niedziela, 10 grudnia 2006

Nie Boga nienawidzę, lecz jego błędów.

Sześć świec rozjaśnia nikłym blaskiem ciemną, zimną komnatę. Niczym błędne ogniki wskazujące zagubionym duszą drogę, jednakże ta dusza nie zmierza nigdzie. Nie istnieje, mimo iż porusza pięknym ciałem dumnego wojownika klęczącego pośród czerni pomieszczenia. Błyszczące ongiś oczy teraz nie zdradzają ni pustki, ni nienawiści. Zamknięte powieki pozwalają na to by wypływały spod nich niemal krwawe łzy, a drżące w szlochu usta ranią białe, ostre kły. Ciemnoniebieska, długa szata zlewająca się z bezkreśnie czarnymi włosami ściele kamienną podłogę, a życiodajna posoka wnika w nią i barwi na ciemniejszy kolor. Poranione nadgarstki dłoni leczą się w zaledwie kilka sekund sprawiając niewypowiedziany, niematerialny ból.

Cichy płacz przeradza się w głośny krzyk, zdzierający gardło mężczyzny. Na zakrwawionej twarzy pojawia się grymas, jaki towarzyszy konającemu w największych męczarniach...

Konającemu... Ileż mężczyzna oddałby za to by móc odejść... Nigdy już nie wrócić... Po prostu umrzeć...

Zapada cisza, w której toną wyłącznie oddechy dwóch istot. Oba umęczone i tak pełne smutku. Kiedyś tak radosne i pełne życia, w tej chwili nie mające większego sensu...

... Nie! Tylko jeden z nich jest beznamiętny i pusty. Nie widząc przyszłości każdy łyk powietrza staje się katuszą, a obłąkańcze myśli nie są nikomu potrzebne. Beznadzieja i kara, jaką nakłada Bóg na swe twory – życie...

Szlachetna postać podnosi się powoli i podchodzi do kamiennego ołtarza, na którym złożony jest młodzieniec o jasnych włosach i zaczerwienionych od płaczu niebieskich oczach. Jego ciało, choć nienaruszone drży z bólu. Zaciśnięte w pięści dłonie wbijają paznokcie głęboko w miękką skórę raniąc ją. Krew ścieka powoli po kamieniu roztrzaskując się o powierzchnię ziemi.

Niemal nieobecny głos przeraża swoim smutkiem, spokojem i lodowatą obojętnością na całe Istnienie Świata. Cicha prośba, niemal błaganie i brak odpowiedzi.

Długie palce błądzą po jasnej skórze twarzy, która przed wiekami utraciła kolor wraz z sercem. Spływają po wargach, które zaledwie dwa razy poznały smak najsłodszego nektaru, boskiej ambrozji zaklętej w niewinnych, mięciutkich, a teraz chłodnych i niewzruszonych ustach. Ostre paznokcie rozcinają cienką powłokę szyi, a czerwień zaczyna zdobić napiętą szyję.

Wojownik nie czuje nic. Już dawno przestał reagować na cokolwiek przestając przejawiać oznaki człowieczeństwa. Serce, które kochało, które nadal kocha pokryte jest grubą warstwą lodu. Zamknięty w nim obraz ukochanego jest teraz bezpieczny i nic nie jest w stanie go zniszczyć, czy chociażby zadrapać.

W kamiennym wejściu pojawia się postać młodego mężczyzny. Jego błękitne tęczówki promieniują nienawiścią i wściekłością. Ciemne, kasztanowe włosy porozrzucane przez wiatr opadają na zawziętą twarz, która zdradza zaniepokojenie. Do nozdrzy dociera ostry zapach krwi, po której stąpa nieznajomy.

Dwa puste doły, które niczym groby kryją w sobie martwe tajemnice, niespełnione marzenia i strach przed śmiercią skupiają się na stojącym w przejściu chłopcu. Łzy roszą blade policzki i mieszają się z czerwoną posoką spadając płynnie na szybko unoszącą się klatkę piersiową. W drżących dłoniach pojawia się ostry, lśniący niebezpiecznie miecz, który niejednokrotnie ścinał głowy, ranił ciała i przebijał serca.

Nieznajomy z okrzykiem furii naciera na boga. Pragnie go zniszczyć, choć zdaje sobie sprawę z tego, iż nie ma najmniejszych szans. Jego ręka bezwładnie zadaje ciosy odparte z największą łatwością. Po raz kolejny chłodna stal przecina powietrze i z głuchym szczękiem zatrzymuje się na kości przedramienia. Jasne oczy otwierają się przerażone, a dłonie szybko wypuszczając z objęć rękojeść. Stopy cofają się o kilka kroków.

Bóg strzepuje ze swego ciała oręż, który uderza głośno o kamienną posadzkę. Krew po raz kolejny płynie, by po chwili rana na powrót się zagoiła. Smutny uśmiech, niczym szpada wbijający się w czułe serce zdobi spierzchnięte wargi. Krótkie słowa, szybkie wyjaśnienie, w którym mieści się nieme błaganie – on nie jest w stanie zginąć, nie może umrzeć, choć tak bardzo tego chce.

Arystokratyczna dłoń mocno i pewnie chwyta za miecz i w towarzystwie głośnego szlochu przecina żyły na przegubach. Kapiąca na ziemię krew miesza się ze słonymi łzami spływając po przerażającej, a jakże dostojnej twarzy.

Mężczyzna klęka i biorąc zamach głęboko nacina nogi rozdygotanego chłopaka. Z głośnym krzykiem młodzieniec upada nie będąc w stanie się podnieść. Ares wstaje i odchodzi kilka kroków dalej. Chce widzieć pożegnanie tych dwoje. Chce dać im to, na co jemu nie udzielono pozwolenia.

Chłopak jęcząc z bólu czołga się po zakrwawionej ziemi. Nie mógł go obronić, nie był w stanie ocalić tego, co było dla niego najcenniejsze. Ostatkiem sił podnosi się opierając o ołtarz i kładąc głowę na piersi ukochanego.

Chłopiec nie może się ruszyć, nie jest w stanie nic uczynić. Cierpi widząc młodziutkiego wojownika, który świadom rychłej śmierci błaga go o wybaczenie. Zamykając oczy prosi o cud, o jeden jedyny cud...

... I oto Ares unosząc dłoń zrywa niewidzialne, krępujące ciało więzy. Patrząc smutno na ostatnie chwile życia tych słabych, ale uświęconych przez miłość ludzi daje im szansę na upragnioną śmierć. Czuje dziękujący i zarazem błagający go wzrok. Przysuwa się do kochanków, którzy obejmują się mocno. Stając za nimi uśmiecha się łagodnie i pozwala im połączyć usta w pocałunku.

Ostatni oddech potępionych przez Boga ludzi staje się jednym wspólnym jękiem śmierci. Ostrze przebija dwa ciała naraz. Łzy spływające po ich twarzach zaczynają się mieszać, podobnie jak ślina i powoli wypływająca z ust krew. Konają splecieni ze sobą w ciasnym uścisku, ze złączonymi czule ustami.

Złote światło zaczyna tworzyć na murze piękną mozaikę Świętych Liter układających się w słowa chrześcijańskiej modlitwy, proszącej Anioła o opiekę. Białe ozdobne drzwi stworzone z jasnego blasku otwierają się ukazując wnętrze przepięknej komnaty z wiszącymi w powietrzu trzema maleńkimi klepsydrami – Komnata Pieczęci...

Bóg powoli zbliża się do uświęconego wnętrza. Jego serce nadal boli, ale pragnie zniszczyć to, co zabroniło mu być szczęśliwym. Niemal wchodzi do pomieszczenia, kiedy słyszy kojący, kochający głos.

Otwiera szeroko oczy i odwraca się naprędce. Jego usta zaczynają drżeć, gdy dostrzega piękną postać młodzieńca, którego ukochał przed wiekami. Cicho szepcze imię kochanka patrząc jak on podchodzi do niego wyciągając ku niemu dłoń.

Zmaterializowany ze zmieszanej ze sobą krwi i łez trzech udręczonych istot, jako jedyny jest w stanie zaspokoić największe pragnienie serca wojownika. Tylko on jest w stanie zadać ostateczny cios, którego bóg tak bardzo pragnie.

W dłoni Aresa materializuje się po raz kolejny stalowy oręż – Narzędzie Zbawienia. Klękając spuszcza pokornie głowę i łapiąc za ostrze podaje jaśniejącej postaci młodzieńca broń.

Mgliste Wspomnienie z łagodnym uśmiechem obejmuje rękojeść. Kucając miękką, ciepłą dłonią gładzi wilgotny, ubrudzony policzek mężczyzny, a w chwili, gdy wstaje po jego policzkach spływają maleńkie kropelki łez...

Ciemna, ciepła krew zaczyna wypływać z przeciętego ciała wojownika leżącego w objęciach Lyre.

Z niematerialnej przestrzeni tegoż miejsca zaczyna prószyć miękki, zimny śnieg. Idealnie czyste kobierce zamieniają kolor pod wpływem życiodajnego płynu, jaki w nie wnika. Świat płacze, a topniejąca lodowa powłoka serca Aresa zamienia właśnie te szczere łzy w maleńkie śnieżynki.

Wybawienie przychodzi wraz ze śmiercią. W chwili, kiedy kończy się udręka ziemskiego życia, a rozpoczyna kolejny etap wędrówki poprzez różne Światy i Wymiary. Wielka, szczera i prawdziwa miłość daje szczęście jedynie wtedy, gdy dwa ciała, dusze oraz serca są razem pozwalając zapomnieć o tym, co boli, a skupić się na pięknie uczucia, które posiada moc niszczenia i budowania.

Ukarz mnie Panie, za każde słowo, jakie wydostając się z moich ust opiewa chwałę Anioła, lecz nie zdołasz zagłuszyć głosu serca, które w cichej modlitwie pragnie tylko jednego – zginąć z ręki ukochanego i skonać w ciepłych objęciach jego silnych ramion.

7 komentarzy:

  1. Fajne, ale jaki to ma związek z całą opowieścią o Remusie??Dobrze, że Ares wreszcie dołączy do Lyre:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ^^ Słodziuteńkie ^^ tylko mało Remiego+Syrka ^^ POZDRAWIAM ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna... bardzo fajna notka. Chciałam cię poprosić, żebyś napisała kartkę z pamiętnika Filipa... znaczy jego wpomnienia z pierwszego razu z Camusem ^^ Bo to dziecko nie wzięło się z powietrza :P Mogłabyś? Byłoby fajnie. A przy okazji co z Jimem i Nakamurą? Ostatnio też jakoś mało w tej historii Syriusza i Remusa... ale i tak bardzo bardzo fajne ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. nagisa_chan@buziaczek.pl11 grudnia 2006 20:32

    dobra....nowy rozdział na www.yaoi-yoh.blog.onet.pl wejdz(a ty mnie informuj o nowych notkach pilzzz....chociarz na razie nie jestem na biezaco,ale wole wiedziec...)

    OdpowiedzUsuń
  5. Napisalam ci maila na adres "blogowy" i bylabym wdzieczna gdybys odpisala^^

    OdpowiedzUsuń
  6. ~HaganeNoBlackRose3 sierpnia 2008 00:10

    No i pięknie. Znowu płaczę jak dziecko ;-; Piękneeee~~! ^^ Świetna notka!

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    rozdział fantastyczny, dobrze, ze w końcu Ares dołączy do swego ukochanego...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń