niedziela, 31 października 2010

Halloween Special I - Victor Wavele

HAPPY HALLOWEEN!

  

NOTKA NA AI NO TENSHI!


Victor:

Noel leżał na łóżku zajmując niemal całą jego powierzchnię suknią, którą miał na sobie. Strój z epoki wiktoriańskiej, który tak sobie upodobał naprawdę był obszerny, chociaż broniłem się przed określeniem go powszechnym mianem „namiotu”. Nie wiem jakim cudem, jednak mężczyzna zdołał zmusić mnie do założenia mało wygodnego ubrania lorda, bym pasował do niego podczas Halloween, które zawsze było wielka uroczystością. Cały gabinet Noela był pięknie przyozdobiony na tę okazję i naprawdę przyjemnie było tutaj przebywać, tym bardziej, kiedy zamyślony pozwalał bym do woli bawił się jego magicznie wydłużonymi rzęsami, a nawet szturchał jego policzki pokryte grubą warstwą najróżniejszych środków.
Minęła dłuższa chwila, zanim oprzytomniał i machnięciem odgonił moją dłoń od swojej twarzy.
- Nie wolno, wiesz o tym! – skarcił mnie, ale wyjątkowo nie sięgnął po lusterko. Ponownie osunął się w dalekie krainy swoich myśli, których nie potrafiłem nijak przeniknąć.
Kiedy tak patrzyłem na niego i zastanawiałem się nad tajemnicami, które mógł kryć przyszedł mi na myśl poemat, który wywarł na mnie wielkie wrażenie dawno temu, gdy po raz pierwszy miałem okazję go usłyszeć w wersji śpiewanej. Teraz Noel wydawał mi się przedstawiać właśnie Panią na Shalott*. Czasami zastanawiałem się, czy dobrze robię wymuszając na nim męskie cechy, które przecież porzucił dawno temu. W końcu nie miałem prawa oczekiwać, że zaprze się samego siebie, by mi dogodzić.
- Przestań myśleć w ciszy i powiedz mi o co chodzi. – rozkazałem mu, chcąc by cisza przestała mi dokuczać.
Uśmiechnął się lekko, spojrzał na mnie zalotnie, jak zwykł to czynić i wsunął dłoń w moje włosy, jakby głaskał naburmuszone dziecko. Mimo wszystko głębia jego oczu wydawała się kryć jakieś zmartwienia.
- Chciałbym byś wiedział o mnie więcej. – znowu był taki nieobecny, ale tym razem już bez najmniejszej pomocy z mojej strony wrócił do mnie całym sobą.
Jego słowa bardzo mnie ucieszyły, chociaż nie dałem tego po sobie poznać. Jeśli Noel decydował się na wyznania, znaczyło to, iż uznał mnie za kogoś więcej niż zwyczajnego kochanka. Tym samym potwierdził, iż zdołałem uczynić go uzależnionym od siebie, zdobyłem jego serce już nie tylko pobieżnie, ale miałem je na zawsze i tylko dla siebie. Tyle wiedziałem i bez zbędnych zapewnień jakimi mógłby mnie uraczyć.
- Powiedz mi więc wszystko. Mamy na to czas. – starałem się go zachęcić nie pokazując, jak bardzo mnie to interesuje.
Ponownie się uśmiechnął, tym razem chyba czuł wyraźną ulgę, iż mógł pozbyć się ciężaru przeżyć, o których zapewne nie mówił jak dotąd nikomu.

 

 

And moving through a mirror clear

That hangs before her all the year,

Shadows of the world appear.

There she sees the highway near

    Winding down to Camelot;

There the river eddy whirls,

And there the surly village churls,

And the red cloaks of market girls

    Pass onward from Shalott.*

 

 

- Kiedy zrozumiałem, że nie interesują mnie kobiety, a mężczyźni wydają mi się naprawdę atrakcyjni, byłem nastolatkiem. – zaczął unikając mojego wzroku z jakiegoś powodu. – Co gorsza niejednokrotnie byłem mylony z dziewczyną z powodu mojego wyglądu, braku niektórych męskich atrybutów, jak zarost, czy szerokie barki. Z początku cieszyłem się tym, jako iż łatwiej było mi zwrócić na siebie uwagę mężczyzn, jednak szybko przekonałem się, że wcale nie było to pozytywne pod żadnym względem. Wystarczyło, że przyznałem się do swojej płci, a od razu mnie odsyłano z kwitkiem i patrzono na mnie dziwnie, jakbym popełnił jakieś przestępstwo, pozwalając by ze mną flirtowali.
Powoli zaczynałem nienawidzić kobiet, za to, że są tym kim są, zaś ja byłem kimś kim być nie powinienem. Moje ciało przeszkadzało mi bez względu na to, jak bardzo starałem się przypodobać interesującym mnie chłopcom. Dawałem z siebie wszystko, chciałem ukazać swoje zalety, by ostatecznie przełamać pasmo nieudanych prób, co jednak mi się nie udało.
Nie chętnie opuszczałem swój pokój, czy to w szkole, czy w domu, nie utrzymywałem żadnych znajomości, co nikogo nie dziwiło. Szybko rozniosła się wiadomość, że zachowuje się dziwnie i wydaję się interesować tą samą płcią. To przypieczętowało mój los i tym samym musiałem porzucić marzenia o udanym związku, w którym byłbym szczęśliwy.
Jakkolwiek dziwnie mogło to wyglądać, pożądałem kogoś kto dałby mi poczucie bezpieczeństwa, kto pomógłby mi pozbierać się po tak licznych upadkach, kto zaopiekowałby się mną, pozwolił się kochać i pokochałby mnie, takim jakim byłem, a więc z moim męskim ciałem, które tak boleśnie przypominało kobiece.
Wszystko to może wydawać ci się niepoważne i przesadzone, ale dziecko wychowane w rodzinie czarodziejów nie ma pojęcia o życiu poza tym światem. Mało tego czarodzieje nie zdradzają się łatwo ze swoimi upodobaniami, co dawniej było tym bardziej przestrzegane, jakby było zapisanym prawem. Nie miałem pojęcia, co należy zrobić, jak mam się zachowywać, gdzie szukać i czy w ogóle znajdę kogoś kto zechce chociaż przekonać się, że nie jestem taki zły. W większości nadal trafiały mi się propozycje od osób myślących, iż jestem dziewczyną, a ciągnie się to aż do teraz, jak sam wiesz. Były to jednak czasy, kiedy nie ubierałem się tak jak teraz, ale zupełnie normalnie. Moje usilne próby by wyglądać bardziej męsko kończyły się śmiechem innych i moim upodleniem. Nie byłem w stanie poradzić sobie z tym wszystkim.
Wtedy też zacząłem się interesować mugolami, częściej obserwowałem ich ukradkiem i znalazłem sposób odmienić swój los. Domyślasz się, co to za sposób, prawda?

Nie chcąc mu przerywać pokiwałem głową, a on mógł mówić dalej.

- Zacząłem od przebierania się tylko podczas kręcenia się pośród mugoli. Miałem jeszcze nadzieję, iż może wśród nich znajdzie się ktoś odpowiedni, ale nie dało mi to wiele. A jednak trafiłem na kogoś, kto był mną niewątpliwie zainteresowany i wydawało mi się nawet, że może znalazłem ostatecznie szczęście, które wcale mi nie sprzyjało przez wiele lat.
Tamten chłopak nie zraził się tym, że nie jestem tym za kogo mnie miał i nie zaprzestał się ze mną spotykać. Niestety dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że jednym jego interesem w tym wypadku było moje ciało, nie zaś jako taki „ja”.
Upadek był równie bolesny, co poprzednie niepowodzenia, chociaż po ogromnym załamaniu zmienił mnie znacznie pod wieloma względami. Zacząłem pochłaniać wszelką wiedzę na temat napojów miłosnych, afrodyzjaków, wszystko co mogło mi pomóc w jakikolwiek sposób było moim ratunkiem. Poza tym studiowałem także psychologię przeciętnego męskiego umysłu, co ostatecznie doprowadziło mnie do jako takiego rozwiązania.
Jedyną bramą do odnalezienia mojej drogi wydawało mi się poszukiwanie, próbowanie i liczenie na to, że w końcu szczęście mnie odnajdzie i pozwoli mi odnaleźć ostateczny spokój. Nie było to proste i wymagało ode mnie wielkiego wysiłku, by przełamać wszystkie bariery, które oddzielały mnie od celu, który obrałem. Ale udało się.

 

 

But in her web she still delights

To weave the mirror's magic sights,

For often through the silent nights

A funeral, with plumes and lights

    And music, went to Camelot:

Or when the Moon was overhead,

Came two young lovers lately wed;

"I am half sick of shadows," said

    The Lady of Shalott.*

 

 

- Mężczyzn, którzy byli zainteresowani związkiem ze mną było zdecydowanie więcej niż początkowo myślałem. Każdy zaczynał naszą znajomość będąc przekonanym, że jestem kobietą, a poznając prawdę część uciekała, ale byli i ci którzy pozostawali.
Żaden jednak nie był ze mną zbyt długo. Znajdowali sobie dziewczyny, lub po prostu związek ze mną okazywał się sekretem, który nagle wychodził na jaw i musieliśmy się rozstać, czego oni nie żałowali, chyba że chodziło wyłącznie o zaspokajanie ich potrzeb.
Kiedyś jednak byłem z jednym chłopakiem przez trzy miesiące, wydawało mi się, że to już koniec poszukiwań. Był całkiem miły, nie spotykał się z nikim innym. Naprawdę go lubiłem. W prawdzie nigdy nie zwracał większej uwagi na moje pragnienia, ale uznałem, że taki już jest i nie martwiłem się tym nazbyt wiele.
Odczuwałem jednak ogromny brak drobnych rzeczy, jak randki, pieszczotliwe pocałunki, wspólnie spędzany czas, którego nie poświęcalibyśmy na zaspokajanie go. Zaproponowałem mu więc zarówno spotkanie w kinie, jak zwyczajny spacer, ale odmówił.
- Nie mam czasu na takie drobnostki. – powiedział mi wtedy i wrócił do pracy. Był prawnikiem, więc często zajmował się swoimi sprawami nawet u mnie.
Wyglądając przez okno mieszkania widziałem liczne pary, cieszące się sobą, ale wszystkie opierały się na związku pomiędzy mężczyzną, a kobietą.
Dotarło do mnie, że także dla niego byłem niczym innym, jak tylko ciałem, które miało zadowolić jego pragnienie, nie otrzymując wiele w zamian. Gdy zapytałem go o to nie zaprzeczył. Uśmiechnął się bezczelnie i patrzył na mnie, jakbym był niepoważny.
- Nie masz do zaoferowania nic poza seksem, więc chyba nie oczekujesz, że będę tracił na ciebie więcej czasu niż muszę? Nie ważne jak ładny się wydajesz, ponieważ gdy zdejmiesz te kolorowe ciuszki stajesz się szpetny.
Płakałem wtedy naprawdę długo i skończyłem z takim życiem. Poczułem, że nie ma sensu ani prezentowanie się jako mężczyzna, ani jako kobieta i jakkolwiek nienawidziłem wszystkich tych ubrań, kobiecych drobnostek, które pozwalały im być ładniejszymi, to nie umiałem już zmienić ani siebie, ani przyzwyczajeń.
To życie było jak złota klatka, w której mnie zamknięto i pozwalano patrzeć na świat zza drogich krat. Cierpiałem, ale nigdy nie pozwalałem sobie tego pokazywać. Zacząłem bawić się mężczyznami uwodząc ich, ale nigdy nie dopuszczając ich do siebie wystarczająco. Nie dawałem im do siebie niczego poza uśmiechem, czy subtelnym gestem, który mógł zdradzać, że się nimi interesuję, co nie zawsze było prawdą. Nauczyłem się, że ci którzy zwracali na mnie uwagę prędzej czy później zdradzą moje uczucia, zaczną zapierać się poprzednich wyznań, a ostatecznie porzucą mnie.
Nie widziałem dla siebie ucieczki, bałem się podjąć decyzję, zmienić cokolwiek, by powrócić do poprzedniego życia, gdy byłem wyłącznie dziwnym, pięknym chłopcem. Trwałem oglądając świat, jako odbicie w lustrze. Dokładne, ale nigdy nie prawdziwe. Z większa jeszcze pasją poświęciłem się studiowaniu, a także eksperymentom na mężczyznach, których łapałem w swoją sieć, tylko po to by mieć pewność, czy moje afrodyzjaki i napoje działają właściwie, lub by dopracować je, ulepszyć, zmieniać.
Zajęty nie zwracałem przecież uwagi na to co mnie otaczało, nie rozczulałem się nad sobą, na nowo polubiłem swój styl bycia i tylko czasami wracały do mnie myśli, w których uświadamiałem sobie jak nisko upadłem, że sam siebie więżę nie mając okazji oddychać prawdziwym powietrzem. Byłem lalką w pięknych ciuszkach, mieszkającą w plastikowym domku, oddychającą sztucznym powietrzem, dla której świat stanowiły namalowane przez kogoś obrazy. Tak właśnie wyglądały ostatnie lata mojego życia zanim nie zacząłem uczyć tutaj zajmując się tym, co przychodziło mi bez najmniejszej trudności, a więc mugoloznawstwa, zaś dziewczętom pomagałem czasami z miłosnymi napojami, których sekrety opanowałem do perfekcji.

 

 

All in the blue unclouded weather

Thick-jewell'd shone the saddle-leather,

The helmet and the helmet-feather

Burn'd like one burning flame together,

    As he rode down to Camelot.

As often thro' the purple night,

Below the starry clusters bright,

Some bearded meteor, trailing light,

    Moves over still Shalott.*

 

 

- Kiedy zaczynałem tutaj pracę ty byłeś chory, więc nie spotkałem cię od razu. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy spotkałem cię w wejściu do Wielkiej Sali. Przepuściłeś mnie przodem jak gentleman, ale nie zainteresowałeś się mną w ogóle. Nie skomentowałeś niczego, jakbym był przeciętną nauczycielką. Nie dziwiło cię nawet, że nigdy wcześniej nie wiedziałeś mojej twarzy. To wywarło na mnie wielkie wrażenie. Nie potrafiłem oderwać od ciebie oczu. Byłeś... Jesteś! Bardzo przystojny.

Poprawił się szybko i teraz był ożywiony, mówił z większą pasją, czym mnie cieszył. Po poprzednich, jakże przygnębiających przeżyciach, w końcu zaczął wspominać coś co z pewnością było dla niego przyjemniejsze.

- Pierwsze co wtedy rzuciło mi się w oczy, to właśnie to, że byłem dla ciebie wyłącznie dodatkiem do innych nauczycieli, którzy wraz z tobą pracowali tutaj. Następnym elementem był twój wygląd. Chociaż widziałem wielu mężczyzn, ty wydawałeś się wyjątkowy. Twoje oczy wydawały się zdradzać specyficzne barbarzyństwo, wyraźne rysy twarzy podkreślały twoje korzenie, a kiedy dowiedziałem się, że uczysz run byłem w stanie wytłumaczyć wszystko to właśnie przez pryzmat twoich zajęć.
Przez większość czasu podziwiałem cię z daleka, starałem się dowiedzieć dlaczego nie działa na ciebie mój czar. Obawiałem się podjąć ryzyko, a jednak byłem kuszony by zaryzykować. Byłem przeklęty nie mogąc znaleźć nikogo, kto by mnie pokochał i jakiś zły duch szeptał mi do ucha, że skoro i tak nie odmienię swojego losu to powinienem chociaż wykorzystać męską słabość, która musiała gdzieś się w tobie kryć.
- Ale jej nie znalazłeś. – zauważyłem z pewnym siebie uśmiechem.
- Tak, i teraz wiem dlaczego. – jego twarz pojaśniała jeszcze bardziej. – Ale wtedy wydawało mi się, że ukrywasz swoje zainteresowanie, że jesteś taki jak wszyscy, mimo iż wydawałeś się przecież inny. A jednak kiedy podejmowałam rozmowy z tobą wydawałeś się znużony i nie zainteresowany. Martwiłem się nawet, że może nie jestem wystarczająco ładny, więc z tym większą pasją starałem się upiększyć każdy szczegół swojego ciała.
Zabawne, że tak bardzo pragnąłem byś nie zwracał na mnie uwagi, a w tym samym czasie czyniłem wszystko by było odwrotnie. Nadal nie byłem zdecydowany, czy podjąć ryzyko, czy w ogóle powinienem się przejmować kimś takim jak ty, ale za każdym razem, gdy cię widziałem czułem, jak moje ciało przeszywają dreszcze. Podobałeś mi się z każdą chwilą coraz bardziej, nawet zastanawiałem się, czy jesteś w rzeczywistości, w bezpiecznym schronieniu gabinetu, grubiańskim Normanem. Runy zawsze kojarzyły mi się właśnie z tym, toteż pewne wyobrażenia pozostały i nie do końca było to błędne. – roześmiał się, gdy zmarszczyłem brwi słysząc jego ostatnie słowa. – Wydawało mi się nawet, że oszalałem, kiedy wyobrażałem sobie masę niestworzonych rzeczy. To było upokarzające! A jednak we wszystkich tych fantazjach, które przecież bolały mnie niesamowicie. Im więcej o tym myślałem, tym większą trudność sprawiało mi trzymanie się od ciebie z daleka.

Byłem ciekaw, co takiego mogło wtedy chodzić mu po głowie, jakie dziwne fantazje zagnieździły się w jego podświadomości, że sprawiały mu przykrość, a jednocześnie z całą pewnością musiały go wtedy podniecać. Jeśli kiedyś dane mi będzie poznać tę tajemnicę, na pewno wykorzystam zdobyte poprzez to informacje. Tym czasem on mówił dalej.

- Dziwne podszepty stały się częstsze, a ja powoli ulegałem. Zacząłem zwracać uwagę na to kiedy i gdzie przebywasz najczęściej, kiedy masz zajęcia i tak przez naprawdę długi czas. Czasami zastanawiałem się, czy mnie nie zaczarowałeś wtedy, pierwszego dnia, kiedy przecież byłeś tak blisko. Jakkolwiek było to niemożliwe, to stąpałem po tak kruchym lodzie, że mogłem w każdej chwili pogrążyć się w nicości. Powrót do dawnego życia, które sprawiło mi tyle bólu był jak samobójstwo, jak łamanie najważniejszych praw, a ja z dnia na dzień zagłębiałem się w tym zgubnym pragnieniu. I uległem, jak sam dobrze wiesz.

 

 

Lying, robed in snowy white

That loosely flew to left and right --

The leaves upon her falling light --

Thro' the noises of the night,

    She floated down to Camelot:

And as the boat-head wound along

The willowy hills and fields among,

They heard her singing her last song,

    The Lady of Shalott.*

 

 

- Kiedy tylko sam przed sobą przyznałem się, że chcę znowu zaryzykować, że czuję potrzebę bliskości, a ty wydawałeś mi się przecież idealnym kandydatem, nawet gdybyś nic do mnie nie poczuł. Zacząłem się tobą otwarcie interesować, może nawet byłem aż nadto nachalny...
- Nadto?! – aż usiadłem patrząc na niego z niedowierzaniem. – Niemal bałem się o siebie, kiedy tak mnie nękałeś! Ty wiesz, jak czuje się mężczyzna, który ma do czynienia z kobietą, która wydaje się nie zawahać przed niczym, by go zdobyć?
Z przyjemnością stwierdziłem, że Noel uśmiechał się rozbawiony. Takiej reakcji oczekiwałem z jego strony, na moje udawane oburzenie, chociaż mówiłem prawdę. Nie ważne, że się nim wtedy nie interesowałem. Każdy facet czułby się niepewnie, kiedy miałby zostać zdominowany przez płeć przeciwną. A ja miałem wtedy na głowie bardzo atrakcyjną i wyzywającą kobietę.
- Nie wiem dlaczego, ale nie przyszło mi do głowy, że możesz woleć mężczyzn, póki mi tego nie powiedziałeś. Zastanawiałem się nawet, czy nie masz jakiś problemów ze sobą, skoro jako jedyny nie reagowałeś na moje zaloty. Żeby się przekonać zastosowałem afrodyzjaki i bawiłem się tobą uznając, że ktoś taki jak ty może to lubić. W końcu byłeś dla mnie barbarzyńcą. – zaśmiał się ponownie nazywając mnie tym mało uprzejmym określeniem, z czego powstrzymałem się od komentarza. – Okazało się jednak, że wszystko staje tak jak stawać powinno i nie mogłem się powstrzymać by nie uszczknąć czegoś dla siebie, skoro miałem cię już na swojej łasce. Pierwszy raz to ja byłem górą, nie zaś inni. Spodobało mi się to uczucie. Władza nad kimś takim jak ty sprawiała mi niesamowitą przyjemność, ale nadal byłeś taki oporny. Kiedy się posprzeczaliśmy, przestraszyłem się, że znowu zostanę wykorzystany, dlatego tak ciężko było mi pogodzić się z tym, że pozwoliłem sobie na bezmyślne ryzyko. Ty nadal byłeś taki sam, a może bardziej otwarty na moje zaloty, co było tym bardziej przerażające. Tylko, że dałem się złapać w twoje sidła i chociaż nadal uważałem, by się z niczym nie zdradzić bawiłem się dalej, póki nie dałem swoim słabością zapanować nas sobą i wtedy właśnie powiedziałem ci prawdę.
- I dowiedziałeś się prawdy. – dodałem krótko, by później móc wyrazić swój niesmak nad jego słowami. – Myślałeś, że jestem impotentem! Wredna wiedźmo! – pstryknąłem go w nos. – Mam wszystko na swoim miejscu, a ty chciałeś ze mnie zrobić jakiegoś eunucha! Teraz zadbam byś poczuł jak dalece jestem w pełni sił i w jak doskonałym stanie jest moje ciało! To co przeżywałeś do tej pory to była zabawa. – syczałem na niego. Naprawdę byłem wściekły znając jego myśli sprzed naszego związku, chociaż nie byłem zły na niego, ale na pomysły jakie miał.
Przesunąłem się na łóżku i podwinąłem jego suknię, na co zareagował protestem. Kazałem mu jednak milczeć i pogodzić się z tym, że stracił szansę na powstrzymanie mnie wraz z wyznaniem mi okropnej prawdy o swoich przypuszczeniach.
Pani na Shalott dotarła w swojej łodzi do brzegów rzeki, chociaż nie było jej dane ani połączyć się z ukochanym, ani nawet zakosztować piękna Camelotu. Moja Pani jednak była w stanie osiągnąć swój cel żywa. Klątwa nie wiązała jej śmiercią, a jedynie długimi latami nieszczęść, by w ostateczności dotrzeć do Lancelota. Na nią czekał barwny zamek z jego świtą, nie musiała zazdrościć już kochankom, których widywała, nie musiała oglądać świata w lustrze i przede wszystkim nie przypłaciła swoich pragnień i miłości śmiercią.

 

 

Who is this? And what is here?

And in the lighted palace near

Died the sound of royal cheer;

And they crossed themselves for fear,

    All the Knights at Camelot;

But Lancelot mused a little space

He said, "She has a lovely face;

God in his mercy lend her grace,

    The Lady of Shalott."*

 

 

- Czas bym ja zakończył twoją historię. – rzuciłem zostawiając go w spokoju, z materiałem sukni nad kolanami. – Kiedy okazałeś się mężczyzną poczułem jak bardzo mnie interesujesz, zobaczyłem cię w zupełnie innym świetle niż dotychczas byłem w stanie podziwiać. Przyjemne podniecenie przeszło przez moje ciało, kiedy zdałem sobie sprawę, że mogę cię mieć, ale wtedy nie byłeś już natrętną kobietą, ale ekscentrycznym mężczyzną, którego zapragnąłem.
Jego twarz pojaśniała.
- Teraz widzę cię jako wyjątkowo urodziwy kawałek ciasta urodzinowego, takiego czekoladowo-orzechowego, który powinien się dostać tylko mnie i którym się nie podzielę. Nie boję się zaryzykować stwierdzenia, że nie musisz dalej szukać, bo znalazłeś to czego pragnęło twoje serce. Czyż nie jestem w stanie zapewnić ci wszystkiego, wiedząc kim jesteś?
Jego oczy błyszczały zawstydzeniem, ale na twarzy nie widać było ani odrobiny czerwieni. Puder zbyt dobrze krył jego skórę, by cokolwiek mogło zaszkodzić pięknemu makijażowi. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, to miałem wielkie szczęście. Kochanek taki jak Noel nie zdarzał się często. Mogłem bez przeszkód obnosić się z tym, iż jest mój i nikt nie byłby temu przeciwny, chyba że liczna rzesza zakochanych w nim chłopców, przekonanych o jego kobiecości.
- Jest... dobrze... – mruknął chyba nie do końca wiedząc co ma mi powiedzieć.
Może było zbyt wcześnie byśmy mogli uznać ten związek za trwały, ale powoli wdrażałem się w takie życie i byłem usatysfakcjonowany tym, co otrzymałem.
- Nie chcesz odpowiadać, jak należy? – syknąłem bawiąc się z nim. – Więc musze to na tobie wymóc. – wsunąłem dłoń pod poły sukni i sunąc palcami po udzie sięgałem do miejsca, które jak zawsze było dobrze strzeżone przez liczne części garderoby. Musiałem więc zrezygnować z konkretnych pieszczot i zadowolić się dotykaniem jego skóry, której nie było widocznej nazbyt wiele.
Pocałowałem go nie mogąc się przed tym powstrzymać w chwili kiedy miałem wielką ochotę, by uczynić go swoim, a nie mogłem poniszczyć jego pięknej sukni.
Zgasiłem mdłe światło, a sypialnię rozświetlały teraz latarnie z dyni i nieliczne zapachowe świeczki unoszące się w powietrzu. Pod  nimi na łóżku leżeliśmy my. Objęci, w finezyjnych, niewygodnych strojach, które jednak czyniły nas idealnym dopełnieniem Halloween.
- Teraz znam twoje tajemnice. – szepnąłem mu na ucho, a mój głos i tak wydawał się dziwnie obcy w ciszy jaka nas otaczała, w tym półmroku. – Teraz wiem, co przeszedłeś, czego ci brakuje. Jesteś na mojej łasce, zupełnie jakbyś miał chodzić zawsze bez ubrania, ponieważ teraz nic już nie kryje cię przed moim wzrokiem.
- Ufam ci. – odpowiedział ciszej jeszcze niż ja. – Zaszedłem zbyt daleko, bym miał się obawiać czegokolwiek, a ty nie uciekłeś od razu, a więc jesteś moim rycerzem, czyż nie?
- Lancelotem, zaś ty jesteś Panią z wieży na Shalott.
Uśmiechnął się, chyba podobało mu się moje porównanie.
Trzymając jego dłoń w swojej gładziłem gładką skórę kciukiem, jakby naprawdę był tylko słabą, delikatną kobietą. Zasłużył na to tego dnia, kiedy odkrył się przede mną całkowicie.
Ten jeden dzień mogłem go rozpieścić. Ten jeden dzień chciałem go rozpieścić.



* "Lady of Shalott" by Alfred Tennyson

piątek, 29 października 2010

Hm?

Regulus bynajmniej nie zmienił się wiele od naszego ostatniego spotkania w celu uzupełnienia jego zaległości w nauce, które były doprawdy minimalne przy tych, jakie zauważałem u przyjaciół. Także tym razem młodszy Black był pojętnym uczniem i słuchał wszystkiego, co mówiłem. Cieszyłem się z postępów, jakie robił, kiedy zaledwie chwilę wcześniej nie był w stanie pozbierać skrawków wiadomości, zaś przy mojej niewielkiej pomocy mógł sam dojść do wszystkiego. Z niejaką dumą stwierdziłem, iż chłopak jest świetnie przygotowany do egzaminów i nawet bez moich korepetycji dałby sobie radę.
Ale nie tylko pod tym względem różnił się od mojego Syriusza. Regulus był niższy niż jego brat, a twarz miał delikatniejszą, o rysach subtelniejszych, łagodniejszych, zaś jego mimika również była zdecydowanie inna. Syriusz nie był łatwy do odszyfrowania, jednak zazwyczaj pozwalał sobie zdradzać myśli jakimś grymasem. Reg zazwyczaj jedynie się lekko uśmiechał, lub siedział zupełnie poważny nie dając mi możliwości ‘czytania mu w myślach’. Widać było, że presja, jaką odczuwał, jako dziedzic rodu i jedyna nadzieja tych Blacków dawały mu się we znaki. Wydawało mi się, że wcześniej był weselszy i bardziej otwarty na znajomości, zaś teraz unikał mojego wzroku skupiając się wyłącznie na pracy. Żałowałem, że tak właśnie musiało się dziać.
- Myślę, że to już wszystko, czego mogłem cię nauczyć. – stwierdziłem przyglądając mu się z niejaką nadzieją. – Jesteś przygotowany na wszystko! Cieszę się, że mogłem cię douczyć, to naprawdę przyjemne zajęcie. – chłopak skinął głową i chyba nawet dostrzegałem cień uśmiechu na jego twarzy. Może jednak nie był jeszcze całkowicie odmieniony i można było pokazać mu, na czym polega rozrywka, która pomogłaby mu uporać się ze stresem, jaki niewątpliwie towarzyszył mu, na co dzień.
- A Syriusz? – zapytał nagle, chociaż wydawało się to raczej niepewnym burknięciem niż konkretnym pytaniem. Zrozumiałem jednak, że chłopakowi przychodziła z trudem rozmowa o bracie, który nie specjalnie okazywał mu swoje zainteresowanie i poniekąd zostawił go samemu sobie. Jakkolwiek uważałem to za nieodpowiedzialne, nie mogłem wymusić na Syriuszu większej troski o brata. Miałem tylko nadzieję, iż nie ma mi tego za złe, jak także nie wini o nic Syriusza.
- Yghm. Pytasz jak idą mu przygotowania do egzaminów? – upewniłem się otrzymując skinienie głową. Westchnąłem głośno wiedząc, że muszę mówić prawdę. – Stara się, chociaż wychodzi mu to różnie. – odpowiedziałem zgodnie z tym, co przedstawiały fakty.
- Czyli wodzi cię za nos. – rzucił niespodziewanie chłopak. Popatrzył w końcu na mnie szczerze. – Kiedy chce potrafi się uczyć szybko i naprawdę dobrze, ale skoro mówisz, że ‘stara się’, to znak, że wcale nie robi nic. Nie przejmuje się niczym i nie zależy mu na najlepszych ocenach, więc nie przykłada się do nauki, tak jakby mógł. – uznałem to za bardzo ciekawą i cenną informację. Tym bardziej, że sam nie znałem potencjału Syriusza i nie wiedziałem, kiedy kończy się jego wiedza, a zaczyna ogólne szczęście, które niewątpliwie posiadał.
- Pozbierajmy książki. Skoro skończyliśmy lekcje, możemy wyjść, prawda? – chciałem pozwolić innym by uczyli się w spokoju, a nasze rozmowy mogły im przeszkadzać. Poza tym czułem się nieswojo podejmując temat Syriusza w miejscu, gdzie każdy mógłby nas usłyszeć, a przede wszystkim szpiedzy Evans.
- Racja. – Regulus wstał i szybko zebrał podręczniki. Nie dał mi możliwości bym pomógł. Sam poradził sobie ze wszystkim i nawet otworzył drzwi bym mógł wyjść. Mina mi zrzedła, kiedy spotkałem się twarzą w twarz z Lily. Udając, że nie zwracam na to uwagi minąłem ją, zaś za mną wyszedł niepodejrzewający niczego Ślizgon. Nie wątpiłem, że dziewczyna siliła się teraz na znalezienie dobrej historii do tego, co widziała. Może nawet myślała, że umawiam się z chłopakami ze wszystkich domów nie oszczędzając młodszych? Poczułem wielką złość na myśl o takiej teorii, która była przecież bardzo możliwa biorąc pod uwagę to, za kogo wydawała się mnie mieć rudowłosa. Opanowanie się wcale nie było tak łatwe, jak mogłoby się wydawać.
- Kto to był? – Reg zaskoczył mnie tym pytaniem i na pewno widział moje poruszenie, ponieważ sprostował. – Nie wydawałeś się zachwycony jej widokiem, a przecież to Gryfinka.
- Nie lubię jej, po prostu. – odpowiedziałem wymijająco. – Wpycha nos nie w swoje sprawy i w ogóle. – nie chciałem by chłopak źle o mnie pomyślał, więc nie chciałem zadowalać go nic nieznaczącymi stwierdzeniami. – Uwzięła się na mnie z jakiegoś powodu. – tonem swojej wypowiedzi trochę ubarwiłem prawdę.
- Jest aż tak uciążliwa? – Ślizgon wydawał się mi współczuć i dlatego podejmował ten temat w dalszym ciągu nie pozwalając mi tego zakończyć.
- Jak to dziewczyna. Bardzo dobrze się uczy, więc może zazdrości mi lepszych wyników na transmutacji.
- Aha. – ten argument chyba przemówił do Regulusa, który zamyślił się chwilowo. – Chcę ci się jakoś odwdzięczyć za to, że mi pomagasz. – wypalił nagle, przez co zmieszałem się i zająknąłem tłumacząc, iż nie musi. On jednak uśmiechnął się wtedy otwarcie, co zaskoczyło mnie bardziej, niż niedawne stwierdzenie. Tym razem nie miałem pojęcia, jak zareagować i co powiedzieć, a milczenie także nie wydawało mi się właściwą taktyką.
- Nie martw się, coś wymyślę. – rzucił pewnie i zupełnie inaczej niż rozmawiał ze mną na początku. – Do tego czasu mogę zrobić tylko tyle. – niespodziewanie zatrzymał mnie i pocałował w policzek. Czułem się jak spetryfikowany nie wiedząc ani co miał oznaczać jego gest, ani także, co dalej. Obawiałem się nagle, że Syriusz mógł mieć rację, ale szybko odgoniłem te myśli od siebie. – Nie gniewasz się chyba?
- Nie, nie... – odparłem szybko i pokręciłem głową. Chciałem ukryć zmieszania, ale to było niemożliwe. Nie dostrzegałem w tym wszystkim żadnych skrywanych złych intencji i chociaż ten rodzaj podziękowania daleki był od wszelkich moich oczekiwań, to zacząłem intensywnie myśleć nad tym, co mogło dziać się teraz w otoczeniu młodszego Blacka i tym właśnie tłumaczyłem ten wybryk. Dla chłopaka trzymanego zawsze pod kloszem niewiele było chyba wiadome o relacjach z ludźmi, lub chciałem by tak było. Sam nie wiedziałem, co się działo we mnie i w nim.
- To był tylko raz, Remusie. – powiedział, chociaż na pewno nie był świadom moich myśli i niepewności, które zdemolowały mnie wewnętrznie. – W sumie nie wiedziałem, co mam zrobić, więc wybrałem najłatwiejszą opcję, ale to dziwne. – skinąłem by potwierdzić słuszność jego słów. – Nie mów Syriuszowi, bo zrobi mi awanturę.
- Jasne. – dodałem mimowolnie uspokojony. Wierzyłem mu, a jego wytłumaczenie pokrywało się z moimi domysłami sprzed chwili. Postanowiłem jak najszybciej zapomnieć o tym incydencie, by nie miało to żadnego wpływu na mnie i na sposób, w jaki postrzegałem Regulusa.
Chłopak popatrzył na zegarek, który wyjął z kieszeni i wydał z siebie niezadowolony pomruk.
- Będę musiał już iść. Nie przeszkadza ci to? Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, a przecież i ciebie wyrwałem pewnie w trakcie nauki, więc powinienem jak najszybciej dać ci wolną rękę. – znowu zrobił się ponury, a tego już nie potrafiłem wytłumaczyć. Zupełnie jakby jego humor potrafił się zmieniać w przeciągu chwili. Sam nie wiedziałem, który Regulus jest tym właściwym, a przecież było to takie proste. Zastanawiałem się jak wiele szczegółów mi umyka, lub jak wiele jest nieistotnych, przez co zasłania mi prawdziwy obraz sytuacji. Poniekąd mogłem się mylić w każdej dziedzinie.
- Jeszcze raz dziękuję ci za pomoc. – powiedział podając mi dłoń. Uścisnąłem ją, a on znowu wydawał mi się odrobinę weselszy. Ten gest uzmysłowił mi, że chłopak naprawdę nie wiedział jak wyrazić swoją wdzięczność i dlatego wypróbował sposób z buziakiem w policzek. I już zapominałem o tym wszystkim, jakby wcale się nie zdarzyło.
Zamiast męczyć się dalej niepotrzebnymi przemyśleniami sprowadziłem swoją świadomość na inny tor, a mianowicie pomyślałem o podwieczorku i przyjaciołach, którzy na pewno zechcą urozmaicić posiłek w jakiś sposób. Czułem miłe łaskotanie w żołądku i nie mogłem się wręcz tego doczekać. Mało tego byłem ciekaw, co takiego mogą przynieść mi kolejne dni. Wszystko wydawało mi się teraz naprawdę dziwne.

środa, 27 października 2010

Zazdrosny?

27 maja
Dziś naszą główną siedzibę stanowił Pokój Wspólny, co nie mogło nikogo dziwić, a nawet dla nas wydawało się nadzwyczajnie normalne. Było to jednak konieczne, ponieważ przyjaciele chcieli poszaleć w trakcie nauki, by lepiej zapamiętać materiał. Udawali aktorów w teatrze czytając rozdziały z książek, przedstawiali bitwy i inne historyczne wydarzenia demolując miejsce, które zajmowaliśmy. Wydawało mi się jednak, że w tym szaleństwie jest metoda i dlatego pozwalałem im na wszystko nie wymuszając spokojnego siedzenia. Przeszkadzali mi trochę, jednak niewątpliwie i ja wynosiłem wiele z ich dziwactw, które pozwalały mi przypomnieć sobie to, co już przerobiłem i utrwalić wszystkie wiadomości. Gdyby nie to, że James krzyczący swoją kwestię z transmutacji i wymachujący rękoma zwracał na siebie uwagę każdego, mógłbym uznać, że nic się nie dzieje. Niestety od czasu do czasu mignęła mi przed oczyma wściekła mina Evans, która albo chciała uczyć się pilnując mnie, albo po prostu nie chciała wynieść się do biblioteki. Jakikolwiek był powód jej obecności była bliska załamania i wybuchu wściekłości. W głębi ducha liczyłem na to, ponieważ jej twarz wykrzywiona wściekłością była okropna i dziewczyna wcale nie przypominała ładnej nastolatki, którą była codziennie. Jakkolwiek było to czarną kartą mojej duszy, to odczuwałem pewną satysfakcję z tego, że pokazywała innym swoją sekretną twarz. Później czułem lekkie wyrzuty sumienia, ale szybko znikały, gdy Lily znowu pojawiała się gdzieś w pobliżu, jak pies myśliwski czekający na zwierzynę.
- Ciszej... – szepnąłem do przyjaciół, chociaż wcale nie zależało mi na tym, kiedy widziałem, jak przez twarz Evans przechodzą grymasy świadczące o bliskiej utracie nerwów.
Niedane mi jednak było zbyt długo napawać tym małym tryumfem. Jakkolwiek nie przepadałem za dziewczyną, która wydawała mi się kiedyś miła, i chętnie zobaczyłbym więcej jej paskudnych cech charakteru, by inni także mieli okazję się nimi zrazić.
Obserwowałem przyjaciół odgrywających właśnie jeden z głośniejszych procesów czarownic, kiedy poczułem dłoń na ramieniu.
- Remusie. – Kinn, który przed chwilą przeszedł przez dziurę za portretem pochylił się nad moim uchem, a przyjaciele nagle umilkli, przez co cały Pokój Wspólny wypełniła cisza. Zaczerwieniłem się mając świadomość, że z tego też powodu jestem w centrum zainteresowania. Niholas także nabrał bardziej intensywnych kolorków. Przyjaciele jakby nie robiąc sobie z tego nic, po prostu usiedli na swoich krzesłach, które przysunęli bliżej nas chcąc wiedzieć, o czym mamy rozmawiać. Z perspektywy innych osób wyszli po prostu na ciekawskich, nie zaś dziwnie zazdrosnych, co mogłem wywnioskować z ich zachowania.
- Nie przeszkadzajcie sobie. – zachęcił J. nadstawiając ucho jeszcze bliżej.
Pokój Wspólny wracał do normalności i nie był już tak cichy, jak chwilę wcześniej. To pozwoliło mi odetchnąć z ulgą.
Kinn prychnął i odsunął się nie mówiąc mi nic. Widać nie planował pozwolić Potterowi na takie zachowanie, lub chciał mu dać nauczkę. Sam nie wiem, co kierowało tym chłopakiem. Z pewnością jednak wrócił do swojej buńczucznej natury sprzed związku z Jamesem.
Okularnik także pozwolił sobie na prychnięcie i urażony odszedł od nas. Jego urażona duma na pewno każe mu się jakoś zemścić, jednak przy jego pomysłowości nie wpadnie na żaden sposób odpłacenia się byłemu chłopakowi, a tym samym będzie musiał żyć ze świadomością przegranej.
- Syriusz może zostać. – rzucił Kinn wyraźnie zadowolony z tego, co osiągnął. – Tak w ogóle to chciałem tylko przekazać, że jakiś Ślizgon w bibliotece prosił bym cię sprowadził. Przedstawił się, jako Regulus i mówił, że będziesz wiedział, o co chodzi. – chłopak wytłumaczył mi to najprościej jak się dało, jednak ostatnie słowa zabarwił odrobiną ironii, jakby chciał zdenerwować tym Syriusza i wzbudzić w nim zazdrość.
Przez twarz Blacka przeszedł skurcz złości, który chociaż zniknął po zaledwie sekundzie, to nie uszedł mojej uwadze. Kruczowłosy już wcześniej uważał, że zbyt blisko zaprzyjaźniłem się z jego bratem i nie lubił naszych wcześniejszych korepetycji.
- Dziękuję. Wiem, kto to. – uśmiechnąłem się w podziękowaniu dla Kinna, który i tym razem robił za posłańca. Nastolatek odpowiedział skinieniem głowy i wesoło podrygując poszedł do swojej sypialni mijając przy tym Pottera. Okularnik wyczekał do chwili, kiedy Niholas zniknął i doskoczył do nas pytając, o co chodziło. Nie miałem serca go męczyć, więc powiedziałem jasno, co takiego mi przekazano, dodając jasno:
- Regulus chce żebym mu pomógł z nauką. – nie zwróciłem większej uwagi na wykrzywione usta Syriusza. – Jest w bibliotece i na pewno czeka, więc pójdę do niego, a wy kontynuujcie swoją naukę beze mnie...
- Nie. – Syri zamknął swoje podręczniki z głośnym klaśnięciem. – Ufam tobie, ale nie ufam jemu. To mój brat, więc znam go lepiej niż inni. Jeśli masz go uczyć to znać, że cię lubi.
- Wiele osób mnie lubi... – zauważyłem, chociaż bardziej dla potrzeb sytuacji, niż gdybym miał to mówić w innym kontekście.
- To, co innego. To jest MÓJ brat! Jeśli wybrał ciebie na korepetytora, to znaczy, że lubi cię bardzo, bardzo, jasne? A to znaczy, że, co? – patrzył na mnie wymownie. Przewróciłem oczyma szybko, by nie zauważył, jeśli była taka możliwość w ogóle.
- To znaczy, że egzaminy niemal się zaczynają, a on ma z czymś problem i w przeciwieństwie do ciebie chce się go pozbyć i pokazać, co potrafi. – może byłem trochę brutalny w tych słowach, jednak tak właśnie myślałem i Syriusz musiał to zrozumieć. To na pewno nie miało być dla niego łatwe, jednak nie miał wyjścia. Popatrzyłem mu w oczy, a on po chwili wstał i skinął na mnie.
- Chodź do niego. Pójdę z tobą... No dobrze, odprowadzę cię tylko. – teraz to on przewracał oczyma, jednak chyba dotarło do niego, iż nie miałem złych zamiarów, zaś jego brat nie stanowił dla niego zagrożenia. Nawet sam ten tok myślenia denerwował mnie niesamowicie, więc Black musiał to zmienić dla swojego dobra. W końcu Regulus różnił się znacznie od samego Syriusza, więc tym samym chłopak nie powinien stawiać brata na równi ze sobą. Wolałem by dał spokój i pozwolił mi pomagać Ślizgonowi, gdy ten tego potrzebował.
Wyszliśmy z Pokoju Wspólnego i wtedy kruczowłosy miał wolną rękę by mówić o wszystkim. Skorzystał z okazji, kiedy oddaliliśmy się wystarczająco od miejsca, gdzie ktoś mógłby przypadkowo, lub rozmyślnie usłyszeć, o czym mówimy. Podjął wtedy niepewnym tonem, jakby obawiał się czegoś.
- Uważam, że to zły pomysł. Regulus nie jest typem otwartego chłopaka i matka zadbała by tak było. Jeśli korzysta z pomocy Gryfona to znak, że należy mieć się na baczności.
- Syriuszu. – westchnąłem głośno łapiąc go za rękę i zatrzymałem go patrząc w jego szare tęczówki, jakby zmienione przez zmartwienia, jakie sobie wynalazł. – Jestem wilkołakiem. Nie ważne, jak na to patrzysz, jestem nim i wiem, że gdyby coś się działo zdołam się obronić. Nie boję się Regulusa, nie przeraża mnie, a więc nie stanę się bezbronny, gdyby coś mi zagrażało. Rozumiesz? – miałem nadzieję, iż tak właśnie było. Cornelius wydawał mi się straszny, a moje ciało nie było w stanie odpowiedzieć we właściwy sobie sposób, właśnie z winy strachu. Co innego z kimś takim jak młody Black, lub ktokolwiek inny. W tym wypadku miałem moc by sobie poradzić. Nie podejrzewałem oczywiście Ślizgona o nic, chciałem tylko uspokoić Syriusza, który nie dawał łatwo za wygraną, gdy się uparł. Teraz jednak wydawał się myśleć nad tym, co powiedziałem, jakby nie mógł wcześniej sam sobie tego wszystkiego uświadomić.
Jego cicha medytacja zajęła mu sporo czasu, gdyż doszliśmy w milczeniu do biblioteki, do której drzwi pozwolił sobie otworzyć. Zajrzał do środka przede mną. Regulus siedział niedaleko wejścia z książkami na stoliku i rzeczywiście na mnie czekał. Niezbyt pewnie spojrzałem na przyjaciela, który wydawał się nadal ważyć wszystkie za i przeciw, aż w końcu skinął mi głową, jakbym miał czytać w jego myślach i wiedzieć, czego dotyczył ten gest.
- Idź. – rzucił krótko, ale nie wyczułem w jego tonie ani złości, ani podejrzliwości. Zupełnie jakby najprościej w świecie zaakceptował prawdę. Nie należał do osób, które przyznałyby się do błędu, więc chyba nie mogłem liczyć na to, by wyjaśnił mi cokolwiek, a domyły mogły również nie być właściwą drogą. Uznałem, więc, że szczerze nie widział w tamtej chwili przeszkód i chociaż na chwilę pozbył się swojej zazdrości, obaw, czy tego, co dręczyło go, kiedy tylko wspominano jego młodszego brata.
- Nie bój się. – powiedziałem na pocieszenie i uśmiechnąłem do niego wchodząc do biblioteki jakiś lżejszy, jakbym zostawił gdzieś wcześniejszy ciężar Syriuszowej nieufności.

niedziela, 24 października 2010

Kartka z pamiętnika XCII - Marcel Camus

Ciepło, komfort, radość rozpierająca każdą komórkę ciała i przodująca tym uczuciom miłość, która pozwalała mi czynić cuda. Unosiłem się w powietrzu przepełnionym tymi wspaniałościami, chociaż były to tylko moje wyobrażenia. Subtelne ruchy nadal śpiącego obok mnie Fillipa sprawiały, że rozkoszowałem się nimi. Chociaż miałem okazję codziennie budzić się w ten sposób, ciągle cieszyłem się na nowo tą możliwością. Nie wyobrażałem sobie piękniejszego początku dnia niż wtulony w moje ciało Fillip, tak ufnie i beztrosko powierzający się mojej opiece, który niespiesznie powracał do rzeczywistości.
Cichutkie pukanie do drzwi wprawiło mnie w tym większą radość. Znałem tak dobrze rytm, w jakim ta mała łapka uderzała o drewno, że byłbym w stanie odróżnić to pukanie od każdego innego. Gdyby możliwe było zatrzymanie czasu zapewne nie zrobiłbym tego nigdy, nie mając pojęcia, która chwila mojego życia byłaby tą najpiękniejszą, by ją uwiecznić. Po prostu musiałbym w każdej sekundzie używać magii, by chwile trwały i trwały.
- Wejdź. – rzuciłem niezbyt głośno, jako że chciałem by Fillip nadal spał. Nie mniej jednak niedaleki był całkowitego przebudzenia.
Starając się być jak najbardziej delikatnym zabrałem dłoń z jego ciepłych pleców i odwróciłem się przodem do drzwi, które uchyliły się, a do środka wsunęła się mała postać w misiowej piżamce, z kapturkiem z uszkami na głowie.
Nathaniel podszedł na palcach bliżej i wyciągając szyję popatrzył na Fillipa, który nadal był nieświadomy tego, co się działo. Na twarzy malca pojawił się słodki uśmiech, jakby rozkoszował się takim widokiem. Zaraz potem jego oczka zwróciły się na mnie, a buzia nadal była roześmiana.
Wysunąłem się spod kołdry i wziąłem na ręce mój mały skarb. Nie wyobrażałem sobie niedzieli bez śmiechu syna, więc postanowiłem zadbać by miał dziś wiele powodów do radości. To zabawne, jak małe rzeczy, pozornie nieistotne szczegóły potrafią uszczęśliwić kogoś takiego jak Nathaniel. W prawdzie był już w wieku, kiedy dzieci przechodziły przez swój pierwszy okres buntu, kiedy to stawały się markotne, jednak ten maluch nigdy nie był nieposłuszny, dzięki czemu wiedziałem, że chociaż był rozpieszczany, to wyrastał na wspaniałego młodego człowieczka.
Wyszliśmy z pokoju przymykając drzwi i zaniosłem małego do kuchni. Tam mogliśmy rozmawiać do woli, nie bojąc się, że obudzimy mojego księcia.
- Zrobimy tatusiowi śniadanie? – zapytałem chłopca, który robiąc wielkie oczka pokiwał głową i podbiegł do mnie, czym prędzej. Stając na palcach i łapiąc za brat starał się patrzeć, co robię, jednak był zbyt niski, by cokolwiek widzieć. Przystawiłem mu, więc krzesło i postawiłem go na nim.
- Będę pomagał? – zadał niemądre pytanie, więc pogłaskałem o i pocałowałem w czoło. Chłopiec uwielbiał pokazywać się, jako samodzielny i zdolny, a obsypywany pochlebstwami rozkwitał z dumy.
- Oczywiście, że będziesz, mój kochany. – rozłożyłem przed nim trzy talerzyki i położyłem na nich kromki. Dając Nathanielowi drewniany nóż i masło pozwoliłem mu posmarować chleb. Oczy aż lśniły mu radością i z zapałem wziął się za swoją pracę. W tym czasie miałem możliwość pokrojenia pomidora i ogórków. Mój malec pobrudził całe łapki masłem, w którym przypadkiem odbił swoje paluszki. Wytarłem, więc śliskie rączki i postawiłem przed nim wszystko, co mógł wedle uznania poukładać na kromkach. Od razu widać było, że mój synek nie jednokrotnie pomagał swojemu tatusiowi w kuchni i szybko na talerzach pojawiły się twarzyczki z szynki i sera, oczy z pomidorów, czy ogórków, uśmiechy z koperku. Chociaż buzie były niewątpliwie krzywe to maluch był dumny ze swojego dzieła, tak jak ja byłem dumny z niego.
- Tatuś się na pewno ucieszy! – postawiłem małego na ziemi i przeniosłem talerze na stół. Chłopczyk w tym czasie usiadł na swoim miejscu i machał nóżkami wyczekująco. Poniekąd obaj czekaliśmy na tę samą osobę, kiedy pojawiła się w końcu w drzwiach. Fillip ziewał jeszcze, ale na pewno nie był już śpiący, tym bardziej, kiedy nasz maluch podbiegł do niego i przytulił się do kolan tatusia witając go w ten sposób. Milczący, ponieważ zdenerwowany pociągnął mojego Anioła do stołu i czekał niepewnie spoglądając w górę. Z łatwością mogłem dostrzec na twarz Fillipa wyraz zachwytu. On także był dumny z Nathaniela.
- Ty to zrobiłeś, kochanie? – zapytał patrząc to na kanapki, to na chłopczyka. Mały Skarb skinął głową. – Wyglądają tak cudownie! – zaczęło się od jednej pochwały, a zaraz potem mój Duży Skarb ugryzł kęs kromki i westchnął głośno. – Pyszne! Najlepsze, jakie jadłem, kochanie! – powiedział szczerze, a Nathaniel zaczerwienił się skromnie spuszczając głowę. Niewątpliwie jednak cieszył się uznaniem, jakie zyskał. Czasami zastanawiałem się, czy nauczył się tego do Fillipa, który podobnie reagował na moje ciepłe słowa.
Tym czasem razem usiedliśmy do śniadania, a moje maleństwo miało jeszcze nie jedną okazję do zawstydzenia. Jego kanapki naprawdę miały w sobie coś niesamowitego i smakowały jak żadne inne.
Chociaż było jeszcze wcześnie słońce już świeciło intensywnie i zapowiadało ciepły, cudowny dzień. Domyślając się tego zaplanowaliśmy wspólnie spędzoną w parku niedzielę. Chciałem by mój syn miał okazję się wyszaleć, a przy tym zjeść obiad na kocu na trawie, zamiast w domu. Wiedząc, jaką radość mu to sprawi planowaliśmy także wspólnie przygotowywać posiłek na drogę, tak jak po śniadaniu razem myliśmy zęby. Wiele bym oddał by wiedzieć, co takiego chodziło po głowie tego zawsze wesołego chłopca, który wniósł do mojego związku z Fillipem tak wiele szczęścia.
Nasz Nathaniel wydawał się cieszyć nawet takimi drobnostkami, jak wspólne ubieranie, mycie, podlewanie kwiatków. Zadbaliśmy by mógł towarzyszyć nam podczas wszystkich domowych czynności, podczas naszych wspólnych chwil. Najwięcej problemu było z naszymi kąpielami, jako że wanna była przeciętna, a trzy osoby w niej stanowiły tłum. Nie mniej jednak rozkoszowałem się tym, kiedy widziałem jak buzia chłopca promienieje, gdy z Fillipem robiliśmy specjalnie dla niego zwierzaki z piany, czy też, kiedy przy jej pomocy robiliśmy my na głowie najróżniejsze fryzury, które z chęcią oglądał w lusterku. Nasza Słodycz zbliżyła nas do siebie jeszcze bardziej, jeśli było to możliwe.
- Chcę kakę! – Nathaniel klasnął w dłonie zaglądając do miseczki na stole, gdzie znajdowały się udka kurczaka. Fillip wytłumaczył mu, że to nie kaczka, ale kura, więc malec zmienił taktykę. – Chcę koko!
- Będziesz miał koko. – zapewniłem chłopca zakładając mu za duży fartuszek, jako że nie udało nam się znaleźć rozmiaru na niego. Bawił mnie zachwyt, z jakim malec spoglądał na kolorowy fartuszek, który jednoznacznie kojarzył mu się z pomaganiem przy posiłku. Pozwoliliśmy by maluch doprawił mięso, chociaż ryzykowaliśmy zapewne późniejszy smak skórki. Rezolutne dziecko nie pozwoliło jednak ponieść się emocjom. Myśląc zapewne, że nie widzę zerkał, co chwilę na Fillipa, który ruchami głowy pokazywał mu, czy juz wystarczy przypraw i soli, czy też nie. Miałem dokładny obraz tego, że ucząc się do mojego Anioła malec chciał zaimponować mi, zaś pokazując jak wiele potrafi chciał pokazać tatusiowi, że jest pojętnym uczniem.
Żałowałem, że nikt nie widział jak cudowny i idealny jest mój synek. Chociaż był jeszcze mały i nie wszystko mu wychodziło to niewątpliwie starał się bardziej niż ktokolwiek inny i chciałem chwalić się nim całemu światu. Bo kto uwierzyłby mi na słowo, gdybym mu opowiadał jak inteligentny i grzeczny był Nathaniel? Nie wątpiłem, że było to zasługom jego rodziców, którzy jako wspaniali ludzie przekazali malcowi najlepsze cechy, ale miałem małą nadzieję, że także miłość, jaką obdarzyliśmy go Fillipem miała w tym swój udział.
- Tato? – usłyszałem w końcu niepewny głos. Odsunąłem swoje samolubne myśli na bok i zająłem się chłopczykiem, który skończył swoje dzieło i teraz chciał pomagać w czymś jeszcze. Jako że niewiele nam zostało, ponieważ Anioł przygotował wszystko wcześniej, postanowiłem zająć czymś malca. Zaproponowałem mu pyszną herbatę i kawałeczek ciasta, na co przystał od razu. Nie spuszczał jednak wzroku na dłużej niż minutę z Fillipa, który podpiekał udka. Zapewne widział w nim czarodzieja kuchni, który zawsze przygotowywał dla niego same smakołyki i chciał poznać jego sekrety, by później samemu stać się kimś takim.
Naprawdę bardzo chciałem wiedzieć, co takiego kryło się w główce mojego syna.

piątek, 22 października 2010

Gruszki w czekoladzie?

26 maja
Mając chwilę czasu przed podwieczorkiem przespałem się, by odzyskać siły nadwątlone ostatnimi czasy. Nie spodziewałem się znaleźć w łóżku żadnego pluszaczka do tulenia, tym czasem ku mojemu zaskoczeniu wielki, ciemnowłosy miś spał obok mnie i bynajmniej nie musiałem mu nadawać imienia, jako że miał swoje – Syriusz. Przeparłem oczy i przeciągnąłem się. Czułem nadal zmęczenie, jednak tym razem spowodowane przez odpoczynek. Zjadłem, więc cztery czekoladki, by odzyskać normalną ruchliwość i jednym małym łakociem potarłem usta Blacka. Byłem ciekaw czy naprawdę śpi, czy tez udawał. O dziwo nieświadom chyba tego, co robi, uchylił wargi biorąc w nienadziewaną czekoladkę. Słyszałem jak rozgryza słodką powłokę, a po chwili zerwał się do siadu z szeroko otwartymi oczyma.
- Błe! – wykrzywił się zabawnie. Nie czułem się już winny jego niechęci do słodyczy, raczej uważałem to za zabawny dodatek do mojej wielkiej słabości. W ten sposób mogłem się nad nim znęcać, kiedy tylko uznawałem to za dobrą rozrywkę. W końcu byłem jednym z nich i mnie także bawiły głupie rzeczy, takie jak właśnie gnębienie mojego chłopaka.
- Od kiedy wślizgujesz pod moją pościel, kiedy śpię? – zapytałem buńczucznie, jakbym planował się z nim porachować. Jego spojrzenie mówiło za to bardzo dobitnie, że zrobiłem coś złego, a on wcale nie zasłużył na takie traktowanie. Nadąsany Black był naprawdę zabawny i na swój sposób słodki.
- Chciałeś mnie otruć! – wytknął mi urażony, przez co roześmiałem się głośno. Byłem odprężony i taki spokojny. Rozpuszczalne tabletki do dyniowego soku, jakie dała mi pani Pomfrey przynosiły efekty. Teraz mogłem się uczyć, spać, a nawet śmiać się bez nieuzasadnionych obaw. Musiałem tylko uważać, by przyjaciele nie pozazdrościli mi całkiem smacznego lekarstwa, jako że zawierało dodatkowe witaminy przeznaczone dla mojego wilczego organizmu.
- Tak, chciałem cię otruć. – skinąłem głową nadal uśmiechnięty. – Jestem wredną czarownicą i robię zatrute czekoladki, które jem żeby się na nie uodpornić, a ciebie powoli truję, by przejąć spadek po tobie.
- Tak! – chłopak podjął trop i wstał gwałtownie wytykając mnie palcami. – Chcesz przejąć moje cenne zbiory kart graczy quidditcha, które wygrałem w szachy czarodziejów z Jamesem! Ale ja się nie dam! Mam odtrutkę, ha! – wypiął dumnie pierś. – I teraz pójdę z chłopakami na podwieczorek i zniweczę twój niecny plan! – ruszyliśmy obaj do drzwi.
Przyjaciele westchnęli z ulgą widząc nas schodzących po schodach. Chyba się nudzili, kiedy my jak dzieci ucięliśmy sobie nasza poobiednią drzemkę. Zapewniłem ich, że to ostatni raz, kiedy tak marnuję dzień i czując ten nieodparty zew dochodzący z Wielkiej Sali prowadziłem ich ku mojej idylli pełnej samych pyszności. Dobrze wiedziałem, że moje życie nazbyt uzależnione było od czekolady, jednak winą za to obarczałem wilkołactwo. Zupełnie jakby przemiany pochłaniały akurat te witaminy i cukry zawarte w słodyczach. To uświadomiło mi jak mało wiem o samym sobie i postanowiłem ponowić swoje poszukiwania ważnych informacji o likantropii. O ile stare publikacje znałem niemalże a pamięć, o tyle nie starałem się zdobyć najnowsze, które mogłyby rzucić jasne światło na moją dolegliwość.
Wielka sala dzisiaj była wyjątkowo wesoła i pełna ludzi. Gwar tego miejsca wprawił mnie w tym lepszy nastrój, więc zająłem swoje miejsce przy stole Gryfonów i rozejrzałem się za czymś apetycznym. Wszędzie było pełno gruszek w czekoladzie! Teraz wiedziałem, co musiało przyjść do głowy ostatnio dyrektorowi, kiedy zakręcił się koło Shevy i Petera. Zdecydowanie miałem rację, ponieważ Dumbledore miał przed sobą talerz pełen specjału, który sam zaproponował Skrzatom Domowym. Nie ważne, że były to tylko domysły. Każdy na pewno wiedział, iż taka była prawda, tym bardziej widząc uwielbienie, z jakim mężczyzna zjadał swój podwieczorek. Mężczyzna musiał zauważyć, że wpatruję się w niego, ponieważ uśmiechnął się i kiwnął zachęcająco głową. Rozochocony zabrałem się za gruszki. Były przepyszne i nie mogłem uwierzyć, że to tylko owoc i czekolada. Cokolwiek w sobie miały, sprawiły, że nie tylko ja rzuciłem się na nierozochocony, ale cała Wielka Sala nie żałowała ich sobie. To był zabawny widok, ale naprawdę niesamowite było to, iż nawet Syriusz jadł je z zapałem.
- Wiecie... – z pełnymi ustami zaczął James. – Tak szobie pomyszlałem, że warto... – przełknął. – Warto by napisać nasz własny przewodnik po życiu z wilkołakiem. Takie nasze kroniki szkolne! – błysnął uśmiechem białych zębów, między którymi znajdowała się czekolada. Powstrzymałem jednak śmiech z powodu głupiego pomysłu, który właśnie zaproponował. – Sami pomyślcie. – nie pozwolił mi się odezwać. – Gdybyśmy spisali tam wszystko, co zdołaliśmy odkryć, czego się dowiedzieliśmy, co przeżyliśmy, wtedy moglibyśmy przejść do potomności. Ludzie przez wieki wiedzieliby o nas i wspominali naszą paczkę. Poza tym rzucilibyśmy inne światło na wilkołaki, a to przede wszystkim mnie interesuje...
- Chcesz wyjść na bohatera. – wytknąłem mu, chociaż nie przeszkadzało mi to specjalnie. Wiedziałem, że mogę im ufać, a więc nie obawiałem się nawet tego typu myśli u przyjaciół.
- No, może troszkę. – okularnik nie starał się nawet ukryć swoich planów. – Takie przyjaźnienie się z wilkołakiem na pewno zaimponuje w przyszłości każdemu. Może postawią mi pomnik przed Hogwartem i ludzie będą wzdychać, jaki to byłem przystojny, jaka szkoda, że nie żyli w moich czasach... – wyobraźnia go poniosła.
Syriusz ryknął śmiechem prosto w swoje gruszki, które nafaszerowane były chyba jakimś środkiem rozweselającym i odprężającym. Nie znałem się na tej dziedzinie magii, ale mogłem podejrzewać, że dyrektor miał swoje powody, by nas nimi raczyć w takich ilościach.
- Kroniki... Nasze kroniki... – Sheva dumał na głos. – Mnie się ten pomysł podoba, chociaż przydałoby się wymyślić temu jakąś nazwę, nie sądzisz?
- Och, na to mamy czas! – James machnął ręką i za jednym kęsem ugryzł połowę gruszki. – Zaczniemy od pisania, a kiedy będzie to już miało ręce i nogi, wtedy ochrzcimy to jakimś imieniem.
- Niech będzie. – Black opanował wcześniejszą wesołość i skinął głową z uznaniem. – Spiszemy swoje dzieje i wpiszemy się na zawsze w historię Hogwartu.
- A później schowamy to, co napisaliśmy i sporządzimy mapę, którą ukryjemy, by ktoś mógł ją odnaleźć i dotrzeć jej śladem do naszego skarbu. – Peter mamrotał pod nosem obawiając się chyba naszej reakcji. James był jednak zachwycony i uściskał go z wdzięczności. Teraz nawet ja musiałem przyznać, że był to pomysł szalony, dziwny, ale dobry. Wstydziłem się w prawdzie zdradzać swoje tajemnice tajemniczemu „komuś”, kto w przyszłości mógłby czytać moją część tych pamiętników, którymi przecież były na swój sposób kroniki.
Odwróciłem się patrząc na stół nauczycielski. Dyrektor mrugnął do mnie i uśmiechnął się zupełnie jakby wiedział, o czym rozmawialiśmy. Wstał i odchrząknął głośno by uciszyć gwar w jadalni.
- Kochani! Od dziś obowiązują nowe zasady podczas podwieczorków! Wszyscy mamy zakaz smucenia się i myślenia o obowiązkach, a nakaz cieszenia się i zabawy! Nawet wasi nauczyciele muszą się do tego dostosować. W przeciwnym razie będę osobiście karał każdego, kto złamie ten punkt regulaminu szkolnego! – klasnął w dłonie, a na stole pojawiło się jeszcze więcej gruszek w czekoladzie.
Nie słuchając chwilowo rozprawy przyjaciół na temat aktualnego pomysłu Jamesa. Moją uwagę pochłonęło coś innego, a mianowicie sam Dumbledore. Wydawało mi się, że ostatnimi czasy odzyskał jeszcze więcej ze swojego młodzieńczego wigoru, o który mogłem go posądzić. Wydawał się także trochę zmieniony. Byłem ciekaw, co na niego wpłynęło w taki sposób i postanowiłem, że dowiem się tego, kiedy tylko będę miał za sobą obowiązki, a do koca szkoły zostanie mi tych kilka tygodni. Nie chciałem mieszać w to przyjaciół, jako że przy nich nigdy nie dowiedziałbym się niczego. Oni byli jak zapowiedź niepowodzenia, jakkolwiek czasami cieszyłem się z tego niezmiernie.
Kontynuowałem swój podwieczorek i im więcej zjadałem tym większą odczuwałem radość z tego popołudnia. Cokolwiek nam podano w podwieczorku wpłynęło to na każdego bardzo pozytywnie.

środa, 20 października 2010

Strach...

22 maja
Wpatrywałem się w ciemną przestrzeń kominka z nogami podkulonymi pod brodę, objętymi ramionami. W Pokoju Wspólnym było chłodno mimo wysokiej temperatury na zewnątrz. Był środek nocy, a przez otwarte okno do środka wpadały ciepłe podmuchy. Nie mogłem zasnąć, coś nie dawało mi spokoju, chociaż nie miałem pojęcia, co to takiego. Martwiłem się wszystkim, przejmowałem, denerwowałem. Miałem przeczucie, że niedługo wydarzy się coś złego, chociaż nie byłem w stanie określić skąd brał się u mnie taki niepokój. Oczywiście mogły mieć na to wpływ bliskie już egzaminy, mój strach przed zamknięciem w Skrzydle Szpitalnym. Gdy myślałem nad przyczynami mojego stanu przychodziło mi do głowy tak wiele rzeczy, że problem stanowiło wybranie tego właściwego, o ile w ogóle pojawiał się pośród moich domysłów.
Marzyłem, by móc położyć się spokojnie w łóżku, zamknąć oczy, zwinąć w kłębek na boku i zasnąć spokojnym, głębokim snem, niestety już od kilku dni nie byłem w stanie tego dokonać. Budziłem się zdenerwowany, zmęczony, mój umysł był zmącony i z największym trudem mogłem skupić się na czymkolwiek.
Dziś już nawet nie byłem w stanie spać dłużej, dlatego też usadowiłem się w pustym, ciemnym Pokoju Wspólnym, gdzie jedyne światło pochodziło od księżyca i gwiazd za oknem. Czułem, że jest mi chłodniej niż powinno być, pragnąłem by w kominku płonął ciepły ogień, jednakże pozostawało to nadal wyłącznie w sferze moich życzeń, które nie mogły zostać spełnione w czasie trwania pięknej wiosny, jaką mieliśmy.
Nie rozumiejąc samego siebie usiłowałem odgadnąć, co kryje się w moim wnętrzu. To było niebywale trudne zadanie, a nic nie wydawało się w tej chwili tak skomplikowane, jak właśnie to. Skąd brał się niepokój, który tak mnie dręczył?  Jakie nieszczęścia przeczuwałem? Czego się bałem? Byłem nieswój, może nawet trochę flegmatyczny i nieobecny. Dręczyło mnie to, ale lekarstwo na moje dolegliwości zapewne było równie niemożliwe do znalezienia, co powód takiego stanu rzeczy.
Na górze skrzypnęły drzwi. Ktoś wychodził z pokoju. Skuliłem się bardziej pragnąc zniknąć, chociaż było to całkowicie niemożliwe. Mimo wszystko mogłem pozostać niezauważony. Niespodziewająca się mnie osoba raczej nie rozglądałaby się w poszukiwaniu żywej duszy w Pokoju Wspólnym, nad ranem, w całkowitych ciemnościach. To dawało mi drobną nadzieję, że mogę nadal siedzieć w tym miejscu i męczyć się ze swoimi problemami.
Chwilowo zamyślony nie skupiałem się na intruzie, który przemierzał Pokój Wspólny. Najzwyczajniej w świecie męczyłem się z samym sobą póki nie poczułem ciepła na ramionach.
- Dlaczego nie śpisz? – to Syriusz otulił mnie kocem i usiadł obok narzucając materiał także na swoje plecy. Momentalnie zrobiło mi się cieplej, niż jeszcze chwilę wcześniej.
- Nie mogę zasnąć. – rzuciłem przekrzywiając głowę, by popatrzyć na niego poprzez ciemność. Moje nawykłe do mroku oczy dostrzegały wyraźnie rysy jego twarzy, zaniepokojone spojrzenie, jakim mnie obdarzał. – Czymś się denerwuję, ale nie do końca wiem, czym. – dodałem dla wyjaśnienia. – Może to przez naukę?
- Może. – Syri nie był, co do tego przekonany. Pozwolił bym wyczytywał z tonu jego głosu wszystko, czego nie mógł przekazać mi słowami w cichym szepcie, jakim się porozumiewaliśmy. Mimo to nasze głosy brzmiały tak niesłychanie głośno wśród tej ciszy nocy. – Powinieneś iść do Skrzydła Szpitalnego... – przeszedł mnie lodowaty dreszcz na sam dźwięk wypowiadanych przez chłopaka słów. Wyczuł moje poruszenie i objął mnie mocno. – Powiesz, że jesteś nerwowy, że dręczy cię wizja tych egzaminów i na pewno dostaniesz jakieś lekarstwo, które pomoże ci się uspokoić. Nie zostaniesz tam przecież na stres przed końcem roku. Musieliby wszystkich pozamykać i łóżek by zabrakło. – jego beztroski teraz ton sprawił, że poczułem się lepiej. Miał rację, jakkolwiek obawiałem się ryzykować spotkania z panią Pomfrey. – Pójdę z tobą i wszystko będzie dobrze. – Syriusz pociągnął mnie do tyłu, przez co obaj położyliśmy się na dywanie. – Wiesz, brakuje tu ognia w kominku.
- Myślałem o tym samym. – powiedziałem uśmiechając się i przytulając do chłopaka. Wiedziałem, co zaraz zechce dodać i rzeczywiście to zrobił.
- Nie mam, co narzekać, skoro swój cudowny płomyczek mam tutaj. – wtulił twarz w moją szyję i zamruczał. – Jesteś lepszy niż tysiące płonących kominków. – roześmiałem się wśród tych komplementów i nie bez zadowolenia pozwoliłem mu się łasić.
- Wiedziałem, że to powiesz. – wyraziłem głośno swoje myśli, na co on prychnął i mocniej przylgnął do mnie.
- Więc musze zmienić taktykę, by nie być tak przewidywalnym.
- Nie musisz. Tak jest dobrze. – przytuliłem się do niego, by wiedział, że jest mi już zdecydowanie lepiej. Niepewność skryła się gdzieś wewnątrz mnie, zapewne by w późniejszym czasie ponownie się ukazać, lecz teraz dała mi spokój, co przyjąłem z nie małą wdzięcznością. Mogłem w końcu spokojnie oddychać bez tego dziwnego uczucia w piersi, jakby zaraz coś miało się wydarzyć.
Byliśmy sami w Pokoju Wspólnym, w środku nocy, przytuleni do siebie. Nie mogłem zmarnować takiej okazji, tym bardziej, że zbliżenie się do Syriusza mogło pomóc mi w walce z moimi słabościami, których chociaż było wiele, to miały jedną cechę wspólną, wydawały się obawiać Blacka i dlatego uciekały, czym prędzej, gdy chłopak rozsiewał swój czar.
Wdrapałem się na ciało kruczowłosego siadając na jego udach. Uśmiechnąłem się, chociaż nie wiem, jak dalece Syri mógł widzieć w ciemności. Jego usta wyginały się do góry, dłonie objęły moją twarz i przyciągnęły ku dołowi. Poczułem przyjemność pocałunku i, może z powodu tak wczesnej pory, niewyspania, czy też wcześniejszych zmartwień, oddałem go chętnie, a moje dłonie niespokojnie szukały sobie miejsca na ciele Syriusza.
- Jesteśmy okropni. – szept i ciepły oddech pieściły moje ucho. Materiał piżamy był cienki, więc zadrżałem uświadamiając sobie, jakie ciepło płynie od chłopaka, na którym siedziałem. Jeśli mój organizm emanował taką samą temperaturą to miałem nadzieję, iż Black także odczuwa płynącą z tego przyjemność. Nie odczuwałem zażenowania, chociaż zapewne miała na to wpływ godzina, jak także mrok. Obawiałem się w prawdzie tego, co robiłem, ale uznałem, że nie mogę zawsze polegać na dobrej woli kochanka i jego zainicjowanych zbliżeniach. Z tego tez powodu, kierowany własnymi chęciami, sięgnąłem w dół pod materiał jego spodni. Musiał być zdziwiony, ponieważ nie zareagował na to od razu, tak jak zrobiło to jego ciało. Poczułem, że mój dotyk sprawia mu przyjemność, ale nie chciałem rozwodzić się nad tym, co czułem pod palcami. To peszyło mnie, a nie chciałem by taki szczegół zamroczył teraz mój umysł. Nie ważne czy minęła minuta, czy kilka sekund, a może nawet jeszcze więcej czasu, ważne, że nagle poczułem, ze także Syri dotyka mnie w strategicznym miejscu, z którym oswajaliśmy się wzajemnie. Sprawiliśmy sobie katusze równocześnie dając sobie wiele rozkoszy. Nie wiedziałem, co zrobić, by nie wydawać z siebie żadnych dźwięków, więc gryzłem koc pochylony nisko. Nie była to najwygodniejsza pozycja, ale nie potrafiłem zdobyć się na inną. Starałem się jak tylko mogłem by wymyślać coraz to nowsze ruchy dłoni, by pieścić kochanka inaczej niż przed chwilą, ale sam nie wiedziałem już jak właściwie to robię. Moje zmysły czytały z dotyku kruczowłosego, całe moje ciało przechodziły dreszcze rozkoszy, kiedy jego dłoń rozpalała mnie, sprawiała, że topniałem.
Nie robiliśmy tego do dawna, niemal zapomniałem jak to jest, że można robić coś tak przyjemnego a zarazem tak wstydliwego. Oddychając głośno, szybko, głęboko, wydawało mi się, że jestem w centrum tłumu, że każdy widzi, co robię, wie, co czuję. Nie mogąc już tego dłużej znieść objąłem z całych sił Blacka i wzdychając w jego ramię tamowałem nim potok innych odgłosów, jakie chciały wydostać się z mojej piersi. Do moich nozdrzy doszedł zapach jego ciała, na piersi czułem szaleńcze bicie jego serca, gdy unosząca się pospiesznie klatka piersiowa kruczowłosego dotykała mojej.
Uwolniłem rozkosz niemalże dusząc się od powstrzymywania jęku, a moja dłoń zacisnęła się kurczowo na czułym członku Syriusza. Nieświadomie zmusiłem go tym do wylania się w moją dłoń. Nie byłem pewny, co musiał poczuć w tamtej chwili i chyba nie chciałem wiedzieć. Liczyłem na to, iż chłopak zrozumie, że nie potrafię panować nad swoimi odruchami w ciągu odbierania tak wielkiej rozkoszy. Musiałem tak wiele nauczyć swoje ciało, że miałem wrażenie, iż nie zdołam znaleźć na to wystarczająco wiele czasu.
- Jest ci lepiej, prawda? – zapytał lekko urywanym głosem, ale nie mogłem odpowiedzieć. Pokiwałem tylko głową trzymając ją na jego piersi. Czułem, że teraz mógłbym zasnąć spokojnie. Chociażby na te kilka godzin.

niedziela, 17 października 2010

Przeprosiny

Tajemnica medalika nie została rozwiązana. Chłopcy zapomnieli o nim na jakiś czas.


19 maja
Dąsałem się. Tak jak postanowiłem wczoraj, tak i dziś konsekwentnie dążyłem do swojego celu, a więc pokazania Syriuszowi, że jestem na niego zły. Miałem ku temu powody i nie czułem się wcale jak ostatni niesprawiedliwy w szkole. Naigrywanie się z moich chęci do nauki i strachu przed egzaminami było jak przestępstwo, a za przestępstwa należało ludzi karać. Najlepszym, co przyszło mi do głowy było nie odzywanie się do chłopaka i nie zwracanie na niego uwagi. Nie ważne, co o tym myślał, chociaż zapewne łatwo było go rozpracować. Syri był bardzo wrażliwy, kiedy chodziło o moje dąsy. Nie jestem pewny, co wtedy bolało go najbardziej, ale niewątpliwie coś takiego musiało być. Świadczył o tym jego zbolały wzrok, błagalnie wpatrzone we mnie oczy i smutna mina, z jaką kręcił się w koło mnie, kiedy odrabiałem zadania, uczyłem się w Pokoju Wspólnym.
Teraz także czułem na sobie jego spojrzenie, które przeszywało mnie na, wskroś chociaż nie widziałem chłopaka, który musiał być za mną. Nie oglądałem się do tyłu ani nie rozglądałem na boki, co było zrozumiałe w tej sytuacji. Niech nie myśli, że tak łatwo się poddam, chociaż niewątpliwie bardzo chciałem by moje dąsanie się skończyło. Black zasługiwał na to, nawet, jeśli wściekałem się na niego nadal, kiedy wspominałem czy to dokładanie mi jedzenia, czy też naskarżenie dyrektorowi.
Od samego rana znajdowałem w różnych strategicznych miejscach drobne upominki. Czy to czekoladki, czy to polne kwiatki, a nawet liściki z przeprosinami. Były zarówno na mojej nocnej szafce, jak i na książkach, krześle, z którego dosłownie na chwilę wstałem, by dobrać pergaminu. Nie pokazywałem w prawdzie jak bardzo mnie one cieszyły, ale czułem, że rozpiera mnie jednak przemożna radość, a wściekłość przechodzi na te kilka chwil, kiedy zachwycałem się subtelnym zadośćuczynieniem Syriusza. Wiele wysiłku kosztowało mnie wtedy ukrycie uśmiechu i przyjmowanie tego wszystkiego z obojętną miną. Z początku dałem się złapać w jego sidła i czytałem liściki, zjadałem łakocie, lub wąchałem kwiatuszka. Później jednak uzmysłowiłem sobie swój błąd i zacząłem nie zwracać uwagi na to wszystko. Liściki odkładałem na bok wraz ze wszystkimi innymi upominkami. Unikałem także patrzenia na Blacka, a kiedy wiedziałem, że jest niedaleko podnosiłem głowę lekko do góry, prostowałem się i z dumą oddalałem, by wiedział, że w dalszym ciągu się dąsam.
A jednak bardzo chciałem mu podziękować za to, że tak się starał, tylko, że nie dało się pogodzić ze sobą wdzięczności i złości, więc starałem się skupić na swoich aktualnych zadaniach, które musiałem zrobić, by później spędzić popołudnie w bibliotece.
Odetchnąłem głośno i postanowiłem wziąć się naprawdę do pracy. Zbyt wiele rzeczy mnie rozpraszało, a przecież nie powinno. Musiałem z tym walczyć. Zamoczyłem pióro w atramencie i palcem przesunąłem po tekście, który chciałem skopiować na swój pergamin. Zanim jednak zdołałem to zrobić, już przestałem myśleć o dalszej części wypracowania.
Na kartce przede mną usiadł papierowy ptaszek, który przyniósł mi właśnie niewielki batonik. Ledwie wylądował, a już stał się zwyczajnym składanym zwierzątkiem, nieożywionym zaklęciem lotu. Tym razem uległem pokusie i najpierw odpakowałem cieniutki orzechowy batonik, a mając w ustach jego kawałek rozprostowałem kartkę, z której zrobiony był ptaszek. Może to smak łakocia, który tak bardzo przypadł mi do gustu, a może prostota zapisanych słów, sprawiły, że rozpłynąłem się nad krótkim, ale treściwym:
„Przepraszam. Syriusz”
Postanowiłem mu przebaczyć! W jednej chwili odwróciłem się do tyłu i uśmiechnąłem odgryzając kolejny kęs batonika. Syri obserwował mnie uważnie, zaś mój gest przekazał mu to, co przekazać powinien. Zostałem przebłagany i moje dąsanie się właśnie dobiegło końca.
Black podszedł do mnie szybko, a jego twarz promieniała, jak jasne słońce na zewnątrz.
 - Powinienem zabronić ci stosowania jakiejkolwiek słodyczy w celu przekupienia mnie. –rzuciłem zbierając swoje rzeczy ze stolika. Mało mnie obchodziło, gdzie podziewa się reszta przyjaciół. Ważne, że miałem przy sobie Syriusza. – Ale wiele bym stracił, gdybym ci tego zabronił, więc tego nie zrobię. Na razie! – podkreśliłem i wstałem ze swoimi tobołkami zmierzając prosto do naszej sypialni. Nie mogłem pozwolić sobie na to by dać upust swojemu dobremu humorowi przy innych. Zapewne zdziwiliby się widząc mnie przytulonego do Syriusza, a miałem ogromną ochotę by go pocałować. Wiedziałem, że na śniadanie jadł dżem, a więc jego usta nadal musiały być słodkie, nie wspominając niewielkiej smugi czekolady w kąciku jego ust. To znaczyło, że na przekór sobie zjadł dzisiaj dużo słodkiego, a tylko jedno przychodziło mi do głowy, jako powód takiego poświęcenia. Chciał by jego pocałunki były słodkie, gdy już mu wybaczę i dojdzie do buziaka. Nie mogło być inaczej, gdy wiedziałem, jaki wspaniały smak będą miały usta chłopaka.
Bez wyrzutów sumienia odłożyłem książki, notatki i pergamin na pościeli. Syriusz jak do tej pory w ciszy podążał za mną, co rzadko się zdarzało, a więc należało to uczcić. Gdy się do niego odwróciłem widziałem wspaniały uśmiech na jego ustach. On wiedział, że chcę dać mu buziaka, jeszcze zanim uznałem to za idealny pomysł. Zapewne z tego właśnie powodu to on zainicjował wszystko podchodząc bardzo blisko mnie.
- Uwielbiam cię, Remusie. – westchnął, a jego wargi przykryły moje jakby opatulał mnie miękkim i ciepłym kocem w zimowy wieczór. Smak pocałunku naprawdę był słodki. Gdybym skupił się na smakach, które mogłem poczuć zapewne wyczytałbym z ust Syriusza każdą porcję słodkości, jaką dziś jadł. Nie łakociami jednak miałem się w tamtej chwili przejmować, ale delikatnym muśnięciem, które samoistnie niemal przerodziło się w namiętniejszy pocałunek. Z dziecięcą radością na nowo poznawałem tę część Syriego, który przecież nie miał już przede mną tajemnic. Znowu poczułem się trochę młodszy, bardziej onieśmielony, tak samo, jak dawniej, gdy Black nie był jeszcze tak wrażliwy na punkcie czekolady. Czułem się winny, że krzywił się na jej wspomnienie, ale tym samym wiedziałem, że starał się jak tylko mógł by mnie przebłagać i udało mu się.
- Pychota! – uśmiechnąłem się. – Przepraszam, że się gniewałem. Już więcej nie będę i nie będę tak przesadzał z nauką, obiecuję.
- To nic. Byłeś zdenerwowany, a się martwiłeś. Nie ma, co rozpamiętywać, najważniejsze, że już się nie gniewasz i ze mną rozmawiasz. – objął mnie mocno i chyba nie zamierzał puszczać. Z przyjemnością poddałem się temu. Było mi dobrze, a nawet idealnie.
- Masz jeszcze jakieś łakocie? – zapytałem niewinnie, a jego mina zdradziła mi, że chłopak nie może już nawet myśleć o słodkim. Roześmiałem się i stanąłem na palcach dając mu do zrozumienia, czego bym chciał. Pochylił się, więc i mogliśmy się pocałować. Dawno nie byłem tak zadowolony z życia, jak w tej chwili. Upewniłem się w przekonaniu, że Syriusz jest wart wszelkich starań, że potrafi być romantyczny, kiedy chce i że jest mi z nim dobrze. Nie potrzebowałem więcej niczego, bo przecież miałem wszystko.
Usiadłem na swoim łóżku, Syri klapnął obok mnie beztrosko się uśmiechając.
- Musimy czasami powtarzać niektóre nasze zabawy. – rzucił patrząc rozmarzonym spojrzeniem przed siebie. – Jak wtedy, kiedy chodziłem po pokoju nagi, żebyś mógł sobie pooglądać. Zapomnij o tym! – dodał szybko, kiedy miałem ochotę się roześmiać. Dobrze wiedziałem, co takiego powinienem zapomnieć. Jakby nie patrzeć wejście McGonagall mogliśmy sobie pominąć, gdyby znowu doszło do tego, że Black paradowałby przede mną bez ubrań.
Nadal wstydziłem się tych wspomnień, ale pociągały mnie na swój dziwny sposób. Jakbym nie miał na to patrzeć byliśmy sobie z Blackiem bliscy i z biegiem czasu ta bliskość stawała się większa. Z zafascynowania sobą przeszliśmy do związku, uczucia i planów na wspólną przyszłość, o których udało nam się czasami wspominać, chociaż nie za często. Byliśmy raczej zbyt młodzi na poważne myślenie w przód. Nawet ja nie potrafiłem wyobrazić sobie siebie starszego o dziesięć lat, a co dopiero gdybym miał być mężczyzną w średnim wieku? A co gorsza gdybym miał być w wieku Dumbledore’a! Zupełnie nie wyobrażałem sobie czegoś takiego. Jedyne, co wiedziałem to, że za rok będę taki sam jak teraz, że będzie ze mną Syriusz. Równie słodki i równie miły, a zapewne także nie mniej denerwujący. Z tym większą przyjemnością pocałowałem go znowu i z przyjemnością rozkoszowałem się słodyczą chwili zarówno smakową, jak i emocjonalną. W tym wypadku tak wiele znaczeń można było przypisać temu jednemu pysznemu słowu.