niedziela, 24 lutego 2008

Kulig XP

Blog Love Storm znowu rusza, jednak tym razem z opowiadaniem p Teddym Lupinie XP Zapraszam na:
http://www.love-storm.mylog.pl

 

10 grudzień

Często zastanawiałem się jak to jest, że pogoda potrafi sprzyjać planom niektórych osób i szczególnym wydarzeniom w życiu. W moim życiu zazwyczaj wszystko wydawało się jednostajne i niezależne od niczego, jednak powoli dostrzegałem różnice we wszystkim tym, co dawniej nie miało znaczenia. Ostatnie dni były mroźne i spadły dodatkowe centymetry śniegu. Gdyby się to nie zmieniło, a bynajmniej nie zapowiadało się na to, kulig zostałby przeniesiony na następny tydzień, bądź nawet w ogóle nie doszedłby do skutku. Syriusz pełen zapału bez przerwy powtarzał, że pogoda musi być idealna i nie ma prawa się popsuć, a tylko poprawić. Jeszcze wczorajszego wieczora kilka dziewczyn toczyło ożywioną dyskusję na temat przewidywanych opadów, o których czytały w Proroku, na co Black syczał w kakao z wściekłości. Tym bardziej zdziwiło mnie ciepło wpadające do pokoju przez okno z rana i entuzjazm uczniów w Wielkiej Sali. Tak, jak w modlitwach Syriusza słońce świeciło mocno, powietrze było o wiele cieplejsze niż ostatnimi dniami, a śnieg powoli rozmiękał.
Do samego południa czas mijał każdemu na wyszukiwaniu ciepłych ubrań, odrabianiu ostatnich prac domowych i czekaniu na ostateczną godzinę, w której to miała się zacząć wielka zabawa gromady stęsknionych za zimowymi szaleństwami dzieciaków.
Prawda była taka, że sam należałem do tych, którzy nie mogli się tego doczekać. Jak dotąd moja styczność z sankami ograniczała się do chwilowych zjazdów z górki w towarzystwie ojca. Nie lubiłem zimna, więc po zaledwie dwóch godzinach wracałem do domu przemarznięty, chociaż zadowolony. Przynajmniej wtedy czułem się dzieckiem, a nie potworem. Teraz miałem okazję poznać zimę i śnieg od innej strony. Mając przyjaciół wszystko wydawało się inne i nowe, a kruczowłosy tylko potwierdzał takie twierdzenia.
Ostatni raz naciągnął spodnie krzywiąc się niezadowolony i poprawił sweter. Wydawał się tak niesamowicie dziecinny i zrozpaczony, że z trudem mogłem powstrzymać chichot.
- Czuję się jak żółw – narzekał podskakując, wiercąc się i ocierając o wszystko, co mogło się przydać włącznie ze mną – Muszę mieć na sobie te głupie kalesony? Jestem czarodziejem, nie mugolem! Po co mi cos tak niewygodnego! To dziewczyny chodzą w rajstopach! I ten golf pod swetrem! Bez przesady! – zarządzenia McGonagall nie dało się ominąć. Od razu dało się w tym wyczuć także rękę pielęgniarki szkolnej dbającej o nasze zdrowie. Sam nie byłem zachwycony dosyć grubymi warstwami ubrania, jednak wiedziałem, że to dla mojego dobra. Poprawiłem się zapinając kurtkę i oplatając szalikiem.
- Wiesz, Black – James wyglądał jak bałwan, ponieważ większa cześć jego odzieży i tak była stosunkowo puchata i ciepła – Ty bynajmniej nie masz na sobie jakiejś szeleszczącej pufy zamiast gaci! – w rzeczywistości określenie spodni okularnika było trafne. Jego matka zapewne znając na tyle dobrze swojego syna zapakowała mu ocieplany komplet we wściekle różowym kolorze.
- I co z tego, że Remus jest malutki skoro w tym arsenale nie zmieścimy się we dwóch na sankach?!
- Nie możecie się uciszyć?! – Sheva nie wytrzymał. Odciągnął golf na pięć centymetrów od szyi i podrapał się w gardło – Mnie to coś kłuje! Mam gdzieś wasze myzianie się na sankach, czy przebranie walentynkowego bałwana! – J. wyglądał jakby miał go rozszarpać – Mnie to drapie w gardło! Gdybym nie miał pod tym koszulki zginąłbym od tego czegoś! To z ostu robili chyba! – Peter wytoczył się z sypialni jak olbrzymia piłka, więc idąc za nim dziękowałem za większy spokój, jako że nauczycielka Transmutacji ze sceptycyzmem wzdychała słysząc coraz to nowe uwagi chłopców. Wśród gromady Gryfonów tylko dziewczyny były zadowolone i nie zwracały uwagi na nadmierne warstwy stroju.
Profesorka wyprowadziła nas z Pokoju Wspólnego spotykając się w pobliżu Wielkiej Sali z równie umęczoną Sprout. Wymieniły znaczące spojrzenia co nie uszło niczyjej uwadze biorąc za punkt odniesienia chmarę Puchonów drapiących się, toczących, człapiących i jęczących podobnie jak my. Pod wejściem czekał już na nas dyrektor, ku uciesze Pottera w podobnie okropnym stroju jak ten, który on musiał mieć na sobie. W przeciwieństwie do różu okularnika Dumbledor odznaczał się żółcią.
- No, kochani cała resztą już czeka przy sankach! – rzucił do nas dziarsko, a kiedy drzwi zostały uchylone do moich uszu doszedł gwar wściekłych rozmów Ślizgonów. Wyłącznie Krukoni siedzieli cicho, co osobiście mnie dziwiło, bo z min, co poniektórych wynikało, że łączyli się w bólu z całą męską częścią szkoły.
Olbrzymie sanie stały kilka metrów od nich. Potężny gajowy siedział na nich, mrucząc coś do niewidzialnych stworzeń, które miały pociągnąć cały kulig. Wyglądał jak Mikołaj w młodym wieku, kiedy jeszcze nie zaczął siwieć.
Usiedliśmy na sankach. Moje stały mniej więcej pod koniec zaprzęgu. Słyszałem jak zaskrzypiały cicho, kiedy Syriusz z jękiem usadowił się za mną tuląc mocno. Pocałował mnie poprzez szalik w policzek. Lekki dreszcz podniecenia przeszedł po całym moim kręgosłupie docierając do opuszków palców. Był to mój pierwszy w życiu kulig, w dodatku w otoczeniu przyjaciół i ukochanej osoby. Wystarczyło, że dyrektor odwrócił się do nas i sprawdził jak sobie radzimy, a wiedziałem, co dalej. Uniósł dłoń i właśnie wtedy wszystko potoczyło się szybko, bezbłędnie. Rozkoszne, nowe uczucia targały moim ciałem. Sanki oderwały się do swojego miejsca i szarpnęły lekko. Zacisnąłem dłonie w grubych rękawiczkach na drewnianych brzegach. Dłonie Syriusza nakryły moje chcąc uchronić je przed śniegiem, który uciekając spod nas osiadał właśnie na dłoniach, butach, stopach i twarzy, jeśli dotarł na tyle wysoko. Uśmiech sam zaczął wpełzać na moje usta i poszerzał się, gdy sanki przechylały się, bądź podskakiwały na nierównościach terenu. Wszędzie rozbrzmiały głośne śmiechy, a gajowy, z pewnością umyślnie, przyspieszył. Moje mięśnie spięły się jeszcze bardziej kurczowo łapiąc drewna. Pierś Syriusza ogrzewała moje plecy i podtrzymywała je, kiedy pędziliśmy pod górkę za Hogsmade.
Zamarłem przerażony, gdy wielkie sanie zatrzymały się na szczycie, zaś dyrektor uniósł różdżkę.
- Spotkamy się na dole! – krzyknął przez jęki, śmiechy i ciche wrzaski. Jasne iskry ugodziły w sznury łączące cały ten korowód. Supły rozwiązały się same, a moje sanki szybko zaczęły zsuwać się w dół. Krzyknąłem podobnie jak kilka innych osób i zamknąłem oczy. Jak dla mnie góra była za duża. Moje szczęki ścisnęły się mocno. Wtuliłem się w Blacka, a jego ramię otuliło mnie szczelnie. Nawet nie chciałem patrzeć na to, co się dzieje. Usta Blacka były tak blisko mojego ucha, że z powodzeniem mogłem słyszeć jego oddech, którego nie było w stanie zagłuszyć ani moje serce, ani też pęd powietrza przy zjeździe. Tym razem każda śnieżynka godziła w twarz zostawiając na niej uczucie zimna. Nawet słońce nie mogło ich stopić na zimnych policzkach.
- Patrz przed siebie – poprosił cicho i spokojnie Black, ale mimo to z naciskiem. Pokręciłem głową przygryzając wargę ze strachu na samą myśl o tym. – Remi, na wrota Azkabanu! Otwórz te swoje piękne oczęta! – warknął. Już sam jego ton zmusił mnie, mimo protestów ciała, do wykonania polecenia. Niepewnie uchyliłem powieki, a jego ręka znowu zacisnęła się na mojej już teraz zmarzniętej i zaśnieżonej. Nie było tak źle jak myślałem. Znowu zacząłem się uśmiechać.
- Miło, że ci się podoba, ale prędzej zajdziesz w ciążę po naszym drugim razie niż to drzewko ugnie się pod sankami, jak te poprzednie! – mój spokój i radość zostały brutalnie przerwane. Niewielkie drzewo przed nami rzeczywiście nie wyglądało na skłonne do ustępstw. Odwróciłem się patrząc za Blacka. Kilka niewielkich roślinek przypominających wbite w śnieg, słabe gałązki, zostało poturbowanych podczas tego zjazdu na oślep. Szarpnąłem w bok drewnianymi zakończeniami, kiedy Syriusz przyłączył się do mnie. O dwa centymetry minęliśmy pieniek. Cała reszta grupy była na pustym zjeździe, gdzie nic nie stawało im na drodze. Dostrzegłem Pottera, którego wyróżniający się strój pokryty był obficie śniegiem. Rechotał z nas w najlepsze póki nie dostał w twarz śnieżką. Dumbledor z przepraszającym uśmiechem skinął mu głową. Pamiętałem, że jadąc na pierwszych małych saniach bawił się jakąś kulką ze śniegu podrzucając ją do góry i łapiąc w ostatniej chwili. Najwidoczniej na nieszczęście Pottera tym razem nie zdołał jej złapać.
Górka przechodziła w prostą drogę, a tempo zjazdu zmniejszyło się znacznie. Dyrektor znowu machnął różdżką, a sanki zostały przyciągnięte do tych, na których siedział gajowy. Kulig znowu nabrał normalnego wyrazu spokojnej, a miejscami szybszej, ekstremalnej jazdy. Teraz poczułem, że nogi mi skostniały, a ubrania przemokły i zamarzły. Policzki szczypały, a wargi Syriusza wydawały się na nich cudownie ciepłe. Znowu było mi wspaniale.
- Gdybym wiedział, że moja księżniczka boi się takich górek, to ja siedziałbym z przodu – kruczowłosy zaczął chichotać, a moja twarz tajała szybko ogrzewana rumieńcami wstydu. Black obcałował mnie ponad złoto-bordowym szalikiem. Poprawił mi czapkę, która trochę zsunęła się na bok i znowu ochraniał białymi dłońmi w ciepłych rękawicach moje. Byłem rozanielony, chociaż w dalszym ciągu zawstydzony własnym, bezpodstawnym strachem.

 

  

9 komentarzy:

  1. Wiiiiiiiiiii!!!! Ja chce jeszcze raz!!!! :D To było super, ale i tak czekam na sprzątanie u Sprout.>:-]

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudne! xDDPo prostu genialne, no^^ Hih, czekam na kolejne notki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uroczo!! Strasznie im zazdroszczę. U nas taka zima, że tylko marzyć o kuligu można. Notka jak zwykle świetna.

    OdpowiedzUsuń
  4. Brawo dla mnie, w końcu nowa nota na www.remus-syriusz.blog.onet.pl . Komentarze uzupełnię w najbliższym czasie ^^(czyt. jak najszybciej). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. No! to jest prawdziwa zima, a nie to co u nas (tylko że w Anglii chyba nie pada zbyt często śnieg, ale szczegół ^^") POZDRAWIAM ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Kunoichi_Chan26 lutego 2008 18:30

    Super super super notka.... Czekam na nastepną ciekawe jak się potoczy... Śliczna naprawde :):):) ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    no fantastycznie, kulig to wyszedł cudownie, a te stroje i Remus tak z tymi przejachanymi drzewkami super...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń