wtorek, 12 stycznia 2010

Bitwa

Najgorsze zakończenie dnia? Godzina 21.30, dzwonek do drzwi, Policja i słowa skierowane do ojca: "Pana brat, Józef, nie żyje."
Notka dziś, ponieważ jutro umówiłam się z mamą po szkole, więc nie wiem kiedy wrócę.



6 stycznia
Syriusz zdecydowanie zrobił się bardziej zaczepny po Świętach. Nie pozwalał mi zjeść spokojnie obiadu, poszturchiwał pod stołem, a ja oddawałem mu z nawiązką, chociaż nie powinienem na to reagować. W efekcie zdarzył się mały wypadek, który zaowocował szykowną plamą na swetrze Blacka. Niechcący szturchnąłem go stopą w nieodpowiednie miejsce, niezwykle czułe, a on aż podskoczył wylewając na siebie zawartość łyżki. Zdecydowanie w zupie nie było mu do twarzy. Jako pierwszy pobiegł do pokoju by się przebrać a ja z resztą przyjaciół nie spiesząc się wracaliśmy do siebie.
Potter postanowił uczcić swój powrót do zdrowia bitwą na śnieżki, tak jak mieliśmy w planach jeszcze zanim zaczął normalnie chodzić. Teraz nie miał z tym problemu, a my tej zimy nie mieliśmy okazji by nacieszyć się śniegiem.
Kiedy dotarliśmy w końcu do pokoju Syriusz biegał po nim bez swetra szukając czegoś ciepłego do ubrania. Nie przeszkadzała mi jego naga pierś, jednak zdecydowanie mógł się w końcu ubrać. Znalezienie swetra było chyba trudniejsze niż przypuszczał. Właśnie ze względu na niego nie spieszyliśmy się z zakładaniem na siebie płaszczy, czapek, czy szalików, jednak mimo wolnego tempa i tak zdołaliśmy wyrobić się jeszcze przed nim.
Z założoną na ramiona kurtką i szalikiem owiniętym dookoła szyi patrzyłem jak Black przegrzebuje kufer szukając czegoś odpowiedniego.
- Syriuszu, jeśli chcesz iść z nami na błonia musisz się pospieszyć. – podszedłem do niego i obwiązałem końcem szalika jego szyję przyciągając go w ten sposób blisko siebie. – O ile się nie mylę masz swoje rzeczy upchane między moimi w szafie. – pocałowałem go w kącik ust i uwolniłem do siebie. Posłał mi szeroki, zadowolony uśmiech i nie zwlekając zabrał się za przeszukiwanie moich rzeczy w poszukiwaniu swoich. Miałem niewiele ubrań, a kruczowłosy z trudem mieścił swoje w każdej wolnej przestrzeni szafy, dlatego też wykorzystał moją część dla siebie. Często jednak o tym zapominał, tak jak właśnie teraz.
W końcu znalazł ciepły golf z grubej wełny, co zostało przyjęte z wielkim entuzjazmem. Tylko na niego jeszcze czekaliśmy. Gotowaliśmy się we wszystkich tych ubraniach, jakie na sobie mieliśmy.
- Kto ostatni wyjdzie z zamku ten stawia piwo kremowa w Hogsmeade za tydzień! – James poprawił okulary i naciągnął czapkę na uszy. Wyczekał aż Syri opatuli się dokładniej i biegiem wystartował do drzwi. To oznaczało początek zabawy, nawet, jeśli Potter oszukiwał już od samego początku. Pobiegliśmy za nim ile sił w nogach. Zdecydowanie w moim przypadku mógłby pojawić się drobny problem, gdyby to na mnie padło i to ja musiałbym zapłacić za napój dla kolegów, więc dałem z siebie wszystko. Mijaliśmy innych uczniów, jedni zgrabniej inni mniej, ale można było wyczuć, że coś wisi w powietrzu. Dogonienie Jamesa nie sprawiło mi problemu i szczerze mówiąc to między nami rozgrywał się finał tego biegu. Widzieliśmy już schody prowadzące na zewnątrz. Były otwarte, ale nie wpuszczały do środka zimna zabezpieczone zaklęciem. Nie chciałem dać chłopakowi satysfakcji. Musiałem być w tym przypadku pierwszy. Popatrzyłem w bok na niego uśmiechając się do siebie i przyspieszając. Potter był skupiony i wysilał się jak mógł. Nagle zniknął mi z oczu, jakby się rozpłynął. Odwróciłem się na chwilę uważając na schodach, by się nie przewrócić. James został pod Wielką Salą podnosząc się powoli z podłogi. Wypadłem zziajany na zewnątrz, a za mną wybiegł Syriusz i Sheva. Peter właśnie mijał Jamesa, który już szykował się do dalszego biegu. Niestety blondynek przypadkiem pchnął go biodrem, a okularnik znowu wylądował na posadzce twarzą w dół. Peter wypychał brzuch do przodu sapiąc jak lokomotywa, ale dołączył do nas, jeszcze zanim J. zdołał stanąć na nogi. Wychodziło na to, że to właśnie do niego będzie należał przywilej kupienia nam piwa kremowego. On zdecydowanie także o tym wiedział. Gdyby wzrok mógł zabijać...
- To się nie liczy! – syknął. – Peter mnie pchnął!
- Nie, prawda! – Pettigrew wydął wargi patrząc na niego buntowniczo. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że lekko puknął okularnika z biodra.
- James, oszukałeś na samym początku i jeszcze chcesz się skarżyć, ze jesteś ostatni? Było nie oszukiwać! – Sheva właśnie robił kulkę ze śniegu i podrzucał ją. – Stawiasz w Hogsmeade i nie wymigasz się. – J. otworzył usta by się kłócić, ale Syriusz złapał go za rękaw i przyciągnął do siebie wraz z Peterem.
- Biorę Pottera i Pettigrew mamy trzy osobową drużynę, na was dwóch. – skinął głową na mnie i Andrew.
- Co? To trochę niesprawiedliwe!
- No wybacz, ale masz w swojej drużynie wilkołaka, chyba nie chcesz mi zabrać mięsa armatniego? Muszę się bronić. – popatrzyłem na kruczowłosego przenikliwie. To nie była moja wina, że miałem pewne umiejętności, a on to wykorzystywał, by mieć większą grupę. – Nie patrz tak. Chcę cię natrzeć śniegiem, a szanse muszą być, jako tako wyrównane. – prychnąłem tylko nie planując się kłócić. I tak nic by to nie dało. Moja przewaga nad nimi była w pewnym sensie oczywista, więc miał prawo ustalić takie zasady.
Nie było żadnej komendy, ani hasła rozpoczynającego walkę. Po prostu w którymś momencie jedno z nas sięgnęło po śnieżkę, inne nią dostało i tak się zaczęło. Mogłem uniknąć jednej śnieżki, ale nie kilku jednocześnie. Poniekąd moje wilcze zmysły nie na wiele się zdały podczas tej zabawy. Może rzadziej obrywałem śniegiem, ale bynajmniej celność była w tym wypadku bądź, co bądź mało istotna. Jeśli Syriusz potrafił uciec przed moim atakiem, wtedy nic nie mogłem zrobić. Biegaliśmy po błoniach, które były nadzwyczajnie opustoszałe. Nie zwracaliśmy uwagi na nic póki Black nie padł na kogoś. Szczerze mówić bałem się, że było to drzewo, na szczęście nie skończyło się tak brutalnym zderzeniem. Kruczowłosy podniósł się ze zgniecionej przez siebie osoby i zmarszczył brwi. Ulepił wielką śnieżkę i zamachnął się. Zbliżając się widziałem dokładniej tamtego nieszczęśnika. Okazał się nim Snape, którego Syri nie darzył sympatią. Chyba każdy był gotowy na to, co stać się miało, kiedy śnieżka była gotowa, ale zamach, jaki brał Black został sparowany. Zajęty tym, co działo się przed moimi oczyma nie zauważyłem nawet, że nie jesteśmy tam już sami.
- Na moich się ręki nie podnosi, Black. – Lucjusz zepchnął chłopaka ze Ślizgona.
- Skoro twoi zadarli ze mną już jakiś czas temu teraz muszą pokutować. – Syri wzruszył ramionami otrzepując się ze śniegu. Bezsprzecznie nadal miał żal o sytuacje, kiedy to Severus usiłował zemścić się na Blacku używając w tym celu mnie.
- Jest sposób żeby to rozwiązać. – Lucjusz machnął ręką na kolegów. Blood nie wyglądał na zadowolonego, ale w jego przypadku o ile pamiętałem, było to normalne. Lu pomógł wstać Snape’owi i objął go ramieniem. – Jest pięciu na pięciu. Ty jesteś kapitanem u siebie, ja u siebie. Która drużyna pierwsza opadnie z sił przegrywa. Wojna Domów, Black! – zarówno Malfoy, jak i Syri sięgnęli po śnieg. Potter i Rudolf również. Wtedy też zaczęli się obkładać. Zupełnie nie było sensu, byśmy i my z nimi walczyli, ale nie wypadało nam chyba tak zostawić przyjaciół samych sobie. Z bólem rzuciłem pierwszą śnieżką trafiając w Alena. Zaczęła się prawdziwa walka. Tym razem bez ograniczeń i litości. Chyba nigdy nie miałem za kołnierzem takiej ilości śniegu, jaka teraz topiła się na moim karku. Syriusz miał twarz czerwoną od zimna, Peter czasami nawet nie wstawał z ziemi, kiedy był atakowany przez Rudolfa. James za to upodobał sobie Snape’a. Nikt nie odważył się podejść do nas, lub stanąć na linii strzału. Zupełnie jakby z nieba zamiast małych śnieżynek padały wielkie kule, przed którymi nie było ucieczki.
Chyba nazbyt poważnie potraktowaliśmy mimo wszystko tę śniegową bitwę. Padaliśmy ze zmęczenia szybciej niż by się to mogło wydawać. Syri i Lucjusz trzymali się dzielnie. Juz na klęcząc w śniegu zziajani jeszcze obrzucali się niespecjalnie dopracowanymi śnieżkami. Zupełnie jakby chcieli udowodnić coś jeden drugiemu. Musiałem zebrać w sobie resztkę sił by odciągnąć Blacka od Malfoya, którego zaś zabierał jak najdalej Blood. Obaj się wyrywali, chociaż chyba już tylko z przyzwyczajenia do ruchu.
- Remis, Black! – Lu naprawdę opadł z sił. Powiedziałbym, że się zestarzał strasznie szybko i dlatego już padał, ale chyba nie warto było tego roztrząsać. Syri był tak umęczony, że tylko podniósł rękę by się z tym zgodzić. Słowa nie mógł wypowiedzieć, ale zipał głośno i ciężko. Może nawet przypłaci to później chorobą. Niestety jak dla nas ta zabawa trwała chyba za długo i już wcześniej odrobinę zmęczeni teraz nie mieliśmy sił na dalsze wysiłki. Marzyłem o gorącej czekoladzie i zdecydowanie to było następnym punktem dzisiejszego dnia. Musieliśmy tylko wrócić do zamku.


  

6 komentarzy:

  1. Ach ! Nie ma to jak bitwa na śnieżki, a po niej gorąca czekolada ... ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Przykro mi...A notka fajna, miło jest poczytać o bitwie na śnieżki, gdy samemu nie chce się wyjść na śnieg...ale... jakaś taka lekko nieciekawa. Wybacz ^.^'

    OdpowiedzUsuń
  3. deepenergy@op.pl15 stycznia 2010 02:14

    Super notka :DLu x Syriusz ciekawei który by wygrał gdyy ich zostawić xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Współczuję. To coś mu się stało? W sensie... no policja nie powiadamia o śmierci, jeżeli jest ona naturalna.... Współczuję, naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    fantastyczny rozdział, jak widać Potter wciąż ma słabość do Andrew'a, ciekawe Kinn się zgodził, ciekawie wyglądało jak Potter wyrzucał z pokoju...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka,
    wspaniale, ta bitwa na śniezki, a potem jeszcze między domami...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń