskach i pochyliłem się całując go w czoło. - Trzymaj. - przesunąłem po jego usteczkach kawałkiem papryki, którą właśnie kroiłem. Nath otworzył buźkę i wgryzł się w pasek soczystego, słodkiego warzywa.
Mój mały mężczyzna miał już niemal pięć lat, ale nadal nie lubił rozstawać się ze swoim ulubionym misiem i nie potrafił wytrzymać jednego dnia bez miotły. Był inteligentny i niezwykle sprawny fizycznie, dzięki czemu Marcel już przed rokiem zaczął uczyć go panowania nad magią Upadłego Rodu. Byłem z niego taki dumny.
- Siadaj do stołu, kochanie. Zaraz podam ci śniadanie.
- A gdzie jest tata? - zapytał zadzierając główkę do góry i spoglądając na mnie swoimi ślicznymi, niebieskimi oczkami.
- Wezwali go w pilnej sprawie, ale na pewno wróci tak szybko, jak tylko będzie mógł. Proszę. - podałem mu kubeczek z sokiem owocowym i leciutko popchnąłem w stronę stołu.
Nie chciałem żeby widział jak bardzo niepokoję się o Marcela. W środku nocy otrzymał wiadomość, w której kazano mu zjawić się w Zakonie, jak nazywano dom spotkań Upadłego Rodu. Miałem nadzieję, że to nic poważnego, że nie wysłano go na żadną karkołomną akcję. Unikano tego, od kiedy w naszym życiu pojawił się Nathaniel, jednak zdarzały się dni, kiedy Upadły Ród musiał interweniować i liczył się każdy czarodziej.
Postawiłem przed chłopcem talerz z kanapkami, kiedy zachrzęścił zamek w drzwiach.
- Tata! - jak zawsze w takich sytuacjach, Nath zerwał się z krzesła i wybiegł z kuchni, aby powitać Marcela już w progu. Ten chłopiec nigdy nie miał dosyć pieszczot i towarzystwa mojego oraz Marcela, czym rozpieszczał moje serce nawet o tym nie wiedząc.
Wyszedłem z pomieszczenia zaraz za nim, chcąc mieć pewność, że mój mąż niczego nie potrzebuje, jest cały i zdrowy. Przyznam, że mogłem spodziewać się po jego powrocie wiele, ale nie tego, co zobaczyłem w tamtej chwili. Nawet Nathaniel stał w niewielkim przedpokoju nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w tacie.
Patrzyłem w wielkie, wystraszone brązowe oczka osadzone na delikatnej, słodkie buzi i z trudem przeniosłem spojrzenie na Marcela, który wydawał się czekać na jakiś gest z mojej strony.
- Tato, co to? - okazało się, że to Nath jako pierwszy przerwał ciszę i niepewnie postąpił kilka kroków do przodu. Brązowe spojrzenie przeniosło się ze mnie na niego i odrobinę pojaśniało.
- Nie „co”, kochanie, tylko „kto”. - poprawił chłopca Marcel i wszedł w końcu do domu. Przykucnął i próbował postawić na dywanie trzymanego w ramionach chłopczyka, który mógł mieć nie więcej niż dwa lata. Malec odwrócił się jednak szybko do niego wystraszony i zaczął płakać łapiąc go desperacko za szyję. Mężczyzna wstał głaszcząc malca po ciemnych, kasztanowych włoskach uspokajająco. - Nie bój się, maleńki. Nikt ci nic nie zrobi. - Marcel spojrzał na mnie i podszedł spokojnie bliżej. Zmierzwił przy okazji włosy Nathaniela, kiedy go mijał i stając przede mną pocałował mnie delikatnie, krótko. Stanowczo zbyt krótko.
- A więc kto to, tato? - Nath przypomniał o sobie poprawiając swoje pytanie i zbliżył się do nas. Złapał Marcela za spodnie i stając na palcach próbował podciągnąć się tak, aby lepiej widzieć dziecko, które ukryło buzię w zagłębieniu szyi Marcela.
- Zdejmujesz mi spodnie, misiu! - mój mężczyzna roześmiał się i próbował podciągnąć zsuwający się z jego bioder materiał, więc odsunąłem szybko Nathaniela i poprawiłem jeansy męża. - Twój młodszy braciszek. - Marcel uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością i odpowiedział na pytanie syna. Spojrzenie jego cudownych oczu utkwione było jednak nieprzerwanie we mnie, jakby nadal na coś czekał. - Ma na imię Florin i jest wystraszony, więc postaraj się dać mu czas żeby oswoił się z tobą i tatusiem, dobrze?
- Tak. A czemu się boi? - chłopiec rozpoczął serię pytań.
- Ponieważ was nie zna i jest w nowym miejscu.
- A czemu?
- Chodźmy do salonu i tam odpowiem na twoje pytania, dobrze?
- Usiądziemy w kuchni. Musimy zjeść śniadanie. Wszyscy czworo. - odezwałem się w końcu i ruszyłem w stronę pomieszczenia, które opuściłem chwilę wcześniej. Miałem tyle pytań, że nie potrafiłem sformułować nawet jednego, toteż cieszyłem się, że Nath był małą, ciekawską bestią.
Postawiłem na środku stołu koszyk z pieczywem dla mnie i Marcela, kubki z herbatą i nalałem do starego należącego do Nathaniela kubeczka z dzióbkiem soku dla malca, który zaczął rozglądać się wkoło badając nowe otoczenie. Podałem naczynie Marcelowi, a ten zaproponował sok Florinowi. Siedzący na jego kolanach maluch wziął kubek w obie łapki i przechylił pijąc. Pokroiłem na drobne kawałeczki dwa rogaliki z dżemem i teraz mój mąż karmił nimi dziecko.
- Wezwano mnie do Zakonu właśnie z powodu Florina. - zaczął wyjaśniać, kiedy Nath obserwował z uwagą chłopczyka, jakby miał do czynienia z jakimś bardzo ciekawym okazem zwierzęcia w ZOO. Podejrzewałem jednak, że jednocześnie również słuchał tego, co mówił Marcel. - Nasi ludzie znaleźli go w jednym z domów czarodziejów mieszanej krwi. Nie ma rodziców. - powiedział z naciskiem dając mi do zrozumienia, że zostali zabici. Coraz częściej słyszeliśmy o takich przypadkach, chociaż do tej pory miało to miejsce tylko w Anglii. - Podejrzewamy, że ktoś skopiował modus operandi poprzednich takich przypadków. Zainteresowaliśmy się tym, ponieważ to Reijel wskazał nam ten dom. Na początku nie wiedzieliśmy, co zrobić z malcem, więc przeszukaliśmy cały dom, ale poza danymi jego i jego rodziców, nie natrafiliśmy na żadne informacje o innej rodzinie. Uznaliśmy, że w takiej sytuacji lepiej i bezpieczniej będzie nie szukać dalej i po prostu zająć się dzieckiem.
Skinąłem głową i w końcu uśmiechnąłem się do Marcela.
- Jak to się stało, że powierzyli go nam? - zadałem swoje pierwsze pytanie.
- Reijel. - rzucił krótko Marcel, jakby to wyjaśniało wszystko.
Zmarszczyłem brwi patrząc na męża pytająco. Reijel był znany z tego, że nie lubił dzieci. Nasz Nathaniel był mu solą w oku, kiedy Oliver się nim zajmował, więc nie rozumiałem dlaczego chce abyśmy zajęli się tym malcem.
- Powiedział, że tego chcą Obie Strony. Zarówno Niebo, jak i Piekło przekazały mu wiadomość i życzą sobie, aby maluch trafił do nas.
Popatrzyłem na Florina, który wyciągnął malutką, pulchną jeszcze łapkę w stronę wyciągniętej do niego dłoni Nathaniela. Ich ręce złączyły się ku uciesze naszego syna, który dumny spojrzał najpierw na mnie, a później na Marcela.
- Chyba mnie lubi. - oświadczył radośnie i porwał ze swojego talerza kanapkę urywając jej mały kawałeczek i podając go chłopczykowi, który chętnie dał się mu pokarmić. Najwyraźniej nadal był głodny, mimo że pochłonął już wszystko, co było dla niego przyszykowane.
- Dasz mi kubeczek? - zapytałem po francusku malucha wskazując na trzymane przez niego za plastikowe ucho naczynie. Chłopiec patrzył na mnie niepewnie, ale wyraźnie zachęcony uśmiechem Nathaniela oraz Marcela niezgrabnie podał mi kubek. Nalałem mu więcej soku i oddałem, a on znowu zaatakował usteczkami dzióbek. Nie dziwiłem się, że był głodny i spragniony skoro znaleziono go w środku nocy, a nie było wiadome jak długo był sam.
- Marcelu... - westchnąłem patrząc na mojego ukochanego mężczyznę, który nawet nie ruszył śniadania. Pokręciłem głową i wstając ze swojego miejsca podszedłem do niego. - Widzę, że muszę cię pokarmić skoro sam nie jesz. Nasz Florin ma większy apetyt od ciebie. - upomniałem go biorąc do ręki rogal posmarowany masłem i miodem. Zacząłem karmić Marcela, który uśmiechał się teraz do mnie naprawdę szeroko.
- Będę musiał wyciągnąć z rupieciarni stare łóżko Nathaniela, jego krzesło i pewnie kosz zabawek. - mówił z pełnymi ustami.
- Nie zapomnij o wózku. Trzeba będzie też kupić dla niego jakieś ubrania. - nigdy nie rozumiałem, co podkusiło nas aby trzymać wszystkie te rzeczy, chociaż Nath dawno z nich wyrósł, ale teraz wcale tego nie żałowałem.
W naszym życiu pojawił się kolejny promyk radości i niemal rozpłakałem się patrząc, jak na drobnej, słodkiej buzi małego Florina pojawia się uśmiech. Nathaniel nadal karmił go swoim śniadaniem i mówił do niego opowiadając o swoich wyczynach na miotle, co najwyraźniej spodobało się maluchowi.
- Kocham cię, Fillipie. - Marcel pocałował mnie w kącik ust.
- Wiem o tym, Marcelu. W końcu właśnie przyniosłeś mi niespodziewany, cudowny prezent. - roześmiałem się i pogładziłem go po policzku. - Ja też cię kocham. - zapewniłem i spojrzałem na moje dwa cudowne Skarby.