niedziela, 30 grudnia 2018

New Year Special 2018 - Family Party

Świętowanie faktu, że Ziemia wykonała jeden pełny obrót wokół Słońca było jednocześnie głupim i genialnym zwyczajem. Głupim, ponieważ było rzeczą dosyć oczywistą, że Ziemi uda się wykonać ten jeden obrocik zupełnie jak przed rokiem i dwa lata wcześniej i trzy, cztery, pięć… Jak tych wiele, bardzo wiele razy do tej pory. Z drugiej strony przecież od zawsze straszono końcem świata, więc czemu nie cieszyć się kolejnym przeżytym roczkiem? No i pozostawał jeszcze jeden, zupełnie oczywisty fakcik, który przemawiał za świętowaniem zakończenia starego i rozpoczęcia nowego roku.
- To wcale nie jest śmieszne! Bolą mnie krzyże, nogi… nie wiem nawet, czy jest coś co mnie nie boli! - Andrew Sheva uderzył w narzekający ton podczas swojej rozmowy z Fillipem Camus na temat swojej ciąży. - Z trudem obracam się wokół własnej osi!
I oto powód, dla którego Sylwester miał sens. Skoro Andrew Sheva mając w sobie jedno małe dzieciątko z takim trudem się poruszał, to dlaczego nie świętować faktu, że wielka Ziemia, która zamiast jednej istotki musiała zapewnić dom całym miliardom dużych, małych, chudych, grubych, zdołała wykonać ten pełny obrót.
- Daj spokój, kochanie. Nie jest tak źle. - Fabien Trezeguet pochylił się nad kochankiem, siedzącym przy wielkim, zastawionym jedzeniem i napojami stołem, i pocałował go w czubek głowy.
- Chcesz się przekonać? - Andrew uniósł jedną brew i rzucił mu wymowne spojrzenie, które wydawało się wykrzykiwać ironiczne: „doprawdy?”
- Podziękuję, zamiast tego pobaluję. - mężczyzna rzucił chłopakowi słodki uśmiech i zakręcił biodrami w rytm muzyki, która otaczała wszystkich zgromadzonych tego wieczoru u Camusów.
Poza dwójką szykującą się do niespodziewanej roli tatusiów oraz panami domu, w którym odbywała się zabawa sylwestrowa, przy stole siedzieli także Oliver z Reijelem, dziadek Luciferus i czwórka duchów, zmarłych wiele lat wcześniej rodziców Fabiena i Marcela. W takim towarzystwie każdy czuł się swobodnie i mógł po prostu być sobą.
Gdyby rodzice Fillipa i Olivera nie zdecydowali się na uczestnictwo w wielkim balu wyższych sfer, teraz byliby tutaj wraz z innymi, co oznaczałoby karmienie ich kłamstwami, co do stanu Andrew oraz związku Olivera z mężczyzną, którego uważali za brata matki jego dzieci. To cud, że przez dziesięć lat żadne z nich nie domyśliło się prawdy.
- Hej, to moje! - władczy, dziewczęcy głos dochodząc od strony „pokoju balowego”, w którym bawiły się dzieci, zwrócił uwagę dorosłych.
Do salonu właśnie wkroczyła dumnym krokiem śliczna, blond-włosa trzynastolatka, ciągnąc za sobą trzymanego mocno za ucho szesnastoletniego chłopaka.
- Zabrał mi spinkę! - powiedziała nadąsanym tonem do wszystkich i do nikogo.
- Nathanielu… - Marcel Camus rzucił synowi ostre spojrzenie. Było widać, że oczekuje wyjaśnień.
- Ale czy ona może najpierw puścić moje ucho? - zajęczał chłopak.
- Anastasie, puść kuzyna. - Oliver przewrócił oczyma. - Dzieci… - westchnął cicho.
Blondynka zastanowiła się chwilę po czym uwolniła z uścisku swoich długich palców ucho chłopaka.
- Więc? - Marcel skrzyżował ramiona na piersi i wlepił wzrok w syna z jeszcze większą intensywnością.
Nathaniel, wysoki, przystojny, niemal mężczyzna, chociaż jeszcze nie do końca, sięgnął do swojej burzy ciemnych, kasztanowych włosów i wypiął z nich złotą spinkę z gwiazdką.
- Spadła, więc ją podniosłem. - zaczął wyjaśniać. - No i tak jakoś postanowiłem ją wpiąć żeby było zabawnie… Anastasie była zajęta, więc nie sądziłem, że to będzie problem. Przepraszam. - dodał szczerze skruszony i podał spinkę nastolatce, która wzięła do niego swoją własność.
- Przepraszam, że wyszarpałam cię za ucho. - powiedziała wyciągając w jego stronę dłoń na zgodę.
Nathaniel odpowiedział uśmiechem i uścisnął jej rękę.
Do pokoju wpadła pozostała dwójka młodych – Xavier, który przypominał siostrę bardziej niżby sobie tego życzył, ale nie szczególnie się tym chwilowo przejmował, oraz słodki Florin, który w dalszym ciągu uważał Nathaniela za wzór do naśladowania, czy to pod względem fryzury, czy też stylu ubierania się.
Kiedy maleństwo Andrew i Fabiena przyjdzie na świat, będzie wprawdzie najmłodszym członkiem rodziny, ale nie będzie mogło narzekać. Oczko w głowie rodziców, kuzynostwa i wujków.
Czwórka dzieci usiadła na swoich miejscach przy stole i porwała z niego napoje. Najwyraźniej mimo przerywnika w postaci małego sporu o spinkę najważniejsze było uczucie pragnienia, które chcieli zaspokoić.
- Mam nadzieję, że to będzie dziewczynka. - siedząca naprzeciwko Andrew Anastasie uśmiechnęła się do swojego ciężarnego wujka. - Wtedy przynajmniej nie będę jedyna. Zabawa z samymi chłopakami jest nudna.
- Oj, muszę ci przyznać rację, kochanieńka. - duch mamy Marcela pokiwał głową ze zrozumieniem. - Byłam jedyną dziewczyną, a miałam sześcioro rodzeństwa. Chłopcy są tak niesamowicie nieskomplikowani, że zabawy z nimi naprawdę nie były żadnym wyzwaniem.
- Prawda? - zapiszczała podekscytowana nastolatka. W końcu trafiła na kogoś, kto w pełni ją rozumiał. - Wybacz tatku, ale to prawda.  - rzuciła przepraszająco w stronę Olivera. Mężczyzna przez lata starał się sprostać wymaganiom stawianym przez fakt wychowywania dziewczynki w sytuacji, kiedy nie wiedział o kobietach niemal nic. W końcu wcale go nie interesowały i był jedynakiem, więc nie miał prawa znać się na nich w wystarczającym stopniu. Gdyby jednak nie on, Reijel po prostu zrobiłby z Anastasie małego chłopca, ponieważ tak byłoby łatwiej. O ile Oli wiedział o dziewczynach niewiele, o tyle Reijel nie wiedział o nich zupełnie nic.
- Przekonamy się niebawem. - Andrew rzucił dziewczynce ciepły uśmiech i pogładził swój wielki brzuch. Następnie dźgnął palcem siedzącego obok niego kochanka i wymienił długą listę produktów spożywczych, które Fabien miał nałożyć mu na talerz. Mógł to wprawdzie zrobić sam, ale z takim brzuchem obawiał się szkód jakie mógłby narobić na stole, a po niektóre sałatki należało sięgnąć dosyć daleko.
Kiedy Andrew zajął się swoim wypełnionym po brzegi talerzem, Marcel wstał ze swojego miejsca i szarmanckim gestem wyciągnął rękę w stronę męża. W jego spojrzeniu było tyle ciepła i miłości, że na ustach jego rodziców pojawiły się uśmiechy, których nie dało się z niczym pomylić. Byli szczęśliwi i dumni z tego, że ich syn znalazł szczęście i miłość swojego życia.
- Zatańczysz? - zapytał Fillipa, który zachichotał zawstydzony.
- Tak. - odpowiedział kiwając głową mężczyzna i ujął wyciągniętą w jego stronę dłoń. Wspólnie, trzymając się za ręce, przeszli do pokoju, w którym przygotowano miejsce do tańca. Marcel zaklęciem ustawił odpowiednią piosenkę, dzięki czemu mogli objęci i przytuleni do siebie niespiesznie zataczać taneczne koła.
Ich synowie wyciągnęli szyje w stronę drzwi pokoju, aby móc na nich spojrzeć i obaj uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo, co rozbawiło wszystkich, którzy widzieli ich miny. Tak, ich rodzice nigdy nie mieli się zmienić. Zakochani w sobie do szaleństwa mimo wielu lat, jakie minęły od kiedy się poznali i od kiedy zostali małżeństwem.
- Może my również powinniśmy zachowywać się jak zakochane szczeniaki, podobnie jak oni. - Reijel zwrócił się do Olivera, ale kątem oka spoglądał na bliźnięta.
Dwie blond główki odwróciły się gwałtownie w ich stronę, a niebieskie oczy były ogromne.
- Nie! - Anastasie pobladła.
- Nie? - Oli od razu zrozumiał o co chodziło kochankowi i podjął grę. - Ale dlaczego?
- Jeszcze pytasz?! Tatku, to… Bleeeeh! - rzuciła szybko okiem na kuzynów, aby upewnić się, że nie zwracali na nią uwagi po czym kontynuowała. - Oni się nie liczą, są inni. - kiwnęła głową na Nathaniela i Florina. - Każda inna osoba powie ci, że to obrzydliwe, kiedy rodzice się tulą, całują, czy co tam jeszcze robią.
- Popieram. - Xavier przytaknął siostrze.
- Czy ja wiem… Marcel i Fillip wydają się strasznie szczęśliwi dzięki temu…
- Oni też są inni! - uparcie obstawała przy swoim dziewczynka. - Wierz mi, nie chcesz być jednym z tych tatków!
- W takim razie myślę, że wszyscy powinniśmy zatańczyć! - ubawiony do łez dziadek Luciferus podał dziewczynie rękę. - No dalej, zapewniam cię, że nigdy nie zatańczysz z kimś, kto robiłby to lepiej ode mnie.
Anastasie przewróciła oczami, westchnęła i złapała dziadka za rękę.
- Niech ci będzie, jeśli to cię uszczęśliwi. - rzuciła, ale wypieki na jej policzkach mówiły jasno, że była zadowolona z propozycji.

środa, 26 grudnia 2018

Christmas Special 2018 - Andrew Sheva x Fabien Trezeguet

UWAGA!
TEMATEM PRZEWODNIM ŚWIĄTECZNEJ NOTKI SPECJALNEJ JEST MPREG (MĘSKA CIĄŻĄ).
JEŚLI NIE GUSTUJECIE W TEJ TEMATYCE, DORADZAM POMINIĘCIE TEGO WPISU.

Boże Narodzenie. Sezon cudownych chwil dla rodzin, a jednocześnie koszmar dla ciężarnych przechodzących przez okres zachcianek. Przyozdobione z przepychem domy i ogrody, starty brudnych naczyń w zlewach, wypełnione po brzegi lodówki i ten jeden problem, którego nie sposób zignorować – silna potrzeba zjedzenia czegoś, czego akurat tego dnia nie ma w tej wypchanej świątecznie lodówce.
Ciepła, rozgrzana od ciał pościel, delikatna, puszysta piżama, rozkosz leżenia w łóżku, cudowne sny, które wprawiają w cudowny nastrój rankiem i to nieznośne burczenie w brzuchu oraz ochota na coś konkretnego, ale niedostępnego na wyciągnięcie ręki.
Andrew pogładził się po całkiem sporym brzuchu, w którym już nie tak mały Cud na pewno śnił właśnie w tej chwili o lodach śmietankowych na czekoladowym cieście polanym sosem tabasco, ponieważ właśnie na to miał w tej chwili ochotę Andrew. Chociaż ochota to mało powiedziane, ponieważ młody mężczyzna wręcz trząsł się z potrzeby, aby zjeść właśnie to. Ciasto czekoladowe z lodami śmietankowymi i sosem tabasco. Tyle że w domu mieli TYLKO ciasto. Nie było lodów, nie było sosu, ponieważ nigdy go nie używali, nigdy jakoś specjalnie za nim nie przepadali.
Fabien spał cicho na plecach, nieświadomy tego, że jego kochanek leżąc obok wpatrywał się w jego profil, myśląc intensywnie nad swoim następnym ruchem, walcząc z tą potężną potrzebą zjedzenia tego, czego życzył sobie w tej chwili jego Cud.
Andrew westchnął ciężko czując, że przegrywa właśnie z zachciankami dziecka w swoim brzuchu. Dziecka, które było cudem, ponieważ nie powinno w ogóle zostać spłodzone. Dwóch mężczyzn nigdy nie spłodziło przecież dziecka! A przynajmniej nie w rzeczywistym świecie. A jednak w tym wypadku coś się wydarzyło, coś co pozwoliło na to, aby seksualne szaleństwa Andrew i Fabiena zaowocowały ciążą.
Młody mężczyzna dźgnął śpiącego obok kochanka w bok. Ten zamruczał coś niezadowolony, ale nie obudził się. Andrew przewrócił oczyma i dźgnął ponownie.
- No budź się niedźwiedziu! - syknął wbijając palcem między żebra mężczyzny.
Fabien podskoczył gwałtownie i spadł z łóżka z głośnym stękiem, kiedy jego ciało zetknęło się boleśnie z twardą drewnianą podłogą.
- Co się dzieje?! - wystarczyła chwila, a już stał przy łóżku patrząc z troską na swojego ciężarnego partnera.
- Nic. - odpowiedział spokojnie blondyn i sięgnął po dłoń kochanka, który odetchnął głęboko uspokajając szybko pędzące serce. - Nasze maleństwo ma ochotę na lody z sosem tabasco na cieście…
- Teraz?
Andrew przewrócił oczami.
- Nie, jutro i dlatego cię budzę. - prychnął. - Oczywiście, że teraz!
- Jest Boże Narodzenie… - mężczyzna spojrzał na zegar stojący na szafce nocnej po jego stronie łóżka. - Druga nad ranem w dzień Bożego Narodzenia.
- Powiedz to tej istotce tutaj. - blondyn wskazał na swój brzuch.
Fabien zmarszczył brwi patrząc na wielki brzuch kochanka, a następnie w jego zielone oczy. Kolejny raz tego ranka nabrał głęboko powietrza w płuca.
- Wiem doskonale po kim to ma. - wymamrotał pod nosem i zmarnowany poczłapał do fotela pod oknem, na którym ułożone były jego ubrania. Powoli zaczął zakładać je na siebie.
Andrew uśmiechnął się czule patrząc na jego przygarbione plecy. Jego wielki, silny mężczyzna.
- Lody śmietankowe i sos tabasco. - rzucił rozkazującym tonem. - Wciąż mamy ciasto czekoladowe, prawda?
- Jeśli go jeszcze nie zjadłeś… Uch! - stęknął, kiedy dostał w plecy poduszką rzuconą przez kochanka. - Dobrze, sprawdzę. - zrezygnowany podniósł poduchę z podłogi i wręczył ją Andrew, który właśnie wyciągnął po nią ramiona. - Boże Narodzenie, druga nad ranem, a ja mam znaleźć gdzieś lody śmietankowe i sos tabasco. Czy to nie mogło być coś łatwiejszego do zdobycia, kiedy otwarte są tylko stacje benzynowe i sklepy nocne należące do desperatów? - pochylił się nad brzuchem blondyna i pocałował napiętą skórę, pod którą w bańce wód płodowych rosło jego maleństwo, jego Cud.
*
Fabien zadrżał na całym ciele, kiedy opuścił ciepłe wnętrze domu i stanął na zaśnieżonym ganku. Jego oddech zamieniał się w wielkie kłęby pary, a wciągane przez nos powietrze mroziło włoski w nosie przemieniając każdy z nich w malutki sopelek lodu. Ależ oczywiście, że jego dziecko musiało wybrać sobie właśnie świąteczny bardzo wczesny poranek z temperaturą grubo na minusie aby mieć zachciankę. W końcu było także dzieckiem Andrew, a to naprawdę wiele wyjaśniało.
Fabien zastanowił się przez chwilę nad swoimi opcjami, po czym sięgnął po miotłę stojącą przy schodach i zasłonił oczy okularami, które miały chronić jego oczy przed zimnym powietrzem i drobinkami śniegu podczas lotu. Jakby na zawołanie podmuch wiatru podniósł z ziemi błyszczące drobinki zmarzniętego śniegu, który roziskrzyły się cudownie w powietrzu. Przynajmniej nie sypało, chociaż śnieg oznaczałby chmury i względne ocieplenie powietrza. Fabien sam już nie wiedział, którą z opcji woli. Był już za stary na takie zabawy.
Ile właściwie miał już lat? Przestał liczyć po trzydziestce i prawdę mówiąc naprawdę nie wiedział już ile skończył w tym roku. Tak było wygodniej biorąc pod uwagę o ileż młodszy od niego był Andrew.
Dosiadł miotły, odbił się od ziemi i skierował w stronę najbliżej znajdującego się sklepu, który mógł być otwarty tego dnia i o tej godzinie.
Dwa zamknięte sklepy nocne i dwie niewystarczająco wyposażone stacje benzynowe później, Fabien wszedł do ciepłego wnętrza trzeciej stacji. Młoda ekspedientka spojrzała na niego ze zdziwieniem, jednak kiedy powiedział jej czego potrzebuje, uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Niech zgadnę, dziecko w drodze? - kiedy przytaknął, zaśmiała się cicho i wyszła zza lady, aby pomóc mu znaleźć buteleczkę sosu pośród półek. Przy okazji sama zanurkowała do zimnej lodówki po pudełko lodów.
Fabien zostawił jej spory napiwek, złożył szybkie, ale szczere życzenia i z ulgą wracał do domu, gdzie czekał na niego głodny i na pewno marudny kochanek.
*
- Mój bohaterze! - zawołał z nieukrywanym entuzjazmem Andrew, jednak jego wzrok nie był skierowany na Fabiena, ale na talerz z ciastem i lodami. Młody mężczyzna był wdzięczny losowi za tak cudownego kochanka i ojca dla swojego dziecka, ale nie mógł ukryć tego, że w tamtej chwili potrzeba zaspokojenia zachcianki była silniejsza niż cokolwiek innego.
- Taaa… - mruknął Fabien podając ciężarnemu chłopakowi jego zamówienie oraz buteleczkę sosu. Patrzył z obrzydzeniem, jak jego kochanek polewa górę cukru i kalorii obficie tabasco.
Zrezygnowany Fab rozebrał się i wsunął pod ciepłą pościel. Towarzyszyło temu mlaskanie i zadowolone mruczenie Andrew.
Zaczął już przysypiać, kiedy szczupły palec wbił się w jego żebra. Zaspany mężczyzna jęknął płaczliwie i przekręcił głowę na bok, spoglądając w pełne słodyczy i prośby oczy miłości swojego życia.
- Przyniesiesz mi mleczka?
- Wiesz, że nie mam wyjścia i zrobię to, chociażbym miał się dowlec do kuchni na klęczkach z zamkniętymi oczami. - odpowiedział podnosząc się z westchnieniem.
- Ciepłe! - zawołał za nim chłopak, kiedy mężczyzna dotarł do drzwi.
- Tak, tak… - co za różnica, czy spędzi w kuchni minutę, czy pięć czekając aż mleko się podgrzeje.
Kiedy jego dwie najukochańsze osoby zostały nakarmione i napojone, mógł ostatecznie położyć się spać. Andrew pocałował go z wdzięcznością w policzek i przytulił się do jego jeszcze niezbyt ciepłego boku. W przeciwieństwie do ciała Fabiena, ciało Andrew było gorące i teraz zadziałało niczym piec.
Zanim Fabien odpłynął w tak upragniony świat sennych marzeń i odpoczynku, zdołał się jeszcze zastanowić, ile czasu mu zostało, zanim jego kochanek znowu czegoś będzie potrzebował lub po prostu uzna dzień za oficjalnie rozpoczęty i postanowi zanurkować pod choinkę w salonie, aby wygrzebać spod niej wszystkie prezenty, jakie przygotował dla niego Fabien. Fab usiądzie wtedy obok i zacznie otwierać te pakunki, które były przeznaczone dla niego.
Sheva uśmiechał się patrząc na zasypiającego kochanka. Ich dziecko nie mogło trafić na lepszego tatę.

niedziela, 23 grudnia 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXXVIII - Gabriel Ricardo

WESOŁYCH ŚWIĄT I NAPRAWDĘ UDANEGO NOWEGO ROKU!


Niuch, niuch.
Co tak cuchnie?!
Skrzywiłem się, a mój zmęczony umysł powoli pozwalał świadomości przedrzeć się przez gęstą mgłę snu. Zanim zdołałem otworzyć oczy, musiałem je najpierw mocno zamknąć. Miałem wrażenie, że moje mięśnie i nerwy spinają się aby później się rozluźnić. Jeszcze nawet nie uchyliłem powiek, a już wiedziałem, że oczy będą mnie piekły. To było pewne!
Wziąłem głęboki oddech i zaraz tego pożałowałem.
Co u licha…
Otworzyłem w końcu oczy i spojrzałem na znajdującą się przed moją twarzą stopę.
Zerwałem się do siadu i zepchnąłem ją z siebie, ale szybko pożałowałem tak gwałtownych ruchów, ponieważ zakręciło mi się w głowie, a żołądek podszedł mi do gardła.
- Hej, ostrożniej!
Rzuciłem Michaelowi wściekłe spojrzenie.
- To zabieraj kulasa z mojej twarzy. - warknąłem niezadowolony. - Cuchnie jak francuskie sery.
- Tylko nie kulasa! Uwielbiasz moje nózie…
- Od biodra po kostkę, twoje cuchnące stopy to inna sprawa. Zresztą, co twoje syry robiły przy mojej głowie? - powstrzymałem mdłości kilkoma głębokimi oddechami.
- Świętowaliśmy, piliśmy wino, którego nie lubisz, ale i tak je piłeś, ponieważ od dawna nie byłeś pijany i zatęskniłeś za tym cudownym stanem świadomości w nieświadomości. Wróciliśmy do domu, położyłem cię spać, ponieważ byłem w lepszym stanie niż tym, ale kiedy zdejmowałem ci spodnie, sam usnąłem i ostatecznie wylądowaliśmy w pozycji 69. Nie pamiętasz?
Wysiliłem swój umysł w poszukiwaniu wspomnień wczorajszej nocy, ale były raczej zamglone i mętne.
- Coś tam pamiętam. - przyznałem i rozmasowałem palcami płat czołowy pomiędzy oczami.
- No właśnie…
- O Merlinie, co tak jedzie?!
- Sorrki, tak mi się jakoś…
Tym razem zawartość żołądka podeszła mi do gardła z takim zdecydowaniem, że wydarłem z łóżka i pognałem do łazienki nie bacząc na nic. Przytuliłem muszlę klozetową i nakarmiłem ją zalegającym mi jeszcze w żołądku alkoholem, żółcią i jakimiś tostami, które jadłem, a których nie strawiłem.
- Nic ci nie jest? - Michael zajrzał do łazienki, więc obrzuciłem go wściekłym spojrzeniem, które gdyby mogło zabijać, na pewno by to zrobiło.
- Jesteś świnią, wiesz o tym? - syknąłem.
- Przepraszam, ale musiałem dać temu upust…
- Skończ ten temat! - przełknąłem ciężko ślinę, nie pozwalając kolejnej fali mdłości na przewagę. - Masz szczęście, że nie boli mnie głowa i poza problemami z żołądkiem nic mi nie jest, bo chyba bym cię rozszarpał! I nie pierdź więcej!
Michael wzruszył ramionami.
- To przez te wczorajsze grzybki marynowane.
Merlinie, w kim ja się zakochałem.
- Poczekaj.
- Jakbym się gdzieś wybierał. - wymamrotałem i oparłem czoło o ścianę przy kibelku, jako że groziła mi powtórka sprzed chwili. Zamknąłem oczy licząc do dziesięciu, a kiedy skończyłem, zacząłem odliczanie od nowa. Nie wiem jakim cudem, ale jakoś mnie to uspokajało.
Słyszałem jak Michael wraca do łazienki i siada obok mnie.
- Proszę. - powiedział, co zmusiło mnie do otworzenia oczu. Chłopak trzymał w rękach szklankę z gorącą, niesamowicie mocną herbatą. - Niezbyt zdrowe, ale za to pomaga. - przyznał z nieśmiałym uśmiechem.
- Dziękuję. - wziąłem od niego gorący kubek i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo było mi zimno.
- Kiedy wypijesz, zrobić ci kolejnej, tym razem z sokiem z czarnej porzeczki.
Przypomniał mi dlaczego się w nim zakochałem.
- Wykąp się, śmierdzielu, a kiedy skończysz i ja dopiję herbatę, wykąpiesz mnie.
Michael pojaśniał niczym letnie słońce. Patrzyłem jak się rozbiera, wrzuca ciuchy do kosza na brudną bieliznę i raźnym krokiem wchodzi do wanny.
Sącząc herbatę, podziwiałem jego umięśnione ciało. Znałem je na pamięć i nie miało przede mną żadnych tajemnic, ale i tak nie mogłem wyjść z podziwu, że poniekąd należy do mnie. Bo w końcu Michael był mój i tylko mój.
Chłopak nucił zadowolony siedząc w wannie i polewając się wodą z słuchawki prysznica. Nie wiem, co go tak bardzo cieszyło, ale mogłem się domyślać, że miało to coś wspólnego ze mną i moją propozycją kąpieli.
Udało mi się wypić całą herbatę jeszcze zanim Michael skończył swój prysznic. Musiałem przyznać, że naprawdę poczułem się trochę lepiej. Przypomniałem sobie także, że podczas kiedy ja po prostu piłem, Michael dbał o to, abym także jadł i pił dużo niealkoholowych płynął. Podejrzewałem więc, że mój brat bólu głowy był zasługą jego troskliwej opieki.
- Gotowy? - wysuszony, ale nie ubrany chłopak stanął przede mną z tym swoim rozbrajającym uśmiechem.
Podniosłem się powoli i pozwoliłem rozebrać. Michael pomógł mi wejść do wanny i sam zajął się całą resztą, jak ustawianie temperatury wody, mycie mojego ciała, włosów, uszu. Wyszorował mnie naprawdę dokładnie, a później pomógł wyjść, osuszył zostawił w łazience abym umył zęby, podczas kiedy on poszedł po jakieś ubrania dla nas. Był tak troskliwy, że nie byłem pewny czy przypadkiem czegoś ode mnie nie chce i po prostu próbuje zdobyć kartę przetargową w formie dobrych uczynków.
W dalszym ciągu nie czułem się najlepiej, ale zdecydowanie miałem już więcej sił i mój żołądek się nie buntował, więc wróciłem do pokoju. Michael był właśnie gotowy biec do mnie z ubraniami, więc zamiast bawić się z nimi w łazience, jak cywilizowani ludzie ubraliśmy się w sypialni. Przy okazji dostałem również kilka buziaków, na które nie mogłem liczyć wcześniej, kiedy to z paszczy kopało mi wymiocinami.
- Pościeliłem łóżko, więc siadaj na nim, oprzyj się i poczekaj na mnie. Przyniosę ci herbaty i coś lekkiego do zjedzenia.
- Wiesz, że prawdopodobnie i tak bym zwymiotował, nawet gdybyś nie puścił tego bąka zabójcy? - wolałem postawić sprawę jasno.
- Oczywiście, że wiem, ale nie zaprzeczysz, że jednak pomogłem ci w wyrzuceniu z siebie tego wszystkiego, co w sobie miałeś.
- I nie zapominajmy, że wąchałem twoje nogi po tym, jak wiele godzin łaziłeś w tych swoich trepach. - dorzuciłem, jakbym już sam nie wiedział, czy mam go podnosić na duchu, czy zgnębić.
On posłał mi jednak zabójczy uśmiech, musnął lekko swoimi ustami moje usta i wyszedł z pokoju tanecznym krokiem. Albo miał naprawdę dobry dzień, kiedy mój był kiepski, albo podobało mu się, że może się o mnie troszczyć. Tak czy inaczej, podobało mi się to, że ten kudłaty głuptas robi wszystko co w jego mocy, aby poprawić moje samopoczucie i doprowadzić moje ciało, a w tym mój żołądek, do stanu użyteczności.
Zamknąłem oczy uśmiechając się do siebie i zacząłem układać w głowie plan tego, w jaki sposób odpłacę mu się za to wszystko. Wprawdzie chłopak pozbędzie się przy tym co najmniej kilkunastu włosów, ponieważ lubił, kiedy w czasie seksu zaciskałem na nich palce. Zresztą były na tyle długie, że niemal same się o to prosiły. Jaki mężczyzna nie ma ochoty złapać kochanka za włosy i przycisnąć do siebie jego głowy, czy to w pocałunku, czy też podczas obciągania? Może i miałem czasami lekką słabość do dominacji, ale nie zmieniało to faktu, że nawet ludzi pierwotnych przedstawiano przecież jako brutali ciągnących swoje wybranki za ich długie włosy.
Roześmiałem się z własnej głupoty. Jeśli takie rzeczy przychodziły mi do głowy w czasie trzeźwienia, może powinienem unikać alkoholu. Żołądek na pewno byłby mi za to wdzięczny.

niedziela, 25 listopada 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXXVII - Victor Wavele

- Czy ty nie powinieneś przypadkiem pomagać dzieciakom i odzyskiwać mojej koronkowej bielizny? - Noel uniósł brwi z drwiącym uśmiechem na tej swojej cudownej buźce, kiedy leżałem umierający na łóżku i w myślach oskarżałem się o głupotę. Poprzedniej nocy dałem się ponieść i za dużo wypiłem u Slughorna, a teraz cierpiałem za karę.
- Powinieneś być dl mnie wsparciem, a nie nabijać się. - mruknąłem cicho i ochryple.
- Nie oczekuj litości, kiedy robisz coś głupiego. - mój narzeczony pokręcił głową z dezaprobatą. Mimo to bez proszenia nalał wody do szklanki i pod mu ten zbawienny płyn. Usiadł na łóżku patrząc jak wlewam w siebie tę ambrozję dnia dzisiejszego. Następnie odebrał ode mnie puste naczynie i pozwolił abym ułożył głowę na jego kolanach. Delikatnie zaczął mnie głaskać i bawić się moimi włosami.
Zamruczałem zamykając oczy. Może i nie miał dla mnie litości, ale i tak mnie kochał, więc był łagodny. Nawet pomimo ostrych, karcących słów oraz kpin jakimi mnie raczył.
- Mój organizm potrzebuje czasami dużej dawki alkoholu. - stwierdziłem po kilkuminutowej chwili ciszy, kiedy to Noel nucił coś cicho, jakby planował w ten sposób ułożyć dziecko do snu. Nie ze mną te numery, nie byłem dzieckiem i nie planowałam spać, aby oszczędzić mu wysłuchiwania moich jęków bólu i mdłości.
- Doprawdy? - rzucił bez cienia zaufania, co do moich słów.
- To wewnętrzna potrzeba, której czasami muszę ulegać, aby moje ciało było silne, młodzieńcze i dawało ci pełną satysfakcję.
- Kochanie, z tego co wiem od alkoholu ciało szybciej się starzeje, opada z sił, obniża się jego odporność, a to co powinno stać, opada. - na koniec wskazał wymownie na moje krocze.
Cóż, miał prawo tak to ująć. W końcu kiedy przyszedłem pijany do jego gabinetu – sam nie wiem, jakim cudem udało mi się tam dowlec – nie byłem w stanie wykrzesać z siebie niczego, chociaż bardzo chciałem. A przynajmniej na to wskazywał fakt, że się do niego dobierałem, póki nie zasnąłem na klęczkach z głową między jego nogami opartą o materac.
Nie żeby Noel w ogóle na cokolwiek wtedy liczył. Domyślił się, że tak będzie i dlatego, kiedy ja usilnie próbowałem z nim flirtować – nie wiem czy cokolwiek z tego zrozumiał skoro nawet ja nie byłem pewny, co mówię – on przytakiwał znudzony. Kiedy wybełkotałem polecenie aby się położył, rozebrał i rozsunął dla mnie nogi, zrobił to bez szemrania. Uklęknąłem więc między tymi zgrabnymi udami, pochyliłem głowę wyduszając z siebie jakieś sprośności i w następnej chwili odleciałem. Obudziłem się rano obolały w tak nienaturalnych miejscach, że potrzebowałem chwili by domyślić się przyczyny. A mój mózg nie działał zbyt sprawnie wciąż otoczony oparami alkoholu i okropnym bólem głowy.
Poza tym mój narzeczony postanowił udokumentować mój niebywały pijacki wyczyn i pokazał mi zdjęcie, na którym śpię w pozycji „modlitwy do Allaha” między rozsuniętymi zachęcająco udami mojego cudownie nagiego chłopaka.
Co za wstyd. Dobrze, że nie miał tego komu pokazać, chociaż pewnie oprawi to zdjęcie i powiesi na ścianie w naszym domu na pamiątkę.
- Dobrze, przyznaję się, poniosło mnie. - postanowiłem się poddać.
W nagrodę otrzymałem kolejną szklankę wody i dwie tabletki, które wyglądały niczym skompresowane gwieździste niebo.
Połknąłem je i wypiłem całą wodę. Ciężko jednak było mi powiedzieć, czy zaspokoiłem przy tym swoje pragnienie, czy też nie szczególnie. W końcu miałem kaca, jak się patrzy! Plusem było tylko to, że nie wymiotowałem. Na razie.
- Jesteś taki wyrozumiały… - westchnąłem i zamknąłem się, chociaż chciałem dodać „teraz, dlaczego nie od samego początku?”
- Mam zamiar spędzić z tobą resztę życia. Wypada mi być wyrozumiałym, kiedy robisz coś głupiego, ale nie będę ci wtedy matkował. Sam zawalasz, sam cierpisz. Ja mogę ci co najwyżej trochę ulżyć. Ale pytanie nadal pozostaje bez odpowiedzi. Nie powinieneś pomagać i szukać zamiast umierać?
- Zanim poszedłem pić, dowiedziałem się tego i owego, więc nie do końca zmarnowałem wieczór. - teraz musiałem tylko przypomnieć sobie, czego właściwie się dowiedziałem, ponieważ alkohol miał to do siebie, że lubił spuszczać zasłonę niepamięci na niektóre wydarzenia i informacje. Miałem więc nadzieję, że Noel nie zapyta mnie o to, zanim sobie nie przypomnę, co takiego odkryłem w dniu wczorajszym.
Uratowało mnie pojawiające się nagle śniadanie. Nie byłem głodny, a mój żołądek na pewno wywinie orła, kiedy tylko włożę coś do ust, jednak nie mogłem tego powiedzieć Noelowi. Zresztą i tak kazałby mi jeść.
- Specjalnie dla cienie, kleik mleczny. - pokazał mi okropnie wyglądającą papkę. Aż mnie wzięło na wymioty, ale zdołałem się powstrzymać. - Powiedz „am”.
Jeden z mięśni mojej twarzy zadrżał jakby w konwulsjach, kiedy nieznoszący sprzeciwu wzrok mojego pięknego, ale bezlitosnego mężczyzny wydawał się przybijać mnie do łóżka wielkimi, zardzewiałymi gwoździami aby bardziej bolało.
Nie miałem więc wyjścia. Otworzyłem usta i pozwoliłem by Noel zaczął karmić mnie kleikiem. Mimo moich wcześniejszych obaw, nie był najgorszy i jak na razie nie powodował mdłości. Wydawało mi się także, że trochę łagodzi moje dolegliwości, za co byłem niesamowicie wdzięczny.
Dzięki niemu też mnie olśniło i przypomniałem sobie, co odkryłem. Ten cholerny, zboczony skrzat zaszył się pod zamkiem, w lochach. Teraz jednak trzeba było go wykurzyć i jakoś się go pozbyć. No i odzyskać bieliznę Noela.
Jasne, był piękny, przystojny, seksowny we wszystkim co nosił oraz bez niczego na sobie, ale jednak kręcił mnie w tych swoich koronkowych łaszkach i uwielbiałem je z niego zdejmować, więc musiałem odzyskać te, które stracił, jak również umożliwić mu zakładanie innych, w tym także koronkowej koszuli nocnej. Póki cholerny Skrzat był na wolności, mogłem zapomnieć o takiej możliwości.
Merlinie drogi, jakież to było frustrujące! W szczególności, że przed całą tą akcją ze znikającymi ubraniami kupiłem mojemu narzeczonemu bardzo seksowne wdzianko i teraz nawet nie było sensu mu go dawać, ponieważ zaraz by zniknęło, zanim byśmy się nim obaj nacieszyli.
- Nienawidzę tego Skrzata, nienawidzę tego bólu głowy i tej cholernej suszy w ustach. - mruknąłem.
- Ktoś tu się robi jeszcze bardziej nadąsany. Mój mały Victorek. - Noel poklepał mnie po policzku lekko. - Otwieraj paszczę i kończ kleik! - syknął chwilę później wmuszając we mnie ostatki śniadania.
I ja miałem związać się z kimś takim na całe życie… Nie, nie rozmyśliłem się. Jeśli to możliwe to jeszcze bardziej się w nim przez to zakochiwałem. Co mogło świadczyć o moim ukrytym masochizmie, chociaż podejrzewałem, że jednak winą za to należało obarczyć alkohol, który nadal krążył w moich żyłach.
- Skoro ten Skrzat potrafił rzucić zaklęcie okradające ludzi z ulubionych ubrań, inny Skrzat powinien potrafić rzucić takie, które chociaż przez chwilę zablokuje tamto… - sam nie wiem skąd mi się to nagle wzięło. Po prostu przyszło niczym olśnienie. Olśnienie na kacu, to coś nowego. - A więc jeśli przycisnąć jakiegoś Skrzata aby nam pomógł… Ty będziesz przynętą, a ja z tą małą szajką cwaniaków zaczaję się na skrzaciego wariata, który na pewno wyczuje, że coś ogranicza jego zaklęcie i przyjdzie sprawdzić to osobiście. Wtedy się na niego rzucimy… Nie, wróć. Dzieciaki się na niego rzucą, a ja w tym czasie uniemożliwię mu ucieczkę przy pomocy jego magii.
Noel przerwał moje rozważania nad genialnym planem, wycierając mi usta, jak małemu dziecku.
- To jest całkiem niezły pomysł. Muszę tylko wybrać dla ciebie jakieś odpowiednie ubrania i zabezpieczyć cię na wypadek, gdyby plan nie wypalił. Nie pozwolę żeby ktokolwiek podziwiał twoje idealne ciało. Muszę poinformować o tym Syriusza i znaleźć Skrzata gotowego do współpracy po dobroci lub pod przymusem, jeśli nie będzie innej drogi.
- Masz zamiar iść do dormitorium chłopców w Gryffindorze? - mój mężczyzna uniósł pytająco brew. - Masz na tyle sił?
- Napiszę do niego. Nie będę się wygłupiał z głośnymi korytarzami. Zresztą nie mam sił się nawet wykąpać, a śmierdzę jak gorzelnia.
- Uwielbiam to, że jesteś taki szczery z samym sobą. - Noel zachichotał i pocałował mnie w czoło. - Pomogę ci napisać wiadomość, jeśli chcesz.
- Tak, proszę. Nie mam sił utrzymać pióra, więc to naprawdę mi pomoże.
Widziałem, jak Noel przewraca oczyma i kręci głową. Wiedział, że w tym wypadku przesadzam, ale zaakceptował to.
Był idealnym partnerem dla kogoś takiego jak ja.

niedziela, 18 listopada 2018

Trzy nadzienia

Patrzyłem podejrzliwie na leżącą przede mną czekoladę, co jakiś czas przenosząc spojrzenie z niej na siedzącego naprzeciwko mnie Syriusza. To, że chłopak dawał mi tego rodzaju prezenty nie było niczym dziwnym, ale fakt, że postanowił towarzyszyć mi przy jedzeniu już tak.
- Co jest z nią nie tak? - zapytałem chyba po raz piąty i otrzymałem tę samą odpowiedź.
- Nic.
Znowu wpatrywałem się w czekoladę.
- Merlinie, Remi! - Syri nie wytrzymał. Sięgnął po kostkę czekolady i rozgryzł pokazując mi środek, z którego wypłynął ciemny, czekoladowy karmel.
Przełknąłem ciężko ślinę i oblizałem usta. Sięgnąłem po czekoladę i wsunąłem kostkę do ust.
- Hm? W środku jest inna… - zauważyłem gryząc ją. Cudowny, słodki, fantastycznie czekoladowy smak rozchodził się po moich ustach. Przyjrzałem się dokładniej podzielonej na kostki czekoladzie i sięgnąłem po kolejną.
Czekolada, którą dał mi Syriusz miała trzy czekoladowe nadzienia – pierwsze ciasteczkowe, chrupiące, drugie kremowe, lekkie, truflowa oraz trzecie, delikatne i płynne. Sam nie wiem kiedy pochłonąłem wszystko. Syriusz wsunął między moje wargi połowę rozgryzionego przez siebie kawałeczka. Zjadłem go i zlizałem czekoladowe nadzienie, które spływało chłopakowi po palcach.
- Mmm, to niebezpieczne. - mruknął i poruszył się na krześle.
Uśmiechnąłem się słodko. Wiedziałem, że musiał się podniecić i dlatego potrzebował zmiany pozycji. Nie pomyślałem o tym wcześniej, kiedy sunąłem językiem po jego skórze, ale teraz z rozmysłem spojrzałem mu w oczy i oblizałem usta.
- Gdybyś miał więcej, moglibyśmy rozpuścić kilka kostek, wysmarować cię czekoladą tu i tam, a później zlizywałbym ją z ciebie. - rzuciłem najbardziej niewinnym tonem na jaki było mnie stać.
- Powiedział ten, który od dziesięciu minut nie potrafił przekonać się do zjedzenia…
- Ponieważ zachowywałeś się jakby coś było z nią nie tak! - prychnąłem.
- Po prostu byłem ciekaw, czy będzie ci smakować!
- Mogłeś od razu mówić!
- Cóż… - kruczowłosy wzruszył ramionami – Przyznaję, że na początku patrzenie na ciebie, kiedy wahałeś się, co zrobić było całkiem zabawne.
Rzuciłem mu jedno z moich „morderczych” spojrzeń.
- A tak w ogóle to nie sądziłem, że potrafisz pochłonąć całą tabliczkę w dwie minuty...
- Milcz!
Syri roześmiał się szczerze. Nie wiem, co mogło go tak bawić w moim obżarstwie, ale najwyraźniej on potrafił znaleźć w tym jakieś pozytywy. Zresztą ja również. Czekolada była wyśmienita! Każdy kawałek, niezależnie od konsystencji nadzienia, był tak wyśmienity, że mój mózg nie wiedział, jak w ogóle opisać ten smak. Słodka, mleczna czekolada z jeszcze bardziej czekoladowym, słodkim nadzieniem. Czułem, że radość i pochłonięty cukier nadal mnie wypełniają. Nie mogłem bowiem zaprzeczyć, że czekolada miała na mnie pozytywny skutek. Zawsze tak było, nawet teraz, kiedy naprawdę starałem się nie objadać słodyczami od miesiąca. Zabawne, że o tym zapomniałem, kiedy Syri postawił przede mną łakocie.
- To wcale nie jest zabawne.
- Jak tam chcesz. - Black złapał moją dłoń w objęcia swoich i zaczął całować moje palce. - Uważam, że to jednak było zabawne. Zabawne i słodkie. Nie tylko z powodu czekolady. - dodał przekornie.
- Syriuszu, zdajesz sobie sprawę z tego, że siedzimy w Pokoju Wspólnym i mimo bardzo wczesnej pory ktoś może się tu zjawić?
- Mam dosyć ukrywania się, Remusie. - spojrzał mi w oczy poważniejąc. - Nie zamierzam obwieszczać światu naszego związku, ale jeśli ktoś coś dostrzeże, nie będę kłamał. Jesteś moim chłopakiem, Remusie. Miłością mojego życia.
Zarumieniłem się. Co go tak nagle wzięło na słodkie słówka i wyznania?
Od strony schodów do naszego dormitorium doszedł nas cichy rumor wychodzących z pokoju osób. Syri wypuścił moją dłoń i wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć w ten sposób, że nasz czas dobiegł końca i musimy wrócić na ziemię. Nie chciał robić sensacji z naszego związku, ponieważ wiedział, że nie lubiłem zwracać na siebie uwagi, a pewnie tak skończyłaby się nasza otwartość. Dlatego też nawet jeśli miał dosyć ukrywania się, nie robił nic konkretnego, by świat dowiedział się o nas. Byłem mu za to bardzo wdzięczny.
- Skoro nie możemy już otwarcie flirtować, zmienię temat. - Syri upewnił się, że trzech chłopaków wychodzących ze swojej sypialni jest na tyle daleko od nas, że nie usłyszą ani słowa. - Skoro ten cholerny Skrzat Domowy kradnie to co się lubi, a ma się na sobie, no wiesz, nie tylko ubrania jako takie, ale także bieliznę, to ciekawe czy kondomy również…
- Syriuszu! - skarciłem go ostro, zawstydzony jego rozumowaniem.
- No co? To sensowne pytanie! Wyobraź sobie, że uprawiasz seks, a tu nagle gumka znika.
- Naprawdę musimy o tym rozmawiać? - czułem, że jestem cały czerwony.
- Nie musisz nic mówić, ale słuchaj. - machnął na mnie ręką. Najwyraźniej dopiero się rozkręcał. - Są różne rodzaje prezerwatyw. Grubsze, cieńsze, nawilżające, smakowe, z jakimiś wypustkami, czy Merlin wie czym. Powiedzmy, że wypróbowujemy taki rodzaj, jakiego nigdy dotąd nie używaliśmy. Na początku jest po prostu ciekawość, pierwsze wrażenie, a nagle w trakcje seksu któreś z nas dochodzi do wniosku, że uwielbia kiedy używamy tych prezerwatyw, bo doznania są nieziemskie. No i właśnie. Kondom znika czy nie? Jeśli nie to znak, że Skrzat-Złodziej ma jakieś priorytety, jego zaklęcie nie działa na wszystko lub ma ograniczenia. Ale jeśli jednak gumka zniknie… Pojawia się problem, bo w pewnym momencie jedziesz bez ochrony. Pomijając już wszystkie kwestie zdrowotne, problem stanowi wtedy niechciana ciąża w przypadku kobiet. Jak myślisz, Remusie? Komuś się to zdarzyło? A może powinniśmy to wypróbować? Co ty na to? Ja proponuję te takie z wypustkami. Gdzieś czytałem, że naprawdę zwiększają doznania, więc moglibyśmy zacząć od nich.
W pewnym momencie schowałem twarz w dłoniach i już tylko słuchałem. Nie byłem w stanie utrzymać kontaktu wzrokowego z Syriuszem, który naprawdę poważnie podchodził do swojego „problemu bezpiecznego seksu i Skrzata-Złodzieja”. Nie byłem też pewny, czy aby na pewno chcę być obiektem doświadczalnym jakiegoś dziwactwa, o którym czytał mój chłopak. Gdzie on w ogóle to znalazł?!
- Przemyśl to. Możemy wrócić do tematu innym razem. Jeśli wolisz być wtedy na górze, nie widzę problemu.
- Syriuszu, błagam, dosyć! - jęknąłem zza dłoni zasłaniających twarz. Jak on w ogóle był w stanie mówić o czymś takim bez najmniejszego cienia rumieńca na twarzy?
- Nie mogę prosić James żeby to przetestował z Evans, bo jeśli zacięży to będzie poważny problem, ale jestem naprawdę ciekawy jak to działa.
- Skończ już z tym, Syriuszu. Błagam! - odsłoniłem twarz i zamiast tego zakryłem dłońmi usta Syriusza, aby nie mógł nic więcej powiedzieć. Oczy mu się śmiały, kiedy patrzył na mnie mamrocząc coś niezrozumiale zza moich rąk. - Nie było tematu, Syriuszu. - powiedziałem ciężko. Nie byłem gotowy na podjęty przez niego temat z samego rana. Mógłbym powiedzieć, że choć oczy miałem otwarte to mój umysł jeszcze spał, ale nie było to prawdą. Mój umysł potrafił sobie wyobrazić wszystko, co mówił kruczowłosy i dlatego wolałem aby milczał. Erekcja przez zajęciami nie była najlepszym pomysłem. Podobnie jak sprośne myśli, które chłopak chciał zaszczepić w mojej głowie.
- Yhymm. - wymruczał chłopak i pokiwał głową. Uznałem, że zgadza się zakończyć temat, więc zabrałem ręce z jego ust. Wyszczerzył się do mnie zadowolony, jak dziecko, któremu obiecano, że Mikołaj odwiedzi je na Święta, ponieważ było względnie grzeczne.
- Nasza pierwsza lekcja dzisiaj to runy, prawda? - dopytał, chociaż dobrze znał odpowiedź. Mimo wszystko skinąłem potwierdzając. - Doskonale.
Mogłem domyślić się, co chodziło mu po głowie. Pewnie planował podzielić się swoimi przemyśleniami z Wavelem, jako starszym i bardziej doświadczonym mężczyzną, który był dla niego niczym mentor, a może nawet starszy brat. Miałem przynajmniej nadzieję, że nikt więcej, ponieważ nie chciałem wracać do czasów zazdrości o Syriusza, które obu nam dały nieźle w kość.
- Nie chcę znać szczegółów i twoich myśli. - mruknąłem podnosząc się z miejsca przy stoliku. - Chodźmy obudzić chłopaków i zbierajmy się na śniadanie.
Miałem nadzieję, że to pozwoli mi pozbyć się niechcianych obrazów z mojej żywo pracującej wyobraźni zainspirowanej przez Blacka.

środa, 14 listopada 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXXVI - Andrew Sheva

Wymieniłem porozumiewawcze spojrzenie z Cyrillem. Nie potrzebowaliśmy słów aby się rozumieć, ponieważ obaj myśleliśmy o tym samym: naszemu przyjacielowi odbiło. Widziałem Aarona w wielu sytuacjach i z różnych stron, a podejrzewałem, że Cyrille znając go dłużej mógłby pochwalić się jeszcze większą ich liczbą, jednak obaj byliśmy zgodni, co do tego, że żaden z nas nie widział dotąd Aarona pod tym kątem. Jakikolwiek był to kąt, biorąc pod uwagę to jak dziwacznie się wygiął.
- Co ty, Merlinie drogi, robisz? - zapytałem przechylając głowę na bok. Kątem oka widziałem, jak Pszczoła robi dokładnie to samo.
- Ćwiczę.
- Okeeeeeeeej… - Cyrille spojrzał na mnie szybko, a następnie znowu przeniósł spojrzenie na kumpla. - A co?
- Jogę.
Tym razem ja i rudzielec patrzyliśmy na siebie zdecydowanie dłużej. Niemal naprawdę słyszałem rozmowę, jaką przeprowadzaliśmy bezgłośnie.
„Co to jest joga?”
„Może to rodzaj sadomasochistycznych praktyk.”
„A może ma to coś wspólnego ze skłonnościami samobójczymi? Spójrz na ten nienaturalny kąt wygięcia ciała!”
„Chyba widziałem kota, który robił kiedyś coś podobnego, myślisz, że to może mieć związek z jakimś kultem kotów lub innych zwierząt?”
Powoli powróciliśmy spojrzeniami do Aarona i przechyliliśmy głowy w drugą stronę, kiedy chłopak zmienił pozycję.
- A po co? - Cyrille starał się dowiedzieć jak najwięcej, ale jednocześnie nie alarmować Aarona w żaden sposób. Jeśli mielibyśmy się na niego rzucić aby uratować mu życie, lepiej żeby nie próbował tego uniknąć.
Czarnowłosy westchnął ciężko, usiadł na podłodze ze skrzyżowanymi nogami i spojrzał na nas z wyraźnym niezadowoleniem. Najwidoczniej nie podobało mu się, że mu przeszkadzamy.
- Po pierwsze, aby poprawić elastyczność ciała. Poza tym jest to podobno forma relaksu. To jednak jest mi obojętne, więc od razu przejdę do punktu drugiego. A więc, po drugie, aby zwiększyć swoje możliwości w łóżku.
- Masz zamiar spać w takiej pozycji? - zapytałem wstrząśnięty takim wyznaniem.
- Oszalałeś?! W łóżku, jako w seksie! - prychnął na mnie. - Florin zaczął ćwiczyć jogę i to, co potrafi wyczyniać kiedy się kochamy przerasta ludzkie pojęcie!
No tak, jak mogłem się nie domyślić, że po ostatniej wizycie w domu Aaronowi chodziło po głowie coś szalonego. W końcu chodził zamyślony, dziwnie uśmiechnięty i jakiś taki inny.
- Człowieku, liczba pozycji, jakie można wykorzystać wzrasta przynajmniej o połowę!
- Merlinie, całe życie z debilami… - Cyrille złapał się za głowę.
Aaron zignorował komentarz przyjaciela i spojrzał na mnie.
- Dla niego nie ma już ratunku, ale dla ciebie… Wierz mi, kiedy Flo zacznie się wyginać podczas seksu… Dotarłem do miejsc, w które nie sądziłem, że kiedykolwiek dotrę.
Czułem jak walczą we mnie dwie idee. Jedna wrzeszczała „dlaczego muszę wysłuchiwać szczegółów jego życia płciowego?!”, druga zaś szeptała kusząco: „Fabienowi na pewno by się to podobało...”.
- Może ci się to też przydać w quidditchu. - Aaron sięgnął po ciężką broń, artyleryjską.
- Jak? - Zapytałem krótko.
- Podnosząc swoją sprawność fizyczną, rozciągając mięśnie, dzięki czemu jesteś w stanie przyjąć na miotle pozycje, jakie dla innych są nieosiągalne.
- Przejdź na ciemną stronę mocy… - mruknął przedrzeźniając Cyrille.
- Pomyślę o tym. - odpowiedziałem w najbardziej taktycznie odpowiedni sposób, jaki znałem.
- Jak tam chcesz. - Czarny wzruszył ramionami i wrócił do swoich ćwiczeń.
Patrzyłem jak wygina się dziwacznie i wyobraziłem sobie do czego może być zdolny z czasem, kiedy zdoła się wprawić w te wszystkie dziwactwa, którymi zaraził go jego chłopak.
Usiedliśmy w Pszczołą na jego łóżku i obserwowaliśmy w ciszy. Nadal nie byliśmy przekonani, co do zdrowia psychicznego przyjaciela, chociaż fakt, jakiś sens w jego słowach dało się dostrzec. W końcu rzeczywiście gdyby tak zwiększyć swoje fizyczne możliwości, człowiek mógłby więcej zyskać. Mógłbym to wykorzystać zarówno w przyszłej pracy, jak i w życiu prywatnym. Upiekłbym dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Spróbowałem wyobrazić sobie jakąś dziwaczną pozycję w czasie seksu z Fabienem. Coś, co mógłby uznać za podniecające i przyjemne, ale jakoś mi to nie wychodziło. Wszystko było albo niewygodne, albo strasznie dziwaczne. Na miotle miało sens, ale podczas seksu?
- Możesz mi wyjaśnić jak zakładanie nogi za głowę może wpłynąć na jakość seksu? - Cyrille marszczył brwi i byłem pewny, że właśnie stara się usilnie znaleźć odpowiedź na swoje pytanie, ale najwyraźniej nie szło mu to podobnie jak zresztą mi.
- Przyznaję, że sam właśnie nad tym myślę. Jestem pewny, że Fab byłby zachwycony, tylko nie wiem jak niby miałoby do tego dojść.
- Wiem, że jestem chyba nieczuły i zabrzmię jak skończony dupek, ale gdybym miał kochać się z dziewczyną, która złożyłaby się jak scyzoryk, pomyślałbym o kalece… No bo wiesz, nienaturalna pozycja ciała i w ogóle… Może ja się lepiej zamknę.
- Wiem o co ci chodzi, więc nie ma problemu, ale przyznaję, że nadal nad tym myślę. Może w niektórych pozycjach to faktycznie ułatwia dostęp do… wybacz, pewnie nie chcesz znać szczegółów.
- Nie martw się tym, od kiedy wiem o Aaronie, zdołał mnie już wdrożyć w takie szczegóły, że dziwię się, jakim cudem potrafię jeszcze spać spokojnie. Ostatnio kiedy byłeś na treningu, strzelił mi wykład na temat tego, że można cytuję: penetrować i być penetrowanym w tym samym czasie, koniec cytatu. Tylko trzeba mieć długiego żeby zamknąć koło.
- O Merlinie… - jęknąłem. - Naprawdę ci o tym opowiadał?
Rudzielec pokiwał głową.
Robiąc wielkie oczy popatrzyłem na Aarona, który właśnie opadł na swoją matę do ćwiczeń i wziął kilka głębokich oddechów. Miałem wrażenie, że od kiedy związał się z Florinem, nie myślał o niczym innym, jak tylko o seksie. W sumie nie mogłem się temu dziwić, sam taki byłem na początku mojego seksualnego przebudzenia i związku z Fabienem. Wcześnie zacząłem, ale też moje ciało było wtedy w pełni gotowe, więc co niby miałem zrobić. Słyszałem dziewczyny rozmawiające o tym, że w wieku jedenastu lat zaczęły się masturbować, chociaż nie do końca nawet wiedziały, co robią, ale potrzebowały pozbyć się seksualnego napięcia, co dotarło do nich dopiero po latach.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - Aaron podniósł się i zaczął zwijać matę i zdejmować ubrania, które miał na sobie i które trochę przepocił, kiedy tak się gimnastykował.
- Nie istotne. - mruknąłem – Idź się wykąpać i wracaj tutaj, bo zbliża się pora kolacji, a ja nie zamierzam czekać na ciebie dłużej niż to konieczne.
Chłopak wzruszył ramionami i zniknął w łazience.
Dla mnie i Cyrille’a była to chwila na zebranie myśli, zastanowienie się nad tym, co z winy Aarona zaprzątało nam teraz głowy i do pewnego stopnia także na szybkie przestudiowanie wszystkich za i przeciw wciągnięcia się w jego dziwaczne sadomasochistyczne praktyki o nazwie joga.

środa, 24 października 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXXV - Albus Dumbledore

- Więc? Co planujesz teraz zrobić? - Gellert leżał na boku i podpierał głowę ramieniem, aby lepiej mnie widzieć. Leżałem obok niego na plecach i wpatrywałem się w sufit zamyślony.
- Nie mam pojęcia. - przyznałem szczerze, chociaż nieszczególnie byłem tym faktem zachwycony. Nienawidziłem sytuacji, w których nie wiedziałem, co robić.
- Mogę spróbować ci jakoś pomóc. - zaoferował, ale jego uśmiech nie zwiastował niczego dobrego.
- Jak? - postanowiłem nie odrzucać jego wyciągniętej w moją stronę pomocnej dłoni.
- A bo ja wiem? - Gellert przewrócił oczyma, jakbym był dzieckiem, które zadaje niemądre pytanie.
- Gellercie, nie chcę żadnych dodatkowych problemów. Ten jeden mi wystarczy, a jeśli musiałbym później jeszcze sprzątać po tobie…
- Tak, tak, wiem. Już to kiedyś przerabialiśmy i teraz ty jesteś bohaterem, a ja tym złym, który siedzi zamknięty w wieży, jak cholerna księżniczka.
- Ale za to jaka księżniczka. Gdyby każda taka była, zamiast być dyrektorem latałbym po świecie i uwalniał je z ich więzień. - rzuciłem zaczepnie.
- Ha! I myślisz, że pozwoliłbym ci na uganianie się za innymi? - wyzywające spojrzenie dzikich oczu mojego kochanka nie pozostawiało miejsca na jakiekolwiek wątpliwości.
Gellert nie lubił się dzielić i obejmowało to także mnie. Miał mnie na wyłączność, nie ważne czy między nami się układało, czy też nie, moim obowiązkiem było pozostać mu wiernym, nawet gdybym miał cierpieć katusze z niezaspokojenia, kiedy on jest daleko.
- Księżniczek mu się zachciewa. - prychnął poirytowany i ukąsił mnie w ucho na tyle mocno, aby wyrwać  moich ust syk bólu. - Zadbam o to, abyś nie miał sił myśleć o czymkolwiek!
*
Godzinę później nie byłem bliższy znalezienia rozwiązania problemu znikających ubrań, chociaż bezsprzecznie czułem się niepokonany i mógłbym przenosić góry, gdybym nie był taki zmęczony.
- Poczekaj aż problem sam się rozwiąże. - Gellert wodził palcem po moim policzku rysując na nim runy dotykiem. - Prędzej czy później musi się wydarzyć coś, co naprowadzi cię na właściwe rozwiązanie. Najlepsze, co możesz zrobić to słuchać, co się mówi. Uczniowie mają nad tobą tę przewagę, że jest ich więcej, a więc więcej widzą i słyszą, a później gadają. Nastaw się na odbiór i poleć zrobić to samo nauczycielom. Pamiętasz dlaczego ja w końcu zostałem pokonany? Myślałem, że dam radę samemu podbić świat. Na początku szło łatwo, później pojawiły się problemy, a ostatecznie ty udowodniłeś, że nie mam szans znaleźć się na szczycie, ponieważ potrzebuję do tego właśnie ciebie.
Zastanowiłem się nad jego słowami. Miał rację, sam nie mogłem udźwignąć wszystkich odpowiedzialności, jakie na mnie spoczywały, a błądzenie po ciemku nie było rozwiązaniem.
- Masz rację. - przyznałem.
- Wiem o tym. Chociaż myliłem się, kiedy mówiłem, że nie zdołasz odkryć eliksiru na chwilową zmianę płci.
Zarumieniłem się przypominając sobie swoje liczne porażki oraz ostateczny sukces, który zaowocował dokładnie tak, jak chciałem. Żywy dowód mojego sukcesu uczył się teraz w Akademii Magii Beauxbatons. Dowód, o którym nie wiedział nikt poza naszą dwójką oraz samym wspomnianym dowodem. Dziecko, którego się nie spodziewaliśmy, chociaż mieliśmy nadzieję je spłodzić. Nasz największy i najpilniej strzeżony sekret.
- Gdybym był młodszy podjąłbym kolejną próbę, tym razem na sobie. - wyznał, na co spojrzałem na niego zaskoczony. - Byłem młody i wydawało mi się, że mam już wszystko, a teraz żałuję, że nie dałem z siebie więcej. Nie bądź taki zdziwiony! - roześmiał się chyba trochę zawstydzony. - Świadomość, że zostawisz coś lub kogoś po sobie, kiedy się zestarzejesz jest kusząca.
- Nie jesteśmy jeszcze tak starzy.
- Masz rację, przed nami jeszcze wiele lat życia, ale kiedyś przyjdzie na nas czas. Dobra, nie wiem skąd mi się to wzięło! - porzucił melancholijny temat i zmiażdżył moje usta swoimi.
*
Rozkręcaliśmy się dopiero, kiedy przez uchylone okno do sypialni wleciał papierowy ptak z wiadomością. Zignorowalibyśmy go, ale krążył wokół nas z taką zaciętością, że nie byliśmy w stanie skupić się na sobie nawzajem.
Gellert złapał go i zmiażdżył w dłoni zanim mi go nie podał. Rozwinąłem wiadomość karcąc partnera wzrokiem, ale on tylko wzruszył obojętnie ramionami.
- To od Horacego. Chciałby ze mną porozmawiać na temat „ostatnich niepokojących wydarzeń, które na szczęście nie zachwiały jego pozycją poważanego i szanowanego nauczyciela, ale ugodziły w jego dumę”. - przeczytałem na głos.
- Merlinie, on nic się nie zmienił przez wszystkie te lata, co?
- Jest grubszy i starszy, ale jego ego pozostało niezmienione.
- Odpowiedz mu, że pracujesz nad sprawą i znajdziesz dla niego czas dopiero późnym wieczorem.
Kim byłem aby mu się sprzeciwiać? Zrobiłem więc dokładnie tak, jak mi polecił, nie wychodząc nawet z łóżka.
W tym czasie Gellert przygotował dla nas herbatę i przyniósł ciastka. Zrobił to jednak bardziej dla siebie niż dla mnie. Byłem pewny, że zgłodniał i tylko dlatego wysilił się na tyle, co z jakiegoś powodu naprawdę mnie bawiło.
Jedząc wyraził sobie niezadowolenie z faktu, że ciągle nam dzisiaj przeszkadzają, chociaż cieszył się, że nauczyciele w pełni na mnie polegają. Dzięki temu nikt nie podejrzewał, że spotykam się z kimś jego pokroju i że sam pomogłem mu znaleźć sposób na wymykanie się z jego więzienia raz na jakiś czas.
- Ludzie widzą to, co chcą widzieć. - zakończył i zaklęciem pozbył się okruszków ze pościeli oraz pustego talerza i kubków.
Patrzyłem na niego analizując jego ostatnie zdanie. A co jeśli za całe zamieszanie w szkole nie odpowiadał uczeń, który, rozmyślnie lub nie, rzucił jakieś dziwaczne zaklęcie? Przecież nie rozpoznawał go żaden z moich nauczycieli. Gellert proponował podsłuchiwanie uczniów, ale może powinienem sięgnąć dalej, bo do samego Hogsmeade. Osoby w Hogwarcie wywodziły się z podobnych środowisk. Uczniowie byli uczniami, nauczyciele obracali się raczej pośród osób na swoim poziomie. W mieście jednak można było trafić na osoby, z każdego środowiska społecznego i o różnym statusie. Jeśli tam nikt nie słyszałby o podobnym przypadku, mógłbym poczuć się pokonany, ale gdyby jednak ktoś rzucił na to trochę światła…
- Jesteś genialny, Gellercie!
- Hm? Tak wiem, ale możesz mi wyjaśnić dlaczego akurat teraz… - mruknął niewyraźnie, kiedy zgniotłem go w mocnym uścisku swoich ramion.
- Powiem ci później. - zapewniłem i pocałowałem go z nową pasją, jaką w sobie odnalazłem. Był zaskoczony, ale nie opierał się.
Byliśmy parą dorosłych mężczyzn, o których słyszał cały czarodziejski świat, a zachowywaliśmy się jak nastolatkowie. Przy nim czułem się o wiele młodszy niż byłem w rzeczywistości, miałem wrażenie, że czas zatrzymał się na najszczęśliwszych chwilach naszego życia, jakby te przykre nigdy się nie wydarzyły.
Rozpływałem się w jego ramionach i miałem nadzieję, że on rozpływa się w moich. Nie mieliśmy już w prawdzie sił na kolejne namiętności, ale nasze języki kochały się ze sobą między naszymi połączonymi ustami i to w zupełności nam teraz wystarczało. Silne, szczupłe dłonie mężczyzny łapały garściami moje włosy i pociągały za nie lekko, kiedy zmienialiśmy pozycję. Moje w palce pieściły wtedy jego kark i ramiona, jakbym obawiał się, że pod mocniejszym dotykiem jego ciało zacznie pękać i rozpadać się niczym porcelana, z którą ktoś nie obchodził się należycie ostrożnie.
Mieliśmy dla siebie jeszcze tylko tych kilka godzin, zanim mój kochanek nie będzie zmuszony wrócić do swojego więzienia aby nikt nie zauważył jego zniknięcia. Nie chcieliśmy przecież rozsiewać paniki, ale zwyczajnie być ze sobą mimo błędów jakie w życiu popełniliśmy. Każdy czasami błądzi, ale to nie znaczy, że błądzący nigdy nie odnajduje właściwej drogi.
W końcu oderwaliśmy się od siebie, a Gellert opadł na pościel usatysfakcjonowany i wyraźnie zadowolony. Ułożyłem się obok niego i tuliłem się w jego ciało. Objął mnie i wodził palcami po skórze moich pleców jak zawsze, kiedy leżeliśmy spleceni ze sobą ciesząc się po prostu sobą nawzajem.
Ta chwila była nasza, a droga jaką przeszliśmy aby do niej dotrzeć była wyboista, ale nie niemożliwa do pokonania.



niedziela, 21 października 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXXIV - Syriusz Black

Nie ważne jak długo i jak intensywnie nie myślelibyśmy nad sensownym planem szpiegowania Skrzatów i odkrycia miejsca, w którym ukrywają swojego szalonego pobratymcę, i tak nie doszlibyśmy do niczego. Nasze głowy były zupełnie puste, a przynajmniej pusta była moja. Skoro nie mogliśmy wykorzystać Peleryny Niewidki, wszystko wzięło w łeb i po prostu zostaliśmy z niczym. W takiej sytuacji nawet mój Remus nie mógł nas wybawić z opresji. Był naprawdę dobrym czarodziejem, ale nie cudotwórcą.
Moje myśli powoli zaczynały wchodzić na mroczne ścieżki brutalnego wyciskania informacji siłą ze Skrzatów Domowych, kiedy zaraz nad moją twarzą, a leżałem na swoim łóżku z rękami pod głową, pojawiła się doniczka z kwiatkiem w środku.
- Kurwa! - syknąłem nie mogąc powstrzymać przekleństwa i sturlałem się z łóżka na ziemię. Upadek bolał, ale na pewno mniej niż bolałaby doniczka rozbijająca się na mojej głowie. - Nic mi nie jest! - rzuciłem do zaniepokojonych przyjaciół i wczołgałem się na łóżko. Cholerny kwiatek w doniczce, który wylądował na mojej poduszce właśnie wypluwał z siebie zwitek pergaminu.
Cóż, dobrze, że kotary mojego łóżka były zasunięte, ponieważ przyjaciele na pewno zainteresowaliby się czymś takim, a ja wolałem jednak uniknąć tłumaczenia im dlaczego ktoś omal nie roztrzaskał zaczarowanej donicy na mojej głowie. Sam zrobiłem coś podobnego nauczycielowi run, kiedy pokręciłem jedną z nich i nabiłem mu ogromnego guza. Do tej pory mi tego nie zapomniał, a przecież od tamtego czasu minęło już wiele miesięcy, może nawet rok.
Sięgnąłem po wypluty przez kwitek pergamin uświniony chlorofilem i rozwinąłem. Zacząłem czytać wiadomość i musiałem przyznać, że domyślałem się już wcześniej tego, co w nim znajdę. Victor chciał się ze mną spotkać za pięć minut na zakręcie korytarza prowadzącego do mojego Domu.
- Idę zwerbować Victora. - rzuciłem do kolegów biorąc donicę pod pachę.
Na szczęście nie zadawali pytań co do zaczarowanego chwasta, którego niosłem.
Stawiłem się na miejscu spotkania jeszcze przed nauczycielem i krążyłem po korytarzu zataczając kółka. Nie denerwowałem się, po prostu nie lubiłem sterczeć bezczynnie, kiedy chwilę wcześniej podskoczył poziom adrenaliny w mojej krwi, a niewątpliwie w moich żyłach płynęło jej nadal naprawdę sporo po otrzymaniu wiadomości w tak ekstremalnym stylu. Victor Wavele był mściwą bestią, co do tego nie miałem wątpliwości.
Stukot obcasów jego eleganckich butów usłyszałem jeszcze zanim pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Ten człowiek był elegancki nawet jeśli musiał ubierać się w co tylko popadło. Podziwiałem go za to. Tym mocniej, że kiedy się zbliżył i miałem okazję obrzucić go szybkim spojrzeniem nie mogłem zaprzeczyć, że wyglądał naprawdę dobrze w tym co miał na sobie. A przecież kolory jego ubrań były prawdziwie paskudne.
- Syriuszu, zapewne domyślasz się dlaczego chciałem z tobą rozmawiać? - nauczyciel nie owijał w bawełnę. Patrzył mi w oczy, jakby sądził, że skłamię w odpowiedzi na jego pytanie, jeśli miałem coś wspólnego z całym dzisiejszym zamieszaniem.
- Wiem. - przyznałem, jako że nie trudno było się domyślić, o co może mu chodzić. - Wiem kto jest za to odpowiedzialny, ale nie chcę aby to się  rozniosło.
- Mów. - to jedno słowo wyrażało od razu zgodę. Czułem to, ponieważ znałem już nauczyciela wystarczająco dobrze, by czasami rozumieć go bez zbędnych słów, czy przydługich wyjaśnień.
- Szalony Skrzat Domowy.
- Co? - wytrzeszczył oczy.
Wziąłem głęboki oddech i powtórzyłem.
- Szalony Skrzat Domowy. Wiem to z pewnego źródła. Cokolwiek zginęło zostanie na pewno w końcu oddane. - dodałem, ponieważ miałem zamiar zadbać by naprawdę tak było. - Rzecz w tym, że osoba, która mi to powiedziała nie chce aby dowiedział się o tym dyrektor, a ja musiałem obiecać, że niczego mu nie zdradzę. Przyznaję, że pańska wiadomość była mi na rękę, ponieważ już wcześniej zastanawiałem się nad poproszeniem o pomoc. Pomijam fakt, że niemal rozwalił mi pan głowę. - rzuciłem nauczycielowi pełne urazy spojrzenie, ale nic sobie z tego nie robił. Po prostu wzruszył ramionami.
- Refleks masz całkiem niezły, jak widzę. - brzmiał jego komentarz.
- Podejrzewamy, że szkolne Skrzaty mogą ukrywać tego wariata. - wróciłem do interesującego nas w tej chwili najbardziej tematu. - Nie wierzymy, że mógłby ukrywać się gdzieś w zamku bez wiedzy innych. Problem w tym, że nasz plan inwigilacji Skrzatów jest dziurawy jak sito. W sumie to dziura na dziurze, więc nie mamy nic czego moglibyśmy się uczepić. Potrzebujemy pomocy aby pozbyć się problemu i odzyskać możliwość normalnego ubierania się, ponieważ swoje ubrania odzyskaliśmy. - dostrzegłem błysk w oczach nauczyciela i domyśliłem się, że musiało zginąć mu coś, na czym bardzo mu zależało. Byłem ciekaw co to takiego, ale nie wtykałem nosa w nie swoje sprawy aż do tego stopnia. Nie chciałem walczyć o życie lawirując między spadającymi donicami.
- Umówmy się, że ty zadbasz aby wszystkie ukradzione rzeczy wróciły do właścicieli, a ja w tym czasie zajmę się ze Skrzatów informacji.
A więc nie myliłem się! Naprawdę mu na czymś zależało.
Wyciągnąłem dłoń w jego stronę, a on uścisnął ją pewnie.
- Tylko proszę pamiętać, że dyrektor nie może się o niczym dowiedzieć.
- Spokojnie, Syriuszu, nie jestem amatorem. Wiem w jaki sposób zmusić kogoś do mówienia bez alarmowania kogokolwiek.
- Proszę mnie nauczyć! - o tak, coś podobnego mogłoby mi się w przyszłości przydać. Tym bardziej jeśli miałbym w jakiś sposób współpracować z Remusem w jego agencji detektywistycznej.
Nauczyciel namyślał się przez dłuższą chwilę.
- Kiedy skończysz szkołę. - powiedział w końcu – To nie jest zgodne z wytycznymi Ministerstwa Magii dotyczącymi używanych przez czarodziejów zaklęć, ale kiedy ukończysz Hogwart, podejmę się tego i nauczę cię.
Czułem, jak mnie usta rozciągają się w szerokim uśmiechu. Tak, wiedziałem, że na tego człowieka mogę liczyć zawsze! Był dla mnie niczym starszy brat i to nie miało się zmienić nawet po zakończeniu szkoły. Pasował mi taki układ.
Zgodziłem się kiwając głową. Wymieniliśmy kilka zdawkowych uprzejmości i w końcu rozeszliśmy się wracając do swoich zajęć. On musiał zabrać się za przepytywanie Skrzatów, zaś ja za nakłanianie Hagrida do jak najszybszego zwrotu ukradzionych przez jego Skrzata ubrań i innych części garderoby.
Zanim jednak przystąpiłem do pisania łzawego listu do gajowego, od którego planowałem zacząć swoją część naszego układu z profesorem, opowiedziałem o spotkaniu przyjaciołom. Uznałem, że skoro i tak siedzimy w tym razem to powinni znać wszystkie szczegóły. Zresztą byłem pewny, że Victor opowie o wszystkim Noelowi, jako swojemu najlepszemu przyjacielowi, który na pewno również ucierpiał na skutek Hagridowego błędu w ocenie sytuacji, jego dobrego serca i głupiej mózgownicy.
Przyjaciele obiecali mi pomóc w pisaniu listu i zmyślaniu rzewnych historii, które przekonałyby Hagrida do działania. Bluzka po zmarłej mamie, prezent od ukochanej babci lub byłego chłopaka, którego nadal się kocha, bluza z autografem idola i inne opowieści mogłyby równie dobrze zamienić się w jakąś książkę dla młodzieży, gdyby tylko trochę ciężej nad tym popracować. Tyle że ja nie potrzebowałem zbioru opowiadań a łzawego listu. Chciałem w nim opisać Hagridowi niby to zasłyszane na korytarzach i w Pokoju Wspólnym historie ukradzionych łaszków. Do tego kilka wstydliwych wyznań o paradowaniu na golasa przed sympatią lub wręcz przeciwnie, przed kimś kogo się nie lubi. Po liście planowałem wybrać się do Hagrida osobiście kolejnego dnia i zabierając ze sobą przyjaciół opowiedzieć mu jeszcze kilka zmyślonych historii, może już nie tak dramatycznych, ale wartych usłyszenia i rozważenia, a później pozostanie mi odczekanie na ruch Hagrida. Jeśli go nie uczyni, wrócę z czymś jeszcze lepszym. Z czymś, czego nie będzie mógł zignorować! Byłem pewny, że gajowy należał do osób w pewnym stopniu przesądnych, więc jeśli rozegrałbym wszystko właściwie, może zdołałbym go wystraszyć i zmusić do pokornego, natychmiastowego zwrotu ubrań, które zalegały w jego chacie. Nie oszukujmy się, na pewno nie miał w planach zabrać się od razu za ich odsyłanie. Obawa, że zostanie odkryty, jako przyczyna problemów była zbyt wielka. Nie, Hagrid nie planował zabrać się do pracy bez zwlekania i nie trzeba czytać w jego myślach by wiedzieć.
Czekało nas naprawdę sporo pracy, jeśli chcieliśmy przekonać tego upartego osła do czegokolwiek.

niedziela, 7 października 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXXIII - Noel Seed

Wybaczcie mi wszelkie literówki, powtórzenia i inne byki T^T

Niemal nagi, mając na sobie tylko bokserki, przegrzebywałem szufladę z koronkową bielizną w poszukiwaniu takiej, która spełniałaby wszystkie wymagania mojego narzeczonego, ale jednocześnie nie zniknęłaby, kiedy tylko ją na siebie założę.
Chociaż początkowo sądziłem, że nie będzie to tak trudne, szybko przekonałem się, jak bardzo się myliłem i powoli zaczynałem wątpić w to, że w ogóle zdołam znaleźć coś odpowiedniego. Obawiałem się, że w grę wchodziły w najbliższym czasie tylko zwyczajne slipy i bokserki, ale to nie zadowalało Victora, który zagustował w koronkach do tego stopnia, że sam zapełnił moją szufladę delikatnymi, seksownymi majtkami o najróżniejszym kroju.
Zza moich pleców rozległo się ciche prychnięcie, nie pierwsze i nie ostatnie dnia dzisiejszego.
Uśmiechnąłem się pod nosem rozbawiony i zasunąłem szufladę poddając się. Odwróciłem się do siedzącego w fotelu, nadąsanego mężczyzny i pokręciłem głową z westchnieniem, jakbym miał do czynienia z upartym, głupiutkim uczniem.
- I pomyśleć, że jeszcze niedawno uważałeś, że powinienem nosić tylko stuprocentowo męską bieliznę, a teraz płaczesz nad koronkowymi majtkami, które zniknęły.
Victor prychnął głośno i nachmurzył się jeszcze bardziej.
- Nie płaczę! - syknął. - Lubiłem cię w tych majtkach. Były bardzo seksowne…
- I zawsze, kiedy je ubierałem twoje drugie ja przejmowało nad tobą kontrolę. - wskazałem wymownie na krocze mężczyzny i zaśmiałem się cicho. Chmurna mina mojego narzeczonego sprawiła mi dziwną radość. Wydawał mi się taki słodki i niewinny w tym swoim nadąsaniu. Ten dumny mężczyzna naprawdę ubolewał nad utratą mojej bielizny, a musiałem przyznać, że nie spodziewałem się tego, że może ją aż tak bardzo lubić. Jasne, podniecała go, ale nie sądziłem, że do tego stopnia.
- Chodź tu! - rzucił rozkazującym tonem wskazując na swoje kolana.
Uśmiechnąłem się i podszedłem. Wspiąłem się na fotel klękając okrakiem nad jego udami i oparłem swoje czoło o jego. Wsunąłem dłonie w gładkie, brązowe włosy mężczyzny bawiąc się nimi na jego karku.
- Jestem… - powiedziałem cicho, niemal szeptem i potarłem swoim nosem o jego.
Victor przesunął dłońmi po moich udach od kolan po biodra i powoli w dół, aby znowu podjąć wędrówkę w górę. Zadrżałem, kiedy zrobił to po raz pierwszy, a później dreszcze sunęły po moim kręgosłupie za każdym razem, gdy zmieniał kierunek, w którym poruszały się jego ręce.
- Jesteś piękny, Noelu. - wymruczał. - Nie ważne, co masz na sobie, ale i tak uwielbiałem cię w tych cholernych majtkach i podwiązkach.
Zamruczałem z aprobatą i lekko musnąłem ciepłe, suche usta mężczyzny.
- Powiedz mi czego chcesz, kochanie. - szepnąłem w jego ucho i przygryzłem wrażliwą muszelkę.
- Wstań, a przekonasz się czego chcę. - zamruczał gardłowo.
Przez całe moje ciało przeszedł cudowny dreszcz podniecenia, który sprawił, że moje serce razem z krwią pompowało rozkosz prosto do krocza.
Zerwałem się na równe nogi wyczekując z niecierpliwością ruchu Victora.
Na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech, który przegonił wcześniejsze niezadowolenie. Mężczyzna również się podniósł i powoli, patrząc mi w oczy, uklęknął przede mną. Powoli przesunął opuszkami palców po skórze moich ud. Oblizał się i przysuwając do mojego krocza, zaczął kąsać je i ssać przez materiał bokserek. Momentalnie zacząłem twardnieć, a on zamruczał z aprobatą. Jego palce wydawały się wodzić po moich udach niczym po strunach harfy.
Zatęskniłem za delikatnymi, lekkimi koronkami, które w tej chwili pozwoliłyby mojemu członkowi na swobodę, czego nie mogły mi zaoferować bokserki. Krępowały mnie, a Victor jakby nic sobie z tego nie robił. W końcu jednak zahaczył palcami o gumkę bielizny i zsunął ją odsłaniając moją pobudzoną męskość.
Patrzyłem w dół, na klęczącego przede mną mężczyznę i widziałem głód w jego oczach, kiedy spoglądał na moje ciało.
- Cudowny… - zamruczał i przechylając głowę w bok, sięgnął wargami moich jąder. Najpierw lizał je lekko, drażniąco, a następnie possał lekko. Jakby dla kontrastu, jego dłonie zacisnęły się mocno na moich pośladkach.
Zajęczałem i gdyby nie silne, zdecydowane dłonie na moim tyłku pewnie ugięłyby się pode mną kolana.
Victor tymczasem przesunął język wyżej i zaczął sunąć po spodniej stronie mojego członka. Wsunąłem dłonie w jego włosy, ale starałem się za nie nie ciągnąć. Nie chciałem żeby mój kochanek martwił się łysieniem na starość w takiej chwili.
W końcu poczułem jak gorąca wilgoć ust mężczyzny zaczyna obejmować cały mój członek od główki po trzon. Jęknąłem głośno i zadrżałem, ale Victor nie pozwolił mi na przegrupowanie sił. Opróżnił policzki i od razu zaczął poruszać głową. Raz miał między wargami tylko koronę mojego penisa, to znowu brał mnie w siebie tak głęboko, że nosem niemal dotykał mojego podbrzusza.
- Bogowie, Victorze! - jęknąłem gardłowo. Odchyliłem głowę do tyłu i łapałem głęboko powietrze. Poczułem, jak palce kochanka wbijają się w moje ciało tak mocno, że na pewno miały zostawić po sobie siniaki.
Nagle rozkosz stymulacji skończyła się, kiedy mężczyzna wstrzymał swoje cudowne ruchy.
- Nie! - wydusiłem z siebie i spojrzałem na to klęczące piękno, które wyczekująco uchyliło usta w sposób, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
Zacisnąłem pewniej dłonie na włosach mężczyzny i wypchnąłem biodra do przodu, zagłębiając się w słodkie ciepło chętnych warg.
Zacząłem walić jego usta powoli, ale głęboko, jednak kiedy zobaczyłem z jaką błogością przyjmuje każde pchnięcie, podniecenie sięgnęło zenitu i chyba tylko cudem nie wytrysnąłem w te wspaniałe wargi. Victor wyglądał, jakbym to ja sprawiał mu w tej chwili niewyobrażalną przyjemność, a nie na odwrót. Zwiększyłem tempo ruchów, ale jednocześnie nie wchodziłem już tak głęboko.
Spod półprzymkniętych powiek popatrzyłem na Victora i dostrzegłem, że w czasie kiedy ja pieprzyłem jego usta, on masował swoje pobudzone krocze.
- Mój boże! - jęknąłem, zadrżałem i wytrysnąłem niespodziewanie. Moje ciało poruszało się spazmatycznie, kiedy opróżniałem jądra w te gorące, anielskie usta.
Mój mężczyzna zaczął teraz znowu poruszać głową, aby wyssać ze mnie całe nasienie do ostatniej kropli. Dopiero wtedy wypuścił mnie ze swojego ciepła i oblizał się zadowolony.
- Myślę, że bez tych koronek i tak damy sobie jakoś radę. - zamruczał.
- Doprawdy? A jak on da sobie radę? - wskazałem na wypychającą jego spodnie męskość.
- Hmm… - podniósł się z klęczek i usiadł w fotelu rozchylając zapraszająco uda. - Obaj chcemy abyś zaspokoił go dłońmi. Żebyś go dotykał i pieścił, zapamiętał jego kształt do tego stopnia, abyś przypominał go sobie nawet wtedy, kiedy w toalecie trzymasz w dłoni swojego.
Gdyby nie fakt, że przed chwilą szczytowałem i potrzebowałem dłuższej chwili by się zregenerować, na pewno znowu znajdowałbym się w pełnej gotowości słysząc te słowa. A tak:
- Victorze! - jęknąłem tylko i wziąłem głęboki oddech. Moje serce wydawało się lekkie i skrzydlate.
Uklęknąłem między nogami mężczyzny i dobrałem się do jego spodni. Rozpiąłem je uwalniając spod materiału imponującą, ciężką męskość kochanka.
Pochyliłem się biorąc go w usta, aby rozprowadzić po nim moją ślinę, a następnie odsunąłem się i objąłem go dłonią tak jak tego chciał.
Zacząłem powoli sunąć w górę i w dół gorącego, pulsującego trzonu. Kiedy stwierdziłem, że jest zbyt suchy, znowu go polizałem. W końcu jednak mogłem przyspieszyć ruchy dłoni, a pierwsze wypływające z jego penisa drobne krople nasienia zaczęły ułatwiać mi pracę.
Victor był duży, nabrzmiały od pulsującej krwi. Pod palcami wyczuwałem jego żyły i wiedziałem doskonale kiedy trzon rozszerzał się przechodząc w idealnie kształtną koronę penisa. Mimowolnie przypomniało mi się to cudowne uczucie, kiedy ta pełna główka pokonywała opór moich mięśnie i wnikała we mnie ze słodką mieszaniną rozkoszy i cudownego bólu.
Wróciłem myślami do swojego aktualnego zajęcia. Tak bardzo chciałem zadowolić kochanka, wypełnić jego polecenie i zapamiętać jego kształt i strukturę każdym nerwem.
Przyspieszyłem ruchy i zmieniłem odrobinę kąt, dzięki czemu siła jaką wkładałem w pieszczenie kochanka pozostawała taka sama, ale on mógł odczuwać wszystko dokładniej. Drugą dłonią sięgnąłem jego jąder i zacząłem je masować.
- Noelu! - moje imię wyjęczane zachrypniętym z rozkoszy głosem było niczym muzyka.
Uśmiechnąłem się do siebie i nie przerywałem. Może odrobinę jeszcze zwiększyłem tempo, na tyle na ile byłem w stanie.
Kiedy w końcu poczułem, jak jądra kochanka zbliżają się do jego ciała, a on wypchnął biodra prosto w moją dłoń, przysunąłem wargi do jego ciała zaczynając spijać każdą stróżkę nasienia, które je opuściła.
Victor uwielbiał kiedy to robiłem.
- O tak, Noelu. Właśnie tak. - wydyszał, co było moją małą wygraną, gdyż obaj w tamtej chwili dostaliśmy to czego chcieliśmy.

środa, 3 października 2018

Był plan i nie ma planu

- Nie rozumiem dlaczego mielibyśmy się w to mieszać. - Peter usiadł na swoim łóżku nadąsany i splótł ramiona na piersi. Wyglądał jak małe pulchne dziecko, które nie dostało ciastka, o które prosiło.
Syriusz przewrócił oczyma i westchnął ciężko. Do najcierpliwszych ostatnio nie należał, więc poniekąd rozumiałem jego frustrację.
- To może być ostatni raz, kiedy oglądam dziewczyny w bieliźnie!
- Peter, jeśli czegoś nie zrobimy to i tak zakończysz swoją karierę podglądacza na tym dniu. Ale do tego dojdzie całkowity koniec krótkich spódniczek i wielkich dekoltów, ponieważ każda laska będzie chodzić w jakimś obciachowym worku, byle tylko nie zniknął z jej ciała. Kapujesz? Ludzie połączyli te cholerne kropki i zrozumieli, że muszą unikać ładnych ubrań, które lubią. To oznacza, że żadna dziewczyna nie wyjdzie już poza swój pokój w czymś, co mogłoby zniknąć na twoich oczach. Dociera, jak na razie?
Peter rzucił Blackowi nieprzyjemne spojrzenie, ale po chwili najwyraźniej uspokoił się lub po prostu zrozumiał, że Syri ma rację i nic nie zyska na odcięciu się od naszej próby uporania się z problemem szalonego Skrzata Domowego.
- Dziewczyny nie są głupie. O ile to możliwe, są mądrzejsze od nas. Niektórym z nas wisi, czy zobaczą nas w bieliźnie, ale dla nich to coś wielkiego, więc nie zaryzykują. A jeśli one nie będą ryzykować, ty nie będziesz oglądał. Proste.
Cisza jaka zapadła była krępująca, ale na pewno potrzebna. Ja, Syri i James byliśmy w jednej drużynie, zaś Peter jak na razie zostawał w tej drugiej, mniej licznej. Nawet jeśli tylko Syriusz uważał, że może nam się udać, staliśmy za nim murem. Każdy z nas chciał w końcu móc ubierać się normalnie. Nawet ja! Wprawdzie moje ubrania nie należały do najlepszych, ale miałem takie, które szczególnie lubiłem oraz takie, w których uwielbiał oglądać mnie Syriusz, więc nie planowałem ich stracić na rzecz jakiegoś skrzaciego wariata.
- Niech będzie. Zacznę pomagać, ale jeśli uznam, że mi się to nie opłaca, rezygnuję!
- Pasuje mi to! - Syri wyraźnie odetchnął z ulgą. - Jestem pewny, że nie zrezygnujesz tak w ogóle.
Optymista.
Zdecydowaliśmy jednak, że mimo ostatecznej chęci Petera w zaangażowanie się w nasze „polowanie”, nie zaczniemy go od razu, ale damy sobie przynajmniej jeden dzień na wnikliwe przeanalizowanie naszych możliwości i późniejsze zebranie pomysłów. Burza mózgów, pasowałoby powiedzieć, gdyby nie fakt, że nasze głowy będą prawdopodobnie tak puste, że jakikolwiek plan się w nich narodzi, nie będzie on szczególnie odkrywczy. Byliśmy zwykłymi nastolatkami, a nie zaprawionymi w bojach łowcami głów.
Zresztą żaden z nas nie znał się na Skrzatach Domowych, więc co tu mówić o łapaniu jednego z nich.
- Yyy, chłopaki? - zwróciłem na siebie uwagę kolegów. - Nasz pierwotny plan obejmował śledzenie Skrzatów Domowych pod Peleryną Niewidką, prawda?
- No tak, i nadal taki jest. Musimy dowiedzieć się czy pomagają temu walniętemu i gdzie może się on chować…
- Peleryna to część garderoby. Pożądana przez wiele osób, uwielbiana przez nas…
- Nie wiem o czym mówisz. - rzucił z pełną powagą, niemal pogrzebową Syriusz. - Przecież nikt nie mówił nic o Pelerynie Niewidce. Komu przyszłoby do głowy wykorzystywać ją, kiedy istnieje zagrożenie, że Skrzat ją przejmie.
Taaaak… Teraz miałem pewność, że Syri zrozumiał w pełni gafę, jaką wcześniej popełnił obmyślając tę część swojego planu. Jak to możliwe, że wcześniej nie dotarło do mnie, że mogliśmy stracić naszą bezcenną pelerynę w taki głupi sposób?
- Czyli zostaliśmy z niczym… - James zwalił się na swoje łóżko i ułożył dłonie pod głową. - Jeśli na coś nie wpadniemy, jesteśmy skończeni. Nie wierzę, że nauczyciele coś wymyślą, a nie możemy donieść na Hagrida. Nawet anonim nie zda się na nic, bo łatwo je wyśledzić zaklęciami, które Dyrektor na pewno zna.
- Powinniśmy połączyć siły z kimś, kto nas nie wyda i nie powie dyrektorowi kto stoi za tym wszystkim, ale jednocześnie będzie mocnym sprzymierzeńcem. - Syriusz zaczął krążyć po pokoju. - Wiemy wszyscy którego nauczyciela można wykorzystać, ale nie wiem na ile będzie trzymał gębę na kłódkę. Podejrzewam, że może mu bardzo zależeć na pozbyciu się problemu, bo na pewno stracił albo ulubiony garnitur, albo przynajmniej koszulę. On zawsze ubiera się nienagannie, więc…
- Słyszałem, że się zaręczył. - dodał James. - Seed się wygadał na zajęciach z mugoloznawstwa, bo jego siostra chciała żeby on również to zrobił. Wtedy jako bliźnięta mogliby urządzić podwójny ślub.
Patrzyliśmy na Jamesa zaskoczeni. Nie trudno było domyślić się, że Syriusz mówił o Victorze, ale żaden z nas nie wiedział o zaręczynach.
- Mówiliśmy o ślubnych tradycjach mugoli i tak jakoś mu się wymsknęło. Wydawał się zadowolony.
- Nie wiedziałem nawet, że Seed kogoś ma. - przyznałem. - Myślałem, że jest ponad tym, a przynajmniej jest zbyt zajęty pilnowaniem Wavele’a żeby nie zdradzał mu siostry.
- Przyznaję, również tak myślałem, ale wszystko wskazuje na to, że poznał kogoś zanim rozpoczął pracę tutaj i teraz zachęcony przez siostrę postanowił się ostatecznie ustatkować.
- I co ty na to? - zacząłem uważnie przyglądać się Jamesowi. - Twoja Noela niedługo będzie po słowie, a przecież byłeś w niej zakochany.
J. westchnął ciężko.
- Przyznaję, że to był dla mnie szok. Naprawdę miałem nadzieję, że jednak rozstanie się z nim i da szansę komuś młodszemu. Mnie. Teraz muszę o niej całkiem zapomnieć. Jeśli cieszyła się na te zaręczyny tak bardzo, jak mówił Noel to nie mam już najmniejszych szans.
Biedny James. Nazbierało mu się tyle miłości życia, że zamiast raz mieć złamane serce, on miał je łamane niemal bezustannie. Pierwszym, który mu je złamał był Sheva i podejrzewam, że to przyjaciel odczuł najdotkliwiej.
- Trudno. Mam Lily, więc nie powinienem marzyć o innej. Ale i tak wnerwia mnie fakt, że akurat taki nadęty bufon jak Wavele ją zdobył! Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby nadal tu uczyła i nagle jej piękna suknia rozpłynęłaby się w powietrzu zostawiając ją w samej bieliźnie? Założę się, że byłaby koronkowa! I w takim delikatnym kolorze różowym. A może nawet i ona by zniknęła. W końcu Seed na pewno bardzo ją lubiła. No co?
Wzruszył ramionami patrząc na nas z ognikami przekory w oczach, kiedy my wpatrywaliśmy się w niego. Jego erotyczne fantazje naprawdę nas nie interesowały, w szczególności jeśli dotyczyły kobiet. Chociaż niechętnie to przyznawałem nawet przed samym sobą, nie miałbym nic przeciwko, gdyby w jego fantazjach pojawił się tracący ubrania Victor Wavele. W końcu nie musiałem go lubić, aby uważać, że jest przystojny. Nie znaczyło to jednak, że naprawdę chciałbym zobaczyć go bez ubrania lub nawet całkiem nagiego. Nie, to byłoby za dużo.
- Nie ważne, udam, że nie słyszałem. - Syriusz machnął ręką. - Chociaż przyznaję ci rację, Seed pewnie miałaby na sobie różową koronkową bieliznę. A teraz wyobraź sobie, że na ślubie będzie mieć białą, a tym, który się do niej dobierze będzie nie kto inny, jak Victor. - mój chłopak roześmiał się widząc przerażoną i zbolałą minę Pottera. Zakładałem, że James wyobraził sobie moment, w którym Wavele zdejmuje piękną białą suknię ze swojej nowo poślubionej żony i podziwia ją w śnieżnobiałych koronkach.
- Merlinie, będę miał koszmary erotyczne przez ciebie! Tyle piękna nie moje!
Black zaśmiał się ochryple. Odkaszlnął jednak i roześmiał się raz jeszcze, tym razem normalnie. Niestety jego „złowieszczy” śmiech stracił całą złowieszczość.
Byliśmy bandą szalonych chłopaków, którzy uwielbiali sobie nawzajem dokuczać i dogadzać, jakkolwiek dziwacznie by to nie brzmiało. Byliśmy po prostu niepoprawni.
Przez chwilę milczeliśmy, póki nie poczułem na sobie przeszywającego spojrzenia Syriusza. Aż zadrżałem, kiedy przeszył mnie zimny dreszcz. To nie zwiastowało niczego dobrego. Kiedy popatrzyłem na mojego chłopaka, po jego twarzy błąkał się uśmiech, który wcale mi się nie podobał. Przez chwilę wyobraziłem sobie siebie w białych koronkach i zadrżałem ponownie. Nie czytałem w myślach Blacka, ale byłem pewny, że właśnie o tym w tamtej chwili myślał. Zastąpił Seed mną, co było naprawdę przerażające. Kiedyś mógł mnie poprosić o założenie czegoś takiego, a ja pewnie zgodziłbym się, gdyby mnie dobrze przekonywał.
Merlinie, nie!

poniedziałek, 1 października 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXXII - Albus Dumbledore

Patrzyłem z niedowierzaniem na stojącego przede mną w samej bieliźnie Gellerta, który wypluwał z siebie przekleństwa w naprawdę zadziwiającym tempie. Kiedy przeszył mnie swoim intensywnym spojrzeniem lśniących wściekłością dzikich i pięknych oczu, zadrżałem bynajmniej nie ze strachu.
Gellert był wprawdzie bardzo szczupły, ale jego mięśnie choć słabo zauważalne były twarde i silne. Jego przydługie, posiwiałe włosy i równie srebrna broda z rozkosznym wąsikiem nadawały mu zadziorności, która zawsze tak mi imponowała i rozpalała. Ostry nos, kuszące usta…
Mój wzrok znowu zaczął schodzić w dół po pokrytej bladą skórą piersi czarodzieja.
- Oczy mam wyżej, Dumbledore! - wyrzucił z siebie ochryple, jakby strzelał z bicza.
Znowu zadrżałem, ponieważ doskonale pamiętałem dzień, kiedy daliśmy szansę takiej formie erotycznej rozrywki.
Gellert stojący nade mną z lśniącym złotym blaskiem magicznym pejczem… Krótki, ale intensywny ból zastępowany przez rozkoszne ciepło i drętwienie skóry…
- Znam to spojrzenie, Albusie, i nie radzę ci nadal zmierzać w tym kierunku.
Wziąłem głęboki oddech, który miał mnie uspokoić, chociaż wbrew pozorom wcale tego nie zrobił, a  jedynie bardziej mnie rozpalił, gdyż moje nozdrza wypełnił zapach szamponu i płynu do kąpieli, jako że mężczyzna stojący przede mną niedawno wyszedł z łazienki po długiej kąpieli. Mój wieloletni kochanek nie domyślił się jednak tego, jak na mnie podziałał, nazbyt skupiony na swojej nagości.
- Jeśli trochę ochłonąłeś, powiesz mi co to ma znaczyć? - wskazał na swoje pozbawione ubrań ciało. Jeszcze niedawno miał bowiem na sobie zupełnie nowe szaty, które kupiłem mu specjalnie z okazji naszej randki, którą na dziś zaplanowaliśmy.
- Nie mam pojęcia – przyznałem szczerze. Gellert nie do końca mi chyba dowierzał, biorąc pod uwagę badawcze spojrzenie, jakim mnie przeszywał. - Naprawdę nie wiem! - uniosłem ręce w geście mającym dodatkowo podkreślić moją niewinność. - Z ubraniami wszystko było w porządku i naprawdę liczyłem na to, że dziś gdzieś razem wyjdziemy.
- Niech będzie. Wierzę, ale w takim razie, co…
Jego pytanie zostało przerwane przez kroki słyszane na schodach dzięki stukotowi obcasów. Gellert zaklął po swojemu i zniknął w toalecie, jako że pracujący w mojej szkole nauczyciele na pewno rozpoznaliby go w mgnieniu oka, a ja nie chciałem się tłumaczyć z jego obecności w moim gabinecie. Tym bardziej kiedy miał na sobie wyłącznie bieliznę.
Żałowałem jednak tego, że musiał się schować, ponieważ bardzo podobało mi się to, co do tej pory widziałem. Co z tego, że nie byliśmy już najmłodsi, skoro to co było między nami nadal cechowały żywe i mocne uczucia? I nie chodziło wyłącznie o sentymenty, motylki w brzuchu czy romantyzm, ale także o te bardziej pierwotne uczucia, jak pożądanie czy podniecenie. Gellert nadal był dla mnie atrakcyjny, a mojemu libido niczego nie dało się zarzucić.
- Proszę! - zaprosiłem kobietę, która zapukała do drzwi gabinetu. McGonagall weszła do środka skanując pomieszczenie jakby oczekiwała, że zobaczy tu coś, co mogłoby ją zainteresować. Miała na sobie jakąś mało elegancką suknię, co trochę mnie zdziwiło, biorąc pod uwagę to, jak zawsze ubierała się z dużą dbałością o szczegóły.
- Panie dyrektorze, mamy problem. Wśród uczniów i nauczycieli wybuchła panika, kiedy nagle zniknęły ubrania, które niektórzy z nich mieli na sobie. Niektórzy zostali zupełnie nadzy. - dodała aby podkreślić powagę sytuacji.
- Proszę usiąść i powiedzieć mi na ten temat coś więcej. - wskazałem krzesło przed biurkiem, które kobieta zajęła posłusznie.
- Nastąpiło to jednocześnie lub niemal jednocześnie w różnych częściach szkoły. U uczniów z różnych domów i każdej płci. Podobnie było z nauczycielami. Sama ucierpiałam przez to wszystko i proszę mi wierzyć, że nie mam pojęcia jak do tego w ogóle doszło, a przecież powinnam mieć chociaż jakieś podejrzenia.
- Mogę sobie to wyobrazić. - moje myśli wróciły do niemal nagiego kochanka, który zapewne podsłuchiwał teraz pod drzwiami toalety. - No cóż, chodźmy sprawdzić, czy nie było to jakieś zaklęcie rzucone przez ucznia, które wymknęło się spod kontroli. - podniosłem się i otworzyłem drzwi koleżance z pracy.
Miałem nadzieję na spędzenie bardzo romantycznego i gorącego dnia z moim kochankiem, ale to musiało poczekać. Im szybciej zajmę się sprawami szkoły, tym szybciej znowu znajdę się z nim sam na sam, a właśnie tego pragnąłem najbardziej w tej chwili.
Opuściłem więc swój gabinet z żalem i bólem, ponieważ czułem między nogami napięcie, od którego mogła mnie uwolnić tylko jedna osoba, a tę musiałem niestety zostawić samą w gabinecie. Że też ze wszystkich dni coś takiego musiało wydarzyć się właśnie dzisiaj!
***
Nic. Jedno wielkie nic. Chociaż wykorzystałem cały arsenał znanych mi zaklęć, które mogły się przydać w odkryciu przyczyny problemu znikających ubrań, nie udało mi się dojść prawdy. Byłem jednocześnie zły i podniecony, jako że z jednej strony moja wiedza zawiodła, zaś z drugiej miałem przed sobą wyzwanie.
- I gdzie moje ubrania? - powitało mnie nadąsane pytanie, zaledwie wróciłem do siebie.
- Nie wiem. Jk na razie nie doszedłem do niczego. - odpowiedziałem przyznając się do porażki.
- Naturalnie, że nie. Beze mnie raczej nie łatwo jest ci dochodzić. - słysząc to zadarłem głowę do góry. Na twarzy Gellerta pojawił się zbereźny uśmieszek. - No dalej, rozbieraj się. Skoro nie możemy wyjść jak planowaliśmy, będziemy mieli randkę tutaj. Już to przemyślałem, kiedy cię nie było. Niech te twoje Skrzaty dostarczą nam tutaj jedzenie, otworzymy wino i zapewnisz mi należytą rozrywkę. Ale nie planuję jako jedyny siedzieć w samej bieliźnie!
- Fala podniecenia rozlała się po moim ciele z niesamowitą siłą. Gellert na pewno wiedział, że właśnie rozbudził we mnie podniecenie, które zdoła tylko w jeden sposób ostudzić. Uśmiechał się do mnie bowiem w ten wiele mówiąc sposób, który od lat doprowadzał mnie do przyjemnego szaleństwa.
- Nie każ mi czekać, Albusie. - upomniał mnie ostro.
Posłusznie wysłałem od razu wiadomość do Skrzatów i przygotowałem wspomniane przez kochanka wino. Następnie rzuciłem zaklęcie na drzwi oraz całe pomieszczenie aby je wyciszyć i uniemożliwić innym dostanie się do środka. Rozebrałem się do bielizny tak, jak chciał tego mój Gellert. Zauważyłem, że jego spojrzenie sunęło po moim ciele tak, jak wcześniej moje przesuwało się po jego.
- Mmm… Rozumiem, że mamy teraz chwilę dla siebie, więc chodź tu do mnie. - zamruczał zmysłowo, co poczułem aż w kroczu, a jego drapieżny chichot powiedział mi, że najprawdopodobniej moje podniecenie było także widać na mojej twarzy.
Postąpiłem kilka kroków w jego kierunku, a on szybko skrócił resztę dzielącego nas dystansu. Nie wiem, co robił, kiedy wyszedłem, ale najwyraźniej miałem z tym wiele wspólnego, jako że mężczyzna złapał mnie zdecydowanie, niemal brutalnie za szyję i przyciągnął do mocnego, wygłodniałego pocałunku. Objąłem go w pasie i poddałem się, kiedy jego gorący język wpełzł w moje usta. Nie było w tym za grosz delikatności, jako że Gellert uwielbiał, kiedy nasze wargi i języki walczyły ze sobą pieszcząc się przy tym gwałtownie i mocno. Tak jak on uwielbiał wygrywać w takich starciach, tak i ja uwielbiałem, kiedy był górą.
- Tfuj! - odsunął się nagle ode mnie i przesunął palcami po języku. - Mam w ustach twoją brodę.
Nie wytrzymałem i roześmiałem się. Jego stwierdzenie było szczere do bólu, obrzydliwe, ale jednocześnie dziwnie intymne. Po tylu latach burzliwego związku nie tylko moją brodę miał już w ustach.
- Nie pozbędę się jej, Gellercie. - od razu zaznaczyłem z mocą.
- Cholera, to ty powinieneś siedzieć zamknięty w wierzy, a nie ja! Wprawdzie z łatwością się z niej wymykam, ale mimo wszystko. - jakiś psotny ognik zalśnił w jego oczach. - Stawałbym pod wierzą, a ty spuszczałbyś swoją brodę abym się po niej wspiął. - roześmiał się rozbawiony niczym dziecko swoim dowcipem. Uspokojenie się zajęło mu dłuższą chwilę. - Roszpunko moja… - rzucił szczerząc ostre zęby i kładąc dłonie na moich biodrach, przysunął mnie bliżej siebie.
Na udzie poczułem jego twardniejącą męskość.
Nawet gdyby świat dowiedział się o nas, nikt by nie uwierzył, że to ten sam czarodziej, który terroryzował magiczną społeczność nie tak znowu dawno temu i którego pokonałem.
Jęknąłem, kiedy mężczyzna zatopił zęby w moim ramieniu i lizał ugryzione miejsce, jakby chciał mi w ten sposób wynagrodzić swoją słabość do podobnych zachowań.
To najwyraźniej miał być bardzo udany dzień, nawet bez obiecanej przed miesiącem randki poza murami zamku.