wtorek, 16 grudnia 2008

Don Chichot Remus Tort!

Jestem już zdrowa, dziękuję Wam za troskę! =*

 

13 sierpień

Po dosyć entuzjastycznym przeżywaniu naszego meczu quidditcha dzień wcześniej dziś Sheva postanowił znaleźć dla nas coś bardziej rozrywkowego. Wygrzebał z garażu drewniane miecze, którymi podobno bawił się dawniej z ojcem, a teraz miały posłużyć nam za broń. Uznał, iż zabawa w turniej rycerski zrelaksuje nas i unikniemy dzięki temu oszustw, o które Potter oskarżał nas po meczu, który udało się nam zremisować. Zazwyczaj miałem być księżniczką dla Blacka, który udawał książęta, więc zajęcie bardziej męskiego miejsce jak najbardziej mi odpowiadało. Naturalnie Syriusz jęczał coś o nagrodzie dla zwycięzcy, co Andrew załatwił z klasą. Przyniósł talerz z kilkoma kawałkami tortu upieczonego przez Fabiena i powiedział, iż w zależności od zajętego miejsca każdy otrzyma adekwatny kawałek.

Dla mnie był to wystarczający bodziec, który miał mnie zachęcić do działania. Patrzyłem na trzy kawałki biszkopta od jasnego poprzez orzechowy do czekoladowego. Oblizywałem się na widok kremów, jakie przeplatały biszkopt i wydawało mi się, że już czuję w ustach ten cudowny smak słodyczy. Można było powiedzieć, iż zostałem złapany w sidła pierwszych francuskich wypieków, jakich miałem skosztować. Kawałek za pierwsze miejsce był naprawdę wielki. Coś mi podpowiadało, że powinienem zacząć się leczyć na ten pociąg do łakoci, jednak było to silniejsze ode mnie. Ich smak zachwycał i rozgrzewał, a po przemianach koił. Prawdopodobnie, dlatego uzależniłem się od słodyczy, a teraz mój apetyt był pobudzany z każdą chwilą coraz bardziej.
- Remi, my tu jeszcze jesteśmy. Nie chcę przerywać tej intymnej chwili z tortem, jednak robię się zazdrosny. – Syriusz zasłonił mi oczy i odwrócił moja twarz w stronę swojej – Na mnie nigdy nie patrzysz z takim rozmarzeniem. – zauważył, co zarumieniło moje policzki i tym samym dało mi pewność, że kiedy będę musiał się uspokoić z nadmiernym umiłowaniem słodkości.
- To tylko kawałek ciasta – mruknąłem opuszczając głowę i patrząc na końcówkę miecza – Może i pyszny... Wielki... Z orzechami... Kawałkami czekolady... i... To nic takiego! – oprzytomniałem szybko. Czułem się głupio. Pocieszałem się tylko tym, że Peter wpychał w siebie, co popadnie, ja zaś skupiałem się jedynie na tym, co czekoladowe, słodkie i najlepsze. Wliczałem w to Syriusza, chociaż na pewno nie miał w sobie słodkiej niespodzianki pod czekoladową powłoką.
- Dobra... Naturalnie jeździmy na miotłach. Nazwijcie swoje rumaki, bo muszę rozpisać pojedynki! Walczymy na miotle, jeśli spadniesz lub upuścisz miecz, przegrywasz. – Sheva zatarł ręce – Wygrany dostaje największy kawałek, ja dodatkowo bez względu na miejsce zjem swoją część z Fabiena, kiedy sobie pojedziecie – wyszczerzył się.
Musiałem westchnąć i pokręcić głową by w miarę normalnie zareagować na jego szczere stwierdzenie. Nie potrafiłem nawet opisać tego jak imponował mi swoim bezpośrednim zachowaniem, podczas gdy ja nadal nie mogłem całkowicie przełamać się w stosunku do bliskości Syriusza. Mimo wszystko nie chciałem wiedzieć, co wpływało na Andrew właśnie w taki sposób, a szczegóły jedzenia tortu z mężczyzny także nie należały do wybitnie mnie interesujących.
- Zaczynamy ode mnie i Blacka – James usiadł na miotle i odbił się od ziemi. – Muszę udowodnić, że jestem panem w tym stadzie. Nie pozwolę by zajął moje miejsce, więc weź naskrob tam na kartce, że zaczynam – zrobił maślane oczy zza okularów i prychnął na Syriusza. Kruczowłosy porwał za drewnianą broń i szybko uniósł się zrównując z Potterem. Chyba rzeczywiście chcieli sobie coś w ten sposób udowodnić, a żaden nie planował się poddawać zbyt łatwo. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, iż konkurują o przewodnictwo w naszej grupie. Nie było w końcu potrzeby wybierać lidera, ale w tym wypadku najwidoczniej się myliłem. W zespole, który podupadał to Black przewodził, za to, na co dzień widocznie musiała zadecydować siła.
Andrew wzruszył ramionami i skrzywił się obojętnie. Dla niego ich popisy chyba także nie były tak oczywiste, więc przynajmniej miałem świadomość, iż nie tylko ja niczego nie dostrzegałem i zapewne dalekie było to od uwzględniania któregoś z nas w ich własnej małej wojnie.
- A bijcie się! – rzucił w końcu od niechcenia i machnął na nich ręką. Usiadł na trawie z daleka od potencjalnych miejsc upadków i założył ręce za głowę. Podszedłem do niego i klapnąłem na ziemi obok niego. Black i J. najwyraźniej zaczynali już pierwszą rozgrzewkę machając w powietrzu mieczami i zaraz potem zatrzymali się w powietrzu naprzeciwko siebie. Uniosłem brwi widząc, że naprawdę traktują to bardzo poważnie. Uderzyli lekko kijami o siebie i wstrzymałem powietrze, kiedy zaczęli się okładać. Kiedy o tym myślałem nie wydawało mi się to takie trudne, jednak widząc jak jeden i drugi sprawnie zadają ciosy i parują je zwątpiłem w swoje umiejętności. Słyszałem nad głową głośne uderzenia mieczy i od czasu do czasu jakiś cichy jęk, gdy któryś z nich nie zdążył się osłonić. Ich niechęć do siebie nawzajem wydawała się zniknąć jeszcze na pierwszym roku, jednak teraz trochę w to wątpiłem. Na ich twarzach, chociaż im dłużej się w nie wpatrywałem z tym większym trudem cokolwiek widziałem, widniał wyraz zaciętej rywalizacji i wzajemnego braku tolerancji. Zamknąłem oczy, kiedy jeden z ciosów dosyć mocno ugodził Syriusza w żebra. Otwierając jedno oko widziałem, że tylko bardziej się wściekł i uderzył Pottera w ramię. Jęk, jaki wydał z siebie okularnik uzmysłowił kruczowłosemu przewagę, jaką nagle nad nim zyskał. Zadał kolejny cios, który tamten sparował, jednak pod gradem szybko płynących kolejnych uderzeń i nie utrzymał się na miotle. Miał do wyboru twarde lądowanie lub upuszczenie miecza. Widocznie wybrał to drugie, gdyż chwycił się oburącz drążka i tylko zatoczył niezgrabne kółeczko wokół własnej osi.
- Sir Syriusz Black zwycięża! – krzyknął Sheva, jak zwykle tuż obok mnie, przez co musiałem na jakiś czas zasłonić uszy by przyzwyczaić je do normalnego tonu jego głosu. Chłopcy stanęli na ziemi, a Black podszedł do mnie złapał i pocałował w usta. Odepchnąłem go zarumieniony. Chciałem zapytać warknięciem, co właściwie robi, jednak ten już stanął za mną i przytulał się.
- Zabierz sobie to przewodnictwo w stadzie, Potter. Ja już masz wszystko, czego potrzebowałem. Ale nie zapomnij, że pokonałem cię w uczciwej walce! – był wyraźnie dumny z siebie i tego, co osiągnął. Przez chwilę patrząc na wściekłego Jamesa przyszło mi do głowy, że kiedyś ich niechęć mogłaby przerodzić się w coś poważniejszego, jednak szybko zrezygnowałem z podobnych domysłów. Samo wyobrażenie sobie Pottera w objęciach Syriusza było niedorzeczne i przyprawiało mnie o dreszcze. Chyba obaj musieliby być pijani, a i to zapewne nie wystarczyłoby do tak szaleńczego kroku.
Sheva wepchnął mi do ręki miotłę i uśmiechnął się szeroko.
- Nasza kolej, Remi. – mrugnął jakby chciał mi tym dodać otuchy i zapewnić, że będzie delikatny. Popatrzyłem na ciasto i oblizałem się podobnie jak wcześniej. Dama mojego serca patrzyła na mnie małymi wisienkami na czubku kawałka tortu i uśmiechała się, zapewne wyborną, masą kakaową. „Z miłości do słodyczy” pomyślałem i ścisnąłem mocno miecz. Siadłem na miotłę i odepchnąłem się od ziemi. Musiałem mocno trzymać drążek by nie stracić równowagi, a dodatkowo szukałem jakiegoś punktu zaczepienia by móc do woli poruszać ręką w walce z przyjacielem. Było to chyba tym trudniejsze, iż nie chciałem wcale się z nim mierzyć i bałem się, że przez przypadek mógłbym wyrządzić mu krzywdę. Znowu popatrzyłem na kuszący tort i westchnąłem głośno. Musiałem wygrać, a Syriusz i tak oddałby mi całość swojej nagrody. Przegrana nie wchodziła w grę.
- Zaczynajmy – skinąłem na blondyna i przymknąłem oczy, kiedy pierwszy cios zatrzymał się na moim mieczu. Poczułem wtedy dziwną ulgę. Sam uderzyłem i znowu napięcie ze mnie uszło jakbym wyzwalał się poprzez tę walkę całkowicie. Dłonie nadal miałem spocone i czułem na nich mrowienie, ale powoli także ono rozpływało się pośród drgania kija, dźwięku uderzeń i zapachu wiatru. Poddałem się swojej naturze i umiejętnością. Było to trochę nie uczciwe wobec chłopaków, ponieważ posiadałem siłę, o której nie wiedzieli, a która nie pochodziła ode mnie. Mimo wszystko nie potrafiłem nad nią panować i teraz znowu czułem się słaby mając mimo wszystko większy potencjał jako zwycięzca niż oni.
Podrzuciłem płynnym ruchem miecz Andrew do góry i uderzyłem go szybko w brzuch. Starałem się być delikatny, ale i tak wypuścił z rąk swoją broń, która spadła na ziemię pod nami. Patrzyłem na to wystraszony tym, że go skrzywdziłem i zaskoczony nieprzewidzianym wcześniej zwycięstwem.
- Nic... ci nie jest? – zapytałem drżącym głosem, a on uśmiechnął się zuchwale.
- Nie, ale okazałeś się lepszy. Kiedyś musisz dać mi szansę rewanżu. – skinąłem szybko głową nie myśląc o tym wiele. Wystarczyło, że wylądowałem, a Black momentalnie porwał mnie w objęcia powtarzając jak bardzo się cieszy. Teraz miałem walczyć z nim, jednak Andrew uznał, że zrobimy sobie przed tym przerwę na sok i ciastka.

 

  

5 komentarzy:

  1. super już chce następną masz śliczny blog

    OdpowiedzUsuń
  2. Haaa! Remus wygral z Sheva! Przykro mi, ale od poniedzialku mnie niestety nie bedzie, bo jade do Polski w gory (mieszkam we Wloszech) i nie wiem czy tam maja internet bo na swieta jade do rodziny i moze mi sie uda.........:(ale jak narazie super notka :D

    OdpowiedzUsuń
  3. xonix@autograf.pl17 grudnia 2008 18:47

    Słodkie!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiem tylko, że uzależnienie Remuska od słodkości jest takie jak moje od twojego bloga^^ Czyli "ociera się o herezję"xD Mam taką prośbę; jak będziesz skrobać kartkę z pamiętnikia to napisz coś o Severusku^^ *maślane oczka* Ja tak łaaaadnie proszę:) P.S. Obiecuję, że w następnym komentarzu napiszę więcej, ale teraz to mi bateria w laptopie pada i zapewne zaraz się wyłączy...-_- Pozdrawiam i życzę spokojnej nocy:*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka,
    po prostu cudowne, Remi i ten wzrok kiedy pojawił się tort, o tak chce się go przekonać do czegoś to daj mu słodycze ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń