piątek, 8 maja 2009

I...

Notka bardzo kiepska. Tata malował parkiet jakimś szkodliwym świństewm i teraz pieką mnie oczy i leje się z nosa. Nie mogłam się skupić... Przepraszam!

 

3 listopad

Miałem nadzieję, że wszystko, co mnie spotkało było tylko snem, że ten jeden niesamowicie długi dzień, który zdawał się mi trwać kilka dni był wyłącznie małym koszmarem. A teraz otworzę oczy i obudzę się w naszej sypialni, takiej jak dawniej, ubiorę normalne ubranie i zobaczę śpiących kolegów. Chociaż na pobudkę w swoim łóżku nie mogłem liczyć, jako że ramiona Syriusza czułem już teraz na swoim pasie. Jeśli jednak ten koszmarny piątek był prawdą to zdawałem sobie sprawę z tego, co robiłem pod kołdrą z Syriuszem. W końcu chłopak chcąc mnie przekonać o swoich dobrych intencjach i tym, iż wcale się mnie nie boi postanowił przespać ze mną całą noc, jak to określił ‘nagi i bezbronny; z czego nie pozwoliłem mu na pierwsze. Teraz pojawiało się jednak pytanie ile z tego, co pamiętałem było prawdą. Jeśli pokój nadal miał być Chatką z Piernika jak najbardziej nie pomyliłem się w niczym, a jeśli wszystko już się skończyło to znak, iż śniłem. Modliłem się w duszy by pokój okazał się normalny, spokojny, cichy. Wziąłem głęboki oddech i stawiłem czoła rzeczywistości.
Galaretka, piernik, bita śmietana, wszystko było, po prostu było. Realne i obecne. Nie śniłem, a z boku leżały nasze dziwne stroje jakby miały koronować załamanie, które odczuwałem. I tak właśnie rozpoczął się kolejny ciężki, długi dzień dziwactwa.
Syriusz wstał zmęczony i niewyspany mimo spokojnej nocy, Potter z niechęcią patrzył na leżący na szafce wolumin. Tylko Peter odbierał to na spokojnie, jako że Sheva już od dłuższego czasu rzucał wściekły trampkami po pokoju. Wspaniały przykład Kopciuszka w trampkach z niezadowoloną miną na twarzy i bez swojego księcia.

- Nawet nie mam ochoty wstawać – James brzmiał nie tylko jak pozbawiony chęci do życia staruszek, ale i jak zmęczony codziennością spokojny człowiek w kwiecie wieku. – Na początku wydawało się fajnie, ale groźba McGonagall to zbyt duże obciążenie dla mojego umysłu.
- Chodzisz normalnie ubrany! – warknął Andrew siłując się z rajstopami – Ja paraduje w starej kiecce jak jakaś uboga chłopka! Przymierz sobie te zapyziałe falbanki i postaraj się wtedy jęczeć, że ci źle, bo musisz biegać z jakimś pamiętniczkiem po szkole!
- Jasne! Jeśli McGonagall dowie się, że to ja...
- To cię zabije, a ja nadal będę latał w obdartej kiecy, jak byłe transwestyta póki to się nie skończy! Chcesz, zamienię się? – okularnik jednak pokręcił głową wyglądając wyraźnie lepiej niż przed chwilą.
- Chodźmy z tym do Camusa – zaproponowałem niepewnie – On ma spore umiejętności i można mu zaufać. Jeśli on nic nie wie, to sami nigdy na nic nie wpadniemy. – siedząc na łóżku machałem nogami. Chłopcy patrzyli po sobie niepewnie, po czym skinęli zgodnie głowami.
I tak właśnie wyglądał jedyny plan, jaki mieliśmy. Poniekąd jedyny w miarę sensowny. Nic innego nam nie pozostawało. Byliśmy zdani na łaskę i niełaskę losu i chwili. Rozwiązanie mogło przyjść, jednak równie dobrze mogło go w ogóle nie być. Poniekąd nie zdziwiłbym się gdyby od teraz każdy nasz dzień miał wyglądać właśnie w ten sposób. Pełen zlepków krótkich chwil, dłuższych przemyśleń, dziwnych sytuacji.
Nawet śniadanie w Wielkiej Sali nie było już tym samym normalnym śniadaniem, co jakiś czas temu. Pełne dziwactw pomieszczenie było raczej swego rodzaju leśną polaną. Nie potrafiłem zrozumieć, jaki miało to sens, ale najwyraźniej nie musiało to posiadać żadnego.
Do Camusa poszliśmy zaraz po krótkiej naradzie w Pokoju Wspólnym, gdy byliśmy najedzeni i gotowi do działania. Wydawało mi się, że wybrałem najbezpieczniejszą drogę poinformowania o zajściu jakiegoś nauczyciela, w tym wydawało mi się to całkowicie normalne, wśród całej tej nienormalności. Ufałem profesorowi i wiedziałem, że on jeden nas nie wyda.
Drzwi jego gabinetu były takie jak zawsze. Nie odbijał się na nich czas, ani cuda mające miejsce w zamku. Chociaż korytarz był w dalszym ciągu leśną ścieżką, wejście do pokoju Camusa stanowiło ostatnią dobrą nadzieję. Coś różniło się od całej reszty, w tym pozytywnym znaczeniu słowa. Zapukałem, zaś drzwi uchyliły się same. Nie wiedziałem, co robić, więc zszedłem do środka. Syriusz trzymał się blisko mnie.
- Przepraszam... – zacząłem stając w niewielkim gabineciku z biurkiem, jak zawsze pod oknem i małym stolikiem na środku. Obok dwa wiklinowe krzesła, w których siedzieli Camus i Reijel. Wzrok obu mężczyzn spoczął na nas.
- Wejdźcie, wejdźcie – Marcel uśmiechnął się ciepło, tak jak zawsze. Wyczarował kolejne krzesła dla nas – Zaraz zrobię wam herbaty. – do wszystkiego używał różdżki nie ruszając się z miejsca. Byłem onieśmielony i chłopcy zapewne również. Tym czasem nauczyciel ponaglił nas subtelnym ruchem ręki, więc nie śmieliśmy dłużej z tym zwlekać. – Co was sprowadza? – parujący, ciepły napój leżał już przed nami.
James odchrząknął i rozglądał się po gabinecie, Black udawał, że poprawia spodnie, pet czerwony ze zdenerwowania chyba właśnie zemdlał z otwartymi oczyma.
Patrzyliśmy niezdecydowani, co robić na drugiego z nauczycieli latania. On nie był wliczony w grono tych, którzy mogli wiedzieć o tym dziwnym zdarzeniu z biblioteki, jednak Camus skinął lekko głową pokazując nam, że ufa mu bezgranicznie.
- To! – Andrew wyrwał z ręki okularnika książkę i położył na stole przed mężczyznami – To jest cała prawda o tym, co się dzieje! – przerażony James patrzył to na jasnowłosego, to na profesorów, którzy wydawali się nie rozumieć, więc chłopak podjął – To, co się tu dzieje to wina tego trola na rowerze – Potter prychnął i poprawił okulary – Walnął w nią jakimś zaklęciem, poleciały iskry i okazało się, że Hogwart się zmienił – skrócił całą historię.
- Ciekawa karta przetargowa – Reijel zmarszczył brwi – Możliwe, że czeka nas premia... – roześmiał się na widok bladej twarzy Pottera.
- Nie strasz dzieci! – skarcił go ciepło Francuz i biorąc książkę do rąk przeglądał i oglądał.
Ja tym czasem by oderwać myśli od tego, co się działo rozejrzałem się po pokoju. Zmienił się od mojej ostatniej wizyty. Był teraz spokojniejszy, pełen ciepłych barw, kwiaty w bardzo ładnym flakonie stały na oknie. Na biurku stały zdjęcia i z tego, co mogłem dostrzec z daleka byli na nich Fillip, maleńkie dzieciątko i cała trójka wliczając w to nauczyciela. To zdjęcie rodzinne wyglądało niesamowicie. Bardzo chciałem podejść i przyjrzeć mu się dokładniej, ale nie wypadało. Ponownie spojrzałem na mężczyzn i książkę. Wydawali się zaintrygowani i obaj raz po raz kręcili głowami rozmawiając ze sobą cicho.
- Co to za książka? – Reijel przewracał właśnie kartki. Popatrzyliśmy po sobie zmieszani, po czym zgodnie wzruszyliśmy ramionami. Nie wydawali się tym pocieszeni. Wręcz przeciwnie. Oddali nam wolumin.
- Nie ma autora, ani tytułu. Albo i to zostało wytrzepane, albo wcale tego nie było. – Camus wypił łyk herbaty – Na chwile obecną nic nie możemy stwierdzić, a tym bardziej nie znajdziemy rozwiązania. – jego ciężkie westchnienie świadczyło o tym, że bardzo żałuje, iż nie jest w stanie nam pomóc. – Jednak, jeśli tylko czegoś się dowiemy, lub coś najdziemy damy wam znać. Możecie liczyć zarówno na dyskrecję, jak i ewentualną pomoc. Zapytam w bibliotece, może tam dowiem się, chociaż odrobinę więcej.

Uśmiechnąłem się bardzo szeroko. Był tak samo miły jak zawsze, chociaż może trochę zmieniony.
- Dziękujemy mimo wszystko – powiedziałem łagodnie lekko kiwając głową. Uśmiech na twarzy mężczyzny pogłębił się, przez co Syriusz kopnął mnie pod stołem i zaczął szybko kończyć temat oraz pospieszać nas. Nie mogłem nawet pożegnać się tak jak wypadało w tym wypadku. Black już wypychał nas na, zewnątrz co wywołało śmiech Camusa. Nie było wątpliwości, że kruczowłosy był zazdrosny.
- Łasisz się do niego, już niemal myślałem, że usiądziesz mu na kolanach i będzie cię karmił mleczkiem z buteleczki jak niemowlaka! – warknął niedługo potem, jak drzwi się zamknęły. – Nie wie nic, to bez sensu byłoby siedzieć... I nie mizdrz mi się tak do niego następnym razem! Skąd ta twoja fascynacja nim? Może i jest miły, inteligentny i przystojny, ale co on ma, czego ja nie mam? – posłałem mu długie spojrzenie.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?

- Nie! Wolę nie wiedzieć nic! Ale Fillip był ciekawszym okazem... – zamyślił się i tym razem to ja patrzyłem na niego zazdrosny. Black uśmiechnął się szeroko – Wiedziałem, że zależy ci na mnie bardziej niż na nim! – przytulił mnie.
Kolejny dziwny dzień właśnie się zaczynał, a my staliśmy w tym samym miejscu, w którym stanęliśmy dzień wcześniej. Nie przesunęliśmy się ani o krok, mimo że ciągle krążyliśmy po szkole.

8 komentarzy:

  1. No co ty:) Notka wcale nie jest taka zła^^ Zazdrość w wykonaniu Syriusza jest najlepszym ubarwieniem historii xDI trzymaj się, jakoś przebolejesz;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dłuższe i wbrew Twoim słowom, nie było złe ;) Uwielbiam Camusa ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się notka nie była zła:D Czekam z niecierpliwością na notke w której Remi i Syri przeżyją swój pierwszy raz xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Super! Remi zazdorsny! I syri wzreszta tez! Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  5. No właśnie...Notka nie jest zła !Bo jest cudna !Ha ! Może w końcu Camus im pomorze rozwiązać ten caly problem...

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Lunitari~~Luni-chan8 maja 2009 18:25

    Notka cudna :D:D:D Ta zazdrość Syriusza i Remiego. No i pojawili się moi ulubieńcy numer 2 :D:D:D Nie mogę się doczekać jak to wszystko się skończy. Ehh . . . Tak bym chciała aby wilk z molestował kapturka . . . :D:D:D:D Zboczenie mi bokiem wychodzi xDxDP.S Trzymam kciuki, abyś to przetrwała :D:D:D Weny :D

    OdpowiedzUsuń
  7. No i nowy rozdział "zaufać przyszłości" już jest ;P Zapraszam ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. wspaniale, może Camus coś zaradzi na to, a ta zazdrość Syriusza jeszcze bardziej wszystko ubarwia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń