niedziela, 16 września 2007

Kotori

7 październik
Westchnąłem cicho czując otulające mnie ciepłe ramiona Syriusza i gładzące moje boki dłonie. W dni takie jak ten nie byłem w stanie wymarzyć sobie niczego przyjemniejszego. Gdybym przed każdą przemianą mógł spędzać czas tylko z Blackiem mógłbym uznać, że likantropia jest najzwyklejszą dolegliwością, równą migrenie, lub grypie, chociaż nie tak zaraźliwą. Późne popołudnie, które powinno być dla mnie udręką pełną niepokoju podczas oczekiwania na pełnię stało się czymś na kształt ostatnich chwil przed nocnym rozstaniem. Podczas kiedy koledzy wyciągnięci przez Pottera musieli uganiać się z nim za osławionym już pod tym względem Niholasem, ja siedziałem na parapecie między nogami Syriusza wtulając się w jego pierś i zapominając o jakichkolwiek bólach. Liczyło się tylko to, że był blisko, obejmował mnie i szeptał cicho raz po raz jak ważny dla niego jestem czy też wymyślał niestworzone zdrobnienia, którymi mógł mnie określać. Czułem się tak, jakby chłopak wiedział dokładnie o tym, co mi jest, jakbym nie musiał tego ukrywać, a on tylko starał się w jakiś sposób mi w tym pomóc.
- Muszelka, krabik, kałamarniczka... – chłopak doszedł właśnie do słownictwa związanego z morzem i bynajmniej nie chciał rezygnować. Bawiło mnie to, ale i cudownie odprężało. Niemal zasypiałem zamykając oczy i wsłuchując się w cichy głos kruczowłosego, czując jego zapach, słysząc ciche bicie serca, które mi oddał. Chciałem przesiedzieć tak całe wieki, a przynajmniej najbliższe godziny, chociaż nie miałem ochoty wyliczać jak niewiele czasu zostało mi do kolejnego wymigania się i ucieczki z zamku. Gdybym tylko mógł powiedzieć o wszystkim przyjaciołom, byłoby mi o wiele lżej. Niestety strach był ponad mną i w żadnym wypadku nie chciał dać za wygraną. Jedyne, co mi pozostawało to trwać w głupim kłamstwie i złudnej nadziei, że mimo wszystko moje życie, przyjaźń i miłość są szczerą prawdą.
- Robaczek, żuczek, motylek...
- Głupek, słodki przygłup – roześmiałem się układając wygodniej między nogami chłopaka, który nawet nie zareagował w dalszym ciągu kontynuując swój monolog.
Tak jak spodziewałem się już na samym początku sen sam po mnie przyszedł nie pytając o zgodę, czy też szczegóły snów.
Otworzyłem oczy jasno zdając sobie sprawę z tego, iż nie stanowię teraz cząstki rzeczywistości, a jedynie snu. Moje nozdrza wyraźnie zarejestrowały zapach wiosny, który był do złudzenia prawdziwy, nawet, jeśli był tylko niekontrolowaną fantazją. Hogwart nie różnił się niemal niczym od tego, który znałem z rzeczywistego świata. Może otaczało go tylko więcej kwiatów i ogólnej zieleni. Dziwnym trafem stałem przed schodami do szkoły, na których siedziała jakaś postać. Dopiero teraz w ogóle ją dostrzegłem, nawet, jeśli była tylko kilka metrów ode mnie. Duże, brązowe oczy przeszywały mnie niemal na wylot swoim ciepłem i radością, a śliczna buźka tylko potwierdzała i tak widoczną już z daleka urodę dziewczyny. Długie, kręcone, jasne włosy wpadały kolorem w brąz, ale i blond tworząc grzywkę i falowaną burzę sięgającą pasa, przyozdobioną wianuszkiem z wielu rodzajów kwiatów, w tym róż. Nieznajoma trzymała na kolanach dosyć długi sznurek splecionych ze sobą kolorowych roślinek, co wyłącznie dodało jej typowo dziewczęcego uroku. Uśmiechnęła się promiennie i wstała, kiedy tylko przez dłuższy czas mamiła mnie swoim pięknem i delikatnością. Mógłbym przysiąc, iż jej uśmiech był mi znajomy, chociaż wiedziałem, że widzę go po raz pierwszy w życiu. Jasna, różowo-żółta sukienka rozprostowała się układając w małą kopułkę sięgającą kostek, a lakierki delikatnie uderzyły o kamienne schody.
- Przetasuj karty – rzuciła z uśmiechem wyciągając w moją stronę dłoń z cienką talia. Nawet nie chcąc tego robić wziąłem od niej kilkanaście usztywnianych bloczków i przemieszałem je ze sobą. Nie zdziwiłbym się gdyby nieznajoma okazała się teraz wiedźmą, lub kimś tego pokroju, jednak swoista atmosfera miłości, spokoju i szczęścia nie mijała, a tylko się wzmagała. Oddałem dziewczynie talię, a ona ponownie obdarzając mnie uśmiechem wzięła ją z powrotem. Widząc jak klęka na jednym ze stopni przybliżyłem się do niej. Przyjemny zapach jaśminu towarzyszył jej ruchom i spokojnym gestom. Zaczęła ciągnąć karty z samej góry układając je na ziemi. Pierwszy kartonik przestawiał młodą dziewczynę ze zdziwieniem przyglądającą się żabie, już na pierwszy rzut oka widać było, iż jest czarownicą, która nie do końca wie, co robi. Nieznajoma ułożyła obok kolejną karteczkę. Tym razem dostrzegłem kilka dziewczyn uśmiechających się i pozujących do zdjęcia, sądząc po tle była to pamiątka z jakiejś zabawy. Trzecia ukazywała trzy postacie stojące o zachodzie słońca na plaży i wpatrujące się w burzliwe morze. Po raz pierwszy widziałem taką talię i nawet nie domyślałem się znaczenia wróżby, którą najwidoczniej to było.
- Trzy – zachichotała i pociągnęła kolejną kartę kładąc ją po środku na dwóch pierwszych. Uśmiechnąłem się lekko do siebie. Ta przedstawiała niezadowolonego chłopaka i lekko zakłopotaną dziewczynę, zaś oboje otoczeni byli przez wielkie serce. Kolejna, która spoczęła na drugim i trzecim kartoniku znaczyła starsza wiedźma w starej tiarze. Spojrzałem na ziemię. Nieznajoma upuściła jakąś kartę, której najwidoczniej nie zauważyła. Na głowie czerwonego chińskiego smoka siedziały dwie nastolatki, a wnioskując po tle z gwiazd i ciemnego nieba musiały się na nim unosić. Popatrzyłem na dziewczynę wyczekująco. Miałem nadzieję, że zaraz wszystko mi wyjaśni, jednak nie zapowiadało się na to.
- Czy... – zacząłem, ale ona przerwała mi chichocząc.
- Szukaj – odpowiedziała mało konkretnie zbierając karty. Zmarszczyłem nos niewiele pojmując.
- Skąd cię znam? – wypaliłem, kiedy już wiedziałem, że nie ma sensu dociekać dłużej znaczenia przepowiedni. Nieznajome posmutniała trochę i podnosząc ze schodów kilka kwiatów rzuciła je przed siebie. Płatki utworzyły mały okrąg, który momentalnie się zaszklił. Zobaczyłem scenę, którą już kiedyś mogłem niemal przeżyć we śnie. Wystraszona kobieta, płaczące dziecko i głośne wycie. Odwracając wzrok od magicznego lustra przyjrzałem się dokładniej dziewczynie. Świadomość milczała, jednak przeczucie mówiło mi, że właśnie w teraz stała przede mną córeczka tego samego wilkołaka, który sprowadził na mnie wszystkie nieszczęścia. Najwidoczniej właśnie tak wyglądałaby gdyby żyła, a uśmiech, który widziałem z pewnością odziedziczyła po ojcu, który niestety zapewne już przed wiekami zapomniał o czymś takim jak śmiech.
- Misiu, wracamy! – podskoczyłem słysząc za sobą głos Syriusza, a spoglądając za siebie zobaczyłem jak wyciąga do mnie dłoń, tak jakby przyszedł po mnie, gdyż zasiedziałem się u jakiejś znajomej. Ogłupiałem nie pojmując teraz niemal nic z całej tej sennej fantazji. W większości przed przemianą miałem koszmary, a tego bynajmniej nie mogłem tak nazwać. Bojąc się, że kruczowłosy zaraz zniknie, lub coś mu się stanie szybko złapałem wyciągniętą rękę, a on przytulił mnie mocno. Po raz kolejny moja uwaga skupiła się na dziewczynie, która pomachała do mnie i śmiejąc się pobiegła w górę schodów, gdzie nagle w wejściu do zamku pojawił się mężczyzna w średnim wieku, w którym mimo delikatniejszych rysów i wypisanej na twarzy czułości rozpoznałem Greybacka.
Nie do końca przytomny uchyliłem powieki. W dalszym ciągu niemal leżałem wtulony w Blacka, jednak słońce znajdowało się niebezpiecznie nisko. Unosząc głowę i odsuwając się trochę natknąłem wpatrzone we mnie szare oczy chłopaka.
- Przysnąłeś, mój piękny. – zachichotał uderzając mnie lekko palcem w nos. Pani Pomfrey z pewnością już czekała na mnie koło tajnego przejścia i zaczynała się martwić. Zeskoczyłem szybko z parapetu poprawiając włosy i rozglądając po pokoju, czy aby na pewno wszystko jest jak należy. Westchnienie kruczowłosego tylko potwierdziło jego brak jakiejkolwiek orientacji i wiedzy, co właściwie robię. Podbiegłem do drzwi nie myśląc już o niczym konkretnym, jak tylko umówionym spotkaniu.
- Remusie – wezwanie Syriusza zatrzymało mnie tuż przed wyjściem i zmusiło do odwrócenia się. – Kocham cię – rzucił uśmiechając szeroko i zsuwając na ziemię. Jego słowa wywołały prawdziwe spustoszenie w mojej głowie i wnętrzu. Czułem się szczęśliwy, zakłopotany i niepewny, kiedy całe roje owadów zaczęły krążyć po moim brzuchu, chcąc w ten sposób odreagować moje własne emocje.
- Dziękuję! – krzyknąłem ledwie powstrzymując wielką euforię i wybuchy radości. Niemal podskakując wybiegłem z sypialni myśląc nad jakąś wymówką usprawiedliwiającą dziesięciominutowe spóźnienie.

8 komentarzy:

  1. uuuuiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii~ slodkie ale troche malo tego ...ale najwazniejsze ze jest ....xDxDXd :*(jestem pierwsza ??o_O)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kawaii :*Noteczka cudowna... Ciekawe co wyniknie z tego snu :D Z niecierpliwością czekam na następną!! Uwielbiam słodycz Remusika. Na miejscu Syriego już dawno bym go schrupała.... mniam

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzecia. CUDO!!! *^-^* Już nie mogę się doczekać kolejnej notki!!! ciekawe co ten sen oznaczał. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości się to wyjaśni. poza tym to jak zwykle nieziemsko!

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Takai no Tenshi17 września 2007 15:58

    hej jak ktoś znajdzie żywe odzwierciedlenie Twojego Syriusza to niech mi go podeśle.... ^^Ten Remik to ma na prawdę szczęście, mieć takiego super faceta zawsze przy sobie... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajne, tylko co za znaczenie miała ta przepowiednia> Ja wiem, że za dużo pytań zadaję, ale jestam po prostu ciekawska :D Czekam na kolejną nmotkę i zazpraszam do mnie na www.remus-syriusz.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Heh, trochę dziwna przepowiednia... ciekawe co z tego wyniknie:) A Syri jest przesłodki^^ Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    ten sen Remusa, przepowiednia, ciekawe, a Syriusz jakoś nie zareagował na to co robi... czyżby już się domyślał?
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń