niedziela, 29 kwietnia 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXII - Fabien Trezeguet

Bijąc się z myślami, obserwowałem drzemiącego na trawie Andrew, który z głową na moich udach obejmował mój pas ramieniem, jakbym mógł i chciał mu się wymknąć podczas tej krótkiej chwili odpoczynku po seksie.
Chłopak był bardzo młody, dopiero niedawno przestał być dzieckiem i wszedł w okres młodzieńczy, nie będąc jeszcze jednak mężczyzną. Miał przed sobą całe życie, obiecującą karierę, mógł otaczać się pięknymi, bogatymi i wpływowymi ludźmi z całego świata. Idąc w ślady ojca, tak jak planował, miał w przyszłości zawojować świat i boiska quidditcha na całym globie.
Tylko ja nie pasowałem do tego obrazka. Ponad dziesięć lat starszy od niego mężczyzna, który musi ukrywać się przed Ministerstwem Magii, jeśli chce ocalić głowę. Człowiek stojący na czele potępianych wygnańców magicznego społeczeństwa, którymi matki straszą swoje niegrzeczne dzieci, niczym mugole swoje wiedźmami.
Co więc ktoś taki jak ja mógł dać temu młodemu chłopcu, który jeśliby tylko poprosił, mógłby mieć wszystko?
Byłem mu kulą u nogi.
Pamiętałem doskonale czasy mojej własnej młodości i licznych eksperymentów w poszukiwaniu osoby noszącej w sobie duszę mojego Anioła. Chodziłem z kilkunastoma osobami, całowałem kilkadziesiąt innych, jakbym w ten sposób mógł odkryć, gdzie schowała się ta jedna, jedyna, wyjątkowa cząstka mnie samego. Cóż, w tamtych czasach wierzyłem, że tak właśnie się to odbywa. Byłem młody, niezaspokojony, marzyłem o tym żeby w końcu spotkać osobę, z którą będę dzielił wzloty i upadki oraz łóżko. To drugie chyba było dla mnie wtedy najważniejsze, ponieważ fantazjowałem o seksie na tysiące różnych sposobów.
Skoro ja byłem taki to dlaczego Andrew miałby być inny? Będąc ze mną musiał żyć w celibacie, kiedy się rozstawaliśmy i nie mógł poszukiwać osoby, która mogłaby okazać się dla niego o wiele lepszą partią ode mnie. A przecież mogło się okazać, że ktoś młodszy i bardziej rozrywkowy zaspokoiłby jego potrzeby lepiej od takiego starego nudziarza.
Przyznaję, na początku byłem zamroczony odkryciem, że w końcu spotkałem swoją drugą połówkę, mojego Anioła. Byłem do tego stopnia pijany uczuciami, że postąpiłem cholernie głupio idąc do łóżka z dzieckiem. Wprawdzie chętnym i rozwiniętym seksualnie, ale jednak cholernie młodym. Może i później nie tknąłem go do czasu osiągnięcia odpowiedniejszego wieku, ale zło już się stało. Związałem go ze sobą, wciągnąłem w związek, który dla mnie miał być jedynym przez całe życie, ale nie musiał być takim dla niego. Gdyby Sheva chciał ode mnie odejść, pozwoliłbym mu na to, chociaż nawet nie potrafiłem wyobrazić sobie bólu, jaki bym sobie w ten sposób sprawił. Obawiałem się jednak, że chłopak będzie męczył się w tym związku i dusił u mojego boku, byleby tylko nie zranić mnie swoim odejściem.
Heh, gdzie podział się ten nieodpowiedzialny, szalony mężczyzna, którym byłem do niedawna? Miałem wrażenie, że zachowuję się jak żonaty tatusiek, który nagle poczuł ciążące mu na ramionach brzemię odpowiedzialności za swoich bezbronnych bliskich.
Wsunąłem palce w jasne włosy chłopca i bawiłem się nimi uważając, żeby go nie obudzić.
Czy gdybym zastosował się do jego dziwacznych rad, których udzielił mi niedawno, nasz związek miałby realne szanse na przetrwanie?
- A dlaczego miałby ich nie mieć? - wystarczyłem się słysząc ostry ton Andrew.
Chłopak podniósł się i usadowił na moich udach, mierząc mnie twardym, przeszywającym spojrzeniem.
Zawahałem się, ponieważ byłem pewny, że nie wypowiedziałem swoich myśli na głos.
- Słyszę je! - prychnął poirytowany chłopak i po chwili uśmiechnął się szelmowsko. - Nie wiem dlaczego, ale słyszę twoje myśli, ty wielki głupku! No więc? Dlaczego nasz związek miałby nie przetrwać? Bo jestem za młody na „ever after”?
Patrzyłem na niego bez zrozumienia, ponieważ było niemożliwe, żeby Sheva mógł czytać mi w myślach, aby słyszał je w swojej głowie. A przynajmniej jeszcze nigdy o czymś podobnym nie słyszałem.
- Ja również nie, a jednak słyszę cię głośno i wyraźnie.
Jak to możliwe, że Andrew zaakceptował coś tak dziwacznego bez najmniejszego wahania i w jednej chwili?
- To nie jest teraz istotne. - chłopak zaczął wodzić palcem po mojej piersi. - Może to dlatego, że zaczynasz we mnie wątpić i trzeba temu zaradzić skoro mam w sobie twojego Anioła.
- Jesteś moim Aniołem. - poprawiłem go kładąc dłonie na jego biodrach.
- Niech będzie, dla mnie nie ma wielkiej różnicy, przynajmniej na razie. A teraz słuchaj i nie przerywaj. Uważam, że moje rady jak najbardziej pomogą w naszym związku i pozwolą ci się trochę rozluźnić, ponieważ od dłuższego czasu jesteś jak chodząca bomba zegarowa. Poza tym, przyda mi się odrobina niewinnego romantyzmu, żebym nie zapomniał jak to jest w zwyczajnych związkach. A teraz najważniejsze! - cudowne, zielone oczy zniewoliły moje spojrzenie.
Zaskoczony stwierdziłem, że w tęczówkach chłopaka widzę nie swoje odbicie, ale całego siebie, takiego jakim widział mnie Andrew.
- Po pierwsze, nikt nie działa na mnie tak jak ty. Uwielbiam twoje duże, silnie ciało, szerokie ramiona, twarde mięśnie, kwadratową szczękę, szorstkie usta. Twoje różnokolorowe oczy nadal sprawiają, że przez moje ciało przechodzą dreszcze podniecenia. Nie chcę więc nikogo młodszego, ponieważ fizycznie jesteś moim ideałem, przystojny idioto. - w jego oczach widziałem potwierdzenie tych słów, co sprawiło, że po moim kręgosłupie przesunęło się podniecenie, niczym wyładowanie elektryczne. - Uwielbiam kiedy jesteś szalonym, nieokiełznanym głupkiem, ale równie mocno lubię, kiedy zamieniasz się w poważnego i odpowiedzialnego lidera. Jesteś czuły i kochający, potrafisz poświęcić się dla swoich bliskich, doskonale gotujesz i dokładnie sprzątasz, dzięki szkoleniu mojej mamy, więc masz zadatki na wzorową gospodynię. W dodatku wystarczy jedno moje słowo, a z partnera dominującego stajesz się uległym, a przecież mógłbyś odmówić z racji naszej różnicy wieku. Kocham cię, Fabienie.
Ująłem w dłonie jego blade policzki i przylgnąłem do jego warg w pocałunku, który miał być odpowiedzią na wszystkie te wyznania.
Jak mogłem wątpić w uczucia tego chłopaka, który wlazł odważnie w bagno związku ze mną bez mrugnięcia okiem? Zrobiłbym dla niego wszystko, dokonałbym nawet niemożliwego.
Oderwałem się od jego ust i sunąłem pocałunkami niżej, przez jego szyję. Podwinąłem koszulkę Andrew i pokryłem muśnięciami jego nakrapianą malinkami pierś oraz płaski, lekko umięśniony brzuch. Blondyn klęczał aby ułatwić mi dostęp do swojego ciała, więc objąłem wargami drobny kolczyk w pęku, niedawną zachciankę mojego kochanka, i possałem wiedząc, że chłopak bardzo to lubi.
- Mmm, jak na takiego tatuśka, za jakiego się pan uważa, panie Trezeguet, wydaje się pan nie do zdarcia. - zamruczał z rozbawieniem, spoglądając na moje pęczniejące powoli krocze.
- Codziennie ćwiczę, aby później w łóżku dotrzymywać ci kroku, dzieciaku. - odpowiedziałem skubiąc jego pępek zębami.
- Doskonale. Teraz tylko czytaj książki, które ci poleciłem i wszystko wróci na właściwe tory. Nasz związek będzie jak nowy!
Uśmiechnąłem się i przesunąłem nosem przez całą długość jego piersi. Zaciągnąłem się przy tym słodkim zapachem jego spoconej i nagrzanej słońcem skóry.
- Niech będzie. Dam szansę twojej metodzie. Skoro słyszysz moje myśli to i tak nie mógłbym cię okłamać.
Andrew uśmiechnął się szeroko. Ja wcale nie musiałem słyszeć jego myśli, aby je w tej chwili znać. Miał zamiar wykorzystywać tę niespotykaną umiejętność tak długo, jak długo będzie ją posiadał. Inaczej mówiąc, miałem przesrane. Gdybym, broń mnie przed tym Merlinie, zwrócił uwagę na kogoś innego, mój zazdrosny chłopiec od razu by o tym wiedział i dałby mi popalić.
- I to jeszcze jak. - zauważył zadowolony. - Nikt poza mną nie ma prawa ci się podobać, nawet w najmniejszym stopniu! A teraz otwórz usta i powiedz grzecznie „aaaa”, ponieważ mam zamiar sprawdzić, co myślisz, kiedy mnie smakujesz.
Mały diabeł! A jednak zrobiłem to czego chciał. Pomogłem mu wstać na nogi, rozchyliłem wargi i wysunąłem język, na którym po chwili wylądował jego nabrzmiały, gorący członek. Smakował słonawo potem i spermą, ale nie był to nieprzyjemny smak, wręcz przeciwnie. Sprawiał, że z każdą chwilą pragnąłem chłopaka coraz bardziej.

niedziela, 22 kwietnia 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXI - Andrew Sheva

Cholera! Byłem przecież jeszcze taki młody, więc dlaczego moje życie zaczęło stawać się coraz nudniejsze?! Miałem wrażenie, że jeszcze wczoraj moje serce biło szybciej i co krok odczuwałem dreszczyk emocji, zaś dzisiaj czułem się niczym stary dziad, którego nic nie jest w stanie poruszyć. Nie podniecali mnie ładni chłopcy, o których lubiłem przecież fantazjować, nie lizałem wzrokiem całkiem kuszącego ciała Aarona, kiedy przebierał się rano zupełnie nieskrępowany swoją nagością, nawet czytane przeze mnie książki nie pobudzały mojej wyobraźni tak, jak powinny. Starość była okropna! Nawet jeśli przedwczesna.
Nie mogłem tego tak zostawić!
Rozpaliłem w kominku, który mieliśmy w pokoju i wrzuciłem do ognia odpowiedni proszek. Głośno i wyraźnie powiedziałem z kim i gdzie będącym chcę się połączyć, a następnie czekałem oglądając puste wnętrze mieszkania, które doskonale znałem w najmniejszym nawet calu.
- Gdzieś jest? - powiedziałem sam do siebie. - Jeśli zobaczę jak z sypialni wychodzi jakaś rozebrana laska lub jakiś facet w twojej koszuli… - ledwie to wywarczałem, uświadomiłem sobie, że to niemożliwe. A może nie tyle niemożliwe, co nic by nie znaczyło, ponieważ Fabien i tak nie mógł mnie zdradzić.
Trochę mu chyba współczułem, ponieważ on nie miał żadnej pewności, że będę mu wierny. Byłem młody, niedopieszczony i całkowicie wolny w swoich wyborach. Dla Fabiena byłem jego Aniołem, jego drugą połówką, jedynym kochankiem jakiego znał i kiedykolwiek poznać. Tymczasem dla mnie Trezeguet był po prostu miłością życia, którą mogłem w każdej chwili odrzucić na rzecz innych wartości i doznań.
Jak on wytrzymywał tę niepewność? Przecież byłem od niego dużo młodszy, a więc mogłem ulegać łatwo pokusom świata, mogłem dać się ponieść tej mojej młodości – a przynajmniej młodej starości  - mogłem się nawet zakochać w kimś innym! Nic dziwnego, że Fab zamienił się w takiego markotnego, nudnego tetryka, kiedy codziennie musiał zmagać się z myślami o tym, co może mi przyjść do głowy i kto mógłby mnie podniecić bardziej niż on.
O wilku mowa, a wilk tuż! Oto boski Fabien Trezeguet wyszedł z sypialni całkowicie nagi, jakby był władcą świata i nie miał się czego wstydzić. Cóż, rzeczywiście nie miał czego. W przeciwieństwie do nastoletniego ciała Aarona, na które uwielbiałem patrzyć, Fab miał mi do zaoferowania w pełni rozwinięte ciało dorosłego mężczyzny. Doskonale znałem każdy z tych idealnie wyrzeźbionych mięśni, wiedziałem jak ciężkie potrafi być to postawne, barczyste ciało, kiedy wgniata mnie w materac, moje skóra pamiętała szorstkość tych dużych, pokrytych odciskami dłoni.
Różnokolorowe oczy mężczyzny nagle zwróciły się w moją stronę. Gdybym nie wiedział, że na jedno z nich Fab zupełnie nie widzi pewnie uznałbym, że po prostu cierpi na tę samą wyjątkową przypadłość co chłopak Aarona.
- Andrew? - Fab był naprawdę zdziwiony.
- Tak, ja. - rzuciłem oczywistością, kiedy mój chłopak zbliżał się do źródła ognia w swoim salonie, gdzie przed chwilą dostrzegł moją twarz. - Od razu odpowiem na twoje niezadane pytanie. Nie, nie tęskniłem. Po prostu muszę ponarzekać, ponieważ zaraziłeś mnie swoją starością i statryczałością! - patrzyłem jak mężczyzna przewraca oczyma. Jak zwykle nie traktował mnie poważnie!
- Kochanie… - westchnął ciężko, jakby miał do czynienia z wyjątkowo uciążliwą kobietą, która zmywa mu głowę o byle gówno. - Niczym cię nie zaraziłem, bo nie jestem jeszcze tak stary i nie jestem stetryczały… - tym razem to ja pozwoliłem sobie na spojrzenie, które nie pozostawiało żadnych wątpliwości. - Tłumaczyłem ci to tysiące razy. - nie wiem skąd Fab czerpał cierpliwość. - Mam na głowie cały Ród, a więc cholernie dużo. Co za tym idzie, jestem przemęczony i zanim nadamy naszemu pożyciu pikanterii tymi twoimi zabawami, będę już dawno spał, a jeśli wyjdziemy na randkę, prawdopodobnie wezmą nas za ojca i syna.
Miał rację, ale nie chciałem tego przyznać. Przynajmniej nie otwarcie.
- Dobry przywódca to wyspany przywódca. Dobry przywódca to dopieszczony przywódca. Temu nie możesz zaprzeczyć! - wytknąłem mu. - Jesteś głową, ale masz też szyję, więc powiedz tej szyi, że głowa potrzebuje trochę czasu dla siebie przynajmniej dwa dni w tygodniu! Gdybym był kobietą, nie miałbyś nawet czasu na spłodzenie sobie dziedzica! - prychnąłem i spojrzałem na drzwi do pokoju w obawie, czy przyjaciele nie wracają przypadkiem do sypialni. Nie wiem gdzie wyszli, ale miałem nadzieję, że zajmie im to jeszcze kilka długich chwil. - Zresztą wiesz co? Nieważne! Skontaktujesz się z tym, z kim musisz i powiesz, że bierzesz sobie te cholerne dwa dni wolnego już, teraz, zaraz! A później zabierasz to twarde, seksowne dupsko i sprowadzasz je tutaj! Urwę się jakoś z lekcji i udowodnisz mi, że nie jesteś jeszcze za stary na to żeby go podnieść. Nie jesteśmy starym małżeństwem żebyśmy nasz związek miał być tak nudny! A zresztą stare małżeństwa także nie są skazane na taką beznadzieję. Popatrz od ilu lat Marcel i Fillip są razem, a jednak od razu widać, że mogliby wcale nie opuszczać sypialni, ponieważ wiecznie pożerają się wzrokiem! A przecież mają nawet dzieci! - zacząłem się złościć, ale było w tym coś dobrego, ponieważ przynajmniej ciśnienie mi skoczyło, a już się obawiałem, że nie jestem do tego zdolny. - Jeśli nie zrobisz tego, co mówię to z nami koniec. - postawiłem sprawę jasno.
Z twarzy Fabiena nie dało się nic wyczytać.
- Będę tam. - powiedział hardo i pewnie, patrząc mi w oczy. - Będę u ciebie za godzinę. Nie oddam cię nikomu, nawet jeśli miałbym pozabijać wszystkich mężczyzn w całej Francji lub na świecie. - w jego oczach płonął ogień i bynajmniej nie był to ten, dzięki któremu mogliśmy teraz rozmawiać na odległość. Miałem wrażenie, że mój chłopak naprawdę byłby zdolny do wybicia wszystkich facetów do nogi byleby mieć pewność, że nie zostawię go dla innego.
Może naprawdę uznał, że byłbym zdolny zerwać z nim i znaleźć sobie kogoś innego? Prawdę mówiąc już kiedyś to analizowałem i uznałem, że rzeczywiście potrafiłbym rozstać się z Fabienem i zacząć od nowa z kimś innym, chociaż na początek spędziłbym długie lata na opłakiwaniu tego, co odrzuciłem. Chciałem więc ratować swój związek i na nowo tchnąć w niego życie, które w pewnym momencie zaczęły wysysać obowiązki Fabiena raz moja nauka.
- Czekaj na mnie w ogrodzie. - rzucił i z cichym „puff” jego twarz znikła, a ogień był zwykłym ogniem.

*

Powiedziałem przyjaciołom prawdę. Wyznałem im, że mój chłopak wpadnie do mnie na krótkie odwiedziny, więc obiecali zapewnić mi u nauczycieli alibi na ten czas. Nie pytałem nawet jakie, ponieważ wiedziałem, że spiszą się na medal.
O wyznaczonej godzinie wymknąłem się z budynku szkoły do rozległych ogrodów i zagłębiłem w labirynt otoczonych kwiatami ścieżek. Szkołę otaczał wprawdzie magiczny żywopłot, ale w jednym miejscu bariera była tak cienka, że ktoś kto wiedział jak ją pokonać, mógł przedostać się przez nią bez problemu.
Fabien już tam na mnie czekał. Ubrany w obcisłe, czarne jeansy uwydatniające kształt umięśnionych, silnych nóg oraz w ciemną koszulkę bez ramion, która czyniła cuda z jego klatką piersiową oraz ramionami, w trampkach nadających mu zadziornego i niemal młodzieńczego wyglądu.
Stwardniałem rozpalony tym, jak dobrze się prezentował. Gładko ogolony, modnie uczesany. Postarał się dla mnie, wiedziałem to.
- Fabianie…
Zbliżyłem się, a on porwał mnie w ramiona niemal miażdżąc moje mniejsze ciało i wycisnął na moich ustach mocny, niemal brutalny pocałunek.
- Nigdy więcej nie wzbudzaj we mnie zazdrości, Andrew, ponieważ nawet gdybyś mnie o to błagał to nie oddam cię nikomu. - wyrzucił z siebie odsuwając się zaledwie na milimetry i już na nowo całował mnie pełną desperacji siłą. Jego język wdarł się między moje wargi i rozpoczął namiętną, będącą dowodem pragnienia penetrację.
Nie miałem nic przeciwko temu. Fab smakował jak zawsze, lekko korzenie, ale słodko. Jego dłonie spoczęły na moich pośladkach, obejmując je niemal całkowicie. Jeśli ja byłem podniecony, to on cały był podnieceniem. Jego twardy członek wbijał się w mięśnie mojego brzucha niczym nóż. Cieszyło mnie to, ponieważ oznaczało, że mimo moich wcześniejszych obaw, nasz związek nie popadł jeszcze całkowicie w nudną rutynę, ale mógł znowu zapłonąć jasno płomieniem namiętności i szaleństwa.
- Będę cię kochał, póki cię nie zapłodnię żebyś już nigdy nie wspominał o rozstaniu. - wyszeptał, kiedy odsunął się na tyle, aby przenieść usta z moich warg na szyję.
Mojemu ciału spodobały się te słowa, ponieważ w mój penis zapulsował bardzo wymownie w spodniach. 

środa, 18 kwietnia 2018

Kiedy coś jest z nami nie tak, jak być powinno

19 kwietnia
To zdecydowanie był jeden z tych dni, kiedy czułem się jak przeżuty, przełknięty, zwrócony i wypluty. I pomyśleć, że to właśnie na dziś James zaplanował „wielkie węszenie”, jak poprzedniego dnia wieczorem zaczął nazywać szukanie ojca dziecka, w które był wrabiany. Zupełnie nie czułem się na siłach żeby kręcić się przy Skrzydle Szpitalnym i wypatrywać potencjalnych „dawców nasienie”. Zamiast tego z rozkoszą zostałbym w pokoju i nie robił zupełnie nic, poza leżeniem, siedzeniem i zwyczajnym byciem.
Co tu dużo mówić, w życiu każdego człowieka zdarzały się dni takie jak ten, kiedy to coś było z nim nie tak, ale nie potrafił ocenić co. Tym razem padło na mnie, ale równie dobrze popołudniu lub jutro ten stan mógł dopaść któregoś z moich przyjaciół. Nie było w tym zasady, nie było reguł. Ot, wstajesz i jesteś do kitu, coś się wydarzy i nagle zaczynasz się sypać.
Niewątpliwie miałem jednak trochę szczęścia, ponieważ było jeszcze wcześnie i nikt nie oczekiwał, że o tej porze zwlekę się z łóżka. Mogłem więc leżeć na plecach patrząc w sufit i nie myśląc o niczym. W innych okolicznościach nazwałbym to marnowaniem czasu, ale w tych po prostu tego potrzebowałem. Nie żeby sprawiało mi to jakąkolwiek przyjemność, jednak na pewno większą, niż miało mi sprawić kręcenie się przy SS i czekanie na gwiazdkę z nieba w postaci podejrzanie zachowującego się chłopaka.
Doskonale wiedziałem czego mi trzeba na poprawę humoru i dla nabrania sił do życia – książek! Problem polegał jednak na tym, że nie tylko wydałem już wszystkie przeznaczone na ten miesiąc pieniądze, ale zaciągnąłem już u siebie dług na poczet przyszłego miesiąca. Inaczej mówiąc, byłem bez grosza przy tyłku, a moje czytelnicze potrzeby rosły z każdą chwilą. Nic dziwnego, że byłem taki zmarnowany, kiedy musiałem sobie odmawiać tego, czego potrzebowałem równie mocno, co powietrza by oddychać.
- Nie  spisz już? - usłyszałem cichy szept Syriusza i jego stęknięcie, kiedy przewracał się z boku na bok. Podejrzewałem, że układał się tak aby leżeć przodem do mnie. Nie mogłem być tego jednak pewny, ponieważ przez zasłonięte kotary nie widziałem niczego.
- Nie, już nie. - odpowiedziałem równie cicho. - Obudziłem się i nie mogę już zasnąć.
- Po wczorajszych rewelacjach wcale się nie dziwię. I tak mieliśmy szczęście, że udało nam się bez problemu zasnąć w nocy. Z początku sam uwierzyłem, że James wdepnął w tak wielkie hipogryfowe kupsko.
- Tak, chyba wszystkich nam to przyszło do głowy. W końcu James jest nieprzewidywalny. - zgodziłem się z chłopakiem.
- W końcu to głupek, narwaniec, pechowiec. Po prostu Potter.
Skinąłem, ale przypominając sobie, że Syriusz mnie nie widzi, potwierdziłem jego słowa głośno.
- A co powiesz o nas, skoro się z nim przyjaźnimy? - zapytałem po chwili dla żartu.
- Jesteśmy masochistami, Remi. - Black zachichotał. - Zdecydowanie i każdy z nas na inny sposób.
- Nie, to nie moje! - usłyszeliśmy zdenerwowany, podniesiony głos Jamesa, który mnie osobiście przestraszył, więc podejrzewałem, że Syriusz zareagował podobnie.
Wysunąłem głowę zza kotary w nogach łóżka, wychylając się na tyle aby móc zobaczyć Jamesa. Ponieważ on swojej wczoraj nie zaciągnął, było widać, jak rzuca się po materacu. A więc spał i mówił do siebie.
- Wiem, że jest podobny, ale nie mój! - upierał się we śnie James. - Nie, nie! Tylko nie James Junior!
Niemal parsknąłem śmiechem. A więc chłopak nawet śnił o tym, że chcą go wrobić w ojcostwo? No pięknie. We śnie i na jawie. Bycie Jamesem Potterem potrafiło być przerażające.
- Myślisz, że powinniśmy go obudzić żeby się tak nie męczył? - Syriusz rozsunął kotary swojego łóżka i posłał mi jeden ze swoich popisowych, czarujących uśmiechów.
- Nie mam pojęcia, czy powinno budzić się ludzi z koszmarów, czy to będzie dla nich jakiś szok. To chyba dotyczy tylko lunatyków, więc może spróbujmy?
Wygramoliłem się z łóżka, a Syriusz dołączył do mnie. Powoli zaczęliśmy wspólnymi siłami potrząsać Jamesem, który nadal mamrotał coś pod nosem i wił się w pościeli. Kiedy udało nam się doprzeć do jego uśpionej świadomości, zerwał się gwałtownie z łóżka i błędnym, szalonym wzrokiem zaczął rozglądać na boki, jakby czegoś szukał. Miałem ochotę roześmiać się, ale jednocześnie byłem trochę przestraszony tym czy aby na pewno nie zrobiliśmy mu jakiejś krzywdy. W końcu wyglądał jak rasowy wariat!
Dopiero po chwili spojrzał na nas i zdołał skupić wzrok na tyle, żeby wyglądać normalniej i przytomniej. Nie żeby miało to jakieś szczególne znaczenie w przypadku Pottera, ale jednak woleliśmy go w formie szalonego, ale zdrowego na psychice.
- Co? - nie wiedział, co się dzieje.
- Miałeś koszmary o tym całym bachorze. - rzucił prosto z mostu Syriusz. - Było cię pełno na całym łóżku i zacząłeś przez sen podnosić głos, więc cię obudziliśmy dla świętego spokoju. Dodam, że bardziej twojego niż naszego.
J. wodził spojrzeniem ode mnie do Syriusza i z powrotem. Po chwili skinął głową, ale milczał jakby chciał przeanalizować to, co usłyszał. Nie wiem ile pamiętał, że swoich koszmarów, ale miałem szczerą nadzieję, że wystarczająco aby zmienić zdanie i dać sobie spokój z pomocą Lani Caine przy dorwaniu chłopaka jej siostry.
- Tak, przyznaję, to nie było miłe. - okularnik odetchnął głęboko i unosząc twarz do góry, spojrzał na sufit.
Sam nie wiem dlaczego już jakiś czas temu zrezygnowaliśmy z baldachimów, które rozciągały się nad nami, a zostawiliśmy tylko zasłony, które dawały nam niezbędne minimum prywatności. Czasami miałem wrażenie, że ktoś może nas przez to od góry podglądać kiedy śpimy, ale idąc w zaparte, woleliśmy jednak móc patrzeć na biały sufit, niż kolorowy materiał.
- Kiedy cała ta sprawa dobiegnie końca, będę mógł zapomnieć o problemach i spać spokojnie.
- A więc nie ma szans, że odpuścisz? - zapytałem nie bez nadziei w głosie.
- Nie, Remi. Muszę to zrobić.
Westchnąłem ciężko przyjmując to do wiadomości. A więc nie było szans na święty spokój i robienie słodkiego niczego. Trzeba było węszyć, nawet jeśli nie miało się na to ochoty.
- Byle jeszcze nie teraz. - wróciłem zmarnowany do swojego łóżka i położyłem się dokładnie tak jak wcześniej. Jedyny wyjątek stanowiły kotary, które odsłoniłem, aby móc widzieć przyjaciół.
Wystarczyło mi jedno spojrzenie na nich, abym wiedział, że doskonale wiedzą, co mi dolega. A przynajmniej rozumieją objawy, ponieważ nie było szans aby odgadli przyczynę takiego stanu rzeczy. W końcu ja sam jej nie znałem.
- James, rozumiem twój plan i wszystko, nawet uważam, że ma on sens, ale co zrobimy jeśli chłopak nie wie o dziecku lub dla niego ta cała Kimbelry była tylko przejściową miłostką? Wtedy nie ma szans żeby się kręcił przy SS, więc możemy szukać go do woli. Nawet jeśli dziewczyna powie nam, kto jest ojcem, znowu może skłamać i próbować wrobić kogoś innego. Tak w ogóle to pytałem o to wczoraj, ale zasnąłeś. - niedługo posiedzieliśmy w ciszy, ponieważ Syri wykorzystując to, że James obudził się i nie wyglądał na kogoś, kto planuje znowu położyć się spać, przeszedł do swoich pytań.
Chyba nikt nie mógł zaprzeczyć, że były to celne uwagi, ponieważ nie mieliśmy pewności, na ile Kimberly Caine będzie chciała z nami współpracować. Wąchanie dziewczyny lub jej ubrań, które mogły mieć kontakt z „dawcą nasienia”, aby później obwąchiwać wszystkich chłopaków w szkole nie wchodziło w grę.
- Nie martwcie się szczegółami. - głos okularnika o dziwo brzmiał bardzo pewnie. - Jeśli będzie trzeba, wymyślimy coś nowego. Na razie cieszmy się chwilą bez problemów, bo kiedy Lani zacznie się do nas dobijać, będzie już za późno.
Nawet tego nie skomentowałem. Dlaczego miałaby się dobijać do nas? Zardi była jedyną dziewczyną, która wiedziała jak ominąć zabezpieczenia i zakraść się do naszego dormitorium i miałem nadzieję, że tak pozostanie. Ostatnim czego chciałem były masowe „najazdy” dziewczyn na nasze małe królestwo. Zresztą chyba każdy chłopak wolał mieć swój własny kącik, gdzie mógłby się zaszyć i nie myśleć o płci przeciwnej.
Nawet nie planowałem zastanawiać się nad tym, jak to wyglądało w przypadku moim i Syriusza, jako że my musielibyśmy szukać schronienia przed tą samą płcią, a to na pewno byłoby niesamowicie trudne.
Marzyłem aby cofnąć czas i znowu móc przesypiać noc nie musząc myśleć o tym, że przyjdzie mi się niedługo podnieść i podążyć za Jamesem na spotkanie kłopotów.

niedziela, 15 kwietnia 2018

Dupiaty plan, ale plan

Kiedy James przedstawił naszą paczkę oficjalnie Lani, streścił swoją rozmowę z dziewczyną oraz wyraził życzenie uzyskania od nas pomocy, – Lani nie wiedziała, że wszystko słyszałem i przekazałem reszcie gangu i tak miało pozostać – poprosiliśmy o kilka chwil na osobności.
- Człowieku, wiesz, co o tym myślę. - rzucił od razu Syriusz, kiedy tylko dziewczyna oddaliła się wystarczająco daleko, aby nie słyszeć naszej wymiany zdań. - Bachor jej siostry to nie twój zakichany interes, więc po co się w to pakujesz?
- Ktoś chce mnie w to dziecko wrobić, więc to poniekąd mój interes.
- Wiesz, że może wcale nie chodzić o ciebie? Mogła przypadkowo usłyszeć twoje imię i wykorzystać je, kiedy nie wiedziała, co ma powiedzieć siostrze. - pozwoliłem sobie zauważyć.
- I ty, Remusie, przeciwko mnie?!
Przewróciłem oczyma ignorując przyjaciela.
- Zastanów się, czy naprawdę dobrze na tym wyjdziesz, stary. Teraz możesz po prostu rozwiązać sprawę i mieć to wszystko z głowy, ale jeśli wdepniesz w to bagno, może cię wciągnąć.
- Muszę wiedzieć dlaczego uczepiła się akurat mnie. - postawił na swoim okularnik. - Pójdę z Lani do Skrzydła Szpitalnego, a wy zaczaicie się na korytarzu i będziecie obserwować, czy ktoś się tam nie kręci. Może prawdziwy ojciec dziecka będzie gdzieś w pobliżu. Hej, Lani! - zawołał nagle do dziewczyny, która posłusznie czekała, aż skończymy się naradzać. - Myślisz, że wpuszczą mnie dzisiaj do twojej siostry?
Ciemnowłosa zastanowiła się chwilę, po czym pokręciła przecząco głową.
- Dzisiaj nie ma na to szans. Nawet mnie wyprosili w pewnym momencie, więc obawiam się, że dopiero jutro będzie szansa żeby sprawdzić prawdziwość twoich zapewnień. - rzuciła takim tonem, że nie było wątpliwości, co do jej braku zaufania względem Jamesa. Nie była pewna czy my wierzyć, więc wolała nadal trzymać się słów siostry. Nawet jeśli została okłamana, nie chciała tracić zaufania względem swojej najbliższej rodziny.
- Dobra, w takim razie pójdziemy do niej wspólnie jutro. Zapytasz jej czy jest pewna, że to ja jestem ojcem jej dziecka, a jeśli to potwierdzi, wprosisz mnie do środka żebym mógł z nią porozmawiać. - kiedy to mówił, na twarzy dziewczyny odbiła się niepewność. - Skoro to moje dziecko, mam prawo się z nią zobaczyć i dowiedzieć, co będzie dalej, prawda?
Lani była w kropce i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. James miał rację. Jeśli jej siostra utrzymywała, że to właśnie on spłodził rosnącego w niej bachorka to miał pełne prawo przynajmniej spróbować z nią porozmawiać. Jeśli dziewczyna kłamała, o czym przekonana była tylko nasza czwórka, to sama sobie zgotowała ten los, że będzie musiała spojrzeć w oczy temu, którego w dziecko wrabiała.
- I to jest cały twój plan? - Gryfonka postanowiła najwyraźniej zmienić temat na mniej dotycząc jej własnych uczuć, a bardziej skupiający się na Potterze.
- Prawdę mówiąc to tak. Przynajmniej na razie, bo nie wiem, jak twoja siostra zareaguje na mój widok. Może się okazać, że nie wytrzyma i sama powie prawdę lub, co bardziej możliwe, będzie mnie błagała żebym przyznał się do tego dzieciaka.
- A to niby dlaczego? - dziewczyna prychnęła przez nos, niczym smoczyca.
- Błagam cię, pomóż mi! - zaczął piskliwym, stylizowanym na kobiecy głosem James. - Ona nie może się dowiedzieć, kto jest ojcem. Zabije go! Ja go kocham i on kocha mnie, ale ona i tak go zabije! Chlip, chlip, proszę! - zakończył swoje przedstawienie pociągając nosem. - Nawet nie możesz zaprzeczyć, że to możliwe, biorąc pod uwagę, jak miałaś zamiar się za mnie zabrać sądząc, że to ja ją zapłodniłem.
- Ona nie jest kobyłą, żebyś tak to określał! - syknęła gniewnie czarnowłosa i dźgnęła Jamesa palcem w pierś.
- Jesteś przewrażliwiona, ponieważ chodzi o twoją siostrzyczkę. - Syriusz złapał ją za nadgarstek i opuścił dłoń dziewczyny używając do tego siły potrzebnej na przeciwstawienie się jej oporowi. - To nie nasza wina, że wpakowała się w to wszystko i wmieszała w to jednego z nas, więc nie rób z siebie ofiary, a z Jamesa oprawcy. To, że chce ci pomóc dowiedzieć się czegokolwiek o prawdziwym ojcu dziecka to przejaw jego dobrej woli. Ja uważam, że powinien to olać i wcale się w to nie mieszać, ale on woli jednak bawić się w dzielnego żołnierzyka, który pomaga w potrzebie słabszym. Doceń to i przestań być tak niewdzięczną.
Lani prychnęła i zamachnęła się celując w twarz Syriusza. Tym razem to ja wmieszałem się w to wszystko korzystając ze swojej wilkołaczej szybkości. W mgnieniu oka znalazłem się obok mojego chłopaka i ręką zablokowałem cios dziewczyny. Jeśli ktoś ma policzkować mojego faceta to tylko i wyłącznie ja. Reszta niech trzyma się z daleka od jego przystojnej buźki.
- Proszę, bez rękoczynów. - powiedziałem łagodnie i wymusiłem niewinny uśmiech. Prawdopodobnie tylko bardziej przestraszyłem tym Gryfonkę, ale co innego miałbym zrobić?\
- Szpaner. - usłyszałem rozbawiony szept Blacka przy swoim uchu.
- Pomożemy na tyle, na ile możemy, ale nie będziemy akceptować jakichkolwiek przejawów przemocy fizycznej.
- J., Lily. - Peter szturchnął okularnika w bok i wskazał stojącą na schodach dormitorium dziewcząt Lisicę. - Chyba planuje z tobą poważnie porozmawiać, sądząc po postawie.
Ruda spoglądała chłodno i wyczekująco na Jamesa, tupała nogą, a ramiona miała skrzyżowane na piersi.
- Przepraszam was na chwilę. - w głosie chłopaka można było wyczuć napięcie. Tak, Evans potrafiła przerazić nawet najdzielniejszych. Oddalił się od nas z miną skarconego psa.
- To jego była i przyszła dziewczyna, jako że planuje do niej wrócić. - zwrócił się do Lani kruczowłosy. - Przez ciebie będzie mu trudno udowodnić, że poza nią nie spał z żadną inną kobietą. Jeśli ktoś w całej tej historii zasługuje na współczucie to właśnie on. Evans jest potworem, ale on ją kocha i pla, pla, pla.
- Nie lubicie jej. - zauważyła „odkrywczo” dziewczyna.
- Aż tak to widać? - Syri pozwolił sobie na ironiczny komentarz. - Masz rację, nie lubimy jej. Ale my z Jamesem sypiać nie będziemy, więc niech sobie ją ma, nawet jeśli jest wredną jędzą. Nie musimy się do niej zbliżać, co cieszy obie strony.
- Wyjątkiem jest tylko Peter, bo jakimś sposobem musi go lubić, skoro udziela mu korepetycji. - dodałem.
Lani skinęła głową dając nam do zrozumienia, że rozumie, co chcemy jej przekazać. Rzuciła szybkie spojrzenie, na stojących w ciszy naprzeciwko siebie Jamesa i Evans.
- Pójdę porozmawiać z dyrektorem o przyszłości mojej siostry. - zadecydowała. - Kiedy James skończy, dajcie mu znać, że wprawdzie mu nie wierzę, ale jest mi przykro, że narobiłam mu kłopotów.
- Kłopoty to jego drugie imię. - Peter wyszczerzył się w uśmiechu dumny ze swojego komentarza. Cóż, miał świętą rację.
Ciemnowłosa w końcu uśmiechnęła się do nas i nie wypowiadając więcej ani jednego słowa, wyszła przez dziurę za portretem.
Nie chcąc wysłuchiwać żałosnego jęczenia Jamesa, który na pewno niedługo miał zacząć tłumaczyć się przed Evans, postanowiłem wrócić do naszego pokoju i zatonąć w historii, którą niedawno zacząłem czytać, a która była wręcz niepokojąco dobra.
Syri i Pet poszli w moje ślady, zostawiając Jamesa i Lisicę samych. Miałem tylko nadzieję, że go nie zagryzie, bo jednak lubiłem swojego przyjaciela i wolałem żeby wrócił do nas w jednym nienaruszonym kawałku.
Nie rozmawialiśmy, ponieważ nie było już więcej nic do powiedzenia. Wiedzieliśmy na czym stoimy i na czym stoi James. Musieliśmy to zaakceptować i po prostu działać w odpowiedniej chwili. Planowanie na zasadzie „a co jeśli...” nie miało sensu.
Rozsiadłem się na swoim łóżku i otworzyłem książkę na zaznaczonej zakładką stronie. Syriusz położył się obok mnie, obejmując mnie ramionami w pasie i wtulając twarz w mój bok. Był jak piesek pokojowy, który łasi się licząc na głaskanie. Uśmiechnąłem się do siebie i jedną ręką trzymając wolumin, drugą wsunąłem w jego ciemne, gęste włosy. Bawiłem się nimi, sunąłem palcami po skórze głowy chłopaka i rozkoszowałem się chwilą.
Może i byłem wilkołakiem, ale w tej chwili byłem najszczęśliwszym wilkołakiem na świecie, więc mogłem z tym żyć.

środa, 11 kwietnia 2018

Czyj - jest - bobas?

Okularnik patrzył na dziewczynę wytrzeszczając oczy, a jego usta pozostały uchylone po krzyku, jakby zapomniał je zamknąć. Powiedzieć, że był zdziwiony to za mało. Ona tymczasem posyłała w jego stronę mordercze spojrzenia.
- Zabiję cię! - syknęła i nie wątpiłem, że mogłaby to zrobić.
- Chwila! - James w końcu otrząsnął się z szoku. Najwyższy czas, ponieważ podejrzewałem, że w przeciągu kolejnych kilku minut chłopak miałby na karku także dwie zazdrośnice – Evans i Agnes. - Ciebie ledwie kojarzę, więc jak miałbym zrobić dziecko twojej siostrze?! Nawet nie wiedziałem, że jakąś masz!
Spojrzałem na przyjaciela i przewróciłem oczyma. Taka argumentacja na pewno daleko go nie zaprowadzi. Zadrżał, a na jego czole zaczął perlić się pot, więc najwyraźniej sam zdał sobie z tego sprawę. Dla innych zapewne wyglądał, jak świetny przykład winnego, ale ja wiedziałem, że to musiały być bzdury. Znałem Jamesa na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy jest winny, a kiedy nie.
- Powiedz jej, że nie zamoczyłeś od miesięcy – szepnął nagle Syriusz. On również zdawał sobie sprawę z niewinności Pottera.
- Od miesięcy nie zamoczyłem! - powtórzył głośno J. i dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co właściwie powiedział.
Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło w synchronizacji z Syriuszem, który uczynił dokładnie ten sam gest. Nasz przyjaciel był debilem.
- Powiedz, że z nikim nie spałeś od miesięcy. - podpowiedział politycznie poprawnie Black.
- To kłamstwo. - syknął mu w odpowiedzi James.
- Więc powiedz, że nie spałeś z żadną kobietą. - Syri przewrócił oczyma.
A więc James nie do końca żył w celibacie od kiedy rozstał się z Evans. Nie dziwiłem się temu, ale też nagle zacząłem się zastanawiać, jak to możliwe, że nie wiedziałem zupełnie nic o jego życiu seksualnym, podczas gdy on mógł sobie z łatwością wyobrazić moje. To niesprawiedliwe i nagle nabrałem ochoty aby to zmienić.
- Od miesięcy nie spałem z żadną dziewczyną! - poprawił się tymczasem okularnik. - Nie mogłem żadnej zrobić dziecka, więc ktoś najwyraźniej kłamie i to nie jestem ja! - chłopak w końcu nabrał rozbiegu i zaczął samodzielnie myśleć. - Nie jestem też pewien, czy rozwiązłość twojej siostry jest dobrym tematem do poruszania go publicznie przy całym naszym Domu. - skinął głową w stronę tłumku zgromadzonego na schodach dormitorium dziewczyn oraz obejrzał się do tyłu na wystawiających głowy zza drzwi chłopaków.
Tym razem trafił perfekcyjnie w samo sedno.
Dziewczyna zarumieniła się nagle zbita z tropu. Chyba uświadomiła sobie, że podczas kiedy próbowała zrobić scenę Jamesowi przy wszystkich Gryfonach, on zdołał zasiać w nich ziarno zwątpienia, które w złym świetle przedstawiało jej siostrę i ją samą.
- Nie wierzę ci, ale zgadzam się na rozmowę w cztery oczy! - głos dziewczyny nadal brzmiał pewnie, chociaż ona nie wyglądała już na tak wojowniczo nastawioną i pewną swoich racji.
James skinął głową i wskazał palcem stolik, przy którym mogli usiąść. Otrzymał potwierdzenie decyzji w postaci skinienia głową i Gryfonka podeszła do stołu.
- Osłaniajcie mnie na ile możecie. - poprosił cicho okularnik i zszedł do Pokoju Wspólnego. Dopiero, kiedy znalazł się naprzeciwko dziewczyny oboje usiedli. Nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych, raczej na skrępowanych tym, że przyszło im toczyć tego rodzaju rozmowę na tak małej przestrzeni i przy tylu świadkach.
Kilkanaście osób znudziło się całą sytuacją, kiedy ciemnowłosa przestała robić scenę i wróciło do siebie, inny zaś zostali i próbowali usłyszeć cokolwiek z rozmowy, jaka miała toczyć się przy stole. Podejrzewałem, że cicho liczyli na jakieś rękoczyny i dlatego z takim zapałem obserwowali całą sytuacji.
- Więc… Kim właściwie jest twoja siostra, jak się nazywa i skąd pomysł, że to ja? - zaczął rozmowę James. Słuchałem uważnie korzystając z moich wilczych zmysłów i szeptem przekazywałem w skrócie wypowiadane w Pokoju Wspólnym słowa dwójce przyjaciół u mojego boku.
- Kimberly jest moją bliźniaczką, ale nie jesteśmy do siebie podobne – dodała pospiesznie zanim jeszcze dobrze zaczęła – Jest w Hufflepuff. To niewinna i słodka dziewczyna, która ma jednak słabość do nieodpowiednich dla niej facetów. - tu posłała Potterowi wymowne, oskarżycielskie spojrzenie. - Ostatnio wylądowała w Skrzydle Szpitalnym z zawrotami głowy, nudnościami i ogólnym osłabieniem. Oszczędzę ci szczegółów. Pani Pomfrey potwierdziła, że Kim jest w ciąży. Kiedy pytałam o ojca dziecka, wskazała ciebie. - Jej wzrok znowu był morderczy i widziałem, jak zaciska pięści aby się opanować i zapewne aby nie przywalić Jamesowi w twarz.
- Rozumiem, że to twoja siostra i jej wierzysz, ale kłamała. - cóż, Potter nie należał do osób, które dobrze owijały w bawełnę. - W życiu spałem tylko z jedną dziewczyną i na pewno nie była nią twoja siostra. Nawet nie znam żadnej Kimberly, a co tu mówić o zmajstrowaniu dzieciaka. Jeśli chcesz, pójdę z tobą do niej. Skonfrontuj nas. Wyjaśnimy wszystko raz a dobrze, zanim nauczyciele zaczną wieszać na mnie psy.
Dziewczyna mierzyła go ostrym, pełnym wątpliwości spojrzeniem, zaś on spoglądał na nią z prostotą i otwartością, chociaż widziałem, jak wyciera co chwilę dłonie o spodnie, co znaczyło, że musiały mu się pocić, ponieważ był zdenerwowany. Nic dziwnego, nie chciał przecież dostać po twarzy za nic, a później jeszcze użerać się z nauczycielami.
Kuzynka Syriusza zaszła w ciążę kończąc szkołę, zaś ta cała Kimberly miała przed sobą jeszcze rok nauki, którą zapewne będzie musiała przerwać, jeśli dyrektor nie wymyśli czegoś, aby jej pomóc w ukończeniu szkoły.
Zapadło chwilowe milczenie, kiedy to dziewczyna najwyraźniej analizowała całą sytuację i próbowała doszukać się sensu w słowach okularnika, które musiała brać za stertę kłamstw.
- Nic nie zyskam ukrywając prawdę. - J. chyba również domyślił się tego, co działo się w głowie Gryfonki. - Wystarczy zrobić badania po przyjściu dziecka na świat, albo zastosować na mnie veritaserum już teraz. - wzruszył ramionami, jakby nie było to nic wielkiego. - To nie moje dziecko, nigdy nie spałem z twoją siostrą, ani nawet o niej nie fantazjowałem. Masz nie tego gościa, co trzeba.
- Nawet jeśli to prawda, mogę wybić ci kilka zębów i złamać nos zanim zyskam stuprocentową pewność. - na twarzy dziewczyny pojawił się drapieżny uśmiech predatora.
Potter przełknął ciężko ślinę i zacisnął dłonie na kolanach.
- Możesz, ale tego nie zrobisz. Tylko narobisz sobie kłopotów, a tego twoja siostra nie potrzebuje, czyż nie?
Oj, to mógł być miecz obosieczny. W niektórych przypadkach za podobny tekst można było dostać w pysk. Może James nie miał nic złego na myśli, ale wyszło przemądrzale i protekcjonalnie.
Nastolatka rozważała jego słowa lub po prostu kalkulowała na ile naprawdę powinna dać mu w twarz. W końcu jednak wypuściła przetrzymywane w płucach powietrze i rzuciła cicho kilka przekleństw. Chyba uznawała argumentację Jamesa, co było zasługą jej rozsądku, nie zaś siły argumentacji chłopaka.
- Dobra, uznajmy, że ci wierzę. Ale nie mówię, że tak jest! Po prostu tak przyjmijmy. Chcę w takim razie żebyś pomógł mi dowiedzieć się kim jest ojciec tego bachora. Jest to nie tylko w moim, ale i w twoim interesie, skoro Kim postanowiła zwalić winę na ciebie. Ze swojej strony postaram się dowiedzieć dlaczego akurat ty. Umowa stoi? - dziewczyna wyciągnęła dłoń do chłopaka i czekała na jego odpowiedź.
James nie zastanawiał się długo. Im szybciej tię sprawę załatwi, tym większe jest prawdopodobieństwo, że nie będzie musiał rozmawiać z nauczycielami o swoim domniemanym ojcostwie. To dopiero byłoby krępujące! Wyznawać McGonagall z kim się sypia, a z kim nie. Koszmar!
Okularnik złapał dziewczynę za rękę i uścisnął ją mocno. Po Pokoju Wspólnym rozniósł się jęk zawodu tych, którzy czekali aż poleje się krew.
- Stoi! - potwierdził. - A tak w ogóle to jak ty masz na imię? Kim jestem ja wiesz już doskonale.
- Lani. - przedstawiła się i zmusiła do uśmiechu, który nie był jednak do końca szczery. - Lani Caine.
- Miło mi cię poznać, a teraz poczekaj chwilę, a przedstawię ci moją ekipę. Razem znajdziemy sposób, jak poznać imię ojca tego dziecka. - zapewnił Gryfonkę i wstał z miejsca machając do nas abyśmy podeszli.
Rozpoczynała się nasza nowa przygoda, w której centrum było nienarodzone dziecko, które nie należało do Jamesa. 

niedziela, 8 kwietnia 2018

Że, kur*a, co?!

18 kwietnia
Przytuliłem się do leżącego obok mnie w łóżku Syriusza i uśmiechnąłem do siebie ocierając się nosem o jego szyję.
- Mój! - zamruczałem gardłowo, jak na wilkołaka przystało i dalej napawałem się zapachem jego skóry. Byłem w końcu zakochanym likantropem, więc moje zachowanie na pewno można było zaliczyć do zupełnie normalnych. Taką przynajmniej miałem nadzieję, jako że jedynym innym wilkołakiem jakiego znałem był Fenrir Greyback, a w jego przypadku nie można było mówić o jakiejkolwiek normalności. Gdyby okazało się, że ten chory popapraniec zachowuje się podobnie, zmusiłbym się do zmiany nawyków, nawet jeśli kosztowałoby mnie to całe lata bólu i męczarni.
Nie chciałem jednak psuć sobie humoru myślami o kimś, kto zamienił moje życie w piekło i przekreślił moje szanse na normalną codzienność, dobrą pracę, a niemal nawet na edukację w Hogwarcie. Gdyby nie Dumbledore, kto wie jak bym skończył. Nie, to zdecydowanie nie były rzeczy, którymi chciałbym zaprzątać sobie głowę leżąc u boku mojego chłopaka.
- Ktoś tu robi się zaborczy… - zauważył z rozbawieniem Black.
- Mmm, może troszkę… - wymruczałem zadowolony.
- Merlinie, litości! - James jęknął ze swojego łóżka, na którym leżał od dłuższego czasu szukając w sobie sił na podniesienie się. - Czy naprawdę musimy to przerabiać przynajmniej raz w tygodniu? Zaczyna mnie mdlić od tej waszej słodyczy! Naprawdę, chłopaki, przystopujcie trochę, bo skończę z cukrzycą!
Syri rzucił chłopakowi ostre, ostrzegawcze spojrzenie, ale okularnik nie szczególnie się tym przejął. Udał, że ma odruch wymiotny i uchylił się przed lecącą w jego stronę poduszką. Wyszczerzył się szeroko, kiedy udało mu się uniknąć ciosu.
Przerabialiśmy to już tyle razy, że równie dobrze mogłem podobne zachowania wpisać na listę mojej codziennej rutyny. Nie żebym z tego powodu jakoś szczególnie narzekał. Podobała mi się swoboda w naszym zachowaniu i rozmowach oraz docinki, których sobie nie szczędziliśmy. Byliśmy jak bracia i to było dla mnie najcenniejsze.
- Wiesz, kochanie… - rzuciłem tym mruczącym tonem, który tak mi dzisiaj przypadł do gustu – Może J. ma jednak rację i trochę przesadzamy. W końcu on nadal walczy ze sobą nie wiedząc, czy powinien już wybaczyć Evans. Nie wypada kopać leżącego.
- Lupin, masz słodką buzię, ale coraz gorszy charakterek! - Potter pogroził mi palcem.
- Prawdę mówiąc to miał taki od początku, tylko nie zawsze była okazja, żeby to z niego wylazło. - wtrącił się nieśmiało Peter.
Specjalnie uśmiechnąłem się dumny z takiego komentarza, aby pokazać okularnikowi, że wcale mnie to nie rusza, a nawet całkiem, całkiem mi się podoba. Prawdę powiedziawszy, przytyki dotyczące typowo mojej osoby nigdy nie sprawiały mi przykrości. Przyjmowałem je do wiadomości i z satysfakcją patrzyłem na reakcje moich rozmówców, kiedy zgadzałem się z nimi w pełni. Nigdy się tego nie spodziewali. Podobną radość sprawiało mi traktowanie dosłownie wszelkich przenośni oraz głupich tekstów, które weszły na stałe do popkultury. Żałowałem tylko, że nie każdy rozumiał wtedy moje poczucie humoru.
- Ta rozmowa zamienia się w coś bardzo dziwnego. - James pokręcił głową z niezadowoleniem. - Porzućmy ją i cały ten lukier, w którym wy dwaj się taplacie – wskazał głową na mnie i Syriusza – i zamiast tego porozmawiajmy o czymś innym. Proponuję porozwodzić się nad tym, że nasłano na mnie pewnego cholernie przystojnego heteroseksualnego Śmierciożercę, z którym mogę flirtować, ale którego nie mogę przelecieć.
Ja, Syri i Peter spojrzeliśmy na przyjaciela robiąc wielkie oczy. Jasne, słyszeliśmy już co nieco o tej sprawie, ale teraz przynajmniej Potter postawił sprawę jasno i było pewne, że chodzi mu tylko o jedno.
- Wiem, co teraz myślicie! - zmarszczył brwi i wypchnął do przodu dolną wargę próbując wyglądać na smutne niewiniątko. - Ale ja również mam swoje potrzeby, dobra? Mam narzeczoną, z którą muszę się ożenić, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jestem jeszcze młody i mógłbym używać życia. Lubię chłopców i dziewczyny, mogę sypiać z jednymi i drugimi. Nie chcę rezygnować tak szybko ze wszystkiego.
Nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć, ani jak wypadałoby skomentować jego wyznanie. Ja miałem Syriusza, Peter wciąż kogoś szukał, zaś James był w sytuacji, kiedy znalezienie drugiej połówki oznaczało porzucenie dalszych poszukiwań, które były dla niego niemal bezcenne. Nic dziwnego, że z takim trudem przychodziło mu obserwować, jak ja i Syriusz oddajemy się swoim czułostkom każdego dnia.
- Gdyby chociaż podesłali mi kogoś, z kim mógłbym się przespać! Ale nie, nie ma tak dobrze. Dali mi takiego, który rozłoży przede mną nogi tylko i wyłącznie jeśli zgodzę się dołączyć do tej wesołej kompanii.
- Czy my naprawdę musimy tego słuchać? - Peter zajęczał, jakby robiono mu krzywdę. - Jeśli kiedyś przypadkiem dowiem się, kto cię nakłania do przyłączenia się do Śmierciożerców, nie będę w stanie patrzyć na ciebie i tę osobę nie myśląc od razu o tym, co tutaj słyszę.
- Och, przesadzasz! - J. machnął obojętnie ręką.
- Nie jestem taki jak wy. - zauważył rozsądnie blondynek. - Wy może o tym zapomnicie, ale mój umysł to zachowa i będzie mi podsuwał w najmniej odpowiednich momentach.
- Gdybyś tak przyswajał wiedzę, jak takie głupoty… - mruknął cicho, ale słyszalnie Syriusz.
Skarciłem go uderzając lekko w ramię. Nie wypadało tak mówić, ponieważ nie każdy musiał być asem, kiedy chodziło o naukę. To, że Black potrafił być świetnym uczniem, kiedy tylko sobie na to pozwalał, nie znaczyło jeszcze, że wszystkim przychodzi to z łatwością.
Peter zarumienił się i opuścił wzrok zawstydzony.
- Gdybym miał wybór, na pewno wolałbym tę opcję, gdzie zapamiętuję materiał z lekcji, a nie erotyczne fantazje Jamesa. - wymamrotał nieśmiało.
- Postaw się na jego miejscu, Syriuszu! - syknąłem na mojego chłopaka, mając mu za złe to, co powiedział Peterowi. - Gdybyś ty musiał słuchać miłosnych wyznań Petera lub Jamesa, które dotyczyłyby sypiania z dziewczynami w ramach zachęty do dołączenia do jakiejś dziwacznej grupy, jak byś się czuł?
Zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, z Pokoju Wspólnego doszło nas głośne, wściekłe wołanie.
- Potter! Potter! - wydzierała się jakaś dziewczyna.
Spojrzeliśmy wszyscy po sobie zdziwieni, a James kręcił głową ilekroć uznawał, że któreś zadaje mu niemo pytanie: „o co chodzi?”.
Po wiązance przekleństw i kolejnych kilku razach, kiedy to nazwisko okularnika zostało wywrzeszczane, postanowiliśmy sprawdzić, co się dzieje. Naturalnie jako pierwszy z pokoju wyszedł główny zainteresowany, a my zaraz za nim. Wrzaski zwabiły do Pokoju Wspólnego niemal wszystkich Gryfonów, więc było pewne, że cokolwiek się wydarzy, będzie to prawdziwą sensacją.
Niedaleko przejścia za portretem Grubej Damy stała uczennica szóstego roku. Kojarzyłem ją, ale nigdy nie wydawała się na tyle interesująca abym miał zwracać na nią szczególną uwagę. Była wysoka i szczupła, miała ciemne, falowane włosy, jasną skórę i ładne, niebieskie oczy. Nic więcej nie mogłem o niej powiedzieć. No, może tylko to, że wydawała się naprawdę wściekła i stawiałem, że jej prawy sierpowy mógłby z łatwością złamać komuś nos.
- Wiesz o co jej chodzi? - zapytał szeptem Peter, który taksował dziewczynę spojrzeniem znawcy kobiecego piękna i wyraźnie był zadowolony z tego, co widzi.
- Nie mam zielonego pojęcia. - okularnik wziął głęboki oddech i stanął odważnie na schodach, które na szczęście były puste, podczas gdy ze wszystkich pokoi wyglądały głowy ciekawskich uczniów. - Co się dzieje? - jego głos brzmiał pewnie, chociaż on sam nie wydawał się z bliska taki odważny. Dłonie lekko mu drżały, a serce buło szybciej, niż zazwyczaj. Wydawało mi się, że je słyszę.
Dobrze, że spojrzeniem nie można było nikogo zabić, ponieważ przyjaciel padłby właśnie trupem, kiedy nastolatka warknęła wojowniczo:
- Zrobiłeś mojej siostrze dziecko!
Kiedy jej słowa rozbrzmiały, zapadła gęsta, głęboka cisza, która wydawała się dusić nas wszystkich. Patrzyłem zaskoczony to na dziewczynę, to na stojącego w bezruchu Jamesa.
Ktoś za nami gwizdnął, ktoś inny zachichotał nerwowo. Im dłużej trwała to nienaturalna cisza, tym bardziej czułem się zdenerwowany. Przecież to chyba niemożliwe, prawda? Wiedziałbym, gdyby J. zmajstrował dzieciaka komukolwiek.
- James… - rzucił Syriusz, ale nie miał okazji dodać nic więcej.
- Że, kurwa, co?! - teraz to James darł się na całe gardło.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Kartka z pamiętnika CCCXX - Niholas Kinn

KOCHANI, ŻYCZĘ WAM RADOSNYCH, SPOKOJNYCH I RODZINNYCH ŚWIĄT WIELKIEJ NOCY, SAMYCH SMAKOŁYKÓW NA STOŁACH ORAZ CAŁEJ MASY NIEZAPOMNIANYCH WRAŻEŃ!

P.S. Ja swoje już miałam, ponieważ najwyraźniej zapoczątkowałam nową tradycję =3= W Wigilię Bożego Narodzenia wymiotowałam jak kot i wczoraj w wigilię Wielkanocną również "smakowałam" tego samego żurku dwa razy XD Nie polecam! ;)



Jeszcze chyba nigdy w swoim krótkim życiu nie cieszyłem się tak bardzo jak teraz z powrotu do domu na Wielkanoc. Od tak dawna nie widziałem się z moim chłopakiem, że naprawdę czułem się z tego powodu nieswojo.
Edvin był niesamowicie przystojny i tak słodki, że poza szkołą pewnie nie mógł odgonić się od dziewczyn. Podejrzewałem, że nawet dużo starsze od niego kobiety śliniły się, kiedy tylko pojawiał się w zasięgu ich wzroku. Nawet bym się nie zdziwił, gdyby nagle oświadczył, że chce się ze mną rozstać, ponieważ poznał prawdziwą miłość swojego życia. Pewnie byłaby to naprawdę piękna blondynka o błękitnych oczach i nienagannej figurze. Nie wiem dlaczego, ale właśnie taka dziewczyna mi do niego pasowała.
Chociaż obawiałem się najgorszego, cieszyło mnie, że Ed przyjął moje zaproszenie i obiecał wpaść dzisiaj w odwiedziny. Wręcz nie mogłem się doczekać chwili, kiedy zadzwoni do drzwi mojego domu. Jednocześnie nie byłem jednak pewny, czy nie podpisuję na siebie wyroku śmierci, jeśli naprawdę miałby mi oświadczyć, że między nami wszystko skończone. Ale czy dał mi powody abym w niego wątpił? Pisał do mnie regularnie, zasypywał mnie słodkimi słówkami starannie wykaligrafowanymi na pięknym papierze, kończył list słowami „kocham” i ani razu nie wspomniał o kimś, kto mógłby zawrócić mu w głowie.
- Nicky, kolega do ciebie! - usłyszałem dochodzący z parteru krzyk matki.
Poderwałem się szybko z łóżka.
Co?! Już?! Przecież nie słyszałem dzwonka! Cholera! Miałem pietra. Wielka gula zalegała mi w klatce piersiowej i pulsowała w rytmie przyspieszonego bicia serca. Cholera, cholera, cholera!
Potykając się o własne nogi, zbiegłem po schodach i wpadłem do salonu na szybkiego przygładzając włosy. Wcześniej nawet nie spojrzałem w lustro, a przecież leżałem dłuższą chwilę i teraz mogłem wyglądać jak rasowe czupiradło.
- Yyy, no, część. - rzuciłem nieskładnie.
Edvin, które stał tyłem do drzwi, odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął niepewnie. Od naszego ostatniego spotkania w czasie przerwy Bożonarodzeniowej urósł dobrych kilka centymetrów i nabrał masy. Jego ramiona i pierś były teraz szersze, za to twarz zaczęła tracić dziecięce krągłości. Coraz bardziej przypominał mężczyznę, podczas gdy ja wciąż wyglądałem jak dzieciak.
- Chodźmy do mnie. - powiedziałem markotnie, co nie uszło jego uwagi sądząc po zaskoczonej i zmartwionej minie, jaką przybrał. Co mogło dziać się teraz w jego głowie?
Skinął i podążył za mną. Wprowadziłem go do swojego zupełnie zwyczajnego pokoju i wskazałem miejsce na pufie aby się rozsiadł. Na stoliku stały już dwie szklanki, karton soku oraz woda mineralna.
- Zmężniałeś. - zauważyłem sucho siadając na podłodze i opierając się plecami o łóżko.
Edvin spojrzał na mnie tymi swoimi cudownymi, niesamowicie niebieskimi oczyma, a następnie powiódł wzrokiem po swoim ciele na tyle, na ile był w stanie.
- Zacząłem trochę ćwiczyć. - przyznał. - Nie podoba ci się? - musiałbym być ślepy żeby nie zauważyć gwałtownych emocji, jakie odbiły się w jego oczach. Edvin naprawdę martwił się tym, że teraz mi się nie podoba! O, Merlinie!
- Co? - podczas, kiedy mój umysł krzyczał, na głos wydusiłem z trudem tylko tyle, nie mogąc uwierzyć, że chłopak w ogóle brał pod uwagę taką opcję. Przecież był przystojny niczym Adonis!
- Nie podobam ci się już?
- Nie! Nie, nie! To nie to! - zacząłem pluć słowami spanikowany. - Podobasz mi się! - opamiętałem się i ściszyłem głos. - Bardzo mi się podobasz. - zapewniłem.
- Więc o co chodzi? Dlaczego tak zareagowałeś, kiedy mnie zobaczyłeś? - Edvin usiadł naprzeciwko mnie ze skrzyżowanymi nogami i mocno złapał mnie za dłonie. - Możesz mi powiedzieć, nawet jeśli okaże się, że wolałbym jednak tego nie wiedzieć.
Patrzyłem na niego przez chwilę, a myśli w mojej głowie pędziły w takim tempie, że z trudem potrafiłem je ogarnąć i zrozumieć. W końcu jednak zacząłem trochę bardziej racjonalnie to analizować.
Może nie tylko ja martwiłem się tym, że przez tych kilka ostatnich miesięcy coś między nami mogło się zmienić? Może Ed również obawiał się tego, że i ja znalazłem sobie kogoś innego, a dziś zaprosiłem go tylko po to żeby z nim zerwać? W końcu nie wydawałem się jakoś szczególnie zadowolony, kiedy zobaczyłem go przed kilkoma minutami.
- Niholasie?
Przełknąłem gulę w gardle i postanowiłem po prostu wyrzucić to z siebie.
- Coraz bardziej przypominasz mężczyznę, a ja wciąż jestem małym chłopcem. - wyznałem. - To mnie zdenerwowało, a wcześniej zastanawiałem się nad tym, czy nie spotkałeś w międzyczasie kogoś, kto przypadłby ci do gustu bardziej niż ja.
Mój płomiennowłosy chłopak patrzył na mnie z niedowierzaniem, a jego napięte rysy twarzy rozluźniły się. Odetchnął z wyraźną ulgą i padł na podłogę nie przejmując się tym, że uderzył głową o ziemię.
- Ależ mnie wystraszyłeś! Już myślałem, że chcesz mnie rzucić. - roześmiał się nerwowo i podniósł do siadu. - Niholasie, jesteś ode mnie młodszy o dwa lata, więc to normalne, że zaczynam wcześniej dorastać. A ćwiczę, ponieważ uznałem, że może wolałbyś lepiej zbudowane męskie ciało, niż to co miałem ci do zaoferowania wcześniej. - na jego bladych policzkach pojawił się rumieniec. - Byłem trochę zdesperowany, ponieważ przysłuchując się rozmowom koleżanek z pracy dowiedziałem się kilku rzeczy o tym, jacy powinni być „prawdziwi” mężczyźni. - chłopak przesunął dłońmi po włosach, odgarniając je z twarzy. - Wydawnictwo Proroka Codziennego w głównej mierze składa się z kobiet, więc możesz sobie wyobrazić, co jest ich głównym tematem rozmów. - uśmiechnął się.
Przytaknąłem z miną wyrażającą zrozumienie i ubolewanie. Tak, mogłem sobie z powodzenie wyobrazić bandę kobiet, których rozmowy kręcą się wokół płci przeciwnej.
Odpowiedziałem na jego uśmiech swoim, a on w śmiałym geście objął dłońmi moje policzki. Przez chwilę patrzyliśmy sobie głęboko w oczy i sam nawet nie wiem, kiedy nasze nosy zetknęły się ze sobą, ale już w kilka chwil później całowaliśmy się zapamiętale.
Tak bardzo tęskniłem przez te miesiące rozłąki za jego ustami, za jego ciepłymi dłońmi, które teraz zsunęły się na mój kark oraz za tymi jego miękkimi, puszystymi włosami, w które wsunąłem palce. Stęskniłem się także za jego ciałem, teraz większym i twardszym, za zapachem jego szamponu oraz wody po goleniu. Prawdę mówiąc nie było nic, za czym bym nie tęsknił, a co wiązałoby się z Edvinem.
Odsunęliśmy się szybko od siebie, kiedy na schodach rozległy się wyraźnie słyszalne kroki mojej mamy. Ed niezgrabnie wspiął się na pufę i oblał się wodą, kiedy zaczął spiesznie napełniać szklankę. Roześmiałem się akurat, kiedy moja rodzicielka zapukała do drzwi pokoju.
- Wejdź! - odparłem nie kryjąc rozbawienia, kiedy Ed próbował jakoś osuszyć swoją zalaną mineralną koszulkę.
- Przyniosłam wam ciasto, chłopcy. - moja mama uśmiechnęła się przymilnie do Edvina. Lubiła go, czasami miałem wrażenie, że aż za bardzo. Uważała go za czarującego i przystojnego „młodego mężczyznę”, jak zwykła powtarzać. Nie wiem, jak zareagowałaby na wieść o tym, co jest między mną a nim i na pewno nie chciałem się przekonać.
Zostawiła nam ciasto i już miała wyjść, ale wtedy właśnie z przejęciem spojrzała na wilgotny podkoszulek mojego chłopaka i oczy rozbłysły jej podejrzanie jasno. Dobrze wiedziałem, że zaraz zaoferuje pomoc przy jego suszeniu, więc podniosłem się ze swojego miejsca i wypchnąłem ją z pokoju.
- Nie narzucaj się. - syknąłem cicho i zamknąłem jej drzwi przed nosem. Wiedziałem, że nie poczuje się tym urażona, więc mogłem sobie na to pozwolić. Na szczęście Edvin niczego nie zauważył, a tylko tego mi brakowało, żeby mój chłopak zaczął obawiać się o swoje bezpieczeństwo przy mojej nazbyt zainteresowanej jego osobą matce.
- Przyniosę suszarkę jeśli chcesz. - zaoferowałem przyglądając się z bliska wilgotnemu ubraniu. - Lub możesz ją zdjąć i poczekać aż sama przeschnie. - włożyłem w te słowa tyle sugestywnej nadziei, że chłopak po prostu musiał wyczuć aluzję. I chyba rzeczywiście tak było, ponieważ bez słowa zdjął z siebie podkoszulek i zaprezentował mi swoje świeżo wyrzeźbione mięśnie w pełnej krasie.
Przełknąłem ciężko ślinę i w ustach mi zaschło. Czułem, że dłonie zaczynają mnie swędzieć, tak bardzo pragnąłem przesunąć nimi po zarysowanych cudownie wybrzuszeniach na jego klatce piersiowej.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale oczy mam wyżej. - rzucił ze śmiechem Edvin, a ja z ociąganiem uniosłem wzrok i spojrzałem w roziskrzone rozbawieniem oraz zawstydzeniem oczy mojego zabójczego chłopaka.