niedziela, 1 marca 2015

Niespodzianka w kuchni!

27 sierpnia
Co może być gorszego niż niewyspany Remus Lupin? Bardzo, bardzo niewyspany Remus Lupin! Musiałem wyglądać koszmarnie z podkrążonymi na sinawo oczami, czerwonymi białkami oczu, wysuszonymi ustami, włosami sterczącymi na wszystkie strony, ale nie miałem ochoty się tym przejmować. Z mugolskiej zabawy wróciliśmy tak późno, że nawet nie miałem sił myć zębów, co uważałem za jeden z grzechów głównych przeciwko codziennej higienie i pielęgnacji, ale na zmianę postępowania było za późno. Musiałem sobie wybaczyć i zjeść jakieś sensowne śniadanie. Mięsne! Kabanoski, kiełbaska z pieca na zimno, tosty i pomidorek, żeby nie było, że w mojej diecie brakuje warzyw.
Rozsiadłem się w pustej, cichej kuchni i rozkoszowałem posiłkiem. Wszyscy musieli jeszcze spać i nagle zaspany Remus stał się bohaterem dnia, bo oto jest pierwszy na nogach! A może było całkiem odwrotnie i wszyscy wyszli, a ja zostałem sam taki rozespany? Musiałem się upewnić zanim zabrałbym się za cokolwiek. Nie było innego wyjścia! Przecież nie planowałem wpychać się komuś w obiad, gdyby powstały już ambitne plany, zaś od ich wykonania dzieliłyby kogoś minuty.
Remus Niewyspany – tak powinien brzmieć mój tytuł szlachecki, gdyby takie tytuły mogły być tworzone i nie posiadać większego sensu.
Najedzony poczłapałem na zwiad i z niejakim rozczarowaniem stwierdziłem, że niestety wszyscy śpią smacznie w swoich łóżkach, lub nie do końca swoich, a ja jako jedyny podniosłem swój szacowny tyłek. A więc stało się! Nieumiejętny Remus Lupin musiał wymyślić obiad. Mięsny. Chciałbym przynajmniej, ale zupełnie nie wiedziałem, co byłoby właściwe. Tak jest, kiedy nie ma się ochoty na nic, ale ma się ją na wszystko!
- Chyba powinienem na coś zapolować zamiast odmrażać. - rzuciłem z przekąsem w przestrzeń i zanurkowałem w zamrażalniku. - Za dużo roboty, nie odmrozi się... Wróć! Gdzieś musi być książka z zaklęciami kuchennymi! - zamiast wyjmować mięso zacząłem krążyć po kuchni w poszukiwaniu książki. Mama na pewno miała jakąś przydatną! A może kucharki z wprawą nie trzymały czegoś podobnego przy sobie? Przecież nie mogłem budzić mamy żeby zapytać o coś równie podstawowego! Ale eksperymentować też nie mogłem. To byłoby nieodpowiedzialne i mógłbym zmarnować dobre mięso.
Zawahałem się. Nie musiałem być osobą trzecią by zauważyć pewną zależność, która mogła mnie niepokoić. Ciągle myślałem o mięsie! Gdybym był teraz z przyjaciółmi na pewno uznaliby, że staję się niebezpieczny i mogę w każdej chwili zaatakować człowieka dla świeżej krwi i ciepłego mięcha.
- Zmiana planów. - oznajmiłem jakby ktoś tu jeszcze ze mną był, ale lepsze to niż Zardi, która przyznała mi się kiedyś, że ma nawyk matkowania samej sobie i potrafi nawet w myślach rzucić do siebie „nie to nie! Nie ja będę to musiała odpokutować! Sama się wszystkim zajmiesz, bez mojej pomocy!”. Ze mną nie było więc aż tak źle.
Zabrałem się za krzątanie po kuchni i wyjmowanie niezbędnych produktów na szybki obiad nie wymagający odmrażania.
Zawahałem się nagle i zmarszczyłem czoło tak bardzo, że przypominało nieświeże jabłko.
- Mamo! - krzyknąłem mając już w nosie szlachetny plan nie budzenia nikogo. Pobiegłem do pokoju rodziców, którzy nawet nie słyszeli, że krzyczę. Zafundowałem im niezbyt przyjemną pobudkę i wyciągnąłem mamę z łóżka. Byłem wielkoduszny bo przyniosłem jej szlafrok żeby przypadkiem nie czuła się niekomfortowo, gdyby pojawili się także nasi goście. Nie powiedziałem o co chodzi, ponieważ nawet nie przeszło mi to przez gardło. Musiałem jej to pokazać!
I pokazałem. Podniosłem pokrywę zamrażalki i wskazałem na zamrożone oczy spoglądające ślepo z worka. Nie zwróciłem na nie uwagi, tak były abstrakcyjne, ale nagle zwyczajnie mnie olśniło i uświadomiłem sobie, że mamy w zamrażalniku OCZY!
- O, Merlinie! - jęknęła mama, a ja pchany złym przeczuciem otworzyłem szafkę z przetworami, których resztki zostały po zimie.
- Richard! - wrzasnęła tak, że musiałem zasłonić uszy. Tak jak się obawiałem, w szafce stały słoje z marynowanymi oczami i właśnie zaczynało mnie mdlić na ich widok. Moja mania mięsa chyba dobiegła końca, ponieważ nie tknąłbym go w tej chwili. Nawet moje śniadanie groziło wybuchem. - Zabiję go! Zabiję! - odgrażała się mijając w drzwiach wystraszonego tatę, który nie zdążył nawet zapytać, co się dzieje. Pokazałem mu więc swoje odkrycie, a on zwyczajnie zwymiotował do zlewu. Miałem tatę mięczaka. Chociaż nie. Miałem tatę mugola, a to czasami oznaczało po prostu to samo. Ja nawykłem do małych oczu płazów, które rzadko, ale jednak czasami wykorzystywało się na eliksirach, ale nigdy nie były świeże! Zawsze były ususzone i kupowane w sklepach, więc nie wiedziałem, czy aby na pewno są takie prawdziwe, jak mogłoby się wydawać. W końcu czarodzieje mieli swoje sposoby na tworzenie zamienników o tych samych właściwościach.
Te oczy, które mieliśmy teraz w domu bynajmniej nie należały do płazów. Były duże, może nawet wielkie, a ich świeżość potwierdzała zawartość żołądka taty.
- Remusie, przepraszam, ale muszę wyjść. - powiedział niewyraźnie, znowu zwymiotował i umknął w miarę możliwości do łazienki, gdzie pewnie oddał się powtórce z rozrywki i wziął zimną kąpiel. I niech mi ktoś kiedyś powie, że kobiety to słaba płeć, kiedy moja mama była tylko wściekła, tata wymiotował, a mnie ciągnęło by również to zrobić. Miałem jednak w sobie wiele z mamy, więc nie odczułem tego tak dotkliwie. Albo nadal działa adrenalina.
- Ajć, ajć, ajć, ajć, ajć... - wuj znaczył swoje przyjście okruszkami jęków. Mama przyciągnęła go za ucho i dosłownie wsadziła jego głowę najpierw do zamrażalki, a później do szafki z przetworami.
- Co to ma być?! - wrzeszczała czerwona ze złości. - Co to...
- Oczy! - przerwał jej wuj. - Nie miałem co z nimi zrobić żeby się nie zepsuły! To taki egzotyczny przysmak! Sarnie, baranie, są różne rodzaje. W zalewie octowej, mrożone do zup i sosów...
- Jesteś chory!
- Nie. Jestem otwarty na nowości kulinarne. - wuj nie wydawał się wcale przejęty. - Są znakomite! Najlepsze smażone na głębokim tłuszczu! Najlepsi kucharze przygotowują je tak, że kiedy przegryziesz chrupiący wierzch ze środka wypływa... - nie skończył, bo przerwałem to odgłosem wymiotowania do zlewu. Dokładnie w miejscu, w którym robił to wcześniej tata.
Moje mięsne śniadanie miało nieprzyjemny kolor i paskudny zapach, co zmuszało mnie do dalszych wymiotów. A więc jednak wcale nie byłem tak twardy jak mama. Tylko kto normalny, poza nią oczywiście, wytrzymałby coś tak obrzydliwego?! Oczy na chrupko z płynnym środkiem?! Bez takich!
- …jak jajko. - skończył jednak wuj. - Przecież nie są ludzkie! - oburzył się po chwili. - Rozumiem, że jesteście zamknięci na nowości i nie nadajecie się do podróżowania, ale nie wyrzucę drogich rarytasów kulinarnych tylko dlatego, że wy nie rozumiecie jak są wyśmienite!
Z jakiegoś powodu pomyślałem o Jamesie, który potrafił zamienić się w jelenia, przypomniałem sobie duże, ślepe oczy w słoiku i mdłości wróciły ze zdwojoną siłą. Mój żołądek wylazł na lewą stronę, kiedy go opróżniałem nawet z żółci. Nie spojrzę więcej na mięso!
- Widzisz do czego doprowadziłeś?! - oskarżała brata mama. - Będziesz sprzątał po tym wszystkim, a oczu masz się pozbyć!
- Tata wymiotuje w łazience. - powiedziałem słabo. Oczy miałem załzawione, głowa mi pulsowała i była okropnie ciężka.
- Cudownie! - w jej głosie zabrzmiało prawdziwe zadowolenie. - Będziesz sprzątał kuchnię i łazienkę, odmrozisz lodówkę i wyszorujesz półkę! Nie chcę widzieć ani śladu tych twoich smakołyków, Richardzie! To obrzydliwe i powinieneś się cieszyć, że nie każę ci zjeść wszystkiego co leżało z tymi twoimi paskudztwami! Ja zajmę się teraz moimi chorymi przez ciebie mężczyznami, a ty zabieraj się do roboty! Chodź, Remusie, spokojnie. - objęła mnie ramieniem. - Mamusia da ci zaraz eliksir i obaj z tatą będziecie jak nowo narodzeni. - mówiła czule i rzucała wściekłe spojrzenia swojemu bratu. - Chodź, chodź. Gładziła mnie po głowie.
- Mamo, zostanę wegetarianinem. - oświadczyłem, kiedy miałem pewność, że nie wymknie mi się to spod kontroli i nie zabrudzę schodów.
- Wilkołak wegetarianin? To dopiero coś nowego, skarbie. - próbowała żartować, ale ja naprawdę nie mogłem nawet myśleć o mięsie bez chęci zanurkowania głową w muszli klozetowej.
Kiedy weszliśmy do łazienki tata leżał na chłodnych płytkach i starał się oddychać głęboko uspokajając swoje nadszarpnięte nerwy. Był blady i wątpiłem, czy zdoła dowlec się do pokoju bez wymiotowania. Właśnie dlatego mama zostawiła nas obu i sama poszła szukać swoich niezawodnych specyfików.
- Więc też wymiękłeś? - zapytał tata. Wydawał się pocieszony tym faktem.
- Nie pytaj, tato. Nie chcesz wiedzieć. - uciąłem. Nie chciałem przecież żeby się wykończył!
Nigdy więcej mięsa! A już na pewno nie tknę oczu! Aż poczułem nieprzyjemne ciarki na całym ciele, kiedy o nich pomyślałem.
I tak oto moje plany na zaimponowanie rodzinie i zrobienie obiadu legły w gruzach. Niewyspane Remusy Lupiny nie są stworzone do gotowania!

syaoi43

3 komentarze:

  1. Kirhan-san dobrze że wróciłaś! :) Biedny Remus i jego tata też bym chyba zwymiotowała jak bym widziała oczy w lodówce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że jesteś. Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie dobrze ;)
    Notka świetna. Pomysł niesamowity. Biedni panowie, nie dziwie się, że nie wytrzymali. Zobaczyć coś takiego w lodówce to musi być szok.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ps. Będzie coś o Fabienie i Andrew?

    OdpowiedzUsuń