środa, 18 stycznia 2017

Kartka z pamiętnika CCXCIX - Karel Mares

Leżałem przytulony do boku wciąż śpiącego Thomasa, wodząc delikatnie palcami po jego piersi i zastanawiając się, jak to możliwe, że uskrzydlająca mnie miłość była uznawana za coś odrażającego, chorego i grzesznego. Dlaczego jednym pozwalano kochać, a innym tego zabraniano? Dlaczego niektórzy ludzie potrafili zaakceptować związek homoseksualny, ale brzydzili się romantyczną miłością między rodzeństwem, jakby to czyniło kogoś trędowatym? Co złego było w miłości mojej i Thomasa?! Kiedy myślałem o tym ostatnim razem, rozbawił mnie fakt, że ludzie opierający swoją wiarę na Biblii potrafili mieszać incest z błotem. W ich Świętych Księgach związki seksualne między osobami blisko ze sobą spokrewnionymi były normalne, sam nawet czytałem fragment, w którym córki upiły ojca żeby spłodzić dzieci! A jednak ktoś powiedział im, że wtedy to było dobre i przyjazne ich Bogu, ponieważ więzy krwi nie były w tamtych czasach tak silne jak teraz. A więc, zapominając o kwestii płci, tysiące lat temu mój związek byłby uznawany za dobry, ale w dzisiejszych czasach był odrażający? Czy to miało jakikolwiek sens?!
- Mmm, dlaczego nie śpisz? - Thomas spojrzał na mnie spod przymrużonych snem powiek i mrugał zaciekle uznając, że to pomoże mu się dobudzić.
- Myślałem. - uśmiechnąłem się zaczepnie siadając na łóżku. - W przeciwieństwie do ciebie, ja potrafię myśleć, mój drogi.
- Ha, ha, ha! - prychnął urażony. - O czym myślałeś? - on również podniósł się do siadu i przeczesał dłońmi włosy, odgarniając je do tyłu.
- O nas. Czy to nie oczywiste? - pogładziłem dłonią jego szorstki od zarostu policzek i dałem mu lekkiego buziaka. - Mama jest coraz bardziej zaciekła, kiedy tematem są dziewczyny, więc musimy zadziałać tak, żeby dała nam spokój na naprawdę długo.
- Ale jak? Masz jakiś pomysł? Taki, który naprawdę zadziała? - Thomas pocierał policzkiem o moja dłoń, jak łaszący się kociak.
- Tak się składa, że mam. Powiem jej, że jestem impotentem i próbuję to wyleczyć, ale właśnie dlatego rozstałem się z dziewczyną. Ty wiesz o wszystkim i dlatego postanowiłeś, że dopóki nie będę zdrowy, nie będziesz miał żadnej partnerki. W końcu jesteśmy bliźniakami, więc nie zdziwi jej, że starasz się pomóc mi jak tylko możesz i nie chcesz żebym czuł się źle przez to, co mi dolega.
Patrzyliśmy na siebie z Thomasem przez dłuższy czas. Ja czekałem na jego reakcję, on zaś najwyraźniej ważył w myślach moje słowa. Byłem mężczyzną, dumnym samcem. Dla kogoś takiego jak ja przyznanie się do impotencji, nawet jeśli zmyślonej, było koszmarem, jakąś przegraną, poniżeniem. I dlatego to właśnie ja musiałem to zrobić, to ja musiałem odgrywać przed matką upodlającą rolę drapieżnika w cyrku.
- Karel...
- Thomas, to muszę być ja, wiesz o tym. Z nas dwóch to ja jestem bardziej skłonny do wyznania tego matce. Ty nigdy byś się do tego przed nią nie przyznał. A już na pewno nie przed ojcem, jeśli to do niego dojdzie. Zachowywałbyś się jak zraniony tygrys. Nie mamy wyjścia. Nie chcę żeby mama była bardziej podejrzliwa niż już jest, nie chcę żeby węszyła, umawiała nas z przypadkowymi dziewczynami, rozmawiała o nas ze wszystkimi przyjaciółkami. To konieczne.
- Kiedy? - zapytał krótko.
- Kiedy tylko nadarzy się okazja. Może nawet dzisiaj, jeśli nas odwiedzi, a zapowiadała, że będzie w okolicy, i podejmie temat. Tylko pamiętaj, że masz mi przekonująco współczuć i być po mojej stronie, ale nie przesadzać.
- Ja nigdy nie przesadzam. - mój brat uśmiechnął się zadowolony, jakby właśnie rzucił świetnym dowcipem.
- Lepiej wstawaj, głupku. To że obaj mamy dziś wolne nie znaczy, że możemy się wylegiwać w łóżku ile dusza zapragnie.
- Nmm, ty to wiesz jak zepsuć człowiekowi dzień! - Thomas ziewnął przeciągając się i niechętnie zsunął z łóżka. Nagi powlókł się do łazienki, co znaczyło, że dzisiaj to mi przypada w udziale zrobienie śniadania.
Wprawdzie lodówka była niemal pusta, ale nie miałem nic przeciwko. Poza tym udało mi się coś zdziałać, więc nie mogłem jakoś szczególnie na to narzekać. Tym bardziej, że Thomas pojawił się w kuchni z szerokim, radosnym uśmiechem, którym potrafił okazywać wdzięczność lepiej niż ktokolwiek inny. Cóż, może i czasami zachowywał się jak jakiś niewychowany barbarzyńca, ale w gruncie rzeczy był uroczy i kochający, więc nie mogłem narzekać. Zresztą był moim bratem bliźniakiem, więc musiał różnić się ode mnie pod wieloma względami żebyśmy mogli się dopełniać.
Skubiąc śniadanie, patrzyłem jak Thomas objada się swoim i znowu nie mogłem uwierzyć, że ta sielanka wspólnego życia musi być przez nas ukrywana, ponieważ inni nie potrafiliby jej zaakceptować. Równie dobrze mogliby szczerze powiedzieć, że nie pozwalają mi być szczęśliwym, ponieważ im się to nie podoba, jakby moje uczucia były przedmiotem, podobnie jak ja sam.
„Ten wazon nie pasuje do tych kwiatów, wyrzućcie go lub znajdźcie inny!”, „Ta sukienka nie pasuje do tej bluzki, musisz się przebrać!”.
- Wypij sok. - upomniałem brata, który zmarszczył brwi z niezadowoleniem, ale sięgnął po szklankę. Nie lubił pomarańczy, a ja zmuszałem go do picia soku z nich przynajmniej dwa razy w tygodniu. Był zdrowy, więc Thomas musiał się z tym pogodzić. Stoczyliśmy ze sobą wiele walk w tej sprawie, zanim chłopak uznał swoją przegraną i zaczął spełniać moje polecenie.
- Poskarżę się mamie! - prychnął pokazując mi język, kiedy opróżnił szklankę odstawiając ją na stół.
- Proszę bardzo. Sam się przekonasz, że mnie poprze i jeszcze każe ci pić sok pomarańczowy codziennie.
- Koniec tematu! Byłem grzeczny i chcę za to buziaka! - uderzył w ton rozkapryszonego dziecka. Wstał od stołu i usiadł w rozkroku na moich kolanach, stykając z sobą nasze czoła.
Gdyby tylko w jego pracy wiedzieli, że ten poważny, dumny młody mężczyzna, który z łatwością zdołałby podbić serce każdej kobiety w rzeczywistości jest tylko przerośniętym dzieciakiem...
- Oh, wiem doskonale, co planujesz i nie uda ci się to. Dzisiaj obaj mamy wolne, więc możemy w końcu porządnie wysprzątać. Nie patrz tak na mnie, obaj tutaj mieszkamy i obaj mamy ten obowiązek. Tym bardziej, jeśli spełnią się nasze przypuszczenia i odwiedzi nas mama. Lepiej żeby nie miała się o co czepiać i była w stosunkowo dobrym humorze. Wtedy będzie mi bardziej współczuć impotencji i może nawet zacznie się obwiniać, że ją u mnie wywołała ciągłym nagabywaniem o dziewczyny. Wywieranie presji, stres wywołany obowiązkiem płodzenia dziedzica i inne takie głupoty, które tylko kochającej kobiecie mogą przyjść do głowy.
Mój brat westchnął ciężko i zszedł ze mnie rzucając mi ostatnie smętne, proszące spojrzenia. Pokręciłem głową dając mu tym do zrozumienia, że nieważne jak by się nie starał, najpierw musimy zająć się obowiązkami. Obaj poszliśmy więc do łazienki. On umyć się i uczesać, ja żeby wziąć szybki prysznic. Gdyby nie fakt, że wyraziłem się jasno, co do pieszczot, mój brat nie dołączył do mnie pod strugami ciepłej wody. Niemniej jednak siedział w łazience i czekał na mnie. Podał mi ręcznik i zaoferował pomoc w wycieraniu się, którą odrzuciłem jednym wymownym spojrzeniem. W czasie kiedy ja okupowałem umywalkę, on przygotował wszystko, co miało być nam potrzebne do generalnego sprzątania.
Okazało się, że mama nas zaskoczyła. Pojawiła się, kiedy byliśmy zajęci pozbywaniem się kurzu z samej góry mebli, a więc w miejscu, które zazwyczaj omijaliśmy. Nawet magiczne sprzątanie bywa uciążliwe, więc nikomu nie chce się rzucać zbyt często dodatkowych zaklęć. Raz na miesiąc wystarczy! W końcu to mieszkanie dwóch kawalerów, nie może w nim być zbyt czysto! Nie wypada.
Po stanowczo zbyt długiej, milczącej wymienia spojrzeń, mama w końcu postanowiła się odezwać.
- Gdybyście byli tacy chętni do sprzątania mieszkając jeszcze ze mną... - mruknęła.
- Tak, my również cieszymy się z tego spotkania. - mruknąłem. Na więcej nie miałem sił, ponieważ mama złapała mnie w ciasne kleszcze swoich objęć i zaczęła obcałowywać jak małe dziecko. Thomas przyglądał się temu z niechęcią, ponieważ wiedział, że będzie następny.
- Herbaty? - zaproponował krzywiąc się, kiedy całowała go w oba policzki kilkukrotnie. - Proponuję z arszeniczkiem.
- Nie bądź wredny! - skarciła go uderzając lekko w głowę. - Ale tak, poproszę herbatę. Z mleczkiem.
Wziąłem głęboki oddech żeby uspokoić bijące szybko serce.
- A więc opowiadaj, co słychać w domu, mamo! - zacząłem rozmowę, która na pewno skończy się dla mnie bardzo niemiłym wyznaniem.

środa, 11 stycznia 2017

Kartka z pamiętnika CCXCVIII - Andrew Sheva

Spojrzałem na siebie w łazienkowym lustrze i rzuciłem do swojego odbicia wiązankę przekleństw. Nie podobało mi się to, co widziałem. Wyglądałem jak dzieciak! Jakbym przez przeszło sześć lat nauki wcale się nie zmieniał. Wprawdzie moje oczy były teraz trochę węższe, ale nadal wyglądałem jak niepoważny dzieciak.
Wziąłem głęboki, ciężki oddech i zacząłem wyplatać ze swoich stanowczo zbyt długich włosów koraliki, które były niemal moją cechą charakterystyczną od wielu, wielu lat. Nie chciałem się ich pozbywać, więc wróciłem do pokoju po rzemień, który kiedyś znalazłem na jednym z korytarzy i który wziąłem licząc na to, że może mi się kiedyś przydać. Widać miałem rację, ponieważ właśnie nadszedł jego czas.
Znowu zaszyłem się w łazience i przyjrzałem się krytycznie moim blond włosom. Sięgały trochę za ramiona i zazwyczaj odgarniałem je do tyłu, ujarzmiając cienką opaską. Cóż, nadszedł czas by się z nimi pożegnać. Nie byłem fryzjerem, ale wyjąłem nożyczki z szafki przy umywalce i po prostu zacząłem ciąć. Uznałem, że później znajdę jakąś koleżankę, która potrafiłaby doprowadzić je do stanu użyteczności, a na razie chciałem się ich tylko pozbyć.
- Cholera!
Mogłem najpierw znaleźć kogoś, kto doprowadzi moje włosy do porządku, a dopiero później wejść w stan buntu.
Usłyszałem odgłos zamykanych drzwi i westchnąłem z ulgą.
- Cyrille, pozwól tu na chwilę! - krzyknąłem do rudzielca. Wiedziałem, że to on. Aaron od pewnego czasu ciągle gdzieś znikał, więc nie łudziłem się, że to on. Ostatnio pytałem nawet przyjaciela, czy nie gniewa się na mnie przypadkiem o to, że nie mogłem pomóc jego znajomemu, ale zapewniał, że to ma mi tego za złe. Wierzyłem mu, ponieważ należał do tych nielicznych, cudownych osób, które potrafiły zdobyć się na szczerość w każdej sytuacji.
- Co jest? Umówiłem się z... - chłopak pojawił się w łazience i wytrzeszczył na mnie oczy. Dobrze, że szkła okularów nie popękały mu na mój widok. - Merlinie... Sheva, co ty...
- Wyświadcz przysługę potrzebującemu! Skocz do Skrzatów Domowych i załatw mi takiego, który potrafi obcinać włosy. - chrzanić koleżanki, szybciej znajdę Skrzata. - Stary, gdybyś mógł to załatwić już, teraz, zaraz, byłbym wdzięczny.
- Yy... - Cyrille stał i wpatrywał się we mnie z uchylonymi ustami.
- Cholera, Cyrille!
- A, tak, tak! - z trudem oderwał ode mnie spojrzenie i wybiegł z łazienki.
Doskonale wiedziałem, że wyglądam dziwacznie. Każde pasmo włosów miało inną długość, nie wspominając już o tym, że były porozrzucane po mojej głowie tak przypadkowo, że wyglądałem jak niezwykle krzywo przystrzyżony trawnik.
Zachciało mi się dorosłości! A wszystko dlatego, że u boku Fabiena nie prezentowałem się wystarczająco poważnie, aby móc oficjalnie uchodzić za jego chłopaka. Chciałem żeby nie musiał się mnie wstydzić, żeby Upadły Ród potraktował mnie poważnie. Fabien zajmował najwyższe stanowisko w hierarchii Rodu, a fakt, że u swojego boku miał jakiegoś małoletniego dzieciaka na pewno czynił z niego obiekt drwin. W tym roku kończyłem szkołę, więc postanowiłem coś z tym zrobić, coś w sobie zmienić, udoskonalić.
Obok mnie pojawił się stary, niezbyt atrakcyjny Skrzat Domowy, kłaniając mi się w pół. Machnąłem ręką na jego uprzejmości i od razu przeszedłem do rzeczy, wyjaśniając, że chcę aby zrobił coś sensownego z byle czego, które miałem właśnie na głowie. Nastąpiła kolejna fala uprzejmości i w końcu Skrzat zabrał się do pracy nad moją fryzurą.
Kiedy było po wszystkim, byłem naprawdę usatysfakcjonowany. Wprawdzie niewiele więcej mogłem ze sobą zrobić, ale i tak nie było źle. Na pewno wyglądałem lepiej, niż wtedy, kiedy sam obciąłem sobie włosy, więc wyraziłem swoją wdzięczność długim potokiem podziękowań skierowanym do speszonego tym Skrzata Domowego. Biedak chyba się trochę wystraszył, ponieważ bardzo szybko zwiał.
- Wyglądam jak mój ojciec. - stwierdziłem przyglądając się swojemu odbiciu, które wydawało się tak bardzo różne od poprzedniego, a przecież jedyne co się zmieniło to moje włosy. Swoje cenne, nawleczone na rzemyk koraliki zawiązałem na szyi. Kiedyś na pewno się ich pozbędę, ale teraz nie byłem jeszcze na to gotowy.
- Nie zaprzeczę.
Aż podskoczyłem wystraszony. Nie zauważyłem nawet, kiedy Cyrille wrócił do pokoju i teraz przyglądał mi się z drzwi łazienki.
- Dobra, teraz muszę przejrzeć swoją garderobę!
- A co ty właściwie kombinujesz? - rudzielec poprawił okulary, które zsunęły mu się z nosa, kiedy uniósł wysoko brwi. Uroki ożywionej mimiki, jak zwykł mawiać.
- Poważnieję. - odpowiedziałem na jego pytanie i minąłem go w drzwiach. - Niech pomyślę... Koszulki z czaszkami i fantastyką nadają się po domu lub na wyjścia z kumplami, ale odpadają na randki. Koszule? Hm, czy powinienem zainwestować w nudne, jednokolorowe koszule? I swetry zamiast bluz? Nudne jednokolorowe swetry?
- Po szkole planujesz grać profesjonalnie w quidditcha, więc i tak będziesz musiał zrezygnować z nadruków na dłuższą metę.
- Ale będę też grał w kapeli, więc wtedy nadruki będą mile widziane. Dobra, nadruki zostaną w domu i na koncerty. Zainwestuję w jakąś sensowną kurtkę, żebym nie czuł się nagi w zwykłym podkoszulku.
- Nie rozumiem tylko dlaczego nagle tak cię wzięło na zmiany. - rudzielec przyjrzał mi się uważnie. - Masz nowego faceta?
- Oszalałeś?! W życiu! - prychnąłem oburzony. - Ale pomyśl tylko. W tym roku kończymy szkołę i zaczynamy niemal dorosłe życie. Musimy coś sobą reprezentować, nie? Zresztą, pasuję do mojego chłopaka jak pięść do oka, więc muszę nad tym popracować.
- Więc to o to chodzi! Na co ci były te podchody? Mogłeś mówić od razu, że chodzi o niego. Przez chwilę obawiałem się, że naprawdę zacząłeś myśleć na poważnie o przyszłości!
Obaj zaczęliśmy się śmiać. Tak, to naprawdę byłoby przerażające.
- Myślę na poważnie tylko o jednym aspekcie mojej przyszłości i jest nią Fabien.
- Najwyraźniej. Cóż, przykro mi, ale jestem zmuszony cię zostawić samego. Mam randkę. - Cyrille przechwalał się chyba nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że to robi.
Nie mogłem go za to winić. Przez długi czas nie miał nikogo, a teraz dziewczyny nagle zaczęły go zauważać, jakby na złość Aaronowi.
- Wróciłem i jestem jak nowo narodzony! - O wilku mowa, a wilk tuż. - Co do cholery?
- Też się cieszę, że cię widzę. - wyszczerzyłem się do przyjaciela, który spoglądał to na mnie, to na Cyrilla, który zadowolony z wrażenia, jakie zrobiłem na Aaronie zmieniał koszulę na bardziej „wyjściową”. W końcu miał randkę i powinien już na nią uciekać.
- Widzimy się wieczorem, na razie! - rudzielec wybiegł w radosnych podskokach z pokoju, a ja i Aaron zostaliśmy w nim sami.
- Zmieniam image. Resztę możesz sobie dośpiewać. - rzuciłem podchodząc do jego szafy i grzebiąc w jego rzeczach w poszukiwaniu czegoś, co pasowałoby do nowego mnie. Na razie chciałem tylko sprawdzić, jak nowy styl będzie komponował się ze mną, ale do tego naprawdę potrzebowałem konkretnych ubrań.
Rzuciłem na łóżko czarne, wycierane jeansy, szarą koszulkę i skórzaną kurtkę. Rozebrałem się ja do rosołu i zacząłem wbijać się w dosyć obcisłe ubrania przyjaciela, który na moje szczęście był mojej postury i mojego wzrostu.
Doszedł mnie słodki zapach migdałów. Powęszyłem w powietrzu prostując się i wciągając spodnie na tyłek.
- Kąpałeś się? - zapytałem kumpla, który wzruszył ramionami.
- Touché! Tak, kąpałem się, ponieważ leczę złamane przez Cyrilla serduszko w jedyny znany nam sposób. Dobra, jest jeszcze alkohol, ale skoro są przyjemniejsze metody to nie ma sensu marnować się na picie i późniejsze obejmowanie klozetu.
Uniosłem pytająco brwi, ale szybko postanowiłem porzucić temat. Wątpiłem żeby Aaron chciał zdradzić mi wszystko, w końcu jak do tej pory tego nie zrobił i dopiero teraz zdradził, że się z kimś spotyka. Wbrew temu, co sam uważał, wiele dziewczyn oddałoby wiele za to żeby zwrócił na nie uwagę, więc nie wątpiłem, że postanowił jedną z nich wykorzystać dla własnych potrzeb. Mój przyjaciel był chodzącą łagodnością i słodyczą w twardej skorupie. Bliskie mu osoby wiedziały jaki jest naprawdę, ale reszta świata nie miała już tej przyjemności, a on potrafił doskonale wcielać się w swoją rolę mrocznego twardziela.
Wzruszyłem ramionami i wróciłem do swoich zmartwień.
- Jak wyglądam? - zapytałem prezentując się jedynej osobie, która potrafiła na to pytanie szczerze odpowiedzieć.
- Hmmm...

Andrew Sheva kolor

niedziela, 8 stycznia 2017

Kartka z pamiętnika CCXCVII - James Potter

Jak to możliwe, że potrafiłem pakować się w kłopoty nawet ich nie szukając? Czasami naprawdę miałem wrażenie, że to one szukają mnie. W szczególności, kiedy zaczepiały mnie podejrzane typki składające niemoralne propozycje, a w zamian za zrobienie mi dobrze oczekując, że przyłączę się do jakiejś szemranej organizacji. Dlaczego ja?! Czy oni zrzeszali największych zboczeńców w szkole i dlatego padło właśnie na mnie?
Prawdę mówiąc, łudziłem się, że Śmierciożercy, czy jak im tam było, dali sobie ze mną spokój. Kiedy jednak spotkałem się na podejrzanie pustym korytarzu z... Bastianem, tak mu chyba było, nie miałem już więcej żadnych złudzeń. Nadal byłem gorącym towarem na czarnym rynku zła.
- Niech zgadnę, to nie jest przypadkowe spotkanie? - rzuciłem do chłopaka siląc się na słaby żart.
- Na świecie nie ma nic przypadkowego. Jest tylko przeznaczenie.
- Błagam, tylko bez takich mi tu. Moja dziewczyna jest na mnie wściekła o byle pierdołę, więc nie mam ochoty wysłuchiwać głupich morałów na temat przeznaczenia! Zaraz mi powiesz, że tak miało być, ponieważ jestem wyposzczony i teraz możesz mi obciągnąć bez poczucia winy z mojej strony.
- Hę? - chłopak spojrzał na mnie w ten szczególny sposób, który zawsze mi uzmysławia, że jestem ekscentryczny, nawet jak na standardy tej szkoły.
- A więc dzisiaj planujesz mnie męczyć bez kuszenia cudami na kiju?
- Nie skomentuję tego, chociaż mam dziwne wrażenie, że właśnie rzuciłeś sprośnym dowcipem, którego nie chcę analizować.
- No, może trochę. - wzruszyłem ramionami próbując się nie uśmiechnąć, jak miałem to w zwyczaju w takich sytuacjach.
- Nie będę cię niczym zachęcał, swoją szansę już straciłeś. Chciałem ci tylko dać znać, że odwiedzą cię trzy duchy.
- A ty co, w Dickensa się bawisz? - tym razem to ja patrzyłem dziwnie na niego.
- Dobra, przyznaję, robię sobie z ciebie jaja. - Bastian westchnął ciężko, jakby sam już nie wiedział, co ma ze mną zrobić. Chyba moglibyśmy się zaprzyjaźnić, gdyby nie był tym złym. - Mój Pan postanowił przekonać cię do przyłączenia się do nas w inny sposób. Nie chciałeś po dobroci, więc teraz spróbuje ci uświadomić, że popełniłeś błąd. W tym tygodniu będziesz miał trzy dobre sny i trzy koszmary. Co w nich zobaczysz, nie wiem, ale przygotuj się na to, że nie będzie różowo.
Czy to w ogóle możliwe żeby ktoś sterował moimi snami? Może koleś po prostu chciał wywrzeć na mnie presję? Zastraszyć mnie i w ten sposób sprawić, że rzeczywiście będą śniły mi się dziwne rzeczy? Przecież to niemożliwe, żeby przewidzieć, co takiego mi się przyśni, a wywołanie snów znaczyłoby, że ktoś będzie babrał w mojej psychice.
Zupełnie nie wiedziałem, czy powinienem traktować tego chłopaka serio.
Wpatrywałem się w niego, a on wpatrywał się we mnie. Obaj milczeliśmy i teraz zapewne moje serce powinno szybciej zabić, a może nawet powinienem się na niego rzucić i zacząć go całować, ale nie. Moje serce biło jak zawsze, a w moich spodniach zupełnie nic się nie działo. To nie mój typ faceta.
Parsknąłem śmiechem w niekontrolowanym odruchu. Merlinie, dwóch kolesi wpatruje się w siebie jak na jakimś słabym romansie.
- Co cię tak bawi?! - Bastian wydawał się oburzony moim wybuchem, ale ja zwyczajnie nie potrafiłem przestać.
Jeśli ktoś chciał grzebać w mojej poronionej głowie to powodzenia. Oby tylko nie skończył w Świętym Mungu, kiedy w końcu wydostanie się ze świata mojej podświadomości. Byłem znany z tego, że byłem debilem. Może nie powinienem czuć z tego powodu dumy, ale jednak tak właśnie było. Czy jakiś samozwańczy Pan Mroku, czy kim on tam w ogóle był, miał szansę z kimś takim jak ja? Wątpiłem w to szczerze.
- Trzy sny dobre i trzy złe. - wydyszałem, kiedy byłem już w stanie cokolwiek powiedzieć. - Niech i tak będzie. Ale muszę cię ostrzec, ze mną nie jest łatwo pogrywać. Łatwiej mnie poderwać, niż się ze mną dogadać i zdecydowanie łatwiej się zakochuję, niż daję się zastraszyć. Twój Pan tego nie wie? Więc może powinieneś mu szepnąć słówko na ten temat.
- Uważaj sobie, Potter! - chłopak spojrzał na mnie groźnie – Jest nas więcej niż może ci się wydawać i jesteśmy już wszędzie. Nigdy nie wiesz kto wbije ci nóż w plecy, więc lepiej miej się na baczności. Myślisz, że to zabawa? Mylisz się!
Odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę, z której przyszedł.
Mimowolnie znowu zacząłem się głupio i niekontrolowanie śmiać. To nie było zabawne, ale jednak cała ta sytuacja miała w sobie tyle pompatyczności, że nie mogłem nad sobą zapanować. Pojawia się nagle przede mną na pustym korytarzu, straszy mnie jakimś typem spod ciemnej gwiazdy, a później wyrzuca mi w twarz groźby, ostrzeżenia i inne takie zaraz przed odejściem? To naprawdę wydawało się sceną z podrzędnej książki dla nastolatek, takiej, która spodobałaby się Lily. Zabawne, ale to co w książkach mogłoby wiać grozą, w życiu codziennym wydawało się być zwykłym obrażaniem się na drugą osobę. Krzyk, foch i uciekamy ze łzami w oczach – jak przystało na kilkulatków.
Co za głupota! I pomyśleć, że prawie uwierzyłem w tę bajkę o snach.
Moje myśli szybko porzuciły ścieżkę o nazwie „Bastian” i skupiły się na okwieconej „Lily”. Jak miałem ją tym razem przeprosić? Prawdę mówiąc już nawet nie pamiętałem czym zawiniłem, więc mogło to mi wiele utrudnić, bo jak przepraszać za coś czego się nie pamięta? Nie czułem się winny – to wiedziałem na pewno. Nie była to pierwsza głupia sprzeczka między mną, a moją dziewczyną, więc nawet za bardzo tego nie roztrząsałem, ale wiedziałem, że ona pierwsza do mnie nie przyjdzie, więc aby się z nią pogodzić, to ja musiałem wykonać pierwszy ruch. Kwiaty już były. Czekoladki dietetyczne również. Jakąś maskotkę też jej chyba prezentowałem. Hm, jak powiedzieć „przepraszam” na sposób materialny? Mogłem próbować jęczenia, płaszczenia się przed nią i innych takich, ale nie byłem pewny, czy to pomoże.
Gdyby tylko moi najlepsi przyjaciele nie byli gejami! Peter się nie liczył, był za mało doświadczony w związkach, żebym miał ufać jego opinii przepraszając Lily. W grę wchodzili więc tylko Syriusz i Remus, ale tutaj pojawiał się problem płci. Z facetami było inaczej niż z kobietami. Chłopak albo się na ciebie gniewał, albo nie. Jedno przepraszam załatwiało sprawę, ponieważ później były trzy opcje – wybaczy; nie wybaczy; wybaczy, ale potrzebuje trochę czasu na zebranie myśli.
Cholera! Zachciało mi się związku z babą! Cóż, nie mogłem jednak zaprzeczyć, że ona jeszcze ze mną jakoś wytrzymywała i ja byłem jej na swój sposób oddany, a tego brakowało w moich poprzednich związkach.
Gdybym tylko nie dostał kosza od Severusa! Chociaż... Czy potrafiłbym się z nim umawiać na serio? Uważałem się za osobę raczej rozwiązłą i niestałą w uczuciach, więc potrzebowałem kogoś, kto potrafiłby mną sterować i siłą utrzymać przy sobie. Snape nie wydawał się osobą zdolną do czegoś takiego. A może miał stronę, o której nie wiedziałem? Może w rzeczywistości potrafił być władczy, a jednocześnie na tyle uległy żeby nam wyszło.
Cholera! Stęskniłem się za starymi, dobrymi czasami, kiedy to molestowałem go niezrażony jego gniewem. To były cudowne czasy. Teraz chyba nie odważyłbym się na poważnie do niego dobierać. Ojciec Lily zabiłby mnie gdyby się dowiedział, że zdradziłem jego córkę. Naturalnie gdyby ona nie zabiła mnie za to wcześniej.
- Ech, Potter, jesteś osłem! - powiedziałem sam do siebie. - Pójdziesz teraz do niej, powiesz przepraszam robiąc maślane oczy i będziesz miał nadzieję, że to wystarczy.
Jeśli jakimś cudem Bastian mówił prawdę i będę miał koszmary przez trzy dni, to będę w humorze dalekim od ideału, a Lily będzie się tylko bardziej wściekać. Im bardziej wściekła Lily, tym gorsza będzie moja sytuacja i tym trudniej będzie mi się pogodzić ze wszystkim, co będzie się działo w moim życiu.
Heh, nie lubiłem być tak rozchwytywany! Niezobowiązujące uczucia to przyjemność, ale kiedy w grę wchodziła wymagająca dziewczyna i z jakiegoś powodu napalony na mnie typ spod ciemnej gwiazdy, wszystko wyglądało zgoła inaczej.
Z moich ust wyrwał się pisk, a serce niemal wyskoczyło mi z piersi, kiedy usłyszałem za sobą niespodziewane:
- Co tak mruczysz do siebie jak wariat?!
Na domiar złego Syriusz uderzył mnie otwartą dłonią w plecy, co naprawdę zabolało.
- Cholera jasna, omal nie umarłem! - warknąłem na niego wściekły.
- Ha, ha, głupiego nie łatwo zabić, więc jesteś bezpieczny! - roześmiał się nic sobie nie robiąc z tego, że omal nie dostałem zawału.
Cóż, przynajmniej on cieszył się z życia.

środa, 4 stycznia 2017

Kartka z pamiętnika CCXCVI - Florin

Leżałem na starej, niewygodnej sofie w szkolnej graciarni i tuliłem się do ściśniętego obok mnie na tej niewielkiej powierzchni chłopaka. W przeciwieństwie do niego, ja nie mogłem zasnąć. Zbyt wiele się wydarzyło, za dużo myśli krążyło w szalonym, zatrważającym tempie w mojej głowie. Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę był tam ze mną, że mnie chciał i że TO zrobiliśmy. Fakt, że mój „książę z bajki” postanowił uczynić mnie swoją „księżniczką” był dla mnie chyba bardziej niesamowity niż to, że odkryłem istnienie magii. Był w końcu moją pierwszą miłością! Nie ostatnią, ale jednak tą pierwszą, najbardziej niewinną, której oddałem całe serce.
Podejrzewam, że gdyby między nami było coś wcześniej, kiedy byliśmy sobą zainteresowani jako głupie dzieciaki, nigdy nie mielibyśmy szans na stworzenie poważnego związku. Nawet teraz nie byłem pewny, czy nam się uda, czy to w ogóle ma jakiekolwiek szanse przetrwać, ale wtedy na pewno nic by nam z tego nie wyszło. Obaj byliśmy tego w pełni świadomi.
Teraz było inaczej. Mieliśmy za sobą większe i mniejsze doświadczenia, bardziej i mniej udane związki, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, czego powinniśmy oczekiwać, a co jest tylko ułudą. Chciałem wierzyć, że teraz nasz związek miał jakieś perspektywy i przyszłość.
Aaron zamruczał coś pod nosem i pokręcił się układając wygodniej między mną, a oparciem sofy. Niemal zrzucił mnie przez to na ziemię, na szczęście zdołałem się jakimś cudem utrzymać. Omal nie parsknąłem śmiechem uświadamiając sobie jak komiczna była w rzeczywistości cała ta sytuacja. Powstrzymałem się jednak, nie chcąc budzić mojego chłopaka.
Mojego chłopaka. Mój chłopak. - rozkoszowałem się brzmieniem tych słów powtarzając je raz za razem w myślach. Wprawdzie miałem już kiedyś kilku chłopaków, ale żaden nie był taki jak Aaron. Każdy z nich uciekłby z krzykiem, gdyby się dowiedział, że jestem bezdomny, nie wspominając już o opiece nade mną. Baliby się, że ich czymś zarażę, a moje brudne i śmierdzące, nie oszukujmy się, ciało przyprawiałoby ich o mdłości.
- Odynie jednooki, jak tu cholernie niewygodnie! - oczy Aarona otworzyły się gwałtownie. Chłopak jęcząc i stękając podniósł się do siadu. - Nie wiem nawet, którą część ciała powinienem rozcierać bo bardziej boli. Rozkładam to cholerstwo, sio! - zgonił mnie z sofy.
Wstałem więc i odsunąłem się robiąc mu miejsce. Obserwowałem jak przy świetle znalezionych wśród gratów nocnych lampek siłuje się z sofą.
- Pomóc? - zaproponowałem, ale zbył mnie machnięciem ręki.
- Jak tylko wygrzebię moją różdżkę z tej dziury... - wypiął się przeszukując zagłębienie między dwiema połowami kanapy, co dało mi okazję do podziwiania jego pośladków okrytych tylko materiałem bokserek. - Niech będzie chwała i część i uwielbienie! - zawył zadowolony, kiedy w końcu znalazł swoją różdżkę. Rzucił kilka zaklęć i nasza dotąd maleńka sofa rozłożyła się oferując zdecydowanie więcej miejsca. - No, teraz będzie nam wygodniej.
- Pamiętasz, że proponowałem rozłożyć ją wcześniej? - rzuciłem mimochodem, a chłopak zgromił mnie wzrokiem. Niestety cały efekt krwiożerczego potwora psuł jego rozczochrany irokez, który miejscami odstawał szalonymi iglicami, zaś w innych wił się falami przylegając gładko do skóry głowy. Ten chłopak był po prostu rozkoszny.
- Ani słowa więcej. Wskakuj i śpij. Wymęczyłem cię dzisiaj, więc musisz odzyskać siły przed kolejną ostrą jazdą.
- Ja mam je odzyskać czy ty, który śpisz słodko jak dziecko? - wyszczerzyłem się rozbawiony. Aaron naprawdę zabiłby mnie wzrokiem, gdyby tylko potrafił. Ułożyłem się na sofie, która pośrodku odrobinę się zapadała i zacząłem kręcić się we wszystkich kierunkach, próbując znaleźć sobie jakieś wygodne miejsce na jej koszmarnie niewygodnej powierzchni.
Mój chłopak niemal zapłakał, kiedy położył się po przeciwnej stronie. Jeśli mogło nam być jeszcze bardziej niewygodnie to właśnie było.
- Zmieniłem zdanie, wstawaj. Składam ją, to tortura. Wybieram mniejsze zło! - znowu mnie zgonił, ale tym razem byłem mu wdzięczny. Zaklęciem doprowadził sofę do poprzedniego stanu i ułożył się na niej plecami do oparcia, a przodem do mnie. Ostrożnie wtuliłem się w niego i uśmiechnąłem. Seks musiał go naprawdę wymęczyć, ponieważ chłopak już zasypiał. Słyszałem to w jego coraz spokojniejszym oddechu i czułem, kiedy jego ramię na moim ciele stawało się coraz cięższe. Dalekie było to od wygody, jednak musiałem przyznać, że było w tym coś przyjemnego, co zapewniało mi poczucie bezpieczeństwa.
- Gapisz się... - wymamrotał sennie chłopak i otworzył jedno oko. - Tak intensywnie, że czuję twój wzrok na sobie i nie mogę spać.
- To takie dziwne, że chcę się na ciebie pogapić? - uśmiechnąłem się wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. - Podobasz mi się, więc to chyba normalne.
- Wiesz jak prawić komplementy. - chłopak wsunął dłoń w moje włosy i głaskał mnie delikatnie, miarowo, jakby planował mnie w ten sposób uśpić. - Gdybyś miał dziewczynę, wszystkie koleżanki zazdrościłyby jej chłopaka ze złotymi ustami. Na szczęście chodzisz ze mną, a ja wykorzystam te twoje usteczka do zupełnie innych celów.
- Zboczeniec! - prychnąłem czerwony na twarzy.
- Oczywiście, jestem przecież mężczyzną. A ty jesteś nie lepszy, jestem tego pewien. Pomyślmy... Nie podnieca cię przypadkiem myśl, że moje usta, które możesz do woli całować, w każdej chwili mogą znaleźć się na twoim członku? Albo że palce, którymi staram się delikatnie pieścić twój kark mogą zjechać niżej i bezceremonialnie wsunąć się w twój tyłek?
Przygryzłem wargę, ale ciało mnie zdradziło, kiedy zadrżałem. Aaron miał całkowitą rację. Te wizje mnie rozpalały i bardzo mi się podobały. Prawdopodobnie dlatego, że nasz związek był dopiero na samym początku naszej wspólnej drogi i nie mogliśmy się sobą nacieszyć, zaś nasze ciała były spragnione bliskości, jakiej od dawna nie zaznały.
- Grasz nieuczciwie. - burknąłem kąsając jego szyję mocno. Specjalnie zostawiłem na niej ślad swoich zębów, a Aaron złapał mocno moje pośladki wbijając w nie palce.
- Bolało! - poskarżył się. - I w dodatku będę odstraszał wszystkie moje wielbicielki. Wszystko przez ciebie!
- I dobrze! - ukąsiłem go w ucho i possałem lekko muszelkę. - Nie mogę stąd wyjść, więc niech wiedzą, że ktoś już położył na tobie łapska. Zaznaczyłem swój teren, bo osobiście nie mogę dać im do zrozumienia, że nie mają czego szukać w twoim towarzystwie.
- Hmm, to miłe z twojej strony, chociaż prawdę mówiąc dziewczyny, które coś do mnie mają zliczysz na palcach jednej dłoni, a to ugryzienie cholernie boli. - klepnął mnie w tyłek karcąco. - Jutro będzie sine i tak bolesne, że przyjdę tutaj żebyś je masował póki nie przestanie boleć!
- Nie mam nic przeciwko. - ułożyłem głowę na jego piersi i zamknąłem oczy uśmiechnięty i zrelaksowany. - I tak się tutaj nudzę, kiedy cię nie ma.
- Więc myśl w tym czasie o mnie. O mnie i o tym, co ci zrobię lub co mógłbym ci zrobić. Ale masz zakaz dotykania się. Możesz się podniecać wizją seksu ze mną, na każdej możliwej powierzchni i w każdej możliwej pozycji, ale nie wolno ci się dotykać. Będę wiedział jeśli sobie ulżysz.
- Zboczeniec. - mój uśmiech był jeszcze szerszy, policzki paliły, a krocze łaskotało przyjemnie. - Nawet wpółprzytomny jesteś strasznym zbokiem.
- To dlatego, że śnię o tobie.
I pomyśleć, że to podobno ja miałem złote usta i potrafiłem rzucać komplementami.
Wsłuchany w miarowe bicie serca mojego chłopaka, powoli zaczynałem odczuwać zmęczenie długiej nocy i nadchodzący leniwie sen. Wiedziałem, że obudzę się leżąc samotnie na sofie, ale za to z wpatrzonym we mnie chłopakiem i czekającym na mnie śniadaniem. Do tej pory Aaron nigdy nie zawiódł i przynosił mi posiłki na czas, dokładnie to, na co miałem ochotę.
Czy ja w ogóle zasługiwałem na kogoś takiego? Aaron był czarujący, łagodny, był urodzonym gentlemanem, mimo że jego wygląd raczej na to nie wskazywał. Zastanawiałem się, co jeszcze w sobie kryje. Wiedziałem już, że potrafił kochać się ze mną łagodnie i słodko, jak i gwałtownie, namiętnie, mocno. Zasypywał mnie słodkimi słówkami, to znowu szeptał do ucha sprośności. Potrafił całować moje dłonie z namaszczeniem, a później z takim samym oddaniem obsypywać pocałunkami moje krocze.
Nie miał dla mnie litości. Najwyraźniej chciał żebym zakochał się w nim na zabój, a później cierpiał, kiedy mnie rzuci po pierwszej kłótni, ponieważ okaże się, że nasza więź była za słaba. Nie chciałem jednak o tym teraz myśleć. Było mi dobrze i chciałem czerpać z tego garściami, zanim przyjdzie mi wylewać morza łez. Ktoś kto naprawdę zdobędzie serce Aarona będzie prawdziwym szczęściarzem.

niedziela, 1 stycznia 2017

To nikomu nie zaszkodzi

Na pewno zauważyliście, że w tym roku często notki po prostu się nie pojawiały zarówno na tym blogu, jak i na innych, które prowadzę. Ma to swoje wytłumaczenie i zapewne zabrzmi to głupio, ale w tym roku (2016) straciłam naprawdę wiele, a mianowicie zdolność odczuwania emocji. Jak to możliwe? Również chciałabym wiedzieć! Już od pewnego czasu wydawało mi się, że „jadę na oparach”, zaś teraz wszystkie te opary się ulotniły.
Z tego też powodu w roku 2017 planuję się ponownie odnaleźć i znowu zacząć naprawdę odczuwać to, co piszę – przyjaźń, miłość, uwielbienie, magnetyzm drugiej osoby, itp. Spokojna głowa, nie będę szukać sobie obiektu westchnień na siłę! Nigdy nie pozbierałam się po moim Aniele sprzed lat i wiem, że się nie pozbieram. Serducho pokryło się lodem i nic go nie roztopi. Swoim lekiem planuję uczynić pisanie! Z tego też powodu powstaje kolejny blog (proszę nie jęczeć! Jestem uzależniona od ich zakładania XD), którego tematyką będą fanfiction z najróżniejszych fandomów (głównie sportowych anime), w większości będą to oneshoty -> Wspomnienia Przyszłości
Co z tego wyjdzie, przekonamy się!
Niemniej jednak, mam swoje noworoczne postanowienie :)

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2017!

Ponieważ przez cały dzień byłem cierpiący i obolały, przemiana nie zrobiła mi większej różnicy. Była jak zawsze bolesna i bardzo nieprzyjemna, ale nie różniła się niczym od tak wielu poprzednich. Wprawdzie miałem ochotę płakać i wyć, żeby całe ciało przestało mnie w końcu boleć, ale nie byłem na tyle zdesperowany żeby naprawdę to robić. Podejrzewałem, że miało to coś wspólnego z odczuwaną przeze mnie frustracją z powodu pustego żołądka. W końcu jeśli się odważę to dopiero jutro włożę coś do ust, a głodny wilkołak to uciążliwy wilkołak. W swoim ludzkim ciele wcale nie odczuwałem głodu, co zawdzięczałem najpewniej bolącemu żołądkowi, ale w czasie przemiany nawet on przechodził swoją własną mutację.
Syriusz siedział w swoim kąciku w psiej postaci i cierpliwie czekał na moment, w którym przestanę wić się po łóżku, jęczeć i syczeć z bólu, a moje kości nie będą już głośno i nieprzyjemnie pękać. Współczułem mu szczerze. Biedak musiał znosić to wszystko tylko dlatego, że zakochał się w nieodpowiednim facecie. No dobrze, było w tym też trochę mojej winy, bo w końcu odpowiedziałem na jego uczucie i sam z nim trochę flirtowałem, ale nie zmieniało to faktu – zakochał się w kimś, w kim zakochiwać się nie powinien.
Ta myśl szybko mi jednak uciekła, kiedy monotonny ból zaczął leniwie ustępować, co wiązało się z coraz lepiej odczuwalną ulgą. Położyłem się spokojnie na zakurzonym materacu zwijając się w kłębek i zamykając oczy. Potrzebowałem chwili na uspokojenie drżącego, zmęczonego ciała i na zwalczenie resztek bólu. Syriusz wskoczył na łóżko i położył się obok mnie. Jego spokojny oddech i ciepłe ciało pozwoliły mi szybciej zapanować nad nerwami. Przesunąłem się zmieniając pozycję i położyłem pysk na jego karku. Czułem pod sobą ruchy jego klatki piersiowej oraz bicie serca. Nie obawiał się mnie i może właśnie dlatego czułem się w jego towarzystwie tak bardzo komfortowo.
Syriusz pode mną przekręcił się na grzbiet i zaczepnie trącił mnie łapą w ucho. Jego ostre kły wyraźnie odznaczały się bielą w panującym w domku mroku, rozpraszanym tylko niewielką, lichą kulą światła.
Ponieważ nie odczuwałem już żadnego bólu, co było niemal jak dobry narkotyk, warknąłem potakująco, a przynajmniej sądziłem, że tak było, i podniosłem się na nogi odskakując od Syriusza. Czarny pies wstał leniwie i szczeknął na mnie. Podskoczył kilka razy na materacu, po czym wybił się rzucając na mnie. Bez trudu uniknąłem zderzenia odsuwając się na bok. Syriusz wylądował ciężko na podłodze. Odskoczyłem na drugi koniec łóżka, kiedy wskakiwał z powrotem na materac i znowu próbował mnie dopaść. Odbijał się od skrzypiących, słabych sprężyn, a ja przemykałem szybko pod jego ciałem znowu znajdując się z innej strony, to znowu ja przeskakiwałem nad nim, kiedy on próbował mnie dopaść trzymając się nisko. W końcu znalazł jednak wysokość, która nie pozwalała mi na wystrychnięcie go na dudka, więc zeskoczyłem z łóżka na podłogę.
Zacząłem uciekać, więc Syri rzucił się w pogoń za mną. Jego łapy miękko uderzały o drewnianą podłogę, podczas gdy moim towarzyszyło drapanie o nią pazurami. A może tylko mi się wydawało? Może różnica między nami nie była wcale tak wielka? Na pewno jednak nie było mi tak łatwo ocenić w jakiej odległości ode mnie znajduje się chłopak, kiedy ślizgając się na pokrytej kurzem podłodze, biegałem z miejsca w miejsce.
Coś uderzyło o stół w kuchni, kiedy ślizgiem przesunąłem się pod nim w swoim szaleńczym biegu. Może trąciłem przypadkiem jedną z nóg, a może to Syriusz niezgrabnie o coś uderzył? Nie zwracałem na to większej uwagi, ponieważ byłem zbyt zajęty próbą wyhamowania, kiedy niemal wpadłem na kuchenne segmenty pod ścianą. Na szczęście udało mi się zatrzymać. Odwróciłem się gotowy do zrobienia uniku, ale ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, Syriusza nie było tuż za mną.
Sapnąłem zdziwiony i nasłuchiwałem. Uniosłem powoli, niepewnie głowę do góry i spojrzałem prosto w rozwartą w uśmiechu paszczę. Czarny pies zwalił się na mnie ciężko ze stołu. Cwana bestia wykorzystała moją nieuwagę! Teraz musiałem siłować się z nim, próbując zrzucić go z siebie, co wcale nie było takie łatwe. Może i byłem wilkołakiem, cięższym i większym od niego, ale Syri sięgałby dorosłemu mężczyźnie ponad kolano, a więc swoje również ważył. Z trudem pozbyłem się z siebie tego kloca i znowu umknąłem.
Zanim nasza zabawa dobiegła końca, zdążyliśmy zdemolować wszystko to, co do tej pory zdemolowane nie zostało podczas moich poprzednich przemian. Stolik w korytarzu leżał przewrócony i połamany, jakaś poduszka została wybebeszona. Skąd ona w ogóle się tu wzięła? W jednej z szaf, do której wpadłem przez połamane, wiszące na zawiasach drzwi wypadły stare, zapleśniałe sukienki w kwiaty, które spadły prosto na głowę Syriusza. Byliśmy pokryci drzazgami, kotami kurzu, strzępami starych materiałów. Co tu dużo mówić, wyglądaliśmy jak dwie rasowe przybłędy, które przeszły przez piekło.
Właśnie mieliśmy znaleźć sobie jakieś inne zajęcie, kiedy do moich nozdrzy doszedł znajomy zapach parzystokopytnego. James? Co James tutaj robił? Przecież miał zostać w zamku.
Warknąłem w stronę zamaskowanego i zabarykadowanego przejścia prowadzącego do wyjścia z Chaty. Syriusz stanął u mojego boku i obaj wpatrywaliśmy się w zamknięte przejście. Pod mało atrakcyjną komodą zasłaniającą przejście pojawiła się szpara, a w niej jelenia mordka. Wraz z Syriuszem wiedzieliśmy, co mamy zrobić. Zaparliśmy się i odsunęliśmy komodę. Wejście stało przed nami otworem, a w nim nasz wielki rogaty przyjaciel. Przyszedł czas spaceru!
James kiwnął głową, uważając żeby o nic nie zawadzić coraz pokaźniejszymi rogami i wycofał się ostrożnie z przejścia. Miałem wrażenie, że rzucił mi i Syriuszowie trochę przydługie spojrzenie, najwyraźniej nie mogąc uwierzyć, że można tak się ubrudzić w przeciągu kilku godzin w zamkniętym starym domu.
Wskoczyłem w przejście i raźnie ruszyłem za Jamesem, którego wielki tyłek kołysał się dziwacznie, kiedy ten przeciskał się pod postacią jelenia przez stosunkowo wąski korytarz. Wyczułem słodko pachnące, chłodne, świeże zimowe powietrze i poczułem uderzenie podniecenia. Zdecydowanie marzyłem o tym żeby wyszaleć się teraz na świeżym powietrzu i wymyć w śniegu z kurzu, który przyczepił się do mojej sierści.
James położył się na ziemi i ostrożnie wystawił rogi poza przejście. Podejrzewałem, że machał głową jak skończony osioł żeby dać znać Peterowi, że może szturchnąć odpowiedni korzeń Wierzby Bijącej. Nie wiem w jaki sposób przyjaciel zdołał przecisnąć się przez ciasną dziurę, przez którą teraz mieliśmy wyjść, ale tyłek mu się zaklinował i wraz z Syriuszem musieliśmy go wypychać. Odblokował się jakoś i wyczołgał na zewnątrz, a my wyszliśmy za nim.
Wziąłem głęboki oddech powstrzymując się z trudem od wycia i wraz z Syriuszem rzuciłem się w śnieg. Przyjemnie było zmyć z siebie brudy Wrzeszczącej Chaty.
Wyszorowani, o ile można było tak to określić, dołączyliśmy do czekającej na nas dwójki przyjaciół. Peter siedział na rogach Jamesa trzymając się ich mocno ogonkiem i małymi łapkami. Spokojnie ruszyliśmy w stronę śpiącego Hogsmeade. Po drodze było tyle wolnej przestrzeni, że mogliśmy pozwolić sobie na maksimum szaleństwa i wcale nie musieliśmy dotrzeć do miasta żeby dobrze się bawić. Wprawdzie wcześniej uganiałem się z Blackiem po starej chacie, w której byliśmy zamknięci, jednak teraz nie mieliśmy nic przeciwko temu, że zaszaleć na zewnątrz. Wprawdzie berek mógłby źle się skończyć biorąc pod uwagę maleńkie rozmiary Petera oraz ostre, niebezpieczne rogi Jamesa, ale nic nie stało na przeszkodzie żebyśmy ganiali w kółeczko, czy coś w ten deseń. Zresztą podejrzewałem, że pomysł na rozrywkę sam się znajdzie, kiedy tylko coś okaże się dla nas natchnieniem. Nawet przeganianie lisów i gryzoni mogło stanowić niezłą rozrywkę, kiedy w grę wchodziła czwórka wariatów. Dla naszego prywatnego szczurka mogłoby to się wprawdzie źle skończyć, ale on nie musiał przecież ruszać się ze swojego miejsca na rogach.
Z jakiegoś powodu miałem ochotę skakać w śnieg i to właśnie zacząłem robić. Brałem rozbieg i skakałem zanurzając pysk w śniegu. To było zabawne uczucie, kiedy nagle przebijałem łapami i pyskiem twardniejącą coraz bardziej powłokę śniegu. Był to znak, że robi się coraz chłodniej, ale ani ja, ani moi przyjaciele nie odczuwaliśmy w ogóle zimna tej nocy.
Syri położył się w śniegu i próbował swoim psim ciałem odbić w nim jakiś kształt. Wił się i wykręcał tak bardzo, że zupełnie nie wiedziałem, co to miało być. On chyba też nie, ponieważ po chwili dał sobie z tym spokój. Mimo wszystko usiadł przy swoim wygniecionym miejscu w kilku miejscach, co ostatecznie chyba uratowało jego dziwaczny twór, który teraz przypominał coś na wzór wielgaśnej łapy niedźwiedzia.
Zawyłem cicho ze śmiechu, a chłopak prychnął wyzywająco, jakby chciał żebym stworzył coś lepszego. Nie dałem się sprowokować. Doskonale wiedziałem, że nic nie zdołałbym wygnieść w śniegu swoim niezgrabnym ciałem. Wolałem wsłuchiwać się w odgłos pękającego pod moim ciężarem śniegu. Było to wprawdzie równie głupie, co zajęcie Syriusza, ale nigdzie nie pisało, że animagowie i wilkołaki muszą po przemianie zachowywać się sensownie.