środa, 19 lipca 2017

Zemsta śmierdzieli

Zanim podszedłem do przyjaciół, upewniłem się, że spinacz do prania dobrze leży na moim nosie i hamuje przynajmniej część zapachów unoszących się w powietrzu. Dopiero wtedy odważyłem się zbliżyć do chłopaków i dać im klucz do łazienki prefektów. Wcześniej upewniłem się, że jest ona dobrze zaopatrzona w środki higieniczne bakteriobójcze oraz takie o silnym zapachu, nierzadko niemal mdlącym od swojej intensywności. Cóż, Syriusz i James bez wątpienia właśnie tego potrzebowali. Co się zaś tyczy ich ubrań, Skrzaty Domowe doskonale wiedziały, że muszą je od razu zabrać i pozbyć się ich, ponieważ dla nich nie było już ratunku.
- Jestem pewny, że to zakrawa na jakiś rodzaj dyskryminacji, Remusie. - mruknął urażonym tonem Syriusz, przyglądając się mi uważnie.
- Może. - rzuciłem nosowo. - Ale nic mnie to nie obchodzi. Nie chcę stracić węchu. I przykładajcie się do mycia, bo naprawdę nie wpuszczę was do pokoju. -nie mogłem przyzwyczaić się do tego, w jaki sposób brzmiał mój głos, kiedy mówiłem. To była istna udręka słyszeć siebie w wersji niemal komediowo zmienionej, ale wolałem to od wąchania chłopaków. Byłem wilkołakiem, a wilkołaki nie są niezniszczalne!
- Kto by pomyślał, że mam tak bezczelnego chłopaka. - Syri westchnął teatralnie, ale nic mu to nie mogło dać.
Moje postanowienie pozostało niezmienne i musiał to wyczuć, ponieważ westchnął głośno i spotulniał.
- Dobrze, wyszorujemy się tak dokładnie, że nasza skóra będzie czerwona przez cały tydzień.
- Mam nadzieję. W przeciwnym razie przez tydzień będziecie spać w Pokoju Wspólnym lub u Slughorna. Niech ma za karę, że was tam wysłał... James, dlaczego tak się uśmiechasz? - zawahałem się patrząc na okularnika. Nie podobał mi się ten uśmiech. Bardzo mi się nie podobał.
- Kara dla Slughorna... Mam pewien pomysł. - teraz James uśmiechał się jeszcze bardziej przerażająco.
Aż przełknąłem z trudem ślinę.
- Co... Co planujesz? - zająknąłem się.
- Podrzucę mu nasze skarpetki w takie miejsce, że nie zdoła dojść do tego, gdzie coś tak strasznie mu śmierdzi, a wiedz, że po całym dniu pracy w gnoju mamy na sobie istną broń biologiczną.
- Ja nic o tym nie wiem, jasne?!
- Jasne, że nic nie wiesz! - Syriusz uśmiechnął się równie szeroko, co wcześniej Potter. - Dobra, zaraz wracamy. Najpierw wpadniemy zostawić po sobie pamiątkę, a później do kąpieli.
Złapał Pottera za przegub i pociągnął za sobą. Widać złość Syriusza na Jamesa miała swoje granice, a mała zemsta na nauczycielu eliksirów potrafiła przełamać wszystkie lody i na nowo uczynić z tej dwójki najlepszych kumpli.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy powinienem wrócić do siebie, ale ostatecznie uznałem, że jednak powinienem w jakiś sposób pomóc przyjaciołom. Poczekałem kilka minut po czym podreptałem za nimi. Nie zaprzeczę, że czułem ich wyraźnie, zresztą podobnie jak wszyscy, którzy w tej chwili przechodziliby korytarzem.
Widząc ich schowanych za rogiem, domyśliłem się, że musieli dojść do wniosku, że profesor jest w swoim gabinecie, przez co nie mogą zrealizować swojego głupiego planu, zapewne w tej właśnie chwili zastanawiali się, co powinni dalej począć. Postanowiłem więc im to ułatwić.
Wydawali się przestraszeni, kiedy dostrzegli, jak idę w stronę drzwi gabinetu Slughorna. Stojąc przed nimi zdjąłem szybko z nosa spinacz i zapukałem. Nauczyciel rzeczywiście był u siebie. Otworzył mi trochę zaskoczony. Czułem, że musiał wypić przynajmniej dwa kieliszki wina i nie spodziewał się najwyraźniej gości.
- Panie profesorze, bardzo przepraszam, że przeszkadzam! - uderzyłem w ton rasowego kujona. - Chodzi o to, że zbliżają się egzaminy, a pan wie doskonale jak słabo idą mi czasami eliksiry. Myślałem o tym żeby zrobić sobie dzisiaj wolne od nauki, ale nie wytrzymam! Zostawiłem książkę w sali eliksirów i teraz muszę się do niej dostać. Boję się, że jeśli nie będę się douczał na bieżąco to nie pójdzie mi tak jakbym chciał. - starałem się brzmieć desperacko i robić niewinne, maślane oczy. Cóż, Slughorn chyba uwierzył w moją historię, ponieważ niemal widziałem, jak poruszają się trybiki w jego głowie.
- No cóż, Remusie. Obawiam się, że w takiej sytuacji nie mogę ci odmówić. Poczekaj chwileczkę. Wezmę klucz do sali i skoczymy szybko po twój podręcznik.
- Bardzo panu dziękuję!
Nauczyciel zniknął w swoim gabinecie, a po minucie jego pulchne ciało znowu pojawiło się w drzwiach.
- Chodźmy! - rzucił i wyszedł nie bawiąc się nawet w zamykanie drzwi. Najwyraźniej wino oraz przekonanie, że szybko uwinie się z moim problemem zadecydowały za niego. - Hm, czujesz ten smród, Remusie? - zaczął niuchać w powietrzu.
- Tak, panie profesorze. - przytaknąłem od razu. - Koszmarny, prawda? Ale cały zamek tak śmierdzi! - pojąłem rozmowę aby jego umysł skupił się na moich słowach zamiast na analizowaniu możliwego źródła nieprzyjemnego zapachu. Jasne, że w końcu domyśli się skąd on pochodzi, ale do tego czasu może uznać, że naprawdę wszystko śmierdziało dwójką przewalającą zmieszane z błotem odchody hipogryfów. Miałem także nadzieję, że ich skarpety naprawdę cuchną dużo gorzej niż oni sami, dzięki czemu nauczyciel nie powiąże ze sobą tych dwóch woni.
- Myśli pan, że coś mogło zdechnąć w jakimś tajnym przejściu i stąd ten koszmarny zapach?
- Hm, nie, nie sądzę. To inny rodzaj smrodu. Powiedziałbym, że ktoś postanowił hodować za naszymi plecami jakieś zwierzę, którego nie powinien w ogóle posiadać i stąd ten fetor. Sprawdzę to na pewno, ale nie w tej chwili. O, proszę! Już jesteśmy na miejscu! - Slughorn uśmiechnął się szeroko i zadowolony otworzył mi drzwi sali lekcyjnej.
Wszedłem do środka podchodząc do ławki, w której ostatnio siedziałem i zacząłem szukać podręcznika, którego nawet nie miało tam być. Szukałem i szukałem, robiłem to z coraz większą desperacją.
- Nie ma go! - jęknąłem w końcu. - Ktoś musiał go zabrać!
- Och, to niedobrze. - nauczyciel chyba naprawdę się przejął. - Może przez przypadek go zabrano, albo twoi koledzy myśleli, że o nim zapomniałeś. To nic, Remusie. Pożyczę ci jeden z naszych szkolnych. - podszedł do szafki za biurkiem i przegrzebał wszystkie stojące tam podręczniki. W końcu znalazł ten, który odpowiadał mojemu rocznikowi. - Proszę bardzo. Oddasz go na następnych zajęciach jeśli znajdziesz swój.
- Tak bardzo panu dziękuję! - odetchnąłem z ulgą. Cóż, niewątpliwie mógłbym zrobić karierę aktorską. W zgrywaniu niewinnego i bardzo sumiennego studenta byłem niezawodny.
- Nie ma sprawy, Remusie. I jestem pewny, że na egzaminie dobrze sobie poradzisz. Jesteś bardzo zdolny. Trochę niezdarny, jeśli chodzi o eliksiry i odmierzanie składników, ale jednak bardzo zdolny i szybko się uczysz. Głowa do góry! - posłał mi zachęcający do ciężkiej pracy uśmiech i klepiąc lekko po plecach pospieszył do wyjścia z sali.
Wspólnie wróciliśmy pod jego gabinet rozmawiając bez zobowiązań o możliwych zadaniach egzaminacyjnych z jego przedmiotu. Nie mówił wprawdzie wprost, ale dał mi kilka wskazówek co do tego, czego powinienem się przede wszystkim nauczyć.
Nagle zrobiło mi się go trochę żal. Biedny będzie walczył z niewidzialną przyczyną koszmarnego zapachu w swoim gabinecie przez Merlin wie jak długo, a przecież potrafił być takim poczciwym człowiekiem. Jasne, bez powodu skazał Syriusza na ciężką pracę przy gnoju, ale i tak trochę mu współczułem.
- Raz jeszcze dziękuję. - ukłoniłem się nieznacznie. - Dobrego wieczoru.
- Och, dziękuję, mój drogi. Tobie również i nie ucz się do późna! Nauka jest ważna, ale odpoczynek również jest niezbędny. - uśmiechnięty otworzył drzwi swojego gabinetu i wszedł do środka. - Merlinie drogi! - usłyszałem ledwo drzwi zamknęły się za nim. - Co to za smród?!
Mimowolnie uśmiechnąłem się lekko pod nosem i odbiegłem pospiesznie od gabinetu. Nie chciałem być w żaden sposób w to wplątany, nawet jeśli nauczyciel tylko chciałby żebym wyraził swoją opinię na temat koszmarnego smrodu, jaki właśnie wypełniał jego pokój.
No cóż, cieszyłem się, że mam Syriusza i Jamesa po swojej stronie. Gdyby to mi wycięli taki numer, byłbym pierwszym wilkołakiem, który zdechłby z powodu smrodu skarpet i hipogryfich odchodów. Na pewno przeszedłbym wtedy do potomności, a w szkołach uczono by się na zajęciach z obrony przed czarną magią o tym, jak najlepiej pozbywać się takich jak ja na moim przykładzie, ale raczej nie byłem tak głodny sławy i wolałem dłużej pożyć.
Naprawdę byłem rad, że mam tę dwójkę po swojej stronie.

niedziela, 16 lipca 2017

Kartka z pamiętnika CCCII - Gabriel Ricardo

Spojrzałem poważnie na Michaela, który usilnie starał się robić pełną niewinności minę psiaka, który udaje, że wcale nie zjadł kiełbasy swojego pana. Problem w tym, że jak psu z pyska w takiej sytuacji wystawałby jeszcze kawałek smakołyka, tak Michael był cały ubrudzony czekoladowym ciastem. Zresztą podobnie jak nasza kuchnia, co stanowiło samo sedno problemu.
- To nie ja? - głos Michaela brzmiał niepewnie i chyba nawet on zdawał sobie sprawę z tego, jak słabo to rozegrał.
- Michaelu, na miłość boską, samo się nie zrobiło! - prychnąłem. Miałem zamiar wejść do kuchni, ale zawahałem się i ostatecznie zrezygnowałem. Nie chciałem żeby lepkie ciasto czekoladowe przykleiło się do moich butów.
- Dobrze, więc to był wypadek. - zaczął stopą zataczać kółka wpatrzony w swoje buty.
- Jaki wypadek owocuje kuchnią zbryzganą zakalcem?
- Nieudany eksperyment kuchenny? - Michael spróbował uśmiechnąć się niewinnie, przepraszająco, może nawet w sposób błagający o wybaczenie.
- Przecież ty nie potrafisz gotować. - skrzywiłem się patrząc na to chodzące nieszczęście.
- Prawdę mówiąc to potrafię tylko słabo.
Zgromiłem go wzrokiem, a on tylko wzruszył ramionami, jakby mówił „ja tylko stwierdzam fakt”.
- Idę się wykąpać po pracy i kiedy tu wrócę, chcę żeby ta kuchnia lśniła czystością, rozumiemy się? - postawiłem sprawę jasno, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Michael był chodzącą niespodzianką, więc nigdy niczego nie mogłem być pewny.
Wyszedłem, kiedy skinął mi głową i zrezygnowany rozejrzał się wokół siebie ogarniając bałagan jakiego narobił. Zmęczony skierowałem się w stronę łazienki oraz upragnionego prysznica. Marzyłem o tym, kiedy dzisiaj zostałem wysłany w teren i brnąłem przez miasto w deszczu, który zaskoczył wszystkich popołudniu.
Byłem już w połowie drogi, kiedy zatrzymałem się samemu nie wiedząc dlaczego. Wziąłem głęboki oddech, zakląłem w duchu kilka razy i odwróciłem się na pięcie wracając do zdemolowanego pomieszczenia.
- Pomogę ci. - zadeklarowałem zrezygnowany.
Mój chłopak uśmiechnął się tak szeroko i z taką radością rozjaśniającą twarz, że sam z trudem powstrzymałem uśmiech. W końcu wciąż byłem na niego zły o czekoladowe ciasto plamiące każdą ścianę kuchni, więc nie powinienem zmieniać mojego udręczonego wyrazu twarzy na żaden inny, a to naprawdę nie było łatwe.
Jak miałem się na niego gniewać, kiedy był tak niesamowicie rozkoszny?!
- Powiesz mi, jak do tego doszło? - zagadnąłem, szorując drzwi kuchenne najlepszym z moich zaklęć.
- Planowałem upiec ciasto, ale trochę wymknęło mi się to wszystko spod kontroli.
- Trochę? - uniosłem brew patrząc na chłopaka wymownie.
- Dobrze już, dobrze. Może trochę więcej niż trochę. Ale byłem pewny, że mi się uda! Czułem to w kościach i dlatego postanowiłem spróbować! Byłbyś ze mnie dumny, gdyby się udało, prawda? - zaczął zgrywać chodzącą słodycz, ponieważ wiedział doskonale, że w końcu ulegnę jego czarom i przestanę się złościć o przemalowanie kuchni na kolor czekoladowego, surowego ciasta. - Jestem pewny, że bardzo by ci smakowało, gdyby tylko nie zostało wysadzone w powietrze.
- Gdybyś ty nie wysadził go w powietrze, Michaelu. Przyznaj się otwarcie do tego, co zrobiłeś.
- Tak, gdybym ja nie wysadził go w powietrze. - mruknął z pewnym nadąsaniem, jakby z trudem przychodziło mu wzięcie odpowiedzialności za to, co stało się z niedoszłym ciastem. - Jutro postaram się raz jeszcze!
- Co?! - przyznaję, że oblałem się zimnym potem, a moje serce przyspieszyło bicia. - Spędzimy tu dzisiaj dobrą godzinę doprowadzając kuchnię do stanu sprzed twojego kulinarnego debiutu, a ty oświadczasz mi, że chcesz to powtórzyć?!
- Ciasto, a nie jego wysadzanie!
- Jak na razie to jedno i to samo!
- Jeśli nie będę próbował, nigdy się nie nauczę! - Michael wspiął się na stół i ostrożnie zeskrobywał zaklęciem ciasto z sufitu nad swoją głową. - Ćwiczenia prowadzą do perfekcji.
- Twoje ćwiczenia doprowadzą tylko do permanentnego przemalowania naszej idealnie kremowej kuchni na brąz.
- Nie ufasz mi? - chłopak starał się zrobić słodką minę i szczenięce oczy, co zawsze wychodziło mu perfekcyjnie, ale tym razem nie planowałem poddać się tak łatwo.
- Nie, jeśli chodzi o wypieki.
Moje kochanie wydęło dolną wargę robiąc minę zbitego szczeniaka. Problem w tym, że mówiłem prawdę i jeśli chodziło o zabawy w kuchni, nie ufałem niczemu, co oznaczało gotowanie w wykonaniu Michaela. Jasne, jajecznicę opanował do perfekcji, podobnie proste sałatki oraz naleśniki, ale coś bardziej skomplikowanego było zawsze poza jego zasięgiem.
- Babcia zawsze pozwalała mi pomagać i chwaliła mnie za to!
- Słoneczko ty moje przyćmione, babcia pozwalała ci wylizywać miski po masach i chwaliła, że dzięki tobie wcale nie musiałaby ich myć, bo tak doskonale spełniałeś swoje zadanie ich opróżniania z resztek.
Mój biedny chłopak nie mógł temu nawet zaprzeczyć. Cóż, nie został stworzony do kuchni, chociaż nie wątpiłem, że przy pomyślnych wiatrach potrafiłby mnie zaskoczyć.
- Niech będzie. - poddałem się zanim w ogóle uświadomiłem sobie, że naprawdę to robię. - Ale wcześniej zadzwonisz do babci i upewnisz się, że wiesz doskonale, co robisz.
- Tak jest! - chłopak zasalutował z uśmiechem tak szerokim, że chyba z trudem mógł się pomieścić na jego uradowanej twarzy.
Kontynuowaliśmy sprzątanie rozmawiając o tym, jak minął nam dzień. Mój w pracy, zaś Michaela w domu, jako że dziś miał słodkie wolne. Żałowałem, że nie mogliśmy spędzić tego czasu wspólnie na rozkosznym lenistwie. Nawet jeśli mieszkaliśmy razem i nie mogliśmy narzekać na brak wspólnych chwil, to jednak było mi ich mało. Czyżbym uzależnił się od mojego pociesznego, szalonego chłopaka, który potrafił nudny dzień zamienić w pełną wrażeń przygodę?
W ramach zadośćuczynienia za dzisiejszą kulinarną katastrofę, Michael obiecał mi wspólną relaksującą kąpiel. Zachęcił mnie więc do odgrzania sobie obiadu, podczas gdy on będzie kontynuował sprzątanie. Jak łatwo się domyślić, przystałem na to. W końcu miałem go na oku, a w razie potrzeby mogłem jakoś pomóc, jednocześnie zapychając pusty żołądek tym, co zostało nam jeszcze z wczorajszej tarty porowej.
Przy okazji przyznał się także, że postanowił w wolnym czasie trenować swoją własną dziecięcą drużynę baseballową. Na tę wiadomość zareagowałem w sposób możliwy do przewidzenia. Westchnąłem, uderzyłem dłonią o czoło i powoli przesunąłem nią w dół po twarzy, jakbym mógł w ten sposób cofnąć to, co właśnie usłyszałem. Nawet nie byłem pewny, czy mój facet potrafi grać w baseball, a co dopiero mówić o uczeniu kogokolwiek gry? W końcu był to sport mugolski, więc skąd w ogóle Michaelowi przyszło do głowy coś takiego?
- Rozumiem, że możesz tego nie popierać, ale ja po prostu muszę spróbować. - spojrzał na mnie błagalnie. - Jeśli mi nie wyjdzie to dam sobie spokój z podobnymi pomysłami, ale przecież nie dowiem się póki nie dam temu szansy.
- Michaelu... - westchnąłem ciężko. - to bardzo zły pomysł, który nie wiem skąd się wziął, ale jeżeli musisz to ja nie powiem „nie”. Przekonaj się na własnej skórze, że będzie to kolejny wielki niewypał. Ja będę cię wspierał na tyle, na ile będę mógł, ale widz, że nie zamierzam grać. Nigdy mnie to nie interesowało i nie mogłem zrozumieć, co mugole w tym widzą.
- Zobaczysz, że ci się spodoba i będziesz chciał brać w tym wszystkim udział! - sam nie wiem skąd w tym chłopaku brały się takie pokłady entuzjazmu. Był jak wielkie dziecko, a ja nie potrafiłem mu odmawiać. A przynajmniej bywały dni, kiedy tego nie potrafiłem. Ile to już genialnych idei mojego kochanka legło w gruzach? Dziesięć? Piętnaście? Ten chłopak był po prostu niepoprawnym marzycielem, który lubił realizować swoje małe i wielkie marzenia. Ot, po prostu taki był, a ja w pełni to akceptowałem. Mogłem się na niego złościć ile tylko chciałem, ale w ostateczności i tak wszystko mu wybaczałem i zgadzałem się niemal na wszystko, byle tylko ujrzeć ten wielki, głupkowaty uśmiech na jego słodkiej twarzy.
- W to wątpię, ale kocham cię, głupku. - westchnąłem z uwielbieniem, zaś on wyszczerzył się do mnie radośnie.

środa, 12 lipca 2017

Ciężka praca ubogaca?

11 marca
- Jamesie Potter, czy możesz mi wyjaśnić, w jaki sposób wysadziłeś toaletę w chwili, kiedy siedział na niej woźny? - Syriusz patrzył na mnie z wyraźną wściekłością, która w każdej chwili mogła przerodzić się w prawdziwą furię. Wprawdzie wiedziałem, że powinienem był przyznać się do wszystkiego już wcześniej i oszczędzić mu kłopotów, ale nie zaprzeczę, że liczyłem jednak na to, iż moja wina zostanie zrzucona na kogoś innego, co pozwoliłoby mi na zachowanie w miarę czystego konta. Nie udało się.
- To był wypadek i tej wersji będę się trzymał. - powiedziałem na wstępie. - Chciałem zrobić Lily niespodziankę. Tęczową fontannę. Problem w tym, że kilka przewodów źle podłączyłem, ale na to możemy przymknąć oko, ponieważ wszystko i tak jakoś rozeszłoby się po kościach i jakoś by mi się udało. Tak się jednak składa, że pewien zakichany troll błotny imieniem Argus Filch zatkał spływ sedesu, do którego przypadkiem podłączyłem swoje przewody fontanny. Z jednej strony moja tęczowa woda, z drugiej brązowy ludzik Filcha, ciśnienie wody narastało, co zwiększało parcie. W końcu moja fontanna wygrała, ale rury nie wytrzymały. Dodatkowo pech chciał, że czyjaś dupa znalazła się na drodze mojego tęczowego arcydzieła. Jak więc sam widzisz, nie jest moją winą, że woźny dostał zwrot swojego wkładu w sedes oraz tęczowe podmycie dupy wraz z całym ciałem oraz łazienka pracowników. - zakończyłem patrząc wyczekująco na przyjaciela, który moim zdaniem powinien teraz przyznać mi rację i przestać się gniewać.
- Wytłumacz mi jeszcze jedno. Co ja tu do cholery robię?! - Syri warknął na mnie w taki sposób, że nie było wątpliwości, co do wielkości jego gniewu na moją osobę.
- Slughorn, który jako pierwszy pojawił się na miejscu, zapytał czy ktoś może poświadczyć za mnie, że nie zrobiłem tego wszystkiego umyślnie. Jako że było jasne, że Lily odpada, ponieważ o niczym nie wiedziała skoro to miała być niespodzianka dla niej, uznałem, że jesteś odpowiednią osobą do zapewnienia alibi mojej niewinnej duszyczce. - naprawdę sądziłem, że to oczywiste i Syriusz powinien to załapać bez moich wyjaśnień.
- Jeśli chodziło mu tylko o głupie zapewnienie, że twój durny umysł nie miał pojęcia, co czynisz, to powiedz mi dlaczego wraz z tobą przewalam gnój w zagrodzie hipogryfów?
- To dobre pytanie, chociaż znam na nie odpowiedź. Musiałeś być mało przekonujący i Slughorn nie uwierzył w twoje zapewnienia, co do moich czystych intencji i braku premedytacji w wysadzeniu kibla.
- Więc po jakiego grzyba powołałeś się na mnie, a nie na Remusa?! Przecież jest oczywiste, że nikt nie posądzi o nic złego Remiego, a mnie i tak mają za twojego cholernego partnera w zbrodni! - Syri aż się zagotował. Wprawdzie z siatką podtrzymującą włosy na głowie, w wysokich kaloszach, rękawicach po łokcie i specjalnym fartuchu wyglądał idiotycznie, podobnie zresztą jak ja sam, ale i tak jego wściekłość była przerażająca. Mógłby mnie z powodzeniem utopić w tym gnoju i nikt nie poznałby prawdy. Każdy myślałby, że przewróciłem się, zachłysnąłem odchodami hipogryfów i biedny Black nie potrafił mnie uratować, mimo że próbował usilnie.
- Prawdę mówiąc zaczynam się nad tym poważnie zastanawiać. - przyznałem.
- Trochę na to za późno, stary.
- O Merlinie najdroższy! Zdajecie sobie sprawę z tego, że nie wpuszczę was do pokoju dopóki nie przestaniecie tak śmierdzieć?! - tylko tego mi brakowało. Remusa. Wilkołak z jego wilczym węchem. Uroczo.
- Czy przyjaciele nie powinni się nawzajem wspierać zamiast dobijać jeden drugiego? - mruknąłem nadąsany. Czułem się pokrzywdzony! Nie miałem żadnego oparcia w przyjaciołach!
- Nie ja chciałem zaimponować twojej dziewczynie, której stadnie nie lubimy i tylko ty ją kochasz. - zauważył Syriusz, który właśnie oparł się o swoją łopatę dla złapania oddechu, chociaż zapachy przy tym oddechu pozostawały wiele do życzenia. Mogłem tylko mieć nadzieję, że ten smród nie przejdzie na moją skórę i zdołam się doszorować na tyle, żeby Remus wpuścił mnie do pokoju. Nie łudziłem się, że chłopak zrobi dla nas wyjątek tylko dlatego, że od lat się przyjaźniliśmy. Kto jak kto, ale on potrafił postawić na swoim, kiedy chodziło o katowanie jego wyostrzonych zmysłów.
- Popełniłem kilka błędów, ale żebyście obaj byli przeciwko mnie...
- Odgarniam hipogryfowy gnój, a ty jeszcze żyjesz, Potter! Naprawdę uważasz, że jestem przeciwko tobie? - Black zmierzył mnie takim spojrzeniem, że gdyby jego wzrok mógł zabijać byłbym już dawno trupem.
- Dam wam później klucze do łazienki prefektów, ale dłużej już tego smrodu nie zniosę. - Remus machnął nam ręką na pożegnanie i odbiegł od nas tak szybko, że chyba nigdy nie widziałem żeby tak sprawnie przebierał nogami.
Pracowaliśmy przez chwilę w ciszy, póki nie zaintonowałem wesołego:
- Fuj, fuj, fuj, przewalam gnój.
Syriusz nie docenił jednak mojego talentu muzycznego.
- Jeszcze jedno słowo, a ja będę przewalał go wraz z twoimi szczątkami. - syczał przez zęby.
- Dobrze już, dobrze! - uniosłem pojednawczo rękę.
W naszą stronę akurat zmierzał zadowolony Hagrid. Nie wiedziałem z czego tak się cieszył, ale to bardzo szybko uległo zmianie.
- To cudowne, że zgłosiliście się do pomocy przy hipogryfkach! - rzucił na wstępie. - Nie ma niczego przyjemniejszego od pracy na świeżym powietrzu!
Świeżym? Ten człowiek chyba stracił węch wiele lat temu! Gdzie on miał świeże powietrze, kiedy stało się po kostki w błocie zmieszanym z odchodami? I gdzie u licha było napisane, że sami się do tego zgłosiliśmy?! Nie wiem czy miałem docenić gest Slughorna, który wcisnął Hagridowi taką głupotę, czy też powinienem się na niego wściekać, ponieważ nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby pomagać przy czymś takim. Najwyraźniej ten wielkolud postrzegał to jako chwalebne i uświęcające zajęcie i nie widział w nim nic dziwnego. Ileż ja bym oddał za taką naiwność. Albo może lepiej nie. Wolałem nie być tak naiwny dla własnego bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku.
- Kiedy skończycie tutaj, to będę miał dla was jeszcze jedno zajęcie. To, co wrzucacie na taczki, trzeba będzie przewieźć w inne miejsce i wrzucić do doła.
- Czyli, że będziemy musieli jeszcze raz to wszystko przerzucać? - spojrzałem na mężczyznę z niedowierzaniem.
- Ano, coś w tym stylu. - Hagrid skinął kudłatą głową. - Świetnie, prawda? Ciężka praca nas wzbogaca, jak powiedział pan psor, kiedy mi was przyprowadził.
Spojrzałem na Syriusza, który miał minę, jakby zastanawiał się właśnie, czy to nie mnie, ale siebie powinien zabić łopatą, którą właśnie trzymał w dłoniach.
- Potter, nie wiem jeszcze jak, ale zapłacisz mi za to. - syknął tak cicho, że tylko ja mogłem to usłyszeć. - Zrobię ci z dupy taką tęczową fontannę, że Hogwart do końca swojego istnienia nie zapomni tego przedstawienia.
- Ale dlaczego od razu tak brutalnie? - przełknąłem ciężko ślinę.
- Brutalnie? Ty jeszcze nie wiesz, co to brutalność, Potter. Ale dowiesz się, kiedy z tobą skończę.
Najgorsze było chyba to, że Black mówił poważnie, a przynajmniej na tyle poważnie na ile mógł grozić swojemu najlepszemu przyjacielowi. Oczyma wyobraźni niemal widziałem jak stoi nad moim grobem i roni krokodyle łzy, kiedy ktoś na niego spojrzy, a kiedy tylko nikt się nim nie interesuje, uśmiecha się zadowolony z dobrze wykonanej pracy.
„Tu leży James Potter. Człowiek pracy, który umarł z łopatą w ręce i gnojem na butach.”
Ale może chociaż przejdę do potomności jako ten, który wymyślił fotel odmładzający na ogórki?Moją Fontannę Młodości... Chociaż nie, muszę zmienić nazwę mojego wynalazku. Miałem już dosyć kłopotów z powodu cholernej fontanny, więc wolałem jednak nie przypominać sobie o rozsadzonej muszli klozetowej oraz tym, co musiałem robić później żeby zapłacić za swoje błędy.
Hagrid zniknął nam na chwilę z oczu odchodząc tanecznym krokiem, więc w ciszy dokończyliśmy przerzucanie odchodów hipogryfów oraz błota na taczki. Kiedy to mieliśmy już za sobą, mogliśmy odpocząć przynajmniej przez kilka chwil, zanim nie wrócił przyjazny wielkolud. Wtedy Hagrid złapał swoimi wielkimi łapskami za rączki taczek i popchnął je przed siebie.
Na gumowych ze zmęczenia nogach ruszyłem za nim. Nie uśmiechała mi się wizja kolejnej godziny z łopatą w rękach, tym bardziej, że już miałem na nich niesamowite odciski, ale najwyraźniej nie mogłem liczyć na przywilej jakim było zakończenie cholernego szlabanu.
No dobrze, współczułem Syriuszowi, który naprawdę w tej sytuacji nie zawinił, ale oberwał z mojej winy. Przyznaję, że popełniłem błąd i powinienem go przeprosić, ale jak na razie nie miałem na to sił, ponieważ ich resztkę musiałem oszczędzać na wrzucanie gnoju do dołu.
Merlinie, ratuj!