niedziela, 4 lipca 2010

Nieproszony gość

7 marca
Czułem się odrobinę zdołowany z powodu przemiany i nieobecności Syriusza przy mnie tego dnia. W prawdzie dopiero jeden tylko raz mogłem czekać w jego towarzystwie na pełnię, jednak już czułem różnicę, jaka się pojawia podczas samotnego wyczekiwania, a tego przy boku Syriusza. Teraz musiałem wziąć się w garść i czekać sam z książką na kolanach, chociaż nie potrafiłem jej nawet otworzyć. Za każdym razem, kiedy się za to zabierałem przypominałem sobie spokój, jaki czułem, kiedy był ze mną Black. Nic mnie nie bolało, kiedy mogłem się do niego tulić, byłem spokojny i zadowolony. Na pewno towarzystwo kogoś bliskiego było czymś idealnym w chwilach takich jak ta. Niestety nie mogłem wciągać w to przyjaciół, dla których mogłoby się to skończyć tragicznie, zarówno gdyby nie zdążyli uciec, jak i w przypadku starcia z wierzbą bijącą. Nie mniej jednak było mi bez nich dziwnie. Rozumiałem, że ich zdolności animagiczne wymagają doszlifowania, a sam Syri ćwiczył już od dawna, więc teraz mógł pozwalać sobie na więcej. Jak przez mgłę pamiętałem, jaki byłem temu wszystkiemu przeciwny, gdy się uparł by ze mną siedzieć, a teraz sam tego niesamowicie chciałem. Naturalnie udawałbym, że nie chcę, że mu nie wolno, ale nie walczyłbym o to zaciekle. Raczej pozwoliłbym mu dotrzymywać mi towarzystwa. Miałem tylko nadzieję, iż kruczowłosy nie zna mnie jeszcze na tyle dobrze, by móc stwierdzić, kiedy naprawdę się dąsam, a kiedy tylko dla reguły. Przeszło mi przez myśl, że się starzeję i dlatego robię się sentymentalny, ale było to raczej przyzwyczajeniem wynikającym z częstego wysłuchiwania tych słów od rodziców. Tak, więc młody-stary Remus musiał poradzić sobie z samym sobą i przestać rozwodzić się niepotrzebnie nad tym, co było niemożliwe.
Coś zatłukło się na niższej kondygnacji niewielkiego domku. Aż podskoczyłem, a serce waliło mi jak oszalałe. Wmawiałem sobie, że nie mam się, czego bać, że to tylko jakiś stary rupieć musiał spaść zjedzony przez mole, lub rdzę. A jednak dobrze słyszałem ruch, kroki, wiedziałem, że jakaś niepowołana osoba znalazła się na dole, a ja bałem się podejść chociażby do drzwi. Ściskałem tylko mocniej książkę, jakby mogła mnie w jakiś sposób uratować przed intruzem. Zły wilkołak w dzień przemiany bał się kogoś, kto wszedł do zabitego dechami domku! Było mi z tego powodu niesamowicie głupio.
Zadrżałem, kiedy kroki rozległy się na schodach. Lekkie, miękkie. Może to pani Pomfrey przyszła by sprawdzić czy niczego mi nie brakuje, czy dobrze się czuje. Ale ona raczej ostrzegłaby mnie wcześniej o swoich planach. Znowu mocniej ścisnąłem twardą okładkę woluminu i podniosłem ją w rękach, by w razie, czego rzucić w napastnika.
Drzwi się uchyliły, ale nikt się w nich nie pojawił. Zmarszczyłem brwi i dopiero po chwili dostrzegłem czarne coś przy ziemi.
- Syriusz?! – wrzasnąłem nagle ogarnięty wściekłością, jednak czułem wyraźną ulgę. Do pomieszczenia wszedł czarny piesek, którego znałem aż za dobrze. – Co ty tutaj robisz?! Jesteś chory! – odrzuciłem książkę nie bacząc na to czy spadnie na łóżko, czy może poza nie. Na szczęście zatrzymała się jeszcze na miękkiej pościeli, więc nie miałem wyrzutów sumienia. Skrzyżowałem ramiona na piersi i wpatrywałem się w Syriusza. Nie mogłem pozbyć się wrażenie wielkiej radości, ale naprawdę byłem na niego zły.
Tupałem nogą stojąc przed robiącym maślane oczy psem. Nie miałem zamiaru pościć mu płazem tego, co właśnie zrobił. Zmusiłem go swoim zachowaniem do przybrania ludzkiej formy i teraz mogłem na niego wrzeszczeć do woli. I nie oszczędzałem się zaczynając od razu.
- Czyś ty oszalał?! Powinieneś być w Skrzydle Szpitalnym! Jak cię złapie pani Pomfrey skończysz, jako truposzek! Jesteś chory! Co ci w ogóle przyszło do tego łba... – Syri uniósł rękę grzecznie czekając aż pozwolę mu mówić. Nie planowałem, jednak właśnie wyczerpały mi się pomysły na krzyczenie. Machnąłem, więc dłonią pozwalając mu się wypowiedzieć.
- Nikt się nie dowie. Przecież nie zostawiłem pustego łóżka. Zapchałem je kocem. – chciałem spalić go wzrokiem, kiedy to powiedział, jednak mi się nie udało, co nawet mnie nie dziwiło. – Poza tym, jestem już zdrowy. Niedługo zostanę wypuszczony ze Skrzydła i będę mógł wrócić na zajęcia. No i przede wszystkim nie zostawię cię przecież samego, prawda...
- Oszalałeś! – prychnąłem. – Zobaczysz, że to się źle skończy!
- Tak, Remusie. – zignorował mnie, przez co miałem ochotę go uderzyć, ale nie zrobiłem tego, co było dla mnie raczej naturalne. – Później powiesz „a nie mówiłem?”, a teraz możesz mnie przytulić i dać buziaczka. Skoro już tu jestem, więc nie ma sensu, bym wracał od razu... – chciał mnie zaczarować i chociaż mu się to nie udało, musiałem przyznać, że było mi miło z nim obok. Nie mogłem wyganiać go, kiedy jeszcze chwilę wcześniej myślałem tylko o tym, jak bardzo mi go brakuje w dniu przemiany.
- Zasłużyłeś na wielkie i okropne lanie! – syknąłem na przekór samego sobie. – Ale przecież nie będę cię bił... Niech będzie, mogę cię przytulić. – westchnąłem wyciągając ramiona i szybko mogłem poczuć ciasny uścisk Syriusza. Wydawało mi się, że urósł przez te kilka dni, co było tylko złudzeniem. Zbyt dawno nie stałem przy nim, by pamiętać dokładnie jego wzrost.
- Tak już lepiej, Remi. – Black pocałował mnie w policzek, później w szyję i zaśmiał się krótko, jakby coś go w tym bardzo bawiło. Nie chciało mi się zwracać jego uwagi, ani pytać, o co chodzi. Po prostu pozwoliłem sobie na chwilę rozluźnienia i spokoju, chociaż szybko wróciłem do siebie. W końcu likantropia nie pozwalała na przesadny entuzjazm.
- Jeśli będziesz bardziej chory, uduszę cię! – ostrzegłem poważnie chłopaka, który wyszczerzył się do mnie.
- O ile wcześniej nie zrobi tego Pomfrey, więc będziecie musieli się o mnie bić. – pokazał mi język, a później złapał mocno za rękę. – Chodź. Jest jeszcze wcześnie, masz do pełni godzinę, więc możemy pół spędzić na błoniach. – ciągnął mnie za sobą, chociaż chciałem zaprotestować. Nie zrobiłem tego zbity z tropu jego pomysłem. To było niebezpieczne, a mimo wszystko on nic sobie z tego nie robił Po prostu zmusił mnie do podążania za nim, a ja jak grzeczne dziecko właśnie to robiłem. To było równie nieodpowiedzialne z mojej, jak i z jego strony.
Wyszliśmy jednak na błonie w chłodne powietrze wczesnej jeszcze wiosny. Nigdzie nie było widać tego przyjemnego ciepła dnia. Miałem nadzieję, że Black nie rozchoruje się przez to bardziej niż dotychczas mu się zdarzyło. Nie rozumiałem też, po co w ogóle mamy się gdziekolwiek ruszać z w miarę ciepłej chaty. Syri jednak wydawał się niewiarygodnie zadowolony. Uścisk jego dłoni stał się mocniejszy i kiedy spokojnie minęliśmy wierzbę bijącą zabrał mnie jeszcze dalej od zamku, niemal pod sam Zakazany Las. Nie miałem zamiaru wchodzić do środka, a i on mnie do tego nie zmuszał. Po prostu chodził bez celu, to tu, to tam z uśmiechem na twarzy. Chyba czuł, że dawno nie miał okazji ruszyć się nigdzie z miejsca i teraz poczuł się nagle wolny. W prawdzie kocykowy manekin, którego zostawił pod pościelą wiązał go w jakiś sposób z więzieniem, jakim stało się Skrzydło Szpitalne, jednak chyba całkowicie o tym zapomniał. Uznałem, że to dobrze, bo Syriuszowi należała się chwila wytchnienia od codziennej rutyny, chociaż zdecydowanie mógł sobie podarować kręcenie się po błoniach na taki ziąb, nieubrany do końca, nie wspominając już o tym, że musiał kombinować by dostać swoje ubrania. Możliwe, że chłopcy maczali w tym palce, ale nie planowałem dochodzić do tego, jakim cudem Syri nie miał na sobie piżamy.
- Uważam, że powinniśmy wracać. – mruknąłem czując się trochę nieswojo, kiedy przyszło mi w taki dzień jak ten chodzić po błoniach na niedługo przed pojawieniem się księżyca.
- Ledwie przyszliśmy. Spokojnie, zdążysz się ładnie przygotować przed przemianą. – odwrócił się do mnie, jednak widząc minę, jaką miałem wypuścił głośno powietrze z płuc. – No, dobrze. Niech będzie. Wrócimy, a ja się przemienię i wracam do Skrzydła, pasuje? – skinąłem głową. Nie chciałem psuć mu zabawy, jednak naprawdę obawiałem się, co mogłoby się stać, gdybym nie zdążył na czas pojawić się na miejscu, w chacie. Wątpiłem w prawdzie, by Syri wrócił bezpośrednio do zamku, kiedy już uwolni się ode mnie, ale na to wpływu już nie miałem. Chciałem tylko by nic nie wymknęło się spod kontroli, by nikt nie był przeze mnie zagrożony. W końcu byłem niebezpieczny, nawet, jeśli przyjaciele uważali inaczej.


  

8 komentarzy:

  1. Pierwsza! Fajny obrazek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przezorny zawsze ubezpieczony. Nie dziwię się Remiemu, że tak zareagował. Jest typem człowieka, który nie za bardzo lubi zmiany, szczególnie, jeżeli ma coś ważnego do załatwienia, a boi się, że nie zdąży na czas. Coś jak jaj xD No ale przynajmniej ma Syriego koło siebie i jest mu z pewnością lżej. Hehe, ten obłoczek pary, jaki zrobił Syri wygląda tak jakiś ludzik xD

    OdpowiedzUsuń
  3. deepenergy@op.pl5 lipca 2010 04:51

    Tak teraz znowu wakacje będzie maił czas, żeby przeczytać całe 4 laty działalność bloga albo tylko 2 bo 2 poprzednie zdążyłem przeczytać w poprzednie ^^Ah dobrze że Syri przyszedł do Remiego jest taki kochany *__*. Nigdy nie lubiłem szpitali, te łózka błe, szkoda, ze koło szpitala wmieście nie ma takiego zakazanego lasu xD. Ale tak jak mi każesz chodzę do lekarza i oduczam się przeklinać . U mnie na many-yasha 8 rozdział Run This heart

    OdpowiedzUsuń
  4. deepenergy@op.pl5 lipca 2010 04:52

    Aha i jeszcze świetny obrazek *w*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejo xD U mnie nowa notka XDD

    OdpowiedzUsuń
  6. anastka@vp.pl7 lipca 2010 02:12

    [spam]Pokochałaś serię Loveless? Wcale CI sie nie dziwię! jak można nie polubić takiego przyjaznego, zarazem zamkniętego w sobie Ritsuki? A jak nie zakochać sie w słodkim, walecznym i zaborczym Soubim? CHcesz poznać moja wizję? Zapraszam!www.ritsuka-x-soubi.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Złość Remusa jest jak najbardziej uzasadniona, ale i tak jestem pełna podziwu, że nie zdradził się z swoją radością na widok Syriusza xD

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, tak podejrzewałam że Syriusz nie pozwoli aby Remus był sam, a i Remusowi brakowalo tej obecności...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń