piątek, 13 listopada 2009

Kartka z pamiętnika LIII - Marcel Camus

Stałem przed drzwiami mojego starego domu. Paryż wydawał mi się naprawdę piękny, skąpany w bieli, kolorowych światełkach, ozdobach świątecznych, emanujący nieodpartą aurą magii i cudów, które zdarzały się na każdym kroku. Paryż był piękny, ponieważ na tej niepozornej uliczce stał niepozorny dom, którego właściciele wracali bardzo rzadko, a te święta widocznie planowali spędzić właśnie tam. Tak naprawdę ta jedna ulica w całym Paryżu była tą najbardziej magiczną, ten dom był wielkim pałacem cudów i wystarczyło przekroczyć próg by piękno, szczęście i radość życia wciągnęły wędrowca bez reszty. Tak, mój stary dom krył w sobie ogromny sekret, moją bezgraniczną miłość do byłego ucznia, do Anioła i do maleńkiego świetlika, który wypełnił całe nasze życie swoim blaskiem, śmiechem i cudowna obecnością.
Na co jeszcze czekałem? Już od kilku minut powinienem być w środku z rodziną, otoczony ciepłem, jakie ofiarują mi ich ramiona. Mój prawdziwy dom.
Drzwi były otwarte. Czekali na mnie. Nie potrafiłem ukryć uśmiechu, kiedy tylko przekroczyłem próg. Przeciąg, odgłos kilku kroków postawionych w holu, to wystarczyło by sprowadzić tutaj moje dwa cuda. Cieszyłem się, że zdążyłem, chociaż zdjąć płaszcz, choć nie było czasu by powiesić go na wieszaku. Rzuciłem go na szafkę, kiedy drobna, roześmiana istotka biegła do mnie z wyciągniętymi przed siebie ramionkami. Mój syn. Mały, słodki i tak rozkoszny.
- Tata!
Uklęknąłem i pozwoliłem by wpadł mi prosto w ramiona. Przytuliłem go mocno i pocałowałem w cieplutki, dziecięco pulchny, miękki policzek.
- Jestem zimny, nie przeszkadza ci to? – zapytałem przyglądając się jego niebieskim oczkom, długim, ciemnym rzęsom i przydługim kasztanowym włoskom. Nathaniel pokręcił główką i oblizał wargi, a zaraz potem przycisnął je do kącika moich ust. Czułem tę zabawną wilgoć, jaką zostawił po tym dziecięcym pocałunku. – Ale dasz mi się rozebrać, prawda? – widziałem, że ma zamiar zaprzeczyć, ale grzecznie odsunął się na chwilę by dać mi czas jedynie na odwieszenie płaszcza, ściągnięcie butów, szalika i rękawiczek. Zaraz potem znowu przykleił się do mnie. Wziąłem go na ręce i znowu ucałowałem jego drobną buźkę.
Fillip stał w drzwiach kuchni. Właśnie zdjął fartuszek i uśmiechnął się cudownie. Miałem ochotę płakać ze szczęścia przepełniony czułością. Mój Anioł uronił już kilka łez i szybko otarł twarz podchodząc niepewnie. Podziwiałem go, ponieważ ja nie byłem w stanie zrobić ni kroku. Czułem, że nogi ugną się pode mną, jeśli tylko spróbuję się ruszyć. Mój śliczny Fillip. Tęskniłem za nim równie mocno, jak za Nathanielem, a jednak nie mogłem porównywać tych dwóch, całkowicie innych uczuć. Tęsknota za moim Aniołem była o wiele bardziej skomplikowana składała się z pragnień duchowych i fizycznych.
- Zamknij oczka, kochanie. – szepnąłem na ucho synowi. – Chcę dać buzi tatusiowi, a dzieci nie mogą patrzeć, bo Mikołaj nie przyjdzie. – wstyd mi było, że muszę straszyć dziecko Świętym Mikołajem, a jednak to zawsze skutkowało. Nathaniel zamknął oczka, zasłonił je łapkami i odwrócił buźkę w inną stronę. Grzeczne dziecko.
- Marcel... – Fillip patrzył na mnie jakby widział mnie pierwszy raz. On także tęsknił. Uśmiechnąłem się.
- Wróciłem. – powiedziałem spokojnie, a on objął dłońmi moją twarz i mocno przycisnął swoje wargi do moich. Objąłem go jedną dłonią w pasie zamykając oczy. Czułem, jak chłopak podnieca się, jak jego ciało wbija się w moje, jak moje własne zaczyna reagować. Obaj byliśmy siebie spragnieni. Niechętnie, ale jednak, odsunąłem się od niego. Musnąłem jego rumiany policzek. – Zamęczę Nathaniela i będziemy mieli dla siebie południe. – szepnąłem. Z trudem jednak w miarę szybko zdołałem ochłonąć. Fillip miał z tym większy problem, co niezaprzeczalnie bardzo mi się podobało. – Zajmę się małym, a ty uspokój swoje ciało. Obiecuję, że zajmę się i tobą, chociaż trochę później. – ponownie ucałowałem mojego zawstydzonego swoim pożądaniem Anioła. – Kocham cię. – zapewniłem go zanim zwróciłem się do syna, który grzecznie czekał aż pozwolę mu otworzyć oczka. – Idziesz ze mną umyć ręce, Pluszowy Misiu? Czuję, że tatuś zrobił obiad.
- Tak! – zaczął kręcić się w moich ramionach bym ruszył się z miejsca w stronę łazienki, a kiedy tylko zrobiłem kilka kroków zaczął opowiadać mi, co robił, kiedy mnie nie było, co takiego kupił mu Fillip, a nawet, co zrobili na obiad. Buźka niemal mu się nie zamykała. Oczywiście nie wszystko zdołałem zrozumieć, kiedy tak zacinał się, kiedy brakowało mu słowa i nagle zaczynał inne zdanie składające się głównie z trzech prostych słów. Był zabawny i grzeczny. Strasznie szybko dorastał, co wydawało mi się straszne. Jeszcze niedawno tylko mamrotał coś pod noskiem, leżał na pleckach nie potrafiąc jeszcze siedzieć, a teraz już chodził, chociaż chwiał się czasami, rozumiał wszystko, co się do niego mówiło i potrafił odpowiadać, chociaż swoim własnym językiem.
Obiad był wyśmienity. Od dawna nie jadłem niczego równie pysznego. Nie ważne jak bardzo starały się Skrzaty w szkole. Fillip był od nich lepszy, a jego posiłki pełne miłości. Chciałem już zamknąć się z nim w pokoju i całować go całego, powtarzać w kółko jak jest piękny, jak bardzo go kocham, jak niesamowicie tęskniłem.
Naturalnie stęskniłem się również za Nathanielem, a malcowi brakowało mnie przez te długie miesiące, kiedy to widział mnie tylko w kominku, a jednak musiał wybaczyć mi, że chcę go uśpić jak najszybciej, zamęczyć zabawą by niemal padał ze zmęczenia. Naturalnie wynagrodzę mu to wszystko, jednak ten jeden dzień musiał mi wybaczyć.
- Kochanie, chcesz robić bałwana? – otarłem brodę Nathaniela, po której właśnie spływał mu sos. – Takiego wielkiego z nosem z marchewki...
- Tak! – krzyknął wyciągając ramiona do Fillipa. To z całą pewnością był koniec obiadu. Malec przestał myśleć o swoim kolorowym talerzyku i mój biedny Anioł musiał wmusić w niego jeszcze kilka łyżek ziemniaków i kawałków mięsa zanim zgodził się zabrać go od stołu.
- No chodź, ubierzemy cię, a tata umyje naczynia. – rzucił mi wymowne spojrzenie, uśmiechnął się słodziutko i zabrał małego z kuchni. Tak, Fillip wiedział, że bałwan to wymówka by zmęczyć szybko malca i zyskać dla nas całe godziny we dwoje. Dla małego dziecka nie było chyba nic bardziej wyczerpującego niż zabawa na śniegu. Zabrałem się za swoje obowiązki uśmiechając do siebie. Nie chciałem wracać do Hogwartu. Mogłem zostać w tym domu już na zawsze żyjąc jak normalny człowiek. Tym razem jednak użyłem zaklęcia by szybciej uporać się z naczyniami. Z holu dochodził radosny śmiech Nathaniela. Korciło mnie by zobaczyć, jak mój Anioł ubiera tego rozbrykanego i ucieszonego malca. Zdecydowanie warto było na to patrzeć. Maleństwo miało na sobie gruby kombinezonik, pod spodem pewnie i grubaśne rajtuzki, rękawiczki na sznureczku, czapeczka-miś zrobiona przez mamę Fillipa, gruba kurtka i szaliczek. Wyglądał jak mała, cieplutka kulka. A Fillip? Był równie zachwycający.
- Jus! Jus! Jus! – malec nie mógł się doczekać. Nie mogłem go już nawet pocałować. Był tak opatulony, że tylko oczka i nosek wystawały spod ubrań. Fillip zabrał go na dwór by się nie zapocił w domu. Chciałem jak najszybciej do nich dołączyć. Nie zwlekając ubrałem się i wyszedłem stając koło Anioła, który właśnie obserwował jak nasza pociecha przedziera się ostrożnie przez śnieg szukając miejsca na bałwana.
- Ja też cię kocham. – Fillip odpowiedział mi dopiero teraz. Zbyt szybko uciekłem z małym do łazienki i nie miał czasu by zapewnić mnie o swoich uczuciach wcześniej. – Byłem grzeczny i chcę żeby Święty Mikołaj dał mi bardzo dużo ciebie. Myślisz, że dostanę to, czego chcę? – zaśmiał się i pociągnął mnie za sobą do malca, który właśnie nabierał w łapki śniegu. Pomogłem mu ulepić kulkę i toczyłem ją póki nie była wystarczająco duża by Nathaniel mógł robić to za mnie, a kiedy zaś była już dla malca nazbyt ciężka znowu się nią zająłem, zaś chłopiec poszedł pomagać Fillipowi z kolejną. Był jeszcze zbyt malutki by samemu robić kulki. Prędzej straciłby równowagę i rozgniótł ją sobą. Widziałem te błyski w jego oczach, prawdziwą radość na twarzy. Mały śmiał się, bełkotał coś przez szaliczek i małymi łapkami uklepywał kulkę by była idealnie okrągła na bałwanka. Śnieg był cały zmaltretowany przez ślady jego drobnych stópek, w miejscach gdzie się wywrócił było widać ugnieciony śnieg i odrobinę trawy, do której się dokopał podnosząc się niezgrabnie.
Czułem jak moje serce topi cały ten śnieg, jak oczy stają się wilgotne, chociaż nie płakałem. Byłem szczęśliwy, jak nigdy przedtem, a równocześnie jak zawsze, kiedy jestem z Fillipem i Nathanielem. Przytuliłem ich obu do siebie zapewniając, że ich kocham. Mimo zimnych ubrań czułem jak są ciepli. Mój największy skarb. Uwielbiałem Święta!

7 komentarzy:

  1. Awww...! To było świetne... Takie sweet, czekam na nexta, może ostrzejszego... Z pamiętnika Fillipa Camusa...? ^__^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach ! Dręczysz nas Kirhan-sama ! A gdzie jest ten czas sam na sam Fillipa z Marcelem ?Ale notka i tak śliczna . A Nathaniel taaaki słodki *^^* i Fillip ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadrobilam juz wszystko po tej przymuswoej przerwie + egzaminy i jestem ZACHWYCONA! Totalnie! Marcel i Fillip sa tacy slodcy i Nataniel tak totalnie rozczula *.* Awwwwww >wD

    OdpowiedzUsuń
  4. http://rafael-bielecki-yaoi.blog.onet.pl serdeczniaście zaprawsza na nową notkę. Obejdzie się bez kota, obiecuję.Anika :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne. Takie delikatne i przyjemne.Strasznie mi się podobało :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyli w przyszłości można liczyć na nowe pokolenie w Hogwarcie XD Ojj tak xD Rozbrykany uke i napastliwy, czarnowłosy seme... XD Wizje, wizje.Ta para to wręcz atmosfera. Gdy o nich pomyślę, czuję nadchodzące Święta. Są tacy prawdziwi, nie zakładają masek i cały czas naturalność od nich bije. Gombrowicz mógłby o nich napomknąć, pisząc "Ferdydurke" ;P

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    no i piękne, uroczo, a mały już widać że jest bardzo rezolutnym chłopcem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń