niedziela, 31 grudnia 2017

Kto zawinił?

KOCHANI, SZALONEGO SYLWESTRA I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2018! MAM NADZIEJĘ, ŻE DLA NAS WSZYSTKICH BĘDZIE LEPSZY OD 2017 I POZWOLI NAM SPEŁNIĆ MOŻLIWIE NAJWIĘCEJ NASZYCH MARZEŃ!



Pięć zemdlonych Gryfonek, troje wymiotujących osób, w tym jedna płci męskiej, i trzy godziny oglądania żabich brzuchów i podbrzuszy później, zaczęły docierać do nas pierwsze konkretne informacje. Wszystko rzeczywiście zaczęło się od jakiegoś Ślizgona, który złamał serce nimfie z naszego jeziora. McGonagall poinformowała nas, że dyrektor wziął już sprawy w swoje ręce, porozmawiał z winnym wszystkiego nastolatkiem oraz prowadził negocjacje z nimfą, która nasłała żaby na swojego niedoszłego kochanka.
- Kobiety są straszne, bez względu na rasę. Kolejny raz cieszę się, że jestem gejem. - Syriusz przetarł dłońmi twarz, na której widać już było zmęczenie.
Niemal wszyscy uczniowie siedzieli w Pokoju Wspólnym, ponieważ wśród tak zaciekłego i głośnego kumkania żab, tylko nieliczni byli w stanie zasnąć, a pora była już późna. Peter zaliczał się do tej niewielkiej grupki uczniów, którym nic nie mogło przeszkodzić we śnie. Jak sam wyjaśnił, w trosce o swój młodzieńczy wygląd, który kiedyś może przyciągnąć do niego odpowiednią kobietę, nie może pozwolić sobie na zarwanie nocy.
- Zgadzam się z tobą, Syriuszu. Kobiety do dobre przyjaciółki, ale jako partnerki są powodem do zmartwień. - Zardi wyszczerzyła się do Blacka szeroko. - Możesz mi wierzyć, ponieważ doskonale wiem o czym mówię.
- A ja nie rozumiem, co ten dureń sobie w ogóle myślał. - James prychnął poirytowany, jakby poczuł się osobiście dotknięty zachowaniem Ślizgona. - Jak można pogrywać sobie z kobietami, skoro w pewnym momencie to one dosłownie trzymają w swoich rękach „atrybuty nasze męskości”? Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co te żaby miały zrobić z tym idiotą.
- O Merlinie, James! Jesteś obrzydliwy! - Zardi skrzywiła się i zrobiła minę mającą zakomunikować wszystkim patrzącym na nią w tamtej chwili, że uwaga okularnika wywołuje u niej odruch wymiotny.
Roześmiałem się i poklepałem ją po udzie uspokajająco. Zardi od dawna nie czuła się komfortowo z myślą o związkach między kobietami i mężczyznami, zaś ostatnimi czasy coraz częściej zauważałem, że odstręczały ją, kiedy przekraczały pewną „bezpieczną” granicę bliskości. Inaczej było ze związkami tej samej płci, ponieważ wśród takich osób czuła się w pełni swobodnie lub nawet czerpała z nich energię do życia. Sama nie była jednak zainteresowana związkiem oraz bliskością osoby żadnej płci. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić jak bardzo musi jej z tym być ciężko. Jak długo miała nas, jak długo otaczała się przyjaciółmi, tak długo mogła nie myśleć o przyszłości i możliwej samotności. Obawiałem się jednak, że czasami przychodziła jej do głowy myśl, że kiedy wszyscy otaczający ją ludzie rozpoczną dorosłe życie i połączą się w pary na dobre, ona zostanie sama. W końcu była „Zardi” - kochała, ale nie była kochana. Kochała inaczej niż większość i nie była kochana tak, jakby sobie tego życzyła.
Spojrzałem na jej roześmianą twarz i uśmiechnąłem się smutno do siebie. Była moją przyjaciółką i zawdzięczałem jej tak wiele, a jednak nie mogłem zrobić dla niej nic. Przynajmniej nie w tej chwili.
- Czy ja mogę wiedzieć, co ty robisz z moimi włosami? - Syri, siedzący na podłodze między łydkami zajmującej sofę Zardi, uniósł głowę do góry i spojrzał w jasne oczy nastolatki.
- Bawię się twoimi włosami, ponieważ moje są krótkie, więc nie mogę na nich eksperymentować z fryzurami? - odpowiedziała w formie niewinnego pytania.
- Zanim cała ta inwazja żab dobiegnie końca, będę już całkiem łysy przez wszystkie te twoje zabiegi.
- Przesadzasz! - prychnęła. - Jak na razie jedynie kombinuję z różnymi warkoczami! Był klasyczny, dwa warkoczyki, nieudany francuski, a teraz jest taki pleciony od prawej do lewej.
- I jak mam na to zareagować twoim zdaniem?
- Cieszyć się? - Zardi przygłaskała pasemko kruczoczarnych włosów, które wymknęły się z jej koślawego warkocza.
Nie roześmiałem się, chociaż naprawdę miałem ochotę. Mina Syriusza zdradzała wszystko, podobnie zresztą jak sama fryzura, którą wysztukowała dziewczyna. Wprawdzie Syri zawsze wyglądał atrakcyjnie i był przystojny niezależnie od tego, co miał na głowie, ale i tak wyglądał zabawnie.
McGonagall pojawiła się w naszym Pokoju Wspólnym kolejny już raz w ciągu ostatnich kilku godzin. Przeprosiła nas za całą tę przeciągającą się sytuację i obiecała, że kolejny dzień będzie wolny od zajęć szkolnych. Wyjaśniła, że dyrektor doskonale rozumie nasze potrzeby, w tym potrzebę snu, i właśnie dlatego zgodził się na to jedno odstępstwo od normy, od naszych codziennych dni szkolnych.
Słuchaliśmy co kobieta ma nam do powiedzenia, niektórzy wyczekiwali na jakieś soczyste kawałki dotyczące dramatu miłosnego nimfy i Ślizgona, ale niestety o tym nauczycielka nie powiedziała ani słowa. Żałowałem, ponieważ sam byłem trochę ciekaw, co takiego wyszło w trakcie rozmów dyrektora z nimfą lub chłopakiem, który był powodem całej tej żabiej afery.
- Nuuuuda! - westchnął jeden z sześciorocznych, kiedy McGonagall opuściła Pokój Wspólny.
- Może zrobił jej dziecko i ona ma zły dzień, ale nie chcą się do tego przyznać. - rzucił jego kolega, z którym siedzieli przy oknie, drażniąc żaby pukaniem w szybę.
- I jakby je zrobili, co? Pod wodą czy na brzegu?
Jakaś trzecioklasistka zachichotała.
- To dobre pytanie. Zapytałbym tego kolesia, gdyby McGonagall powiedziała nam który to ten geniusz.
- Ja mogę wiedzieć o kogo chodzi. - sam nie wiem, z którego roku była dziewczyna, która odezwała się nieśmiało, ale jednym zdaniem zwróciła na siebie uwagę ponad połowy Pokoju Wspólnego.
- Nie chcę tego słuchać. - jęknąłem obawiając się, że za chwilę rozpocznie się dyskusja, która na pewno w pewnym momencie odbije się na osobie wskazanej przez nastolatkę, nawet jeśli mogła się mylić i wskazać niewłaściwego chłopaka.
- Możesz słuchać tych głupot zmieszanych z rechotem żab lub rechotu żab zmieszanego z chrapaniem Petera. - zauważył rozsądnie James. - Ja tam chętnie się dowiem o kogo chodzi.
Postawiony pod ścianą nie miałem zbyt dużego pola manewru. Postanowiłem więc zostać i posłuchać.
Dziewczyna, nieśmiała, ciemnowłosa i drobnokoścista, zarumieniła się, kiedy tak wiele par oczu skupiło się na niej. Wzięła głęboki oddech, zacisnęła dłonie w pięści i wyrzuciła w końcu z siebie.
- Rzecz w tym, że to nie chłopak, ale dziewczyna.
Zapanowała chwilowa cisza, a później przynajmniej połowa słuchających ją osób wybuchnęła śmiechem.
- Kurwa! - Zardi zacisnęła dłonie w pięści, jakby ta sytuacja dotyczyła jej samej. - Jeśli to rozniesie się po szkole i wyjdzie na jaw o którą dziewczynę chodzi… - westchnęła ciężko.
- Nie zostawisz tak tego, co? Niech zgadnę, ruszysz na pomoc księżniczce jako rycerz na białym koniu? - Syriusz spojrzał poważnie na przyjaciółkę.
- Od tego tutaj jestem. - odpowiedziała z bardzo delikatnym uśmiechem. - Jeśli naprawdę chodzi o dziewczynę.
- Żartujesz sobie?! - sam nie wiem skąd dobiegł podniecony męski głos.
- Nie. - nieśmiała dziewczyna pokręciła gwałtownie głową. - Wiem, co mówiła McGonagall i jakie plotki już od pewnego czasu krążą po szkole, ale tak naprawdę nigdy nie chodziło o chłopaka, ale o dziewczynę.
- Mogłabym to przerwać, ale ta informacja i tak się rozniesie, a ja tylko dołożę do kolekcji kolejną zaszczutą duszę. - Zardi trochę za mocno pociągnęła Syriusza za włosy, więc syknął i wyrwał jej warkocz z rąk.
- Naprawdę uważasz, że za tym wszystkim może stać jakaś dziewczyna? - aż podskoczyłem, kiedy James wtrącił się do tej rozmowy na forum publicznym. - Czy przypadkiem samice nie trzymają się razem i nie rozumieją się najlepiej? Pojmuję, że chłopak mógłby zrobić coś, co urazi uczucia zakochanej w nim kobiety, ale żeby podobną gafę popełniła dziewczyna? Czy nie wydaje się to mało prawdopodobne? - kilka osób go poparło. Głównie chłopaków, którzy mieli już na pieńku ze swoimi dziewczynami z głupich powodów. - Lepiej poczekajmy ze wskazywaniem winnego jeśli chcemy poznać prawdę. Jeśli komuś zależy na plotkach i zgubieniu między nimi całej prawdy to proszę bardzo, snujcie dalej swoje teorie i bawcie się w głuchy telefon. Ja tam wolę dowiedzieć się, co naprawdę zaszło i w przyszłości nie popełnić takiego samego błędu. Nie chcę żeby później moje dziewczyna nasłała na mnie bandę żab, które pozbawią mnie w jakiś bolesny i dziwaczny sposób męskości. Jestem do niej bardzo przywiązany, a te żabska wyglądają na wygłodniałe.
Jego gadanie rozładowało początkowe napięcie i rozbawiło osoby zebrane w Pokoju Wspólnym. James może i był głupkiem, ale w tamtej chwili był przede wszystkim bohaterem. Nawet jeśli nie mógł całkowicie odciągnąć ludzi od plotkowania to przynajmniej część osób do tego zniechęcił.
- Zakochałabym się w nim, gdyby nie fakt, że Potter to Potter. - Zardi uśmiechnęła się szeroko i z widoczną ulgą.
- Miałabyś sporo niebezpiecznych rywalek i musiałabyś temu zbokowi założyć jakiś permanentny pas cnoty żeby przypadkiem niczego od ciebie nie chciał. - zauważyłem.
- Prawda, to żaden interes, więc dobrze, że jestem mu tylko niesamowicie wdzięczna. - przyjaciółka pokazała w uśmiechu rząd zębów, jak miała w zwyczaju.
Cieszyłem się, że przynajmniej tej nocy nie będzie musiała martwić się o żadną potrzebującą pomocy i bratniej duszy osobę.

środa, 27 grudnia 2017

Żaby

Wystarczyło niespełna pół godziny, a już byłem kompletnie przemoczony. Mimo to czułem się fantastycznie. Oddychałem pełną piersią, wydawało mi się, że nie ważę niemal nic i mógłbym w każdej chwili unieść się w powietrze bez miotły czy skomplikowanych zaklęć. Syriusz u mojego boku wyglądał jakby wpadł do strumienia, ponieważ jego włosy kleiły się do jego przystojnej twarzy długimi, mokrymi strąkami, z których kapał deszcz. James właśnie udawał, że pływa w kałuży, w którą wpadł tyłkiem zaledwie minutę lub dwie temu, zaś Zardi pociągała teatralnie nosem, patrząc na swoje buty.
- Rozkleiły się. - jęczała. - Czy klej do butów nie powinien być w pewnym stopniu odporny na wodę?
- Może miały na pudełku ostrzeżenia „do użytku wewnętrznego”. - Syriusz pokazał w uśmiechu pełny garnitur swoich białych, niemożliwie prostych zębów.
- Bardzo zabawne. - prychnęła dziewczyna i ostrożnie podniosła jedną nogę. - Zaraz stracę podeszwę i będę zapierdzielać z powrotem do zamku w skarpetkach, więc lepiej się ze mnie nie nabijaj, albo wykorzystam te rozklejone dziady wewnętrznie, kiedy wpakuje je w ciebie od dupy strony…
- Hej, hej! - stanąłem między nimi nie chcąc ryzykować, że niewinne przekomarzanie wymknie się spod kontroli i przerodzi w otwartą wojnę. - Rozumiem, że bardzo się kochacie i myślicie o swoich intymnych częściach ciała w możliwie najbardziej perwersyjny sposób, ale może nie flirtujcie tak otwarcie przy innych. Niewinne dziecko podsłuchuje. - wskazałem kciukiem w bok, w miejsce, gdzie James leżąc w błocie przestał machać rękami i nogami naprawdę podsłuchując.
- Nie podsłuchuję… - rzucił śpiewnie J. i znowu zataczał koła wszystkimi kończynami. - O, żaba!
- Zastanawiam się, czy on tylko żartuje, czy naprawdę coś mu się stało i zdurniał jeszcze bardziej.
- Obawiam się, że tego nikt nie wie, Remusie. - Syriusz ujął w swoje dłonie moje ręce i zaczął na nie chuchać, aby je ogrzać.
Nawet nie zauważyłem, że naprawdę zmarzłem, ale pół godziny na deszczu robiło swoje.
- O, armia żab!
Spojrzeliśmy całą trójką na Jamesa, który właśnie podniósł się gwałtownie z ziemi.
- Merlinie, to jakaś plaga egipska!
Przeniosłem spojrzenie z przyjaciela na jezioro, w którego stronę patrzył okularnik. Dopiero teraz do mnie dotarło, co takie widział. Z wody wyłaziły setki, o ile nie tysiące żab i ropuch, a wszystkie leniwie i miarowo skakały w naszą stronę niczym wspomniana przez Pottera armia.
- O kur… - zacząłem, ale przerwało mi Syriuszowe:
- Ja pier… - które z kolei zagłuszyło wyduszone przez Zardi.
- Odwrót, panowie! Odwrót!
Dziewczyna wzięła do rąk swoje porozklejane buty i nie szczególnie przejmując się faktem, że została w samych skarpetkach, ruszyła szybko w stronę zamku. Zrównaliśmy się z nią w pełni zgadzając się z jej oceną sytuacji.
Co jakiś czas oglądaliśmy się za siebie, aby sprawdzić, czy żaby nie przyspieszyły tempa, w jakim parły do przodu.
- Zachowują się jak zahipnotyzowane. - zauważyłem. - Myślicie, że powinniśmy to zgłosić dyrektorowi?
- Tak i nie. Tak dla zgłoszenia, nie dla naszego zgłoszenia. Musimy znaleźć kogoś suchego i czystego, kto pójdzie do Dumbledore’a, kiedy my pójdziemy się ogarnąć. Szlag! - Zardi syknęła, kiedy wlazła na kamień, który wbił się jej w stopę.
Kiedy znaleźliśmy się w miejscu, z którego żaby nie mogły nas już dostrzec, rzuciliśmy się biegiem w stronę tajnego wyjścia z zamku. Wepchnęliśmy się do środka czym prędzej i dokładnie zabezpieczyliśmy drzwi. Następnie przeszliśmy pustym korytarzem wzdłuż ścian parteru i wyszliśmy z tajnego przejścia prosto na oświetlony jasno zamkowy korytarz.
- Musimy kogoś znaleźć. - rzucił zdyszany James i złapał Zardi za rękę pociągając ją w jedną stronę, podczas gdy ja i Syriusz ruszyliśmy w drugą. Nie musieliśmy się naradzać, ponieważ było jasne, co musimy zrobić.
Mijając jedno z okien na drugim piętrze, spojrzałem na zewnątrz. Żaby wydawały się jakimś ruchomym, czarnym dywanem, który powoli rozwijał się po błoniach coraz bliżej zamku, więc nie musieliśmy się martwić o szczegóły.
Na jednym z korytarzy udało nam się dorwać wracającego z sowiarni Regulusa. Było widać, że chce zapytać, dlaczego jesteśmy mokrzy i ubłoceni, ale zanim zdążył powiedzieć chociażby słowo, Syri odwrócił go w stronę najbliższego okna i pokazał mu, co się tam gdzie.
- Co do…
- Żaby. Cholernie dużo żab. - rzuciłem z trudem przełykając ślinę. - Musisz powiedzieć dyrektorowi.
Chłopak nabrał głęboko powietrza, otworzył usta, ale po chwili zamknął je patrząc na nas uważnie. Tak, rozumiał dlaczego to właśnie on musiał donieść o całej sytuacji dyrektorowi.
- Dobra, idę. - rzucił się w stronę schodów prowadzących na piętro z gabinetem Dumbledore’a.
W tym czasie ja i Syriusz ruszyliśmy do naszego dormitorium. Całkowicie zapomniałem, że przez cały ten czas trzymałem dłoń zaciśniętą mocno na dłoni mojego chłopaka. Dotarło to do mnie dopiero, kiedy pod Grubą Damą spotkaliśmy się z dwójką naszych przyjaciół, których palce również w dalszym ciągu były ze sobą ciasno splecione. Bliskość drugiej osoby w takiej sytuacji zdecydowanie dodawała sił, odwagi i potrafiła chociaż w drobnym stopniu oczyścić umysł z niepotrzebnych, czarnych myśli.
- Spotkaliśmy jakiegoś Puchona po drodze. - rzucił na wstępnie James.
- My natknęliśmy się na brata Syriusza. - odpowiedziałem.
Skinęliśmy sobie głowami i patrzyliśmy na siebie w taki sposób, jakbyśmy oczekiwali, że któreś z nas powie coś, co podniesie morale naszej małej grupki. Zamiast tego J. wypowiedział hasło umożliwiające nam przejście przez dziurę za portretem.
Po kolei przytuliliśmy mocno Zardi, którą musieliśmy zostawić teraz samą i w trójkę udaliśmy się do swojego pokoju, aby się wyszorować. Nie bawiliśmy się w kurtuazyjne ustępowanie miejsca drugiej osobie. Po prostu rozebraliśmy się i wpakowaliśmy się do małej wanny w trójkę. Podając sobie słuchawkę prysznica spłukaliśmy z siebie najgorszą warstwę błota i zimnej deszczówki, którą przemokły nasze włosy. Później po prostu namydliliśmy się i zaczęliśmy spłukiwać z siebie mydliny.
Z początku nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo chłód przenikał moje ciało, ale kiedy ciepła woda zetknęła się z moją skórą, czułem ból i pieczenie, jakbym oblewał się wrzątkiem. Cała nasza trójka była przez to czerwona, więc domyśliłem się, że oni również musieli odbierać zmianę temperatury podobnie jak ja.
Nie zwracając uwagi na nagość, wyszliśmy niezgrabnie z ciasnej wanny i otuliliśmy się ręcznikami. W miarę możliwości wysuszyliśmy włosy i naciągnęliśmy na siebie czyste, ciepłe ubrania. Teraz musieliśmy tylko poczekać na reakcję nauczycieli na doniesienia o „armii żab”.
W Pokoju Wspólnym czekała na nas Zardi. Podobnie jak my miała jeszcze wilgotne włosy, ale suszyła je właśnie magicznie, siedząc przy kominku, w miejscu, które zajmowaliśmy jakąś godzinę wcześniej. Kiedy do niej dołączyliśmy, przygarnęła nas siostrzanym gestem do siebie i zabrała się za suszenie także naszych włosów.
- Nie możemy się pochorować, jeśli mamy przetrwać apokalipsę żab. - wyjaśniła.
Coś uderzyło w szybę jednego z okien. Ten sam dźwięk rozległ się od strony kolejnego okna. Wszystkie osoby obecne w Pokoju Wspólnym spojrzały w tamtą stronę. Pierwsze żaby właśnie wskoczyły na szybę, przylgnęły do niej jak glonojady i zastygały w bezruchu.
- Co to ma być? - syknął jakiś chłopak.
Jakaś dziewczyna podniosła krzyk, najwyraźniej mając awersję do płazów. Ktoś inny wyjrzał przez okno i przeklinał kiedy najwyraźniej dostrzegł to, o czym ja i moi przyjaciele już wiedzieliśmy.
- Mieliśmy już do czynienia z czymś podobnym, myślicie, że to jest ze sobą powiązane? - zapytałem nie oczekując nawet odpowiedzi, ponieważ wiedziałem doskonale, że jej nie otrzymam.
- Może jakiś chłopak obraził jedną z nimf w naszym jeziorze lub coś i teraz ona się mści. - głos Zardi zadrżał, ale jej twarz była niczym maska. - W końcu z nimfami nigdy nie wiadomo, a słyszałam ostatnio, jak któryś Ślizgon przechwalał się przed kolegami, że z jakąś kręcił. Nie wiem tylko, czy dobrze usłyszałam i czy czegoś nie pokręciłam. - Spojrzałem na dziewczynę, która wzruszyła niewinnie ramionami. - Lubię być dobrze poinformowana.
Uśmiechnąłem się do niej lekko. Nie było ważne, czy coś pomieszała, czy nie, ponieważ podniosła mnie na duchu, a to było teraz najważniejsze. W końcu już od dłuższego czasu nikt nie atakował naszej szkoły, więc dlaczego akurat teraz jakaś szara eminencja miałaby sobie o nas przypomnieć?

niedziela, 24 grudnia 2017

Kartka z pamiętnika X-Mas Special 2017 - Cornelius Lowitt

ŻYCZĘ WAM WSZYSTKIM SPOKOJNYCH, RADOSNYCH I RODZINNYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA. WIELU PYSZNOŚCI NA STOLE, MASY PREZENTÓW POD CHOINKĄ ORAZ NIEZLICZENIE WIELE POWODÓW DO UŚMIECHU!


Święta Bożego Narodzenia były piękne na różne, czasami skrajne sposoby. Dla jednych piękno Świąt płynęło z obecności bliskich osób, dla innych ze smakołyków na stole, dla jeszcze innych z zapachów i atmosfery, a znaleźliby się i tacy, dla których piękno Świąt wiązało się z czasem wolnym od pracy i szkoły. Niezliczone były oblicza świątecznego piękna.
Ja sam dostrzegałem ich piękno w komercji. W czasach szkolnych każdego roku spędzaliśmy Święta Bożego Narodzenia trochę inaczej, nawiązując do kultury i tradycji różnych państwa Europy. Miałem więc tak wiele możliwości, żeby znaleźć coś dla siebie, a jednak przez cały ten czas niezmiennie uwielbiałem tylko jedno – zdobną, kolorową otoczkę komercji i pogaństwa. W końcu bożonarodzeniowe wieńce oraz ozdobione choinki wywodziły się z dawnych, pogańskich wierzeń. Podobnie zresztą jak samo świętowanie 25 grudnia, a więc w dniu narodzin rzymskiego boga słońca. I jak tu nie kochać Świąt? Jasne, ludzie często wmawiają sobie, że nie ma to najmniejszego znaczenia, skoro świętują w imię innej niż pogańska religii. Jeśli jednak spojrzeć na to racjonalnie to czy ja cieszyłbym się, gdyby Eric obchodził moje urodziny w dniu urodzin swojej byłej miłości? Odpowiedź była prosta. Byłbym cholernie zazdrosny i zapewne nawet wściekły. Dlaczego więc z Bogiem miałoby być inaczej?
Nie spędzało mi to jednak snu z powiek, ponieważ najpierw musiałbym wierzyć, a to mi nie groziło. Zresztą nie miałem czasu na zajmowanie myśli jakimiś uświęconymi bzdetami, kiedy mój kochanek eksponował swoje cudowne ciało. Wyobrażanie sobie tego, jak wezmę go na kuchennym stole było o niebo ciekawsze i bardziej niezbędne dla mojego codziennego życia.
- Nie, nie na stole. Na blacie. - powiedziałem z namysłem do siebie.
- Coś mówiłeś? - Eric rzucił mi przez ramię szybkie, pytające spojrzenie. Był zbyt zajęty świątecznym ciastem, żeby zwracać na mnie uwagę.
- Nie, nic. - odparłem i oblizałem się lubieżnie. Musiałem poczekać jeszcze tylko chwilę. Eric kończył dekorować swój tort i zaraz włoży go do lodówki, a wtedy ja będę mógł zjeść swój bożonarodzeniowy deserek, który tak kusząco prezentował się w bokserkach i fartuszku.
- Zostało mi trochę masy, chcesz? - chłopak podał mi miskę, którą odebrałem od niego nie musząc wypowiadać nawet jednego słowa.
Eric właśnie wypinał idealne pośladki, wsuwając tort na właściwe miejsce w lodówce.
Położyłem miskę z masą na blacie kuchennym, w bezpiecznym miejscu, z którego nie zostanie zrzucona i złapałem Erica w pasie. Pisnął, kiedy ukąsiłem go pieszczotliwie w ramię i odsunąłem od lodówki. Stopą domknąłem jej drzwiczki, żeby w połowie zabawy nie musieć wysłuchiwać mało podniecających wywodów na temat jej ewentualnego rozmrożenia się.
- Byłem grzeczny, więc chcę nagrodę. - mruknąłem i pchnąłem kochanka lekko na blat, przy którym przed chwilą pracował nad poczęstunkiem dla swoich rodziców, którzy mieli nas odwiedzić dzisiejszego wieczora. Odwróciłem go przodem do siebie i pocałowałem wygłodniały wszelkich pieszczot.
Eric odpowiedział na moje pocałunki, a nasze języki splatały się ze sobą i drażniły nawzajem to w moich to znowu w jego ustach. Wskoczył lekko na blat i rozsunął nogi, między którymi stanąłem.
- Rozbieraj się. - rozkazał mi odrywając się na chwilę od moich warg i pomógł mi zdjąć podkoszulek. Z aprobatą przyglądał się mojemu poznaczonemu bliznami ciału i miałem wrażenie, że nawet kikut mojej brakującej ręki traktuje jak podniecającą ranę wojenną. Byłem mężczyzną, więc łatwo się domyślić, że niesamowicie mi to schlebiało.
Jego spojrzenie przesunęło się z mojego torsu na usta i w jednej chwili znowu całowaliśmy się zapamiętale. W tamtej chwili naprawdę przydałaby mi się druga ręka, ale musiałem obejść się bez niej. Zsunąłem więc biodra chłopaka trochę niżej na blacie i nieprzerwanie go całując, popchnąłem go do bardziej leżącej pozycji. Nie chciałem żeby uderzył głową o wiszące szafki, a poza tym w ten sposób łatwiej było mi zsunąć z jego tyłka bokserki.
Ułożyłem sobie jego nogi na ramionach i sięgnąłem po miskę z pozostałościami masy tortowej.
- Nie, nie, nie! Tylko nie to! - Eric spojrzał na mnie wielkimi oczyma i wierzgnął. - Będę lepki! Nie domyję się!
- Ja cię domyję. - obiecałem i nabrałem na palce kremu.
Eric próbował uciec biodrami, ale nie pozwoliłem mu na to. Bezceremonialnie wsunąłem w niego palec, który wszedł gładko do środka. Masa z masłem zobowiązuje.
- A-ach! - przed chwilą spięty pierścień mięśni rozluźnił się momentalnie, więc wysunąłem i wepchnąłem palec w chłopaka na nowo. Obserwowałem jego uroczą twarz, na której pojawiła się błogość. Gdybym tylko miał drugą rękę, odgarnąłbym mu z twarzy te rozczochrane jasne włosy, objąłbym dłonią jego prężący się członek i ssałbym jego cudowne, słodkie sutki bez opamiętania. Jednak mając do dyspozycji tylko jedną rękę, musiałem odpuścić sobie te kusząco ciemne brodawki.
Wyjąłem palec z kochanka i znowu nabrałem kremowej masy na dłoń. Rozsmarowałem ją po jego członku, a następnie kolejną sporą dawkę rozprowadziłem po słodkim, chętnym wejściu.
- Cudowny. Jesteś cudowny. - westchnąłem i wepchnąłem w Erica dwa palce. Jednocześnie wziąłem w usta jego członek. W ten sposób wyrwałem z jego warg głośne westchnienie, które sprawiło mi ogromną satysfakcję.
Czułem, jak w moim kroczu pulsuje czyste pożądanie. Miałem wrażenie, że moje jądra zaraz pękną, a członek reagował na każde, nawet najmniejsze otarcie się o materiał spodni. Jakby tego było mało, pod palcami czułem gładkie, ciepłe wnętrze kochanka, zaś język wodził po jego wysmarowanym słodką masą penisie.
W końcu zwiększyłem ilość palców nie mogąc doczekać się chwili, kiedy będę mógł wypełnić Erica sobą. Odsunąłem twarz od jego krocza, nie chcąc żeby doszedł mi w usta. Miałem inne plany, co do jego orgazmu. Wolałem podziwiać jego rozkoszną buźkę w tamtej chwili.
Zamruczałem oblizując się i uśmiechając na widok rumianego, łapiącego głośno powietrze kochanka. Był piękny i taki gotowy.
- Cor! - pisnął w pewnym momencie, kiedy wsunąłem palce wyjątkowo głęboko.
Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Zabrałem dłoń, jakoś wyjąłem członek ze spodni i rozsmarowałem po nim masę tortową. Masło topniało szybko w zetknięciu z moją gorącą skórą, więc kiedy przysunąłem penisa do wilgotnego, śliskiego wejścia Erica, nie musiałem wcale wkładać w to siły, a ono i tak pochłonęło mnie łapczywie.
- Ach, tak, tak, tak… - westchnąłem. Przygryzłem wargę i zmrużyłem oczy. Było mi tak dobrze, kiedy to ciasne gorąco obejmowało mnie z każdej strony.
Narzuciłem szybki rytm mocnych, głębokich pchnięć i dyszałem pochylony nad moim wilgotnym od potu chłopakiem, który wydawał rozkoszne odgłosy za każdym razem, kiedy moje uda i jego pośladki spotykały się ze sobą.
Eric objął mnie za szyję i wtulił się w moje ciało. Odpowiadał entuzjastycznie na moje ruchy i ocierał się członkiem o mój brzuch.
Mocniej, mocniej, mocniej. Głębiej, głębiej, jeszcze głębiej. Pudło, pudło i pchnięcie prosto w prostatę nagrodzone krzykiem. Szybciej, szybciej, jeszcze trochę, jeszcze mocniej i jeszcze gwałtowniej, kiedy tak zaciskał się na mnie spragniony.
- Cholera, zaraz… - syknąłem mu do ucha.
- Poczekaj. - wyjęczał. Objął jedną dłonią swój członek i zaczął go stymulować w rytm każdego pchnięcia, które unosiło do góry jego ciało i wypełniało je po brzegi mną.
Byliśmy tak bardzo kompatybilni, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby kiedyś ciało Erica pozwoliło mi na zasianie w nim mojego nasienia.
Ta myśl z jakiegoś powodu sprawiła mi dodatkową rozkosz. Zacząłem poruszać się w trochę bardziej chaotycznym tempie i w pewnym momencie doszedłem. Eric również szczytował, jakby moje nasienie wytryskujące w jego ciało zepchnęło go ze skraju rozkoszy prosto w odmęty orgazmu.
Przez chwilę tkwiłem w bezruchu pozwalając mojemu ciału na przegrupowanie sił i uspokojenie oddechu.
Eric zabrał nogi z moich ramion i odsunął się, co sprawiło, że mój członek wysunął się z jego wnętrza.
- Obiecałeś mnie wymyć, więc zapraszam cię teraz do łazienki. - przeszedł od razu do konkretów.
- Tak bez żadnego „kocham cię” lub czegoś w tym stylu?
- Cornelu, pieprzyłeś mnie używając mojej popisowej masy tortowej jako lubrykantu. Moi rodzice będą dzisiaj częstować się tortem z taką samą masą, a ja będę wtedy myślał o tym, co właśnie robiliśmy. Nie, nie będzie żadnego „kocham cię”, ani niczego w tym stylu.
Cóż, jakby na to nie spojrzeć, miał trochę racji. Nie znaczyło to jednak, że nie zmuszę go do wyznań, kiedy wejdziemy wspólnie pod prysznic i przyjdzie czas na rundę drugą. W końcu on również musiał zdawać sobie sprawę z tego, że taki scenariusz jest nieunikniony.

środa, 6 grudnia 2017

Wieczór z Zardi

4 kwietnia
- Cholera! Mój kocyyyyyyk! - po Pokoju Wspólnym rozniosło się płaczliwe zawodzenie Zardi. Dziewczyna odłożyła szybko swój kubek gorącej czekolady, wyjęła z kieszeni chusteczkę i zaczęła wycierać swój ukochany koc w miejscu, które przed chwilą oblała słodkim płynem. Uważałem, że trochę przesadzała, ponieważ mimo deszczu za oknem i chłodu w zamku, nie było tak zimno aby otulać się kocami i pić gorące napoje, jednak ona uważała inaczej. A przynajmniej tak było do tej chwili. Teraz miała na głowie większe zmartwienia.
- Sama jesteś sobie winna. Mogłaś się tak nie kokosić. - Syriusz roześmiał się obserwując zmagania dziewczyny z plamą, która nie schodziła tak łatwo.
- Więc trzeba było mnie ostrzec! - prychnęła gniewnie, chociaż było jasne, że wcale nie złości się na chłopaka. - Echhhhh, idę go odnieść do pokoju i zostawić w koszu z brudami dla Skrzatów Domowych. Niechętnie się z nim rozstaję, ale musi zostać wyprany, bo inaczej będzie mnie strasznie denerwował. - dziewczyna podniosła się z sofy, na której siedziała ze mną i Syriuszem. Jeszcze raz ciężko westchnęła, dopiła swoją czekoladę i zabrała swój kocyk niczym rannego kociaka do swojej sypialni.
Patrzyliśmy jak odchodzi z uśmiechami na twarzach. James, siedzący w fotelu, roześmiał się cicho.
- Jak na osobę przy zdrowych zmysłach jest szalona. - podsumował przyjaciółkę i pchnął różdżką swojego skoczka na szachownicy.
Na ustach Syriusza pojawił się szeroki uśmiech, ponieważ jedna z jego figur właśnie zamachnęła się bez litości na konia, który rozsypał się w drobny mak.
- Szach i mat. - rzucił zadowolony Black i poklepał mnie po udzie dumny z siebie. - J., zdajesz sobie sprawę, że to już piąte moje zwycięstwo z rzędu, prawda?
- Nie moja wina, że Peter znowu zniknął i nie mogę grać z nim. - James wydął usta niczym nadąsane dziecko. - Wtedy zawsze bym wygrywał.
- Gdybym grał z Remusem szanse byłyby bardziej wyrównane.
- Przymknij się, Black. - okularnik albo poczuł się urażony, albo po prostu uznał, że nie chce słuchać o dobrze wszystkim znanych faktach, które przemawiają na jego niekorzyść. - Cicho, cicho! Zardi wraca. Udawajmy, że wcale jej nie obgadywaliśmy! - szepnął szybko na tyle głośno by wracająca do nas dziewczyna doskonale go słyszała.
- Przymknij się, Potter. - Zardi z rozmysłem rzuciła to tym samym tonem, w jakim wcześniej odezwał się do mojego chłopaka James. - Mam słuch lepszy, niż ci się wydaje, więc wiem o czym rozmawialiście przed chwilą. Ale zmieniając ten bezsensowny temat waszej rozmowy… Jestem ciekawa, kiedy McGonagall zakończy szlaban Agnes. Nie mam okazji nawet się z nią podroczyć, bo tak rzadko jest czas na rozmowę między lekcjami, posiłkami i tym piekielnym szlabanem. Merlinie drogi, ja nawet nie wiedziałam, że moja przyjaciółka jest zdolna do okładania się pięściami dla chłopaka! Okazuje się, że nic o niej nie wiem. To straszne. Straszne! Czuję się niemal zdradzona. Tak jak wtedy, kiedy dowiedziałam się, że straciła dziewictwo. Szlag! Nie powiedziałam tego, zapomnijcie! - zasłoniła usta dłonią. - W każdym razie – mówiła zduszonym głosem – nie miałam pojęcia, że drzemie w niej taka bestia. Znamy się od wieków! Kiedy się urodziłam, ona już była na świecie, więc znam ją całe życie, a tu takie coś!
- Nie znamy do końca samych siebie, a co dopiero mówić o tym, żebyśmy mogli poznać naprawdę dobrze drugą osobę. - zauważyłem. - Spójrz na mnie. Raz w miesiącu nie jestem w stanie odgadnąć, co kryje się w mojej głowie, a przecież poniekąd nadal jestem sobą. A z początku nawet nie pamiętałem, co takiego robiłem w tę jedną cholerną noc.
- Taaa… - poparło mnie zgodne przytaknięcie przyjaciół, po którym nastąpiła cisza. Każde z nas na chwilę się zamyśliło, może nawet analizując moje słowa lub po prostu zastanawiając się nad sobą. W końcu było w tym wiele prawdy. Przyjaźniliśmy się, znaliśmy się tak dobrze, a jednak w każdej chwili mogło się okazać, że nie znaliśmy się wcale. W końcu każde z nas miało swoje tajemnice, o których nie chciało mówić nikomu z powodu wstydu lub nadal odczuwanej irytacji, ponieważ nie chcieliśmy zranić drugiej osoby lub po prostu woleliśmy zachować coś dla samych siebie. Ludzie zawsze byli ludźmi, nawet jeśli powierzyliby sobie nawzajem życie.
- Mam dziwne wrażenie, że właśnie w ciszy się dołujemy, więc przerwę wam tę depresyjną medytację. - Zardi jak zawsze wiedziała, co powiedzieć i w jaki sposób najlepiej coś podsumować.
- Co więc proponujesz? Nie chcę przegrywać kolejnej partii szachów z Syriuszem, a ty nie chcesz ze mną grać.
- Chwila, Potter. Właśnie myślę nad tym, czym moglibyśmy się zająć. Dobra, nie mam pojęcia. - westchnęła po chwili. - Ale proponuję nielegalny spacerek po ciemku po błoniach.
J. przytaknął jako pierwszy, po nim to Syriusz zgodził się na propozycję dziewczyny. Ja po prostu westchnąłem poddając się i wzruszając ramionami. Decyzja i tak należała do większości, więc nie ważne, co miałem na ten temat do powiedzenia. Zresztą i tak pewnie dałbym się skusić wizji świeżego nocnego powietrza.
Podnieśliśmy się wszyscy niemal w tym samym czasie.
- Podeślę wam przez okno mój płaszcz przeciwdeszczowy i buty, więc schowajcie go razem ze swoimi w pelerynie niewidce. - poprosiła Zardi i skocznym krokiem, dosłownie skocznym, skierowała się kolejny raz w przeciągu ostatnich kilkunastu minut w stronę dormitorium dziewcząt.
Ja i moi przyjaciele ruszyliśmy w tym czasie do siebie. Na początek otworzyliśmy okno wpuszczając do środka chłodne, wilgotne powietrze. Poczekaliśmy na lewitującą „przesyłkę” od Caroline i dopiero wtedy zabraliśmy się za wygrzebywanie z szaf swoich nieprzemakalnych kurtek. Mój płaszcz przeciwdeszczowy był już stary i trochę maławy, ale dało się w nim wytrzymać, więc zdecydowałem się na niego. Był cienki, więc musiałem lepiej się ubrać, ale alternatywą była tylko cieplejsza, jednak chłonąca wilgoć kurtka. Inaczej mówiąc – nie była to żadna alternatywa.
James umieścił wszystkie nasze wierzchnie ubrania na swojej pelerynie niewidce i owinął je nią dokładnie, robiąc z niej coś na wzór tobołka. Następnie złapał mocno za rogi peleryny i zarzucił ją na plecy w taki sposób, by jego postara nie wzbudzała podejrzeń.
Opuściliśmy naszą sypialnię i w Pokoju Wspólnym zgarnęliśmy Zardi, która już na nas czekała. Nikt nawet nie zwracał na nas uwagi, kiedy przechodziliśmy przez dziurę za portretem Grubej Damy.
Zardi zaczęła nucić pod nosem jakąś piosenkę po francusku, z której rozumiałem tylko wybrane słowa. Coś o byciu takim samym, jak dawniej. Podejrzewałem, że była to naprawdę piękna piosenka, skoro Zardi nie obawiała się jej cicho śpiewać mimo swojego koszmarnego głosu i słabego wyczucia rytmu w przypadku piosenek w językach innych niż angielski.
Na korytarzu minęliśmy kilku uczniów z innych Domów, zanim dotarliśmy do tajnego przejścia prowadzącego na zewnątrz, a którego używałem, kiedy musiałem dostać się do Wrzeszczącej Chaty przed pełnią księżyca. James rozdał nam nasze kurtki i płaszcze, po czym dobrze schował pelerynę niewidkę, aby zabrać ją w drodze powrotnej.
Opatuleni, z naciągniętymi na głowy kapturami i gumowcami na nogach, wślizgnęliśmy się w wąskie przejście, które śmierdziało wilgocią i pleśnią. Do tych koszmarnych zapachów dołączyła jednak szybko woń deszczu i wieczornego powietrza. Zadrżałem, kiedy w twarz uderzyło mnie chłodne powietrze, a w moim wnętrzu coś się przewracało, jakby śpiąca cegła przewracała się na drugi bok. Było to przyjemne i bolesne jednocześnie. Moje nozdrza wypełniało świeże, cudowne powietrze, którego nie dało się nawet opisać. Pachniało wiosną i z jakiegoś powodu zapowiadało nadchodzące ciepło. Z jakiegoś powodu uwielbiałem woń pór roku nocą lub po prostu woń nocy. Może i ostatnimi czasy nie wychodziłem często aby włóczyć się po ciemku po błoniach, ale pamiętałem jeszcze wszystkie te zapachy oraz uczucia jakie ze sobą niosły. Moje wnętrze zawsze wydawało się wtedy puchnąć, jakby płuca napełniano mi helem, byłem lekki i ciężki jednocześnie, zafascynowany otaczającym mnie światem i możliwościami, jakie w sobie krył.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy mógłbym częściej wymykać się z zamku tylko po to, by rozkoszować się atmosferą nocy i wszystkim tym, co ze sobą niosła. Świeżością, zmianą temperatury w porównaniu z dniem, ciszą, spokojem, magią.
- Chodźmy. - Zardi uśmiechnęła się do mnie szeroko, jakby potrafiła czytać w moich myślach, zaś Syriusz złapał mnie pewnie za rękę.
Odpowiedziałem im własnym uśmiechem i głęboko nabrałem w płuca powietrza, które działało na mnie teraz jak narkotyk.
- Tak, chodźmy. - zgodziłem się i wlazłem w tę samą kałużę, w którą właśnie weszła przeklinająca pod nosem Zardi. Ja przynajmniej miałem na nogach kalosze, ona niestety nie.

niedziela, 3 grudnia 2017

Kartka z pamiętnika CCCXIII - James Potter

„Severusie Snape, nadchodzę!” pomyślałem zacierając ręce. Przywołałem na twarz swój najbardziej czarujący uśmiech, zmierzwiłem włosy aby wyglądały bardziej niedbale i stylowo, po czym dosiadłem się do stolika w bibliotece zajmowanego przez jedną tylko osobę – Severusa.
- Od dawna nie rozmawialiśmy. - rzuciłem na wstępie. - Musiałeś za mną tęsknić. - dodałem, kiedy nie odpowiedział na zaczepkę. Niestety to także nic nie dało i chłopak ignorował mnie w tak bezczelny sposób, jak jeszcze nigdy. Albo wyszedłem z wprawy w przyciąganiu jego uwagi, albo po prostu przestałem mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie, nawet jako wrzód na tyłku. Sam nie wiem, co byłoby gorsze.
Przesunąłem krzesło bliżej stolika i sięgnąłem przez niego na drugą stronę. Zacząłem wodzić palcami po gładkiej skórze dłoni chłopaka, który wzdrygnął się zauważalnie.
Ha! Mógł traktować mnie jak niewidzialnego, ale mnie czuł! Tego nie mógł zignorować!
Przyjrzałem się dokładniej jego skórze, która kontrastowała wyraźnie z moją. Czy Severus zawsze był taki blady? Miałem wrażenie, że przy nim jestem strasznie opalony. Miałem też wrażenie, że schudł od czasu, kiedy ostatnio zwracałem na niego szczególną uwagę.
Aby upewnić się, czy rzeczywiście tak jest, wstałem z krzesła i podszedłem do niego. Mało delikatnie uniosłem jego sweter na brzuchu. Syknął gniewnie, może nawet nienawistnie i próbował mnie odepchnąć, ale byłem masywniejszy i co za tym idzie silniejszy.
- Jesteś cholernie chudy. - stwierdziłem łapiąc go za nadgarstek najbardziej przeszkadzającej mi dłoni. Drugą ręką nadal unosiłem jego ubranie, patrząc na wklęsły brzuch, płaską pierś i niemal odstające żebra. Tak, Severus Snape był bledszy i szczuplejszy niż zapamiętałem.
- Odpierdol się ode mnie, Potter! - syknął tak, aby nie zwabić nikogo do naszego pustego kącika.
- Dlaczego? - zapytałem puszczając go i znowu siadając naprzeciwko. - Dlaczego jesteś taki mizerny, chociaż ja cię od dawna nie prześladowałem?
- Nie twój zasrany interes! - warknął i zaczął zbierać swoje rzeczy.
Był głupi jeśli sądził, że mu na to pozwolę. Złapałem go za ręce i przytrzymałem je mocno przy blacie stolika.
- Siadaj na tym swoim chudym, ale miłym dla oka tyłku. - rozkazałem takim tonem, że mogłem być z siebie dumny. Brzmiałem władczo i niebezpiecznie. Niemal jak Syriusz, kiedy miał gorsze dni.
Chłopak nie zamierzał jednak posłuchać, ponieważ nadal próbował się wyrwać. Cóż, mógł próbować. Póki mnie nie ugryzie, nie planowałem puszczać.
- Nie mów mi, że tak bardzo przejmujesz się egzaminami. A może dokucza ci ktoś poza mną? Jeśli tak to zajmę się tym kimś z przyjemnością. Tylko ja mogę to robić. No i Black, bo to jednak Black i jest dla mnie jak brat, ale nikt więcej. Więc? Co jest powodem tego, że mizerniejesz?
Snape spojrzał na mnie z pogardą w tych swoich ciemnych oczach, które potrafiły mnie podniecić na tak wiele różnych sposobów. - Powiedz jeśli chcesz żebym cię uwolnił.
- Potter, to jest większe niż ty. - Severus pluł jadem, a ja czułem poruszenie w spodniach, kiedy mój nieodłączny „przyjaciel” skupiał w sobie coraz więcej rozgrzanej krwi.
- Jesteś pewny? Może się przekonamy skoro zaczynam już rosnąć? - oblizałem się lubieżnie, a on spojrzał na mnie z mieszanką tak wielu różnych emocji, że pewnie nie zdołałbym rozróżnić nawet połowy z nich. - Dobra, żarty na bok. Co jest większe ode mnie?
- Zapomnij, zboczeńcu! - Snape usiadł poddając się i nie wyrywając więcej. - Jesteś zbyt głupi żeby to zrozumieć.
- Spróbuj!
Patrzył na mnie przez chwilę poważnie, po czym pokręcił głową.
- Powiedziałem już, że jesteś na to zbyt głupi.
- Chrzanisz! Nie dowiesz się, póki nie spróbujesz.
- Nie podejmę ryzyka, że zbezcześcisz to w co wierzę. - czyżbym w jego twarzy dostrzegał nienawiść? A może to była nadal wyłącznie pogarda? Zdecydowanie nie byłem zbyt doby w odczytywaniu emocji innych osób.
- W takim razie podarujmy sobie takie podniosłe tematy i porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Lub najlepiej zróbmy coś przyjemniejszego. - podniosłem się i kolejny raz obszedłem stolik. Usiadłem na nim, eksponując swoją rosnącą erekcję. Oczy Snape’a zrobiły się rozkosznie wielkie. Czyżby nie wierzył w moje poprzednie słowa? A może zapomniał, że naprawdę potrafi mnie podniecić?
- Ty pieprzony…
Nie dałem mu skończyć. Pochyliłem się i pocałowałem go brutalnie, ale nie wkładając języka w jego usta. Nie chciałem go stracić. Starałem się także nie skończyć z wargą między jego zębami. Mimo to udało mi się wycisnąć na jego ustach mocny, zdecydowany i odbierający dech pocałunek.
- Nie martw się, nie jestem na tyle głupi, żeby zmuszać cię do dotykania mnie lub wzięcia w usta. Nie chcę stracić jaj i penisa, jeśli zaciśniesz pięść lub zaczniesz gryźć.
Przez chwilę na jego twarzy odmalowała się chyba ulga, ale nie na długo, ponieważ nie powiedziałem też, że go wypuszczę.
Złapałem jedną dłonią oba jego nadgarstki. Nie udałoby mi się to gdyby był postawniejszy, ale jego licha budowa ciała sprawiła, że kości miał jak ptaszyna, więc bez trudu sobie z nim poradziłem. Drugą ręką rozpiąłem spodnie i wyjąłem z bielizny męskość. Uśmiechnąłem się do siebie, kiedy Snape spróbował się wyrwać i obrzucił mnie litanią mało wyszukanych przekleństw.
- Mów mi tak jeszcze. - rzuciłem rozbawiony i zacząłem powoli macać swój członek. Wpatrywałem się przy tym w twarz chłopaka. Zapadnięte, podkrążone oczy, biała skóra, przydługie, ślące i gładkie włosy, długi nos, wąskie, mocno zarumienione po pocałunku usta. Severus Snape nie był typem chłopaka, do którego wzdychały miliony. Był raczej delikatnej urody, chociaż teraz wyglądał bardziej jak zabiedzony nastolatek niż słodki chłopak, którego pamiętałem. Nie zmieniało to jednak faktu, że bardzo mi się podobał.
- Ty… Ty… - wyraźnie szukał określenia, którym mógłby mnie opisać, ale nie szło mu zbyt dobrze.
- Tak…? - zamruczałem zachęcająco i mocno objąłem członek dłonią.
Patrzyłem w jego wielkie, ciemne oczy i wyobrażałem sobie, że ogień, który w nich widzę nie wpływa z niechęci i zdegustowania mną, ale z pasji i pragnienia, jakie w nim budzę. Za marzenia nie zamykali w Azkabanie, więc mogłem sobie na to pozwolić.
- Powiem o wszystkim Evans! - syczał na mnie – Powiem jej jakim jesteś chorym zboczeńcem! - jego blada twarz była mocno zarumieniona. Kilka razy mimowolnie spojrzał w dół na moją dłoń sunącą zdecydowanie w górę i dół członka. Albo nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się dzieje, albo był mną zainteresowany, ale nie potrafił się do tego przyznać. Tak czy inaczej, czułem rosnącą podnietę, mając świadomość tego, że mnie obserwuje.
- Chwilowo z nią nie chodzę, więc mogę robić co chcę. - wyjaśniłem – Zresztą wiem, że nic nie powiesz. Wstyd ci będzie przyznać się do tego, że tak na mnie działasz. Nie powiesz nikomu, że kiedy stawiasz mi opór, jesteś tak cholernie seksowny, że staje mi na baczność i marzę tylko o tym, żeby cię posiąść. No i jak? Powiesz jej, że widząc twój tyłek, zastanawiam się jakby to było ci wsadzić? - słowa padające z moich ust i konsternacja Snape’a sprawiały, że mój członek zaczął już ociekać. Nasienie sprawiało, że łatwiej było mi poruszać dłonią, dzięki czemu mogłem robić to szybciej.
Mój oddech był nierówny i szybki, serce buło gwałtownie.
- Jesteś chory, Potter! Chory lub po prostu szalony!
- Wszystko przez ciebie. - zamruczałem patrząc to na jego usta, to znowu skupiając się na oczach lub też obejmując wzrokiem całą jego rumianą twarz. Zawstydzałem go, podniecałem, czy może był na mnie wściekły? Nie znałem powodu, dla którego jego blada skóra nabrała tak żywych barw, ale wyobrażałem sobie, że równie pięknych kolorów musiał nabierać w łóżku. - Mmm, chciałbym widzieć cię pod sobą. Chciałbym słyszeć jak jęczysz pode mną, dyszysz i prosisz żebym tego nie robił, a każde twoje „nie” oznaczałoby „tak”, ponieważ byłoby ci tak dobrze, że nie mógłbyś tego znieść.
Zmrużyłem oczy i przygryzłem wargę. Byłem bliski orgazmu. Tak bardzo bliski.
Szarpnąłem Severusem. Jego twarz znalazła się nagle bardzo blisko mojego krocza, czułem na rozpalonej skórze jego oddech. Doszedłem brudząc jego policzek oraz włosy.
Dysząc dałem sobie kilka chwil na uspokojenie ciała i odzyskanie kontroli nad ciałem. Puściłem ręce chłopaka i zeskoczyłem ze stolika. Poprawiłem spodnie poza zasięgiem jego ramion, żeby uniknąć ewentualnego ataku.
- Było mi bardzo miło znowu się z tobą spotkać, Severusie. Mam nadzieję, że niebawem to powtórzymy. - rzuciłem mu jeden ze swoich zniewalających uśmiechów i wyciągając z kieszeni spodni chusteczkę wytarłem spoconą trochę twarz oraz wilgotną od nasienia dłoń. Oddaliłem się od Ślizgona czując pełną satysfakcję oraz przyjemność rozlewającą się po całym ciele. Tego mi było trzeba. Tego mi brakowało.