niedziela, 23 kwietnia 2017

Kto jest chory?

15 lutego
James nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Bezustannie kołował po naszej sypialni niczym mały odrzutowiec po pasie startowym, kiedy nie może ani wystartować, anie nawet ostatecznie się zatrzymać. Moje zmysły wyłapywały każdy jego ruch, każde ciężkie westchnienie, po prostu wszystko, a to z kolei sprawiało, że miałem ochotę rozszarpać go na strzępy. Denerwował mnie, chociaż moje nerwy były jeszcze trzymane na wodzy, czego nie można było powiedzieć o Syriuszowych.
- Zaraz zacznę wymiotować! - syknął Black, przesuwając dłońmi po włosach. - Cholera, J.!
- Tęsknię! - okularnik zajęczał smutno. - Od bardzo dawna nie byłem sam!
- Yyy... J., z całym szacunkiem, ale dlaczego uważasz, że jesteś „sam”? - naprawdę nie do końca go rozumiałem. Co on znowu wymyślił?
- Nadal jestem pokłócony z Lily!
- O Merlinie! - Syri spojrzał na przyjaciela, w taki sposób, że mógłby go zabić wzrokiem, gdyby tylko się postarał. - Masz mnie, Remusa i nawet Peter się dzisiaj z nami trzyma! Na co ci dziewczyna, która chciała wywrócić twoje flaki na lewą stronę? Gdybyś już dziś jej to wybaczył, uznałbym cię za największego idiotę w całej szkole!
Musiałem zgodzić się z Syriuszem. Przytaknąłem więc tak, aby James również to widział.
- Peter, ty zawsze miałeś dziwne podejście do dziewczyn, gdyby Narcyza chciała cię otruć, uznałbyś to za przejaw zainteresowania swoją osobą? - Syri postawił wszystko na jedną kartę.
Pet zastanawiał się nad odpowiedzią, na co mój chłopak zareagował spojrzeniem wyrażającym skrajne zdziwienie. Tak, mogłem go zrozumieć.
- Nie, gdyby chciała mnie otruć, uznałbym, że z jakiegoś powodu jej przeszkadza i dlatego chce się mnie pozbyć. Jestem w niej zakochany, ale lubię też jeść, a z tego wolałbym nie rezygnować.
Spojrzałem na Syriusza, który przetarł twarz dłońmi i westchnął naprawdę ciężko. Wyraźnie nie pojmował priorytetów niektórych ludzi.
- Lepsze takie wytłumaczenie, niż debilizm Jamesa. - pocieszyłem go, a przynajmniej starałem się to zrobić.
- Trochę prawdy w tym chyba jest. - przyznał niemrawo Black z kolejnym już w przeciągu kilkunastu minut ciężkim westchnieniem. Brzmiał niczym opiekun grupki głupiutkich dzieciaków, które nie rozumieją nawet dlaczego 2 plus 2 daje 4.
Do drzwi naszego pokoju ktoś zapukał, a następnie nacisnął zdecydowanie na klamkę. Do środka weszła McGonagall. Obrzuciła nas uważnym spojrzeniem jakby zastanawiała się czy coś dzisiaj przeskrobaliśmy, a następnie wskazała na wyjście.
- Zapraszam do Pokoju Wspólnego, panowie. Mamy do przedyskutowania kilka spraw.
- A o co chodzi? - James od razu przyjął ton gotowego do obrony.
- Dowiecie się, kiedy tylko wszystkich was tam zbiorę, a teraz proszę zaczekać na mnie zresztą kolegów i koleżanek. - kobieta wyszła nie wyjaśniając nam nic.
Dostosowaliśmy się do jej polecenia i zeszliśmy po schodach dormitorium chłopców, dołączając do sporej już grupy uczniów, którą nauczycielka także wygoniła z pokoi. Nikt nie wiedział, o co chodzi.
Kiedy pojawiła się wśród nas pani Pomfrey, miałem same złe przeczucia. I słusznie, ponieważ kobieta zaczęła wręczać każdemu z uczniów fiolkę, która najprawdopodobniej zawierała jakieś lekarstwo. Kiedy podeszła do mnie, skorzystałem z okazji i zapytałem, co się dzieje.
- Chodzi o to, co dolegało twojej koleżance – powiedziała cicho. - Profesor McGonagall wszystko wam zaraz wyjaśni, więc czekajcie spokojnie, dobrze? - Przeszła dalej, rozdając fiolki kolejnym uczniom, którzy przyjmowali je w milczeniu.
W końcu profesorka transmutacji dołączyła do nas i od razu przeszła do rzeczy.
- Tegoroczne walentynki okazały się zgubne dla wielu uczniów, którzy cierpią teraz na ostrą niestrawność po zatruciu czekoladkami, ciastkami i innymi słodyczami. Wasze koleżanki, - tu wskazała Evans i jej dwie przyjaciółki – nie tylko same postanowiły podtruwać waszego kolegę, ale także podzieliły się swoim przepisem z innymi. Lek, który rozdała wam pani Pomfrey przeciwdziała skutkom zatrucia i chcę żebyście wszyscy go wypili. W Skrzydle Szpitalnym mamy już komplet pacjentów, więc dla własnego dobra nie jedzcie słodyczy niewiadomego pochodzenia lub podarowanych wam przez osoby, którym nie możecie w pełni zaufać. Osoby, które skorzystały z rad tych tutaj dziewcząt i również postanowiły pobawić się w trucicieli, mają się do mnie zgłosić dziś do wieczora. W przeciwnym razie dowiem się, kto próbował uniknąć kary i konsekwencje będą naprawdę ogromne. Ci, którzy już zdążyli zjeść feralne słodycze zapewniam, że nic im nie grozi. Zatrucie nie jest groźne, ale jest bardzo, bardzo uciążliwe, a my chcemy pomóc wam uniknąć wszystkich tych nieprzyjemności. A teraz proszę wypić lekarstwo do dna. - kobieta przesunęła wzrokiem po nas wszystkich. - Już, już. Nie wyjdę stąd, póki nie będę miała pewności, że wszyscy zrobili to, o co prosiłam.
Teraz byłem pewny, że Evans nie prędko oczyści swoje imię przed całym gronem pedagogicznym, a to oznaczało długie godziny ciężkiego szlabanu. Dobrze jej tak!
Lekarstwo miało koszmarny smak. Porównałbym go do smaku mułu, a przynajmniej wydawało mi się, że tak właśnie smakuje muł.
- Paskudztwo! - syknął cicho James. - Czuję wzbierający w moim gardle odruch wymiotny.
- Wyobraź sobie, że przez ciebie i twoją walniętą dziewczynę Zardi pije to świństwo od wczoraj. - trochę grałem na jego poczuciu winy, ale sobie na to w pełni zasłużył. W końcu nadal trzymał stronę swojej pieprzniętej ukochanej. Był masochistą, co tu dużo mówić, ale z tego należało go jak najwcześniej wyleczyć. Był przecież także moim przyjacielem, więc byłem mu to winny.
McGonagall sprawdziła wszystkie fiolki i pozbierała je, aby mieć pewność, że nikt nie próbował jej oszukać. W końcu niestrawność wiązałaby się z wolnym od zajęć.
- Więc jak mam jej to wynagrodzić? - James wrócił do tematu, kiedy nauczycielka zbierała się już do wyjścia. - Kiedy pytałem, nie otrzymałem odpowiedzi, jaką chciałbym dostać.
- Hm... Wiesz, ona teraz choruje na taki jeden pairing, policyjny detektyw i koleś z marynarki wojennej, pracujący w grupie do zadań specjalnych, czy coś w ten deseń. - spojrzałem na niego wymownie.
- Dobra, zrozumiałem aluzję, poszukam czegoś.
- To wszystko wasza wina! - Evans pojawiła się za naszymi plecami zionąc ogniem.
- Że co?! - Syriusz od razu zareagował na jej atak.
- Gdybyście nie sprowadzali Jamesa na złą drogę...
- Hę?! - rzuciliśmy jednocześnie ja, Syri i J.
- To przez takich zboczeńców jak wy...
- Coś ty do nich powiedziała?! - Zardi pojawiła się obok nas w przeciągu jednej chwili. Nawet ja jej nie wyczułem, a jednak już stała przy nas. Blada, zmęczona, ale gotowa do walki. - Kobieto, jesteś chora i powinnaś się leczyć! Twój chłopak to prostolinijny tępak i niewyżyty zboczeniec. Był taki od zawsze! To ty zaciągnęłaś go do łóżka, zmusiłaś do oświadczyn i planujesz z nim zakładać rodzinę. Co mają do tego inni?!
- Wiem, co wyprawiają! Widziałam ich kiedyś...
Cholera, dlaczego nie mogła o tym zapomnieć! Jej niechęć względem mnie ciągnęła się od lat, ale teraz Syriusza uważała najwyraźniej za równie złego, co ja.
- Wściekasz się, bo nie zaprosili cię do trójkąta? - Zardi uśmiechnęła się leniwie, widocznie zadowolona z siebie. - Wybacz, ale prędzej zaprosiliby Jamesa, gdyby nie fakt, że ona jakoś ich nie kręci. Zresztą, James nie kręci już nikogo poza tobą.
- Jesteś chora! - ruda spojrzała na Zardi z odrazą.
- Ależ oczywiście, że jestem! Od pierwszego roku, może nawet byłam chora już wcześniej. - dziewczyna pokręciła głową i westchnęła, jakby rozmawiała z dzieckiem. - Jestem chora, ale mam przyjaciół, którzy to akceptują i którym mogę powiedzieć wszystko. Twoich koleżaneczek nie ma tu z tobą, a więc wstydziłaś się im powiedzieć, że twój facet dzieli pokój z parą gejów i sam jest biseksualny. Nie bądź taka zaskoczona, domyśliłam się, że o tym wiesz już dawno temu.
Cóż, James na pewno nie był tak domyślny jak Zardi, ponieważ patrzył na dziewczyny z niedowierzaniem.
- A więc chodzisz z do połowy chorym pół-zboczeńcem, czy coś tak, ale przypomnij mi, co właściwie chciałaś, bo się zgubiłam...
- Zapłacisz mi za to!
- Już płacę za twoją głupotę! Ogień z tyłka i wykluwanie żołądka to zerowa przyjemność, więc z łaski swojej odwal się, zanim zadbam o to, żeby wywalili cię ze szkoły przed zakończeniem roku. A wiedz, że wiem jak to osiągnąć i komu jakie słówko o tobie szepnąć.
Byłem pewny, że Evans z początku uznała to za blef, ale po krótkiej wymianie spojrzeń zwątpiła w swoją ocenę sytuacji i wycofała się obiecując zemstę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz