niedziela, 16 lipca 2006

Razem

Dalsza droga mijała nam już zupełnie spokojnie, na rozmowach o quidditchu oraz miotłach. Andrew odwiedził nas jeszcze raz. Akurat, gdy wózek ze słodyczami pojawił się tuż obok naszego przedziału, Sheva wbiegł do środka obładowany wszelkimi łakociami. Miał zarówno Fasolki Wszystkich Smaków, jak i Czekoladowe Żaby, Owocowe Żelki Chochlika, Gumy Mordoklejki. Nic dodać, nic ująć.

- To wynagrodzenie za uratowanie mi skóry – stwierdził zostawiając nas w szoku ze wszystkimi słodyczami na kolanach. Jako pierwszy rzucił się na to wszystko James. Zaraz po nim zarówno ja, jak i Peter zaczęliśmy opychać się tym, czym się tylko dało. Myślałem, że umrę. Nigdy się tak nie najadłem tego, co słodkie i niezdrowe, jak tego dnia. Mama by mnie za to powiesiła na drzewie za uszy i kazała śpiewać psalmy. Siedzieliśmy w najlepsze, gdy pojawił się jakiś wysoki Krukon o kasztanowych włosach, oznajmiając:

- Załóżcie swoje szkolne szaty. Już niedługo dotrzemy do celu. – bez wątpienia był on prefektem. Strach i podniecenie znów powróciły. Pociąg zaczął zwalniać, a w końcu zatrzymał się zalewając peron falą uczniów. Ja i chłopcy wysiedliśmy na samym końcu. Podobnie zrobił Andrew, tylko, że my nie rozglądaliśmy się na wszystkie strony z lekkim przerażeniem w oczach, wypatrując oprawców.

- Pierwszoroczniacy, do mnie! – potężny męski głos nawoływał nas do zebrania się w jednym miejscu. Jak się okazało głos ten należał do jakiegoś wielkiego mężczyzny, do złudzenia przypominającego pół olbrzyma. Jego długie kasztanowe włosy zlewały się z okazałą brodą, a pucate policzki bawiły swoim ogromem. Nawet nie myślałem, że w tym roku będzie tak wielu pierwszoklasistów. Wielkolud zaprowadził nas do dorożek. Siedziałem z kolegami w jednej z nich, gdy nagle ruszyła. Nie widziałem stworzenia, które ją ciągnęło. Wydawało mi się, że jedzie bezwładnie, pchana jakąś mocą, jednak moje wilcze zmysły wyczuwały obecność jakiejś istoty.

Później wsiedliśmy do niewielkich łódek ustawionych równo, jedna obok drugiej, na skraju jeziora. Noc była piękna. Miliony gwiazd wyścielało niebo, a księżyc rozjaśniał panujący mrok. Całe piękno nieba odbijało się od ciemnej powierzchni wody. Czarna, bezkresna nicość poniżej nas, przerażała. Zacząłem się zastanawiać, czy dziadek Jamesa nie mówił przypadkiem prawdy. Nie chciałem spotkać się z jakąś przerośniętą ośmiornicą, która potraktowałaby mnie jak swoją późną kolację.

Przeprawiliśmy się przez wodę i ruszyliśmy do zamku. Mama wiele razy opowiadała mi o nim, ale moje wyobrażenia nawet w połowie nie oddawały ogromu i piękna tego miejsca. Setki baszt, wielkie wrota i te zimne mury, które koiły nerwy. Przekroczyliśmy próg przygody i nowego życia.

Na schodach znajdujących się naprzeciw wejścia, stała młoda kobieta. Jasne włosy upięte miała w solidny klasyczny kok, który dodawał surowości jej poważnej twarzy. Wąskie, niebieskie oczy przyglądały nam się uważnie.

- Jestem Minewra McGonagall. Witam was w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Przez najbliższe miesiące, a nawet lata, to będzie wasz dom. Teraz zaprowadzę was do Wielkiej Sali, gdzie odbędzie się Ceremonia Przydziału. Dzięki temu dowiecie się, do jakiego Domu powinniście zostać przydzieleni. Proszę za mną – James ziewnął, mimo, iż był to dopiero początek. Wprowadzono nas do olbrzymiej Sali. Ustawione były tam cztery wielkie stoły. Przy każdym z nich siedziała już spora grupa uczniów. Na stół nauczycielski nie zwracałem uwagi. Szczerze mówiąc mało mnie to obchodziło w tamtej chwili. Sufit pomieszczenia wydawał się być ze szkła. Idealnie oddawał obraz nieba, jakie widzieliśmy na zewnątrz. Cała Sala ustrojona była w herby domów. Chwaliłem w duszy dzień, kiedy to matka relacjonowała mi jak to się odbywa. Tak jak przypuszczałem wniesiono wysoki, okrągły stołek i przyniesiono starą, poniszczoną już Tiarę. Nudna piosenka magicznego kapeluszu – założę się, że nikt jej nie pamiętał – i po raz kolejny przemówiła profesor McGonagall.

- Gdy wyczytam nazwisko wywołana osoba podchodzi, siada i zakłada na głowę Tiarę Przydziału. – szturchnąłem, Pottera, który spał na stojąco opierając się lekko o moje ramię.

- Aaron, Denis! – padło pierwsze nazwisko. „Zaczęło się” pomyślałem. Do krzesła podszedł wysoki, szczupły chłopak o czarnych włosach. Ledwie założył Tiarę, gdy ta krzyknęła:

- Huffelpuff! – chłopiec, aż podskoczył. Przy stole bez wątpienia należącym do tamtego domu rozległy się brawa i wiwaty, a Denis usiadł na jednym z wolnych miejsc.

- Apocal, Sylphil! – kolejne nazwisko.

- Gryffindor! – po raz kolejny słyszałem krzyki radości.

- Black, Syriusz! – serce mi zamarło. Ujrzałem znajomą twarz kruczowłosego chłopca z pociągu. Podszedł wyprostowany, dumnym krokiem i zajął miejsce na krześle. Tiara wahała się przez moment.

- Gryffindor! – wrzasnęła. W Sali zapanowała cisza. Dostrzegłem poruszenie przy stole Slytherinu. Lucjusz Malfoy patrzył z niedowierzaniem na towarzysza, który z niemałym zdziwieniem na twarzy zmierzał w kierunku milczącego stołu Gryfonów. Dalej było już łatwiej. Kątem oka wciąż śledziłem zachowanie Blacka. Widziałem jak tuż nad ziemią unosi się mała karteczka. Syriusz podniósł ją i spojrzał na blondyna. Widziałem jak kreśli po niej różdżką i odsyła do właściciela. Przyszła kolej na mnie.

- Lupin, Remus! – serce przestało mi bić. Oddech wydawał się być ciężki i bolesny. Zrobiłem, co do mnie należało. Usłyszałem w głowie znajomy głos Tiary: „I co z Tobą, Wilczku?” Błagałem w myślach o Gryffindor i ku mojej radości udał się. Podszedłem do stołu, a serce znów biło. Postanowiłem zaryzykować i usiadłem tuż obok Blacka. Ten zmierzył mnie wzrokiem, ale nie powiedział ani słowa. Po chwili dołączyli do mnie Peter i James, a także Andrew. Sheva usiadł naprzeciwko Syriusza.

- Witaj, Laleczko, chyba jesteśmy na siebie skazani – Black uśmiechnął się ironicznie, patrząc na jasnowłosego.

- Przykro mi, Black, ale teraz i Ty należysz do frajerów – skomentował James. – Czyż nie tak mówiliście z Lucjuszem na Gryfonów? - ostatnie nazwisko.

-Zidane, Yazid! – ostatnie słowa Tiary.

- Slytherin! – I przemówienie Dyrektora. Był to mężczyzna w średnim wieku. Miał długie lekko siwe włosy, długaśną brodę i bystry wzrok. Okulary połówki przysłaniały trochę jego niebieskie oczy.

- Witam, was i życzę smacznego! A, zapomniałbym – uśmiechnął się szeroko – Po posiłku rozdane wam zostaną plany zajęć! – usiadł i oto na stole pojawiły się tysiące różnych potraw, które wyglądały i pachniały wspaniale. Usta Petera otwarły się z wrażenia. Można powiedzieć, że wszystkim ‘nowym’ oczy się zaświeciły na ten widok. James od razu rzucił się na kurczaka w pomidorach. Ja nałożyłem sobie na talerz tortillę i nalałem soku z dyni. Widziałem kątem oka, że Syriusz robi to samo. Na deser cała nasza grupa wzięła płonące lody bananowo – śmietankowe z polewą adwokatową, bita śmietaną i słodką rurką wbitą w sam środek. W życiu nie jadłem czegoś lepszego. Mama pewnie by się obraziła gdyby o tym słyszała.

Po posiłku, niesamowicie obfitym, profesor McGonagall, która była opiekunką naszego domu, rozdała nam plany zajęć i poprowadziła do naszego dormitorium. Byliśmy we czterech: ja, James, Peter i Sheva, brakowało nam jeszcze jednego chłopaka do pokoju. Niepewnie podszedłem do opierającego się o ścianę Syriusza. Widząc mnie opuścił splecione dotąd na klatce piersiowej ręce.

- Może zamieszkasz z nami w pokoju? – Zapytałem. Chłopak spojrzał na mnie tymi swoimi zimnymi oczyma, które tak bardzo mnie fascynowały i przerażały. Nie odzywając się ani słowem ruszył w stronę sypialni. Uśmiechnąłem się widząc zdziwione miny chłopaków. Przecież mogłem zamienić ich życie w piekło.

W sypialni stało pięć łóżek – trzy po prawej i dwa po lewej stronie. Ja wybrałem pierwsze z brzegu zaraz obok drzwi, po prawej. Tuż obok mnie opadł na posłanie Black, a od okna skakał po swoim materacu James. Naprzeciwko Pottera, Sheva, zaś obok drzwi do lewej Pettigrew.

- Ale frajda! – krzyczał okularnik nadal sprawdzając wytrzymałość sprężyn. Położyłem się na miękkiej pościeli, która pachniała przyjemnie jakimiś kwiatami i mimowolnie spojrzałem na Syriusza. Leżał wpatrzony w sufit. Nagle jakby poczuł na sobie mój wzrok i odwzajemnił spojrzenie. Uśmiechnąłem się i rzuciłem:

- Jestem, Remus Lupin – zapadła cisza. Nawet James spoważniał i usiadł po turecku, czekając na reakcję kruczowłosego. Dostrzegłam delikatne drganie jego warg, a nagle pełny szczery uśmiech. Chłopcy byli zdziwieni.

- Ty nigdy się nie poddajesz? – zapytał Black.

- No, to zależy… - odparłem.

- Od czego?

- Od tego, co mogę zyskać.

- A co zyskałeś teraz?

- Masz piękny uśmiech – rzuciłem i roześmiałem się widząc zażenowanie chłopaka.

Byliśmy wykończeni i nawet James musiał się do tego przyznać. W mgnieniu oka wszystkich nas zmorzył sen.

 

6 komentarzy:

  1. Cuuudowne ^^ Chcę więcej. Wiesz że ostatnio doszłam do wniosku że muszę kupić tablet. Tylko 3 lata zbierania kasy! Zobaczymy jak to będzie...

    OdpowiedzUsuń
  2. ~http://valandia.blog.onet.pl12 września 2006 14:31

    nono.. zaczyna się ciekawie hihihi.... ide czytać dalej ahh... hihih -Fiancee

    OdpowiedzUsuń
  3. ~boltendahl@onet.eu26 września 2006 23:59

    Podzielam zdanie Fiancee i Joanne - cudeńko... Fantastycznie piszesz!

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    cudeńko, Black w Gryfindorze, Lupin się nie poddaje..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. jestem ciekawa tej piątej osoby w pokoju młodych maruderów, jak na razie przypadł mi do gustu ~ azja8-_-

    OdpowiedzUsuń