niedziela, 23 kwietnia 2017

Kto jest chory?

15 lutego
James nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Bezustannie kołował po naszej sypialni niczym mały odrzutowiec po pasie startowym, kiedy nie może ani wystartować, anie nawet ostatecznie się zatrzymać. Moje zmysły wyłapywały każdy jego ruch, każde ciężkie westchnienie, po prostu wszystko, a to z kolei sprawiało, że miałem ochotę rozszarpać go na strzępy. Denerwował mnie, chociaż moje nerwy były jeszcze trzymane na wodzy, czego nie można było powiedzieć o Syriuszowych.
- Zaraz zacznę wymiotować! - syknął Black, przesuwając dłońmi po włosach. - Cholera, J.!
- Tęsknię! - okularnik zajęczał smutno. - Od bardzo dawna nie byłem sam!
- Yyy... J., z całym szacunkiem, ale dlaczego uważasz, że jesteś „sam”? - naprawdę nie do końca go rozumiałem. Co on znowu wymyślił?
- Nadal jestem pokłócony z Lily!
- O Merlinie! - Syri spojrzał na przyjaciela, w taki sposób, że mógłby go zabić wzrokiem, gdyby tylko się postarał. - Masz mnie, Remusa i nawet Peter się dzisiaj z nami trzyma! Na co ci dziewczyna, która chciała wywrócić twoje flaki na lewą stronę? Gdybyś już dziś jej to wybaczył, uznałbym cię za największego idiotę w całej szkole!
Musiałem zgodzić się z Syriuszem. Przytaknąłem więc tak, aby James również to widział.
- Peter, ty zawsze miałeś dziwne podejście do dziewczyn, gdyby Narcyza chciała cię otruć, uznałbyś to za przejaw zainteresowania swoją osobą? - Syri postawił wszystko na jedną kartę.
Pet zastanawiał się nad odpowiedzią, na co mój chłopak zareagował spojrzeniem wyrażającym skrajne zdziwienie. Tak, mogłem go zrozumieć.
- Nie, gdyby chciała mnie otruć, uznałbym, że z jakiegoś powodu jej przeszkadza i dlatego chce się mnie pozbyć. Jestem w niej zakochany, ale lubię też jeść, a z tego wolałbym nie rezygnować.
Spojrzałem na Syriusza, który przetarł twarz dłońmi i westchnął naprawdę ciężko. Wyraźnie nie pojmował priorytetów niektórych ludzi.
- Lepsze takie wytłumaczenie, niż debilizm Jamesa. - pocieszyłem go, a przynajmniej starałem się to zrobić.
- Trochę prawdy w tym chyba jest. - przyznał niemrawo Black z kolejnym już w przeciągu kilkunastu minut ciężkim westchnieniem. Brzmiał niczym opiekun grupki głupiutkich dzieciaków, które nie rozumieją nawet dlaczego 2 plus 2 daje 4.
Do drzwi naszego pokoju ktoś zapukał, a następnie nacisnął zdecydowanie na klamkę. Do środka weszła McGonagall. Obrzuciła nas uważnym spojrzeniem jakby zastanawiała się czy coś dzisiaj przeskrobaliśmy, a następnie wskazała na wyjście.
- Zapraszam do Pokoju Wspólnego, panowie. Mamy do przedyskutowania kilka spraw.
- A o co chodzi? - James od razu przyjął ton gotowego do obrony.
- Dowiecie się, kiedy tylko wszystkich was tam zbiorę, a teraz proszę zaczekać na mnie zresztą kolegów i koleżanek. - kobieta wyszła nie wyjaśniając nam nic.
Dostosowaliśmy się do jej polecenia i zeszliśmy po schodach dormitorium chłopców, dołączając do sporej już grupy uczniów, którą nauczycielka także wygoniła z pokoi. Nikt nie wiedział, o co chodzi.
Kiedy pojawiła się wśród nas pani Pomfrey, miałem same złe przeczucia. I słusznie, ponieważ kobieta zaczęła wręczać każdemu z uczniów fiolkę, która najprawdopodobniej zawierała jakieś lekarstwo. Kiedy podeszła do mnie, skorzystałem z okazji i zapytałem, co się dzieje.
- Chodzi o to, co dolegało twojej koleżance – powiedziała cicho. - Profesor McGonagall wszystko wam zaraz wyjaśni, więc czekajcie spokojnie, dobrze? - Przeszła dalej, rozdając fiolki kolejnym uczniom, którzy przyjmowali je w milczeniu.
W końcu profesorka transmutacji dołączyła do nas i od razu przeszła do rzeczy.
- Tegoroczne walentynki okazały się zgubne dla wielu uczniów, którzy cierpią teraz na ostrą niestrawność po zatruciu czekoladkami, ciastkami i innymi słodyczami. Wasze koleżanki, - tu wskazała Evans i jej dwie przyjaciółki – nie tylko same postanowiły podtruwać waszego kolegę, ale także podzieliły się swoim przepisem z innymi. Lek, który rozdała wam pani Pomfrey przeciwdziała skutkom zatrucia i chcę żebyście wszyscy go wypili. W Skrzydle Szpitalnym mamy już komplet pacjentów, więc dla własnego dobra nie jedzcie słodyczy niewiadomego pochodzenia lub podarowanych wam przez osoby, którym nie możecie w pełni zaufać. Osoby, które skorzystały z rad tych tutaj dziewcząt i również postanowiły pobawić się w trucicieli, mają się do mnie zgłosić dziś do wieczora. W przeciwnym razie dowiem się, kto próbował uniknąć kary i konsekwencje będą naprawdę ogromne. Ci, którzy już zdążyli zjeść feralne słodycze zapewniam, że nic im nie grozi. Zatrucie nie jest groźne, ale jest bardzo, bardzo uciążliwe, a my chcemy pomóc wam uniknąć wszystkich tych nieprzyjemności. A teraz proszę wypić lekarstwo do dna. - kobieta przesunęła wzrokiem po nas wszystkich. - Już, już. Nie wyjdę stąd, póki nie będę miała pewności, że wszyscy zrobili to, o co prosiłam.
Teraz byłem pewny, że Evans nie prędko oczyści swoje imię przed całym gronem pedagogicznym, a to oznaczało długie godziny ciężkiego szlabanu. Dobrze jej tak!
Lekarstwo miało koszmarny smak. Porównałbym go do smaku mułu, a przynajmniej wydawało mi się, że tak właśnie smakuje muł.
- Paskudztwo! - syknął cicho James. - Czuję wzbierający w moim gardle odruch wymiotny.
- Wyobraź sobie, że przez ciebie i twoją walniętą dziewczynę Zardi pije to świństwo od wczoraj. - trochę grałem na jego poczuciu winy, ale sobie na to w pełni zasłużył. W końcu nadal trzymał stronę swojej pieprzniętej ukochanej. Był masochistą, co tu dużo mówić, ale z tego należało go jak najwcześniej wyleczyć. Był przecież także moim przyjacielem, więc byłem mu to winny.
McGonagall sprawdziła wszystkie fiolki i pozbierała je, aby mieć pewność, że nikt nie próbował jej oszukać. W końcu niestrawność wiązałaby się z wolnym od zajęć.
- Więc jak mam jej to wynagrodzić? - James wrócił do tematu, kiedy nauczycielka zbierała się już do wyjścia. - Kiedy pytałem, nie otrzymałem odpowiedzi, jaką chciałbym dostać.
- Hm... Wiesz, ona teraz choruje na taki jeden pairing, policyjny detektyw i koleś z marynarki wojennej, pracujący w grupie do zadań specjalnych, czy coś w ten deseń. - spojrzałem na niego wymownie.
- Dobra, zrozumiałem aluzję, poszukam czegoś.
- To wszystko wasza wina! - Evans pojawiła się za naszymi plecami zionąc ogniem.
- Że co?! - Syriusz od razu zareagował na jej atak.
- Gdybyście nie sprowadzali Jamesa na złą drogę...
- Hę?! - rzuciliśmy jednocześnie ja, Syri i J.
- To przez takich zboczeńców jak wy...
- Coś ty do nich powiedziała?! - Zardi pojawiła się obok nas w przeciągu jednej chwili. Nawet ja jej nie wyczułem, a jednak już stała przy nas. Blada, zmęczona, ale gotowa do walki. - Kobieto, jesteś chora i powinnaś się leczyć! Twój chłopak to prostolinijny tępak i niewyżyty zboczeniec. Był taki od zawsze! To ty zaciągnęłaś go do łóżka, zmusiłaś do oświadczyn i planujesz z nim zakładać rodzinę. Co mają do tego inni?!
- Wiem, co wyprawiają! Widziałam ich kiedyś...
Cholera, dlaczego nie mogła o tym zapomnieć! Jej niechęć względem mnie ciągnęła się od lat, ale teraz Syriusza uważała najwyraźniej za równie złego, co ja.
- Wściekasz się, bo nie zaprosili cię do trójkąta? - Zardi uśmiechnęła się leniwie, widocznie zadowolona z siebie. - Wybacz, ale prędzej zaprosiliby Jamesa, gdyby nie fakt, że ona jakoś ich nie kręci. Zresztą, James nie kręci już nikogo poza tobą.
- Jesteś chora! - ruda spojrzała na Zardi z odrazą.
- Ależ oczywiście, że jestem! Od pierwszego roku, może nawet byłam chora już wcześniej. - dziewczyna pokręciła głową i westchnęła, jakby rozmawiała z dzieckiem. - Jestem chora, ale mam przyjaciół, którzy to akceptują i którym mogę powiedzieć wszystko. Twoich koleżaneczek nie ma tu z tobą, a więc wstydziłaś się im powiedzieć, że twój facet dzieli pokój z parą gejów i sam jest biseksualny. Nie bądź taka zaskoczona, domyśliłam się, że o tym wiesz już dawno temu.
Cóż, James na pewno nie był tak domyślny jak Zardi, ponieważ patrzył na dziewczyny z niedowierzaniem.
- A więc chodzisz z do połowy chorym pół-zboczeńcem, czy coś tak, ale przypomnij mi, co właściwie chciałaś, bo się zgubiłam...
- Zapłacisz mi za to!
- Już płacę za twoją głupotę! Ogień z tyłka i wykluwanie żołądka to zerowa przyjemność, więc z łaski swojej odwal się, zanim zadbam o to, żeby wywalili cię ze szkoły przed zakończeniem roku. A wiedz, że wiem jak to osiągnąć i komu jakie słówko o tobie szepnąć.
Byłem pewny, że Evans z początku uznała to za blef, ale po krótkiej wymianie spojrzeń zwątpiła w swoją ocenę sytuacji i wycofała się obiecując zemstę.

środa, 19 kwietnia 2017

Wynagrodzenie za szkody?

Evans była wściekła. Chodziła nabzdyczona i lepiej było nie wchodzić jej w drogę. Jej koleżanki, a zarazem partnerki w zbrodni, były w równie „wybornych” humorach po spotkaniu z McGonagall oraz Pomfrey. Nie mogłem zaprzeczyć, że sprawiało mi to niewypowiedzianą radość. Lisica podpadła, a to było niczym sos czekoladowy na porannym naleśniku. Nikt nie będzie bezkarnie truć moich przyjaciół! Żałowałem tylko, że to nie ja wymierzałem w tej sytuacji sprawiedliwość, ale pierwszy w życiu szlaban od najbardziej poważanej nauczycielki w szkole z pewnością dał się Evans we znaki bardziej, niż cokolwiek co zrobiłbym ja.
- Czuję się od razu lepiej, kiedy pomyślę, że będą szorować baseny i kaczki w Skrzydle Szpitalnym i to tylko na dobry początek. - Zardi uśmiechnęła się szeroko, kiedy powiedziałem jej czego się dowiedziałem.
- Hej, hej, hej! Gdzie ty się wybierasz?! - złapałem ją za rękę, kiedy próbowała wstać z łóżka. - Musisz wypoczywać!
- Remi, daj spokój. Będę wypoczywać na nogach, kręcąc się po zamku, czy coś. Nie mogę leżeć bezczynnie. To znaczy, mogłabym, ale muszę się wziąć w garść. Samotna dziewczyna musi o siebie zadbać w każdej sytuacji.
- Nie jesteś sama i nie musisz być. - próbowałem przemówić jej do rozsądku.
- Muszę, kotku.
- Kotku? - uniosłem brwi i na pewno zrobiłem głupią pytającą minę.
- Nie komentuj. Mam fazę na taką nową parkę z jednej serii i tak jakoś wychodzi. - uśmiechnęła się szeroko.
Teraz zdecydowanie mogłem uwierzyć, że jest w stanie sama sobie poradzić z chorobą, że czuje się lepiej i leki zaczynają działać. Odzyskała kolory, humor i znowu myślała o głupotach, które wypełniały jej życie po brzegi, czynią ją tym, kim była.
- Proponuję pozwolić jej iść do Pokoju Wspólnego, ale nie dalej. - wtrącił się do naszej rozmowy Syriusz.
Po przemyśleniu tej propozycji, razem z Zardi zgodziliśmy się na to. Wspólnie wyszliśmy z sypialni i razem z moim chłopakiem byłem gotowy asekurować przyjaciółkę, gdyby zmęczona chorobą miała sobie nie poradzić ze schodami. Na szczęście była silna, uparta i niezależna, więc siłą woli dała sobie radę i opadła ciężko na sofę w Pokoju Wspólnym. Podejrzewałem, że czasami miała ochotę się poddać i pozwolić komuś się sobą zaopiekować, ale takie chwile trwały krótko. Dlatego między nią i Noahem nie wyszło. Byłem pewny, że mają się ku sobie, ale on nigdy nie był dla niej więcej niż dobrym kumplem, który się jej dodatkowo podobał.
- Dobra, chłopaki. Nie musicie tu ze mną siedzieć. Są walentynki, więc zróbcie coś walentynkowego. Ja się stąd na razie nigdzie nie ruszam, więc bawcie się dobrze. Jeśli będę czegoś potrzebowała, sprowadzę Jamesa i będzie wokół mnie skakał. W końcu przyjęłam za niego kulę, więc nie ma wyjścia.
- Zardi...
- Remi, mówię serio. Idźcie na spacer po błoniach, zaszyjcie się w jakimś kącie, czy coś. Ja się stąd nie ruszę, będę czekać, aż się nacieszycie wolnością.
Wiedziałem, że nie odpuści więc po prostu się zgodziłem. To naprawdę ją ucieszyło i wcale się temu nie dziwiłem. Zawsze reagowała niesamowicie entuzjastycznie na mój związek z Syriuszem i stała za nami murem. Teraz jej lekiem w trudnym czasie zatrucia było uczucie, które łączyło mnie i Blacka. Nie rozumiałem tego wprawdzie, ale nie musiałem.
Pocałowałem ją w policzek i kazałem wypoczywać. Syriusz zrobił to samo i dziewczyna obdarzyła nas naprawdę szerokim i szczęśliwym uśmiechem.
- Dużo całowania, panowie. W imię mojego zdrowia i lepszego samopoczucia, obiecajcie mi dużo wzajemnej czułości.
- Zardi, jesteś chodzącą ciepłą kluchą wiesz o tym, prawda? - westchnąłem.
- Oczywiście, że wiem! Twarda na zewnątrz, ale miękka od środka. Kocham was, chłopaki.
- My ciebie również. - zapewnił Syriusz i położył rękę między moimi łopatkami. - Idziemy znaleźć dla siebie spokojny kącik tak, jak chciałaś.
- Dziękuję. - mrugnęła do nas.
Czułem jak odprowadza nas wzrokiem i byłem pewny, że uśmiechała się przy tym, jak głupia.
Znalezienie spokojnego miejsca, w którym bylibyśmy ukryci przed całym światem zajęło nam dłuższą chwilę, ale w kocu udało nam się trafić na całkowicie opustoszały korytarz. Rozsiedliśmy się we wnęce, w której stał posąg jakiegoś bardzo starego czarodzieja i przez chwilę po prostu siedzieliśmy obok siebie trzymając się za ręce.
Węszyłem i nasłuchiwałem przez chwilę, a kiedy miałem pewność, że nikt nas tu nie nakryje, położyłem głowę na ramieniu Syriusza wdychając jego słodki zapach, patrzyłem na unoszącą się w oddechu klatkę piersiową i jestem pewny, że nawet czułem delikatne wibracje wywoływane przez mocno i szybko bijące serce. A może to moja waliło tak gwałtownie? Tego nie byłem pewny.
- Obiecaliśmy Zardi pocałunki. - zamruczałem.
Syri położył dłoń na moich plecach i powoli zsunął ją najniżej jak się dało.
- Kiedy ze sobą skończymy, na pewno nie będzie zawiedziona. - zapewnił mnie i pocałował, kiedy tylko się roześmiałem.
To sprawiło, że bardzo szybko przestałem się śmiać, zajęty czymś o wiele przyjemniejszym – ustami Syriusza. Uwielbiałem je całować równie mocno, co kochałem dotyk jego dłoni na moim ciele. Z przyjemnością zmieniłem więc pozycję i teraz zamiast siedzieć obok niego, siedziałem na jego kolanach, z jego dłońmi na moich pośladkach.
Zamruczałem głośno, kiedy zaczął je głaskać i uciskać. Dawniej ten rodzaj dotyku wywoływał u mnie zakłopotanie, teraz wiązał się z czystą przyjemnością i podnieceniem. Byłem pewny, że Syriusz zdawał sobie z tego sprawę, tym bardziej, że mój członek zaczął powoli reagować, a kiedy sięgnąłem między nas i położyłem dłoń na kroczu mojego chłopaka, zauważyłem, że nie tylko ja rozkoszowałem się naszą intymną bliskością.
Powoli rozpiąłem guzik jeansów Syriusza i rozsunąłem zamek. Z uśmiechem niegrzecznego chłopca, wsunąłem dłoń pod materiał bielizny chłopaka i przygryzłem wargę aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku, chociaż zadowolone mruczenie cisnęło mi się na usta. Syri był podniecony, jego ciało pulsowało gorące i coraz twardsze, czułem jak powiększa się pod moimi palcami. Chłopak pocałował mnie ponownie, tym razem namiętnie i mocno, a jego własna dłoń w chwilę później wylądowała w moich spodniach. Tym razem nie próbowałem powstrzymywać odgłosów, jakie wydobywały się z mojego gardła. Przysunąłem się jeszcze bliżej chłopaka, co było trudne, ponieważ nasze ciała już się ze sobą stykały.
Moja dłoń poruszała się po członku Syriusza, podczas kiedy jego stymulowała mój. Westchnąłem, kiedy je połączyliśmy i wspólnie dostarczaliśmy sobie cudownych doznań, które sprawiały, że czułem się, jakbym tonął we wrzątku. Mój oddech znacznie przyspieszył, serce pędziło w piersi, biodra jakby posiadając własną wolę napierały coraz bardziej na gorące ciało Syriusza. Gdybym mógł, błagałbym go o więcej, chciałbym się wtopić w Syriusza tworząc jedno ciało. Nie chodziło mi jednak o seks, ale o coś zdecydowanie bardziej intymnego, chociaż bardzo trudnego do opisania.
- Syriuszu... - westchnąłem. Byłem bliski spełnienia, a fakt, że mój chłopak sapał mi w ucho wcale nie pomagał zapanować nad podnieceniem.
- Ja również, Remusie. - wyszeptał i ukąsił mnie w ucho. Przyznaję, że to niemal doprowadziło mnie do szczytu. Powstrzymałem się ostatnim wysiłkiem woli. Kolejne ukąszenie sprawiło jednak, że wytrysnąłem z głośnym jękiem, a usatysfakcjonowany tym Syriusz również pozwolił sobie na dojście.
Oparłem się ciężko o jego pierś i uspokajałem oddech wdychając rozkoszny zapach skóry mojego chłopaka.
- Myślę, że Zardi powinna być zadowolona. - pierś Syriusza drżała, kiedy mówił to ze śmiechem.
- W to nie wątpię, jest szalona. - przyznałem i odsunąłem się odrobinę od chłopaka. Uśmiechając się sięgnąłem jego ust swoimi. To był powolny, słodki pocałunek, który miał ukoić nasze wciąż napięte jak postronki nerwy oraz wrażliwe po orgazmie ciała. - Kiedy zregenerujesz siły, będę miał dla ciebie prezent z okazji walentynek. - zamruczałem do jego ucha najbardziej gardłowo, jak tylko potrafiłem.
Jego dłonie mocno ścisnęły moje pośladki, kiedy odpowiedział zwięźle.
- Już nie mogę się doczekać.

środa, 5 kwietnia 2017

Komuś się dostanie

Dwie leniwe godziny później, Zardi wyszła ze swojego pokoju. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Była blada i jednocześnie sinawa pod oczami, krzywiła się, jakby miała pod nosem coś wyjątkowo cuchnącego i garbiła się masując brzuch spokojnymi, kolistymi ruchami. Kiedy jej spojrzenie spoczęło na Jamesie, myślałem, że przyjaciółka zacznie wymiotować na środku Pokoju Wspólnego.
- Nie wiedziałem, że chcą mnie otruć, słowo! - Potter padł na kolana u jej stóp i objął ją ramionami
za kostki. - Wybacz mi!
- Ten to wie, co to znaczy dramatyczne wejście. - Syri szepnął mi na ucho. - Mam nadzieję, że mnie nigdy nie będzie tak przepraszał.
- Święte słowa. - odpowiedziałem równie cicho.
Dziewczyna zmarszczyła czoło wpatrując się w płaszczącego się przed nią chłopaka, po czym wydała ciężkie westchnienie.
- Zastanowię się nad tym, czy powinnam ci wybaczyć, a teraz odklej się!
- Co tylko zechcesz! - James odskoczył od niej i podniósł się z klęczek. Patrzył na nią dziwnym wzrokiem, mieszanką maślanego i błagającego spojrzenia. Obawiałem się więc, że dziewczyna może mu dzisiaj zrobić krzywdę.
- Słyszałam, że ktoś urządził tu dzisiaj niezłą scenę, kiedy mój żołądek pozdrawiał sedes z obu możliwych stron. - Zardi wyraźnie próbowała ignorować dziwaczne zachowanie chłopaka i wcale się jej nie dziwiłem. - Agnes wspominała też, że byłeś bardzo wylewny wobec niej. - tym razem zwróciła się bezpośrednio do okularnika, który zarumienił się i nieśmiało zmierzwił swoje i tak niesamowicie rozczochrane włosy. - Zapewniam cię, że nie miałaby nic przeciwko temu żebyś do niej uderzał, ale rozumie sytuację i wie dlaczego zrobiłeś to, co zrobiłeś. A skoro przy tym jesteśmy... James, co jest z tobą nie tak?! Twoja ukochana dziewczyna próbuje cię otruć. To nie jest normalny związek!
- Czy musimy o tym rozmawiać i to akurat tutaj? - J. rzucił rozejrzał się po wpatrzonych w niego twarzach. Cóż, jego płaszczenie się przed Zardi nikomu nie umknęło.
- A znasz na to lepsze miejsce?
- Nasz pokój. Użyj tego swojego cudownego sposoby na wchodzenie do dormitorium chłopaków i chodź! - chłopak ruszył szybko w stronę bezpiecznego schronienia z daleka od ciekawskich kolegów i koleżanek, zaś Zardi podążyła powoli i niemrawo za nim.
- Ostatnie walentynki w Hogwarcie, mówiły. Będą niezapomniane, zapewniały. - prychnęła pod nosem. - Niech szlag trafi takie niezapomniane walentynki.
W ślimaczym tempie wróciliśmy do sypialni, gdzie Zardi rozsiadła się na moim łóżku z jękiem bólu. Jak mi wyjaśniła, jej żołądek wydawał się zwijać w trąbkę, sklejać ze sobą jego ścianki, a następnie usilnie próbował się rozwinąć, przez co zlepione części żołądka przeciągały się nawzajem w różne strony, jakby zaraz miały się porozrywać na kawałki. Prawdę mówiąc nie trudno było sobie to wyobrazić, skoro batonik, który dostała miał być przeznaczony dla Jamesa.
- Remi, glebnę się na chwilę. - zanim zdążyłem jej odpowiedzieć, leżała już na moim łóżku z zamkniętymi oczyma. - James, to jak to w końcu jest z tym twoim toksycznym związkiem, co?
Ciężko było mi ocenić, czy nie jest przypadkiem bledsza niż jeszcze przed chwilą, ale miałem szczerą nadzieję, że nawet jeśli tak jest, to chwila odpoczynku jej pomoże. W końcu, kiedy ja i przyjaciele chorowaliśmy lecząc kaca, ona wychodziła z siebie aby nam jakoś pomóc. Kochałem tę dziewczynę szalenie! Była dla nas przyjaciółką i siostrą jednocześnie. Dziewczyna jedyna w swoim rodzaju!
- Prawdę mówiąc, nie wiem, co powinienem ci powiedzieć. - James zaczął krążyć po pokoju zataczając niewielkie koła. - Kocham ją. To znaczy, kocham trochę inaczej niż osoby, z którymi byłem wcześniej lub z którymi chciałem być. Ona jest moją jedyną!
- Mimo chęci otrucia cię, ponieważ prezenty jakie jej dajesz są za mało wystrzałowe, pomysłowe lub za tanie?
- Miała gorszy dzień, to zrozumiałem, że kobiety czasami...
- James, głupi to ty jesteś, ale w to sam nie wierzysz! - przerwała mu podnosząc się do siadu. - Twoja dziewczyna to zmora ludzkości!
- Czy naprawdę nie możemy zostać przy tym, że ją kocham? - głos okularnika przybrał błagalny ton.
- J., powiem ci to najjaśniej, jak potrafię. Twoja dziewczyna chciała ci zafundować ogień z dupy oraz czułe obejmowanie sedesu. Czy ty potrafisz sobie to wyobrazić, czy raczej nie dociera do twojej mózgownicy? Prawdopodobnie odwiedzę dzisiaj panią Pomfrey, ponieważ czuję się zdecydowanie gorzej niż wyglądam i Merlin jeden wie, co te debilki mi podały. Ja proponuję żebyś poszedł tam ze mną. Może jeśli usłyszysz na własne uszy, co mogło spotkać ciebie, zrozumiesz, że musi coś się zmienić w tym twoim idealnym związku, zanim przypadkiem ta idiotka cię zabije.
- Zardi ma rację, J. - Syriusz przyłączył się do rozmowy, co mnie zaskoczyło. Nie sądziłem, że ma cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii. Raczej uważałem, że miał już to wszystko w nosie i poddał się dawno. - Stary, chodzę z facetem, któremu na walentynki dałem górę czekolady tylko dlatego, że miałem taką zachciankę. Gdybym nic mu nie dał, Remi nawet nie zwróciłby na to uwagi, ponieważ nie jest ze mną dla prezentów.
Cóż, miał rację. Nie chodziłbym z byle kim, kto karmiłby mnie łakociami. Syriusz był wyjątkowy.
- Ja sam chodzę z nim nie da prezentów. Spójrz na Zardi! Ona mogłaby mieć faceta, który pewnie zasypywałby ją prezentami, ale woli go nie mieć. - dziewczyna wzruszyła ramionami i przytaknęła. Noah wprawdzie kręcił się wkoło niej i ona była nim zainteresowana, ale ich relacje były bardziej przyjacielskie, ponieważ ona wciąż nie potrafiła się zdecydować, czy chce mieć partnera. Zastanawiałem się, czy łatwiej byłoby jej podjąć decyzję gdyby chodziło o dziewczynę.
- Jamesie Potter, twoja wiedźma musi się zmienić, jeśli chcesz żyć. Związek z modliszką kończy się zaskakująco szybko, a ty chyba nie chcesz marnie skończyć. Chwila przerwy, idę wymiotować! - rzuciła nagle i pognała do naszej łazienki.
Naprawdę jej współczułem.
Słuchając odgłosów jakie wydawała, czekaliśmy na jej powrót. Podejrzewałem, że nie chciała naszej pomocy w chwilach takiej słabości. Przyznaję, że dojście do stanu użyteczności chwilę jej zajęło, a wracając do nas miała załzawione, czerwone oczy i popękane żyłki na policzkach.
- Wiesz co, może zamiast iść do Skrzydła Szpitalnego, ja zawołam panią Pomfrey tutaj? - zaoferowałem. Ona naprawdę mogła nam się wykończyć!
Po chwili namysłu dziewczyna skinęła głową. Wybiegłem więc z pokoju, pędząc ile sił po pomoc medyczną dla niej.
Zardi nie jadła śniadania, nie miała chyba nawet okazji czegokolwiek dziś wypić. Nie mogłem tego tak zostawić! Mogła się odwodnić, a obawiałem się, że to było jej najmniejszym zmartwieniem w tej chwili.
Wpadając do Skrzydła Szpitalnego, wystraszyłem szkolną pielęgniarkę niemal na śmierć. Widziałem po jej minie, że planowała na mnie nawrzeszczeć, jednak najpierw zapytała, o co chodzi. Wyjaśniłem jej więc w skrócie, co dolega Zardi i skąd wziął się jej problem. Wyznałem, że jest w naszym pokoju, ponieważ się tam o nią troszczymy, chociaż Pomfrey wcale nie zwracała na to uwagi, kiedy tylko dowiedziała się o jakimś podejrzanym środku, który dwie głupie nastolatki podały swojej koleżance. Nie interesowało jej to, że nafaszerowany jakimś świństwem batonik był przeznaczony dla kogoś innego. Kipiała ze złości. Zabrała swoją torbę i ruszyła przede mną. Prawdę mówiąc, musiałem truchtać, aby dotrzymać jej kroku. Podejrzewałem, że złość Jamesa, który i tak już zaczynał pękać to nic w porównaniu z tym, co wymyśli Pomfrey, kiedy już upora się z postawieniem Zardi na nogi.
Przyjaciółka leżała na moim łóżku, kiedy wraz ze szkolną pielęgniarką pojawiliśmy się w pokoju. Stanąłem z boku obok Syriusza, który złapał mnie za dłoń i ścisnął zdecydowanie. Jego kciuk gładził skórę mojej ręki. Była to drobna, niewinna pieszczota, która niewątpliwie podtrzymywała mnie na duchu, kiedy patrzyłem, jak Pomfrey uwija się wokół Zardi. Mierzyła jej temperaturę, sprawdzała język, podała kilka mikstur, po których język dziewczyny zrobił się zielony, a następnie purpurowy. Najwyraźniej właśnie dzięki temu, dowiedziała się, co było w nieszczęsnym łakociu, ponieważ syknęła gniewnie kilka razy, wymruczała kilka niecenzuralnych wiązanek pod nosem i zaczęła przygotowywać eliksir ze składników, które miała w swojej podręcznej torbie.
- Przede wszystkim musisz dużo pić. - poinstruowała wyczarowując na stoliku szklankę oraz wielką karafkę z wodą. Wrzuciła do środka jakąś dziwną pastylkę, która rozpuściła się z sykiem zabarwiając wodę na różowo. Nalała trochę dziewczynie i kazała wypić. Następnie podała jej przygotowany przed chwilą eliksir, który miał ładny, słodki zapach i kolor fiołków, ale był paskudnie gęsty. Mimo wszystko Zardi wypiła go bez słowa sprzeciwu. - To powinno chociaż trochę pomóc, jednak zanim całkowicie cię odtrujemy, może minąć kilka dni. Przez ten czas będziesz na diecie. Sucharki, woda z niezbędnymi witaminami i elektrolitami oraz czarna herbata. Przekażę to Skrzatom Domowym i proszę żebyś nie opuszczała swojego Domu dziś i jutro. Wrócę tu do ciebie za godzinę i podam ci kolejną dawkę leku. W tym czasie zajmę się tymi, które tak cię załatwiły. - wstała i zmarszczyła złowrogo brwi. - Już ja zadbam o to, żeby miały szlaban, którego nie zapomną do końca życia!
Patrzyliśmy jak zamyka swoją torbę, wsuwa ją pod moje łóżko i wychodzi z pokoju. Nie miałem wątpliwości, że szła, aby porozmawiać z McGonagall o tym, co zaszło.
Było mi tak bardzo żal Zardi, ale jednocześnie cieszyłem się jak dziecko, że Evans w końcu się dostanie za to, że jest wredną jędzą.