środa, 22 marca 2017

Walentynki Pottera

14 lutego
Obudziłem się otoczony słodyczami. Tabliczkami czekolady najróżniejszych wielkości i smaków oraz czekoladkami, których rodzajów może nawet nie potrafiłbym zliczyć. Moje łóżko zamieniło się w prawdziwy czekoladowy grobowiec! A wszystko to za sprawą Syriusza, który niewątpliwie od bardzo dawna planował dla mnie tę niespodziankę. Aż bałem się pomyśleć, jak bardzo będę przypominał Petera, kiedy już uporam się z tymi wszystkimi łakociami, a przyznaję, że miałem zamiar zjeść je wszystkie jeszcze przed końcem roku szkolnego.
- Syriuszu, jesteś niepoprawny. - rzuciłem przesuwając słodycze i zaglądając pod moje łóżko, gdzie jak dobrze wiedziałem, ukrył się mój chłopak.
- Och, cześć. Zgubiłem monetę i wturlała się tutaj.
- Syriuszu, to najgłupsza wymówka, jaką mogłeś wymyślić. Wyłaź spod mojego łóżka, już i tak cię znalazłem. Nie zapominaj, że słyszę i czuję więcej niż mogłoby ci się wydawać.
- Następnym razem znajdę lepszą wymówkę i nawet ty nie poznasz, czy to prawda, czy nie! - chłopak wyczołgał się spod łóżka i otrzepał ubranie. Zastanawiałem się dlaczego w ogóle tam siedział, ale podejrzewałem, że nawet zapytany nie zdradzi mi tego.
Na powitanie nowego dnia, napocząłem jedną z czekolad i zjadłem całą tabliczkę w przeciągu pięciu minut. To było łatwe. Uwielbiałem ten smak i miałem wprawę. Mój organizm niczego tak dobrze nie przyswajał jak czekolady.
James dopadł mnie, kiedy tylko ubrałem się w miarę możliwości elegancko. Wręczając mi kilka kwiatków i pudełko czekoladek wyjaśnił pokrótce czego oczekuje.
- Zardi siedzi już w Pokoju Wspólnym udając, że czyta i czeka na Lily. - oznajmił.
- Czyta? O ósmej rano? Nie sądzisz, że to może wydać się komuś podejrzane?
- Lily nie przyjdzie do głowy, że to wszystko podstęp, więc nawet nie będzie zastanawiać się nad takimi szczegółami, Remusie. - James machnął na mnie ręką lekceważąco. On naprawdę wierzył, że szopka, którą miałem odstawić z Zardi okaże się skuteczna i pchnie Evans w jego ramiona. - Dobra, Remusie. - okularnik spojrzał na zegarek. - Idź już! Lily na pewno jest już w Pokoju Wspólnym i czeka tam na swoje przyjaciółki, więc jeśli teraz odegracie z Zardi swoje role, będę miał spokój jeszcze przed śniadaniem.
- Tak, tak. - westchnąłem zrezygnowany i poczłapałem raczej bez entuzjazmu do Pokoju Wspólnego. Evans rzeczywiście tam była. Wściekła i zniecierpliwiona czekała na kogoś. Zardi nigdzie jednak nie zauważyłem. Skąd Potter wiedział, że powinna tutaj być? Rozejrzałem się za nią jeszcze jeden raz i wróciłem do sypialni.
- Co jest? - zapytał okularnik zaniepokojony.
- Nie ma tam Zardi. Jesteś pewny, że się z nią dogadałeś, co do ceny? Może chciała żebyś zapłacił jej przed...
- Była tam! Rozmawiałem z nią! - chłopak wypadł z sypialni jak wystrzelony z procy. Wrócił po krótkiej chwili blady i niemal wystraszony. - Remusie, popytaj o nią, znajdź ją! Bez niej nic nie zdziałamy.
Westchnąłem ciężko, ponieważ wiedziałem, że nic nie zdziałam, nawet jeśli będę próbował zaciekle się od tego wybronić. Pocałowałem szybko Syriusza, chcąc żeby wiedział jak bardzo już tęsknię za idealnymi walentynkami, jakie chcieliśmy dzisiaj spędzić wspólnie. Zrezygnowany wyszedłem z sypialni przeszukując wzrokiem Pokój Wspólny. Musiałem znaleźć kogoś, kto był z Zardi na tyle blisko, aby wiedzieć gdzie się podziała.
„Agnes, Agnes, muszę znaleźć Agnes!” powtarzałem sobie w myślach. Tylko ona przyjaźniła się ze swoją kuzynką na równi ze mną, toteż mogła wiedzieć, gdzie podziała się Caroline.
- Tak! - jęknąłem uradowany, kiedy zobaczyłem jak okularnica wychodzi ze swojej sypialni. - Agnes! - zawołałem do niej i pomachałem. Dostrzegła mnie, uśmiechnęła się i w kilku skokach pokonała schody.
- Witaj, Remusie. O co chodzi? - zaczęła raźnie.
- Szukam Zardi.
- Cóż... Nie jestem pewna, czy powinnam o tym rozpowiadać, ale jest niedysponowana w tej chwili.
Drzwi pokoju, który kuzynki dzieliły z trójką innych dziewczyn otworzyły się i wyleciała przez nie kartka papieru złożona z ptaka origami. Papierowe stworzonko podleciało do Agnes i usiadło jej na ramieniu. Czekałem cierpliwie, kiedy dziewczyna odczytywała wiadomość, którą dostała. Jej mina zdradzała, że próbowała się nie roześmiać, ale szło jej kiepsko, przez co wykrzywiała twarz w najdziwniejszy, komiczny wręcz sposób.
- OK, Remusie, czy mógłbyś zapytać Jamesa skąd wziął „tamten batonik”?
- Hę?!
Dziewczyna roześmiała się głośno i tak szczerze, że musiała zgiąć się w pół i złapać za brzuch, żeby móc w jakiś sposób rozluźnić spięte mięśnie. Nie miałem pojęcia o co chodzi, ale miałem złe przeczucie.
- Zaraz to zrobię... - rzuciłem niepewnie, chociaż podejrzewałem, że nie nawet nie dosłyszała.
Wróciłem do swojego pokoju i przekazałem pytanie Jamesowi, który marszcząc czoło zastanawiał się przez chwilę.
- Jedna z koleżanek Lily mi go dała. Mówiła, że chce się go pozbyć, bo jest na diecie, a on za bardzo ją kusi, kiedy tak leży w szafce.
- James, czy ty dałeś ten batonik Zardi w ramach części zapłaty za tę szopkę, którą mieliśmy odstawić? - powoli łączyłem fakty.
- Yyy, no tak.
- Agnes właśnie umiera ze śmiechu, a Zardi jest niedysponowana. - Syriusz już zrozumiał wszystko i teraz śmiał się równie mocno, co Agnes w Pokoju Wspólnym. - Ten batonik dostałeś przed, czy po tym, jak zdenerwowałeś Evans?
- Nie pamiętam, ale co to ma do rzeczy?!
- Rusz mózgownicą! Dałeś Zardi batonik, który dostałeś od przyjaciółeczki swojej wściekłej jak osa dziewczyny. Ten baton był przeznaczony dla ciebie! Lily chciała żebyś dogłębnie poczuł jej gniew w tegoroczne walentynki! Zardi pewnie nie może teraz opuścić toalety, ponieważ nafaszerowałeś ją jakimś dziadostwem!
- O słodki Merlinie! - do okularnika najwyraźniej właśnie dotarło, co się stało. - Zemszczę się za to! - James był teraz naprawdę wściekły. - Gdzie jest Agnes?!
Wskazałem na drzwi. Domyślił się reszty i porwał z mojego łóżka kwiaty oraz czekoladki, które miałem wręczyć Zardi. Wraz z Syriuszem podreptaliśmy za nim. Potter zbiegł po schodach mijając obojętnie Evans, która wydawała się najwyraźniej trochę zaskoczona widząc go, a co dopiero z kwiatami i czekoladkami. Chłopak nawet na nią nie spojrzał. Podszedł do Agnes, która najwyraźniej trochę się uspokoiła i teraz czekała na mnie. Patrzyłem, jak okularnik wręcza zaskoczonej dziewczynie bukiet oraz słodycze. Zarumieniła się zauważalnie, a on po prostu złapał ją za policzki i pocałował w usta.
Oczy wszystkich w Pokoju Wspólnym skierowane były na nich. Przyznam, że opadła mi szczęka.
- O kur*a! - jęknął stojący obok mnie Syriusz.
Lisica była w szoku. W kilku krokach dopadła Jamesa łapiąc go za ramię i odwracając w swoją stronę. Zamachnęła się, ale nie trafiła go w twarz, ponieważ uchylił się w porę.
Agnes wycofała się na paluszkach, zabierając ze sobą kwiaty i czekoladki. Chociaż ciężko było mi w to uwierzyć, wydawała się zadowolona z pocałunku.
- Podziękuj Marion za ten czekoladowy baton, który kazałaś mi dać. - syknął do swojej dziewczyny James. Mój niezawodny słuch okazał się w tej chwili bardzo przydatny. Nie omieszkałem więc powtórzyć słów przyjaciela Syriuszowi. - Nie udawaj, że o niczym nie wiedziałaś, Lily. To jest wypisane na twojej twarzy! - rzeczywiście, dziewczyna była równie czerwona, co wcześniej całowana Agnes. Było jasne, że wie o co chodzi. - Pech chciał, że dałem go komuś innemu i wierz mi, że ja jestem twoim najmniejszym problemem w tej chwili. Osoba, która go zjadła jest mściwa i mam nadzieję, że odpłaci ci za siebie i za mnie jednocześnie. - odwrócił się od niej zanim zdążyła się chociażby zająknąć chcąc mu to wyjaśnić. Zawołała za nim, ale James był już na schodach i złapał za rękę mnie oraz Syriusza. Wciągnął nas za sobą do sypialni i zatrzasnął ostentacyjnie drzwi.
- James... - chciałem go pocieszyć jakoś i uspokoić, ale uniósł rękę uciszając mnie.
- Nic nie mów, Remusie. To, co miałem dla Lily dam Zardi w ramach przeprosin, kiedy tylko poczuje się lepiej. I powiem jej o wszystkim, co zrobiła Lily. Niech się zemści raz a dobrze. Na zbyt wiele pozwalałem tej jędzy!
Uśmiechnąłem się mimowolnie bardzo szeroko. Tak, na to czekałem!

środa, 15 marca 2017

Przedwalentynkowe prezenty

13 lutego
- Mmm, Syriuszu, przestań. Próbowałem jeszcze pospać! - zamruczałem leżąc na brzuchu i nie planując odrywać głowy od poduszki, kiedy ktoś zaczął całować mnie po karku.
- Skąd wiedziałeś, że to ja? - Syri właśnie zaczął pocierać nosem miejsce, które wcześniej drażnił ustami.
- Twoje włosy przysłaniają mi świat. Nikt poza tobą nie jest w stanie zasłonić mi widoku na okno. Zardi wprawdzie zapuszcza włosy, ale one z trudem sięgają jej ramion. W sumie to tylko tył ich dotyka, bo przód nadal ma daleką drogę do pokonania.
- Dobrze, już dobrze! Przyznaję, że to było głupie pytanie.
Uśmiechnąłem się do siebie szeroko. Punkt dla mnie.
- Wstaniesz w końcu, wilczku? - zamruczał mi na ucho.
- A dlaczego powinienem? - odwróciłem się przewracając na plecy i spojrzałem prosto w błyszczące oczy Syriusza, który pokazał swoje równe, białe zęby w uśmiechu.
- A jak długo, jaśnie pan, planuje leżeć i nie ruszać się z łóżeczka? Miałem dzisiaj wyjątkowo dobry sen, więc roznosi mnie energia i jestem w świetnym humorze.
- I dlatego ja muszę cierpieć? - westchnąłem ciężko i podniosłem głowę dając wiszącemu nade mną chłopakowi buziaka. - Zrobię to dla ciebie, podniosę się, ale oczekuję za to nagrody chłopaka roku! - leniwie usiadłem i spuściłem nogi z materaca. Wziąłem kilka głębokich, ciężkich oddechów i w końcu naprawdę się podniosłem. Wprawdzie miałem ogromną ochotę znowu się położyć, ale zwalczyłem ją i podreptałem do szafy. Otworzyłem ją i wtedy spadł na mnie deszcz czekolady. Zapakowanej, twardej, w tabliczkach. - Auć, auć, auć... - powtarzałem, ilekroć dostałem w głowę.
- Teraz to ja poproszę o tytuł chłopaka roku. - Black był z siebie wyraźnie zadowolony.
- Syriuszu, ale Walentynki są dopiero jutro. Nie przespałem chyba całej soboty.
- Jutro dostaniesz walentynkowe słodycze. Te są przedwalentynkowe.
Był wyjątkowo słodki, a ja uwielbiałem czekoladę, więc bezsprzecznie trafiłem na partnera idealnego.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że przytyję dobre dwa lub trzy kilogramy w najbliższym czasie?
- Tym lepiej, będę wiedział, że to moja zasługa. - tym razem miał na twarzy szelmowski uśmiech który oznaczał, że cokolwiek działo się właśnie w jego głowie, nie było przeznaczone dla szerokiej publiczności. Ja chyba też nie należałem do wybrańców, którzy powinni znać wszystkie jego myśli, dla mojego własnego dobra. Byłem jego chłopakiem i wolałem aby tak pozostało.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet! - drzwi pokoju trzasnęły, kiedy do środka wszedł zdenerwowany James. We włosach miał liście i kolorowe płatki kwiatów, sądząc po zapachu. - Ta wiedźma... Inaczej... Moja urocza dziewczyna nie była zachwycona z tego, że otrzymała dziś TYLKO kwiaty! Dostałem nimi przez łeb! - prychnął i spojrzał na mnie surowo, jakbym to ja był wszystkiemu winien. - Widzę za to, że Remus nie jest szczególnie wymagający i tona czekolady go ucieszyła.
Syriusz objął mnie ramieniem i wypiął dumnie pierś.
- Trzeba było pozostać przy chłopakach. Jak widzisz, mój związek kwitnie, podczas kiedy ciebie twoja NAŻECZONA bije bukietem.
- Zignoruję ukrytą w tych słowach drwinę i skupię się na planach na jutro. Remusie! - aż podskoczyłem, kiedy się do mnie uśmiechnął przymilnie. - Błagam, pomóż mu jutro!
- Hę?!
- Kiedy jutro w Pokoju Wspólnym będą Lily i Zardi, dasz Zardi kwiaty i czekoladki. Ona się ucieszy, odegra jakąś scenkę i wtedy „mojej królowej” będzie głupio i nie zrobi mi kolejnej sceny.
- James, rozumiem, że jesteś zdesperowany, ale co na to Zardi? - nie podobał mi się ten pomysł, ale nie potrafiłem zostawić przyjaciela w potrzebie.
- Jeszcze z nią nie rozmawiałem, ale spokojna droga. Przekupię ją jakoś i zgodzi się pomóc. Wam pomaga za darmo, ja muszę za to płacić. - mruknął nadąsany. - Jak na osobę panseksualną, podejrzanie faworyzuje związki tej samej płci. Dobra, nic o niej nie mówię! Nie patrz tak na mnie! Ja funduję kwiaty i czekoladki! Możecie się później podzielić z Zardi i jednym i drugim.
Spojrzałem na Syriusza, który wzruszył ramionami zostawiając mi pełnię wyboru.
- Dobrze, niech będzie. - westchnąłem ciężko. - Ale najpierw porozmawiaj z Zardi. Mogę cię zapewnić, że drogo będzie cię kosztować jej współpraca. No wiesz, taki jeden się za nią oglądał, później ja musiałem się koło niej zakręcić żeby nadal o nas plotkowano, a teraz te Walentynki... Zardi jest nieprzewidywalna, więc tylko cię ostrzegam.
James podrapał się po brodzie w zamyśleniu.
- Cholera! - syknął zrezygnowany. - Ona mnie wyssie do cna!
Uśmiechnąłem się pod nosem. Tak, nasza przyjaciółka na pewno nie ułatwi mu zadania, ale czy mogłem się temu dziwić skoro ona podobnie jak ja nie przepadała za Evans? I dobrze tak Jamesowi! Było przynajmniej jedno serce, które złamał i teraz musiał za to płacić. Niholas z pewnością nie miał nic przeciwko temu, żeby jego byłym rządziła dziewczyna.
James zaczął pisać list do Zardi, który musiał wysłać magicznie przez okno, jeśli nie chciał żeby Evans dowiedziała się o jego podstępie. W tym czasie ja zdążyłem się ubrać i pozbierać moje „przedwalentynowe czekolady”. Jedną nawet napocząłem i szybko pochłonąłem całą tabliczkę. Mleczna z orzechami, jedna z moich ulubionych! Jadłem i masowałem sobie brzuch z rozkoszą, ku wielkiemu zadowoleniu Syriusza.
- Powinniśmy zrobić sobie dziecko. - szepnął mi nagle do ucha, a ja zakrztusiłem się czekoladową śliną. - Spokojnie, żartowałem. - musnął moją szyję. - To nie takie proste. No i wiele by nam skomplikowało w tak młodym wieku. No, już, już. Zjedz sobie czekoladową żabę, albo ze trzy. - otworzył opakowanie, złapał żabę za nogę i pokarmił mnie wijącym się łakociem.
Na niego nie dało się gniewać. A przynajmniej nie zawsze. Kiedy chodziło o błahostki, potrafiłem wybaczyć mu wszystko. W innych sytuacjach sam nie wiedziałem, jak się zachować.
- Ty naprawdę myślisz, że czekoladą i słodyczami załatwisz ze mną każdą sprawę?
- Hm, niemal każdą, tak. - odparł bezczelnie i pocałował mnie. - Bleh, słodkie!
Roześmiałem się.
James właśnie wysyłał wiadomość do pokoju przyjaciółki. Miałem tylko nadzieję, że ją zastanie. Nie chciałem wygłupić się, jeśli Zardi nie będzie o niczym wiedzieć, a on wyśle mnie do niej z walentynkowym prezentem.
Nagle coś sobie uświadomiłem.
- Gdzie jest Peter?
- A jak myślisz? Ugania się za swoją „nimfą” i próbuje znaleźć sposób żeby podrzucić jej jutro prezent, nie wzbudzając jej nieufności. Nie planuje się ujawnić, bo wie, co by go czekało, więc biedak nie ma wyjścia. - James zamknął okno patrząc, jak jego list odlatuje. - Śledząc ją dowiedział się, co jej dać, więc i tak nie jest źle. Mówicie, że ja źle trafiłem, ale co ma powiedzieć on?! Moja dziewczyna przynajmniej akceptuje moje istnienie i jest ze mną, podczas kiedy Pet ugania się za kimś, kto uważa go za niewartego uwagi robaka.
Okularnik miał całkowitą rację. Sytuacja Petera była beznadziejna, a obiekt jego westchnień równie dobrze mógłby być wymyślony lub oddalony o całe lata świetlne. To uczucie nie miało przyszłości, ale jednak Peter nie chciał się poddać i nadal się starał. Godne podziwu lub zwyczajnie głupie.
- Od kiedy zaczął się za nią uganiać, my poszliśmy w odstawkę. Myślicie, że tak już zostanie? - James chyba poczuł się nagle samotny skoro podjął ten temat.
- Nie jęcz. Przejdzie mu. - Syriusz machnął ręką na problem Pottera i siadając na materacu mojego łóżka, poklepał swoje uda. Było to tak wymowne, że nawet nie mogłem udać, iż tego nie dostrzegam.
Z początku planowałem odmówić, ponieważ obecność Jamesa czasami mnie krępowała, ale ostatecznie odrzuciłem opcję wykręcenia się od tej odrobiny czułości. Usiadłem więc na kolanach Blacka i oparłem się plecami o jego pierś. Słyszałem teraz jego oddech przy uchu i czułem bicie jego serca.
W takiej wygodnej pozycji mogłem z powodzeniem czekać na odpowiedź przyjaciółki w sprawie odstawienia szopki, którą już dla nas reżyserował James.

niedziela, 12 marca 2017

Kartka z pamiętnika CCC - Albus Dumbledore

Znalezienie kobiety z obrazu w dormitorium Puchonów okazało się dziecinnie proste. Wystarczyło kilka odpowiednich zaklęć, aby dosłownie wykurzyć ją z sypialni, w której się ukrywała. Magiczny dym wnikał pod drzwi wszystkich pokoi symulując pożar, toteż miałem pewność, że w końcu trafi do odpowiedniego, a poszukiwana przeze mnie osoba zareaguje w spodziewany sposób. I tak też się stało.
Nawet nie stawiała oporu, kiedy trzymając ją mocno i pewnie pod ramię, prowadziłem ją pustymi korytarzami. Kątem oka spoglądałem na „malowaną” kobietę i powtarzałem sobie, że postępuję słusznie. Chodziło o zdrowie i życie uczennicy mojej szkoły, dziecka pozostawionego pod moją opieką przez rodziców, którzy mi zaufali. Nie mogłem ich zawieść, nie mogłem dopuścić do tego, by Narcyza Black podzieliła los Marty. Postawiłem sobie za punkt honoru, aby żaden więcej uczeń nie umarł w murach tej szkoły, a ten cel niewątpliwie uświęcał środki.
„Dama z Wieży nie jest człowiekiem.” powtarzałem sobie w myślach, aby pozbyć się wyrzutów sumienia. „Jest jak trójwymiarowe zdjęcie.”
- To ona. - wprowadziłem ją do mojego gabinetu, gdzie czekał na nią Gellert.
Mężczyzna odrzucił z twarzy kaptur i uśmiechnął się szelmowsko do Damy, odsłaniając ostro zakończone kły. Splótł ze sobą palce dłoni i wyciągając ramiona przed siebie, wygiął je odrobinę, by rozprostować kości.
- Bardzo się cieszę, że się spotykamy. - rzucił uprzejmie do niewyraźnej kobiety, która wydawała się zupełnie niewzruszona. - Wiele o tobie słyszałem, mimo że wieści zaczęły rozchodzić się dopiero dzisiaj. Pozwól więc, że od razu zapytam. W jaki sposób wyciągnąć dziewczynkę z obrazu, a ciebie na powrót w nim umieścić?
Rozsiadłem się za biurkiem obserwując całą scenę z pewną obawą. Wiedziałem jednak, że może do tego dojść, kiedy posyłałem po Gellerta, więc nie miałem prawa mieszać się do jego sposobów radzenia sobie z problemami.
- Nie zamierzasz odpowiadać? Więc może sprawdzę jak dobra w te klocki jesteś? - szelmowski uśmiech Gellerta poszerzył się jeszcze bardziej. Porwał z biurka różdżkę, rozpalając na jej końcu niewielki płomyk i podstawił kobiecie pod nos. - Zaciągnij się tym zapachem. Jestem niemal pewny, że nie zechcesz przekonać się, co potrafi z tobą zrobić. Mam też rozpuszczalnik do farb, który z rozkoszą na tobie wypróbuję. Nie wiem na ile nadal jesteś częścią obrazu, a na ile żywą istotą, więc z rozkoszą przeprowadzę kilka eksperymentów.
Mężczyzna odsunął różdżkę od Damy i zamachał nią ostentacyjnie. W jego dłoni pojawiła się plastikowa buteleczka do rozpylania detergentów.
- Widzisz, problem polega na tym, że jeśli nic nie będziesz chciała nam powiedzieć, nie będziesz nam potrzebna. Mój uroczy przyjaciel chce uratować dziewczynkę, a ja pragnę mu w tym pomóc. Za wszelką cenę. - Gellert z nonszalancją złapał dłoń kobiety i musnął jej wierzch, a następnie potratował ją rozpuszczalnikiem do farb z rozpylacza.
Skrzywiłem się, kiedy kobieta krzyknęła i wyrwała dłoń z jego uścisku. Kolory z jej materialnego ciała zaczęły się rozmywać, blaknąć i znikać w miejscach, gdzie jej namalowana skóra zetknęła się z wyraźnie szkodzącym jej płynem.
- No proszę, a więc to jednak działa! - mój na swój sposób czarujący kochanek roześmiał się uszczęśliwiony. - Doskonale! Czy teraz jesteś skłonna współpracować?
- Beze mnie nie uratujecie dziewczyny! - warknęła malowana Dama, przyciskając „zranioną” rękę do piersi.
- Problem w tym, że mając cię tutaj, ale nie mogąc z ciebie nic wydusić również jej nie pomożemy, więc nie widzę wtedy najmniejszego powodu aby cię tutaj trzymać całą i zdrową. Twój problem polega na tym, że ten tutaj mężczyzna, – Gellert wskazał na mnie – bezgranicznie wierzy w mój osąd sytuacji. Jeśli uznam, że nie jesteś mi potrzebna, ponieważ nie chcesz nam pomóc, pozwoli mi się ciebie pozbyć. - tym razem mój kochanek spryskał dół sukni, który od razu zaczął tracić kolory. Dama odskoczyła do tyłu, ale w zamknięty pomieszczeniu nie miała nawet gdzie uciec, gdyby próbowała. - Tracę cierpliwość. - ponownie użył rozpuszczalnika mierząc w dół. - Jeśli w przeciągu dziesięciu minut nie dowiem się tego, co chcę wiedzieć, pozbędę się twojego języka. Wtedy przez kolejną godzinę będziesz miała okazję napisać mi, jak wyciągnąć dziewczynkę z obrazu. Po godzinie będę cię na przemian rozpuszczał i palił. Zacznę od dołu, żeby wystarczyło mi na kolejną godzinę. A później zwyczajnie już cię tu nie będzie.
- Jeśli będziesz z nami współpracować, wrócisz na obraz i powiesimy cię w bezpiecznym miejscu, gdzie nikt niepowołany nie będzie miał do ciebie dostępu. Masz na to moje słowo.
Dama z Wieży wodziła spojrzeniem ode mnie do Gellerta i z powrotem.
- Ja wolałbym cię jeszcze pomęczyć i zabrać twój obraz ze sobą żeby poznać tajemnice, które skrywasz, zaklęcia, które zaginęły i eliksiry, których nie potrafimy już tworzyć, ale Albus nie chce się na to zgodzić, więc masz do wyboru dwie opcje. Albo zostaniesz w zamku jako obraz, albo zwyczajnie znikniesz powoli rozpuszczana i palona. Planowałem też spróbować cięcia nożyczkami, ale ten mięczak kategorycznie mi tego zabronił.
Podejrzewałem, że kobieta stara się ocenić naszą prawdomówność i podejrzewałem, że mogła mieć z tym problem, ponieważ żaden z nas nie kłamał, chociaż ona na pewno próbowała doszukać się fałszu w naszych słowach. Musiała jednak podjąć decyzję, a Gellert naprawdę nie należał do osób cierpliwych.
- Niech będzie. - dała nam w końcu jasną odpowiedź. - Zrobię to, pomogę dziewczynie. Ale jeśli nie dotrzymasz słowa, - spojrzała na mnie nienawistnie – pożałujesz, że ze mnie okłamałeś. Obaj pożałujecie.
- Więc może od razu pozbędę się twojego języka? - prychnął Gellert i zamachał swoim rozpuszczalnikiem. Złapałem go za dłoń, żeby przypadkiem nie dał się ponieść i nie zniszczył układu, jakie właśnie zawieraliśmy z Damą z Wieży.
- Zostaw to mi, dobrze? - zapytałem chyba zbyt łagodnie aby nie wydało się to podejrzane, ale nie potrafiłem już odnosić się do tego mężczyzny inaczej. Między mną i Gellertem wydarzyło się zbyt wiele pięknych i koszmarnych rzeczy, zbyt bliscy byliśmy utraty siebie nawzajem, żeby teraz nie cieszyć się tym, co nam pozostało.
- Dobrze, dobrze. Niech ci będzie. - mężczyzna przewrócił ostentacyjnie oczyma, jakbym był uciążliwym małolatem. Przysunął się do mnie bliżej i pociągnął mnie w dół za poły szaty. Dzięki temu, że nasze twarze były teraz na tej samej wysokości, mógł przysunąć usta do mojego ucha. - Ale gdybym pozbawił ją języka, bez względu na to, co byśmy tu teraz robili, ona nie mogłaby nikomu o tym powiedzieć.
Zarumieniłem się, ale nie dlatego, że mnie zawstydził, ale z powodu reakcji mojego ciała na jego słowa.
- Kiedy to wszystko się skończy. - obiecałem mu równie cicho. - Schowaj się, kiedy stąd wyjdę. Nie wrócę sam, ale kiedy zostanę tylko z Remusem, będziesz mógł do nas wrócić. Ten chłopak i tak mógłby cię usłyszeć, więc chowanie się przed nim nie ma sensu. Sam wiesz jak dobry jest jego słuch. Planuje otworzyć agencję detektywistyczną, kiedy skończy szkołę. Nie przypominam sobie żebyśmy kiedykolwiek taką mieli, więc życzę mu jak najlepiej.
- Poprosisz go żeby mnie sprawdził? Żeby mieć pewność, że cię nie zdradzam? - Gellert uśmiechnął się jak za dawnych lat naszej burzliwej młodości.
- Nikt poza mną nie jest w stanie z tobą wytrzymać, więc zdradami się nie martwię. - roześmiałem się, kiedy mężczyzna prychnął urażony.
Poważniejąc odwróciłem się do kobiety z nieszczęsnego obrazu, który tak skomplikował nam dzisiejszy dzień.
- Co jest nam potrzebne do odwrócenia zaklęcia, którym posłużyłaś się zamieniając się miejscami z moją uczennicą?
- Nic. Po prostu tam chodźmy.
- Wcześniej jednak chcę wyjaśnić jedną sprawę. Aby uniemożliwić kolejny taki wyskok, podejmę niezbędne ku temu środki. Będziesz bezpieczna, ale tak długo, jak długo nie powtórzysz tego, co miało miejsce dzisiaj.
- Jeśli się nie zgodzę, pozbędziecie się mnie od razu, więc czy mogę nie zgodzić się na taki układ? - kobieta prychnęła z pogardą. - Chodźmy już do tej nieszczęsnej dziewczyny. Nie chcę przebywać ani chwili dłużej z tym sadystą. - spojrzała na Gellerta z czystą nienawiścią.
Przyznaję, nie obeszliśmy się z nią delikatnie, ale też nie zmusiła nas do podjęcia ekstremalnych środków lub wyszukanych tortur. Wszystko przebiegło raczej spokojnie, więc nie powinna się tak pieklić. Daliśmy jej wybór, chociaż osobiście nie nazwałbym tego „wyborem”, nie znęcaliśmy się nad nią, a jedynie ją postraszyliśmy.
Nie miałem sobie nic do zarzucenia. Taką przynajmniej miałem nadzieję.

środa, 8 marca 2017

O tym, jak uwolniono księżniczkę z wieży

Duch profesora Binnsa obejrzał obraz ze wszystkich stron, po czym rozpoczął przydługi wykład na temat historii magii w okresie jego powstania. Nikt nie miał serca mu przerwać, chociaż wątpiłem żeby nauczyciel w ogóle zwrócił uwagę na otaczających go ludzi, nawet gdyby próbowali go powstrzymać przed zanudzeniem nas. On po prostu żył w swoim własnym świecie i nie oszukujmy się, nic więcej go nie obchodziło. Po części miałem nadzieję, że coś, co nieświadomie powie nam profesor może okazać się przydatne do wyciągnięcia Narcyzy, ale im dłużej słuchałem nauczyciela, tym pewniejszy byłem, że nie mam się co łudzić.
- Czy pan dyrektor i pan Bagshot poradzą sobie z Damą z Wieży? - zapytałem w końcu McGonagall, kiedy nadzieja na jakiś sensowny komentarz Binnsa umarła.
- Wierzę w to, Remusie. - odpowiedziała z przekonaniem, chociaż było widać, że się martwiła. - Jeżeli pan dyrektor postanowił złożyć całą tę sprawę na barki osoby spoza szkoły to na pewno uznał to za najlepsze rozwiązanie i postąpił słusznie. Nie znam pana Bagshota, ale na pewno jest osobą godną zaufania.
Za tło mając gadaninę Binnsa, wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością na jakiekolwiek rozwiązanie naszych problemów. Slughorn w ciszy pracował nad antidotum na eliksir miłości, podczas gdy Wavele studiował uważnie płótno i widoczne na nim krajobrazy. Podejrzewałem, że chciał jakoś dojść do tego, gdzie leży wieża i w ten sposób odkryć tożsamość czarownicy, która została w niej namalowana.
- Podejrzewam, że to miejsce już dawno nie istnieje. Znam wszystkie dawne budowle za terenie Wielkiej Brytanii i żadne z nich nie odpowiada tej wieży. Stawiam na jej anglosaskie pochodzenie, ale tylko jedna osoba może to potwierdzić, a obawiam się, że może ona nie być skłonna do pomocy.
- Wypadek sprawił, że była rozmowna. - Dumbledore zjawił się w gabinecie McGonagall z ładną, chociaż niewyraźną kobietą. Było po niej widać, że nie jest człowiekiem. Każde pociągnięcie pędzla odznaczało się na jej skórze oraz sukni, a kiedy przyjrzeć się jeszcze dokładniej, można było dostrzec także sploty płótna. - Okazuje się, że nasza winowajczyni wprawdzie uwolniła się spod magii wiążącej ją z obrazem, ale jej nowe ciało jest równie wrażliwe, co każde dzieło sztuki. Bliskie spotkanie z rozpuszczalnikiem może wywołać nieodwracalne zniszczenia, podobnie jak masa innych czynników zewnętrznych, opadów atmosferycznych, promieniowanie słoneczne. Ostatecznie zgodziła się z nami współpracować, ponieważ na obrazie jest bezpieczniejsza, niż poza nim.
Byłem ciekaw w jaki sposób to odkryli, a może to ona już zdążyła się o tym przekonać i dlatego postanowiła współpracować? Mój wzrok padł na dłoń kobiety. Nakrapianą białymi, wyblakłymi plamami o rozmazanych rogach. Nie znałem się szczególnie na sztuce, ale najwyraźniej musiała się czymś „sparzyć”. Może przypadkiem pochlapała się wodą i to otworzyło jej oczy? Nie wiedziałem, ale cieszyłem się, że wszystko miało się dobrze skończyć.
Kobieta z obrazu zaczęła szeptać zaklęcie, sunąc palcami po cegłach wieży, której okienko rozbłysło. Wciągając do środka Damę, jednocześnie „wypluło” Narcyzę. Dosyć dosłownie, biorąc pod uwagę, że upadła prosto na tyłek ze stęknięciem. Podniosła się jednak wyjątkowo szybko i z wykrzyczanym pospiesznie podziękowaniem wybiegła z gabinetu. Nie dziwiłem jej się. Nic nie jadła i nie piła, ani nawet nie korzystała z łazienki zamknięta w tej malowanej wieży, więc teraz miała sporo do nadrobienia.
- Nasz problem został właśnie rozwiązany. - dyrektor uśmiechnął się do nas wszystkich. - Dziękuję, że zjawiliście się tutaj wszyscy. Mam do każdego z was jeszcze małą prośbę. Victorze, bądź tak miły i zabezpiecz nowymi runami wszystkie skrytki w ramie obrazu, kiedy tylko Horacy przygotuje eliksir, który później mu wskażę. Minerwo, musisz pomóc mi znaleźć inne miejsce dla naszej Damy. Co się zaś tyczy ciebie, Remusie, chciałbym z tobą porozmawiać w moim gabinecie. Obraz zabieram ze sobą. Horacy, ty również chodź ze mną. Przekażę ci odpowiedni przepis żebyś mógł od razu zacząć nad nim pracować.
Obraz unosił się przede mną, dyrektorem i profesorem eliksirów niczym złowrogie ostrzeżenie przed tym, co może się stać, jeśli zaufa się niewłaściwej osobie.
Gabinet dyrektora był pusty, a przynajmniej na pierwszy rzut oka. Czułem w powietrzu ciężki zapach obcej osoby, należący do Huntera Bagshota, co świadczyło o tym, że był tu jeszcze przed chwilą. Poza tym, miałem wrażenie, że słyszę jego cichy, spokojny oddech zza biurka. Może czekał na właściwy moment żeby wyjść z ukrycia, kiedy Slughorna nie będzie już w gabinecie? Nie dziwiłbym się temu. Jeśli znał profesora eliksirów, na pewno wolał go unikać. Sam chętnie schodziłem mu z drogi, nie chcąc żeby z jakiegoś powodu postanowił ponownie zaprosić mnie na swoje głupie spotkanie Klubu Ślimaka.
Dyrektor podał nauczycielowi zapisany odręcznym pismem pergamin.
- To ten eliksir. Nie musisz go testować, ponieważ mam całkowitą pewność, że jest właściwy i zadziała jak należy w miarę konieczności. Powiadom mnie, kiedy będzie gotowy.
Mężczyźni pożegnali się krótko, zapewne dlatego, że jeszcze niejednokrotnie dzisiejszego dnia mieli się spotkać. Zaledwie za Slughornem zamknęły się drzwi, a w gabinecie na biurku pojawiły się talerze z daniami obiadowymi. Jak na komendę, Hunter Bagshot wyłonił się z tajemnego przejścia i niemal rzucił się na posiłek, który Skrzaty Domowe dla niego przygotowały. Może pracował ciężko nad jakimś projektem i nie miał czasu na jedzenie w domu? To na pewno tłumaczyłoby tempo, w jakim pochłaniał kurczaka, steki oraz tony ziemniaków z sosem.
- Zjedz sałatkę. - upomniał go karcąco Dumbledore, co trochę mnie rozbawiło, chociaż było zrozumiałe. James także przedkładał mięso ponad warzywami, więc podejrzewałem, że tych dwóch starszych mężczyzn musi być bliskimi przyjaciółmi.
Spod kaptura Bagshota wymknęło się dłuższe pasmo pofalowanych siwych włosów. Nie było to jednak czymś, czym warto byłoby zawracać sobie głowę.
Zakapturzony człowiek wrócił do jedzenia, posłusznie zabierając się za sałatkę ze świeżych warzyw, chociaż jej zjedzenie zajęło mu dwa razy więcej czasu, niż wcześniej pochłonięcie mięsnych rarytasów. Dyrektor był jednak zadowolony i odwrócił się do mnie z uśmiechem, kiedy jego znajomy odstawił na blat pustą miseczkę.
- Remusie, chciałbym ci podziękować zimnej krwi i wytrwałości w pomaganiu nam wszystkim. Gdyby nie twój słuch, może zbyt późno dowiedzielibyśmy się o problemie z Narcyzą. Uratowałeś ją i chociaż ona zapewne tego nie przyzna, niemniej jednak chcę ci podziękować w imieniu jej i swoim.
- Słyszałem o twoich planach na przyszłość. - Hunter Bagshot odezwał się do mnie z pełnymi ustami. W ręce trzymał udko kurczaka, co wyglądało bardzo interesująco, tym bardziej, że nie powstrzymywał się wcale przed dalszym jedzeniem, kiedy do mnie mówił. Po prostu odgryzał wielkie kęsy i ciągnął tłumionym przez jedzenie głosem. - Są kręgi, w których łatwiej byłoby ci pracować, zapewne zdajesz sobie z tego sprawę? Na Czarnym Nokturnie miałbyś niebywale wielu klientów, którzy płaciliby krocie za twoje usługi, ale podejrzewam, że nie to chodzi ci po głowie. Mimo wszystko dobrze ci radzę, nawet jeśli jakaś sprawa wyda ci się szemrana, przyjmij ją. Sam chętnie się do ciebie zgłoszę, jeśli będę miał do ciebie jakąś sprawę.
- Dobrze, dziękuję za radę. - skinąłem głową. Wprawdzie nie do końca wiedziałem, co ten mężczyzna mógł mieć do moich planów na przyszłość i dlaczego dyrektor mu o tym powiedział, ale może naprawdę mogło mi to kiedyś pomóc.
- I jeszcze jedno, chłopcze. Nie wspominaj zbyt wielu osobom o tym, że tutaj byłem. Sam rozumiesz, jak to jest, kiedy wśród uczniów rozchodzą się plotki. Lepiej żeby wszystkie zasługi zostały przypisane gronu pedagogicznemu twojej szkoły, a nie jakiemuś przybłędzie sprowadzonemu tutaj przez dyrektora.
- Oczywiście. - znowu kiwałem głową potakująco. W tym wypadku wiedziałem już doskonale, o co chodzi Bagshotowi. Nikt nie chciał żeby Blackowie kwestionowali bezpieczeństwo uczniów i kompetencje nauczycieli.
- Na chwilę obecną to tyle, Remusie. - zwrócił się do mnie dyrektor. - Proszę, miej nadal oczy i uszy otwarte. - położył dłoń na moim ramieniu ściskając je lekko. - Dziękuję ci za wszystko raz jeszcze.
Odpowiedziałem uśmiechem i opuściłem gabinet Dumbledore'a. Było oczywiste, że moja rola już się skończyła, zaś Syriusz na pewno czekał niecierpliwie na wieści o tym, co się dziś działo.
- Merlinie drogi, nie połykaj tak zachłannie! Udławisz się! - już na dole usłyszałem dyrektora, który upominał swojego gościa.
Uśmiechnąłem się pod nosem. To zabawne usłyszeć Dumbledore'a mówiącego coś tak przyziemnego. Zupełnie, jakbym miał wyobrazić sobie śpiącą McGonagall. Chociaż nie. Tego nie chciałem sobie wyobrażać za żadne skarby świata. Wolałem pozostać przy dyrektorze będącym człowiekiem takim, jak każdy z nas. To było bezpieczniejsze od śpiącej nauczycielki transmutacji.

niedziela, 5 marca 2017

Nie narzekaj na nudę, bo możesz za nią zatęsknić

„Złapcie dla mnie uciekinierkę i niech się w końcu naprawdę na coś przydam.” te słowa z jakiegoś powodu zabrzmiały w moich uszach złowrogo. Nie podejrzewałem jednak, żeby którykolwiek znajomy dyrektora mógł być szczególnie niebezpieczny. Lub raczej każdy z nich mógł, ale na pewno nie był, ponieważ ktoś pokroju Dumbledore'a nie zadawałby się z ludźmi stanowiącymi zagrożenie dla innych. W końcu mówimy o człowieku, który używał nazw słodyczy i deserów jako haseł do swojego gabinetu! Ktoś taki nie mógł zadawać się z szemranymi czarodziejami. No dobrze, podejrzewałem go kiedyś o romans z uczennicą, ale to raczej nie czyniło z niego szarej eminencji czarodziejskiego podziemia.
- Remusie, zaczekasz na mnie z Narcyzą w gabinecie profesor McGonagall, podczas kiedy ja pójdę po naszą Damę z Wieży. Więcej zyskamy, jeśli na razie się ze sobą nie spotkają. Jedna histeryczka może dla nas stanowić problem, a co dopiero dwie.
Skinąłem głową w pełni rozumiejąc obawy dyrektora. Prawdopodobnie Dama z obrazu byłaby przerażona lub wściekła widząc swoje dotychczasowe więzienie, podobnie jak Narcyza rozkleiłaby się, gdyby zaczęła się obawiać, że umrze na płótnie. Nikt z nas tego nie potrzebował.
Opuściłem gabinet wraz z dyrektorem, przed którym ostrożnie unosił się obraz z Narcyzą. Gabinet profesor McGonagall był zamknięty, ale Dumbledore otworzył go bez najmniejszych nawet problemów i zaprosił mnie do środka. Black wylądowała na biurku, a ja rozsiadłem się na krześle przed nim, obiecując cierpliwie czekać na swój powrót. Cóż, i tak nigdzie się nie wybierałem, ponieważ chciałem wiedzieć, jak to wszystko się skończy. Przyznaję, że byłem ciekawską bestią i dlatego żałowałem, że nie będę obecny przy przesłuchaniu Damy z Wieży, o ile w ogóle znajdą ją u Puchonów.
Nie często mi się to zdarzało, ale szybko zacząłem się nudzić. W ciągu ostatnich godzin zbyt wiele się działo, żebym potrafił nad sobą zapanować i uspokoić podniecenie. Moje ciało było pobudzone, co wilkołak we mnie po prostu uwielbiał. Moja nudna natura była sprzeczna z jego żywiołowością, więc podczas tak emocjonującego dnia jak dzisiejszy, przypominał mi o sobie. Może gdybym miał okazję z kimś porozmawiać, zdołałbym się opanować, ale Narcyza miała mnie w nosie, więc i jak postanowiłem ją zignorować.
Podniosłem się z miejsca i zacząłem krążyć po gabinecie. Na początku zataczałem małe kółka, ale szybko zrobiło mi się niedobrze i musiałem rozszerzyć promień swojego dreptania w kółko. Po krótkiej walce z samym sobą, usiadłem na fotelu McGonagall i zacząłem jeździć na nim po całym pomieszczeniu, jakbym miał do czynienia z hulajnogą.
Nawet nie wiem kiedy, moje myśli uciekły do tajemniczego zakapturzonego mężczyzny. A gdyby jednak okazał się niebezpiecznym typem, którego dyrektor wezwał żeby przycisnął Damę z Wieży? Może i nie wiedział, co się stało Narcyzie, ale na pewno domyślał się, że jeśli ktoś uciekł z obrazu to nie będzie chętny do niego wrócić. Hunter Bagshot na pewno pasował na kogoś, kto nie ugnie się przed niczym, żeby wyciągnąć informacje z drugiej osoby. Nie żebym o tym wiedział, ponieważ nie wiedziałem nic i dlatego łatwo było mi wyobrażać go sobie jako kogoś żądnego krwi i lubującego się w przemocy.
A może okaże się, że to tylko stary, łagodny dziadek, który prośbami i łzami zdoła nakłonić Damę do wyznania wszystkiego i powrotu na swoje miejsce? To również potrafiłem sobie wyobrazić. Zaryczany starzec uczepiony nóg zaskoczonej kobiety, który nie pozwoli się odkleić od niej, póki ta nie spełni jego próśb dla świętego spokoju. To było mało prawdopodobne, ale i tak rozpatrywałem taką opcję krążąc po gabinecie na fotelu na kółkach.
Ależ chciałem wiedzieć, w jaki sposób Hunter planuje zmusić prawdopodobnie bezwzględną, bardzo starą czarownicę do mówienia! Jakby nie patrzeć, z tego co mówił Hunter wynikało, że Dama z Wieży łamała prawo czarodziejów i bez mrugnięcia okiem skazywała na śmierć w męczarniach osobę, którą zamieniła się miejscem na płótnie.
Przyznaję, że przeszło mi przez myśl żeby wymknąć się z gabinetu nauczycielki transmutacji i podkraść do dyrektora, ale nie mogłem zostawić Narcyzy samej, a zabieranie jej ze sobą było wykluczone. Mogłem jej przypadkowo zrobić krzywdę, nie wspominając już o tym, że podchody oraz próby pozostania niezauważonym z wielkim obrazem pod pachą byłyby niepraktyczną komedią.
Rzuciłem okiem na stojący w kącie wielki zegar. Moi przyjaciele wciąż byli na zajęciach, więc nie mogłem prosić ich o pomoc. Wprawdzie mógłbym wysłać im wiadomość i liczyć na ich współpracę, tym samym ratując ich przed nudną lekcją historii magii, ale jednocześnie nakłaniałbym ich do urwania się z zajęć, a to kłóciło się z moją etyką uczniowską. Mogłem być nakłaniany do łamania przepisów szkolnych, ale sam nie planowałem nikogo namawiać do ich łamania. I pomyśleć, że przez kilka sekund naprawdę byłem na ten pomysł napalony.
Po raz sam nie jestem pewny który, okrążałem gabinet klęcząc na fotelu i odpychając się drugą nogą od podłogi, kiedy drzwi się otworzyły i stanęła w nich trochę zaskoczona moim widokiem McGonagall.
- Przyjemnie ci się jeździ? - zapytała trochę kpiąco.
- Przepraszam! - podniosłem się szybko stając niemal na baczność. - Nudziło mi się i tak jakoś wyszło. - tłumaczyłem się cały czerwony na twarzy.
- Już dobrze, Remusie. Chciałam żebyś wiedział, że twoje informacje potwierdziły się. Znaleźliśmy osobę, której szukaliśmy w dormitoriach chłopców w Hufflepuff. Nie wiemy jeszcze kto ucierpiał z powodu oparów z ramy, ale na pewno niedługo go znajdziemy i będziemy mogli mu pomóc. Tak, Remusie, dyrektor powiedział mi o wszystkim i teraz zajmuje się Damą z Wieży. Prosił żebym tu do ciebie dołączyła, na wypadek gdyby Narcyza miała napad lęku lub inne kłopoty. Nie możemy przecież ignorować faktu, że musi być wycieńczona fizycznie i psychicznie w sytuacji w jakiej się znalazła.
Nie wątpiłem, że problemy Narcyzy były problemami całego grona pedagogicznego, zważywszy na jej urodzenie.
Ktoś zapukał do drzwi. Nauczycielka rzuciła krótkie „wejść”, a w środku pojawił się Victor Wavele.
- Pokażcie mi ten obraz. - rzucił już na wstępie. - Jeśli jest tak stary, jak zakłada dyrektor, mogą na nim być jakieś runy, które mogłyby nam pomóc. - odsunął mnie ze swojej drogi i zawisł nad obrazem. Byłem pewny, że Narcyza właśnie wróciła do pełni życia, próbując wyglądać najlepiej jak się dało. W końcu nauczyciel run nadal był jednym z bardziej pożądanych nauczycieli w szkole, a o jego związku z Seed wiedziała tylko garstka osób. Większość nadal wierzyła, że wciąż chodził z Noelą, która musiała sobie wpaść i teraz zapewne wychowywała gdzieś ich pierwsze dziecko.
Cóż, sam nie miałem pewności, czy nie było to prawdą, ale jakoś nie potrafiłem wyobrazić sobie tego aroganckiego i nieodpowiedzialnego faceta w roli ojca.
Wavele powoli sunął palcem po drewnianej ramie, przyglądając się uważnie każdemu detalowi, jakby runiczne zaklęcia mogły być zapisane pismem tak drobnym, że niemal niedostrzegalnym. W dalszej kolejności mężczyzna czynił to samo z samym płótnem, wpatrując się w nie z bliska i z daleka, pod każdym możliwym kątem, a w końcu przez powiększający monokl.
- Przyznaję, że ramy są pokryte runami, które przez wieki zabezpieczały ukryte w nich eliksiry oraz rozpyliły je, kiedy aktywowano runę na zapadni. Poza tym obraz jest czysty i nie ma na nim nawet podpisu malarza, co nie ułatwi nam identyfikacji czarownicy, jeśli przyjdzie taka potrzeba.
- Bardzo nam pan pomógł. - szepnąłem zjadliwie, kryjąc uśmiech.
Wavele zmierzył mnie karcącym spojrzeniem.
- Uważaj na słowa, bo potrafię być mściwy. - ostrzegł mnie szeptem cichszym nawet od mojego. - Już mam około dziesięciu pomysłów na to, w jaki sposób dać ci popalić za ten zgryźliwy komentarz.
W tamtej chwili do gabinetu wtoczył się Slughorn, zasapany, zziajany, spocony i czerwony na twarzy. Nie tracił jednak czasu na nic, ale od razu podszedł do feralnego działa sztuki i rozpoczął oględziny wbudowanych w ramę pojemniczków na eliksiry. Prawdopodobnie równie ważna, co wyciągnięcie Narcyzy z tarapatów, była pomoc temu, kto został potraktowany miłosną mgiełką, która to doprowadziła do całej tej afery.
Wielki ciałem nauczyciel zebrał niezbędne próbki i rozkładając obok obrazu swój „przenośny gabinet” od razu zaczął je badać. Co jakiś czas mruczał coś do siebie i notował coś w wyjętym z kieszeni marynarki notesie.
Teraz już nie mogłem narzekać na nudę, kiedy miałem obok siebie trójkę najbardziej niebezpiecznych nauczycieli w szkole – zawsze ostrą McGonagall, lizusa Slughorna oraz nazbyt pewnego siebie Wavele. Brakowało tylko jednego profesora i jakoś wcale się nie zdziwiłem, kiedy do gabinetu wleciał nudny jak flaki z olejem nauczyciel historii magii. Znalazłem się w samym sercu piekła i niewątpliwie nikt by mi tego nie zazdrościł.

środa, 1 marca 2017

Poszukiwania wśród obrazów

Dotrzymanie kroku dyrektorowi zajęło mi dłuższą chwilę. Nie pamięta,. Żeby kiedykolwiek spieszył się tak jak teraz, Wprawdzie nie mogłem mu się dziwić, skoro jednej z jego uczennic, w dodatku córce Blacków, czarodziejów czystej krwi, groziło zagłodzenie, nie wspominając już o prostszych potrzebach fizjologicznych, które były poza jej zasięgiem, tak długo, jak długo była uwięziona w obrazie. Przyznaję, miałem ją w nosie, ale i tak uważałem, że nie zasłużyła na tak ekstremalną karę za bycie wredną jędzą. Prawdopodobnie nawet Zardi nie uważałaby tego za zabawne, a przynajmniej nie na długo.
W przypadku Syriusza sytuacja wyglądała zdecydowanie inaczej. Dla niego Narcyza mogła nie istnieć. Podejrzewałem nawet, że wszystko byłoby inaczej, gdyby jego kuzynka odnosiła się inaczej do mnie i faktu, że Syri jest Gryfonem. Od niektórych osób nie dało się jednak oczekiwać nazbyt wiele, tym bardziej od kogoś kto nigdy nie miał do czynienia z życiem innym od tego jakie prowadził znajdując się na samym szczycie łańcucha pokarmowego.
Nie dało się jednak ukryć, że Narcyza nie była najgorszą z trójki sióstr Black. Bellatrix należała do grona chodzących koszmarów w spódnicy. Z tego, co wiedziałem, nawet jej narzeczony miał jej serdecznie dosyć i zdradzał ją, kiedy tylko mógł. Ponieważ wiedziałem o tym z nieoficjalnego źródła, nikomu o tym nie mówiłem. Zresztą nie chciałbym być tym, który naraziłby się Bellatrix Black zbyt długim językiem. W gruncie rzeczy podobnie było z Narcyzą, która jednak nigdy nie uwierzyłaby w zdradę Lucjusza. Tak czy inaczej, nie było to w tej chwili moim problemem.
- Remusie, pozwolisz, że wyślę cię na mały rekonesans? - dyrektor zatrzymał się tak gwałtownie, że niemal na niego wpadłem. - Twój wzrok i słuch mogą być dla nas niezbędne. Chodzi o rozmowę z obrazami na temat Damy z Wieży. Musimy ją znaleźć, a coś takiego jak, mówiąc dosłownie, postać z obrazu przybierająca ludzkie ciało to bynajmniej nie reguła. Każdy chciałby tego doświadczyć, ale nie każdy może i stąd też biorą się plotki, a te działają na naszą korzyść. Znajdziesz mnie u profesor McGonagall lub w moim gabinecie, gdybyś zdołał się czegoś dowiedzieć.
- Tak jest! - skinąłem głową i odbiłem w inny niż Dumbledore korytarz. Jeśli miałem zabrać się ostro do pracy, to niewątpliwie należało zacząć od najbardziej rozgadanych portretów, a te znajdowały się blisko gabinetu Slighorna. Miałem tylko nadzieję, że nie natknę się na nauczyciela, który mógłby mi uprzykrzyć poszukiwania będąc święcie przekonanym o tym, że mi pomaga. Cóż, niektórych ludzi nie dało się zmienić, ponieważ sami zmieniać się nie chcieli nie dostrzegając swoich wad. Czasami zazdrościłem takim osobom. Może i byłem wilkołakiem, ale pewności siebie mi brakowało, za to takiemu profesorowi eliksirów nigdy na niej nie zbywało.
Na początek podszedłem do obrazu gospodyń wiejskich z końca XX wieku. Stateczne matrony zawsze wiedziały wszystko i wszystkim się interesowały. Takie przynajmniej doszły mnie słuchy, których źródłem jak zawsze była niezawodna Zardi. Jak łatwo się domyślić, zacząłem od powołania się na dyrektora, którego każdy poważał i szanował, a przynajmniej miałem wrażenie, że tak było. Zupełnie nieprzypadkowo wymieniłem więc kilka razy nazwisko dyrektora Dumbledore'a wyjaśniając jak ważne są moje pytania i jak dalece wdzięczny będzie dyrektor Dumbledore za każdą cenną informację na interesujący go temat. Dopiero po przydługim wstępie przeszedłem do rzeczy i konkretnych pytań. W ten też sposób dowiedziałem się, że kilka obrazów opowiadało niestworzone historie o „malowanej kobiecie”, która przechadzała się korytarzami. Żadna z matron nie potrafiła mi przybliżyć znaczenia słowa „malowana” w kontekście zbiegłej Damy, więc nie miałem pojęcia, czy mam to traktować dosłownie, czy może w przenośni oraz jak bardzie dosłownie lub jak dalece w przenośni. Inaczej mówiąc, wśród obrazów krążyły plotki, a ja postanowiłem im wierzyć.
Gospodynie wiejskie, skierowały mnie do „starego dziada”, jak same określiły obraz sędziwego, ale poczciwego barona na polowaniu. Z jakiegoś powodu postanowiłem zaufać temu przyjaźnie wyglądającemu mężczyźnie, który od razu wysłał swoje myśliwskie harty na poszukiwanie tropy kobiety, którą podobno widział na własne oczy.
- Pachniała farbą olejną. - wyjaśnił. - Tak mi się przynajmniej wydaje, ponieważ moje pieseczki zareagowały na nią zupełnie jakby pojawiła się wewnątrz mojej ramy. Chciały ją obwąchiwać i łasić się do niej. One bardzo lubią kobiety, ale to zapewne dlatego, że moja cudowna małżonka zawsze je rozpieszczała. Och, to były piękne czasy. Nie żałuję jednak, że teraz jestem skazany na wieczne polowanie. To wspaniała sprawa i nie muszę wracać do domu, do mojej cudownej, ale kapryśnej małżonki. Możesz z nią później porozmawiać i przekazać, że ją kocham. Jej obraz jest na trzecim piętrze, od strony północnej. Robi na drutach siedząc w swoim ulubionym fotelu. Niestety wątpię żeby widziała coś interesującego, ponieważ rzadko podnosi oczy znad robótki. Za to Don Antonio z czwartego piętra zawsze jest tam, gdzie piękne kobiety, więc jeśli szukasz Damy z Wieży to polecam zapytać jego. Bardzo możliwe, że nie tylko ją widział, ale i śledził! Oho! Moje pieski wróciły. Idź za nimi, zaprowadzą cię ostatnim wyczuwalnym tropem twojej uciekinierki. Powodzenia, chłopcze!
Nie zwlekając podążyłem więc za pędzącymi szybko psami. Nie było łatwo, ponieważ przeskakując z obrazu na obraz znikały czasami na dłuższą chwilę i wiedziałem gdzie się pojawiły tylko dzięki krzykom namalowanych postaci, których prywatność naruszyły dwa harty. W ten sposób dobiegłem do Pokoju Życzeń, a następnie mijając ścianę, na której drzwi do niego zawsze się pojawiały, zbiegłem schodami o piętro niżej i znowu wspiąłem się do góry. Ostatecznie wylądowałem pod wejściem do dormitorium Puchonów, obok którego, jak podejrzewałem po stroju torreadora, kręcił się Don Antonio.
- Och, Biedronko! Wyjdź na słonko! - jęczał słowa starej dziecięcej rymowanki.
„Wariat?” przyszło mi z początku do głowy. „Zakochany wariat?” skorygowałem odrobinę swoją opinię i zbierając w sobie wszystkie siły, zagaiłem rozmowę.
- Doszły mnie słuchy o mężu, który w ocenie kobiecego piękna nie ma sobie równych. - zacząłem czując się jak idiota. - Szukam damy jak z obrazu, w znaczeniu dosłownym, i powiedziano mi, że jeśli ktoś mógł coś o niej wiedzieć to tylko pan. - nie wychodziło mi chyba czarowanie Don Antonia, ale zauważyłem, że słowa takie jak „dama” czy „kobieta” wpływają na niego bardzo pozytywnie. Oczy mu świeciły i gdyby mógł, na pewno wyszedłby z ramy.
- O tak, Doña Manuela jest urocza! Tak ją nazwałem i jestem pewny, że gdybyś ją widział, zgodziłbyś się, że pasuje do niej to imię. Zamknięta w wierzy była taka niedostępna, ale teraz tak rumiana i żywa wydaje się jeszcze odleglejsza. Aż mam dreszcze na samą myśl o tym!
„Poziom Petera, to coś, co znam.” oceniłem.
- Czy wiesz może, gdzie zniknęła? Taka ulotna istota na pewno jest płochliwa niczym młody zając, a więc mógłbyś znów ją zobaczyć, jeśli wystraszy się mojej osoby. Mam do niej kilka pytań od naszego drogiego dyrektora. - mówiłem beznamiętnie odmóżdżony głupotami, jakie musiałem wygadywać. Sam siebie zaskakiwałem będąc w stanie mówić coś podobnego.
- Och, ależ ja właśnie na nią czekam! Moja piękna łania uciekła mi znikając za tymi oto drzwiami, których nie sposób sforsować.
Bingo! Chociaż... Mogła się przebrać i wymknąć z dormitorium nie wzbudzając podejrzeń ślepego z miłości torreadora. Miała także możliwość wydostać się przez okno lub przy użyciu magii. Nie miałem jednak czasu na rozpatrywanie takich opcji. Zdołałem zajść tak daleko, jak daleko potrafiłem bez niczyjej pomocy. Teraz potrzebowałem dyrektora.
Obliczyłem czas, jaki straciłem na uganianie się po korytarzach i rozmowy. Ciężko było mi ocenić, czy to wystarczyło aby dyrektor załatwił wszystko, co miał załatwić u nauczycielki transmutacji i wrócił do siebie, toteż najpierw skierowałem się biegiem w stronę klasy, w której już dawno temu skoczyły się zajęcia mojej klasy. Okazało się, że właśnie siedzieli w niej pierwszoroczni Ślizgoni, toteż przeprosiłem pospiesznie panią profesor, która uprzejmie poinformowała mnie, że dyrektor poszedł już do siebie. Przynajmniej miałem dobrą wymówkę żeby przerwać jej zajęcia, to już jakiś plus.
Drugi raz dnia dzisiejszego skierowałem się w stronę gabinetu dyrektora i miałem okazję wypowiedzieć apetyczne hasło. Malinowe muffinki sprawiły, że poczułem się niesamowicie głodny, ale zapomniałem o tym całkowicie, kiedy zapukałem do drzwi gabinetu dyrektora. Coś w środku się zatłukło, ktoś jęknął jakby właśnie poczuł nagły ból.
- Proszę, wejdź! - polecił mi Dumbledore, zapewne domyślając się, że to ja mu przeszkadzam.
Tajemniczy mężczyzna nadal tam był. Masował właśnie biodro, co pozwoliło mi wierzyć, że musiał się w nie uderzyć, kiedy niespodziewanie zapukałem.
- Czego się dowiedziałeś, Remusie?
Nie owijałem w bawełnę i od razu przeszedłem do konkretów.
- Mam podstawy sądzić, że ukrywa ją jakiś Puchon.
- Doskonale! - czarodziej w kapturze klasnął w dłonie. - Złapcie dla mnie uciekinierkę i niech się w końcu naprawdę na coś przydam.