niedziela, 21 listopada 2010

Ktoś

9 czerwca
Dni, które pozornie mogły wydawać się takie same, zawsze różniły się jakimiś szczegółami, jak chociażby pogoda, ludzie, słowa, które wypowiadamy. Dla mnie dzisiejszy dzień nie mógł uchodzić za identyczny z poprzednimi. Dziś mogłem opuścić skrzydło szpitalne, a więc uważałem tę okazję za wielkie święto, a święta nie zdarzają się, co dziennie.
Nie poinformowałem przyjaciół o tym, że w końcu mogę opuścić Skrzydło Szpitalne. Zapewne od razu wciągnęliby mnie w coś, zamiast pozwolić bym spotkał się z dyrektorem, by ten wyznaczył mi jak najszybciej nowe terminy egzaminów. Poza tym był dla mnie bardzo dobry, więc moim obowiązkiem było powiedzieć mu jak najszybciej, że czuję się na siłach by wypełnić swoje obowiązki szkolne.
 Czułem się dziwnie, zupełnie jakbym po wielu miesiącach nieobecności miał wracać w ukochane dawniej miejsca, spotkać starych znajomych, oddychać przepełnionym wspomnieniami powietrzem. Naturalnie było to tylko chwilowe podniecenie spowodowane wielkim pragnieniem, które w końcu się urzeczywistniło. Nie potrafiłem pozbyć się uśmiechu, jaki pojawił się na mojej twarzy, gdy byłem już poza pokojem, który był moim przez tak wiele dni.
 Pani Pomfrey zgodziła się zdradzić mi swoje przypuszczenia, co do mojego wcześniejszego stanu. Chociaż nadal nie była pewna, czy ma racje, to nie chciała bym niepotrzebnie się zamartwiał. Otóż, jej zdaniem, moje spokojne życie kłóciło się z niebezpieczną i niespokojną naturą bestii we mnie, która potrzebowała jakoś rozładować swoją wściekłość, całe kłębiące się w niej zło. Skorzystała, więc z okazji, że byłem podenerwowany i dała się we znaki mojemu ciału w postaci wszelkich dolegliwości sprzed pełni. Była to bardzo odważna teoria, jednak zdaniem pielęgniarki szkolnej miała swoje podstawy. Jak zaznaczyła kobieta, nie często spotyka się wilkołaka tak wrażliwego na wilkołactwo, jak ja. I o ile wilkołak miał we krwi zło, o tyle ja nie należałem do osób, które ulegałyby wpływom bestii we mnie, a tym samym musiałem wycierpieć swoje, gdy moje wewnętrzne przekleństwo szalało z wściekłości.
W sumie nie przykładałem do tego większej wagi. Nie mogłem zmienić niczego, więc mogłem tylko uodpornić się na cierpienia spowodowane przez moje „drugie ja”. Miałem niemal miesiąc do kolejnych dolegliwości, więc postanowiłem wykorzystać ten czas najlepiej jak tylko potrafiłem, a musiałem zacząć od rozmowy z dyrektorem.
 Stojąc przed wejściem do gabinetu zastanawiałem się, jakie jest aktualne hasło. Dyrektor nie zmieniał go często, jednak jak dotąd nie zastanawiałem się nad tym. Starałem się przypomnieć sobie moją ostatnią rozmowę z dyrektorem, jednak nie wspominał on ani słowem o haśle.
 - Hm, przychodzi mi na myśl czekolada... – mówiłem na głos do siebie intensywnie myśląc. – A, że ostatnio dyrektor rozkochał się w gruszkach, to... Gruszkowe nadzienie? – popatrzyłem błagalnie na gargulca, który uskoczył ukazując mi schody w górę. – Trafiłem? – zapytałem sam siebie zaskoczony. Szczerze powiedziawszy nie uważałem, że dopisze mi szczęście, jednak w tym wypadku wyjątkowo się tak stało. Zadowolony z takiego obrotu spraw zacząłem piąć się w górę by jak najszybciej znaleźć się przed drzwiami. Po drodze myślałem, co dokładnie powiem dyrektorowi, ale poniechałem tego w pewnym momencie i postanowiłem improwizować. Zapewniałem siebie, że dam radę, że nie mam się przecież, czym przejmować i czym denerwować i chociaż nie byłem o tym do końca przekonany, to zapukałem czekając.
Usłyszałem poruszenie w gabinecie, głosy, zarówno ten dyrektora, jak i jakiś inny, a później otrzymałem polecenie.
 - Chwileczkę. – a więc czekałem trochę zainteresowany tym, co mogło dziać się za drzwiami. Kto tam był i czego mógł chcieć? – Proszę, wejdź. – padło kolejne polecenie i drzwi same się uchyliły pozwalając mi wsunąć się do gabinetu Dumbledore'a pełnego wspaniałych przedmiotów, książek i portretów.
- Przepraszam, że tak nagle... – rzuciłem z zażenowaniem i mimowolnie rozejrzałem się po pomieszczeniu szukając wzrokiem obcego, który powinien tutaj przecież być. Nie dostrzegłem jednak nikogo.
- Szukasz mojego gościa? Wyszedł, by nam nie przeszkadzać. Zupełnie się tym nie przejmuj. Słucham cię, Remusie. – dyrektor położył dłonie na stole i przenikliwym wzrokiem patrzył na mnie. Było mi trochę wstyd, że przeze mnie musiał wyprosić tego, z kim do tej pory rozmawiał, ale moje wahanie tylko przedłużało tę kłopotliwą sytuację, więc podjąłem się ostatecznie zadania, z jakim tam przyszedłem.
 - Ja miałem powiedzieć, kiedy będę w stanie zdawać egzaminy, no i właśnie, dlatego tutaj jestem. – zacząłem niezbyt elegancko, jednak mimo to najgorsze miałem już za sobą. W końcu byłem w gabinecie, siedziałem przed dyrektorem i powiedziałem to, co powiedzieć miałem.
- Yhym. – Dumbledore skinął głową. – W takim razie porozmawiam z twoimi profesorami i ustalimy dla ciebie dogodne terminy na zaliczenie wszystkiego. – uśmiechnął się do mnie i podnosząc szklaną kulę wypełnioną kostkami czekolady zaproponował mi poczęstunek. – Nadziewana, więc weź, proszę. Weź kilka, jest wyśmienita. – zachęcił i chociaż nie chciałem brać więcej niż jedną tylko kostkę, to mężczyzna trzymał naczynie w górze póki nie doliczył się u mnie pięciu kawałków. Wtedy dopiero poczuł się usatysfakcjonowany.
- D... Dziękuję. – zająknąłem się i przypadkiem spojrzałem na zdjęcie leżące na biurku profesora. Przedstawiało jasnowłosego, młodego mężczyznę o przebiegłym uśmiechu, bardzo urodziwego, chociaż dziwnie dzikiego. Wydawało mi się, że gdzieś widziałem już podobnego człowieka, chociaż nie potrafiłem sobie przypomnieć gdzie. Mogłem się mylić, jako że zdjęcie było niewątpliwie stare.
- Kiedy już wszystko będzie wiadome na pewno dowiesz się o tym na czas. – dyrektor nie mógł wiedzieć, że fotografia, która najwidoczniej przypadkiem tylko była odwrócona bardziej w moją stronę, tak mnie zainteresowała. Nękany tym, że musiałem już gdzieś wiedzieć tę twarz postanowiłem oddalić się, czym prędzej. Wstałem, więc i ukłoniłem się mężczyźnie, który uśmiechnął się ciepło. Wymieniliśmy pożegnania i opuściłem gabinet, by w chwilę później znowu usłyszeć obcy głos rozmawiający z dyrektorem. Gdyby tylko drzwi te miały dziurkę od klucza na pewno nie zdołałbym się powstrzymać przed zajrzeniem przez nią do wnętrza, niestety były one tak szczelne, że nawet nie mogłem rozróżnić wypowiadanych słów, chociaż nie podsłuchiwałem bezczelnie, a tylko starałem się uchwycić sens chociażby jednego zdania. Dałem sobie z tym spokój i zszedłem na dół, by nie natknąć się na nikogo w tym miejscu. Nie wiem jak wytłumaczyłbym komukolwiek, że zamiast zmyć się momentalnie stałem nadal pod drzwiami, jakbym na coś liczył. Spłonąłbym rumieńcem, nie mógł wybąkać usprawiedliwienia i chyba nigdy nie pozbyłbym się wstydu, jaki czułbym w takiej chwili.
Ku mojemu zaskoczeniu przed gargulcem strzegącym wejścia na schody stał nie, kto inny, jak Syriusz z całym naręczem książek. Uśmiechnął się do mnie szeroko, po czym skinął na górkę, którą miał na rękach.
- Specjalnie dla ciebie, byś mógł nadgonić wszystko i wyjść z nami do Hogsmeade w najbliższy weekend. Udało nam się uprosić McGonagall o przeniesienie terminu z tego tygodnia na następny, więc nie możesz nas zawieść. – powiedział na powitanie i wysunął łokieć w moją stronę, jakby oczekiwał, że ujmę go pod rękę i tak pójdziemy do dormitorium. Nie doczekał się tego typu odpowiedzi z mojej strony. Pocałowałem go jednak szybko w policzek i ukryłem chwilową niepewność, jaką tym spowodowałem u siebie.
 Ciężko nawet określić radość, jaką spowodowały słowa chłopaka. To było doprawdy niesamowite. Przyjaciele myśleli o mnie i dbali nawet o moją naukę, kiedy była taka potrzeba. Mogłem się założyć, że kiedyś zechcą sobie to odbić i w zamian będę musiał pracować za nich, lub po prostu zignorować obowiązki, jakie zostaną im narzucone pozwalając by się bawili zamiast uczyć. Gdyby chcieli tego teraz na pewno zgodziłbym się na wszystko. Byłem nazbyt dumny z nich wszystkich, a poza tym musiałem dowiedzieć się więcej o tym, jak poszły im egzaminy. Musiałem nadrobić wszystkie zaległości, nie tylko te szkolne, ale także te wiążące się z przyjaciółmi, by uznać pobyt w Skrzydle Szpitalnym za niebyły. Powrót do normalności, w dodatku zaraz przed wakacjami nie był prosty, ale musiałem podołać, a miałem idealnych pomocników, zaś jeden z nich wyjątkowo słodko postanowił mnie powitać wśród normalnych uczniów. Jak się dowiedziałem pani Pomfrey powiedziała mu, że wyszedłem, a skoro nie mijał mnie na żadnym korytarzu, był pewny, iż znajdzie mnie w pobliżu gabinetu dyrektora. Syriusz albo znał mnie tak dobrze, albo to ja byłem tak przewidywalny.

3 komentarze:

  1. Co do ostatniego zdania, to myślę, że obydwie odpowiedzi są słuszne xD Syri zawsze dbał o Remiego, a Sheva z pewnością dorównuje mu opiekuńczości. Z kolei Potter potrafi czasami mądrze pomyśleć, a i Peter ma niekiedy dobre pomysły xD Razem tworzą całkiem ładne zgranie i niemal doskonałość. Miło się o nich czyta xD A ciekawe czy dni rozłąki Blacka były uwieńczone drobnymi pocałunkami ze strony Shevy xP (około 4 razy pojawiły się literówki - zabrakło "na" i pojawiło się "do w" ;) Mmmm, czyżby tajemniczy jegomość spod drzewa nareszcie znalazł odpowiednie drzwi? ;>Praca pozwalała mu się jakoś odstresować i zapomnieć... nie na długo xD Huhuu, kochana moja, ja wiem, jaka jestem, znam siebie, więc wczoraj odrobiłam wszystkie ćwiczenia i dzisiaj miałam spokój.... noo, oprócz jednego zadania, które pochłonęło półtorej godziny ><' Ale odbiję to sobie w czwartek - mam dni uczelni xD Nie, nie. Z tego, że diabełki są wysyłane na ziemię nikt nie powstanie. Raczej chodziło mi o domy... publiczne, no xD Albo co najwyżej świetnie zabezpieczone przypadki xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Remi ma naprawdę wspaniałych przyjaciół :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, Remus w końcu wyszedł ze skrzydła szpitalnego, ciekawe skad Syriusz wiedział że tam bedzie Remus właśnie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń