niedziela, 26 lutego 2017

Hunter Bagshot

Dyrektor przygotował dla mnie herbatę i pozwolił mi pomyszkować wśród swoich książek. Nie miał nic przeciwko temu, żebym kręcił się po jego gabinecie, jakby nie miał w nim nic do ukrycia, w co po prostu nie wierzyłem, ale nie planowałem wspominać o tym ani słowem. Nie ważne, co krył przed światem, a co pozwalał światu dostrzec. Miałem dostęp do jego książek i to mi w tamtej chwili wystarczało. Tym bardziej, że głupia Narcyza była na mnie obrażona i nie odzywała się ani słowem ze swojego obrazu. I dobrze, jeśli nie chciała żebym znowu powiedział jej coś wyjątkowo niemiłego. Zresztą nie miałem czasu na zabawy z kuzynką mojego chłopaka. Wzywały mnie liczne woluminy wypełnione magicznymi zaklęciami, z którymi do tej pory nie miałem do czynienia.
Sięgnąłem po książkę poświęconą odnajdowaniu zgubionych przedmiotów i z niedowierzaniem ją kartkowałem. Nie miałem pojęcia, że jest ich tak wiele! Postanowiłem wykorzystać szansę, jaką miałem skoro niektóre z woluminów posiadanych przez dyrektora mogły przydać mi się w późniejszym życiu. Zebrałem się na odwagę i zapytałem Dumbledore'a, czy mógłbym pożyczyć kilka jego książek. Aby mieć pewność, że spojrzy na mnie łaskawym okiem, wyjaśniłem mu mój niecodzienny plan na przyszłość. Słysząc, że chcę zostać detektywem nie był wcale zaskoczony.
- Nie zaprzeczę, że masz ku temu predyspozycje, chłopcze. Wprawdzie widziałbym cię na bardziej odpowiedzialnym stanowisku, ale w pełni rozumiem twoje wahanie przed podjęciem pracy w niektórych środowiskach. Tak, posiadasz niezliczone predyspozycje aby zostać detektywem. Możesz pożyczyć tyle książek ile tylko zechcesz. Mam kilka, którymi w szczególności powinieneś się zainteresować, ponieważ mogą okazać się niebywale przydatne. Kiedy pracuje się z młodzieżą, bywają niezastąpione i zapewniam cię, że zawarte w nich zaklęcia będą równie potrzebne w twoim fachu.
Od razu poczułem się lepiej. Potakujący mi przyjaciele to jedno, a otwarcie pochwalający moją przyszłość człowiek, którego bardzo cenię to coś zupełnie innego. Jeśli jeszcze do tej chwili wątpiłem, czy aby na pewno powinienem męczyć się z własnym biurem detektywistycznym, to właśnie w tej chwili pozbyłem się wszystkich wątpliwości. Może nie będzie mi łatwo, może będzie nawet bardzo, bardzo ciężko, ale na pewno dam sobie radę.
- Dziękuję. - powiedziałem z uśmiechem akurat w momencie, kiedy do pokoju wleciał feniks. Wrócił tak szybko, że przez chwilę wątpiłem, czy dotarł na miejsce przeznaczenia.
Dyrektor odwinął z jego nogi wiadomość i zaczął czytać zamyślony. Potarł długą, białą brodę mrucząc coś do siebie i w końcu odłożył list na stół.
- Będziemy mieli gościa. - odezwał się do mnie spokojnie, chociaż wydawał się na swój sposób tajemniczy. - Adresat mojej wiadomości może pojawić się tutaj w każdej chwili, więc bądź na to przygotowany. Uznał, że chce osobiście rzucić na wszystko okiem.
To wzbudziło moją ciekawość, ponieważ osoba poważana przez dyrektora musi być kimś wyjątkowym. Od takich ludzi zawsze można było się wiele nauczyć, a to nie zaprzeczę, że bardzo mnie pociągało.
- To osoba trochę ekscentryczna, więc nie przejmuj się jego wyglądem lub tym, czego nie dostrzeżesz. Och, nie rób takiej miny! Nie chodzi o to, że będzie mu brakowało na przykład nosa. Po prostu może ubrać się tak, że nie dostrzeżesz nawet jego twarzy.
- Ach, to trochę mnie uspokoiło. - przyznałem speszony, kiedy Narcyza na obrazie zaśmiewała się do rozpuku. Najwyraźniej uznała, że moje nagłe przejęcie na myśl o ekscentryku-frankensteinie wydało jej się niezwykle zabawne. Miałem ochotę dorysować jej okropne wąsiska, kiedy dyrektor nie będzie patrzył.
Dyrektor wyjął już dodatkową filiżankę, gotowy aby ugościć swojego znajomego herbatą, a może nawet czymś mocniejszym, ponieważ obok filiżanki stanął także mały kieliszek. Miałem wrażenie, że nie może już doczekać się pojawienia gościa i prawdę mówiąc było to dla mnie coś nowego. Nigdy nie sądziłem, że ktoś taki jak on potrafi się niecierpliwić, niepokoić i po prostu być zwykłym człowiekiem. A jednak właśnie byłem świadkiem tego, jak Dumbledore nie mógł znaleźć sobie miejsca w swoim przestronnym, chociaż zagraconym gabinecie. Zataczał kółka wokół biurka, głaskał swojego feniksa, wyglądał za okno. Może człowiek, którego miałem poznać był kiedyś jego mentorem i stąd to zdenerwowanie? Gdyby to mnie miał odwiedzić ma przykład Dumbledore, również bym wychodził z siebie nie mogąc się doczekać i jednocześnie próbując wypaść naturalnie, ale dobrze.
Mimo niecierpliwości dyrektora, zanim pojawił się czarodziej, którego wyczekiwał, zdążyłem wypić dwie herbaty, zaś Narcyza zasnęła w swojej wieży.
Najpierw poczułem zapach, znajomy i nieznany jednocześnie, a następnie usłyszałem ciche, ostrożne kroki i cichutkie pukanie dochodzące od strony biurka. Dumbledore był już jednak na miejscu i otworzył tajne przejście, jakby wcale nie widział problemu w tym, że zdradza mi właśnie jego istnienie.
- Jak dobrze cię widzieć! - westchnął jakby z ulgą i wziął swojego gościa w niedźwiedzi uścisk, o który nawet go nie podejrzewałem.
- Ciebie również, Albusie. - odpowiedział cichy, męski głos. Mógłbym przysiąc, że kiedyś go już gdzieś słyszałem, ale biorąc pod uwagę moje wyostrzone zmysły, mogło do tego dojść w sklepie matki, kiedy tam pomagałem lub po prostu na Pokątnej. Niejednokrotnie coś takiego już mi się zdarzało, więc nie planowałem przykładać do tego wagi.
- Oto Remus Lupin, pisałem ci o nim w liście.
- Ach, tak, tak. Chłopiec, który słyszy głos z obrazu. - mężczyzna, o głowę niższy od dyrektora, odziany w podróżny płaszcz z nasuniętym głęboko na głowę kapturem, mówił z nikłym obcym akcentem, którego nie byłem w stanie rozpoznać. - Bardzo mi miło chłopcze. - wyciągnął do mnie dłoń, ale twarz nadal ukrywał pod kapturem. To zapewne przed takim zachowaniem chciał mnie przestrzec Dumbledore. - Hunter Bagshot.- przedstawił się w końcu. To nazwisko nic mi nie mówiło, więc nie zamierzałem sobie tym zawracać głowy.
Dyrektor podał swojemu gościowi czarną herbatę i kieliszek pełen bursztynowego płynu. Bagshot opróżnił jednym łykiem kieliszek, a następnie wziął łyk gorącej herbaty wydając z siebie pełne przyjemności westchnienie.
- Tego było mi trzeba, a teraz przejdźmy do rzeczy. Rozumiem, że to ten obraz? - przesunął chudymi, jasnymi palcami ponad ramą, a następnie wyjął zza pazuchy różdżkę szepcząc zaklęcie tak cicho, że nawet ja nie mogłem go dosłyszeć. Narcyza obudziła się, kiedy niebieskie iskierki zaczęły rozbłyskać ponad płótnem. - Stare, bardzo stare zaklęcie. Z tych rejonów, z tego kraju, jednak nie rozumiem jakim cudem mogło znaleźć się w rękach nastoletniego czarodzieja. Chyba, że... - miałem wrażenie, że spojrzał na Narcyzę i uśmiechnął się z satysfakcją.
- Chyba, że? - nic nie rozumiałem, ale byłem tak zainteresowany, że pytanie samo mi się wymknęło. Chciałem wiedzieć to, co wiedział ten człowiek. Nie mogłem znieść niepewności i domysłów.
- Pani na Shalott, drodzy panowie. Zanim ta blondynka umrze z głodu i pragnienia, musicie znaleźć zbiegłą pannę z tego obrazu. Podejdź, Albusie, pokażę ci o co chodzi. - mężczyzna złapał w mocny uścisk dłoń, w której dyrektor trzymał różdżkę i kierując jego ręką przesunął nią nad ramą obrazu. Miałem wrażenie, że dłoń dyrektora drży, ale unoszące się między różdżką a obrazem opary magii mogły stwarzać wrażenie drżenia.
- Ta rama to istna pułapka, dla tego, kto obchodzi się z nią nieostrożnie lub zostanie rozmyślnie poproszony o zwolnienie blokad pojemniczków z magicznymi oparami. Albusie, wiem, że domyśliłeś się już wszystkiego, ale pozwól, że to ja wyjaśnię naszemu przyjacielowi, co się stało. - mężczyzna podszedł do mnie położył mi dłoń na głowie, po czym pchnął mnie bliżej obrazu. Stanął za mną z ustami blisko mojego ucha. Zadrżałem, kiedy zaczął w nie cicho szeptać. - W ramce wyrzeźbiono magicznie zabezpieczone otwory na eliksiry. Kolejne warstwy ramy uniemożliwiły jego wycieknięcie przez całe setki lat, zaś odpowiednie nasadki sprawiły, że eliksir z formy ciekłej przybierał lotną, kiedy nacisnęło się odpowiednie miejsce na ramię. Ramy wypełniono eliksirem miłosnym, który sprawił, że osoba, która go wdychała, zakochała się w pannie z obrazu. To ona nauczyła swojego posłusznego niewolnika, jako że inaczej tego nie sposób nazwać, jakie zaklęcie należy rzucić na płótno, aby pierwsza przechodząca przed nim osoba została wessana do wieży, podczas gdy dzieło sztuki przyjęło cielesną postać i najpewniej zostało ukryte gdzieś przez magicznie zakochanego głupca. - mężczyzna odsunął się ode mnie i podjął już normalnym głosem. - Podejrzewam, ale zaznaczam, że są to tylko moje podejrzenia, że obraz został namalowany na prośbę osoby, którą przedstawiał. Kimkolwiek była ta kobieta, zapewne łamała nasze prawa i postanowiła znaleźć sposób aby wymknąć się służbom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo magicznej społeczności swoich czasów. Cóż, to wbrew pozorom wcale nie jest takie trudne, więc dlaczego nie miałaby tego zrobić?
- Skąd pan to wszystko wie? Jak się pan domyślił? - byłem pod wrażeniem i zapewne wpatrywałem się w zakapturzonego mężczyznę z widocznym uwielbieniem. Cóż, zaimponował mi, tego nie mogłem ukryć.
- Przez całe życie badałem dawne legendy, mity, przekazywane sobie z ust do ust od pokoleń opowieści oraz niewyobrażalnie stare magiczne przedmioty. Wiedza jaką dzięki temu zdobyłem, umiejętności jakie w tamtym czasie nabyłem oraz odrobina pomyślunku potrafią zdziałać więcej, niż może ci się wydawać. A teraz, zostawcie mnie sam na sam z tą butelką whisky i idźcie uganiać się za swoją Panną na Shalott. Tak nazywa się zaklęcie, którego użyła aby zamienić się miejscem z tą biedną dziewczyną. - wskazał na leżący na biurku obraz. - Nie wiem jednak jak odczynić czar, więc przyprowadźcie mi tutaj winowajczynię, a ja zajmę się resztą.
- Chodźmy, Remusie. Twoje umiejętności na nic się tutaj na chwilę obecną nie zdadzą. On nie będzie sobie zawracał głowy rozmową z Narcyzą.
Nie wiem skąd dyrektor to wiedział, ale postanowiłem mu zaufać. Miałem tylko nadzieję, że Ślizgonka również była na to gotowa.

czwartek, 23 lutego 2017

Jedni płaczą, inni się cieszą

Zapomniałam wczoraj opublikować notki! Przepraszam, przepraszam, przepraszam!

„Malinowe muffinki, malinowe muffinki, malinowe muffinki” powtarzałem w myślach biegnąc do gabinetu dyrektora i przeskakując po kilka stopni jednocześnie, aby skrócić sobie w ten sposób drogę. Podejrzewałem, że nie łatwo będzie dociec, kto uwięził Narcyzę w obrazie. Z rozkoszą zatrzymałaby ją dla siebie większość uczących się tutaj chłopaków oraz zapewne kilka dziewczyn, nie wspominając o tych, które zrobiłyby to żeby pozbyć się konkurencji w walce o faceta. Inaczej mówiąc, najmłodsza panna Black miała tylu samo wrogów, co wielbicieli.
- Malinowe muffinki! - krzyknąłem radośnie do strzegącego wejścia do Dumbledore'a gargulca i miałem nieodparte wrażenie, że spojrzał on na mnie z politowaniem. Cóż, chyba nie każdy z taką radością odwiedza dyrektora. Prawdę mówiąc, nie miałem pojęci, co rozbudziło we mnie takie zadowolenie i przypływ dobrego humoru. Może bieg na pełnych wilkołaczych obrotach lub fakt, że w końcu skorzystałem z darów mojej zakażonej krwi?
Opanowałem swoją niestosowną radochę i z miną potulnego chłopca wspiąłem się po schodach prowadzących do drzwi gabinetu. Zapukałem odczekując chwilę.
- Wejdź, wejdź, wejdź! - doszedł mnie wesoły głos dyrektora. Otworzyłem więc drzwi i przeszedłem przez próg. Dumbledore miał na sobie strój płetwonurka i właśnie wisiał na ścianie z grubego szkła ogromnego akwarium, w którym pływały przeróżne dziwaczne ryby.
- Dyrektorze? - uniosłem brwi patrząc na mężczyznę, który właśnie z klapnięciem płetw zeskoczył na ziemię. Kropelki wody rozsypały się wokół niego niczym perły.
- Prowadzę właśnie obserwacje nad pewnym fascynującym zjawiskiem. - wyjaśnił, a jego przenikliwe niebieskie oczy lśniły dziecięcą radością. - To doprawdy fascynujące! Ale podejrzewam, że nie dlatego się tu zjawiłeś. - w końcu poświęcił mi całą swoją uwagę.
- Obawiam się, że nie. - przyznałem trochę rozbawiony. - Narcyza Black została uwięziona w obrazie który wisiał na jednym z korytarzy. Na chwilę obecną znajduje się w sali transmutacji pod opieką profesor McGonagall.
Dyrektor przetrawiał tę informację przez kilka sekund.
- Idziemy! - ruszył w moją stronę.
- Yyy, dyrektorze? Może lepiej byłoby gdyby się pan przebrał? Nie żebym obawiał się, że potknie się pan na płetwach i zwróci na siebie uwagę całej mojej klasy...
- A, tak, tak! Słusznie, Remusie! Daj mi sekundkę! - mężczyzna popędził w stronę wijących się schodów na piętro i wspiął się po nich niezgrabnie. Wrócił w przeciągu minuty. Rozczochrany, ale w swoim przepisowym stroju. - No więc zobaczmy, co się tam podziało. - otworzył przede mną drzwi swojego gabinetu i pozwolił mi wyjść jako pierwszemu.
Na korytarzu zrównał ze mną krok i kazał sobie opowiedzieć wszystko ze szczegółami. Nie wyglądał na zmartwionego, ale też nie był szczególnie zadowolony. Nie mogłem mu się dziwić. Jedna z jego uczennic właśnie robiła na damę uwięzioną w wierzy, a wszystko na obrazie, z którego nie mogła wyjść, ani do którego nikt nie mógł się dostać. W końcu księżniczka, która była na nim pierwotnie na pewno już próbowała wrócić do siebie. Tylko gdzie ona mogła teraz być? Profesorowie zapewne będą chcieli ją przesłuchać, więc jakoś ją znajdą. Problem w tym, że i ja chciałem zaspokoić swoją ciekawość. Mogłem wprawdzie liczyć na to, że moja współpraca będzie potrzebna do porozumiewania się z Narcyzą, ale przecież profesorowie na pewno znali tysiące różnego rodzaju zaklęć, które mogły wyostrzyć ich zmysły. W takiej sytuacji pozostałoby mi tylko jedno – podsłuchiwać.
Dyrektor z rozmachem otworzył drzwi sali transmutacji i wszedł do środka.
- Co my tu mamy? - rzucił na wstępie, posyłając swój popisowy uśmiech moim kolegom i koleżankom z klasy. - Proszę się nie martwić, panno Black, zaraz się wszystkim zajmiemy. - powiedział do dziewczyny dziarskim tonem, najpewniej aby ją pocieszyć. W końcu McGonagall kazała mi go wezwać, a to znaczyło, że do uwięzienia Ślizgonki użyto jakiegoś większego zaklęcia, którego na pewno nie było w podręcznikach. W przeciwnym razie znałbym je i może nawet wiedziałbym jak należy je odwrócić.
- Albusie, nie możemy tego tak zostawić i o wszystkim zapomnieć. Musimy znaleźć tego, kto jej to zrobił. - usłyszałem szept McGonagall, która najwyraźniej zapomniała, że słyszę więcej niż ktokolwiek inny w tej sali. - Musimy też jakoś pomóc tej biednej dziewczynie.
- Znam kogoś, kto na pewno pomoże nam ją stąd wydostać. Muszę tylko wysłać do niego wiadomość. Do tego czasu obraz musi pozostać w moim gabinecie abyśmy mieli pewność, że nic złego się z nim nie stanie.
- A winowajca?
- Nad tym będę musiał dopiero pomyśleć, ale nie teraz. Zacznę od tego, co najważniejsze. Podczas przerwy, postaraj się poinformować o tym zajściu wszystkich naszych nauczycieli. Niech zastanowią się przede wszystkim nad tym, czy kogoś nie podejrzewają. Dodatkowo może ktoś będzie miał pomysł na to, jak znaleźć sprawcę. - Dumbledore spojrzał na mnie i uśmiechnął się. On wiedział, że wszystko słyszałem, ale nie powiedział na ten temat ani słowa. - Remusie, pójdziesz ze mną. Słyszysz Narcyzę jako jedyny.
- On ma być moim tłumaczem?! To niedopuszczalne! Żądam kogoś innego! - zapiszczała Narcyza, która nagle zapomniała o smutku i płaczu.
- Panie dyrektorze, obawiam się, że Black ma co do tego pewne zastrzeżenia. - wskazałem dziewczynę w okienku wierzy.
- Niestety, ale mamy na głowie ważniejsze sprawy, niż szukanie kogoś, kto będzie cię słyszał, a jednocześnie spełni wszystkie twoje warunki. - zwrócił się do dziewczyny dyrektor. - Mam nadzieję, że rozumiesz, że pocałunek księcia nie pomoże, żebyś wydostała się z tego obrazu. Pozwolisz więc żebyśmy od razu przeszli do pracy, czy też mamy tracić czas na szukanie ideału, który będzie w stanie cię usłyszeć?
Narcyza patrzyła na dyrektora zaskoczona. Wymamrotała niewyraźnie przeprosiny, które właśnie miałem przekazać Dumbledore'owi, ale ten powstrzymał mnie ruchem ręki. Najwyraźniej domyślił się co powiedziała.
- Minerwo, zabieram ci Remusa i będę cię na bieżąco informował. - machnął różdżką otaczając obraz ochronnym zaklęciem, a następnie uniósł go kolejnym. Narcyza wylewitowała z klasy, zaś ja wyszedłem za nią. Po drodze rzuciłem jeszcze szybkie, porozumiewawcze spojrzenie Syriuszowi, obiecując w ten sposób, że wszystko mu opowiem, kiedy będzie po wszystkim.
Z dwójką moich niecodziennych towarzyszy, wróciłem do gabinetu dyrektora, w którym kuzynka mojego chłopaka wylądowała płasko na biurku. Mężczyzna rozsiadł się w swoim fotelu sięgając po pergamin i pióro. Wskazał mi jeszcze krzesło, na którym miałem usiąść, zanim zaczął redagować list do osoby, która miała okazać się pomocna.
- Jak opisałabyś to, co wydarzyło się zanim znalazłaś w obrazie? Interesuje mnie wszystko. Dźwięki, kolory, uczucia.
Narcyza zamyśliła się, po czym zaczęła opisywać dokładnie wszystkie szczegóły, jakie zdołała wyłapać, zanim przerażenie nie wzięło nad nią góry. Co jakiś czas musiałem jej przerywać żeby móc powtórzyć jej słowa, ponieważ mówiła tak kwieciście, że mój mózg zamieniał się w trąbkę i stawiał opory przed zapamiętaniem zbyt dużej liczny jej opisów.
W tym czasie Dumbledore sporządzać notatki w liście, który zdołał już napisać. Postawiwszy w nim ostatnią kropkę, złożył go starannie, wsunął do koperty i zapieczętował. Krótkim gwizdnięciem przywołał do siebie feniksa, który przymilnie potarł głową o jego dłoń, a następnie pozwolił przywiązać sobie do nogi pocztę.
- Wiesz gdzie lecieć. Zanieś mu to i poczekaj na odpowiedź.
Ptak wyleciał przez otworzone mu właśnie magicznie okno. Miałem nadzieję, że nie musi pokonać zbyt dalekiej odległości i wróci w mgnieniu oka z rozwiązaniem problemu. Wcześniej byłem po prostu ciekawy, co się będzie działo, za to teraz miałem dosyć Narcyzy. Czułem do niej żal o to, że uważała mnie za osobę do tego stopnia niewartą jej uwagi, że nawet w sytuacji, w jakiej się znalazła, nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Gdybym wiedział, że zachowa się w taki sposób, może wcale nie zwróciłbym uwagi Syriusza na to, że nawołuje go z głupiego płótna na ścianie. A niech ją sobie ktoś weźmie! Lucjusz znajdzie sobie lepszą partię. Milszą dla ludzi, którzy starają się jej pomóc!
- Narcyza jęczy, że zgłodniała. - przekazałem dyrektorowi wrzaski blondynki, która najwyraźniej uważała mnie teraz za swojego Skrzata Domowego. Miałem jej dosyć. - Mam jej narysować flamastrem bochenek chleba? - rzuciłem jej nienawistne spojrzenie.
- To jest jakiś pomysł, Remusie. - przyznał dyrektor. - Ale obawiam się, że to może nie zadziałać. Będziesz musiała jeszcze trochę wytrzymać, Narcyzo. Przynajmniej do czasu, kiedy znajdziemy sposób aby cię wydostać lub dowiemy się, w jaki sposób się z tobą obchodzić.
Uśmiechnąłem się zadowolony. Żałowałem, że nie mam przy sobie kanapki, żeby móc nią denerwować wredną, głupią siksę, którą była Narcyza Black.

niedziela, 19 lutego 2017

V-Day's coming!

30 stycznia
Po dwóch tygodniach prawdziwej męki, w końcu byłem cały i zdrowy. Wprawdzie nadal miałem trochę zapchany nos, ale byłem na dobrej drodze do całkowitego wyzdrowienia i zapomnienia o przeziębieniu, które tak mnie wymęczyło. Powoli odzyskiwałem chęć do życia i siłę w członkach, więc już teraz byłem jak nowo narodzony. Także mój umysł wydawał mi się teraz „lżejszy” i „czystszy”. Nie byłem już chodzącym zombie, z mózgiem zatopionym w krochmalu, a właśnie tak czułem się przez ostatnie tygodnie. Nie potrafiłem zebrać myśli, skupić się na czymś, nie mówiąc już o wartościowym przetwarzaniu informacji. W tej chwili uczęszczanie w zajęciach nie było już dla mnie koszmarem, toteż byłem pewny, że z każdym dniem będę czuł się jeszcze lepiej niż teraz, a w pewnym momencie choroba będzie już tylko odległym wspomnieniem.
- Walentynki się zbliżają. - mruknął pod nosem niezadowolony Syriusz, idący u mojego boku na lekcje tarnsmutacji.
Podniosłem wzrok znad podręcznika, który przeglądałem chcąc przypomnieć sobie, co ostatnio przerabialiśmy. Obok mnie przebiegł niemal nagi tłusty krasnal ze skrzydełkami, za którym lewitował jego łuk strzelając strzałkami prosto w jego zadek.
- No tak, pierwszy znak szczególny, nieudane miłosne zaklęcie. - przyznałem chłopakowi rację. - Co roku są z tym same problemy, a dziewczyny i tak nie dają za wygraną. Mam serdecznie dosyć tych brodatych kupidynów.
- Zupełnie nie rozumiem, co ludzie w nich widzą. Co rozkosznego jest w takim paskudztwie? Wolałbym żeby wyglądały jak greccy bogowie. Tak, to bym rozumiał. Kochałbym wtedy kobiecie szaleństwo walentynkowe!
- Kochałbyś te ciała greckich bogów, a to różnica. - roześmiałem się. Nie było dla mnie nowością, że Syriusz gustował tylko w mężczyznach i od zawsze zwracał uwagę na tych najprzystojniejszych chłopców. Może właśnie dlatego czasami miałem swoje niemal dziewicze fazy na odchudzanie, dbanie o urodę i inne beznadziejne głupoty, które nie pasowały do chłopaka mojego pokroju.
- Taaak, chociaż twoje kocham najbardziej. - Syri uśmiechnął się szeroko, pokazując rząd bielutkich zębów. - Poza tym, twoje jest do dotykania, całowania i dosłownego kochania. Takie magiczne kupidyny byłyby tylko przyjemne dla oka. Jak ubrania na wystawie, które cieszą oko, ale wiesz, że nigdy byś ich nie założył.
- Czy ty właśnie w domyśle porównałeś mnie do ubrania? - zajęty rozmową zapomniałem o trzymanym w rękach podręczniku.
- Prawdę mówiąc, Remusie, to czasami dosłownie zakładam cię na siebie. - Black oblizał się lubieżnie.
- Zboczeniec! - prychnąłem zarumieniony. Co za absurdalne porównanie! Mimo wszystko było bardzo w stylu Syriusza.
- Gdzie ten cholerny tłuścioch?! - Victor Wavelle wyskoczył nagle zza rogu. O ile ja spodziewałem się nagłego pojawienia się kogoś, o tyle Syri aż podskoczył wystraszony. - Gołe, niskie, tłuste! - rzucił czekając na naszą odpowiedź, więc wskazałem mu kierunek, w którym pobiegł kupidynek. - Jeśli któryś z was wpadnie na pomysł wyczarowania czegoś takiego na walentynki, zabiję i was i to cholerstwo! - ostrzegł i rzucił się biegiem za „walentynkowym magicznym błędem”.
Prawdę powiedziawszy, nie miałem pojęcia dlaczego to właśnie jemu przypadło w udziale uganianie się za tworami napalonych nastolatek, ale sądząc po uśmiechu Syriusza, który odzyskał już pełną kontrolę nad swoim ciałem, trafiali się tacy, których to cieszyło.
Zatrzymałem się gwałtownie przed wiszącym na ścianie obrazem przedstawiającym księżniczkę w wieży. O ile pamiętałem, zawsze była ciemnowłosa, zaś teraz nie tyle była blondynką, ile wyglądała dosłownie jak Narcyza Black. Nie, ona była Narcyzą Black!
- Syriuszu, Syriuszu, Syriuszu! - krzyczała cicho z obrazu, kiedy tylko zobaczyła swojego kuzyna. Na mnie nawet nie zwróciła uwagi. Cóż, za to Syriusz nie zwracał uwagi na nią, więc sądzę, że było to w pełni sprawiedliwe. Niemniej jednak, Narcyza Black wołająca z obrazu swojego wyklętego przez rodzinę kuzyna to niecodzienne wydarzenie.
- Syriuszu, obawiam się, że ktoś ma do ciebie sprawę. - zwróciłem uwagę chłopaka, który spojrzał na mnie nie rozumiejąc o co mi chodzi. Wskazałem palcem na obraz, więc przyjrzał mu się uważnie i wytrzeszczył oczy. Narcyza była niewielka, ponieważ większość płótna zajmowała wieża oraz piękne krajobrazy.
- Narcyza?! - chłopak wytrzeszczył oczy. - Wiedziałem, że jesteś próżna, ale to chyba przesada?
- To nie ja! - pisnęła rozeźlona Ślizgonka.
- Nie słyszę cię. Musisz mówić głośniej. - Syri niemal przykładał ucho do obrazu.
- Mówi, że to nie ona. - przekazałem mu słowa dziewczyny. Przynajmniej ja nie mogłem narzekać na problemy z dosłyszeniem jej.
- Jeśli nie ty to kto? - Black skrzyżował ramiona na piersi. - Jestem pewny, że chciałaś zawrócić w głowie większej liczbie chłopaków przed walentynkami i pewnie wpadłaś na głupi pomysł zamiany wszystkich obrazów w swoje podobizny.
- Popieprzyło cię?! I tak mnie wszyscy kochają!
Syriusz spojrzał na mnie.
- Co ona mówi?
- Że i tak wszyscy ją kochają. - powtórzyłem, nie planując dodawać mało istotnego, pierwszego zdania. Zresztą, tylko ja słyszałem Narcyzę, a więc mogłem pozwolić sobie na pewną dowolność w powtarzaniu jej słów.
- Dobra, więc jak doszło do tego, że jesteś na obrazie?
- I nie mogę przejść na inny! - dodała z oburzeniem dziewczyna, jakby było to winą Syriusza. I tym razem powtórzyłem jej słowa. - Nie wiem jak to się stało. Przechodziłam tędy idąc na transmutację i po prostu mnie wciągnęło!
- To albo przypadek, albo było zaplanowane. - zauważyłem, kiedy Syriusz stał milczący wpatrując się w Narcyzę. - Nikt poza mną jej nie słyszy i zapewne nikt nie zwraca uwagi na ten obraz, kiedy obok niego przechodzi, więc to świetna pułapka.
- Tak, również tak sądzę. Sprawca może tutaj wrócić po lekcjach lub wieczorem, kiedy nikt go nie zauważy i po prostu zabrać obraz ze sobą. Wtedy będzie miał Narcyzę w swojej sypialni na dobre i złe. Nawet nie chcę myśleć co może wyprawiać wpatrując się w nią. - wykonał wymowny gest układając palce w okrąg i potrząsając ręką w górę i dół. Miałem wrażenie, że Narcyza pobladła. Pewnie właśnie wyobraziła sobie jakiegoś obleśnego chłopaka, który zadowala się prawą dłonią na jej oczach. - Zabieramy ją do McGonagall! - objął ramionami ramy obrazu i zdjął go z gwoździka.
- Narcyza pyta, czy musi wąchać twoją pachę. - odezwałem się, kiedy Syri złapał obraz wygodniej i ruszyliśmy w stronę naszej sali lekcyjnej.
- Milcz tam i bądź wdzięczna, że ci pomagam! - skarcił płótno chłopak i nie robiąc sobie nic z podążających za nim spojrzeń uczniów, których teraz mijaliśmy. Byłem pewny, że do klasy wejdziemy jako ostatni, ale nie szczególnie się tym przejmowałem. Nawet gdybyśmy się spóźnili, mieliśmy doskonałą wymówkę.
Wchodząc do sali, przyciągnęliśmy uwagę wszystkich obecnych w niej uczniów. Nauczycielka siedząca za biurkiem podniosła się gwałtownie.
- Co to ma... - zaczęła, ale Syriusz właśnie położył obraz na blacie przed nią i wskazał palcem niewielką księżniczkę w wierzy.
- Poznaje pani?
Kobieta spojrzała na malowidło marszcząc brwi w niezadowoleniu, ale po chwili jej oczy zrobiły się wielkie niczym oczy Skrzata Domowego.
- Taką ją znaleźliśmy. - pospieszyłem z wyjaśnieniem, kiedy Syri się z tym nie kwapił. - Słyszy ją pani? Prosi o pomoc i właśnie się rozpłakała. - nauczycielka pokręciła głową przyglądając się chlipiącej Narcyzie, której nerwy w końcu puściły. Powiedziałem McGonagall to, co wiedziałem, a więc w jaki sposób dziewczyna została uwięziona w obrazie oraz podzieliłem się z nią naszymi podejrzeniami, co do całej tej afery. Uczniowie w klasie patrzyli na nas bez zrozumienia i podejrzewałem, że nieliczni słyszeli naszą przyciszoną rozmowę.
- Niechętnie to przyznaję, ale ta sprawa wymaga zaangażowania w nią dyrektora. Remusie, biegnij po niego. To rozsądniejsze niż bezustanne przenoszenie obrazu. Nie chcemy żeby coś stało się Narcyzie. Malinowe muffinki.
Skinąłem głową rozumiejąc, że właśnie podała mi hasło, które pozwoli mi dostać się do gabinetu dyrektora. Podałem Syriuszowi swoją torbę i wybiegłem z klasy. Ponieważ właśnie zaczynała się lekcja, nie musiałem obawiać się, że ktoś zauważy z jaką prędkością się poruszam. Wykorzystałem więc swoje wilcze możliwości, aby możliwie najszybciej sprowadzić Dumbledore'a. W końcu chodziło o kuzynkę mojego chłopaka i nawet jeśli za nią nie przepadałem, a ona pogardzała Syriuszem, to jednak należała do jego rodziny. To mi wystarczało.

środa, 1 lutego 2017

Syriuszowy sposób na leczenie przeziębienia

13 stycznia
Byłem niewyspany, zmęczony i oszołomiony po wielogodzinnym bólu, jaki zafundowała mi pełnia. Jakby tego było mało, wyraźnie czułem zbliżające się wielkimi krokami przeziębienie, które brało swój początek w bólu gardła, kichaniu i swędzącym, zapchanym i cieknącym nosie. To zdecydowanie nie był mój dzień.
- Poproś Pomfrey o jakiś eliksir. - Syriusz ułożył głowę na moim ramieniu, kiedy zmarnowany stałem przed drzwiami biblioteki, do której planowałem wejść, ale nie mogłem się na to zdobyć. - Nie zdziała cudów, ale na pewno trochę ci pomoże, a wtedy ja zabiorę cię na spacer po błoniach. To również nie będzie cudownym lekiem na przeziębienie, ale poczujesz się lepiej.
- Skąd...
- Jestem spostrzegawczy, Remusie.
- I stoisz za blisko. Mogę cię zarazić! O ile już tego nie zrobiłem. - zauważyłem odganiając go, jak natrętne zwierzątko.
- Podobno głupi nigdy się nie zarazi, więc przesadzasz. - roześmiał się robiąc dwa kroki do tyłu. Ja również się odsunąłem, aby zrobić przejście i nie blokować drzwi biblioteki.
- Jeśli jednak coś pójdzie nie tak, nie mam zamiaru cię niańczyć, jasne? - zagroziłem mu poważnie, ale on potraktował to z przymrużeniem oka.
- Jasne, nie ma sprawy. - rzucił niedbale i wyciągnął rękę w moją stronę. - Chodź, niech no Pomfrey coś dla ciebie znajdzie, bo trudno będzie mi przetrwać bez czułości, kiedy będziesz chorował.
Westchnąłem ciężko nie mając sił się z nim kłócić. Złapałem jego dłoń, ale szybko rozdzieliliśmy się, kiedy z naprzeciwka nadchodziła zbita w rozchichotaną kulę grupa Puchonek. Przyznam, że irytowało mnie to, że po tylu latach wciąż byliśmy skazani na podchody i ukrywanie naszego związku, ale wątpiłem w wyrozumiałość ogółu moich kolegów i koleżanek. Ludzie byli zbyt samolubni żeby pozwolić nam kochać osobę, którą kochać chcemy. Gdyby jeszcze wyszło na jaw, że jestem wilkołakiem, pewnie stałbym się nagle jakimś strasznym czarownikiem na miarę najgorszych czarnych charakterów naszych czasów. Czarnoksiężnik Wilkołak strasznym zaklęciem nakłonił najbardziej przystojnego czarodzieja czystej krwi do obrzydliwego uczucia, czy coś w tym stylu.
Pani Pomfrey nie ucieszyła się na mój widok, a kiedy wyjaśniłem jej, co się dzieje, westchnęła ciężko. Niemal czułem się winny, że tak często musi mnie oglądać u siebie.
- Ten rano, ten wieczorem. - podała mi dwa eliksiry - Jeden łyk wystarczy. A tym się nacieraj przed snem. Ma intensywny zapach i będzie ci się wydawało, że jest ci zimno, ale to tylko złudzenie. Rozgrzeje cię i w miarę możliwości oczyści drogi oddechowe. Ach, i nie zapomnij się wygrzewać, dobrze? Po natarciu się od razu marsz do łóżka.
- Dobrze, dziękuję. - byłem zadowolony z faktu, że pozwoliła mi szybko wyjść. Nie chciałem żeby zaczęła rozwodzić się nad tym, jak to pełnia musiała obniżyć moją odporność, kiedy organizm do tej pory dzielnie dawał radę bakteriom, czy coś w tym stylu.
Zanim Syriusz zdążył zapytać jak mi poszło, pokazałem mu flakoniki. Na ich widok posłał mi jeden z tych swoich promiennych uśmiechów i wyciągnął rękę po jeden z nich, aby pomóc mi je nieść. Dałem mu ten, którym i tak będzie musiał natrzeć mi plecy i pokrótce przedstawiłem sytuację. Nawet się nie zdziwiłem, kiedy z nieufnością obwąchał flakonik i odkorkował odrobinę. Chociaż od razu go zamknął, i tak poczułem jego zapach. Trudny do opisania, ponieważ orzeźwiający niczym mięta, chociaż nie mający z nią nic wspólnego, mający w sobie coś z leku na kaszel, eukaliptusowego cukierka i sam nie wiem czego. Był tak charakterystyczny, że na pewno nie występował normalnie w przyrodzie. Podejrzewałem, że już zawsze będzie mi się kojarzył z chorobą i próbą zapanowania nad nią. Ale co jeśli okaże się uzależniający?! Co zrobię w takiej sytuacji?
- Czym ty się znowu martwisz? - Black trącił mnie zaczepnie biodrem.
- Skąd pomysł, że...
- Remi, marszczysz się jak stare jabłko. Jeśli tak dalej pójdzie, to zostanie ci zmarszczka na czole między oczami, a tego byśmy nie chcieli.
- Och! - szybko spróbowałem „rozprostować” czoło. - Myślę o głupotach, wybacz. To pewnie panika z powodu choroby.
- Głupek.
Zaniosłem swoje flakoniki do pokoju, zaś Syriusz zakładał swoje masywne, ciężkie buciory zimowe. Zanim je zawiązał, ja zdążyłem wsunąć nogi w swoje mniej kłopotliwe buty i założyłem kurtkę. Ostatecznie jednak to i tak on był gotów jako pierwszy, ponieważ ja musiałem dokładnie owinąć się szalikiem i naciągnąć czapkę głęboko na uszy. Wiedziałem, że świeci słońce, ale ono oznaczało nie tylko ciepło promieni, ale także chłód powietrza.
Wyszliśmy na błonia przez główne drzwi. Inni uczniowie już szaleli w najlepsze biegając, rzucając w siebie śnieżkami ulepionymi z resztek topniejącego śniegu, próbując uratować swoje bałwany, czy też to co z nich zostało.
Wziąłem głęboki oddech, czując jak mój nos się przetyka, a choroba odchodzi w zapomnienie. Świeże chłodne powietrze naprawdę potrafiło zdziałać cuda, a przynajmniej na czas pobytu na zewnątrz. Obawiałem się, że po powrocie do zamku będę kłębkiem smarków, charczenia i bólu gardła. Tego i tak nie dało się uniknąć. Gdyby tylko moja głowa nie była taka ciężka.
Wraz z Syriuszem obeszliśmy wielkim łukiem miejsca, w których odbywały się zaciekłe walki i przysunęliśmy się bliżej siebie, kiedy byliśmy w bezpieczniejszej odległości od zamku. Nagie drzewa nie pozwalały nam wprawdzie na trzymanie się za ręce lub pieszczoty, ale już sam fakt, że nasze ramiona się stykały, był wystarczający.
- To mogą być nasze ostatnie naprawdę zimowe dni. - zauważył nostalgicznie Syri. - Jest chłodno, ale bardzo słonecznie, więc śnieg topnieje zauważalnie i ciężko ocenić, czy jeszcze będzie sypać. Ta zima może okazać się bardzo krótka. Żałuję, bo będę tęsknił za tym wszystkim.
- Tak, to prawda. - skinąłem głową zgadzając się z nim. - W Hogwarcie zawsze jest jakoś barwniej niż poza nim. Zima jest biała, jesień pomarańczowa, wiosna zielona i pełna kolorów, a lato jaskrawe i słoneczne. Poza szkołą wszystko wydaje się jakieś inne.
- Poza nami. - Syriusz uderzył w flirciarski ton. - Czy to w szkole, czy poza nią, jestem zawsze tak samo seksowny i uwielbiasz mnie tak samo.
Roześmiałem się pociągając nosem.
- Chciałbym zaprzeczyć, żeby utrzeć ci nosa, ale nie mogę. Masz rację.
- Grzeczny chłopiec.
Uderzyłem go karcąco w ramię i obaj roześmialiśmy się głośno. Chłód sprawił, że ból głowy, który czułem jeszcze przed chwilą zdecydowanie zelżał i moje ciało mimowolnie się rozluźniło. Przyznam, że nie wierzyłem Syriuszowi, kiedy mówił, że spacer na świeżym powietrzu może mi pomóc, ale rzeczywiście tak było. To była najprawdziwsza ulga. Chwilowa, ale jednak ulga.
Syriusz machnął różdżką w stronę drzewa, którego konary zaczęły splatać się ze sobą i piąć się do góry, by ostatecznie utworzyć prowizoryczną ławeczkę. Kolejne zaklęcie oczyściło je, pozwalając nam usiąść nie brudząc przy tym niemiłosiernie spodni.
- Jestem pod wrażeniem. - przyznałem, na co mój chłopak posłał mi swój czarujący uśmiech. Był to jeden z tych uśmiechów, które serwował każdemu, jednak jego dłoń spoczęła na mojej, co było zarezerwowane tylko dla mnie. Żałowałem, że rękawiczki przeszkadzały w tym, aby nasza skóra się ze sobą stykała, ale podejrzewałem, że z moim szczęściem bardzo szybko przemroziłbym palce, więc nawet nie ryzykowałem próby ich zdejmowania.
Siedzieliśmy tak w komfortowej i w pełni naturalnej ciszy, kontemplując odbijające się we wciąż zamarzniętym jeziorze słońce. Nie musieliśmy nic mówić, nie było potrzeby podejmować żadnego tematu, ponieważ ta chwila była zarezerwowana tylko dla nas, nie jako dla przyjaciół, ale dla kochanków.
Gdybym mógł, położyłbym się na tej małej ławeczce, oparł głowę o uda mojego chłopaka i zdrzemnął się chwilę skąpany w ciepłych promieniach słońca i otoczony mroźną, zimową świeżością.
- Kiedy wrócę do pełnej sprawności, wynagrodzę ci cierpliwość. - rzuciłem mimochodem.
Palce Syriusza mocniej zacisnęły się na mojej dłoni, a z jego piersi wydobył się cichy śmiech.
- Och, już ja o to zadbam. - odpowiedział rzucając mi rozbawione spojrzenie. - Pamiętaj,że jestem zawsze niezaspokojony.
- Chciałeś mnie tym zniechęcić, czy wręcz przeciwnie? - uniosłem brwi.
- A co udało mi się osiągnąć?
- To pierwsze, Syriuszu.
- Szlag! - syknął żartobliwie. - W takim razie cofam to, co powiedziałem.
- Nie da się! - zachichotałem.
- Oczywiście, że się da! Stanę przed tobą nagi i od razu zapomnisz o całym świecie.
- Tylko daj mi wyzdrowieć zanim sprawdzimy tę teorię. - pokręciłem głową z westchnieniem, nie mogąc nawet ukryć uśmiechu.
- Ależ oczywiście. W końcu twoje zdrowie jest tutaj kluczowe. - posłał mi szczery, spokojny uśmiech, jakże inny od tak wielu poprzednich i zaczął dłubać czubkiem buta w ziemi niczym małe dziecko.
Oto i on, Syriusz Black w całej swojej postaci.