niedziela, 26 sierpnia 2018

Znaleźć sposób na złodzieja

Syriusz, który w końcu dokopał się do swoich ulubionych ubrań był w siódmym niebie. Chyba nawet miał ochotę je przytulić, ale powstrzymał się wiedząc, że leżały między ubraniami innych osób. Dobrze było wiedzieć, że jego desperacja nie osiągnęła jeszcze punktu krytycznego. Niemniej jednak jego znalezisko zachęciło Jamesa do tego samego, dzięki czemu obaj odzyskali to, co stracili. Przynajmniej tyle dobrego wyszło z naszej wizyty u Hagrida, bo na więcej chyba nie mogliśmy liczyć.
- Hagridzie, co w takim razie planujesz zrobić z tym Skrzatem? - zapytałem po chwili, która w zupełności powinna wystarczyć mężczyźnie na poużalanie się nad sobą. - Nie możesz zostawić go ot tak, samemu sobie, żeby terroryzował Hogwart. Te wszystkie ubrania – wskazałem ręką góry materiału – jeszcze niedawno znajdowały się na ciałach swoich właścicieli.
- Rozumiem to, oczywiście, że rozumiem…
- Doprawdy? - przerwałem gajowemu zanim zaczął grać na naszych uczuciach. - I to właśnie powiesz tym wszystkim dziewczynom, które nagle stały przed chłopakami w samej bieliźnie lub bez niej? Tym wszystkim chłopakom, którzy znaleźli się w podobnych sytuacjach z winy twojego Skrzata?
- Stałeś kiedyś w samych gaciach przed dziewczyną, która ci się podoba? - James chyba pojął, o co mi chodzi, ponieważ przyłączył się do mnie w strofowaniu Hagrida. - Chcesz zrobić dobre wrażenie, a tu nagle JEB! Masz na sobie tylko jakieś obciachowe i bardzo nieseksowne galoty, które dostałeś od babci, która zapomniała, że nie masz już pięciu lat.
- Ja przed swoją dziewczyną stałem goły, jak przy narodzinach. - zauważył Syriusz rzucając mi szybkie porozumiewawcze spojrzenie. - Wparowała do pokoju akurat, kiedy zniknęły moje ubrania włącznie z bielizną. - pomachał swoimi gatkami przed twarzą zatroskanego gajowego. - Świeciłem jajami, Hagridzie.
- Byłem na spotkaniu u Slughorna, kiedy zniknęły jego ubrania, część moich, mojej dziewczyny oraz jeszcze kilku osób, które tam były. Połowa szkoły widziała moją kobietę w samej bieliźnie, podczas kiedy powinienem być jedynym, który ogląda ją taką.
- Jeśli nie chcesz wydać tego Skrzata nauczycielom, złap go jak najszybciej i oddaj ubrania właścicielom. W przeciwnym razie nie masz innego wyjścia, jak tylko przyznać się do wszystkiego. - starałem się nadać swojemu głosowi przekonujący, ale łagodny ton.
- Nie wydamy cię, ale musisz zrozumieć, jakie to dla nas wszystkich upokorzenie pokazywać się światu nago lub w negliżu tylko dlatego, że jakiś zwariowany cholernik kradnie nam ciuchy. - James rozłożył bezradnie ramiona i westchnął ciężko.
- Jeśli o wszystkim dowie się Ministerstwo Magii, mogą oskarżyć cię o szerzenie zgorszenia w szkole. - dodał Syri. - Rodzice niektórych uczniów są wysoko postawieni, więc informacje o tej sytuacji na pewno opuszczą szkolne mury bardzo szybko.
Udało się. Tym razem Hagrid wyglądał na naprawdę poruszonego. Chyba nie był do końca świadom tego, że ktoś spoza szkoły mógłby dowiedzieć się o szalonym Skrzacie Domowym i dojść do prawdy o tym, skąd się on wziął na terenie Hogwartu.
- Złapię go. - zapewnił w końcu Hagrid i podnosząc wzrok znad swoich stóp, spojrzał po kolei na każdego z naszej trójki. - Powstrzymam to, ale potrzebuję trochę czasu.
- Ile to jest „trochę”, Hagridzie?
- Nie jestem pewny, Remusie. Ale ludziska z Ministerstwa na pewno nie pojawią się tutaj przed jutrem, co nie? Więc spróbuję się pospieszyć i zakończyć to dzisiaj. Zapoluję na Skrzata. Ale, cholibka, jak zastawić na niego pułapkę?
Mogłem tylko wzruszyć ramionami i mieć nadzieję, że było to jednak pytanie retoryczne, na które mężczyzna nie oczekiwał odpowiedzi. W końcu to on uratował Skrzata, więc powinien również wiedzieć, w jaki sposób można go schwytać ponownie. Było to wprawdzie trochę naiwne założenie, ale pocieszało mnie przynajmniej w pewnym stopniu. Nie chciałem przecież żeby ludzie oglądali mojego chłopaka nagiego lub niemal nagiego tylko dlatego, że przypadkiem ubrał na siebie coś, co jednak kwalifikowało się jako czyjeś ulubione ubranie na nim.
- W takim razie może powinniśmy zostawić cię samego, żebyś obmyślił jakiś plan. - zauważył kruczowłosy, jakby nie zważając na to, że gajowy nie ma zielonego pojęcia, jak się do tego wszystkiego zabrać. - W końcu my nie jesteśmy w stanie ci pomóc, a tylko cię rozpraszamy.
Widać było, że Hagrid chciałby nas zatrzymać, ale ostatecznie z tego zrezygnował. Najwyraźniej uznał, że musi zgodzić się z Syriuszem. Zastanawiałem się tylko dlaczego Blackowi nagle tak się spieszyło do powrotu do zamku.
Pożegnaliśmy się z Hagridem obiecując wpaść niedługo z kolejną wizytą w bardziej sprzyjających warunkach. Kroczyliśmy przez rozległe błonia przez dłuższą chwilę w całkowitej ciszy, zanim Syri zabrał głos.
- Musimy przygotować się na to, że Hagrid nie zrobi nic. Jeśli sami czegoś nie wymyślimy, skończymy goli i wcale nie weseli. Nie doniesiemy na niego, bo to byłoby nie fair, ale musimy opracować jakiś własny sposób na złapanie tej cholery, która nas magicznie publicznie rozbiera!
Nie mogłem się z nim nie zgodzić. Pozostawienie wszystkiego Hagridowi byłoby błędem, nawet jeśli namawialiśmy go do podjęcia jakiś kroków. Zresztą to właśnie on narobił nam wszystkim kłopotów, więc musiał wziąć za to jakąś odpowiedzialność. W najgorszym wypadku Skrzat poczuje, że każdy na niego poluje i wyniesie się z tej okolicy umęczając kogoś innego.
Jedyny problem polegał na tym, że żaden z nas nie miał zielonego pojęcia, w jaki sposób łapie się szalone i zbuntowane Skrzaty Domowe, a nie liczyłbym na to, że te szkolne w jakikolwiek sposób nam pomogą. Może i były wierne czarodziejom, ale czy do tego stopnia aby wydać swojego brata? Wątpiłem.
- Zacznijmy od tego, że ten cholerny Skrzat musi się gdzieś fizycznie ukrywać. Nie wierzę, że jego magia działa na dużą odległość. Nie jest też czarodziejem żeby rzucać jakieś skomplikowane zaklęcia. Musi więc przebywać gdzieś w szkole…
- Może jest w stanie jakoś wyczuwać niektóre emocje, skoro wie, które ciuchy się komuś podobają, a które nie. - zauważył dosyć rozsądnie James.
- A jeśli ukrywa go któryś ze szkolnych Skrzatów? - przyszło mi nagle do głowy. - W nieznanym, nowym miejscu zazwyczaj ciągniesz do swoich, ponieważ oni są tym elementem, który jest ci w pewnym stopniu znany.
- Czyli spisek?
- Nie! - od razu odrzuciłem propozycję Pottera. - Może poprosił o pomoc, ale nasze Skrzaty nie wiedziały, że coś z nim nie tak. Teraz już wiedzą, ale boją się ujawnić, ponieważ ktoś mógłby pomyśleć tak, jak ty przed chwilą. Nie chcą też ostać ukarane, więc wolą milczeć. Naturalnie to tylko teoria. Proponuję jednak wykorzystać Pelerynę Niewidkę i rozejrzeć się po zamku, podsłuchać rozmowy, które nigdy dotąd nas nie interesowały, zwrócić uwagę na dziwne zachowania.
- Wyślemy Petera! - Syriusz uśmiechnął się szeroko. - On jest dobry w skradaniu się, bo ciągle podgląda dziewczyny. Nie będzie zachwycony, ale powiem mu, że jeśli nam nie pomoże to będzie zmuszony chodzić w najgorszych szmatach żeby przypadkiem nie zostać gołym. Pet może i leci na damską goliznę, ale swojej na pewno woli nie ujawniać. Przynajmniej nie całemu światu.
Ja i James zgodziliśmy się bez szemrania. Syriusz miał rację. Poza tym Peter już dosyć się obijał, kiedy my znaleźliśmy winnego całej sytuacji ze znikającymi częściami garderoby, obmyśliliśmy jak na początek spróbować dotrzeć do winowajcy, a później będziemy myśleć nad jego pojmaniem. Krótko mówiąc, odwaliliśmy kawał dobrej roboty, więc reszta należała do Petera.
Teraz trzeba było tylko go odnaleźć, a najlepszym, co mieliśmy była nasza Mapa Huncwotów, która leżała na dnie Jamesowego stolika nocnego wraz z Peleryną Niewidką. Nareszcie przyszedł czas abyśmy w słusznym celu posłużyli się naszym wynalazkiem oraz dziedzictwem Pottera.
Miałem wrażenie, że wszyscy troje pomyśleliśmy w tamtej chwili o tym samym, ponieważ przyspieszyliśmy jednocześnie. Nie musieliśmy już nawet o tym więcej rozmawiać, ponieważ zostało powiedziane wszystko to, co powiedziane być powinno.
Obiecałem sobie wtedy, że kiedy będzie po wszystkim, ubiorę się najlepiej jak mogę i zabiorę Syriusza na jakąś wyjątkową randkę. Obaj na to zasłużyliśmy.

środa, 22 sierpnia 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXXI - Andrew Sheva

Od środka rozpierała mnie nieograniczana niczym energia i duma, jakiej nigdy dotąd nie czułem. Wręcz nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście i sukces, jaki osiągnąłem w tak krótkim czasie. Musiałem jak najszybciej podzielić się tą nowiną z przyjaciółmi, jeśli nie chciałem pęknąć od wszystkich tych powstrzymywanych emocji.
Przyznaję, że przez chwilę zastanawiałem się, czy nie powinienem o wszystkim powiedzieć w pierwszej kolejności Fabienowi oraz rodzicom, ale po głębszym zastanowieniu uznałem, że przyjaciele są bliżej, a ja muszę wszystko z siebie wyrzucić. Moi bliscy dowiedzą się więc w dalszej kolejności i będą musieli się z tym pogodzić.
Wpadłem do pokoju z tak szerokim uśmiechem, że przyjaciele nie mogli nie zwrócić na to uwagi.
- Głowa zaraz podzieli ci się na dwie części – skomentował moją widoczną radość Aaron.
- Człowieku, świecisz i błyszczysz tak jasno, że zaraz stracimy wzrok! - dodał coś od siebie Cyrille.
- Bardzo zabawne. - pokazałem im język. - Dostałem miejsce w Miotłach Saint-Germain! - wyrzuciłem to w końcu z siebie, a kumple potrzebowali chwili aby w pełni pojąć, co właśnie powiedziałem. Patrzyłem, jak powoli ich oczy stają się coraz większe, a usta uchylają się stopniowo.
- Nie kłamiesz?! - zapiszczał podniecony Pszczoła, a kiedy pokręciłem głową w odpowiedzi, rzucił się na mnie i uściskał, nie robiąc sobie nic z tego, że mężczyznom nie wypada okazywać w ten sposób emocji.
- Cudownie! - Mroczny był wstrzemięźliwszy w swojej radości. Uśmiechał się jednak równie szeroko, co ja chwilę wcześniej. - Chcę mieć bilety w dwóch sztukach na wasze mecze! W loży vipowskiej!
- Obaj macie to jak w banku! - odsunąłem się od Cyrille’a. - Nadal z trudem mogę w to uwierzyć. Pavard przeszedł do innej drużyny, hiszpańskiej i dzięki temu zwolniło się miejsce dla mnie. Od kiedy zacząłem grać w naszej szkolnej drużynie, a tata rozpowiedział w środowisku quidditcha, że planuję jednak pójść w jego ślady, obserwowano moje mecze i postępy. - relacjonowałem podniecony. - Teraz muszę ćwiczyć, jeśli chcę grać, a nie tylko czekać na swoją kolei w przypadku czyjejś kontuzji. Muszę zapracować na miejsce Pavarda.
- I nie jest ci żal, że akurat Pavarda już tam nie ma? - Aaron uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla niego, zawadiacki sposób.
- Bardzo zabawne! - znowu pokazałem mu język. - Jest miły dla oka, ale nie w moim typie. Wolę bardziej męskich. - zacząłem zdejmować z siebie eleganckie, drogie ciuchy, które ubrałem na czas spotkania z przedstawicielami pierwszego w mojej rozpoczynającej się dopiero karierze klubu.
- I lepiej zbudowanych, z tego, co zauważyłem. - Cyrille dołączył do naszego małego droczenia się.
- Fakt, ale i tak mam już kogoś na stałe, więc nie przesadzajcie, dobra? Nie jestem tak niedopieszczony żaby się ślinić do nie swoich mężczyzn!
- Skoro tak mówisz… - czarnowłosy zwiesił wymownie głos, więc rzuciłem mu „mordercze” spojrzenie, które tylko go rozbawiło. Zresztą, jak zawsze.
- Idę wysłać wiadomość do domu i Fabiena. Nie mówcie nikomu, że mi się udało dostać do paryskich Mioteł! Po was muszą się dowiedzieć moi bliscy, bo się obrażą.
- Nie martw się, nie piśniemy ani słowa, póki nie pozwolisz. - Cyrille znowu mnie ściskał. - Ale się cieszę!
Uwielbiałem swoich przyjaciół! I musiałem napisać też do tych, których zostawiłem w Anglii. Oni również zasługiwali na to, aby dowiedzieć się jak najszybciej. Uznałem więc, że wyślę sowę od razu także do nich. Remus na pewno będzie ze mnie dumny. Bilety na mój pierwszy mecz podeślę również im. Wprawdzie nie załatwię im wszystkim biletów vipowskich, ale zwyczajne na pewno uda mi się wyprosić.
Wprawdzie zacznę grać dopiero po skończeniu szkoły, jako że teraz czekały mnie egzaminy, których nie mogłem oblać, ale wiedziałem, że ani się obejrzę, a już będę siedział na miotle na stadionie Mioteł Saint-Germain.
Marcel! Nagle przypomniałem sobie, że on również musi się szybko dowiedzieć o moim sukcesie. W końcu sam grał w tym klubie, kiedy był młody i kontuzja nie przekreśliła jeszcze jego kariery. Ludzie nadal nie mogli przeboleć tej straty, a więc byłem pewny, że mówiąc mu o przyjęciu mnie do jego dawnego klubu, zdołam przy okazji przyplusować dzięki niemu u trenera i managerów.
Ach, miałem przed sobą świetlaną przyszłość!
I większą grupę bliskich mi osób niż początkowo sądziłem.
Zaśmiałem się do siebie w pełen duchowej satysfakcji sposób. Miałem kochającą rodzinę, wspaniałego chłopaka, cudownych przyjaciół oraz grono znajomych, a przyjaciół mojego chłopaka, na których zawsze mogłem polegać. Wyobraziłem sobie trybuny zapełnione tymi wszystkimi osobami podczas moich meczy i rozbawiony zachichotałem. Kilka mijających mnie dziewczyn rzuciło mi pytające spojrzenia, jakbym zachowywał się co najmniej dziwacznie, ale całkowicie je zignorowałem.
Skręciłem w skrzydło przeznaczone na menażerię i skierowałem się w stronę sowiarni. Mimowolnie przypomniałem sobie wieczór, kiedy niczego nie podejrzewając, wpakowałem się tam akurat w porze karmienia. To było straszne! Mało, że sowy były wszędzie, to jeszcze musiałem patrzeć, jak ostrymi dziobami rozrywają delikatne skrzydełka oraz małe ciała ciem, które właśnie wpuszczono do pomieszczenia. Od zawsze miałem słabość do motyli oraz ich wieczorno-nocnych odpowiedników, więc był to dla mnie koszmar. Tłuściutka, uziemiona poczwarka przeradza się w końcu w istotę o wiele ładniejszą i w dodatku posiadającą skrzydła, dzięki którym świat stoi otworem i to tylko po to, żeby zostać pożartym przez taką sowę. I pomyśleć, że jako animag właśnie taką formę przyjmowałem.
Ostrożnie uchyliłem drzwi i zajrzałem do sowiarni. Miałem dziś szczęście, ponieważ nie trafiłem na chwilę karmienia oraz wielkiego polowania na owady. Sowy siedziały spokojnie na kuprach, o ile sowy miały kupry.
Wszedłem do środka i od razu skierowałem kroki i stronę stolika z papeterią.
Spojrzałem w stronę jednej z sów, która właśnie rozdziobywała pająka. Fuj! Nie lubiłem pająków.
Zabrałem się za pisanie wiadomości zaczynając od tej do Fabiena. To właśnie w niej chciałem zawrzeć możliwie najwięcej emocji, jako że z kim, jak nie z moim ukochanym miałbym się nimi dzielić. Byłem pewny, że Fabien postanowi jakoś uczcić mój sukces i już nie mogłem się tego doczekać. Wprawdzie nie wiedziałem, co takiego wymyśli, ale nie wątpiłem, że będzie to bardzo satysfakcjonujące przeżycie.
Następnie napisałem do rodziców i Remusa, również nie kryjąc swojej radości. Byłem bardzo ciekaw ich odpowiedzi, ale na to musiałem poczekać. Na koniec skleciłem kilka słów do Marcela Camusa, skupiając się na czystych faktach oraz prosząc o wszelkie rady, jakich mógłby mi udzielić w temacie gry dla Mioteł Saint-Germian.
Wybrałem trzy szkolne sowy, znajdujące się możliwie daleko od tej, która wcześniej zjadała pająka, i przekazałem im liściki. Patrząc jak odlatują, zastanawiałem się, czy aby na pewno o nikim więcej nie zapomniałem. Byłem tak uradowany swoim osiągnięciem, że z łatwością mogłem pominąć kogoś istotnego.
Nie, na pewno nie. Opuściłem więc menażerię i wróciłem do pokoju tylko po to, aby wyszorować ręce, a następnie z przyjaciółmi u boku skierowałem się w stronę jadalni na obiad. Teraz musiałem udawać powagę i nie dać po sobie poznać, że udało mi się dostać miejsce w klubie. W końcu wszyscy nauczyciele wiedzieli o moim dzisiejszym spotkaniu, więc gdybym tylko dał coś po sobie poznać, zaraz rozpaplaliby tę informację na prawo i lewo. Cała szkoła dowiedziałaby się wszystkiego jeszcze przed moimi rodzicami, przyjaciółmi z Anglii i ukochanym, a to nie byłoby fair. Miałem prawo wybierać kolejność, w jakiej będę rozgłaszał newsy dotyczące mojej osoby.
- Stary, tak mi teraz przyszło do głowy. W świat ludzi sławy planujesz wejść jako singiel, czy osoba zajęta? - Aaron rzucił szeptem, kiedy usiedliśmy przy stole.
- Hm? - nie do końca rozumiałem.
- Młody, atrakcyjny, utalentowany… Tak czy inaczej, będą się za tobą uganiać, ale natężenie pewnie będzie zależało od tego, czy zdeklarujesz się jako singiel czy zajęty. Wiesz chyba o co mi chodzi?
Kurczaczek, jasne, że wiedziałem! 
- Nad tym jeszcze się nie zastanawiałem. - przyznałem.
- W takim razie nie bój nic, pomożemy ci ocenić wszystkie za i przeciw. - Aaron zatarł dłonie.
Co on znowu kombinował?

środa, 15 sierpnia 2018

Winowajca

Syriusz niestety nie zdołał wymyślić żadnego sposobu na odzyskanie swoich ubrań, ponieważ nawet nie wiedział, gdzie zginęły. Zresztą nie tylko on. Problem znikających ulubionych części garderoby, które miało się akurat na sobie dobił się także na nauczycielach, którzy w przeciągu godziny zaapelowali do nas, abyśmy przez pewien czas nie nosili swoich ulubionych ubrań lub w miarę możliwości pożyczali je od siebie nawzajem. Zapewnili, że już pracują nad rozwiązaniem problemu i niestety nie dali nam żadnych więcej informacji. Nie mieliśmy więc pojęcia, co właściwie się stało.
- Chodźmy do Hagrida! - rzucił niespodziewanie James, który właśnie wbijał się w spodnie Syriusza. - Nie usiedzę na miejscu, więc równie dobrze mogę coś ze sobą zrobić.
Spojrzałem na Syriusza, który wzruszył obojętnie ramionami. I tak nie mieliśmy innych planów, więc równie dobrze mogliśmy odwiedzić naszego zaniedbywanego przez nas dobrego znajomego.
- Najpierw musisz się jednak ubrać? - zauważyłem, wskazując na nagą pierś przyjaciela.
- Och, wiem przecież! - Potter zaczął przebierać w swoich koszulkach szukając tej, którą lubił najmniej, aby mieć pewność, że nie wróci do zamku rozebrany, gdyby ponownie coś miało z niego zniknąć. Wybrał więc taką o koszmarnym kolorze musztardy i usatysfakcjonowany oznajmił, że jest gotowy.
Drepcząc korytarzami w stronę wyjścia, nawet bez zwracania szczególnej uwagi na ludzi można było zauważyć, że większość osób postanowiła założyć na siebie najgorsze rzeczy, jakie tylko zalegały w ich szafach. Królowały więc przetarte spodnie, brzydkie, sprane oraz dziurawe miejscami koszulki, a nawet porozklejane buty.
Uśmiechnąłem się mimowolnie do siebie, ponieważ bywały dni, kiedy to ja byłem tak ubrany, z racji braku pieniędzy na nowe lub przynajmniej lepsze ubrania. Było w tym coś pocieszającego, ponieważ pierwszy raz nie odstawałem od innych, a może nawet wyglądałem lepiej niż oni. W końcu widziałem i takich, którzy mieli na sobie prawdziwe szkaradztwa. Bo jak inaczej nazwać sukienkę z wypchanym sztucznym ptakiem jakby wyrastającym z ramienia lub spodnie we wściekle różową i seledynową kratę? 
Wychodząc z zamku odetchnąłem z ulgą. Pogoda było całkiem ładna, temperatura odpowiadała moim standardom i nie otaczały mnie piszczące, przejęte głosy osób, które skompromitowały się niespodziewaną golizną, a teraz przeżywały wydarzenia na nowo, opowiadając o tym każdemu, kto tylko chciał słuchać.
James zaczął walić pięścią o drzwi chatki Hagrida ledwie stanęliśmy przed nią. Prawdę mówiąc, zastanawiałem się, czy nasz szkolny gajowy jest w ogóle w domu, jako że nie widziałem go nigdzie w pobliżu, kiedy zbliżaliśmy się do jego domu, a także nie słyszałem żadnych wyraźnych dźwięków dochodzących ze środka. Teraz jednak usłyszałem głuche dudnienie, ciche przekleństwa i po chwili drzwi uchyliły się nieznacznie ukazując rozczochraną głowę Hagrida.
- Och, to wy. - wyrzucił z siebie i miałem wrażenie, że odczuł pewną ulgę. - O co chodzi? Przepraszam, ale jestem trochę zajęty, wiecie jak to jest. Takie tam obowiązki.
Ja, Syri i J. spojrzeliśmy na siebie nawzajem ze zmarszczonymi brwiami. Hagrid zajęty do tego stopnia, że nie może z nami pogadać? To nie było normalne.
- Postanowiliśmy wpaść do ciebie na chwilę. Porozmawiać, odstresować się po ciężkim dniu. Nie planujemy ci przeszkadzać, więc może wpuścisz nas na chwilę? - James wskazał ruchem ręki w stronę drzwi, których mężczyzna nadal nie uchylił bardziej.
- Yhm, to nie najlepszy moment… No wiecie, robię porządki, więc brudno mam… - spoglądał niespokojnie w różne strony, więc było widać, że kłamie. Zresztą, czy Hagrid kiedykolwiek miał naprawdę czysto w swojej chatce?
- Porządki? Możemy pomóc! Uwielbiam porządki! - okularnik udał entuzjazm. Było dla mnie oczywiste, że jest zaintrygowany podejrzanym zachowaniem Hagrida i teraz za wszelką cenę będzie chciał dowiedzieć się o co chodzi.
- Ym, nie! To znaczy tak, ale nie… Yyyy, to znaczy nie trzeba, ale dziękuję. Wszystko jest pod kontrolą.
- Chyba coś ci wystaje. - rzucił Syri wskazując palcem w dół. Zza drzwi wystawała nogawka jeansów. Bardzo jeansowych, bardzo niebieskich oraz bardzo zwyczajnych rozmiarowo.
- Och!
- Co ty kombinujesz? - Syriusz złapał za drzwi, szarpnął je niespodziewanie i zanim Hagrid zdołał odzyskać równowagę, wszedł do jego domku. - Co tu się dzieje? - zapytał, kiedy zdesperowany wielki mężczyzna starał się zasłonić sobą przestrzeń swojej izdebki.
Weszliśmy za nim do domku i od razu zrozumieliśmy o co chodziło Syriuszowi. Na stole Hagrida oraz gdzieniegdzie po całym pomieszczeniu walały się wielkie sterty ubrań.
- Porządkuję! Sezon się zmienia, więc postanowiłem przebrać trochę ubrania w szafie!
- Naprawdę? Godne podziwu, ale to chyba nie twój rozmiar. - zauważył Black, który właśnie porwał ze stery ciuchów jakąś koszulę.
- I zdecydowanie nie twój fason. - dodałem podnosząc spod jednej ze ścian kwiecistą sukienkę.
Hagrid zarumienił się, jakby cała krew z ciała uciekła mu do twarzy.
- Będziesz tak miły i wyjaśnisz mi dlaczego masz u siebie całą masę nieswoich ubrań, podczas kiedy w zamku zginęły te, które niektórzy z nas mieli na sobie? - Syriusz rozsiadł się na jednym z krzeseł, wyciągnął przed siebie długie nogi i skrzyżował je w kostkach, zaś ramiona na piersi. - Wyrzuć to z siebie Hagridzie.
Mężczyzna wyglądał jakby miał się rozpłakać. Nagle westchnął poddając się, usiadł na drugim z krzeseł przy stole i wymamrotał coś zasłaniając twarz dłońmi.
- Co? Możesz powtórzyć, bo nawet ja nie zrozumiałem? - poprosiłem.
- To moja wina. - rzucił ponownie i złożył ręce na kolanach. - Uratowałem z niewoli takiego jednego Skrzata Domowego, co to mu odbiło. Mówili mi, że coś z nim nie tak, ale nie wierzyłem i myślałem, że facet tylko wymówek szuka, a w rzeczywistości handluje nielegalnie magicznymi stworzeniami. No to ukradłem mu Skrzata i wypuściłem.
Spoglądałem po wszystkich osobach obecnych w pomieszczeniu chaty, a w tym samym czasie przyjaciele robili to samo.
- On okrada ludzi z ubrań i przynosi je mi, jako swojemu nowemu panu! - wyrzucił w końcu z siebie najważniejsze zdanie Hagrid.
- Domowy Skrzat kleptoman? - komentarz Jamesa był skierowany raczej do niego samego, nie zaś do kogokolwiek innego.
Syriusz za to podniósł się i zanurkował w jednej z kupek ubrań.
- Jeśli to prawda, znajdę tu swoje rzeczy! - wydusił z siebie podnieconym głosem. Zignorowaliśmy go więc chwilowo.
Zawstydzony gajowy siedział ze spuszczoną głową i mocno zaciśniętymi na kolanach palcami. Było jasne, że wstydzi się tego, do czego doprowadził. Zrobiło mi się go trochę żal, ale tylko trochę, biorąc pod uwagę, jakie wywołał zamieszanie przez swoje naiwne dobre serce.
- Musisz o tym powiedzieć dyrektorowi. - odezwałem się. - On na pewno będzie wiedział, jak ponownie złapać tego Skrzata i będzie mógł oddać wszystkim ich własności. - wskazałem na liczne góry ubrań.
Syri nurkował w innej kupce, kiedy w pierwszej nie znalazł nic swojego.
- Nie mogę tego zrobić! Jeśli się przyznam, dyrektor…
- Musisz, Hagridzie. - przerwałem mu. - Twój Skrzat kradnie ubrania i to nie byle jakie z naszych szaf, ale akurat najlepsze z tych, które ludzie mają na sobie. Uczniowie, a nawet kilku nauczycieli goniło dzisiaj niemal nago po szkole!
Zarośnięty mężczyzna wydawał się bardzo przejęty tym, co usłyszał.
- Haha! - Syri właśnie znalazł swoje ulubione spodnie, co oznaczało mały sukces. Podejrzewałem jednak, że kiedy odzyska wszystko, znajdzie czasu na wściekłość.
- Hagridzie, nie możemy pozwolić aby ten Skrzat gonił samopas po szkole. Możliwe, że po nas przerzuci się na Hogsmeade, a wtedy na pewno wyjdzie, że to ty stoisz za tym wszystkim. Wierz mi, ludzie nie będą zachwyceni.
- Ale kiedy to nie jego wina, że taki jest! To na pewno jakaś choroba, którą da się wyleczyć!
- Więc go złap i zabierz do lekarza, czy gdzie tam chodzą Skrzaty Domowe, ale nie pozwól żeby ciągle nas okradał z dobrych ubrań! - zażądał mimo wszystko łagodnie James. Moje narzeczona jest przekonana, że to ja jestem wszystkiemu winien. Nie wspominając, że jeśli nie odzyska swojej sukienki, może polać się krew.
- Nie, Jamesie, nie proś mnie o to. Nie mogę. - Hagrid znowu ukrył twarz w dłoniach.
Przekonanie go nie będzie łatwym zadaniem.

środa, 8 sierpnia 2018

Puff!

3 maja
Zamknąłem oczy, odliczyłem pięć sekund, po czym otworzyłem je równie szeroko, co przed ich zamknięciem. Stałem w drzwiach pokoju z trudem mogąc zebrać myśli.
- Yyy… Nie żebym miał coś przeciwko, ale dlaczego jesteś nagi? - wydusiłem do swojego chłopaka.
- Wierz mi, również chciałbym to wiedzieć. - warknął rozeźlony Syriusz, który właśnie prezentując swoje ciało w całej jego okazałości nurkował w szafie ze swoimi ubraniami. - Jeszcze przed chwilą miałem na sobie swoje ulubione ubrania, a teraz świecę gołymi jajami!
- I nie tylko nimi… - rzuciłem cicho do siebie wpatrując się w wypięty w moją stronę tyłek Syriusza. Nie był to widok mobilizujący do racjonalnego myślenia, za to zdecydowanie zachęcał do snucia bardzo jednoznacznych fantazji erotycznych. Tym bardziej, że byłem jak zahipnotyzowany i nie potrafiłem odwrócić wzroku od idealnego, kuszącego ciała mojego chłopaka.
- A więc mówisz, że twoje ubranie zniknęło. - mruknąłem wchodząc w głąb pokoju i zamykając za sobą drzwi.
- Zniknęło, wyparowało, rozpłynęło się w powietrzu. Nie wiem! Sam nie wiem, co się z nim stało. Miałem je na sobie i nagle puff! Nie ma, a ja stoję goły na środku sypialni.
- Puff… - powtórzyłem bezmyślnie, a mój członek wyraźnie twardniał – Hm? Chwila, chwila! Jakie znowu puff?! - oprzytomniałem.
Syriusz westchnął ciężko i odwrócił się do mnie przodem, nie mniej kuszącym, co jego tył.
- Remi, błagam, skup się! Przez chwilę nie myśl o tym, co mógłbyś i chciałbyś mi zrobić, a zamiast tego skoncentruj się na tym, co mówię. Byłem całkowicie ubrany, no może poza bielizną, bo dzisiaj miałem ochotę obejść się bez niej, i nagle jestem goły, jakbym właśnie wyszedł spod prysznica. Jeśli to jakiś głupi dowcip Pottera, to zabiję go, bo wcięło moje ulubione jeansy i koszulę!
- Ale… przecież ubrania nie znikają tak o, same z siebie.
- Mi to mówisz? Jeszcze pięć minut temu byłem w Pokoju Wspólnym! Przyszedłem mu na dwie minuty przed tym, jak moje ciuchy wyparowały! Wiesz, co to oznacza?
Wiedziałem. Doskonale wiedziałem.
Zza drzwi doszły nas dziewczęce krzyki. Miałem złe przeczucie i w pewnym stopniu domyślałem się, co się tam działo.
Pospiesznie wyszedłem z sypialni na schody i spojrzałem w dół na Pokój Wspólny, gdzie panował prawdziwy chaos. Część osób stała z rozdziawionymi ustami patrząc na uciekające w popłochu do swojego dormitorium i piszczące dziewczęta, które miały na sobie samą bieliznę. Kilku roznegliżowanych chłopaków spoglądało w zaskoczeniu to na siebie, to na dziewczyny oraz na tych, którzy wciąż mieli na sobie ubrania.
- Jeśli to żary Jamesa to nieźle wymknął się spod kontroli. - zauważyłem i spojrzałem na stojącego obok mnie Syriusza, który zakrywał swój przód i tył trzymanymi w garści poduszkami. Mój ciekawski chłopak nie miał nawet czasu czegoś na siebie założyć przed wybiegnięciem.
Widząc moje karcące spojrzenie, Syri odwrócił się na pięcie i pomaszerował do pokoju odprowadzany przez przyglądających mu się ciekawsko Gryfonów, którzy również zostali wywabieni ze swoich sypialni krzykiem dziewczyn.
Przez dziurę za portretem Grubej Damy wpadła właśnie rozszalała ze złości, rozebrana jak do rosołu Evans, a za nią szedł zrezygnowany Potter w samych slipach.
- Kochanie, to naprawdę nie ja. - mówił takim tonem, że było jasne jak długo musiał jej to powtarzać, mimo że nie słuchała. - Nie mam z tym nic wspólnego.
Ruda nie słuchała. Wpadła na schody do dormitorium dziewcząt i zniknęła nam z oczu.
- Dlaczego jeśli dzieje się coś złego to najpierw myśli się o mnie? - J. zwrócił się z tym pytaniem do mnie, chociaż miałem nadzieję, że nie oczekuje odpowiedzi, ponieważ mogłaby mu się nie spodobać.
- Co się stało? - postanowiłem zmienić temat.
J. wziął głęboki, ciężki oddech i skinął głową na drzwi do naszego pokoju. Weszliśmy do środka, a kiedy jego wzrok padł na zakładającego właśnie bieliznę Syriusza, rzucił tylko: - Nie chcę wiedzieć. - po czym przeszedł do odpowiedzi na moje pytanie. - Byliśmy na spotkaniu Klubu Ślimaka, chociaż nie chciało mi się tam iść jak jasna cholera. Ale oczywiście Lily nie odmówisz, nawet gdybyś płakał, kopał, drapał i gryzł. No więc nadąsany poszedłem z nią, ostrzegając, że zbojkotuję dzisiejsze spotkanie, jeśli nie pozwoli mi z niego zrezygnować. Wiadome, że nie mówiłem serio! Ale wtedy w dziesięć minut po rozpoczęciu spotkania, ubrania większej części z nas po prostu zniknęły. W tym naturalnie ciuchy Slughorna i, Merlinie słodki, nie chcę tego pamiętać, bo będę miał koszmarny po nocach. Ponieważ się odgrażałem, że będę bojkotował, Lily uznała, że to moja sprawka. W dodatku upłynniła się jej ulubiona sukienka, więc jest jeszcze gorzej. Mam ją oddać, bo ze mną zerwie, poskarży się tacie, a on połamie mi nogi, ręce i pewnie jeszcze połowę żeber przy okazji, i tak dalej… - chłopak opadł na swoje łóżko nie zawracając sobie nawet głowy ubieraniem. - Ona nie chce nawet przyjąć do wiadomości, że gdybym znał takie zaklęcia to zostałbym księciem zła, a nie bawił się w jakieś ogórkowe mgiełki żeby zarobić trochę gorsza! Po drodze widzieliśmy jeszcze kilka osób, w tym McGonagall, którym wcięło ubrania, ale to też jej nie przekonało. Nie, bo to moja wina, bo to na pewno ja coś zrobiłem i teraz ona bielizną musiała świecić przez całą drogę do dormitorium. Swoją drogą, McGonagall jest strasznie chuda. Istny wieszak. Bez szaty wygląda gorzej niż w szacie. A gdzie Peter tak w ogóle?
- Wyszedł gdzieś i na pewno szybko nie wróci kiedy po szkole biegają rozebrane dziewczyny. - zauważył Syriusz. - J., co miałeś na sobie na spotkaniu Klubu?
- Poza tym co widzisz? - wskazał slipy i skarpetki. - Koszulę, którą dostałem od Lily na święta. Zażądała żebym ją ubrał, bo ją uwielbia. No i moje stare, ale zawsze najlepsze bojówki. A czemu pytasz?
- Remi?
Byłem pewny, że coś przyszło mi do głowy, ale nie wiedziałem jeszcze co.
- Mi nic nie zginęło… - rzuciłem i dla pewności zajrzałem w spodnie, aby się upewnić, że mam na sobie bieliznę. - Nie, na pewno nic ze mnie nie zniknęło.
- Tego się domyślam. - Syri przewrócił oczyma. - Ale co masz na sobie, co nie zniknęło.
Skrzywiłem się patrząc na niego, jakby nagle mu odbiło, ale odpowiedziałem.
- Nic szczególnego. Spodnie i podkoszulek, który ubrudziłem podczas obiadu sosem.
Kruczowłosy posłał mi wymowne spojrzenie, jakbym właśnie odkrył jakąś tajemnicę wszechświata.
Próbowałem szybko przeanalizować wszystko czego się dowiedziałem. I nagle to do mnie dotarło. Nie zniknęły wszystkie ubrania, a jedynie ich część! Syri stracił ulubione spodnie i koszulę, Evans ulubioną sukienkę, zaś James spodnie, które uwielbiał oraz koszulę będącą słabością jego dziewczyny. Ja za to miałem na sobie wszystko, co założyłem rano, ponieważ były to byle jakie, wytarte spodnie, na chwilę obecną jedyne czyste jakie miałem, oraz ubrudzoną koszulkę, która do najlepszych również nie należała.
- Złodziej! - powiedziałem z niedowierzaniem. - Magiczny złodziej!
Syri skinął głową uśmiechając się w ten charakterystyczny sposób świadczący o tym, że jest ze mnie dumny.
Teraz pojawiało się jednak zasadnicze pytanie. Komu zależałoby na okradaniu uczniów i nauczycieli z ich ulubionych części garderoby?
Podbiegłem szybko do swojej szafy i zanurkowałem między nieliczne ubrania, jakie tam miałem. Bez trudu odnalazłem mój bezcenny sweter, najlepszy jaki miałem, oraz koszulę, którą dostałem ostatnio w prezencie od mamy. A więc nie zniknęło nic z naszych szaf, a jedynie to, co ktoś miał w danej chwili na sobie. Tak przynajmniej przypuszczałem. Istniała wprawdzie możliwość, że złodziej znał się na rzeczy i nie interesowały go moje kiepskiej jakości ciuchy, ale wątpiłem by w tym wypadku jakość była jakimkolwiek kryterium.
- A może to jakiś fetyszysta, którego kręci przepocony materiał? - razem z Syrim spojrzeliśmy na Jamesa w taki sposób, że wycofał się ze swojego pomysłu. - Dobra, nic nie mówiłem! Powiem to jednak Lily, bo może wtedy zrozumie, że to nie moja sprawka.
- Mów jej co tylko chcesz, mamy teraz na głowie ważniejsze rzeczy. Ktoś gwizdnął moje ulubione ciuchy i mam zamiar je odzyskać!
- A masz zamiar zrobić to jak? - Potter podniósł się do siadu i wlepił wzrok w przyjaciela.
- Jeszcze nie wiem, ale na pewno niedługo coś wymyślę. Cierpliwości.

niedziela, 5 sierpnia 2018

Kartka (nie) z pamiętnika - Alice Mbappe

Bez względy na to, co niejednokrotnie powtarzały jej przyjaciółki, Alice Mbappe nigdy nie uważała się ani za wróżkę, ani jasnowidza, a już na pewno nie za wyrocznię. Pytana o swoje prorocze sny zawsze wyjaśniała, że jej ciało jest po prostu wrażliwe na wszystkie bodźce odbierane z zewnątrz, które później w formie snów są analizowane przez jej mózg. Wiedziała wprawdzie, że jej babka od strony matki praktykowała voodoo, zaś pradziadek ze strony ojca był szamanem, który narkotyzował się jakimiś roślinami dla sprowadzenia wizji, jednak szczerze wątpiła by miało to jakikolwiek wpływ na nią oraz „dar”, który jej przypisywano, a w który ona nie wierzyła. W końcu nie pamiętała wszystkich swoich snów, a te, które pamiętała, wydawały się raczej łatwe do przewidzenia, kiedy zastanowiła się nad tym głębiej.
To, co działo się z nią w tej chwili było jednak czymś zupełnie innym. To nie był sen, ponieważ nie spała. Była w pełni świadoma tego, że znajduje się na korytarzu otoczona przez tłum uczennic czekających na następne zajęcia przed klasą. Jednocześnie jej umysł odpływał jednak w gęstą, odległą senną mgłę. Czegoś takiego zdecydowanie nie doświadczyła do tej pory na jawie.
A wszystko to przez NIEGO! Przez niego lub te cholerne krewetki, które zjadła na obiad. Może były nieświeże? A może zawierały jakieś trujące związki z powodu zanieczyszczenia środowiska przez ludzi? Jakkolwiek by nie było, wszystko zaczęło się, kiedy przeszedł obok i przypadkiem otarł się o nią ramieniem.
Andrew Sheva. Uczeń wyższego rocznika, z którym nigdy nie rozmawiała, chociaż w pewnym stopniu ją fascynował, coś ją do niego przyciągało, jakby mieli ze sobą coś wspólnego. Nie wiedziała jednak co i nigdy nie zabiegała o to aby się dowiedzieć.
Teraz patrzyła na niego zamglonym wzrokiem i nie była w stanie poruszyć najmniejszym nawet mięśniem ciała.
Mgła, która ją otulała zaczęła rzednąć i na środku szkolnego korytarza, niczym w ekranie telewizora, zaczęła dostrzegać zupełnie inny świat. Widziała wnętrze wielkiego, pięknie urządzonego domu. Jedną ze ścian pokrywała gablota wypełniona pucharami i nagrodami, gdzieś w pobliżu stało biurko zawalone papierami. Dom wessał ją głębiej, szczegóły się zamazały i nagle znowu otoczenie nabrało ostrości. Znajdowała się za drzwiami łazienki, z wnętrza której dochodziły odgłosy wymiotów. Po chwili jednak ustał zastąpiony dźwiękiem spłukiwanej w toalecie wody oraz wody lejącej się z kranu do umywalki.
Drzwi otworzyły się i wyszedł z nich młody, atrakcyjny mężczyzna o zmęczonej twarzy i przekrwionych oczach. Andrew Sheva, choć starszy, niż ten, którego znała z widzenia teraz.
- Wypij, może ci przejdzie. - usłyszała za sobą łagodny męski głos.
Andrew odebrał od kogoś kubek pachnącego miętą naparu i uśmiechnął się słabo.
- Dziękuję. - rzucił i podmuchał parujący napar. Upił łyk, po czym szurając nogami, jakby nie mógł ich unieść nad ziemię, ruszył w stronę jedynych otwartych drzwi.
Zniknął za nimi, a Alice ponownie poczuła, jak coś ją zasysa, jakby była przyklejona do podłogi, a jednocześnie wciągana przez wielki odkurzacz nad sobą. Nie było to przyjemne uczucie i sprawiało, że kręciło jej się w głowie.
Kiedy koszmarne uczucie minęło, stała pośrodku wielkiego, jasnego pokoju. Andrew z podciągniętą pod brodę koszulką oglądał w lustrze swój wystający brzuch.
- Niemożliwe… - mówił do siebie z niedowierzaniem.
Odwrócił się w prawo, następnie znowu w lewo, stanął przodem do lustra i znowu powtórzył to samo, co powiedział przed chwilą.
- Niemożliwe…
Alice zrobiło się niedobrze, kiedy ssanie powróciło, ale jeszcze to wytrzymała.
Wydawało jej się, że któraś z przyjaciółek stojących obok jej fizycznie prawdziwego ciała coś powiedziała, zaś ona jej odpowiedziała, chociaż nie wiedziała o co chodziło i nie czuła nawet ruchu własnych warg, a jednak miała pewność, że się odezwała i nawet się roześmiała.
Jak to możliwe skoro stała teraz w jakimś ciemnym pomieszczeniu, które wywołało u niej ciarki na całym ciele? Widziała tył głowy i plecy kobiety siedzącej przed niewielkim monitorem jakiejś szkaradnej, przypominającej pokracznego robota maszyny, obok niego leżał rozebrany do połowy Andrew Sheva. Gdzieś w pobliżu jakiś inny mężczyzna chodził w kółko podenerwowany. Kobieta wycisnęła paskudne gluty na wystający brzuch Andrew i przyłożyła do niego coś, czego dziewczyna nie widziała wyraźnie, ponieważ przysłaniała to ręka kobiety. Prawdę mówiąc wcale nie była ciekawa, co to dokładnie było. Może właśnie miała być świadkiem jakiejś koszmarnej zbrodni? Zabójstwa, którego ofiarą padnie chłopak?
- To niemożliwe… - usłyszała zachrypnięty kobiecy głos.
- Co?! - warknął ten, który dotąd krążył w kółko.
- Niemożliwe…
- Co jest, cholera, niemożliwe?!
Andrew pobladł na twarzy.
- To dziecko. - rzuciła z niedowierzaniem kobieta.
- Co?! - Andrew i mężczyzna, który wydawał się stać za plecami Alice wykrzyknęli jednocześnie.
- Boże, jest w ciąży. - kobieta chyba zasłoniła usta dłonią.
Jasny blask, który niespodziewanie wybuchł przed oczami Alice oślepił ją na chwilę, a ból przeszył głowę, jakby ktoś wbijał jej igłę w skroń. Szarpnął nią odruch wymiotny, ale była pewna, że jej ciało wcale tego nie odczuło, jakby było oddzielone od duszy, chociaż do tego nie doszło. Równie szybko, jak pojawiła się jasność, zapadły ciemności, które ukoiły jej obolały umysł i pozwoliły jej zapanować nad sobą.
Jej oddech się wyrównał, znowu słyszała odgłosy uczennic na korytarzu oraz głosy swoich przyjaciółek, widziała znikającą za rogiem postać Andrew Shevy.
- Alice? - jedna z przyjaciółek położyła jej dłoń na ramieniu. - Zbladłaś, dobrze się czujesz?
- Muszę do toalety. - odpowiedziała pospiesznie i nie zastanawiając się ruszyła w stronę najbliższej łazienki dziewcząt. W głowie miała całkowitą pustkę, która powoli zapełniała się wspomnieniami tego, co działo się z jej ciałem, kiedy duch odpłynął w senne odmęty wizji, majaków, czy czymkolwiek to było.
Biorąc ten sam zakręt, za którym chwilę wcześniej zniknął Andrew Sheva, zdołała dostrzec jeszcze jego plecy i nagle przed oczyma stanął jej jego obraz z wielkim niczym piłka brzuchem, który gładzą dwie pary dłoni.
Szarpnięciem otworzyła drzwi toalety i podbiegła do umywalki. Wszystkie mięśnie jej ciała spięły się, a piersią szarpnęło, kiedy zaczęła wymiotować różowawą mazią, w której mogła jeszcze odróżnić kawałki krewetek od ryżu oraz warzyw, które wydawały się poszatkowane. Kolejne szarpnięcie i kolejna porcja wymiocin wylądowała w umywalce. Alice nie widziała zupełnie nic przez załzawione oczy. Odkręciła wodę i pozwoliła jej spłukać przetrawioną do połowy zawartość żołądka.
Co to cholera było?! Myślała, kiedy zaczęła się uspokajać. Najchętniej skontaktowałaby się teraz z babcią, która może zdołałaby rzucić na to wszystko trochę światła, ale wstydziła się opowiedzieć komukolwiek o tym, co widziała, jeśli w ogóle coś widziała. Merlinie, może to po prostu wytwór jej zestresowanego bliskimi egzaminami umysłu? A może dowód na to, że popada w obłęd, jak jej cioteczna babcia, która kilka lat wcześniej powiesiła się na klamce od drzwi toalety zaraz po świętach bożonarodzeniowych?
Jeśli popadła w obłęd tak jak ona, to nie chciała się do tego przyznawać przed kimkolwiek.
Opłukała usta, otarła oczy i wilgotne policzki, doprowadziła się pospiesznie do prządku i wyszła z łazienki mając nadzieję, że nie doświadczy nigdy więcej tego, przez co przyszło jej przejść niespełna pięć minut wcześniej.
Wróciła do przyjaciółek i uśmiechnęła się do nich przepraszająco.
- To te krewetki. - wyjaśniła zwięźle.
Tego dnia nie odważyła się już rozglądać wokół siebie, aby przypadkiem nie zatrzymać wzroku na tym, który wywołał u miej ten dziwny napad szaleństwa. Nikomu też o tym nie powiedziała, zaś w pamiętniku pod datą zostawiła pustą, niezapisaną stronę, która wydawała się krzyczeć, że wydarzyło się coś, czego wolała nie wspominać.
Bez względy na to, co niejednokrotnie powtarzały jej przyjaciółki, Alice Mbappe nigdy nie uważała się ani za wróżkę, ani jasnowidza, a już na pewno nie za wyrocznię. I rzeczywiście musiała mieć rację, ponieważ nie przewidziała, że ta właśnie pusta strona pamiętnika będzie prześladować ją przez całe życie i nie pozwoli jej zapomnieć o wydarzeniach tamtego dnia.