czwartek, 2 lipca 2009

3 lata Notka Urodzinowa II.

3 LATA!

 

24 listopad

Wydawało mi się, że nie mogę się doczekać koncertu. Pomyliłem się. Teraz, kiedy dzieliły mnie od niego zaledwie chwile, zrezygnowałem. Wcale nie chciałem grać, nie chciałem stać na scenie, a przede wszystkim nie chciałem by każdy na mnie patrzył. Bałem się, było tylko delikatna aluzją do tego, co czułem. Nie byłem nawet przerażony. Ja po prostu umierałem z przerażenia. Strach nie pozwalał mi się ruszyć, a to były tylko moje pierwsze odczucia. Tak naprawdę było jeszcze gorzej. Mdliło mnie i z trudem mogłem oddychać. Chyba w żadnym języku nie było słowa, które mogłoby określić to jak się czułem.

Profesorowie naprawdę się postarali. Dzięki nim mieliśmy niewielką garderobę, gdy zmienili odrobinę kształt wielkiej sali, a podest, na którym zazwyczaj stał ich stół zamienił się w wielką scenę. Przez ostatnie trzy dni ćwiczyliśmy bez ustanku, ale i tak uważałem, że coś pójdzie nie tak, że się pomylę, albo zahaczę o kable i wyląduję twarzą na ziemi ku uciesze ogółu. Nie wykluczałem także zaplątania się w kapturek, lub podwinięcia się sukienki. Wszystko byleby mnie skompromitować. Przy moim szczęściu mogłem być pewny, że coś pójdzie nie tak. Dostanę mikrofon na swoją piosenkę i okaże się, że nie potrafię zaśpiewać ani słowa. Nawet bym się nie zdziwił.

Zamknąłem oczy przerażony. Jeszcze chwila i będę skompromitowany. Nie zdołam nawet wejść na scenę, a już zemdleję ze strachu. Na szczęście nie tylko ja byłem tak wystraszony. Peter na siłę wpychał do ust Czekoladowe Żaby na przemian z Fasolkami Wszystkich Smaków. Nie patrzył nawet na ich smak. Jak w nałogu jadł na okrągło. Potter czyścił do znudzenia okulary, Sheva poprawiał sukienkę kilka razy w przeciągu pół minuty. Tylko Syriusz wyglądał zza drzwi na zapełniającą się powoli salę. Podziwiałem go.

- Panowie, frekwencja wzorowa. – odwrócił się do nas i uniósł brwi w zdziwieniu – A co to za miny? Nie idziemy przecież na stracenie.

- Mów za siebie – James założył okulary, zdjął je i znowu zaczął przecierać – Dla mnie to jest stracenie w dodatku publiczne.

- Ku uciesze gawiedzi na czwórce śmiałków, którzy dobrowolnie się zgodzili, zostanie wykonany wyrok śmierci przez ośmieszenie – syknął Andrew mnąc sukienkę i prostując ja na siłę.

- Czy ty się nie boisz? – zapytałem chłopaka kiwając się z nerwów na krześle. Tym, czego bałem się niemal najbardziej były tłumy, które zwracałyby na mnie uwagę. Po co w ogóle pakowałem się w coś takiego? Czułem się jak balon, obiad stał mi w gardle i wydawało mi się, że ważę trzy razy więcej niż w rzeczywistości. Sięgnąłem do torby po batonika. On na pewno miał mi pomóc. Ciepło wypełniło mnie całego i czułem przyjemny smak. Łakocie spełniały swoje zadanie idealnie. Teraz byłem nawet spokojniejszy, chociaż niedługo.

- Oczywiście, że się boję, ale to nic nie da. Będzie, co ma być, a teraz idziemy! – odwrócił się gwałtownie i podchodząc do drzwi odwrócił się do nas – Ruszajcie się. Nic wam nie będzie. – otworzył drzwi.
Peter wepchnął mi do ust pomadkę z nadzieniem miętowym i to samo zrobił Jamesowi i Shevie, zaś na końcu sam wcisnął w usta dwie.

Na drżących nogach ruszyłem do przodu. Wydawało mi się, że z trudem je w ogóle przesuwam. Idąc myślałem w kółko o tym by się nie przewrócić. Chciałem skupić się na smaku czekoladki.

Jakimś cudem stanąłem na scenie. Trzymając w ręku gitarę opuściłem głowę by zakryć się kapturem. Byłem równie czerwony jak jego materiał tego byłem pewien. Gotowałem się we własnym ciele i modliłem się w duchu by chłopcy zaczęli już grać, bo w przeciwnym razie kolana ugną się pode mną.

Syriusz w przeciwieństwie do mnie od razu poczuł się jak władca. Chwycił mikrofon i krzyczał do niego by nawiązać kontakt z publiką. Peter, który widać było, że jest kłębkiem nerwów zaczął grać. To nas obudziło a kruczowłosemu przerwało wywody. Dołączyliśmy do blondynka i odrobinę nam ulżyło, a przynajmniej mi z całą pewnością.

Spod kapturka popatrzyłem na sale. Była pełna, a wszystkie oczy zwrócone były w naszą stronę. To mnie przerażało jeszcze bardziej. Czerwieniłem się, chociaż wiedziałem, że nie widzą nawet mojej twarzy.

Syriusz zaczął śpiewać i stał się samym centrum wszystkiego. Wątpiłem by ktokolwiek patrzył w tamtej chwili na resztę zespołu. Black nadawał się znakomicie jako lep na spojrzenia. Przystojny, w stroju wilka, pewny siebie. Żałowałem tylko, że każdy mógł go takim oglądać, a przecież był mój i tylko mój. Miałem na niego wyłączność.

Tłum chyba polubił naszą muzykę. Słyszałem jak pierwsi odważni śpiewali zapamiętane fragmenty refrenów. Powoli ośmieleni ruszali się, skakali, tańczyli. Muzyka zaczynała ich przyciągać. Chociaż tyle, że się podobaliśmy. Na to przynajmniej wyglądało.

Niestety ja również miałem do zaśpiewania swoją piosenkę. Nie podobało mi się, że po tym jak Syri zrobił na nich wszystkich wrażenie teraz ja miałem przejąć pałeczkę. Nie nadawałem się do tego.

- Dasz sobie radę – szepnął kruczowłosy, kiedy podawał mi mikrofon, a odbierał gitarę. Uśmiechnął się urzekająco i pogłaskał mnie po dłoni. Pomogło, ale tylko minimalnie.

- Ponieważ nawet w baśni nie potrafiłbyś mnie dostrzec... – zaśpiewałem zaskoczony, że jednak to potrafię. Było to raczej wyuczone i bezwarunkowe zupełnie jak odpowiedź na zadane przez nauczyciela pytanie. Chłopcy zaczęli grać. – Ty nie widzisz jak tańczę, kołuję, jak ma myśl ku tobie dryfuje i choć most między nami buduję, ty nie widzisz zupełnie nic. / Choć jestem tak blisko, ja, strachu skupisko, miłości tej siedlisko, ty nadal nie wiesz, że istnieję. / Ponieważ nawet w baśni nie potrafiłbyś mnie dostrzec. / Jak bardzo upodobnić muszę się do nich, jak dalece odbiegam od ideałów twych, dlaczego nie doceniasz starań mych, dlaczego ciągle odwracasz twarz. / Spoglądam do góry, podziwiam chmury, czuję na sobie sznury miłości tej. / Ponieważ nawet w baśni nie potrafiłbyś mnie dostrzec. – to było niesamowite uczucie, gdy słyszałem jak refren śpiewają ze mną, tak jak wcześniej z Blackiem - I nagle coś się dzieje, mój świat jaśnieje, serce promienieje, ja zmieniam się. / I widzę uśmiech twój, już cały jesteś mój, i chociaż innych rój, ty tańczysz tylko ze mną. / Lecz to, co piękne nie trwa wiecznie... – ściszyłem głos niemal szepcząc do mikrofonu – Coś dzieje się, ta noc już wie, że zranię cię, zapomnij jak dawniej. / Lecz ty mnie szukasz, do wszystkich drzwi pukasz, a ja zlękniony, czar już skończony. / I teraz widzisz mą postać prawdziwą, nie tak piękną, nie tak urodziwą, wiele cierpiałem byś dostrzegł mnie, a teraz powtarzasz: nie opuszczę cię. / A ja ci wierzę, chcę by tak było, by naszego szczęścia nic nie rozmyło, lecz powiedz to jeszcze, powiedz, że kochasz, nie, nie kończ na słowach, miłość swą okaż. / Ponieważ tylko w baśni potrafiłeś mnie dostrzec... Ponieważ baśnią jest każdy mały cud... – i koniec. Moja część została skończona. Teraz już tylko Syriusz miał dawać popis swoich umiejętności. Trochę żałowałem, że trafiła mi się piosenka, którą można było odczytywać dwojako. Nie mniej jednak byłem już spokojniejszy. Ulżyło mi znacznie i chętnie wymieniłem się z kruczowłosym oddając mu mikrofon, zaś samemu sięgając po jego gitarę.

Chyba nagle zaczął mi się podobać ten występ. To, że stałem przed innymi, a oni słuchali mnie, może poważali. Nagle zapragnąłem zostać nauczycielem. Zdobyć szacunek uczniów i być dla nich nie tylko profesorem, ale i przyjacielem, który pomoże, gdy będą tego potrzebować. Niestety musiałem obejść się planami. Nikt nie zatrudni wilkołaka, lub przynajmniej nieliczni. Tym bardziej musiałem czerpać przyjemność z tych chwil na scenie.

Uniosłem głowę i uśmiechnąłem się. Zaraz pod sceną stali moi znajomi, ci, którzy pomogli mi dojść tak daleko. Ryo mrugnął do mnie jakby w podzięce za wykonanie swojej piosenki, chociaż wszystkie poza jedną były tu jego. Nagle poczułem, że nie jestem sam, że nawet, jeśli się ośmieszę oni zgięci w pół, nabijając się przyjdą by mi pomóc i otoczą opieką. Ten jeden koncert, gdzie musiałem pokonać słabość i wstyd dał mi więcej niż myślałem. Zapewne nie tylko mi, gdyż reszta mojej grupy także była już pewna siebie. Peter w przerwie między utworami rzucał cukierkami w naszą widownię.

Było wspaniale.

4 komentarze:

  1. emomaniaczka@onet.eu2 lipca 2009 10:44

    Bardzoo podoba mi się twÓj blog ;DMaszz taką fajną grafikę ( szablon ) i piszesz z sercem ;)ŚŚlicznieee ... ;DSerdecznie Pozdrawiam ;)www.emomaniaczka-ang.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. *ze zdziwieniem zauważa jakiś mokry ślad na policzkach* Oh..*znika na chwilę w łazience* ^_^ Pamiętam swoje małe występy, kiedy musiałam recytować jakiś wiersz.. to naprawdę dużo daje. Człowiek staje się pewniejszy, bardziej otwarty i skory do rozmów z nieznajomymi ;) Remi teraz jeszcze bardziej się o tym przekonał, Remiątko kochane ;* xD

    OdpowiedzUsuń
  3. *oniemiała kończy czytać, pocierając mokre od łez oczy* Piękna notka, nie wiedzieć czemu bardzo się wzruszyłam. Poczułam tą atmosferę, którą wprowadziłaś... piękne...

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    rozdział wspaniały, cudowny koncert, wszyscy dobrze się bawią no i jestem w szoku Peter dzieli się z taką łatwością cukierkami...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń