piątek, 24 września 2010

Przygotowanie na łowy

Dziękuję za miłe słowa, a co do Alena... Bardzo się cieszę, że jest pospolity. Właśnie taki miał być. Ten przebłysk normalności wśród postaci był bardzo potrzebny.


30 kwietnia
Przyjaciele doszli do wniosku, że nie warto czekać dłużej ze złapaniem tajemniczej postaci. Bez mojej wiedzy naradzali się przez ostatnie dni, a teraz nie miałem wyboru, jako że zostałem wplątany w ich łowiecką zabawę. Najzwyczajniej w świecie powiedzieli mi, że dziś przystępują do działania. Nie obeszło się bez podziału zadań i tym też sposobem Peter skończył na czatach przy drzewie, które właśnie okupowaliśmy. Nie wydawał się zbyt zajęty swoją działką i oddał się bez reszty pochłanianiu Fantazyjnie Finezyjnych Drażetek Felixa Feelroya, które zmieniały kształt, kiedy brało się je do ręki. Chyba nie tylko mi robił nimi na złość, ponieważ wzrok Jamesa także zbyt często padał na opakowanie i czekoladowe maleństwa pochłaniane przez blondynka.
- Peter, jeśli zaraz nie skupisz się na czatowaniu to wrócimy do pokoju i wyjemy wszystkie twoje ukryte łakocie spod łóżka. – ostrzegł niebezpiecznie poważnym tonem. – Tak, Pet. Nie ma sensu robić tak przerażonej miny. Dobrze wiem, że kryjesz tam swoje słodkości, więc albo się skupisz, albo się z nimi pożegnasz... – Pettigrew władował do ust całą garść drażetek i schował do kieszeni resztę. Stanął na baczność uważnie obserwując błonia. Biedak naprawdę bał się groźby Pottera, który był zdolny nawet do najbardziej parszywych i wrednych posunięć by osiągnąć swój cel. Właśnie, dlatego, moje łakocie zamykałem zaklęciem, które zdążyłem już zmienić, na wypadek gdyby Syriusz przypadkiem się wygadał.
- Póki nikogo nie ma i nikt się nami nie interesuje czas zabrać się do roboty. – Syri podał okularnikowi łopatę. – Tak jak ustaliliśmy. James, ty kopiesz. – tutaj J. został wcześniej przegadany argumentem większych dłoni, które idealnie nadają się do trzymania łopaty, a zbędne są przy innych zajęciach. - Sheva zabiera się za skręcanie sznurków. – padały dalsze komendy. Biedny Andrew nie należał do zwolenników ręcznych robótek, jednak jego drobne palce nadawały się idealnie do skręcania grubszych i węższych sznureczków z wcześniej ukradzionego Sprout zapasu cieniutkich witek Wierzby Przędzącej. W prawdzie chłopcy utrzymywali, że sami je zebrali, jednak jasnym było, iż kłamią. Nie mieli pojęcia, kiedy zbiera się „włosy”, jak zwykło nazywać się ten rodzaj witek, a pora na to minęła już cały miesiąc temu. Nie komentowałem tego jednak, wiedząc, iż nie dałoby to wiele i nic by nie zmieniło. – Tym czasem ja z moimi szerokimi ramionami i moim przenośnym słowniczkiem zaklęć – tutaj wskazał na mnie. – Idziemy po gałęzie na klatkę. – po prostu przewróciłem oczyma, bym nie musiał tego komentować. Black wyjął spod pachy pelerynę niewidkę i stanął w odpowiednim miejscu za drzewem, które nas kryło. Wtedy też nakrył nas peleryną, by nikt nie widział, że zmierzamy w stronę Zakazanego Lasu. Tam właśnie mieliśmy szukać dużych i mocnych gałęzi.
- Zaczynamy. – rzucił krótko James i wbił łopatę w ziemię. Syriusz złapał mnie w tym czasie za rękę i pociągnął w odpowiednią stronę. Szczerze powiedziawszy wcale nie chciałem kręcić się po błoniach, a co dopiero po Zakazanym Lesie. Byłem tam w prawdzie kilka razy, jednak wtedy czułem się jakoś bezpieczniej. Za pierwszym razem to Oliver był naszym przewodnikiem. Nie miałem pojęcia jak naprawdę dotarł do jednorożców, w dodatku stosunkowo oswojonych. To było dla mnie tajemnicą do tej pory. Innym razem szukaliśmy wyjścia z sytuacji, w której ratowaliśmy cały Hogwart przed nieudanym eksperymentem Pottera.
- Nie musisz się bać, jestem z tobą. – powiedział cicho Black mocniej ściskając moją dłoń. Może potrafił wyczuwać moje nastroje, a może tylko zgadywał, że jestem spięty, a tym samym bardzo sceptyczny w stosunku do pomysłu, który przecież chłopak sam zaproponował, a ja nie obaliłem, gdyż byłem zbyt zajęty nauką, by móc na czas zareagować. – Nie wejdziemy głęboko do Lasu, więc nic się nie stanie.
- Nie wiemy, co tam się czai. – odburknąłem. – Uważam, że powinniśmy powiedzieć o wszystkim dyrektorowi.
- Ale nie powiemy. – zatrzymał się i uśmiechając pocałował mnie przepraszająco. Peleryna niewidka trochę nam przeszkadzała. Poczułem się jednak raźniej.
Idąc szybkim krokiem nawet nie zwróciliśmy uwagi na zajętego pracami w ogródku Hagrida. Nie widział nas, a my nie musieliśmy się nim martwić. Niemal na palcach wchodziliśmy do Lasu. Pierwszy raz byłem tam sam z Syriuszem i nie czułem się z tego powodu najlepiej. Wolałem by cała nasza paczka kręciła się po tym pełnym niebezpieczeństw miejscu. Poza tym znalezienie odpowiedniej ilości gałęzi, które nadadzą się na klatkę, nie wydawało się pracą łatwą. Przetarłem oczy dłońmi i westchnąłem. Było za późno.
Nie ściągając peleryny wpatrywaliśmy się obaj w ziemię pod nogami. Nie mogliśmy zrywać gałęzi z drzew, więc jedynym wyjściem było wyszukiwanie tych, które upadły. Pierwszą odpowiednią znaleźliśmy po kilkunastu minutach. Była brudna, ubłocona w niektórych miejscach, ale nadawała się idealnie. Długa, giętka i mocna. Jak na zawołanie pojawiły się także dwie inne. Syriusz, który poczuł się pewniej wyszedł z ukrycia. Kazał mi tylko ciągle wystawiać rękę, by wiedział gdzie jestem. Dostosowałem się do jego polecenia, ale i tak ciągle trzymałem się blisko niego.
- Remi, Remi, patrz, ten jest idealny! – pokazał mi oparty o drzewo badylek. Podbiegł do niego i złapał podnosząc. Serce mi stanęło w piersi, kiedy patyk zaczął się ruszać i wyginać smagając Blacka po twarzy. Syri syknął i puścił go, a badyl zaczął uciekać na dwóch chudych, patykowatych nóżkach. Jakby na zawołanie w kilku miejscach poderwało się jeszcze kilka innych i teraz patrzyłem wystraszony na umykające wielkie patyczaki.
Syriusz trzymał się za twarz i przeklinał pod nosem. Podbiegłem do niego by sprawdzić, co się stało. Odsunąłem jego dłonie na boki i skrzywiłem się widząc trochę zakrwawioną twarz. Dostał pod oko, a cios przeciął mu skórę, co sprawiło, że krew puściła się od razu. Kolejny rozciął brew, policzek, a nawet brodę.
- Ciesz się, że nie straciłeś oka. – warknąłem rozeźlony, jednak martwiłem się, by w ranki na twarzy nie wdało się zakażenie. Szybko wyjąłem z kieszeni czystą chusteczkę, którą pośliniłem i zacząłem zmywać krew z twarzy chłopaka. Widać było, że Syri nie do końca wiedział, co się działo. Posadziłem go, więc na jakimś zwalonym drzewie i kazałem tam zostać cały czas przecierając twarz, by w końcu przestała krwawić. Sam zająłem się zbieraniem patyków rzucając na nie zaklęcie pomniejszające. Samemu poszło mi jakoś szybciej, ale może miał na to wpływ stan kruczowłosego. Zmartwiony schowałem swoje znalezisko do kieszeni i czym prędzej wróciłem do przyjaciela.
- Remi, tu jest pełno robaków! – syknął widząc mnie i właśnie rozdeptał jakąś larwę, którą wcześniej strzepnął ze spodni. Dziś okazał się być kompanem do niczego, a uwaga sprzed chwili nie wydawała mi się nazbyt inteligentna. Zapewne atak patyków nadal był dla niego czymś traumatycznym i musiało minąć trochę czasu zanim mu przejdzie.
Nagle to ja poczułem, że nie jestem zwolennikiem owadów. Za Syriuszem pojawiła się ogromna larwa jadowicie zielonej barwy o różowych kropkach na poduszkowatym ciele. Aż przeszły mnie dreszcze. Była wiosna, więc robaki wychodziły z kryjówek, pojawiały się w Zakazanym Lesie, szukały jedzenia, partnera, pilnowały dzieci. Miałem niejasne wrażenie, że Syriusz właśnie rozgniótł jedną z pociech giganta za nim. Póki, co nie miał pojęcia, w jakiej jest sytuacji, a ja postanowiłem to szybko wykorzystać.
- Chodź tu do mnie. – wyciągnąłem po niego ramiona. – Pokażę ci coś niesamowitego, ale musisz się pospieszyć. I nie wykonuj gwałtownych ruchów, bo go wystraszysz. – zmyślałem jak tylko mogłem. Wielka larwa przede mną daleka była od obaw, ale przecież nie mogłem powiedzieć, co dzieje się naprawdę. Wstrzymując oddech patrzyłem jak chłopak zbliża się do mnie. Rany już nie krwawiły, ale najpewniej miało ich być więcej, kiedy damy nogi za pas.
Złapałem Syriusza za ramiona i odwróciłem szybko w stronę potwora, o którym nie miał pojęcia. Chłopak znowu zaklął.
- Remi, czy ona powinna mieć takie ogromne zębiska? – teraz ja również je zauważyłem. Wielkie kły, z których ciekła jakaś zielona maź i w miejscy, gdzie wcześniej siedział Black wypalała ogromne dziury, jakby potraktowano drzewo kwasem.
- Miałeś rację, powinniśmy powiedzieć dyrektorowi, ale teraz w nogi! – zapiszczał, jakby planował się rozpłakać. Trzymał w ręce pelerynę niewidkę, zaś w drugiej ściskał moją dłoń. Obaj pobiegliśmy ile sił w nogach w kierunku ścieżki, która mieliśmy wydostać się z Lasu. Za nami rozległo się wściekłe syknięcie i odgłos łamanych gałęzi. Larwa nas goniła, chociaż wcale nie patrzyłem za siebie. Nie chciałem tego widzieć, a uderzające o moją twarz gałęzie w pełni przeszkadzały w poruszaniu się. Wcale nie myślałem o upewnianiu się czy mamy możliwość ucieczki. Ściskając z całych sił rękę Syriusza starałem się po prostu uciekać, biec i ocalić skórę.
W ostatniej chwili przed wybiegnięciem na błonia Syri zarzucił na nas pelerynę. Jak poparzeni przebiegliśmy w pobliżu Hagrida, który tylko rozejrzał się nie widząc nikogo, ale słyszał przecież nasze sapanie. Nic już nas nie interesowało, jak tylko dopadnięcie przyjaciół i ewentualne ukrycie się w zamku. Nie wiedzieliśmy, że larwa dała sobie spokój, kiedy tylko zauważyła, że nie dogoni nas przed opuszczeniem Lasu. Miałem po wyżej uszu wspaniałych pomysłów rządnych przygody przyjaciół.

3 komentarze:

  1. Coś mi się wydaje, że czasami cierpliwość Remiego jest na ukończeniu, a on tylko swoja silna wola stara się nie wybuchnąć xD Syri chyba wyląduje w skrzydle szpitalnym, tak samo jak Remi, bo w końcu gałązki ładnie ich potraktowały... Niebezpieczeństwo i przygoda to dewiza Huncwotów xD

    OdpowiedzUsuń
  2. No to ładnie nie ma co. Coś mi się wydaje że nic dobrego z tego nie wyniknie. Chłopcy jak zwykle mają swoje ciekawe pomysły.... Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    ciekawe czy to się uda, no i Syriusz w traumie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń