środa, 21 lipca 2010

Zwierzaczki

22 marca
To była wyjątkowo przyjemna noc na naukę astronomii, chociaż chmury przemieszczały się w niesamowitym tempie, a tym samym mogliśmy w każdej chwili spodziewać się ulewy. Całe szczęście zajęcia kończyły się już, a my nadal nie musieliśmy martwić się pogodą. Musiałem przyznać, iż z wielu przedmiotów, z jakimi mieliśmy do czynienia na kilku mogłem odpocząć, a właśnie do takich zajęć należała astronomia. Nadal nie mieliśmy pojęcia, kim jest nauczyciel, jednak zyskał ogólną sympatię i nawet Potter nie mógł powiedzieć złego słowa o profesorze, co zdarzało się wyjątkowo rzadko.
Skończyłem właśnie swoje wyznaczanie tras gwiazd w najważniejszych gwiazdozbiorach na podstawie sezonowych map nieba. Starając się nie być nadto ciekawskim zajrzałem do pracy Syriusza, który właśnie męczył się z gwiazdozbiorem łabędzia. Wyglądał całkiem ciekawie z niezadowoloną miną, mrucząc pod nosem obliczenia. Moją uwagę przykuło w tamtej chwili coś innego. Oddalony od nas, ukryty w ciemności punkcik, który wydawał się błyszczeć niczym oko jakiejś bestii. Wątpiłem, by w mroku kryło się cokolwiek poza nauczycielem, jednak to, co odbijało się srebrem kilka metrów ode mnie kusiło i karmiło powoli moją ciekawość. Zmieniałem pozycje na krześle by lepiej widzieć, starałem się przystosować wzrok do mroku, jaki panował, dostrzec kształty, więcej szczegółów. Blask wydawał się poruszać, a ja czułem, że muszę dowiedzieć się, czym jest. Skorzystałem ze swoich wilczych umiejętności, nawet nie wiedząc jak to robię. Zmrużyłem oczy, wytężyłem wzrok i przeciąłem ciemność dostrzegając wyraźniejszy zarys niewielkiej klatki dla ptaków, której pręty były ustawione bardzo blisko siebie. Wewnątrz coś się poruszało, krążyło i chyba starało się wydostać. Nie miałem już wiele czasu, jako że uczniowie zbierali się powoli skończywszy pracę, lub pakowali zadania do teczek, by donieść je na następne zajęcia. Lekcja kończyła się, a ja nie mogłem usiedzieć na miejscu.
- Poczekajcie na mnie chwilę. – rzuciłem do przyjaciół i wstając ze swojego miejsca podszedłem do ukrytej w rogu klatki. W środku latał motyl. Niewielki, niewinnie wyglądający. Zawahałem się nie mając pojęcia, co to mogło oznaczać. Mógł to przecież być nauczyciel, albo jeden z jego wysłanników, a ktoś zamknął go, by mieć spokój. Klatka wydawała mi się srebrna, nie ryzykowałem, więc i otworzyłem ją butem. Zamknięcie ustąpiło, a motylek wyfrunął zataczając drobne koła, jakby mi dziękował i zniknął w ciemnościach.
- Remusie, pospiesz się. – Syriusz poganiał mnie, więc odszedłem szybko od klatki.
- Już, przepraszam. – uśmiechnąłem się lekko, a przyjaciele nie pytali o nic. Weszliśmy do zamku opuszczając wieżę. Minęliśmy po drodze czekających przy wyjściu dwóch chłopców, których znaliśmy połowicznie z naszych niedawnych dochodzeń. Miałem niejasną świadomość, że to oni byli odpowiedzialni za zamknięcie motyla, a kiedy schodziliśmy schodami usłyszałem, jak całkiem głośno jęknęli wyrzucając sobie wzajemnie, że nie zabezpieczyli klatki zaklęciami, a teraz będą mieć poważne kłopoty. Przyspieszyłem, by przypadkiem nie mieć z nimi do czynienia, gdyby chcieli dociekać, kto sprawił im tę niemiłą niespodziankę i zniweczył, ich plany, jakiekolwiek mogły one być.
 Kiedy przechodziliśmy koło okien mogliśmy dostrzec wyraźne błyski na niebie, a później coraz głośniejsze grzmoty. Burza zbliżała się coraz szybciej do Hogwartu, a zaledwie kilka chwil później nastąpiło oberwanie chmury. Korytarze wydawały się pełne krzywych świateł, błyski igrały z płonącymi  gdzieniegdzie pochodniami. Poczułem dłoń Syriusza zaciskającą się na mojej ręce. Uśmiechał się do mnie spokojnie.
- Nikt nie zauważy. – wydawał się mnie uspokajać. – Światło jest tak migotliwe, że nie będą pewni, czy się nie przewidzieli, nawet, jeśli zauważą. – miał rację. Sam nie dostrzegałem wyraźnie jego twarzy, a co dopiero rozpoznać, czy trzymamy się za ręce, czy też nie.
Było teraz bardzo ciemno, słyszeliśmy wyraźnie szum deszczu, wielkie krople raz po raz rozbijały się o szybę, a grzmoty sprawiały, że okna trzeszczały, jakby zaraz miały się pootwierać. Zaczął wiać silny wiatr i wydawało mi się, iż przez następne kilka dni nie ujrzymy słońca. Wszystko wydawało się teraz groźne i niebezpieczne, długie cienie na ścianach przypominały wielkie potwory, chociaż to my je rzucaliśmy. Ciche dotąd korytarze wypełniły się teraz złowieszczymi odgłosami starego zamku w czasie burzy. Az przeszły mnie dreszcze, gdy pomyślałem, że ktoś mógłby z powodzeniem przemieszczać się za nami, a żaden Gryfon nawet by o tym nie wiedział. Obejrzałem się za siebie odczuwając lekką panikę.
- Patrz przed siebie, Remi. – ostrzegł mnie Black i kiedy zrobiłem, co kazał stałem o kilka milimetrów od jednej z koleżanek. Wszyscy okupowali okno, a po chwili część osób biegła już schodami w stronę głównego wejścia do zamku. Kiedy się przerzedziło mogłem zbliżyć się do szyby i wtedy zrozumiałem, co tak zainteresowało wszystkich. W strugach deszczu ktoś szedł przez błonia z chwiejącą się na wietrze latarnią. Wielka postać, zakapturzona, wyglądała przerażająco, kiedy niebo przecinała błyskawica.
- Chodźcie! – rzucił do nas James i zaczął biec w stronę, gdzie przed chwilą zniknęło kilka osób z naszej grupy. Znowu poczułem chłodne dreszcze na ciele, jednak posłuchałem i nie zwlekając ruszyłem w dół, by dowiedzieć się, o co chodzi. Było późno, a jednak wiele osób, także z innych domów cisnęło się przy wejściu. Stanąłem na palcach chcąc dojrzeć cokolwiek. Dyrektor, profesor McGonagall i Flitwick właśnie przeciskali się do przodu przez tłumek. Oni najwyraźniej także musieli dostrzec tajemniczą postać, lub słyszeli podniecone głosy uczniów i to tak ich zaciekawiło.
Wielkie drzwi zamku otworzyły się i stanął w niej ogromny włochaty i przemoczony do suchej nitki „ktoś”. Dopiero, kiedy kaptur opadł z głowy tamtej osoby rozpoznałem w nim Hagrida.
- Alem wzbudził sensację. – zaśmiał się, a jego potężne ramiona zadrgały. Odrzucił z ramion płaszcz, który opadł z głośnym plaskiem na posadzkę. W ramionach trzymał jakieś zwierzątko. – Złamał nóżkę starając się schować przed burzą, znalazłem go koło swojej chatki, panie psorze. – ciemne, jak węgle oczy wielkiego mężczyzny zwróciły się na dyrektora, który skinął głową.
- Minerwo, zawołaj Silvanusa, on będzie wiedział, co robić. – zwrócił się do nauczycielki Dumbledore i uśmiechnął spoglądając po uczniach. Usiłowałem przyjrzeć się zwierzątku, kiedy McGonagall przeciskała się ponownie między nami. Istotka właśnie podniosła głowę trochę wystraszona patrząc na nieznajome miejsce i liczne twarze, które ją otaczały. Na zajęciach opieki nad magicznymi stworzeniami nie uczyliśmy się jeszcze o tym zwierzęciu. Przypominało mi sarnę o złotej sierści, a jednak na głowie zamiast zwyczajnych rogów miało gałęzie o zielonych liściach, które jakby dopiero, co wyrosły na wiosnę. Jego ciało pokrywały ciemniejsze plamki, a jedna raciczka bezwładnie leżała na wielkim ramieniu gajowego.
- To Oisin. – wytłumaczył Hagrid widząc, jakie wzbudził zainteresowanie zarówno on, jak i zwierzak. – Piekielnie cwany i świetnie radzi sobie w lesie... Ale za dużo wody jak widać mu nie służy. – uśmiechnął się, a jego słowa obiły się echem od murów, gdyż każdy w ciszy i napięciu podziwiał zainteresowane wszystkim, ale nadal strachliwe stworzenie.
- Przepuście mnie, rozejść się, koniec przedstawienia. – pojawił się nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami i machając dłońmi, jakby odganiał muchy rozganiał nas wszystkich na boki. – Hagridzie, chodź za mną, musimy się nim zająć jak najszybciej. – to naprawdę oznaczało koniec, gdyż gajowy zajmował cały niemal korytarz, więc by go przepuścić musieliśmy rozejść się wciskając w inne korytarzyki. Część osób pospiesznie starała się wracać do swoich dormitoriów, jak sądziłem, ale znaleźli się i tacy, którzy z determinacją na twarzach chcieli podążać za nauczycielem i niesionym Oisin’em.
 - Chodź, już po wszystkim. – Syri powtórzył niemal słowa profesora Keetlburna, a jego dłoń mocniej zacisnęła się na mojej. – Ja mam innego zwierzaka, którym muszę się opiekować i jest o wiele ładniejszy, chociaż niebezpieczny. – wyszczerzył zęby w uśmiechu. Nie powstrzymałem ust przed podniesieniem kącików. Sam uśmiechałem się do niego musząc przyznać mu rację. Zajmował się mną, chociaż nie musiał, a chyba zaliczałem się do magicznych stworzeń, lub może bardziej podchodziłem pod przedmiot czarnej magii? Jakkolwiek by nie było Black wiedział lepiej, do czego mnie zaklasyfikować, a teraz wiedziałem, iż tylko żartował. Jego uśmiech mówił mi wszystko na ten temat. Byłem jego Remusem Lupinem z małym, futerkowym problemem.

6 komentarzy:

  1. Oj, tam xD Ale to, że jest się pod dachem cesarza o czymś świadczy.. trzeba zachować pozory normalności xD Tenshi wiele Mizukiemu zawdzięcza, o czym nie pisałam w opowiadaniu, bo raczej nie byłoby interesujące to, jak go pytał z biologii, chemii, czy też rozwiązywał z nim zadania... Do tego Mizu bronił zaciekle tego, aby Keizo stawał na przeszkodzie związkowi z Tatsui, bo był z niego zadowolony, więc Tenshi tym bardziej ubolewał nad tym, bo wiedział, że Mizu jest zadowolony, więc... więc to, że jednak kocha Subaru mogło się wydać dla niego zaprzepaszczeniem tego, co cieszyło Hoshiego. xD A co tam, nie zawsze trzeba odnosić się do rzeczywistości xD haha, w Japonii mają fajne sposoby na odstresowanie, no naprawdę XD Ja z kolei widziałam w jakimś programie, że dziewczyna zrezygnowała z pracy z powodu stresu i teraz, przebrana w spódniczkę a la uczennica, tańczy przed biurami (jakieś wygibasy, podskoki), aby odstresować wychodzących stamtąd pracowników xDNotka - ;3 Zwierzątko piękne. Pewnie, gdyby Remus stał bliżej, to zaczęło by uciekać... o wilka "złego". XD ha, albo pokłoniłoby się do oddania czci xD Taa, Syri ma własnego pieszczocha i to o wiele mniej dzikiego XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Mała * a może raczje nei taka mała*, włochata maskotka raz w miesiącu ^^ Coś cudnego po prostu xD Ej a gdyby tak Remus się wtedy uspokoił i Syri wyprowadzała go na spacer i dawał jeść z takiej wielkiej miski z napisem REMI =) Moje pomysły czasem i mnie przerażają >.<

    OdpowiedzUsuń
  3. heheh xd so kawaaiii *.....* xd czekam na next ;]

    OdpowiedzUsuń
  4. ,,Mały futerkowy problem" - uwielbiam to wyrażenie:)Ciekawe jak odwdzięczy się motylek...albo jak zemści xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Remus chyba zyskał sobie wdzięczność nauczyciela od astronomii uwalniając go z klatki ^^ problem futerkowy hihi uwielbiam to wyrażenie xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    bardzo ciekawe jak tego dokonali że uwięzili profesora :)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń