czwartek, 29 października 2015

"Czerwony Kapturek" inaczej

13 listopada
- Mamusiu, chcę do domu! Rzucam pracę i wracam do Francji! Na pewno znajdzie się jakiś świstoklik do Perpignan, a stamtąd z łatwością wrócę do domku. - Noah właśnie zaczynał panikować. Siedział na stołeczku otoczony perkusją i chociaż od widowni odgradzała go gruba kurtyna, musiał wyraźnie słyszeć głosy zebranego w Wielkiej Sali tłumu.
W końcu ja również go słyszałem i miałem ochotę zapaść się pod ziemię, byle nie musieć występować przed tak liczną publicznością. Od całych wieków nie miałem kontaktu z mikrofonem, więc obawiałem się, że zamiast zaśpiewać, będę wył, jak na wilkołaka przystało. To byłoby bardziej niż krępujące!
- Nie przesadzaj! Bądź mężczyzną! - nawet nie wiem, kiedy Zardi pojawiła się obok, co znaczyło, że stres pozjadał wszystkie moje wilkołacze zmysły. - Macie tylko opowiedzieć historię, jesteście tłem, pamiętajcie o tym!
- Ty to masz sposoby dopingowania. - Syriusz westchnął ciężko. - Równie dobrze możesz nam powiedzieć: jesteście zerem, nie liczycie się, więc czym się przejmujecie. Powietrze nie ma tremy, bo i tak nikt go nie widzi.”
- O tak! To było doskonałe, więc dostosujcie się do tego i jazda! Show must go on, panowie! - z tymi słowy pognała „dopingować” resztę swoich podopiecznych, którzy byli nie mniej zestresowani tak wielkim wydarzeniem. I tak miała szczęście, że jej Czerwony Kapturek nie dał nogi, ponieważ sądząc po jego wielkich, przerażonych oczach, wolałby spędzić cały dzień sam na sam z Jamesem, niż brać udział w tym wszystkim. Trochę chyba współczułem Snape'owi, który nie miał innego wyjścia, jak tylko przystać na propozycję zagrania w przedstawieniu, kiedy do gry wkroczyli nauczyciele. Wcisnął się w czarno-czerwone wdzianko, magicznie zmieniono mu fryzurę, dodano kilka akcesoriów i prawdę mówiąc wyglądał o dziwo zdecydowanie normalniej niż zazwyczaj.
- Panie, panowie, koleżanki i koledzy! - serce mi stanęło na chwilę i podjechało pod gardło, kiedy usłyszałem głos Zardi za kurtyną. Zaczynało się! - Po tygodniach pracy i licznych trudnościach, w końcu stoję przed wami mając zaszczyt przedstawić wyreżyserowanego przeze mnie oraz moją nieocenioną prawą rękę, Lily Evans, zupełnie nową wersję „Czerwonego Kapturka”. Zapewniam was, że będzie to coś, czego dotąd nie widzieliście! Starałyśmy się ukryć w tym pełnię przekazu i nowoczesności. Czy je odnajdziecie? O tym przekonamy się dopiero na końcu. Nie przedłużając! Przedstawienie czas zacząć!
Kurtyna poszła w górę, a ja miałem ochotę zemdleć. Tego było dla mnie zbyt wiele, ale nie mogłem teraz się wycofać. Noah zaczął wybijać rytm, Syriusz rozpoczął swoją gitarową część. Krok po kroku wchodziły nowe dźwięki, co pozwoliło mi na odrobinę rozluźnienia. Zaczynaliśmy łagodnie, niemal folklorystycznie. Od razu było w tym widać pogański urok Shevy i to sprawiło, że uśmiechnąłem się pod nosem. Miałem nadzieję, że kiedyś i przyjaciel pozna wszystkie szczegóły tego, co dziś miało się tutaj wydarzyć. W końcu to właśnie on pozwolił tej muzyce płynąć i słowom niewolić serca.
W końcu przyszła kolej na mnie, więc przełamałem strach i myśląc o przyjacielu zacząłem śpiewać mając szczerą nadzieję, że nie brzmię tak koszmarnie, jak mi się wydawało.
- Tam, gdzie nie istnieje cisza, // Tam, gdzie życie trwa i trwa, // Tam, gdzie serce się wycisza, // Kiedy wokół wszystko gra... // - nasza muzyka stała się cięższa, mroczniejsza. - Wśród zielonych, słodkich kniei, // Wśród pachnących świeżo traw, // Pozbawiają nas nadziei // Obdzierają z wszelkich praw. // Świat umiera z niemym krzykiem, // Rodzi się z betonu las, // Miasto wzrasta z sztucznym rykiem, // I iluzją wokół nas. - malowaliśmy muzyką obraz upadłego lasu zajmowanego przez miasto. I w tym betonowym świecie rozgrywały się wydarzenia naszego „Czerwonego Kapturka”, którym był nie kto inny, jak Snape. Zardi zrobiła z niego postać idealną. Mroczny, smętny, zamknięty w sobie. Pod pewnym względem był dokładnie taki, jakim widywaliśmy go na co dzień, choć zdecydowanie krótsza fryzura wymyślona przez dziewczyny pasowała mu zdecydowanie bardziej niż jego przydługie prawdziwe włosy. Nie zgadzało się tylko to, że nasz Kapturek był niewinny, a Severusa na pewno nie nazwałbym niewinnym.
Czy jednak w tym przedstawieniu jakakolwiek postać mogła być niewinna? Wilk sprowadzający Kapturka na manowce, rozkochujący go w swoim charyzmatycznym stylu bycia i uroku osobistym, Czerwony przymykający oko na niepasujące do siebie kawałki układanki, jaką było życie Wilka. Szantażowana babcia, którą był nasz biedny James, prowadząca dom uciech ze sprowadzanymi podstępem z zagranicy dziewczynami. Krótko mówiąc, handel ludźmi, narkotyki, seks, alkohol. Nie wiem, co myśleli o tym nauczyciele, ale uczniowie na pewno nie spodziewali się takiego przedstawienia baśni. Nie wątpiłem jednak, że naprawdę się im podobało. Świadczyła o tym uwaga, z jaką spoglądali na scenę.
I jakoś się im nie dziwiłem. Staczający się coraz bardziej Kapturek, wykorzystująca jego słabości podrzędna mafia, policjant w roli leśniczego, który pragnie pomóc „dziewczynce” i jej babci.
Nie, czegoś takiego na pewno nie znaleźliby nigdzie indziej, więc nie mogłem dziwić się pasji z jaką nasi koledzy i koleżanki śledzili wszystkie te wydarzenia. Sam przecież wkręcałem się w to wszystko i naprawdę czułem to, co śpiewałem w ramach narracji. Musiałem przyznać, że moja przyjaciółka i nieszczęsna dziewczyna Jamesa odwaliły kawał dobrej roboty. Już nawet nie pamiętałem o tremie i podejrzewałem, że tyczyło się to także samych aktorów.
Nie wiem ile było w tym prawdy, ale miałem wrażenie, że Zardi specjalnie posłużyła się silnym mugolskim akcentem w swoim przedstawieniu, jako że ostatnio coraz częściej słyszało się o rosnącej niechęci względem nich. Może chciała pokazać, że nawet niemagiczni, całkowicie zwyczajni ludzie mają w sobie coś innego, niecodziennego, niebezpiecznego, więc powinniśmy się z nimi liczyć?
- Nie pomożesz temu, kto nie chce pomocy. // Nie wepchniesz Kopciuszka do dyniowej karocy, // Nie uratujesz Śnieżki, gdy sama się truje, // Nie zatrzymasz Pinokia, gdy już się zbuntuje, // Nie obudzisz księżniczki, która śpi z własnej woli. // Więc i Wilk będzie umierał, choć bardzo powoli. - śpiewałem pod koniec, kiedy Leśniczy nie miał innego wyjścia, jak tylko przyjąć do wiadomości fakt, że Wilk chciał zostać przez niego postrzelony i teraz wcale nie czekał na ratunek. - Wybrał swą drogę, kiedy był jeszcze szczeniakiem, // Znalazł swój sposób by nie zostać żebrakiem. // A choć wybrał złą drogę, nic nam już do tego, // To jego życie, więc i śmierć będzie jego. - ostatnie dźwięki perkusji, ostatni jęk gitary, bas już milczy, więc i ja zamilkłem.
Nie spodziewałem się owacji na stojąco, a jednak właśnie takie otrzymaliśmy. Nawet nauczyciele wydawali się szczerze zadowoleni z tego, co z takim trudem przygotowały dziewczyny. Dyrektor najwyraźniej był w niebo wzięty, ponieważ nie zwracał nawet uwagi na fakt, że Flitwick w euforii kręci nad głową jego długą brodą.
A więc sukces. Niespodziewany, ale zasłużony, wypracowany przez te długie tygodnie ciężkiej pracy. Niezaprzeczalny sukces, jak się patrzy! Byłem dumny, że mogłem wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Wprawdzie planowaliśmy wystawić to przedstawienie wcześniej, ale i dzisiejszy dzień był tak samo dobry, jak każdy inny. Innym się przecież podobało, a na to nie miały najmniejszego wpływu wielkie wydarzenia, mniejsze lub większe święta. Po prostu byliśmy fantastyczni i dlatego nas doceniono.
- Cudownie, wspaniale! - Slughorn także odpłynął, co było widać po jego rozanielonej minie i rumianej z emocji twarzy.
Dyrektor wyszedł na scenę, kiedy wszystkie osoby zaangażowane w ten projekt pojawiły się na niej by się ukłonić. Byłem tam także ja z moim zespołem i dopiero teraz tak naprawdę przypominałem sobie, że przecież to był występ przed liczną publicznością, a ja tak zwyczajnie nie pamiętałem o tremie. To była magia Zardi. Magia osoby, która potrafiła dać z siebie wszystko i zaangażować w to także innych.
- Zgadzam się w pełni z profesorem Slughornem. - zaczął Dumbledore, stojąc naprzeciwko Zardi i Evans. - I właśnie dlatego przyznaję wszystkim domom po 60 punktów! Nie mogę jednak nie docenić pracy i zaangażowania dwóch reżyserek tego przedstawienia i dlatego dodatkowych 20 punktów chcę posłać na konto Gryffindoru! Zasłużyłyście na to, moje panie. - pogratulował im ściskając ich drobne dłonie. - To jednak nie wszystko, ponieważ zapracowaliście sobie także na dodatkową odrobinę rozkoszy i dlatego mam dla was specjalną ucztę. - klasnął w dłonie i Wielka Sala zaczęła wracać do normalnego stanu. Uczniowie lewitowali na krzesłach prosto na swoje stałe miejsca przy stołach domów, na których pojawiały się właśnie prawdziwe frykasy. To zabawne bo jeszcze niedawno byłem pojedzony, a teraz już czułem, że ssie mnie w żołądku na samą myśl o tym, że wgryzę się w soczyste steki, pieczone ziemniaczki, tarty z owocami.
„Remus Lupin i jego niezaspokojony głód” - tak miała brzmieć druga część przedstawienia, którym był ten dzień mojego życia.

ev88xz

2 komentarze: