środa, 28 lipca 2010

Pies na baby?

11 sierpnia wyjeżdżam do Gdyni na 2 tygodnie, wracam dopiero 25 sierpnia, po czym już 28 sierpnia będę na konwencie. W tym okresie notki nie będą się ukazywać, przepraszam Was, bardzo. Postaram się szybko wrócić i tym samym znaleźć czas na sierpniową notkę na Ai no Tenshi.


26 marca
Chociaż pogoda dziś dopisała pod względem świecącego intensywnie słońca nie mogłem powiedzieć niczego dobrego o błoniach, które po kilkudniowym deszczu zamieniły się w gąbkę pełną błota. Nie liczyłem na to, że moja buty przetrwają walkę z żywiołem, miałem tylko nadzieję na ocalenie ich przed rozklejeniem się. Nie byłem nawet pewny, czy przypadkiem nie zostaną w błocie, kiedy przedzierałem się do cieplarni numer siedem, najbardziej oddalonej od zamku. Wokół siebie słyszałem bezustannie głośne mlaskanie, które wydobywało się spod naszych stóp, kiedy z trudem wyjmowaliśmy stopy z błota. Czułem, że pełno ziemistej mazi dostało się do moich butów, a tym samym do skarpetek. Nie miałem pojęcia, czy zdołam doczyścić to wszystko. Na szczęście podwinąłem wcześniej spodnie i trzymałem szatę w górze, ponieważ w przeciwnym razie musiałbym oddać do prania wszystko, co miałem dziś na sobie.
Profesor Sprout lepiej do nas wiedziała, co ją czeka podczas przeprawy do cieplarni. Założyła kwieciste kalosze w stokrotki i dziarsko maszerowała przed siebie odsłaniając kolana, gdyż suknię i szatę musiała podtrzymywać rękoma. Zdecydowanie nie była to wygodna pozycja, kiedy musieliśmy jakoś utrzymywać równowagę, by nie skończyć w błocie.
- Wchodźcie, wchodźcie. – zachęciła nas otwierając przed nami drzwi.
- Chyba zgubiłem gdzieś but. – mruknął za mną James wpatrując się w swoje stopy, jednak spod grubej warstwy buta nie mógł stwierdzić, czy było to rzeczywiście prawdą.
- Znajdziesz go później, Potter. – rzuciła kobieta i zagoniła w końcu wszystkich do wnętrza. Było tu duszno i bardzo gorąco. Wszędzie rosły spore krzewy i drzewka, a na samym środku ustawiono już mały las, który miał być naszym dzisiejszym zajęciem. – Dziś zajmiemy się drzewkami Ylang Ylang. Waszym zadaniem będzie przesadzenie ich do większych doniczek. Rośliny te rosną zazwyczaj w bliskim otoczeniu intensywnie pachnących kwiatów, jako że są wyczulone na zapachy. Czy ktoś z was wie, po co nam te drzewka? – kobieta rozejrzała się, jednak wątpiłem by ktokolwiek znał odpowiedź na jej pytanie. Ja sam nie miałem pojęcia, na co takiego zawdzięczamy temu drzewku. Zazwyczaj nie sadziło się go w Anglii, w przeciwnym razie wiedziałbym cokolwiek na ten temat. – Nikt, nikt, nikt? – powtarzała się przez chwilę, po czym uśmiechnęła, a jej pulchne policzki wydawały się nadymane powietrzem. – Nie dziwi mnie to, jesteście jeszcze młodzi. Otóż z kwiatów Ylang Ylang wytwarzamy mikstury... energetyczne... – dobrała słowo, tak jakby nie chciała nam mówić wszystkiego i szybko przeszła dalej. – Są także składnikiem eliksirów przekonywania i tych miłosnych. O dokładnym zastosowaniu tego drzewa przeczytajcie z podręcznika, my tym czasem zajmiemy się pracą. Dobierzcie się w grupy po trzy osoby, no proszę, już, już, już. – klasnęła w dłonie. Od razu poczułem uchwyt na ramieniu i zostałem przysunięty do Syriusza. James doczepił się do nas z zadowoleniem na twarzy, chociaż nadal wyjątkowo często spoglądał na swoje nogi, jakby miał nadzieję, iż nagle rozpozna, która kula błota to but, a która to skarpetka. Profesor Sprout rozdała nam po jednej parze wielkich rękawic na grupę, zapewne sięgały do połowy ramienia i nie wydawały się nazbyt przyjemne w dotyku.
- Jedna osoba będzie oczyszczać korzenie, zasypywać je ziemią, dwie inne muszą podtrzymywać drzewko. Dziewczęta dostaną mniejsze, chłopcy poradzą sobie z tymi większymi. No, do pracy.
Popatrzyłem na przyjaciół, którzy skinęli mi głowami. Niechętnie założyłem długie rękawice, które śmierdziały gumą i starą ziemią, po czym przy pomocy Syriusza doturlałem wielką donicę pod drzewko stanowiące nasz przydział. Chłopcy musieli przebić się przez zasłonę z liści, by złapać za niewielki pień i przechylić drzewo. Miało około dwóch metrów wysokości wliczając w to spory kwiat na końcu. Przypominał mi żółtą paczkę zakończoną ustami, lub czymś, co je przypominało. Z największym trudem zdołałem pozbyć się starej doniczki, która była chyba nie mniej ciężka, co ta nowa. Mając do dyspozycji zaokrąglony haczyk zabrałem się za oczyszczanie korzeni z zeszłorocznej ziemi. Nie było to łatwe, jako że zakręcały się ona i zwijały w spiralki uniemożliwiając dostanie się do części starych grud. Miejscami musiałem używać rąk i teraz doceniłem wielkie rękawice, dzięki którym nie brudziłem się tak bardzo.
- Musicie je przekręcić. – rzuciłem do kolegów, a oni jęknęli. Drzewko podskakiwało, dziwnie się wykręcało, ale w końcu byłem w stanie dobrać się do drugiej strony korzeni. To niestety nie był koniec, a jedynie początek. Dwa razy dostałem w głowę jakąś gałązką, trzy razy sam uderzyłem się o pień zanim w ogóle włożyliśmy drzewo do doniczki.
- Poczekajcie chwilę. – odszedłem by podciągnąć pod nasze stanowisko worek z ziemią. Nie miałem nic przeciwko podobnym zajęciom i pozwalały mi się rozluźnić, chociaż zapełnianie ogromnej donicy, było męczące dla moich ramion.
- Remi, pospiesz się z tą ziemią. – głos Syriusza był dosyć dziwny. Podniosłem głowę znad korzeni.
- Łatwo mówić. Wiesz ile tego jest? – mruknąłem, a Black podniósł brwi wysoko do góry.
- Ale ja mam wrażenie, że to mnie dotyka. – powiedział to kładąc nacisk na ostatnie słowo i szczerze powiedziawszy nie mogłem zaprzeczyć, iż wszystkie liście drzewa przesunęły się w jego stronę, podobnie jak kwiat z samego czubka. Nie wiedziałem, czy to w ogóle możliwe, jednak przyspieszyłem zasypywanie drzewa, jak tylko mogłem. Gdybym miał ogromną łopatę z pewnością byłoby łatwiej i szybciej. Nie mając jednak niczego podobnego skazany byłem na przenoszenie ziemi rękoma, a to nie przynosiło spodziewanego efektu w zaledwie kilka chwil.
- Remusie! – tym razem był to niemalże błagalny pisk. Znowu oderwałem się od swojego zajęcia patrząc na odchylającego się jak najdalej w tył Blacka. Teraz nie miałem wątpliwości, że Ylang Ylang upodobał sobie kruczowłosego. Coś, co wcześniej określiłem, jako usta chyba rzeczywiście nimi było. Dwie płatkowe wargi właśnie zbliżały się do głowy Syriusza, który starał się ich unikać. James chichotał niemal nie pomagając w trzymaniu drzewa, a ja nie mogłem powstrzymać napadu, jaki właśnie mną wstrząsnął. Roślina najzwyczajniej w świecie upodobała sobie mojego chłopaka, a jej liście naprawdę obejmowały go teraz. Padłem na ziemię śmiejąc się, podczas gdy on krzyczał na mnie i Jamesa, że mamy zająć się pracą, a nie wygłupiać. Był zdeterminowany, a ja nie wiedziałem, jak inaczej mu pomóc, jeśli nie szybko zostawiając naszą pracę za sobą.
Jakoś zdołałem się powstrzymać i znowu pracowałem, chociaż nadal, co jakiś czas chichotałem czując dobrze mięśnie brzucha i twarzy. Chłopcy gwałtownie zmienili ustawienie drzewa na bardziej proste.
 - Uważajcie, co robicie, to bardzo delikatne kwiaty! – Sprout właśnie znalazła się przy nas. Z zamkniętego pudełeczka kwiatu wyleciały trzy ziarenka i wbiły się w ziemię cieplarni. Zaledwie w kilka sekund później wystrzeliły z tych miejsc kilkunasto centymetrowe nowe drzewka.
- Byłem delikatny! – Syri był rozeźlony i jedną ręką trzymał pień, a drugą poprawiał swoje zmierzwione okropnie włosy. – To ono jest niedelikatne, obłapiało mnie!
- Widocznie lubi zapach twoich perfum, nic na to nie poradzę. – na nauczycielce jego wyznanie nie zrobiło najmniejszego wrażenia. Ledwie zauważył, że nie musi trzymać źródła swoich nieszczęść, a odsunął się od niego na bezpieczną odległość, chociaż, od kiedy kwiat pękł rozkładając się i wysypując ziarenka stał się nieruchomy i spokojny. Zupełnie jakby nagle znormalniał.
 - Nadwyrężyłem ramiona, muszę iść do skrzydła szpitalnego. – rzucił nagle do Sprout, która chyba nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Chciała coś powiedzieć, ale nie dał jej dojść do słowa. – Nie podniosę pióra na innych zajęciach, jeśli nie przestanie mnie boleć, a boli strasznie. – zrobił cierpiętniczą minę silnego chłopaka, który wytrzymuje potworne katusze. Profesorka zapewne wiedziała, że Syri chce uniknąć reszty zajęć, jednak nie mogła udowodnić, że udaje, więc wzruszyła ramionami.
- Więc idź, ale po przerwie wielkanocnej, chcę dostać wypracowanie o Ylang Ylang na dwie rolki pergaminu!
- Cokolwiek, tylko mogę już iść?! – doskoczył do drzwi i chyba rozumiałem, dlaczego. Inne drzewka, też dziwnie przechylały się w jego stronę. Byłem pewny, że nieodwracalnie zmieni zapach swoich perfum na stałe.
Sprout nie zdążyła podjąć jeszcze ostatecznej decyzji, kiedy on wyszedł pospiesznie z cieplarni i przez błoto przedzierał się do zamku.

5 komentarzy:

  1. Motyle lecą na Ramusa, a kwiaty na Syriusza xD hah, biedny czarnulek... ciekawe, co by było, gdyby jednak został kilka minut dłużej xDWyjeżdżasz? :( Ehhh... wiesz jak będzie bez Ciebie smutno? Bez notek... A... a po powrocie... po powrocie proszę o jakąś kartkę z pamiętnika xD Początek notki przywołał mi myśli o Fillipie xDTo ja może wytłumaczę Ci to, co niezrozumiale napisałam.. tylko napisz, w którym momencie ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Syri... ale kurde czemu nie wziął ze sobą Remiego? xDSzkoda, że Cię nie będzie... miłego pobytu i konwentu!

    OdpowiedzUsuń
  3. Omg! Nie mogę przestać się śmiać XD zaczepiste kwiatki :D

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko xD to było dobre, Syriusz wabikiem na drzewka xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka,
    cudnie, haha nawet to drzewko upatrzyło sobie Syriusza, już chyba będzie unikał ich jak tylko się da...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń