sobota, 2 lipca 2011

B-Day Special - 5 lat!

5 LAT! Tak, to już dokładnie 5 LAT! Przez ten czas wiele się zmieniło, a jednocześnie wszystko jest takie samo ^^” Nie tak wyobrażałam sobie tegoroczne świętowanie, gdyż angina nie jest wcale wymarzonym prezentem.

 

Dziękuję wszystkim, którzy są ze mną teraz, nie ważne od jak dawna! Mam nadzieję, iż będziemy się spotykać nadal właśnie w tym miejscu.

 

Jak zapowiadałam notki urodzinowe są powiązane z moim niedawnym planem na ukazanie różnic w charakterze postaci w pewnych sytuacjach.

 

Temat: NAGŁE I NIESPODZIEWANE PRZENIESIENIE SIĘ DO WENECJI XVIII WIEKU.


  


MICHAEL I GABRIEL


Jeden krok, a wszystko może ulec zmianie, jeden krok, a dotychczasowe życie przestaje mieć znaczenie, jeden krok, a nawet największy twardziel zaczyna ronić łzy, jeden krok, a tak wielkie może mieć znaczenie. Jaką masz pewność, że wraz z twoim kolejnym krokiem coś ostatecznie nie ulegnie zmianie, że nie zmienisz się ty, twój los, przyszłość? To tylko jeden krok, ale czy jeden Pocałunek nie zmienił kiedyś całego świata?
- Co do...!? – Michael zatrzymał się gwałtownie i rozejrzał we wszystkich możliwych kierunkach okręcając się wokół własnej osi. – Gdzie Oxford Street!? – zrobił trzy kroki w tył, następnie trzy do przodu, ponownie omiótł wzrokiem okolicę, po czym spojrzał na towarzyszącego mu niezmiennie chłopaka. – Gabrielku, co tutaj się dzieje? – płaczliwy ton jego głosu wcale nie wydawał się grą.
- Wyglądam na kogoś, kto zna wszystkie tajemnice wszechświata? – ostre i pełne poirytowania pytanie chłopaka byłoby w stanie uspokoić każdego, poza tym jednym nierozgarniętym do końca nastolatkiem, który właśnie w tej chwili przetarł załzawione oczy.
- Oczywiście, że znasz. – odparł Michael nadąsanym tonem.
- Nie denerwuj mnie, kiedy staram się ogarnąć, co jest grane. – kolejne warknięcie ze strony krótkowłosego nastolatka zakończyło tę do niczego nie prowadzącą wymianę zdań. Po krótkiej chwili Gabriel zaczął myśleć na głos w nadziei, iż to pomoże mu w pewnym stopniu odnaleźć rozwiązanie zagadki ich nagłej zmiany miejsca pobytu. – Jesteśmy w Wenecji i to dobre kilkaset lat w tył...
- Tylko nie to! – Michael rozpłakał się niczym dziecko, a jego łzy niewątpliwie były prawdziwe i szczere. Przykucnął przy tym w miejscu i ukrył twarz w dłoniach, co jego towarzysz mógł skwitować wyłącznie głośnym westchnieniem.
- Ned, ile ty masz lat, co?
- Ale kiedy to takie okropne! – zdołał wykrztusić długowłosy łkając rzewnie. – Spalą nas na stosie, a ja nie mam przy sobie płyt, żeby, chociaż przed śmiercią posłuchać moich ulubionych kawałków! To beznadziejne, dlaczego nie zabrałem ich ze sobą, dlaczego wszystko zostawiłem w domu na biurku, dlaczego!? – i ponownie zaczął wyć tym jednak razem o wiele głośniej niż przed chwilą.
- Jesteś beznadziejny, wstawaj! – biedny Gabriel, na którego barkach spoczywała teraz odpowiedzialność za ich los musiał sam radzić sobie zarówno z tą sytuacją, jak i z wielkim dzieckiem, jakim był Michael. – Zacznijmy od tego, że nikt nas nie spali! To nie te czasy, idioto. Popatrz na stan dróg, to nie jest środek średniowiecznego zacofania. I przestań się mazgaić! Zaraz głowa zacznie mnie boleć, a dobrze wiesz, co się wtedy dzieje! – Ricardo rozmasował palcami nasadę nosa.
- Ale nigdy się stąd nie wydostaniemy, zginiemy tutaj i nigdy już nie usłyszę jak On śpiewa! – odgłos, jaki rozległ się zaraz po tym żałosnym jęku był z pewnością niczym w porównaniu z tym, co musiało wydarzyć się wewnątrz czaszki Michaela, gdy spadł na nią mocny cios otwartej dłoni kochanka.
- Powiedziałem, że masz się uspokoić? – groźny syk wychodzący z ust Gabriela tym razem musiał dotrzeć do obolałej głowy Nedveda, który otarł rękawem czerwone oczy i usilnie starał się powstrzymać dalszy szloch. – Merlin wie, ile czasu przyjdzie nam tutaj spędzić, więc musimy postarać się o inne ubrania i jedzenie. – jakby na potwierdzenie jego słów odezwał się brzuch Michaela burcząc głośno. – A po powrocie do domu każę ci zdecydować, co jest ważniejsze, ja, czy twoje płyty. – Gabriel pozwolił sobie na ostatnią groźbę i złapał przyjaciela za rękę ciągnąc go za sobą, jak rodzic krnąbrne dziecko. Nie był pewny, czy jego plan ma jakiekolwiek szanse na powodzenie, jednak liczył na suszące się gdzieś ubrania, które mógłby ukraść i w ten właśnie sposób wbić się w tłum, by z kolei ukraść dla nich jakiś posiłek. Może nie należało to do najuczciwszych sposobów na przeżycie, ale było jedynym, co mieli, zaś na Michaela nie było, co liczyć.
- Gniewasz się? – to pytanie zdecydowanie nie było na miejscu, jednak zadający je nie należał do grona specjalnie pojętnych, czy też taktownych. Gdyby tylko wszystkie rozkochane w Michaelu dziewczęta wiedziały, jaki naprawdę jest ich ‘książę’.
- Nie gniewam się, jestem po prostu nazbyt wzruszony twoją postawą, bym mógł dłużej z tobą rozmawiać. – rzucił ironicznie Rica, co sprawiło, że łzy ponownie zebrały się pod powiekami Michaela.
- Nie gniewaj się na mnie, proszę! Jeśli mnie tutaj zostawisz, nie poradzę sobie!
- Wiem o tym! – krótkowłosy chłopak ścisnął mocniej dłoń przyjaciela. – Dlatego, cię nie zostawię. Znam cię najlepiej ze wszystkich ludzi i dobrze wiem, że jesteś beznadziejny, kiedy zdarzy się coś nieoczekiwanego. I dlatego koniec z mazgajstwem. Udawaj, że to kilkudniowy wypad nad morze pod namioty, albo jakaś wakacyjna szkoła przetrwania. – Gabriel wziął głęboki oddech i postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Jeśli tym nie przekona Michaela, to nic już nie pomoże. – Jeśli my mogliśmy się tutaj zjawić to twoi ukochani muzycy także.
Zaledwie te słowa zostały powiedziane Michael zatrzymał się i spojrzał poważnie na kochanka.
- Masz rację! – niedawno jeszcze mokra od łez twarz nastolatka rozjaśniła się uśmiechem nadziei.
Gabrielowi kamień spadł z serca i nie wątpił, że od tej pory o wiele łatwiej będzie mu kierować poczynaniami przyjaciela. Kazał mu, więc zostać w widocznym dla siebie miejscu, a sam oddalił się by zebrać wiszące za oknami domków pranie. Miał tym więcej szczęścia, że trafił na studzący się na parapecie placek. Widać szczęście mu sprzyjało, kiedy tylko uszczęśliwił Michaela. Przy pomocy wiosła wyjętego z jeden z pobliskich łodzi zepchnął całą dekę z plackiem z parapetu i złapał ją w odpowiednim momencie, dzięki czemu ani odrobina ich obiadu nie zmarnowała się. Teraz tylko musiał umknąć z miejsca zdarzenia zabierając ze sobą wielką pokrakę, którą się opiekował.
Najedzony i pokrzepiony na duchu Michael ubrany w całkiem dobrze leżące ciuchy nie prezentował się najgorzej. Bez wątpienia w arystokratycznym wdzianku byłoby mu o niebo lepiej, jednak nie można było wybrzydzać, a po usunięciu z jego języka i uszu kolczyków wydawał się już okazem idealnego ubogiego dżentelmena. Mało tego zadowolony z życia nucił pod nosem jedną z ulubionych piosenek i najwyraźniej marzył, iż rzeczywiście spełnią się przewidywania Gabriela, a tym samym natkną się na kilka wielkich sław, których utwory wypełniały niemal pustą mózgownicę Nedveda, a których podobizny znajdowały się niemal w każdej ramce na zdjęcie, którą można było znaleźć w jego pokoju.
- Lepiej czułem się w swoich skórzanych spodniach, te strasznie drapią mnie w tyłek. – ocknął się z niedawnych pięknych marzeń spoglądając z żalem w oczach na Gabriela, który dobrze rozumiał, co chłopak ma na myśli.
- Wyglądałeś jak jakiś łowca niewolników, więc nie wybrzydzaj.
- Staram się, naprawdę się staram nie wybrzydzać, ale wszystko mnie swędzi i drapie. Zupełnie jakbym wsadził tyłek między kaktusy.
- Michael... Błagam, bez szczegółów. Bardzo lubię twój tyłek, jak i jego przednie uroki, ale w tej chwili muszą znosić niedogodności, albo nie przeżyjemy do jutra.
- Dobrze, będę grzeczny, ale wrócimy do domu do moich płyt, prawda?
- Tak, wrócimy i wtedy tak ci złoję skórę, że raz na zawsze zapomnisz o swojej chorej miłości do muzyków. – słodki uśmiech, jaki pojawił się na twarzy Gabriela potwierdzał tylko jego mało przyjemne słowa. To ukróciło żałosne jęki Michaela, który w ciszy drapał się po wszystkich swędzących go miejscach.
Jeden nieprzemyślany krok jest w stanie zdradzić więcej tajemnic jednostki, niż wiele innych zaplanowanych wcześniej. Każda wyjątkowa sytuacja jest w stanie odsłonić te tajemnice człowieka, o których zazwyczaj nikt nie ma pojęcia. Chcąc poznać czyjeś prawdziwe oblicze należy wystawić tę osobę na próbę, której się nie spodziewa. Jeden krok, a jak wiele można z niego wyczytać.


NIHOLAS I EDVIN


Kiedy możliwe staje się niemożliwym, zaś niemożliwość możliwością? Kto może wyznaczać granice poznania i zdarzeń? Czy można pozwolić by ludzie zatracali się w uogólnieniach przyjmując za pewnik mierniki stworzone dla ogółu, nie zaś z myślą o indywidualnej jednostce? Skąd pewność, że świat innych ludzi, jest taki sam, jak twój?
- Dlatego właśnie pojęcie piękna nie może zostać zdefiniowane. – Edvin zakończył swój niedawny przydługi wykład, którym dzielił się z Niholasem podczas ich porannego spaceru. Rozentuzjazmowany, zaślepiony nawałem przepływających mu przez głowę myśli wydawał się płynąć w powietrzu, nie zaś stąpać pewnie po ziemi. Miał ogromne szczęście, że chodnik był nienagannie równy, gdyż niewątpliwie obiłby brodę, kolana i może nawet wybił kilka zębów. Tylko, od kiedy chodniki Oxford Street były tak wąskie? I gdzie zniknął mu nagle przyjaciel?
Edvin zatrzymał się gwałtownie i obejrzał za siebie. Jakieś pięć metrów za nim Kinn stał w miejscu, a na jego twarzy malowało się zdziwienie zmieszane z przerażeniem. Cóż takiego mogło się stać?
- Niholas? – zaniepokojony chłopak podszedł do przyjaciela wpatrując się w niego uważnie, jakby w obawie, że jego partner mógłby nieoczekiwanie stracić przytomność. Ciemnowłosy stanął na palcach, złapał Edvina za policzki i zwrócił jego głowę w odpowiednią stronę ze złością. Jak można być tak ślepym żeby nie zobaczyć wielkiej rzeki płynącej środkiem miasta!? Mało tego miasta, którego się nie zna!?
- Ach! – niewątpliwie rudzielec musiał w końcu pojąć sens zachowania towarzysza.
- Ach? – Niholas z impetem wbił swoją piętę w stopę Edvina. – Nie wciskaj mi tu swoich achów! Co się dzieje, gdzie my jesteśmy?!
- Tak, to bardzo dobre pytanie... – jedno spojrzenie na twarz Kinna upewniło go w przekonaniu, iż w tej chwili nie powinien pozwalać sobie na zbędne dowcipy. – Nie wiem jak to możliwe, ale sam chyba wiesz gdzie jesteśmy.
- Wiem, ale nie chcę uwierzyć. – przez ciało niższego chłopaka przeszły chłodne dreszcze. Złapał towarzysza za rękaw bluzy i trzymał go mocno nie zamierzając puszczać.
- Nie bój się, dowiemy się zaraz, co się dzieje. Chodź, musimy znaleźć Plac Św. Marka i wszystko stanie się jasne. – mimo pewności w głosie Edvina Niholas nie wydawał się do końca przekonany. Spojrzał ponownie ze złością na spokojnego nastolatka, który ciekawskim wzrokiem rozglądał się we wszystkich możliwych kierunkach, podziwiał widoki, jak także architekturę miejsca, w którym niespodziewanie się znaleźli. Jak to możliwe, że Versar wydawał się zupełnie nieporuszony takim zdarzeniem? Przez ciało młodszego chłopaka przeszły tym bardziej nieprzyjemne dreszcze. Gdyby nie był jedynym przerażonym w tej sytuacji z pewnością czułby się chociaż odrobinę lepiej.
- Tak, mamy drobny problem. – Edvin złapał Niholasa mocno za rękę i pociągnął za sobą. Główny plac miasta pełen był ludzi, z których każda osoba ubrana była w strój bynajmniej nienależący do współczesnej chłopcom epoki.
- I co teraz?
- Teraz? Teraz każdy na nas dziwnie patrzy, ale zajmę się tym. – zajmując miejsce w jednym z zacienionych kątów placu rudzielec zdjął torbę i wydobył z niej pokaźny plik kolorowych kartek.
Niholas opadł na ławeczkę obok towarzysza kryjąc twarz w dłoniach. Teraz mógł zrozumieć, dlaczego torba jego przyjaciela zawsze przypominała wypchany tobołek, ale, po co mu to wszystko w tak beznadziejnej sytuacji? I skąd to opanowanie, którego nijak nie dało się pojąć? Może Edvin nie był w stanie poradzić sobie z tym, co się stało i poczuł się psychicznie trochę gorzej niż sam Niholas?
Tym czasem jednak papierowe zwierzaczki zaczęły zapełniać ławkę, na której siedzieli, zaś ludzie przechodzący obok coraz częściej zatrzymywali się by rzucić okiem nie tylko na dziwnie ubranych przybyszów, ale także na dziwne papierowe dzieła, które tworzyli z niepozornego papieru.
Kiedy pierwsze monety zaczęły wpadać do kieszeni Edvina jego towarzysz zaczął powoli pojmować, co takiego mogło chodzić chłopakowi po głowie. W tej chwili nie stanowili już takiej atrakcji, jak wcześniej, a wyłącznie zdobili wyroby, które Versar sprzedawał posługując się w większości przypadków językiem migowym. Ostatecznie pozbył się wszystkich tworów swoich rąk, a tym samym zarobił na ich utrzymanie tego jednego dnia. Zadowolony ze swojego osiągnięcia pokazał przyjacielowi jedną z monet.
- Mówiłem, że się tym zajmę? Nie mamy się, czego obawiać, to bardzo mili ludzie...
- Edvin, pozwolę sobie przerwać ci wychwalanie obcych, ale nie tutaj powinniśmy się znajdować. Ty się zadomowiłeś, a ja jestem w dalszym ciągu przerażony! Chcę wrócić do domu.
- Masz rację, przepraszam. – rudzielec pozbierał swoje rzeczy z naprawdę skruszoną miną. – Powinienem być bardziej odpowiedzialny, wybacz. Wróćmy w miejsce, z którego tutaj przyszliśmy i spróbujmy znaleźć wyjście z tej sytuacji. Powinienem był myśleć więcej o tobie niż o sobie. – uśmiechnął się przepraszająco i wyciągnął rękę do przyjaciela by ten sam zadecydował, czy przeprosiny uważa za wystarczające i raczy je przyjąć, czy też wina Edvina była nazbyt poważna i zwykłe kilka słów nie zdoła jej odkupić.
Niholas, który w każdej innej sytuacji gniewałby się dłużej, nie chciał zostać sam na sam z tym ogromnym problemem, który w tej właśnie chwili miał przed sobą. Z tego właśnie powodu ujął natychmiastowo wyciągniętą w przyjaznym geście dłoń i nie miał zamiaru puszczać jej póki nie wrócą bezpiecznie do domu. Może Edvin pokazał mu, jak należy sobie radzić i udowodnił, iż miejsce to nie było najgorszym z możliwych, jednak te argumenty wcale nie przemawiały do ciemnowłosego. Jak długo potrafił wytłumaczyć coś posługując się swoją zdobytą do tej pory wiedzą, tak długo mógł być spokojny, ale jeśli coś wykraczało poza jego możliwości pojmowania, wtedy mógł już tylko żywić obawy, co do własnego losu i myśleć wyłącznie o najgorszym. Pod tym względem był zupełnym przeciwieństwem partnera, który z natury był optymistą i nie tracił zimnej krwi nawet w najbardziej ekstremalnych momentach. Inaczej sprawy miały się z uczuciami, chociaż w tym wypadku o to jedno wcale martwić się nie musiał.
Czując się odpowiedzialnym za młodszego przyjaciela Edvin postanowił odciągnąć jego myśli od wszelkich przykrości. Podjął, więc temat wiążący się z architekturą miasta, budynków, a nawet weneckich mostów. Mówił o wszystkim, byleby jakoś rozweselić przyjaciela, lub wciągnąć go w interesującą dyskusję. Niewiele mu to dało, chociaż próbował nawet tematu wędkarstwa.
Kinn w ich obecnej sytuacji nie potrafił zająć się zupełnie niczym. Wodził spłoszonym wzrokiem na boki, starał się unikać problemów, których nie mógł przecież z góry przewidzieć. Wyglądał jak wystraszony szczeniak, który dostał już klapsa od właściciela za nasikanie na drogi perski dywan i teraz wolał trzymać się z daleka, co przypominało mu o niemiłym doświadczeniu. Gdyby nagle z jakiejś szczeliny wzniósł się przed nimi w powietrze gołąb Niholas wrzeszczałby ze strachu. Dlatego też każdy dźwięk, jaki słyszał owocował coraz mocniej zakleszczającymi się na ręce Edvina palcami.
- Chcę do domu, dlaczego tutaj nie ma domu!? – roztrzęsiony głos, płaczliwy ton i wilgotne oczy Kinna towarzyszyły im przez cały czas.
- Zobaczysz, dom się znajdzie szybciej niż myślisz. Musimy tylko dobrze poszukać. – rudzielec nie wiedział, jak pocieszać przyjaciela, ale starał się nie spuszczać go z oczu by w razie potrzeby przytulić go mocno i dodać otuchy.
 To, co możliwe jest dla jednych, może być abstrakcją dla innych. To, co przytrafia się jednym może nigdy nie przytrafić się innym. Czy więc „możliwe” i „niemożliwe” nie są pojęciami indywidualnymi, tak samo jak „sztuka”? Na tym świecie nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko ludzie o ograniczonych zdolnościach. A więc, jak człowiek powinien radzić sobie w sytuacji, kiedy możliwości przerastają jego zdolności? Czy w ogóle jest możliwe pogodzenie ze sobą tych dwóch pojęć?


REMUS I SYRIUSZ


Najprostsze rozwiązania są najlepsze – z takiego założenia wychodzi naprawdę niewielu ludzi, a nawet tym, którym wydaje się, iż żyją w myśl tejże zasady, często zdarza się postępować wbrew niej. A przecież wystarczy tylko odrobina inicjatywy i wiary we własne siły, a większość problemów może rozwiązać się sama. Ponieważ nie ma sensu strach przed prostymi rozwiązaniami.
- Remusie, ale ja naprawdę uważam, że ten różowy kociołek byłby idealnym prezentem urodzinowym dla Jamesa! Dodatkowo dołączyli do niego różowe fiolki na eliksiry! Kto, jak kto, ale ty musisz docenić oszczędność takiej inwestycji...
Remus powoli odwrócił głowę w stronę Syriusza rzucając mu jedno ze swoich bardzo znaczących spojrzeń, które kwestionowało dobre intencje niedawnej wypowiedzi.
- Nie jestem skąpy, ale praktyczny. – syknął przez zęby i zamilkł zatrzymując się w miejscu, gdy otaczający ich krajobraz uległ znacznej zmianie. Syriusz pojął to odrobinę później, gdy zrównując się z przyjacielem, chciał wyjaśnić nieporozumienie.
- Co się stało? – rozglądając się kruczowłosy przeszedł kilka kroków w każdą stronę, byleby mieć całkowitą pewność, co do tego, iż nie ma do czynienia z wystawą któregoś z mugolskich sklepów, które gustowały w zaskakiwaniu swoich klientów.
- Nie jestem pewny, ale z pewnością nic dobrego.
- Może to jakiś nieudany czar? Chodź, rozejrzymy się po okolicy. – Syriusz uśmiechając się czarująco, jak miał w zwyczaju wyciągnął zapraszająco dłoń do przyjaciela, który jednak nie ruszył się ze swojego miejsca. – Remi? – lekkie zaniepokojenie pojawiło się w głosie wyższego chłopaka, któremu wydawało się, iż jego towarzysz ze strachu został sparaliżowany. Wystarczyło jednak podejść bliżej by zauważyć, że mimo masy mieszanych uczuć Remus czuł się całkiem dobrze.
- Nigdzie nie idę!
- Hę?
- Nigdzie nie idę. – powtórzył złotooki krzyżując ramiona na piersi. – Gdyby to było źle rzucone zaklęcie musiałoby być skierowane dokładnie w naszą stronę. Zauważ, że jesteśmy tutaj wyłącznie my. Ja raczej nie mam jeszcze tak obeznanych w magii wrogów, którzy potrafiliby naginać rzeczywistość wokół nas. W takim razie po prostu się zgubiliśmy, a w takim wypadku należy stać w jednym miejscu! – zakończył unosząc dumnie głowę do góry.
- Y, ja nie wiem, czy zauważyłeś, ale nie do końca się zgubiliśmy... – Syriusz nie mógł nadążyć za sposobem myślenia przyjaciela. – To nie jest Londyn, nawet, jeśli próbowałbyś mi to wmówić na upartego.
- Oczywiście, że nie jest. Zgubiliśmy Londyn, a raczej Londyn zgubił nas. Nie uczyli cię, że kiedy się zgubisz należy zostać na miejscu, bo szukający cię na pewno wróci w miejsce, gdzie ostatnio byliście razem?
Mina kruczowłosego jednoznacznie świadczyła o tym, iż powoli zaczyna wątpić w zdrowy rozsądek Remusa.
- Zgubił nas Londyn i teraz chcesz tutaj czekać aż Londyn po nas wróci? Dobrze rozumiem?
- Tak! To pewnie wina jakiejś siatki czasoprzestrzennej, czytałem kiedyś o czymś takim. Ponieważ liczba jej ruchów w tym wypadku jest ograniczona, w pewnym momencie będzie zmuszona pojawić się tutaj ponownie i zabrać nas do domu. – Dla Remusa było to czymś zupełnie naturalnym. Stał, więc nie zmieniając nawet pozycji.
Syriusz milcząc przez chwilę starał się ważyć w myślach słowa, które powinien wypowiedzieć, ażeby pokazać Remusowi bezsens jego rozumowania. Może i metoda była słuszna, ale zakładanie, iż należy do właściwych nie było racjonalne.
- Nie wiesz, w jakim tempie porusza się siatka, a więc nie wiesz ile zajmie jej wykonanie wszystkich możliwych ruchów zanim znowu dziura w niej pojawi się tutaj.
- Oczywiście, że nie. Poza tym nie wiemy też, czy jej ruchy są przypadkowe, czy z góry działają według ściśle zaplanowanego schematu. A więc, jak mówiłem musimy tutaj stać i czekać aż nas odnajdzie. – chłopak zdawał się wcale nie interesować nie tyle samym zjawiskiem, które stało się ich udziałem, jak i miejscem, w którym się pojawili.
- To może trwać całe wieki... – Syri pozwolił sobie na jasne sformułowanie swoich myśli. – Chcesz gnić w tym miejscu przez tydzień, miesiąc, może lata?
- Prawdę powiedziawszy, tak.
Syriusz postanowił podejść do tego od innej strony.
- Masz niepowtarzalną okazję dowiedzieć się czegoś więcej o miejscu, w jakim się znajdujemy, a to jest jednak jedyna okazja.
- Stojąc w tym miejscu zdobywam wszystkie informacje, jakich mógłbym potrzebować. – niestety i w tym wypadku fortel zawiódł, a Remi okazał się bardziej uparty niż mogło się wydawać. – Wiesz, że popieram prawa mugoli, ale nie jestem nimi aż tak zainteresowany. Mój ojciec jest mugolem, a mało tego nauczycielem historii. Uważam, więc, że moja widza na temat naszego aktualnego położenia, jak także panujących tutaj zwyczajów jest wystarczająca.
- Jesteś uparty jak osioł! – Syriusz tupnął wyraźnie tracąc wiarę we własne siły w tej walce. – To jest nasza okazja na przeżycie prawdziwej przygody, a ty chcesz ją tracić na siedzenie i czekanie na cud!
- Ta przygoda może nas wiele kosztować, więc wolę sobie ją odpuścić i wrócić do domu w odpowiednim czasie. Uważam swoje życie za wystarczająco interesujące i nie potrzebuję przygód innych niż te podczas zajęć szkolnych. I odpowiadając na twoje kolejne oskarżenia, bo bez nich się pewnie nie obejdzie, jestem nudnym kujonem, który nie ma w sobie za grosz buntowniczej żyłki. Tak, całe życie najchętniej przesiedziałbym za biurkiem zamiast szlajać się po świecie i narażać na niebezpieczeństwa. Sam dla siebie jestem wystarczająco niebezpieczny, więc nie widzę sensu narażać na szwank także innych. Dopiero w sytuacji beznadziejnej i krytycznej ruszę się z tego miejsca, ale na pewno nie wcześniej!
- Kiedy zaczniemy przymierać głodem, a twoje zapasy pochowane w kieszeniach zaczną się kończyć? – nie siląc się już na uprzejmość Syriusz usiadł na bruku i oparł głowę na dłoniach wzdychając z powodu uczucia beznadziei, jakie go opanowało. Remus uznał to za normalny stan ducha w ich aktualnym położeniu i nie odpowiedział na zaczepkę, chociaż jego policzki pokraśniały subtelnie na wspomnienie łakoci, które rzeczywiście miał gdzieś porozrzucane, czy to w kieszeniach, czy w torbie.
- Wiesz, możemy przedyskutować ten kociołek dla Jamesa. – podjął próbę rozweselenia towarzysza, niestety nie przyniosła ona żadnego efektu. Zrezygnowany chłopak zaczął, więc liczyć przelatujące nad jego głową gołębie. Był przekonany, iż to on ma racje i w niedługim czasie wszystko wróci do normy. Może gdyby znalazł się w innym z goła położeniu byłoby mu łatwiej zrezygnować z racjonalnego myślenia i dałby się ponieść, ale w świecie pełnym mugoli nie wydawało mu się to nijak zachęcające.
Remus pochylił się sięgając do głowy przyjaciela i wsunął dłonie w jego włosy przeczesując je. Syriusz nie zareagował nadąsany, jak przystało na duże dziecko. Nie widząc jednak z jego strony żadnego sprzeciwu złotooki zaczął zaplatać przyjacielowi warkocze po bokach głowy, co ostatecznie jednak wybiło kruczowłosego z zamyślenia.
- Co ty ze mnie robisz? – Syriusz podniósł głowę spoglądając na przyjaciela bardzo wymownie, też zaś uśmiechnął się z trudem powstrzymując śmiech. Przystojnemu chłopakowi bynajmniej nie było do twarzy w takiej fryzurze.
- Y... – na usta cisnęło się wiele określeń, z których ani jedno nie było nazbyt pochlebne. – Wikinga! – wyrzucił w końcu z siebie młody wilkołak. – Robię z ciebie wikinga!
- Nie potrafisz kłamać.
- Ale się staram.
Najprostsze rozwiązanie, a więc wpajane od dziecka wartości, szczerość i dążenie do celu. To nie zawsze musiało pomóc, ale drobne próby nie powinny zaszkodzić. Nie ma sensu komplikować czegoś, co z góry jest i być powinno proste.


DO ZOBACZENIA W ŚRODĘ!


   

6 komentarzy:

  1. Nie mogłam się doczekać tej notki!!!Mam nadzieję, że będzie jeszcze kolejne 5 lat ^^Jak zwykle wszystko jest świetne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kotek ;3 Notkę przeczytam w najbliższym czasie, a teraz zapraszam Cię na ogłoszenie na moim blogu i mała niespodziankę xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkiego najlepszego... Dużo weny i żeby internet i zdrówka bo Ci szwankuje... I żeby Remi i reszta byli grzeczni... xD Choć może nie do końca... No bo kto to wie co się dzieje za zamkniętymi drzwiami sypialni... xD

    OdpowiedzUsuń
  4. I taka mała prośba... Kiedy będzie znowu Oliwier i Reijel??

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Akemi - kochająca xDD2 lipca 2011 19:10

    Kochana istotko ;3 Niech Ci... choroba odpuści i w zdrowiu wynagrodzi, o! ;3Przy Notce z Remim miałam ochotę zwijać się ze śmiechu xD Remi to naprawdę uparte oślisko - może Syri zmieniłby jego zdanie, gdyby zaproponował przegląd weneckich cukierni, ale Remi pewnie zripostowałby to tym, że ich monety raczej się różnią... xDZ kolei Gabriel i jego "A po powrocie do domu każę ci zdecydować, co jest ważniejsze, ja, czy twoje płyty" - były niesamowite xD Ojj, Michael musi się mieć na baczności, bo wkurzony Gabriel symbolizuje kataklizm, a wkurzony Gabriel z bolącą głową to dopiero masakra xDW Edvinie i Niholasie bardzo podobało mi się zdanie nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko ludzie o ograniczonych zdolnościach". Świetny tekst ;3 Poza tym chłopaki bardzo się od siebie różnią! Edvin jest super xD Nie przejmuje się, umie się odnaleźć w sytuacji, ale zdecydowanie musi minąć trochę czasu, nim przyzwyczai się, jak okazywać uczucia swojemu partnerowi, aby ten w każdym momencie wiedział, iż idący obok chłopak naprawdę się nim opiekuje xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Nadal masz udział w blogu ;3 Ja się kłócę z weną, bo ona mi nakazuje pisać czułości, a ja wychodzę jej naprzeciw, rzucam rękawicę i podejmuję walkę xD Nie mam pojęcia, jak napisać to, co ma się pojawić, w 10 rozdziałach... Za dużo tego, ale litery zaczynające notki układają się w całość, więc nie wypada teraz o nich zapomnieć xPHahah xD Baal plujący swoimi włosami xD Niee, chłopaczyna tak się napaliła, że chwila zwłoki napawała go wścieklizną xDCo do pękniętej gumki - to się odnosi do tego "wypluwanego" zaklęcia (uformowanego, jak się okazało w gumkę, która pękła, przez co kudełki Kio znowu były rozpuszczone) xD E tam... Nie dziękuj ;P Już dawno powinnam była to zrobić, ale czekałam na okrągłą rocznicę xDOh, wypoczynek byłby wskazany, ale nie mam co na niego liczyć (bynajmniej dzisiaj i jutro xD) Od poniedziałku chyba wreszcie będę mieć spokój xP

    OdpowiedzUsuń