środa, 29 listopada 2017

Psychologicznie, ale gdzie jest Peter?

3 kwietnia
- Czy tylko ja jestem tak cholernie zmęczony?
Nie do końca rozumiejąc sens pytania, spojrzałem najpierw na Syriusza, który wzruszył tylko obojętnie ramionami, a następnie przeniosłem wzrok na Jamesa – głównego zainteresowanego.
- Yyy, zmęczony czym? - pozwoliłem sobie na próbę doprecyzowania.
- Życiem. Zmęczony życiem, Remusie.
- Brzmisz jak stary dziad. - Syriusz złapał go ramieniem za szyję i potarł kostkami palców o skalp chłopaka, który zapiszczał próbując się uwolnić.
- Ołysieję!
- Jak przystało na starca! - Black roześmiał się puszczając przyjaciela i odskakując od niego szybko, aby uniknąć karcącego ciosu w żebra.
- Jestem stary! A przynajmniej duchem w tej chwili. Muszę się trzymać z daleka od swojej byłej dziewczyny, ponieważ jest zbyt o mnie zazdrosna oraz od swojej koleżanki i poniekąd współpracownicy, ponieważ chciałaby mnie odbić mojej byłej. Poza tym i tak wiem, że w końcu wrócę do wspomnianej już byłej, a na razie nie mogę nawet nacieszyć się wolnością, bo nikt inny mnie nie chce.
- I to jest powodem twoich stanów depresyjnych? - pokręciłem z niedowierzaniem głową.
Wprawdzie powinienem go rozumieć najlepiej ze wszystkich skoro sam całkiem niedawno przechodziłem przez podobny koszmar, ale podejrzewałem, że James wcale nie potrzebuje mojej pomocnej dłoni. W jego przypadku wystarczyło naprawdę niewiele, aby zmienił się nie do poznania, a depresja zamieniła się w euforię, więc postanowiłem zostawić sprawę tak jak była.
- Stary, powiedz mi, jest ktoś na kogo lecisz? - Black najwyraźniej podjął decyzję zgoła inną od mojej.
- Prawdę mówiąc to chyba taaaaaak… - okularnik przeciągnął samogłoskę.
- Więc dlaczego nie ruszysz na podryw? Czekaj! Wiem. Ponieważ cię nie chcą, tak? Zapominasz, że jeszcze do niedawna „nie” nic dla ciebie nie znaczyło. Zanim wpakowałeś się w ten niezdrowy związek z Evans, próbowałeś poderwać tego, kto ci się podobał bez względu na odmowy. Taki był nasz stary dobry James. Wróć do tego zamiast się dołować. Wystarczy jeden kroczek. Jeden mały kroczek, człowieku. Weź głęboki oddech, powiedz sobie w myślach „mogę!” i po prostu to zrób. Zapewniam cię, że wystarczy kilka razy i się wprawisz. Twoje ciało pamięta, musisz się tylko na to otworzyć. Pozwól, aby sobie wszystko przypomniało.
Ja i James wpatrywaliśmy się w chłopaka z mieszaniną zaskoczenia, uznania oraz kpiny. Od kiedy to Syriusz Black był takim panem psychologiem?
- Hej, wypróbowałem to już na sobie. Nie z podrywem! - wyjaśnił pospiesznie zwracając się bezpośrednio do mnie. - Z muzyką. Nasz reanimowany zespół wrócił na krótko do życia i ponownie umarł, ale nadal uwielbiam grać i pisać piosenki. Ha! O tym nie wiedzieliście! - uśmiechnął się tryumfalnie. - Tak, przestałem pisać, ale teraz znowu do tego wróciłem. Wprawdzie nie podoba mi się to, co piszę i mam wrażenie, że będę przechodził jakąś metamorfozę twórczą w swoim czasie, ale jednak moje ciało zapamiętało to i owo.
Zastanowiłem się nad tym, co mówił. Może naprawdę miał rację i pewnych rzeczy nie dało się zapomnieć. W końcu sam oddałbym wiele aby powrócić do niektórych zachowań sprzed lat. Chyba każdy miał coś takiego, co porzucił, a czego po latach bardzo mu brakowało. Gdybym potrafił sięgnąć do przeszłości i wbudować ją w teraźniejszość dla dobra mojej przyszłości…
Właśnie sam zaczynałem filozofować, ale miałem wrażenie, że James również dał się porwać magii wyjaśnień Syriusza.
- Cholera, możesz mieć rację. - okularnik skinął głową. - W sumie to jest taki ktoś, do kogo chętnie znowu zacząłbym się przystawiać.
- Więc? - na twarzy Blacka pojawił się figlarny uśmiech. - Co stoi na przeszkodzie?
- Nic. - Potter pokazał nam równy rząd swoich białych zębów i przeciągnął się, jak po długim śnie. - Po podwieczorku wyruszam na podbój, więc nie spodziewajcie się mnie zbyt wcześnie. - był wyraźnie uradowany, a przecież jeszcze przed chwilą męczył się ze swoim depresyjnym nastrojem. To stanowiło potwierdzenie mojej teorii o małej liczbie zwojów mózgowych w łepetynie przyjaciela.
James Potter wybierał się na miłosny podbój, a to oznaczało, że ja i Syriusz mieliśmy czas dla siebie, jeśli tylko pozbędziemy się Petera. A właśnie…
- Gdzie jest Peter? - rozejrzałem się wokół siebie po korytarzu. Właśnie zmierzaliśmy na zajęcia z transmutacji, a tych blondynek na pewno nie odważyłby się ominąć.
- Przed chwilą był za nami. - zauważył James, który również zaczął się rozglądać. A więc on również nie zauważył zniknięcia naszego niewysokiego przyjaciela.
- Pewnie wypatrzył gdzieś Narcyzę i zatrzymał się żeby na nią popatrzeć. - Black wzruszył ramionami w obojętnym geście. Wcale nie przejmował się tym, że w pewnym momencie zgubiliśmy Petera i żaden z nas nie wiedział kiedy to nastąpiło. - Albo zobaczył jakąkolwiek inną atrakcyjną dziewczynę z dużym biustem i postanowił pogapić się na jej podskakujące z każdym krokiem piersi. To Peter, mały heteroseksualny zboczeniec. Tylko James może go zrozumieć.
- Ja? - J. wydawał się zaskoczony.
- Wiesz, co widzi w kobietach. Ja nie dostrzegam w nich niczego nadzwyczajnego, więc nie zatrzymuję się na każdym kroku, kiedy któraś zakręci tyłkiem. Ja widząc niezłego chłopaka nie zaciskam rąk, jakbym go łapał za jakąkolwiek część ciała, a Peter zgina palce, jakby miał szpony zawsze, kiedy w polu jego widzenia pojawiają się duże cycki.
- Skąd to wiesz? - przyjrzałem się uważnie mojemu chłopakowi.
- Obserwowałem go i otoczenie, kiedy pierwszy raz zauważyłem, że to robi. - zademonstrował odruch bezwarunkowy Petera.
Musiałem przyznać, że było w tym coś dziwnego, sprośnego i grubiańskiego. Skojarzyło mi się to ze starym zboczeńcem, który napastuje nastolatki w parkach lub w metrze. Czyżby Peter miał w sobie coś ze zboka? Nie. To nie to. Peter był nastoletnim prawiczkiem, który na pewno myślał o seksie więcej niż ja, Syriusz i James razem wzięci. W końcu nasza trójka miała okazję co jakiś czas pozbyć się seksualnego napięcia w łóżku z ukochaną osobą, zaś Pettigrew sięgał stanowczo zbyt wysoko. Nie żebym w niego nie wierzył, ale jednak uganianie się za Ślizgonkami i wszystkimi najbardziej zniewalającymi dziewczynami w szkole nie mogło go nigdzie zaprowadzić. One nie gustowały w niskich, tęższych chłopcach, którzy mają problemy w nauce i nie mogą się pochwalić majętnymi rodzicami. Trochę mu współczułem. Gdyby tylko obniżył swoje standardy, na pewno znalazłby dziewczynę, która chciałaby się z nim spotykać, a kiedyś nawet pójść z nim do łóżka. On jednak nie chciał szukać kompromisu między piękną, a brzydulą, nie interesował się zwyczajnymi dziewczynami, których w szkole nie brakowało.
Gdyby w grę wchodziła miłość, mógłbym go zrozumieć, ale w sytuacji, kiedy chodziło tylko o fizyczną atrakcyjność, Peter nie miał wymówki, którą mógłby się usprawiedliwić. Jasne, był niby zakochany w Narcyzie, ale do prawdziwej miłości było temu daleko. Przecież Pet wzdychał nawet, kiedy Ślizgonka prychnęła na niego z poirytowaniem. On potrafił podniecać się tym, że go popchnęła lub uderzyła, ponieważ stał zbyt blisko lub stracił równowagę przechodząc obok niej.
- Lezie! - James zwrócił moją uwagę na przyjaciela, który właśnie pędził korytarzem w naszą stronę. - Gdzieś się zawieruszył?
- Coś mnie zatrzymało! - odpowiedział dysząc ciężko blondynek. - Nic ważnego. Taka pierdoła.
- Czyja to pierdoła cię zatrzymała tym razem? - Syri przytrzymał dłonie przed swoją płaską piersią, w uniwersalnym geście oznaczającym damskie piersi.
Peter zarumienił się i spuścił wzrok, ale po jego ustach błąkał się uśmiech. A więc Syriusz trafił w samo sedno!
- Ech, tak łatwo cię rozgryźć, że to niemal straszne.
Roześmialiśmy się wszyscy.
Tym razem ruszyliśmy w stronę sali transmutacji już w komplecie. Nie zgubiliśmy więcej Petera, co było niejakim osiągnięciem, jeśli wziąć pod uwagę, że łatwo było o nim zapomnieć. W końcu mało się odzywał i nie wchodził nikomu w drogę. A przynajmniej tak długo, jak długo nie było się atrakcyjną dziewczyną. Te musiały mieć go serdecznie dosyć, ponieważ nigdy nie było wiadome, kiedy którąś z nich skończy z dłonią położoną „przypadkowo” na tyłku, biodrze lub nawet piersi. Peter Pettigrew naprawdę potrafił być niepoprawny i krył w sobie nieokiełznaną bestię.

niedziela, 26 listopada 2017

Szalony doktorek

2 kwietnia
Wsunąłem do ust kostkę gorzkiej czekolady i oceniłem jej smak. Nie była zła, chociaż zdecydowanie wolałem cudownie słodkie mleczne czekolady. Gdyby jeszcze dodać do nich równie słodkie nadzienie… Mmmm, potrafiłem zjeść całą tabliczkę w przeciągu góra dziesięciu minut i marzyć o kolejnej. Nie chodziło o to, że byłem uzależniony od czekolady, chociaż zapewne wszystko na to wskazywało. Objadałem się czekoladą, ponieważ przywodziła na myśl dobre wspomnienia, wywoływała uśmiech i nastrajała mnie pozytywniej do życia. Była jak narkotyk lub alkohol, po które niektórzy sięgali aby uciec od dręczących problemów, strachu, depresji.

Gorzka czekolada miała jednak w sobie jeden mankament. Potrafiła wywołać migrenę. Teraz, po zjedzeniu zaledwie dwóch „pasków” i odczekaniu kilku minut, czułem to na tyle dotkliwie, że niemal żałowałem skuszenia się na nią. Było mi niedobrze, bolała mnie głowa oraz żołądek, niemal jakbym był głodny, co nie wydawało mi się możliwe, ponieważ zaledwie przed pół godziną zjadłem dwie mandarynki, a jeszcze wcześniej konkretny posiłek.
To była jakaś masakra. Jasne, spodziewałem się drobnego bólu głowy czy nawet nudności. Nie było jednak mowy o tym, żebym miał się czuć tak źle! Cholera, byłem beznadziejny.
- Na to właśnie czekałem. - Syriusz pokręcił głową patrząc na moją twarz znad swojego wypracowania na zielarstwo. - Nigdy się nie nauczysz, prawda?
- Nic na to nie poradzę! - jęknąłem. - Kusiła mnie. Niemal do mnie przemawiała!
- Trzymaj. - chłopak rzucił mi pomarańczowy, okrągły owoc o gładkiej skórce. Persymonę.
Wgryzłem się w nią nie czekając na zachętę. Chrupiąca skórka od razu ustąpiła pod moimi zębami, a niesamowicie słodki sok i mięciutki miąższ wypełniły mi usta. Poczułem, jak przez moje ciało przebiega zupełnie inny dreszcz rozkoszy, ponieważ ta słodycz nie wiązała się już z tyloma kaloriami, a jedynie z wysokim poziomem cukru w organizmie. Zrobiło mi się trochę lepiej.
- Dziękuję. - uśmiechnąłem się do chłopaka i wytarłem chusteczką dłoń, po której zaczął spływać sok.
- Zawsze do usług, a skoro o nich mowa, możesz mi pomóc z tą częścią? - wskazał odpowiedni fragment tekstu z podręcznika i podsunął go bliżej mnie.
Przeczytałem go i skinąłem głową na znak, że rozumiem doskonale o co mu chodzi.
- Chodzi o to, że ten kwiat jest jak świnia. Nie wygląda, ale jeśli na to pozwolisz, jest w stanie odgryźć ci całą rękę miażdżąc przy tym kości bez najmniejszego nawet problemu.
- Bardzo poetycko to zabrzmiało.
- Nie mówiłeś, że miało tak być.
- Merlinie, przestańcie już flirtować! - James uderzył czołem o swój podręcznik, kiedy załamany zachowaniem moim i Syriusza, pozwolił swojej głowie opaść na stolik, przy którym siedzieliśmy.
Nie szczególnie przejmowaliśmy się jego słowami. Biblioteka była niemal pusta, a poza siedzącym w ciemnym kącie i olewającym nas całkowicie Severusem Snapem, nikt inny nas nie widział. Zresztą wątpiłem żeby ktokolwiek zwrócił uwagę na to, w jaki sposób się zachowywaliśmy i co mówiliśmy, jak długo nie zakłócaliśmy innym spokoju.
- Czuję się przy was, jak przy okazujących sobie miłość rodzicach. Powoli zaczyna mnie mdlić od tej słodyczy. Nie mówię tego na złość, po prostu stwierdzam fakt. - okularnik najpierw przyjrzał się Syriuszowi, a następnie mi. - Ale skoro przy tym temacie jesteśmy. Szukając informacji na temat tego zielska, nad którym teraz siedzę, natrafiłem na wzmiankę o ciekawej roślinie, która może nadałaby się do mojego eliksiru zmiany płci.
Zapanowała chwilowa cisza, której nic nie mąciło. Gdyby nad nami przelatywała mucha, słyszelibyśmy ją niesamowicie wyraźnie. Przyznaję, że niemal zapomniałem o planach Jamesa dotyczących znalezienia sposobu na zmianę płci. Nie sądziłem, że nadal nad tym myśli.
- No co? Mogę na tym zbić majątek. Ale to nie jest teraz istotne. Nie wiem jeszcze jak, ale muszę zdobyć ten kwiat. A jeśli moje przypuszczenia są słuszne, chciałbym żebyście przetestowali mój eliksir, kiedy go skończę.
- Że, przepraszam cię bardzo, co? - brwi Syriusza podjechały niemal na środek jego czoła.
- Potrzebuję przetestować swój eliksir, kiedy będzie skończony, a skoro wy jesteście razem to może nie byłoby tak źle żeby któryś z was…
- James, ale nam obu dobrze z naszą męskością. - mruknąłem trochę zaskoczony rewelacjami ostatnich minut.
- Dobrze, może trochę źle się wyraziłem i źle określiłem przeznaczenie swojego eliksiru. Nie do końca pracuję teraz nad zmianą płci. To raczej sposób na wytworzenie w męskim ciele sztucznej macicy, która pozwoliłaby na zajście w ciążę i rodzenie dzieci.
Znowu zapadła idealna cisza.
Zauważyłem, że tym razem nawet Severus musiał słyszeć przynajmniej część tego zdania, ponieważ na jego twarzy odmalował się szok i chyba nawet przerażenie, kiedy spoglądał spod kurtyny ciemnych włosów na Jamesa. Cóż, chyba każdy zareagowałby podobnie na słowa „sztuczna macica” w towarzystwie „męskiego ciała”.
- Nie wiem, czy dobrze cię zrozumiałem. - głos Syriusza był niski i w pełni opanowany, co nie wróżyło dobrze. - Chcesz żeby któryś z nas wypróbował twój eliksir, wyhodował sztuczną macicę, a później żebyśmy uprawiali seks i spróbowali spłodzić potomka?
- Tak, mniej więcej tak. - przyznał James po chwilowym zastanowieniu.
- I nie przyszło ci do głowy, że ja i Remi nie chcemy mieć dzieci? Chociaż to i tak mało istotne, bo nawet ja nie uważam płodzenia na zamówienie lub dla udowodnienia czegokolwiek za właściwe. Znajdź sobie inne obiekty swoich eksperymentów, a teraz pozwól, że wrócę do swojego wypracowania, ponieważ jest bezpieczniejsze od twoich pomysłów.
- James, Syriusz ma rację. - poparłem swojego chłopaka, kiedy okularnik spojrzał na mnie, jakbym był jego ostatnią nadzieją. - Nie każda kobieta pragnie dziecka, a co dopiero mężczyzna. Nie będzie ci łatwo znaleźć kogoś, kto dobrowolnie podda się twoim eksperymentom, bo ja nie zrobię tego nawet po znajomości. Nawet dla dobra nauki.
- Cholera. - syknął z zawiedzioną miną Potter, a następnie spojrzał na pakującego pospiesznie swoje rzeczy Snape’a. Nie dziwiłem się, że chłopak woli czym prędzej zniknąć. Gdybym to ja nie znając dokładnie Jamesa słyszał chociaż fragment tej rozmowy, również wolałbym się zmyć.
Spojrzałem bez entuzjazmu na swoje wypracowanie, które od dobrej chwili pozostawało nietknięte. Po tym, o czym rozmawialiśmy z Jamesem, nie miałem ochoty wracać do zadania z zielarstwa. Nie mogłem pozbyć się myśli o tym, że jeden z moich najlepszych przyjaciół planuje stworzyć nie tyle przełomowy eliksir, co niemal bawić się w poprawianie „boskiego stworzenia”.
James od zawsze był ambitny i pomysłowy, co było głównym powodem jego późniejszych problemów. Nie obawiał się mierzyć wysoko i później z tej wysokości spadać. Przypominał szalonego naukowca, czegokolwiek by nie robił. I nie chodziło tylko o jego projekty, jak ten ostatni, ale także o życie codzienne. Miał masę szalonych pomysłów, które lubił realizować, a ja i Syriusz nierzadko podążaliśmy za nim. Obawiałem się jednak, że w pewnym momencie chłopak wpakuje się w kłopoty.
Planowałem pracować jako detektyw i teraz z powodzeniem mogłem wyobrazić sobie sytuację, w której naprawdę osiągam swój cel i nagle otrzymuję zlecenie od Ministerstwa Magii na znalezienie Jamesa Pottera, szaleńca, który łamiąc wszelkie prawa eksperymentuje na czarodziejach i czarownicach w najdziwniejszy sposób. Szpitale zapełniałyby się jego ofiarami, a ja musiałbym zapolować na swojego szalonego, wyjętego spod prawa przyjaciela.
- I pomyśleć, że jestem tak bliski przełomu, a wy…
- Nie chcę więcej o tym słyszeć, James. - Syriusz przerwał chłopakowi szybko. - Pisz wypracowanie i skup się na nauce, bo za dwie godziny mamy trening quidditcha.
- Ach! Niemal zapomniałem! - na twarzy okularnika pojawił się szeroki, błogi uśmiech i byłem już pewny, że głupie pomysły właśnie wyparowały z jego głowy, zastąpione zupełnie innym tematem. Jedna wzmianka o sporcie potrafiła odciągnąć chłopaka od każdej niezwiązanej z nim dyskusji, jakby na świecie nie istniało nic ważniejszego od quidditcha. Podejrzewałem nawet, że tak właśnie było, a przynajmniej dla Pottera.
Black odetchnął z wyraźną ulgą i posłał mi porozumiewawczy uśmiech. Wiedział, jak bardzo mi ulżyło, kiedy porzuciliśmy rozważania na temat płodzenia i rodzenia dzieci. Quidditch był bezpieczniejszy, quidditch był niezobowiązującą rozrywką, quidditch nie wymagał od nikogo wymuszonej siłą zewnętrzną modyfikacji ciała. Byłem w końcu wilkołakiem i na koszmarze tego ostatniego znałem się najlepiej z naszej trójki. Nie życzyłem tego nikomu.

środa, 22 listopada 2017

Kartka z pamiętnika CCCXII - Niholas Kinn

Z tęsknym westchnieniem spojrzałem na urodziwą twarz mojego chłopaka, która ukazała się w ogniu kominka. Uważałem, że to cholernie niesprawiedliwe, ponieważ jakby na to nie patrzeć, znajdował się poza moim zasięgiem, nawet jeśli mogliśmy normalnie rozmawiać i widzieć się w taki czy inny sposób. Pewnie chciałem za dużo i powinienem cieszyć się z tego, co miałem, ale jednak było to dla mnie za mało! Chciałem go dotknąć i być dotykanym, pocałować i być całowanym, wtulić się w jego ciało i czuć jak mnie obejmuje.
- Mmm, uroczy jak zawsze. - jego głos był trochę zniekształcony przez buchające płomienie, ale i tak sprawił, że po moim ciele rozlało się przyjemne ciepło. - Tęsknię za tobą, Niholasie.
- Spróbowałbyś nie. - mruknąłem wyzywająco, chociaż musiałem brzmieć jak mały kociak próbujący wszczynać bójkę z dorosłym kocurem. - Ale i tak codziennie otacza cię wianuszek pięknych dziewczyn, które nie mogą oderwać od ciebie spojrzenia.
- Przyznaję, że tak właśnie jest.
Spojrzałem na niego gniewnie i zazdrośnie, a on roześmiał się głośno i ciepło.
- Nie ma sensu zaprzeczać faktom. Byłbyś tylko jeszcze bardziej rozzłoszczony gdybyś się o tym dowiedział.
Cholera, miał całkowitą rację. Gdyby mnie okłamał, a ja dowiedziałbym się o tym, na pewno uznałbym, że mnie zdradza i dlatego wolał ukrywać fakt, iż na co dzień ma do czynienia z atrakcyjnymi przedstawicielkami płci przeciwnej.
- Niholasie, tylko ty mnie interesujesz. - słyszałem w jego głosie twardą, nieznoszącą sprzeciwu nutę. - Mam w nosie te wszystkie piękności i przystojnych chłopaków, z którymi mam do czynienia. Wiesz doskonale, że dałeś mi to wszystko, czego nigdy dotąd nie czułem i uczyniłeś mój świat lepszym miejscem. To że skończyłem szkołę niczego nie zmieniło. Wiem, że nie każdy związek jest w stanie przetrwać wejście w dorosłość i nie każdy jest na stałe, ale z mojej strony właśnie taki jest nasz związek. Chcę być z tobą już zawsze.
- Edvinie… - westchnąłem czując się jak nastolatka, która zaraz rozpłacze się rozczulona słodkimi słowami swojego chłopaka.
Mój facet był złotoustym, niepoprawnym romantykiem, kimś tak delikatnym, a zarazem męskim, że niemal nie mogłem w to połączenie uwierzyć. Miałem wrażenie, że od kiedy Ed skończył szkołę i zaczął edukację w kierunku swojego upatrzonego zawodu zdołał zmężnieć jeszcze bardziej.
- Jeżeli mnie zdradzisz, znajdę cię i będziesz mógł zapomnieć o penetracji, kiedy z tobą skończę. - syknąłem, siadając bliżej ognia.
Płomiennowłosy roześmiał się wesoło, nie robiąc sobie nic z mojej groźby. Albo mi nie wierzył, albo nie planował mnie kiedykolwiek zdradzać.
- Nie planuję penetrować nikogo poza tobą, ale skoro już przy tym jesteśmy… - chłopak oblizał usta w ten zmysłowy, wymowny sposób, który zdradzał lubieżne myśli i podniecenie płynące pod skórą przez cały krwiobieg gorącym płomieniem. - Jest już późno i poza tobą w Pokoju Wspólnym nie ma nikogo, więc może skorzystamy z okazji i pobawimy się odrobinę? Chciałbym żebyś dotykał się słuchając mojego głosu, żebyś wyobraził sobie moje dłonie na sobie, robiące ci dokładnie to, co powiem.
Zarumieniłem się doskonale rozumiejąc zasady proponowanej przez niego gry. Jeśli mój często wstydliwy Edvin potrafił z taką pewnością siebie zaproponować podobną zabawę, znaczyło to, że musiał być naprawdę spragniony seksualnych uciech.
Wyobraziłem sobie, że stoi teraz przede mną. W pełni materialny. Cały, caluteńki mój. Wyobraziłem sobie, jak patrzy na mnie tymi pięknymi, niewyobrażalnie niebieskimi oczyma, w których odbija się całe odczuwane przez niego pragnienie, a czyste pożądanie wydaje się otaczać go mroczną aurą.
- Dobrze. - odpowiedziałem, a mój oddech zadrżał, kiedy wypuściłem z płuc powietrze.
- Poczuj mnie więc. Poczuj, jak dotykam twojej twarzy i pochylam się aby cię pocałować. - miałem wrażenie, że Ed brzmiał tak desperacko, jak desperacko ja się czułem, kiedy uruchomiłem wyobraźnię. - Moje usta są suche, więc oblizuję je zanim przylgną zachłannie do twoich. Całuję cię, a moja dłoń zaciska się na twoim karku. Przyciągam cię bliżej siebie drugą ręką, czujesz więc moje podniecenie wbijające się w twój brzuch. Pragnę cię.
Powstrzymując jęk położyłem dłoń na swoim policzku, a następnie przesunąłem ją na szyję. Wbiłem palce w skórę na karku, tak jak on mógłby je wbijać, gdyby tu był, gdyby naprawdę mnie całował.
- Ocieram się o ciebie, Niholasie. Ocieram się o twoje rozpalone ciało i odsuwam się aby wargami badać twoją szyję od szczęki do obojczyka. Wsuwam dłonie pod twoją koszulkę na plecach, a ty unosisz moją na piersi. Dotykam twojego kręgosłupa, masuję każdy z kręgów, ustami sięgam do twojego ucha. Ssę je i kąsam.
Powoli wsunąłem dwoje dłonie pod koszulkę i masowałem brzuch, a następnie powoli przesunąłem jedną niżej.
- Powiedz mi, co robisz.
- Hę? - miałem wrażenie, że rumienię się jeszcze bardziej.
- Powiedz mi. - poprosił.
- O… Objąłem dłonią członek, a drugą masuję brzuch. - zająknąłem się.
- Pośliń palec i wsuń go w siebie.
Zadrżałem na całym ciele i westchnąłem głośno. Zawstydzony zabrałem dłoń z brzucha i zacząłem lizać palec wskazujący. Następnie zsunąłem trochę spodnie z bioder i zanurkowałem pod bieliznę między nogami. W miarę możliwości rozsunąłem pośladki dwoma palcami i trzeci powoli wepchnąłem w siebie. Jęknąłem, a na widocznej w płomieniach twarzy Edvina pojawił się szeroki uśmiech.
- Dobrze. - pochwalił. - Wsuwaj go i wyciągaj, jednocześnie poruszaj dłonią po członku w tym samym rytmie. Ja również się teraz masturbuję, kochanie. - dodał oblizując się. - Wyobrażam sobie, że liżę cię i rozciągam, a w tym czasie twoje usta suną po moim penisie. Niemal czuję twój języczek na sobie, Niholasie.
Zachłysnąłem się powietrzem i mocniej zacisnąłem dłoń na sobie. Jednocześnie głębiej wsunąłem w siebie palec, ale nie czułem się usatysfakcjonowany, więc wepchnąłem w siebie także drugi. Nie było to zbyt komfortowe po tak długim czasie przerwy w używaniu tyłka, ale wizja Edvina, który rozciągałby mnie swoimi długimi, jasnymi palcami robiła swoje. Mój członek zaczął „przeciekać”.
Wydyszałem imię mojego chłopaka i poczułem łzy na policzkach. To podniecenie wycisnęło mi je z oczu.
- Jestem tu, Niholasie. Czujesz, jak mój język sunie po twoim trzonie? Jak moje palce penetrują twoje ciasne wejście? Mój penis blisko twoich warg, wystarczy, że je uchylisz i weźmiesz go w usta. Zwilżysz go, a później ja wepchnę go między twoje cudowne pośladki i sprawię, że będziesz krzyczał. - jego głos był zachrypnięty i podejrzewałem, że mój również. Szybciej wsuwałem w siebie palce, a moja dłoń z tym samym tempem poruszała się po gorącej erekcji. Orgazm wydawał mi się daleki i bliski jednocześnie. Moje palce były za krótkie i nie mogły sięgnąć wystarczająco głęboko aby sprawić mi prawdziwą rozkosz, ale jednocześnie wystarczały aby mnie rozciągać i tym samym rozpieszczać unerwiony pierścień mięśni. Miałem wrażenie, że moja dłoń jest zbyt mała i za delikatna, w porównaniu z dłońmi Edvina, ale jego głos wydawał się rozbrzmiewać zaraz przy moim uchu. Ed szeptał moje imię, wdychał i zalewał mnie wszystkimi czułymi, lubieżnymi słówkami, które unosiły włoski na moim ciele. Nawet nie wiedziałem, że tak mnie to kręci, a jednak byłem dzięki temu jeszcze bardziej podniecony.
- Rozsuń palce, czujesz jak przepycham przez twoje wejście główkę penisa? - snuł swoje słodkie wizje. - Czujesz, jak rozciągam cię całą swoją wielkością? Sięgam głębiej i głębiej, zasysam skórę pod twoim uchem, pokrywam twoją szyję malinkami, zaciskam dłoń na twoich jądrach i zaczynam się poruszać. Pcham na próbę kilka razy, a później mocno, głęboko.
- Ach, Edvinie! - moje dłonie przyspieszyły.
- Jesteś taki gorący, ciasny i delikatny, Niholasie. Twój tyłek zasysa mnie w siebie i obejmuje zachłannie. Z twojego członka spływają pierwsze krople spermy. Zbieram ją palcami i zlizuję, a ty patrzysz, jak to robię. Twoje nasienie na moim języku.
Teraz już na pewno byłem bliski orgazmu. Jeszcze kilka rozkosznych perwersji, kilka mocnych ruchów dłoni i jęków układających się w jego imię. Doszedłem zasapany, spocony i rozluźniony. Ogień w kominku zasyczał, kiedy wytrysnąłem w niego. Edvin roześmiał się i zajęczał. On również szczytował.
- Kocham cię, Niholasie. - wydusił.
- Ja również cię kocham, więc przygotuj się, że po szkole nie dam ci spokoju. - odzyskiwałem już zdolność racjonalnego myślenia.
- Jestem gotowy. - zapewnił, a jego język kolejny już raz przesunął się po wargach w ten kuszący, doprowadzający mnie do szaleństwa sposób.

środa, 15 listopada 2017

Nasze szczęście w moich dłoniach

Leżąc na łóżku u boku Syriusza, wodziłem dłonią po jego nagiej piersi. Z początku chciałem się tylko upewnić, że jego skóra nie została nigdzie naruszona przez banner, który się wokół niego okręcił, ale szybko przerodziło się to w pieszczoty mające na celu ukontentowanie mojego pragnienia bliskości Blacka. Miałem wrażenie, że im więcej go miałem i im bliżej mnie był, tym bardziej go potrzebowałem w każdej możliwej chwili.
- Czy mam ten dotyk potraktować jako zaproszenie do kontynuacji pieszczot z wieży? - głos Syriusza brzmiał jak mruczenie zadowolonego kota.
Zastanowiłem się chwilę oceniając swój nastrój.
- A chciałbyś? - zapytałem figlarnie.
- Chyba nie wątpisz w to, że jeden orgazm to dla mnie za mało? - na jego ustach pojawił się drapieżny uśmiech. Złapał mnie za dłoń i powoli zaczął kierować nią w taki sposób, że sunęła przez całą jego pierś i brzuch, aby zatrzymać się na kroczu.
- Nie mógłbym w to wątpić, kiedy tak stawiasz sprawę. - uśmiechnąłem się rumieniąc się i zacząłem powoli pocierać dłonią wybrzuszenie jego spodni. Wyraźnie czułem, jak każdy uch mojej dłoni zaczyna pobudzać członek mojego kochanka, który do tej pory znajdował się w stanie spoczynku. - Mmm, co za grzeczny chłopiec.
- Prawda? Też tak uważam, więc musisz mnie nagrodzić.
- Bezsprzecznie.
Miałem ochotę się roześmiać. Syriusz potrafił być taki słodki, kiedy się zgrywał, że miałem ochotę przytulić go i obcałować jak rozkoszne dziecko. Tyle że Black daleki był od dziecka. W szczególności teraz, kiedy zauważalnie twardniał i rósł pod moją dłonią.
Chłopak zamruczał gardłowo i wyszczerzył zęby w pełnym uśmiechu, który potrafił każdemu zmiękczyć kolana.
- Ach, chyba powinienem powiedzieć ci to wcześniej, ale nie przyłączę się do ciebie. Mam z samego rana umówione spotkanie z takim jednym profesorem i z obolałym tyłkiem nie będzie mi po drodze do nauki.
- Że co?! - Syri wydał z siebie pełen żalu jęk.
- Niestety, egzaminy nas gonią i nie mogę tego przekładać w nieskończoność. Ale jutro wieczorem będę mógł ci to wynagrodzić.
- A gdyby tak tylko paluszki? - zapytał machając mi swoimi palcami przed twarzą.
- Syriuszu, to wykluczone. Zaczniesz od paluszków, a później będziesz chciał więcej i więcej. - musiałem mu odmówić, chociaż jego propozycja była kusząca.
- Gdybyś jednak zmienił zdanie, będę na łóżku obok. Wystarczy, że obudzisz mnie w nocy, nawet w samym jej środku, a zrobię ci tak dobrze, że zapomnisz o egzaminach na najbliższe dni.
Roześmiałem się całując go.
- Nie wątpię, kochanie. - zamruczałem mu do ucha i ukąsiłem je lekko. Possałem wrażliwą muszelkę, a pod moją dłonią erekcja Syriusza urosła jeszcze bardziej.
Zsunąłem nieznacznie spodnie piżamy mojego chłopaka, uwalniając od drażniącego materiału jego członek. Uśmiechnąłem się pod nosem na ten widok i mimowolnie oblizałem usta w jakimś bezwarunkowym odruchu, którego na pewno bym się wstydził, gdyby nie fakt, że chodziło o Syriusza.
Ująłem w dłoń jego członek i z rozkoszą wsłuchiwałem się w jego słodkie głośne westchnienia, przyspieszający oddech i szybsze bicie serca. Specjalnie położyłem głowę na piersi Blacka, aby móc słyszeć wyraźnie, jak ruchy mojej dłoni dyktują tempo życiodajnych uderzeń oraz unoszenia się klatki piersiowej.
- Brakuje tam tylko twojego języczka. - rzucił figlarnie i spojrzał na mnie tymi cudownymi, szarymi, rozpalonymi pożądaniem oczyma.
- Zrobiłbym to, gdyby mnie to nie podniecało. - przyznałem wtulając się w jego pierś, aby jakoś ukryć rumiane policzki. Cóż, było to w końcu prawdą. Lizanie mojego chłopaka podniecało mnie tak bardzo, że nie potrafiłbym się powstrzymać i chciałbym więcej.
Robiłem więc to, co mogłem, a więc „pompowałem” jego członek zdecydowanie i w równym tempie. Najpierw powoli, leniwie, później szybciej, dokładnie tak, jak on wielokrotnie poruszał się we mnie podczas seksu. W końcu przyspieszyłem jeszcze bardziej, jednocześnie trochę mocniej zaciskając palce. Z członka chłopaka wypływało nasienie, które w tym wypadku zdecydowanie ułatwiało mi sprawę, więc mogłem poruszać dłonią po gorącej skórze jego penisa z rozkoszną łatwością.
- Syriuszu… - wyszeptałem jego imię, a pod moimi palcami erekcja chłopaka stała się jeszcze większa. - Syriuszu… - znowu to zrobiłem i tym razem zdołałem wyrwać z ust chłopaka głośny jęk. Byłem pewny, że niewiele mu brakuje aby osiągnąć orgazm, więc dałem z siebie wszystko pieszcząc jego członek.
W końcu Syriusz wydał bardzo jednoznaczne, krótkie stęknięcie, a po moich palcach spłynęło jego nasienie.
Zadowolony podniosłem się z jego piersi i spojrzałem w jego błyszczące oczy, w których dostrzegłem zmęczenie, które pojawiało się tam zawsze po ejakulacji.
- Jesteś cudowny. - westchnąłem – Czasami głupi i nieznośny, ale jednak cudowny.
Wycałowałem jego lekko wilgotną od potu twarz i wtuliłem się w niego z całych sił. Uwielbiałem Syriusza i wszystko, co się z nim wiązało. Jasne, bywały gorsze i lepsze chwile, ale moje uczucia względem niego były niezmienne.
- Obaj jesteście cudowni.
- Kurwa, Zardi! - Syriusz zaklął i obaj jednocześnie podskoczyliśmy wystraszeni, ponieważ nawet nie zauważyliśmy, kiedy dziewczyna pojawiła się w naszym pokoju.
- Schowaj penisa, Syriuszu, nie wypada przy kobiecie tak go eksponować. - nie wydawała się jednak przejęta tym, że widzi najintymniejszą część ciała mojego chłopaka na własne oczy. - Uprzedzając wasze pytania, pukałam, ale nikt nie odpowiadał, więc weszłam, bo było otwarte. - z małej kieszonki swojej torby wyjęła chusteczki i podała mi jedną.
- Yyy, dzięki. - zarumieniłem się odbierając ją z jej rąk i wycierając pokrytą nasieniem dłoń. Drugą chusteczkę dziewczyna podała Syriuszowi.
- Wytrzyj się i chowaj go. - rzuciła rozsiadając się w nogach mojego łóżka.
Kochałem tę dziewczynę całym sercem. Była niesamowita.
- Wpadłam do was bez zapowiedzi, a zaznaczę, że dawno tego nie robiłam, ponieważ moje niezwykle wyczulone uszy dosłyszały pewną informację dotyczącą egzaminu z opieki nad magicznymi stworzeniami. Egzamin praktyczny będzie dotyczył domowych boggartów. O ile dobrze zrozumiałam, będziemy mieli nad jakimś zapanować, kiedy będzie wkurzony. Oczywiście nie wiecie tego ode mnie. Ale to nie wszystko. Część teoretyczna będzie dotyczyła zagadnień z tej listy. To nie wszystkie, a jedynie część, którą słyszałam, ale zawsze to więcej niż nic. - podała mi kartkę ze swoimi zapiskami.
Patrzyłem na nią zaskoczony. Nie wiem jakim cudem poznała tak wiele informacji dotyczących egzaminu, ale miałem ochotę ją za to wycałować.
- Jak to mówią, więcej grzechów nie pamiętam. - westchnęła ciężko. - Chciałam podsłuchać jeszcze jakieś zwierzenia dotyczące zielarstwa, ale wtedy pojawił się Namida i temat egzaminów się urwał. On nie był szczególnie chętny do wyjawiania swoich sekretów, więc wzięłam tyłek w troki. Nie chciałam żeby ktoś zauważył, że kręcę się blisko miejsca, gdzie chwilę wcześniej omawiano sprawy naszych egzaminów.
- I dlatego przyszłaś do nas akurat w chwili, kiedy Remus i ja…
- Upewniłam się wcześniej, że nie jesteście w trakcie konsumowania swojego związku. - przerwała Syriuszowi. - Kiedy weszłam było już po wszystkim, więc niejako nic nie przerwałam.
Syri zmarszczył brwi wpatrując się w nią jednym z tych swoich morderczych spojrzeń, ale było jasne, że nie ma jej za złe tego niespodziewanego pojawienia się w pokoju. Ja również nie, chociaż dziwnie się czułem mając świadomość, że moja przyjaciółka widziała, jak trzymałem w dłoni członek mojego chłopaka. Może i wiedziała, co jest między nami i była świadoma tego, że uprawiamy seks, ale co innego wiedzieć, a co innego widzieć. No, może nie widziała jak się kochamy, ale jednak była świadkiem intymnej sceny.
- Coś jeszcze? - równie dobrze mógł rzucić szczere, krótkie „won”.
- Prawdę mówiąc to tak, ale zapomniałam, co to miało być, więc dajcie mi chwilę. W międzyczasie nie musicie sobie przeszkadzać. Całujcie się, macajcie i tak dalej. Nawet nie zauważycie, że tu jestem. - przesiadła się z mojego łóżka na puste łóżko Petera.
Obwiałem się jednak, że ani ja, ani Syri nie mieliśmy w planach pieszczenia się w jej towarzystwie.
- Dobra, dobra! Przypomnę sobie to wrócę! - najwyraźniej zrozumiała, że nas krępuje, ponieważ zabrała swoją torbę i wyszła sprężystym krokiem za drzwi.

niedziela, 12 listopada 2017

Najgorsza niespodzianka

1 kwietnia
Mój chłopak był cudowny, chociaż trochę głupi…
Zadarłem głowę do góry.
Nie, zdecydowanie głupi. Tak cholernie głupi, że wykraczało to czasami poza moje możliwości pojmowania głupoty innych ludzi. Mój chłopak był po prostu kretynem. Kochanym i cudownym, ale jednak kretynem.
- Fajnie ci się wisi, Black?! - krzyknąłem powstrzymując cisnący się na usta śmiech.
Byłem ciekaw, kiedy zacznie boleć mnie szyja, od bezustannego spoglądania w górę, ale napawanie się widokiem, jaki się przede mną, czy raczej nade mną roztaczał było moim priorytetem.
Nie wiem, czy miał to być żart, czy też coś romantycznego, ale Syriusz poprosił żebym o 21:00 wykradł się z zamku pod wierzę astronomiczną i spojrzał w górę. Mówił, że to niespodzianka, ale nie zdradzał żadnych szczegółów. Nie protestowałem, przytaknąłem i w nagrodę otrzymałem słodkiego buziaka. Cokolwiek planował, wiedziałem, że będzie nieszkodliwe dla otoczenia oraz dla mnie. Teraz za to patrzyłem, jak mój chłopak wisi na wieży astronomicznej zaplątany w jakiś baner, niczym dziecko posadzone w nosidełku na szelkach. Nie bałem się, że spadnie, ponieważ Syriusz nie był głupi i na pewno zabezpieczył się przed podobną ewentualnością. Taką przynajmniej miałem nadzieję, ale skoro do tej pory nie runął na ziemię, to szanse na jego bezpieczny powrót na górę były ogromne. W końcu upadek z takiej wysokości na pewno skończyłby się tragicznie.
- Bardzo zabawne, Lupin! - odkrzyknął wyraźnie wkurzony – Ha, ha! Słyszysz, jak zrywam boki ze śmiechu?! Właź na górę i mnie stąd zdejmij!
- Trzymaj się tam, zaraz będę!
- Nie muszę się trzymać! To cholerstwo robi to za mnie!
To cud, że nie powiewał na wietrze, jak piracka bandera.
Wpadłem szybko z powrotem do szkoły i biegiem ruszyłem najbliższą drogą do wieży astronomicznej. Schody pokonywałem pędząc co dwa stopnie, ponieważ mimo wszystko martwiłem się o swojego chłopaka i nie chciałem żeby wkomponował się w ziemię pod wieżą, jeśli baner, na którym wisiał postanowi poddać się ciężarowi ciała Blacka.
Otworzyłem drzwi szarpnięciem i wypadłem przez nie na szczyt wieży. Kątem oka dostrzegłem ustawione tu i ówdzie materiały pirotechniczne, bardziej po ludzku zwane po prostu fajerwerkami. Nie miałem jednak czasu aby się tym zajmować.
- Syriuszu?
- Remusie! - w głosie Blacka dosłyszałem wyraźną ulgę. - Wciągnij mnie!
Niemal parsknąłem śmiechem. Nie wiem jak to możliwe, że mimo tak poważnej sytuacji miałem ochotę na śmiech. Może był to odruch bezwarunkowy mający na celu zwalczenie odczuwanego przeze mnie w głębi niepokoju i strachu? Słyszałem przecież o ludziach, którzy na wieść o śmierci bliskiej osoby zaczynają chichotać. Może ja również do nich należałem?
Dopadłem do baneru, na którym wisiał Syri i oceniłem racjonalnie swoje możliwości.
- Podaj mi rękę! - wyciągnąłem się w stronę mojego chłopaka, jednocześnie zapierając się zdecydowanie nogami, żeby przypadkiem nie wypaść i nie skończyć jako wisząca ozdoba szkoły wraz z nim.
Syriusz sięgnął w moją stronę, ale był za daleko. Syknąłem pod nosem i tupnąłem wściekły na los, który tak to rozegrał.
- Złap za to cholerstwo i spróbuj się trochę podciągnąć. - wskazałem oplatający chłopaka materiał. - Wystarczy tyle, żebym mógł cię złapać.
- Jasne, bo jestem pieprzonym superbohaterem! - odpowiedział gderliwie kruczowłosy, ale posłusznie zaczął siłować się ze swoim ciałem. Z początku szło mu kiepsko, ale w końcu zdołał złapać za czerwony materiał. Mięśnie jego ramion napięły się pod t-shirtem, kiedy usiłował podciągnąć się i odwrócić swoje ciało na tyle, by pozwoliło mu na złapanie baneru także drugą ręką.
- Gdybyś wcześniej wtajemniczył mnie w swoje plany, zabrałbym ze sobą różdżkę tak na wszelki wypadek. - rzuciłem wyciągając rękę w stronę kochanka, aby wiedział ile jeszcze musi się pomęczyć, zanim będzie w stanie zaangażować we wszystko mnie. Jak na razie zdołał tylko uchwycić się materiału obiema rękami i teraz powoli wykorzystywał siłę swoich ramion do mozolnej wspinaczki. Byłoby mu łatwiej, gdyby mógł używać nóg, niestety te nie miały żadnego oparcia i tylko wisiały jak zbędny balast, gdy ręce wykonywały za nie całą robotę.
- Gdybym wiedział, że tak skończę, nie pieprznąłbym swojej różdżki w kąt pokoju. - odparł dysząc. - Kurwa, za mało ćwiczę!
- Jeszcze odrobinkę! Świetnie ci idzie.
Chłopak spojrzał na mnie sceptycznie. Zadziwiające, że potrafił zdobyć się na coś takiego, kiedy ramiona drżały mu z wysiłku.
W końcu byłem w stanie złapać go za jeden nadgarstek, a następnie za drugi. Chłopak puścił baner i zamiast nadal się go trzymać, złapał moje nadgarstki. Poczułem, jak moje mięśnie również napinają się z wysiłku, ale nie było tak źle, jak początkowo się obawiałem. Syriusz był ciężki, ale ja byłem wilkołakiem. Wprawdzie niewyćwiczonym, ale jednak wilkołakiem. Walcząc ze wszystkimi swoimi słabościami, zdołałem wciągnąć mojego chłopaka na murek wieży, a następnie na bezpieczne podłoże, gdzie nic mu już nie groziło. Obaj opadliśmy ciężko na kamienie i dyszeliśmy głośno, nie tyle z wysiłku, co z powodu adrenaliny, która zmusiła nasze serca do szybszego bicia i intensywniejszego pompowania krwi.
- Syriuszu, to była najgorsza niespodzianka na świecie. - rzuciłem poważnie i przytuliłem się do niego z całych sił.
- Muszę się z tobą zgodzić. - drżał na całym ciele. - Proszę, zdejmij ze mnie to cholerstwo, bo moje ramiona nie nadają się na razie do czegokolwiek. - wyciągnął przed siebie ręce i pokazał mi jak bardzo drżą od wysiłku, jakim było utrzymywanie całego ciężaru jego ciała.
Nic nie odpowiedziałem, a jedynie skinąłem głową i zabrałem się do pracy. Odnalazłem koniec baneru i zacząłem powoli rozwiązywać wszystkie supełki, które krępowały mojego chłopaka i które pewnie uratowały mu życie.
Uwolniwszy go, zarzuciłem mu ramiona na szyję i przylgnąłem do niego ciasno. Bałem się o niego, chociaż tego nie okazywałem i teraz czułem się tak, jakbym miał za chwilę wybuchnąć płaczem. Zacząłem całować go po twarzy i szyi, nie wypuszczając z ramion.
- Już dobrze, Remusie. - próbował mnie uspokoić. - Nic mi nie groziło, jestem głupi, ale nie do tego stopnia żeby się nie zabezpieczyć na podobną ewentualność. Nie brałem jej pod uwagę, ale jednak specjalnie zawiązałem sobie wokół pasa tę cholerną szmatę. - Mówił tak spokojnie, że przez chwilę niemal uwierzyłem, że naprawdę się nie obawiał upadku. Zdradził go jednak głos, który załamał się przez chwilę.
Pchnąłem chłopaka na ziemię i usiadłem mu na biodrach.
- Głupi, głupi, głupi! - syknąłem na niego i podciągnąłem w górę jego koszulkę. Zacząłem całować go i lizać po piersi, kąsać i ssać skórę. Potrzebowałem tego aby nad sobą zapanować, a i on wydawał się tego pragnąć. Świadczyła o tym napierająca na moje pośladki erekcja.
Bezceremonialnie zacząłem ocierać się swoim kroczem o krocze Syriusza, zaś dłońmi wodziłem po jego piersi, podczas gdy jego ściskały mój tyłek. Przynajmniej dzięki temu nie drżały tak bardzo. Powoli przesunąłem swoje usta na usta Syriego i pozwoliłem żeby wsunął język w moje usta. W tym czasie zacząłem rozpinać najpierw swoje, a później jego spodnie. Uwolniłem nasze erekcje od krępującego je materiału i poruszyłem się tak, że zetknęły się ze sobą. Penis Blacka był gorący i coraz twardszy, a kiedy zamknąłem na nim dłoń, puchł mi pod palcami. Westchnąłem, zacisnąłem obie dłonie na naszych przylegających do siebie członkach i zacząłem je stymulować. Wpatrywałem się przy tym w spoconą, bladą twarz Syriusza widoczną w plątaninie włosów, które rozsypały się bez ładu i składu po ziemi i obliczu swojego właściciela.
Wyciekające z naszych erekcji nasienie zwilżało naszą skórę, dzięki czemu moje dłonie poruszały się z większą swobodą. Przyspieszyłem ich pracę i westchnąłem nie pierwszy i nie ostatni raz przy tej okazji. Rozkosz i gorąc rozchodziły się po moim ciele, czułem cudowny uścisk w podbrzuszu i pragnąc więcej, dużo więcej, mocniej zacisnąłem palce.
- Syriuszu, nie mogę dłużej. - wydyszałem w końcu.
- Jeszcze trochę, Remi. Wytrzymaj jeszcze trochę i dojdziemy razem.
Wykonywałem biodrami jakiś dziwny taniec, a przynajmniej takie miałem wrażenie, i całą siłę woli zaangażowałem w to żeby nie dojść do razu.
- Nie mogę! - jęknąłem w końcu i wytrysnąłem na odsłonięty brzuch mojego chłopaka. Nie przestawałem jednak poruszać rękoma póki i on nie osiągnął spełnienia.
Opadłem wtedy na jego ciało i nie miałem zamiaru się z niego ruszać. Nie przez najbliższych kilka chwil, póki nie nacieszę się tym, że nic mu nie jest.
- Kocham cię, Syriuszu.
- Ja ciebie także, Remusie. Chociaż jesteś trochę ciężkawy, więc gdybyś tak…
- Nie ma mowy! To twoja kara za najgorszy pomysł na niespodziankę na świecie. - wtuliłem się w niego i uśmiechnąłem szczęśliwie, kiedy poczułem jak jego pierś drży pode mną od śmiechu.
Niczego więcej nie potrzebowałem w tamtej chwili.

środa, 8 listopada 2017

Kartka z pamiętnika CCCXI - Andrew Sheva

Otoczony miastem żywym niczym mrowisko, w które ktoś wsadził kij, czułem się naprawdę swobodnie. Uwielbiałem przebywać wśród ludzi, stawać się częścią tłumu lub też stanowić jego serce. Rozkoszowałem się zasłyszanymi tu i ówdzie fragmentami konwersacji, widokiem kulturowej i wiekowej mieszanki zwyczajnych mugoli oraz przeplatających się między nimi czarodziejów. Co tu dużo mówić, miasto było moim środowiskiem naturalnym.
I pomyśleć, że znalazłem się tutaj tylko dlatego, że cudem wymknąłem się ze szkoły, aby spotkać się z kochankiem, którego nie widziałem już stanowczo zbyt długo. Tęskniłem za nim, jak szczeniak za panem.
- Andrew! - moje serce podskoczyło w piersi na dźwięk jego głosu.
Spojrzałem w stronę, z której dosłyszałem swoje imię i przyznaję, że na widok Fabiena nie potrafiłem stłumić uśmiechu. Niestety to sprawiało, że musiałem wyglądać zdecydowanie młodziej, niż chciałem, co naturalnie ukłuło mnie boleśnie. Myśl, że dla postronnego obserwatora możemy wyglądać jak młody ojciec z dorastającym synem zaczęła odbierać mi radość z tego spotkania. Ten fakt zdołał w pełni powstrzymać moje usta przed szalenie wysokim wyginaniem się ich kącików ku górze.
Fabien objął mnie mocno i pocałował pieszczotliwie w ucho. Podejrzewałem, że on również zdaje sobie sprawę z tego, jak niestosownie w obecnej sytuacji mógłby wyglądać nasz pocałunek. W końcu różnica wieku między nami była naprawdę wielka. Z czasem zacznie się zacierać, ale w tej chwili była boleśnie widoczna dla wszystkich.
- Trzymaj, dla ciebie. - Fabien podał mi papierowe opakowanie w kształcie lejka i uśmiechnął się szelmowsko.
Potrząsnąłem ciepłym opakowaniem, w którym coś zaszeleściło, a dokładniej mówiąc dźwięk ten wydało wiele cosiów w środku. Otworzyłem papierowy lejek i spojrzałem pytająco na kochanka.
- Kasztany?
- Nie miałem czasu na wyszukane prezenty i byłem głodny. - roześmiał się sięgając dłonią do opakowania i wyjmując z niego trzy kremowe kulki. Wsunął jedną do ust i zamruczał.
Zaciekawiony przyjrzałem się dokładniej jednemu kasztanowi i ostatecznie wsunąłem go do ust. Byłem zaskoczony czując jego niesamowitą słodycz. Konsystencja ugotowanego ziemniaka w połączeniu z niemal kremowo słodkim smakiem wyrwała zadowolony pomruk także z moich ust. Po raz pierwszy w życiu jadłem pieczone kasztany i byłem nimi zachwycony.
- Pyszne! - wyraziłem głośno swoją opinię, kiedy Fabien ze śmiechem ponownie zanurkował w opakowaniu.
- Cieszę się.
Zupełnie przypadkiem rzuciłem okiem na jego dłoń, na której widniały wyraźne blizny, których wcześniej tam nie było. Dopiero teraz przyjrzałem się Fabienowi uważniej. Od naszego ostatniego spotkania schudł zauważalnie, chociaż jego ramiona nadal były szerokie, a ciało z pewnością umięśnione. Nie wydawał mi się już jednak tak postawny, jak jeszcze dwa miesiące temu. Byłem pewny, że stracił na wadze dobre 10 kilogramów, jeśli nie więcej. Jego policzki były trochę zapadnięte, a oczy podkrążone, włosy niedbale rozczochrane, a usta spierzchnięte.
Wiedziałem doskonale, co to wszystko oznacza. Fabien po latach ukrywania się, znowu wrócił do otwartego dowodzenia Upadłym Rodem i brał udział w akcjach, które organizował. Nie był już szarą eminencją najwyżej postawionych żołnierzy Rodu, ale przywódcą, który stał na czele oddziału, jeśli zaszła potrzeba walki.
Oddychałem z trudem na myśl o tym, że kiedyś mogę go stracić w tak beznadziejnie realny i prosty sposób. Ot, wyjdzie z domu i nigdy nie wróci, a jeden z jego kompanów stanie przed domem, aby powiedzieć mi później, że już go ze mną nie ma.
Odrzuciłem tę myśl czym prędzej. Fabien był twardy i nie da się tak łatwo zabić! A więc nie tym powinienem się martwić, ale faktem, że wyglądałem przy nim jak dzieciak, którego Upadły Ród nigdy nie potraktuje poważnie. Może i byłem partnerem Fabiena, jego przeznaczeniem, ale to wcale nie znaczyło, że inni członkowie Rodu będą się ze mną w jakikolwiek sposób liczyć. Nie byłem głupi, byłem tylko młody.
- Wiem czym się martwisz i wolę, żebyś na razie o tym nie myślał. - aż podskoczyłem, kiedy głos Fabiena rozbrzmiał zaraz przy moim uchu. - Twoja marsowa mina może mieć dwa powody i żaden nie powinien zaprzątać twoich myśli, kociaku. Masz zaledwie siedemnaście lat, więc pozwól sobie na bycie tym siedemnastolatkiem, ponieważ drugi raz taka okazja już ci się nie trafi. Rozumiem, że chcesz być częścią mojego świata i uważasz, że to nie nastąpi, póki nie będziesz godny swojej pozycji u mojego boku, ale to naprawdę nie odbywa się w taki sposób.
Spojrzałem na niego poważnie, może nawet gniewnie.
- Od kiedy jesteś ze mną, oddaliłeś się od swoich! - syknąłem. Wiedziałem, że domyśli się o co chodzi, a ja nie chciałem wypowiadać nazwy Upadłego Rodu wśród ludzi, którzy mogliby nas podsłuchać.
- Oddaliłem się od nich, ponieważ musiałem się ukrywać i w miarę możliwości nie kontaktować z nimi, póki nagonka na mnie nie dobiegła końca, a ludzie nie zapomnieli mojej twarzy. Zresztą mogę ci obiecać, że kiedy skończysz szkołę i zamieszkasz ze mną, będziesz o wiele częściej odwiedzał moich ludzi. W tym także Marcela. Tak, domyśliłem się, że masz z nim pewien problem.
Zarumieniłem się pod uważnym spojrzeniem mojego kochanka. Nie mogłem nawet zaprzeczyć, ponieważ myśli o Marcelu Camusie od dawna wiązały się z niemiłym uczuciem odrzucenia. Fabien i Marcel byli nie tylko kuzynami, ale także przyjaciółmi, a ja miałem wrażenie, że odsunęli się od siebie znacznie, od kiedy Fabien na poważnie się ze mną związał. Poza tym Marcel miał rodzinę, męża i dzieci, zaś ja nie mogłem dać tego Fabienowi, co w moim odczuciu wykluczało go z tej wesołej gromadki tatuśków, którą stawało się najbliższe otoczenie mojego chłopaka.
- Kociaku, większość czasu spędzasz w szkole, więc nie jesteś świadomy tego, jak często wpadam do Marcela i Fillipa, ale niebawem się tego dowiesz. Nie musisz zawracać sobie główki moim życiem towarzyskim, ponieważ ono istnieje i będzie istnieć. To że jestem w związku z kimś tak młodym jak ty, nie ma z tym nic wspólnego.
Fabien zatrzymał się i przyciągnął mnie do siebie. Pocałował mnie mocno, głęboko i namiętnie. Nie zważał na to, że park, do którego chwilę wcześniej weszliśmy, jest pełen ludzi.
- Każdy związek jest inny, każdy rozwija się w innym tempie i towarzyszą mu inne wydarzenia, przeżycia, nawet emocje. - wyszeptał w moje usta i odsunął się. - Usiądźmy. - zaproponował wskazując wolną ławkę. - Andrew, moja Rodzina nie odrzuci cię dlatego, że jesteś młody, więc nie martw się tym, proszę. Kiedy będziesz na to gotowy, staniesz się oficjalnie moim partnerem życiowym, ale nie nastąpi to wcześniej, niż po zakończeniu przez ciebie szkoły, ponieważ musisz być w pełni świadom tego, na co się piszesz. Poza tym chcesz robić karierę, więc będziemy musieli być ostrożni. Nie chciałbym żeby moja twarz znowu pojawiła się w gazetach, ale tym razem w innym kontekście, ponieważ ktoś mógłby mnie jednak rozpoznać. - wskazał na swoje niewidzące oko, które kolorem kontrastowało z tym w pełni sprawnym.
- Dobrze, zrozumiałem i nie będę więcej zachowywał się jak szczeniak. - obiecałem, chociaż nawet te słowa brzmiały niepoważnie i dziecinnie, jakbym miał pretensje o to, że moje zmartwienia nie są traktowane z należytą uwagą. Fabien miał jednak rację. Byłem siedemnastolatkiem i jak taki powinienem się zachowywać, nie martwiąc się tym, że mój kochanek jest ode mnie dużo starszy. Skoro on to akceptował to i ja powinienem.
Wsunąłem do ust kolejnego kasztana, a kiedy jego słodki smak rozszedł się przyjemnością po całym moim ciele, czułem się już dużo lepiej, niż chwilę wcześniej.
- No dobrze, więc opowiedz mi teraz o tych bliznach. - złapałem go za dłoń i przyciągnąłem ją do ust całując.
- Praca. - powiedział zwięźle i nachylił się do mojego ucha. - Skończ szkołę, a będziesz mógł na codzień lizać wszystkie moje rany i nie tylko rany. - ton jakim to powiedział nie pozostawiał wątpliwości, w jaki sposób miałem je rozumieć.
Przez moje ciało przeszedł dreszcz podniecenia.
- Nie chcę czekać. - popatrzyłem mu w oczy i z zadowoleniem stwierdziłem, że nie tylko w moich kryło się pożądanie. - Zabierz mnie gdzieś, gdzie będę mógł lizać cię już teraz. - tym razem to ja przysunąłem usta do jego ucha i wargami muskałem płatek, kiedy szeptałem – I gdzie będę mógł cię dosiąść i ujeżdżać jakby jutro miało nigdy nie nadejść.
- Szlag! - syknął, a jego spodnie wybrzuszyły się odrobinę.
Młodość miała jednak swoje dobre strony, ponieważ nie rzucałem na wiatr pustych obietnic i Fabien doskonale zdawał sobie z tego sprawę, kiedy złapał mnie za rękę podnosząc się gwałtownie z ławki. To niewątpliwie mógł być dzień o wiele bardziej udany, niż początkowo zakładałem.

niedziela, 5 listopada 2017

Kartka z pamiętnika CCCX - Karel Mares

- To najgłupszy pomysł, jaki w życiu słyszałem. - mruknąłem do brata, który podał mi kartkę z adresem pocztowym dziewczyny poznanej przypadkowo w sklepie z wyposażeniem do quidditcha na Pokątnej. Thomas, nawet jej nie znasz, więc skąd pewność, że naprawdę będzie zainteresowana twoją durną propozycją? - przesunąłem dłońmi po twarzy i z ciężkim westchnieniem rezygnacji wziąłem od niego zapisany kawałek papieru.
- Jej dziewczyna jest urocza, poznałem ją, kiedy po zakupach w sklepie zielarskim zajrzała po Will. Jestem pewny, że dobrze odczytałem ich sytuację.
- Thom, jesteśmy braćmi bliźniakami. Kiedy im o nas powiesz, obie poczują się zdegustowane, uznają nasz związek za obrzydliwy, obrzucą nas wyzwiskami i odprawią z kwitkiem.
- Nie dowiemy się, jeśli się z nimi nie zaprzyjaźnimy.
Z nim nie dało się wygrać. I nic dziwnego. W końcu wystarczyło, że wybrał się na jedne małe zakupy na Pokątną, „zabłądził” do sklepu, którego odwiedzin nie miał w planach i tam wypatrzył dziewczynę, która wydawała mu się w pewnym stopniu znajoma. Nie chodziło jednak o jej wygląd, ale o postawę, sposób poruszania się oraz to, jak patrzyła na świat. Tak przedstawił to Thomas. Naturalnie zagadał do niej i w pewnym momencie oboje wiedzieli, że grają w podobnych drużynach. Thomas był gejem, zaś ona, Will - Wilhelmina, lesbijką. Tutaj historia, jaką mi opowiedział była jeszcze prawdopodobna i zupełnie normalna. Gorzej, kiedy chłopak zaczął utrzymywać, że zauważył pewne znaki, mówiące o problemach jej dziewczyny, Cornelii, z rodzicami, którzy nie wiedzieli o odmiennej od większości orientacji seksualnej córki. Thomas uznał, że jeśli zaprzyjaźnimy się z dziewczynami, moglibyśmy w oczach społeczeństwa udawać dwie heteroseksualne pary.
- Tak jak ci mówiłem, jeśli to nam wyjdzie, możemy nawet wziąć z nimi ślub i zamieszkać wspólnie wszyscy razem. Nikt nie uzna tego za dziwne, a że w rzeczywistości po prostu rzeczywisty rozkład par będzie się trochę inaczej prezentował.
- I dlatego uważam to za tak głupi pomysł! - rzuciłem wkładając w te słowa całą moc, jaką potrafiłem znaleźć w swoim głosie. - Niewiele jest osób, które chciałyby na coś takiego przystać, nie mówiąc już o płodzeniu dzieci dla zamknięcia paszczy rodziców dopominających się o wnuki.
- Są pary, które tak robią, Karelu. - Thomas objął mnie ramionami w pasie i przyciągnął do siebie. Stykaliśmy się teraz biodrami ku niewątpliwej uciesze mojego brata. - Jeżeli ten pomysł nie będzie ci się podobał nawet po tym, kiedy poznamy je bliżej, nigdy o nim nie wspomnę. Ale jeśli jednak je polubisz, a czuję to w kościach, i będziesz skłonny przedstawić im ten dziwaczny układ, wtedy dopiero zaproponujemy im tę szopkę.
- Nie zdołam cię od tego odwieść, prawda? Uparłeś się i nie dasz sobie przemówić do rozsądku. - poddałem się już całkowicie. - Niech będzie. Zadzwoń do nich i umówmy się z nimi na jakieś spotkanie. Ale w spokojnym miejscu, gdzie nie zaczną nas publicznie wytykać palcami, kiedy zrozumieją, że jesteśmy nie tylko braćmi, ale także kochankami.
Czarno to widziałem. Nie mogłem jednak zaprzeczyć, że na gwałt potrzebowaliśmy z Thomasem jakiegoś złotego środka, ponieważ nasza mama naciskała. Chciała nie tylko poznać jakieś nasze dziewczyny, ale wręcz domagała się wnuków w najbliższych latach. Powoli kończyły mi się wymówki i wykręty, a nie chciałem żeby była podejrzliwa. Tylko tego by brakowało, żeby nie tylko zadawała pytania, ale dodatkowo zaczęła węszyć.
Oczyma wyobraźni widziałem, jak zakrada się do domu akurat, kiedy ja i Thomas uprawiamy seks, a ona staje się świadkiem sceny, w której jęczę podniecony z tyłkiem wypełnionym po brzegi penisem brata. Tak, to na pewno zrobiłoby na niej niezapomniane wrażenie. W najlepszym wypadku ojciec by się nie dowiedział, ale matka by nas wyklęła, w najgorszym oboje z tatą wydziedziczyliby nas i wyparli się takich synów. Nie żebym nigdy nie rozważał takiego scenariusza. Słyszałem wiele historii osób homoseksualnych, które miały problemy z akceptacją rodziny, więc dlaczego niby nas miałoby to ominąć? Wbrew pozorom miłość rodzicielska wcale nie była bezwarunkowa. No, może w kilku przypadkach na sto, ale cała reszta tylko potwierdzała nieprawdziwość takiego stwierdzenia. Większość rodziców kochała swoje dzieci, ale tylko wtedy, kiedy spełniały ich oczekiwania i nie odbiegały od przyjętych przez społeczeństwo norm. A jak było z moją rodziną? Nie miałem zielonego pojęcia, ale nie chciałem się o tym przekonać. Tym bardziej, że o wiele łatwiej zaakceptować synów gejów, niż synów będących w związku z sobą nawzajem. Osób, które akceptowały taką kolei rzeczy było bardzo niewiele. Dla większości było to po prostu obrzydliwe, a przecież ja i Thomas kochaliśmy się tak, jak kochają się inni, niespokrewnieni ze sobą ludzie. Skoro można kochać rodzeństwo tak jak przyjaciela, to dlaczego nie można było kochać brata lub siostry tak, jak kocha się obiekt westchnień?
- Głowa do góry, jeżeli to nam nie wyjdzie, znajdziemy inny sposób. - Thomas nie wiedział o czym myślę i był przekonany, że moje milczenie wyrażało wątpliwości, co do dziewczyn, którymi mieliśmy się posłużyć dla ugłaskania matki i które w podobny sposób mogły posłużyć się nami.
Nie planowałem wyprowadzać brata z błędu. Przytaknąłem tylko i ułożyłem głowę na jego ramieniu wdychając słodki, kojący zapach jego ciała.
- Powiedz, nie boisz się, że nagle odnajdę w sobie biseksualistę i któraś z tych dwóch dziewczyn mi się spodoba? - zapytałem tylko po to żeby sprawdzić jego reakcję i w razie potrzeby podrażnić się z chłopakiem.
Thomas zamyślił się, a jego dłonie owinęły się mocniej wokół mnie.
- Nie. - odpowiedział w końcu. - Za bardzo mnie kochasz, a poza tym gdybyś gustował w kobietach już dawno byś o tym wiedział. To samo tyczy się mnie. Gdyby chodziło o chłopaka, pewnie czułbym się chorobliwie zazdrosny, ale dziewczyny są jak siostry…
Uniosłem głowę i spojrzałem na niego wymownie. W końcu byliśmy braćmi.
- Oj, wiesz o co mi chodzi! - prychnął poirytowany, co bardzo mnie rozbawiło.
- Tak, wiem i rozumiem. - przyznałem pochylając się i całują jego szyję, a następnie przygryzając lekko ucho.
Kiedy człowiek zakochuje się w duszy drugiej osoby, nie patrzy na takie rzeczy jak więzy krwi czy płeć i tak właśnie było w naszym przypadku.
- Przypominam ci, że dzisiaj odwiedzi nas mama. - mój brat nie codziennie był tym bardziej powściągliwym, ale najwyraźniej tym razem miał jeden z tych dni, kiedy zachowywał się doroślej i działał bardziej racjonalnie. - Jeśli nie przestaniesz, stanie mi i nie będę mógł się powstrzymać. Rzucę się na ciebie i będę cię kochał nie bacząc na to, że mama stanie od drzwiami i będzie chciała wejść do środka. Wiesz, że nie łatwo doprowadzić mnie do orgazmu, jeśli nie mogę skosztować twojego tyłeczka. - nie, to zdecydowanie nie brzmiało, jak sensowny argument, a raczej jak coś, co mógłby powiedzieć niewyżyty nastolatek. Nie przeszkadzało mi to jednak.
Possałem ucho Thomasa i pozwoliłem żeby zacisnął dłonie na moich pośladkach.
- Jest inny sposób, równie skuteczny. - wyszeptałem zmysłowo. - Pamiętaj, że dochodzisz całkiem sprawnie, kiedy jestem w tobie, więc równie dobrze możemy załatwić sprawę szybciej.
- Mmm, więc lepiej żeby mi nie stanął, bo dziś mam ochotę na ciebie pode mną, a nie odwrotnie. - jego ton przypominał ten dziecka, które upatrzy sobie zabawkę i nie pozwoli na żadne negocjacje.
- Dobrze już, więc nie będę cię podniecał. - obiecałem i wywinąłem się z jego ramion. Pokazałem mu język, aby wiedział, że gdyby nie mędrkował, mógł jeszcze przed wizytą naszej rodzicielki zaszaleć ze mną w naszym łóżku, ale teraz było już na to za późno i musiał obejść się smakiem.
Położyłem karteczkę z adresem dziewczyny, nie pamiętałem już jej imienia, koło kalendarza, w którym zawsze zapisywaliśmy najważniejsze plany oraz dane kontaktowe istotnych w naszym życiu osób. Byłem pewny, że niebawem wrócimy do rozmowy, którą prowadziliśmy przed chwilą i do tematu ewentualnego teatrzyku dla rodziców. Gdyby dziewczyny na niego przystały, wiele by to ułatwiło, ale niewątpliwie najpierw musieliśmy dobrze je poznać. Nie wyobrażałem sobie życia w jednym domu z niemal nieznanymi mi osobami i dzielenia z nimi przestrzeni życiowej.
Usłyszałem dźwięk dzwonka do drzwi i byłem pewny, że mama postanowiła zaskoczyć swoich synów odwiedzinami o dobre trzy godziny wcześniejszymi niż zaplanowaliśmy. Może liczyła na to, że natrafi tutaj na jakieś potencjalne kandydatki na synowe?
- Otworzę! - krzyknął do mnie Thomas i pognał do drzwi zupełnie, jak za czasów, kiedy byliśmy tylko dziećmi. Pewne nawyki nigdy się nie zmieniały i prawdę mówiąc wcale mi to nie przeszkadzało. Thomas był całym moim życiem, był ze mną już w chwili, kiedy zostaliśmy poczęci i miałem nadzieję, że będzie aż do ostatnich godzin mojego życia.
- Jak dobrze cię widzieć, kochanie! - skrzek mojej mamy wypełnił całe mieszkanie i już wiedziałem, że pomysł Thomasa nie był tylko głupi, ale także cholernie obiecujący i miał więcej sensu, niż początkowo sądziłem. Jak widać mamy potrafią wpływać na opinie swoich dzieci w zastraszającym tempie.

środa, 1 listopada 2017

Kartka z pamiętnika CCCIX - Michael Nedved

Mój chłopak był wspaniały. Przystojny, inteligentny, troskliwy, rozumiał mnie lepiej niż ja sam rozumiałem siebie, miał nerwy ze stali i anielską cierpliwość. Był po prostu cudowny. W dodatku kochał mnie mimo wielu lat spędzonych razem, najpierw jako przyjaciele, a później jako kochankowie. Zawsze znosił wytrwale moje dziwactwa i chociaż często narzekał na moje wady, kochał je podobnie, jak moje zalety.
Tak, Gabriel Ricardo był niesamowity i szalałem za nim jak dzieciak za swoim idolem.
Prawdę mówiąc, w tej chwili kochałem go jeszcze bardziej, ponieważ byłem mocno przeziębiony i jak każdy szanujący się mężczyzna wyolbrzymiałem swoją chorobę umierając z powodu bolącego gardła, kataru, kaszlu i stanu podgorączkowego.
Gabriel, który wszelkie choroby zawsze znosił z dumą i klasą, nie komentował moich rozpaczliwych jęków, stęków i przedśmiertnych westchnień. Zamiast tego pielęgnował mnie wytrwale, przebierał, mył, karmił i głaskał. Wielokrotnie mówiłem mu, że dotyk jego dłoni jest kojący i uzdrawiający, podobnie jak posiłki, które dla mnie przygotowuje, więc miałem szczerą nadzieję, że to wystarczy dopóki nie będę w stanie na poważnie podziękować mu za wszystkie jego starania.
A przyznaję, że byłem już w na tyle dobrym stanie, że myślałem coraz częściej o tym, w jaki sposób odwdzięczyć mu się za to, że jest tak wspaniały i wyrozumiały. Zasługiwał na więcej niż zwykłe „dziękuję”, bukiet kwiatów, czy jakiś tam prezent.
- Nie wiem kim byłem w poprzednim życiu, ale chyba świętym skoro teraz mam ciebie u swojego boku. - rzuciłem wtulając się w chłodną dłoń mojego kochanka.
- Sądząc po lotności twojego umysłu, byłeś pierwotniakiem, kochanie.
- Hej! - oburzyłem się, a on roześmiał.
Ach, na kogoś takiego nie potrafiłem się gniewać.
- W takim razie byłem cholernie dobrym pierwotniakiem, o! Psik! Smark! - sięgnąłem po chusteczkę i wysiąkałem nos, z którego właśnie mi pociekło.
- Fuj! - Gabriel skrzywił się.
- Fuj? Gdybyś to ty chorował, wytarłbym ci nosek, a nie mówił „fuj”! - cóż, wcale mi nie przeszkadzała jego reakcja, udawałem tylko, co było dla niego na pewno oczywiste, ponieważ chory nie byłem najlepszym aktorem, zresztą mówiłem całkowicie serio i tylko moje oburzenie było słabym blefem. Gdyby chodziło o mojego Gabriela, na pewno nie wahałbym się zignorować wszystkie „fuj”.
- Już dobrze. - chłopak pogłaskał mnie po głowie, co sprawiło, że od razu poczułem się lepiej i pocałował mnie troskliwie w czoło. Był w wyjątkowo dobrym humorze. - Przyniosę ci lekarstwa, zaczekaj.
Zostawił mnie w salonie na kanapie samego. Zabawne, ale już za nim tęskniłem. Kiedy byłem chory stawałem się strasznym wrażliwcem. Uwielbiałem się przytulać, być pieszczonym i znajdować się w centrum uwagi. Gabriel musiał o tym wiedzieć i może właśnie dlatego tak się o mnie troszczył. Wolałem jednak sądzić, że robił to z miłości, a nie tylko po to żebym nie był bardziej upierdliwy niż w tej chwili.
- Otwieramy buzię! - Gabriel wrócił do pokoju z ciepłym uśmiechem na twarzy, cieplejszym nawet od tego, z którym stąd wychodził.
Czyżby moja choroba była mu z jakiegoś powodu na rękę?
Nie, nie! Cóż za głupia myśl! Na pewno nie!
Ale jeśli?
Nie!
Cholera! Byłem chory. Zdecydowanie, skoro tak głupie myśli pojawiały się w mojej głowie. Gabriel na pewno nie cieszył się z mojej choroby, na pewno nie była mu na rękę. Nie zdradzał mnie, nie miał nikogo na boku. Kochał mnie równie szalenie, co ja kochałem jego!
Połknąłem lekarstwa i zamknąłem oczy pozwalając by myśli kłębiły się w mojej głowie. Wiedziałem, że kiedy już się w niej wyszaleją, zapadnie cisza i nie będę już męczył się domysłami i beznadziejnymi wymysłami mojej chorej wyobraźni.
- Prześpij się, kochanie.
- Nie chcę. Wolę spędzić ten czas z tobą, nawet jeśli tylko trzymając głowę na twoich kolanach. Nie pozwolę żebyś gdzieś mi się zawieruszył, kiedy zasnę.
- Głuptasie, ja nigdzie się nie wybieram. - Gabriel pokręcił głową rozbawiony. - W końcu mam cię całego dla siebie, nawet jeśli przykutego do łóżka przez chorobę, a nie przeze mnie. Zdrowy zawsze gdzieś gonisz, zajmujesz się wszystkim, co uwielbiasz, a dopiero później znajdujesz czas dla mnie. Teraz przynajmniej stawiasz mnie na pierwszym miejscu.
Patrzyłem na niego zaskoczony, ponieważ nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, że tak się zachowuję. Czy naprawdę poświęcałem mu za mało czasu? Przecież poza pracą byliśmy razem przez cały czas. Słuchając muzyki tuliłem się do niego, łasiłem się czytając książki i komiksy… I nagle to do mnie dotarło. Rzadko poświęcałem czas tylko i wyłącznie Gabrielowi. Teraz już wcale się nie dziwiłem, że moja choroba wywoływała u niego taką radość.
- Przepraszam, Gabrielu. - rzuciłem płaczliwie, ale szczerze. - Masz rację i daję słowo, że się poprawię. Jesteś moim numerem jeden, nic nie jest dla mnie ważniejsze od ciebie, więc będę ci to udowadniał każdego dnia.
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie w odpowiedzi, ale miałem wrażenie, że nie do końca mi wierzył. Jasne, może i byłem właśnie obłożnie chory i umierający, co sprawiało, że pewnie przystałbym na każdą propozycję i głupi pomysł w zamian za jednego buziaka czy ciepły uścisk, ale przecież to nic nie zmieniało! Miałem zamiar dotrzymać słowa! Gabriel był dla mnie ważniejszy niż wszystko, co uwielbiałem razem wzięte. Kochałem go i chciałem żeby o tym wiedział.
Przewróciłem się na brzuch na sofie i wtuliłem twarz w kochanka, który siedział na skraju wypoczynku. Pachniał cudownie, chociaż katar nie pozwalał mi w pełni cieszyć się tą wspaniałą wonią.
- Kiedy wyzdrowieję – puściłem wodze wyobraźni – będę spędzał z tobą tak dużo czasu, że będziesz mnie miał serdecznie dosyć. Będę cię obcałowywał całego, tulił przez cały czas, pieścił i rozpieszczał. Może powinienem zostać kurą domową żeby czekać na ciebie, kiedy wracasz z pracy, jak myślisz? - zabawne, ale naprawdę teraz próbowałem na poważnie rozpatrywać tę ostatnią możliwość.
Gabriel wracałby do domu po pracy, a ja czekałbym na niego w idealnie wysprzątanym domu z ciepłym obiadem. Rozmasowywałbym jego spięte ramiona, karmił jakimiś słodkimi wypiekami. Może nawet pokusiłbym się o niespodziankę w stylu „nagi w fartuszku”. Obawiałem się tylko, że Gabrielowi mogło by się nie spodobać moje siedzenie w domu i obijanie się na potęgę. W końcu gdyby było inaczej pewnie już dawno zaproponowałby mi takie rozwiązanie. A jednak podobna myśl wydawała mi się coraz bardziej kusząca. Tylko, że ja nie należałem do osób, które potrafiły spędzać w domu całe dnie. Potrzebowałem interesującego zajęcia przez cały czas, a ileż można sprzątać w domu i gotować?
Chociaż… zawsze mogłem tego spróbować przez miesiąc lub dwa. Nic nie stało na przeszkodzie.
- Nie wiem o czym myślisz, ale na pewno o głupotach. - Gabriel pochylił się i pocałował mnie w skroń. - Michaelu, musisz mnie wypuścić, potrzebuję skorzystać z toalety.
- A, tak, jasne! - odsunąłem się od niego i od razu poczułem, że zrobiło mi się chłodniej. Mój kochanek był taki cieplutki.
Odprowadziłem go spojrzeniem do drzwi wyjściowych z salony i otuliłem się kocem, aby nie zamarznąć pod jego nieobecność. Naturalnie przesadzałem z tym zamarzaniem, ale fakt, że czułem się lepiej nie szedł w parze z racjonalną oceną mojego stanu zdrowia.
Wpatrując się w sufit zacząłem zastanawiać się nad tym, w jaki sposób mógłbym pokazać mojemu przyjacielowi i chłopakowi zarazem, jak bardzo mi na nim zależy. Wątpiłem żeby to biała farba nade mną tak mnie natchnęła do podobnych rozważań, więc podejrzewałem, że wypływają z mojego wnętrza. Nawet w moich myślach brzmiało to patetycznie, więc nie chciałem wiedzieć, jak zabrzmiałoby wypowiadane na głos.
Gabriel wrócił do mnie po niespełna kilku minutach i zajął swoje stałe miejsce przy mojej głowie. Przeniosłem spojrzenie z sufitu na niego i napawałem się tym uroczym widokiem.
- Kocham cię. - zebrało mi się na wyznania.
- Tak, wiem. - na twarzy chłopaka pojawił się jeden z tych naprawdę ślicznych uśmiechów, które kryły w sobie odpowiedź na moje wyznanie. On również mnie kochał, chociaż zupełnie nie pojmowałem czym sobie na to zasłużyłem.
Może rzeczywiście byłem w poprzednim wcieleniu najlepszym pierwotniakiem ze wszystkich?