piątek, 18 czerwca 2010

Nieudane odwiedziny

3 marca
Jak się okazało Syriusz był dosyć poważnie chory, jako że trzy dni izolacji przeciągnęły się na pięć, z czego pani Pomfrey, która mimo młodego wieku z pewnością znała się na rzeczy, doradziła nam by odwiedzić kruczowłosego dopiero w nowym, wyznaczonym przez nią terminie. Martwiłem się o niego. Nigdy nie chorował tak długo, a przynajmniej nie na tyle poważnie, by musiał być trzymany w Skrzydle Szpitalnym, bez możliwości odwiedzin. Nie mogłem doczekać się chwili, kiedy w końcu będziemy mogli wejść do pokoju i rzucić się na Blacka. Stęskniłem się za nim i chciałem w końcu zapytać jak się czuje. Kiedy go zostawiałem w poniedziałek wyglądał jak wielkie nieszczęście, więc siłą rzeczy chciałem wiedzieć czy mu się poprawiło.
Podeszliśmy z przyjaciółmi pod Skrzydło Szpitalne. Niestety ze względu na obecność chorego Syriusza musieliśmy zapukać i poczekać, aż pani Pomfrey wyjdzie do nas. Kobieta chyba oczekiwała naszego przybycia, jako że pojawiła się przed nami niedługo później. Posłała nam lekki uśmiech, chociaż zdecydowanie coś się za nim kryło. Patrzyliśmy na nią czekając na pozwolenie odwiedzenia Blacka. Musiała wyczuwać nasze zniecierpliwienie i może to, dlatego, chcąc się znęcać trzymała nas dłużej w niepewności.
- Tylko jedna osoba. – rzuciła w końcu. – Wczoraj jeszcze miał podwyższoną temperaturę, dziś jest lepiej, ale jest zmęczony, więc tylko jedno z was może wejść. – jej wzrok dawał nam do zrozumienia, że nie żartuje.
- Remi! – zostałem popchnięty, gdy przyjaciele chórem zakrzyknęli. W moje ręce wciśnięto koszyk z upominkami dla chłopaka. Byłem zdziwiony, jako że każde z nich chciało zobaczyć się z Syrim, a jednak jednogłośnie to mnie do niego wysyłali. Uśmiechnąłem się do nich z wdzięcznością. To było dla mnie naprawdę ważne.
- W takim razie, proszę. – kobieta wpuściła mnie do środka, zaś przyjaciele obskoczyli szybko lukę w drzwiach chcąc zobaczyć, co takiego dzieje się w środku, że wprowadzono ograniczenie wizyt. Nie widzieli wiele, ale i ja nie dostrzegłem specjalnej różnicy między tym, co zastałem w poniedziałek, a tym jak wyglądało to teraz.
Jedyną znaczącą różnicą mogła być chyba jedynie osoba siedząca na łóżku naprzeciwko rzędu Syriusza. Chłopak o ciemnych włosach, w piżamie. Kiedy podszedłem bliżej zauważyłem, iż był to Regulus, brat Syriego, którego nie widziałem od pewnego czasu. Poznał mnie, jako że jego twarz złagodniała, chyba nawet lekko się uśmiechnął. Machnął za to ręką na powitanie. Moje usta wygięły się w uśmiechu. Podszedłem do niego nie mogąc się nadziwić, iż i on trafił do Skrzydła Szpitalnego.
- Nie, to nie żadna zaraza Blacków. – powiedział od razu, jakby wiedział, o czym myślałem. Nie dało się ukryć, iż pomyślałem o tym przez chwilę. W końcu dwóch chorych w tym samym czasie Blacków nie było małą niespodzianką. – I nie, nie jestem tak obłożnie chory, jak Syriusz. – odpowiedział na niezadane przeze mnie pytanie. Szczerze powiedziawszy chciałem zapytać, kiedy się tutaj pojawił, czy też bardzo źle się czuł, ale po otrzymaniu tamtej odpowiedzi nie musiałem dopytywać o nic.
- Dobrze, że nic ci nie jest. – rzuciłem wesoło. Regulus był przecież przez pewien czas moim „uczniem”, kiedy udzielałem mu korepetycji i chociaż teraz wydawał się zdystansowany względem mnie, to był jednak bardzo miłym chłopcem, którego nie dało się nie polubić. A przynajmniej teraz, jako że nie wiedziałem, co z niego wyrośnie w przyszłości.
- Przyszedłeś w odwiedziny do niego, czy do mnie? – niezadowolone prychnięcie Syriusza przypomniało mi, iż nie przywitałem się z nim nawet. Biedak nie miał jeszcze tyle sił, co jego brat, więc tylko dzięki poduszką mógł siedzieć w miarę wygodnie. Nie mogłem jednak ukryć, iż jego zgryźliwość bardzo mnie cieszyła. Kiedy go tutaj zostawiałem nie miał sił nawet by się ze mną pożegnać, a teraz był już w stanie upominać się o swoje racje i zwracać na siebie moją uwagę. To było chyba najwymowniejszym oświadczeniem określającym jego stan zdrowia. Nawet, jeśli nadal był słaby, to czuł się zdecydowanie lepiej, niż te kilka dni temu.
Uśmiechnąłem się pod nosem odchodząc od łóżka Regulusa, by towarzyszyć Syriuszowi, w jego ciężkich chwilach choroby, którą bądź, co bądź zmuszony był przebyć sam. Dawniej obaj byliśmy przeziębieni, zaś teraz ja trzymałem się całkiem nieźle, podczas gdy mój kruczowłosy patrzył na wszystko świecącymi chorobą oczyma.
- To chyba oczywiste, że przychodzę do ciebie. – powiedziałem rozbawiony. Pocałowałem go w czoło. Miał ciemne podkowy pod oczyma, które były zapewne wynikiem ostatnich nieprzespanych nocy i ogólnego zmęczenia. – Moje biedactwo. – roześmiałem się mówiąc to. Chłopak prychnął posyłając mi ostrzegawcze spojrzenie. – No, już, już. Nie bądź taki nadąsany, mam coś dla ciebie. Z chłopakami byliśmy w Hogsmeade i kupiliśmy ci coś dobrego. – wyjąłem z koszyczka czekoladowe żaby. Black aż drgnął.
- Byliście tam beze mnie? – lustrował mnie wzrokiem. Pogłaskałem go uspokajająco. Oczywiście czułem się źle ze świadomością, że to zrobiliśmy, ale chłopcy namówili mnie na to pod pretekstem kupienia kruczowłosemu słodyczy i zrobienia prezentu dla chorego. – Nie ważne. – rzucił nagle, jakby czytał z mojej twarzy i wiedział jak bardzo było mi z tego powodu głupio. – Przynajmniej dostałem teraz „Czerwonego Kapturka”. – na jego zmizerowanej twarzy pojawił się uśmiech. Zadrżałem przypominając sobie niedawne eksperymenty Pottera, które zakończyły się wielką katastrofą.
Spojrzałem na koszyczek i to mi coś uświadomiło. Miałem na sobie czerwony sweter, a kiedy wszedłem z koszykiem musiałem wyglądać dziwnie. Zawstydziłem się uzmysławiając sobie, że Syriusz chyba miał rację. Odpakowałem jedną Czekoladową Żabę i wcisnąłem mu ją do ust, by nie mówił więcej nic głupiego. Rozpromieniłem się jeszcze bardziej widząc kartkę, której brakowało mi do kolekcji z limitowanej edycji. Miałem wielkie szczęście. Zadbałem by Syri zjadł wszystko jak należy, a tym samym podałem mu kolejną. I tym razem znalazłem kartę, której nie miałem. Ostatnią, jakiej brakowało mi by mieć już wszystkie. Nic nie mówiąc po prostu przytuliłem kruczowłosego mocno.
- W przyszłości ty będziesz się o mnie troszczył podczas choroby. – mruknął wyraźnie zadowolony z mojego zachowania. – Będziesz mi gotował gorące rosołki i karmił nimi.
- Ha! – odsunąłem się prychając i patrząc na niego wyzywająco. Tym razem była to moja kolei by dać mu nauczkę, chociaż było mi go żal, więc postanowiłem tylko odrobinę się z niego ponaśmiewać. – Tak, będę cię karmił, a że wtedy najłatwiej o ubrudzenie takiego dziecka, będę musiał kupić ci wielki śliniak z misiem. Będę karmił i wycierał brodę. – jego mina mówiła mi, że wcale mu się to nie podoba. – Ależ bez śliniaka tylko cię ubrudzę. Musisz mieć jakiś, a taki z misiem będzie najładniejszy. – upierałem się. Szczerze powiedziawszy bardzo mnie to bawiło.
- Teraz czuję się zdecydowanie lepiej. – Black złapał mnie za rękę, ściskał ją i przyglądał mi się z uśmiechem. – Kiedy jesteś ze mną od razu jestem jak nowo narodzony. – przewróciłem oczyma na te słowa. Jeśli starał się wykorzystać chwilę by poćwiczyć flirt nawet w chorobie, to źle wybrał ofiarę. Wyjąłem z koszyczka książkę i przyłożyłem mu do twarzy wciskając ją w jego czoło.
- Wavele dał ci coś do poczytania i obiecał, że cię odwiedzi. – mówiłem to z niemałą satysfakcją. – Zasmucił się, kiedy powiedzieliśmy mu, że się rozchorowałeś i od razu poprosił, byśmy dali mu znać, kiedy będzie można cię odwiedzić. – zajrzałem pod cienki wolumin, chyba jedyny, jakiego póki, co Syri nie przeczytał. Naturalnie dotyczył on run, jak i wszystkie inne, którymi chłopak się otaczał. Jego zbolała mina i błagalny wzrok świadczyły jednoznacznie o tym, że dobrałem właściwy moment i właściwą informację, by pozbyć się jego dobrego humoru i chęci oczarowania mnie słodkimi słówkami.
Wydawało mi się, że mruknął pod nosem, coś na wzór „nieczuły”, co z pewnością musiało się odnosić do mnie. Zdecydowanie wracał do sił i był już sobą. Może brakowało mu odrobiny powagi, ale mogłem oskarżyć o to długie noce męczenia się z gorączką. Teraz nafaszerowany lekami zdecydowanie musiał wracać szybko do zdrowia, a niedobre syropy dodawały mi sił i poprawiły stan jego organizmu. Zupełnie nie wiedziałem, jak powinienem obchodzić się z chorym Blackiem, toteż wcale nie byłem zadowolony z siebie podczas tych odwiedzin. Następnym razem planowałem uczynić je bardziej owocnymi i normalniejszymi. Syriusz na to zasłużył.

3 komentarze:

  1. Właśnie też tak sobie pomyślałam, że to może być jakaś specjalna choroba atakująca wyłącznie Blacków xD Remi się postara, aby Syriuszowi się polepszyło, haha XDCzyżby Regi chciał odwiedzić brata i się od niego zaraził? :>

    OdpowiedzUsuń
  2. deepenergy@op.pl20 czerwca 2010 03:08

    U mnie 7 rozdział Run This Heart, kolejna głupia osoba ginie xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    cudnie, och Syriusza naprawde wzięło, ale czy to naprawdę nie jakaś zaraza Blacków...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń