piątek, 12 grudnia 2008

Lodzik

11 sierpień
Słońce świeciło niesamowicie jasno i rozgrzewało moje ciało delikatnymi muśnięciami promieni.
Specjalnie zamykałem oczy i unosiłem głowę by czerpać z tego jak najwięcej przyjemności. Siedząc na murku za sklepami na pokątnej czekałem z Syriuszem na Pottera. Spóźniał się i jakoś mnie to nie dziwiło, jednak czekanie stawało się trochę uciążliwe. Machałem nogami uderzając nimi o cegiełki i rozkoszowałem się ciepłem, jakie mnie otaczało. Black położył dłoń na moich palcach i zarumieniłem się mocniej zaciskając powieki. Miałem nadzieję, że tego nie zobaczy, jeśli nadal będę siedział nieruchomo niby to całkowicie pochłonięty słońcem. Mój kufer stał w cieniu i modliłem się by czekolada, którą upchałem gdzieś na dno nie roztopiła się w środku. To mógłby być jeden z poważniejszych problemów po przybyciu do Andrew. Moje koszulki od razu poszłyby do prania, a ja sam nie wiem, w czym musiałbym chodzić.

Opuściłem głowę i otworzyłem oczy. Musiałem przetrzeć je kilka razy pięścią zanim zacząłem rozróżniać kształty, jednak mimo to zabawne różowe i pomarańczowe gwiazdki migały mi przed oczyma gdziekolwiek bym nie patrzył. Skupiłem wzrok na tarczy wielkiego zegara na sklepie z Magicznymi Czasomierzami Wszystkich Wieków, przed którym mieliśmy się spotkać. Minęło już pół godziny, od kiedy James miał się pojawić i najwidoczniej wcale mu się nie spieszyło. Irytował mnie jego brak odpowiedzialności, jednak nie miałem wpływu na chłopaka. Musiałem uzbroić się w cierpliwość i czekać grzecznie aż w końcu raczy się pojawić.
- Zabiję go, jeśli przyjdzie – warknął Syriusz i pogłaskał mnie po głowie – Dobrze, że umówiliśmy się godzinę przed czasem. Przynajmniej ma jeszcze jakiś czas by się w końcu pojawić. – skinąłem głową i zawstydzony przestałem majdać nogami. Nie wiem, dlaczego, ale takie zachowanie Blacka na Pokątnej trochę mnie zawstydzało. Tutaj zawsze mogliśmy trafić na kogoś znajomego, a to
skończyłoby się zapewne wielką aferą. Chyba, że Syriusz nie posunąłby się dalej, a na to mogłem chyba liczyć.

- Pewnie przybiegnie i będzie się tłumaczył wielką ośmiornicą, która stanęła mu na drodze przed samym Dziurawym Kotłem – westchnąłem głośno. – Doda do tego rekiny w szklance wody rano i kilka płastug, w jakie zamienił się jego dywan w pokoju... – znając Pottera tak durna wymówka była niesamowicie prawdopodobna. Gdybym nie przyjaźnił się z nim pewnie dawno uznałbym chłopaka za niespełna rozumu i unikał jak ognia.
- Dobra, ja mam dosyć. Poczeka chwileczkę, a ja zaraz wrócę. Tylko mi się stąd nie ruszaj! – Black zrobił poważną minę, ale widać było, iż jest z czegoś dumny. Jedyne, co przychodziło mi do głowy to jakiś głupi pomysł chłopaka. Niestety nie wiedziałem ani gdzie idzie, ani tez, po co. Postanowiłem mu zaufać i czekać, tak jak mi kazał. Zniknął szybko za budynkami, między którymi siedzieliśmy. Stary bukiet róż, który miał nam posłużyć za Świstoklika leżał bezpiecznie w rogu i czekał na odpowiednią godzinę. O pierwszej miał nas zabrać do Shevy, jak pisał jego ojciec na samo podwórze. Póki, co było nas dwoje, zamiast całej trójki. Peter znowu zrezygnował na rzecz obiadków mamusi, którymi tak się zachwycał.

Znowu zacząłem uderzać piętami o mur nucąc pod nosem, sam nie do końca wiem, co. Wpatrywałem się w zegar z trzema tarczami i pięcioma wskazówkami, które w świcie czarodziejów należały do najzwyklejszych, a wśród mugoli zapewne wzbudziłyby zamęt podobnie jak same czary.
Przeciągnąłem się i zamruczałem rozciągając kości. Ciemna postać, która pojawiła się przede mną
niosła coś w rękach. Wyostrzyłem wzrok by dostrzec wyraźnie wszystkie szczegóły. Uśmiechnąłem się szeroko widząc wracającego Syriusza. Trzymał w ręce dwa lody, jednego małego i drugiego dwa razy większego. Podał mi właśnie tego olbrzymiego i zlizał słodką maź ze swojego palca, który przez przypadek wbił mu się w orzechy jego loda.
- Skoro go nie ma my nie musimy na tym tracić – powiedział zadowolony. – Wziąłem ci kilka smaków. Masz tam czekoladowy, waniliowy, orzechy włoskie i leśne, a na dole coś wyjątkowego, śmietankowy z czekoladą. Musisz tylko uważać, bo... – zgarnął na palec odrobinę mazi i odkopał małą ciemną kulkę czekolady. Ciemny punkcik poruszył się i wskoczył mi na dłoń. Syri momentalnie zgarnął go ustami. Co wprawiło mnie w niemałe zakłopotanie.

- Musisz uważać, bo uciekają. Są jak miniaturowe czekoladowe żaby. – wydawał się być z tego jeszcze bardziej zadowolony niż przypuszczałem. Podziękowałem mu za to uśmiechem i polizałem pierwszą słodką warstwę. Na tym upale była cudownie chłodna i smaczna. Z radością chłonąłem ją językiem i wargami. Black z zainteresowaniem przyglądał się mi, kiedy jadłem swojego loda. Wydawał się rozbawiony sposobem, w jaki starałem się poradzić sobie z topniejącymi maziami. Chłodny łakoć Syriusza był niewielki, więc nie musiał się tak spieszyć, ja za to starałem się uporać z tym jak najszybciej.
Przygryzłem wargę, kiedy doszedłem do skaczących kropelek czekolady. Starałem się wyławiać wszystkie zanim zdołały uciec i ubrudzić mnie. Kruczowłosy śmiał się cicho patrząc jak łapałem je po całym lodzie. Jednak skoczyła mu na dłoń i ubrudziłem się tamto miejsce lodem, kiedy zgarniałem ją w pośpiechu. Mój język natrafił w końcu na jakąś kulkę. Oblizałem ją i wyjąłem małe, zamknięte naczyńko.

- Te duże lody są z niespodzianką. – wyjaśnił mi chłopak – Zjedz wszystko i zobaczymy, co Ci się trafiło. – zacząłem obgryzać waniliowy wafelek i chłonąłem kolejne, ostatnie już, porcje loda. Byłem cały brudny, ale Syri otarł mi twarz wilgotną chusteczką i zaczął czyścić ręce. Nie rozumiałem, dlaczego to ja miałem być dzieckiem, a on opiekuńczym przyjacielem, jednak zajęty oglądaniem białej piłeczki nie zwracałem na to szczególnej uwagi. Miałem zamiar ją otworzyć, kiedy pojawił się zziajany Potter.
- Wybaczcie... się... spóźniłem... – wysapał i zamknął na chwilę oczy – Mam kiepskie wakacje i tak jakoś wyszło... – dotaszczył swoją torbę do naszych i opadł ciężko na murek – Miałem nadzieję, że zdążę, ale trochę wątpiłem. Ile czasu zostało? – łapał powietrze w każdym głębokim wdechu, jakby ten właśnie miał być ostatnim. Znowu spojrzałem na zegarek.
- Pięć minut – stwierdziłem spokojnie. – Zaraz musimy się zebrać. Nie lubię tego... – mruknąłem patrząc niepewnie na bukiecik. Przenoszenie się tym sposobem zawsze było uciążliwe i
nieprzyjemne. Niestety nie miałem na tyle czasu by się nad tym dłużej zastanawiać. Złapałem Syriusza za rękę i wziąłem swój kufer. Chłopak z uśmiechem zabrał swój i ponaglił Pottera. Złapaliśmy za uschnięte łodyżki i zamknąłem oczy by nie widzieć wirujących obrazów.

Zegar na sklepie zaczął bić i poczułem szarpnięcie w okolicach żołądka. Zakręciło mi się w głowie i poczułem loda na nowo. Zrobiło mi się niedobrze, ale słodki smak, który nadal miałem w ustach powoli mnie uspokajał. Czułem, że przyjaciele są gdzieś blisko mnie. Zacisnąłem mocniej powieki i palce na bukieciku. Starałem się odnaleźć w pamięci najmilsze z dotychczasowych moich przeżyć, byleby zapomnieć o wirowaniu, jaki mieszało mi wnętrzności. W końcu poczułem na policzkach wiatr i upadłem na kolana.

Podparłem się dłońmi i powoli rozejrzałem w około. Nie widziałem tego miejsca od roku, jednak nie zmieniło się w ogóle. Syriusz kucał obok, James znowu wylądował na tyłku. Na szczęcie tym razem trawa pod nim była zupełnie sucha. Powoli zaczęliśmy się podnosić, chociaż wcale nie przyszło nam to z łatwością. J. mruczał coś o piciu i jako pierwszy dopadł drzwi i dzwonka. Nacisnął go mocno opierając się o ścianę domu. Nic się nie działo. Zdążyłem potargać swój kufer na miejsce, ale nikt nie otworzył. Okularnik zadzwonił po raz kolejny i wtedy dopiero usłyszałem kroki na schodach. Drzwi otworzył owinięty szlafrokiem, mokry Andrew. Był zaskoczony naszą obecnością podobnie jak my jego stanem.
- Mieliście być za dwie godziny – bąknął marszcząc brwi. Black kręcił już głową.

- Twój ojciec powiedział, że o pierwszej. – na twarzy blondyna pojawił się ironiczny uśmiech.
- Specjalnie podał mi złą godzinę. Wiedział, że przerwiecie... – odsunął się wpuszczając nas do środka – Później się z nim policzę, jak tylko wrócą z mamą. Fabien! – krzyknął głośno akurat do mojego ucha. Pisnąłem cicho, kiedy to zrobił. Na górze schodów pojawił się mężczyzna w samym ręczniku, widać było, iż dopiero, co zdołał się wytrzeć – Ubieraj się, koniec zabawy. Mamy gości! – Syriusz powstrzymywał śmiech, Potter wydawał się wyraźnie zadowolony, a ja nie potrafiłem ukryć wielkich rumieńców.


  

7 komentarzy:

  1. Nie no!!Ale Andrev ma ojca*cicho się śmieje*.............A ten Remus to taki łakomczuch............Jak tak dalej pójdzie to Syriusz będzie chudy jak patykT^T.........A tego bym nie chciałaXD

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak...ojciec Andrew...haha Remus jak zwykle objedzony slodyczami :D ciekawe co bedzie sei dzialo:Pmoze dodasz wspomnienia Shevy albo Fabiena :P

    OdpowiedzUsuń
  3. heh... w fajnym momencie im przerwali^^ a fleur ma rację... wspomnienia Shevy albo Fabiena by się przydały^^Pozdro;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie powiem nie ja bym zrobiła to samo co ojciec Anderw'a :D:D:D:D Ahh w sumie zgadzam się z pozostałymi przydałyby się wspomnienia pozostałych postaci :P Nie mogę się doczekać co będzie dalej :P A ten rysek pod notką jest prze prze słodki :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha:D Cuudo:) "Ubieraj się, koniec zabawy" xD - Shewa traktuje Fabiena jak podwładnego^^ xD Remusek jak zwykle Słodki PotworekxD

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka,
    jak cudownie, Syriusz to wie jak zmusić Rrmusa do uleglości ;) a ten wyjazd do Andrev, tak pakowanie się od razu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka,
    tamten komentarz przez przypadek się tutaj pojawił...
    cudownie, ech Potter jak zwykle się spóźnia, a Adrev ojć, ojć bedzie musiał rozmówić się z ojcem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń