środa, 24 listopada 2010

Zbyt wiele

11 czerwca
Dzień zaczął się zwyczajnie, ale nie spodziewałem się, że już przy śniadaniu przerodzi się w mój mały prywatny kłopot. Od dawna byłem niemal uczulony na samo wspomnienie Greybacka, zaś dziś miałem okazję ponownie spojrzeć na jego twarz, chociaż czarno-białą, to niezmiennie wykrzywioną przez grymas pełnej satysfakcji. Długie włosy, spięte na karku chyba od dawna nie były strzyżone, zarośnięta szczęka nosiła w prawdzie ślady golenia, ale zapewne wilkołak nie robił tego nazbyt często. W gruncie rzeczy, chociaż minęło tak wiele lat nic się nie zmienił. Może więcej zmarszczek pojawiło się na jego twarzy, ale z łatwością można było go rozpoznać. Takiego zła się nie zapomina.
Trzymając w dłoniach Proroka Codziennego czytałem artykuł poświęcony właśnie Greyback’owi i jego ostatniej ofierze, którą był kilkuletni chłopiec, dziecko mugolskiej rodziny. Nie potrafiłem mu wybaczyć, że krzywdzi niewinnych i nieświadomych, lub po prostu widziałem we wszystkich jego ofiarach siebie samego. Sam nie byłem pewny, jednak na samo wspomnienie strasznych wydarzeń z dzieciństwa i ich konsekwencji nie mogę zrobić nic innego, jak tylko zacisnąć mocno pięści i powstrzymywać łzy.
Zacisnąłem mocniej zęby i doczytałem ostatnie zdania precyzujące to, co teraz miałoby się stać z dzieckiem. Prawdopodobnie Ministerstwo zostanie zmuszone do wyczyszczenia pamięci rodzicom małego, a jego samego zabiorą by wychować go, chociaż w pewnym stopniu w naszym świecie. To sprawiało mi tym większą przykrość. Ze mną byłoby podobnie, gdyby moja matka nie była czarownicą.
Kładąc dłoń na spodniach ściskałem je aż moja skóra pobielała na kostkach. Odechciało mi się jeść.
Poczułem palce Syriusza na swoich, to jak lekko je ścisnął i wyjął z moich rąk gazetę. Uśmiechał się jakby nie wiedział, co mnie zasmuciło, ale było to celowym zabiegiem, by odsunąć moje myśli od problemów.
- Nie czytaj tych głupot, jeśli masz później mieć taką minę. – rzucił spokojnie i puścił mnie wskazując rozkazująco na talerz z kilkoma kiełbaskami, które miałem zjeść. – Masz większe zmartwienia niż to, co piszą w Proroku. Twoje egzaminy zaczną się lada dzień, oczy większości ciekawskich osób są zwrócone na ciebie, a więc, po co rozmyślać o tym, co było? No, chyba, że rozmyślasz o mnie, wtedy musisz kontynuować. – zabrał mi jedną kiełbaskę i zjadł oblizując się. Chciał tym poprawić mi humor i zachęcić do jedzenia, co udało mu się w pełni.
O wiele spokojniejszy poszedłem na zajęcia i bardzo szybko zapomniałem o swoich nieszczęściach. Nie na długo, jako że na głowę zwalił mi się obowiązek opieki nad przyjaciółmi, którzy czasami wydawali się potrzebować mnie, jakby byli dziećmi. Zaczęło się przecież tak niewinnie, od normalnych zajęć, a przerodziło w mały koszmar, gdy Potter natknął się na Severusa. Wtedy rozegrała się wojna, o ile mogłem nazwać to tym właśnie mianem. James z entuzjazmem rzucił się na Ślizgona, który upadł jak długi ze wszystkimi swoimi książkami. Słyszałem odgłos obijających się o siebie zębów, kiedy brodą uderzył o woluminy. Całe szczęście skończyło się wyłącznie na bólu i chłopak nie ucierpiał bardziej dotkliwie. Chciałem powstrzymać okularnika od męczenia Snape, ale Syriusz złapał mnie za ręce i trzymał mocno uniemożliwiając interwencję. Byłem na niego wściekły, ale w głębi duszy miałem nadzieję, że James się opamięta i nie będę musiał nikogo bronić. W takim wypadku na pewno wyszłoby to na dobre Potterowi i samemu Severusowi.
- Ups, przypadek... – J. podniósł się z nieszczęsnego Ślizgona, którego zmiażdżył, a który rzucił mu nieprzyjemnie spojrzenie. – To wszystko z miłości. – zarówno ton, jak i uśmiech mojego przyjaciela nie odzwierciedlały w najmniejszym stopniu prawdziwego znaczenia tych słów. Chociaż ja wiedziałem, że Sev mu się podoba, o tyle inni nie mieli pojęcia. Dla nich było to wszystko przepełnione kpiną i podobnie musiał myśleć Snape. Gdybym mógł wytłumaczyłbym mu wszystko, ale nie było czasu by wypowiedzieć, chociaż słowo. Już chyba nauczony szybkiego reagowania Severus wyjął różdżkę i wypowiedział zaklęcie celując w Pottera. W tym wypadku zdolności Jamesa, jako ścigającego ujawniły się w formie szybkiego uniku, który sprawił, że stojący w oddaleniu Peter został ugodzony czarem Ślizgona.
Patrzyłem na to wszystko, jakby było serią ujęć, które zdają się poruszać poprzez wachlarz z kartek, który znajdując się w ciągłym ruchu powoduje to złudzenie. Black nadal ściskając moje ręce za plecami oglądał wszystko biernie, chociaż drgnął, jakby chciał pomóc okularnikowi w chwili, gdy Snape sięgnął po różdżkę. Byłem rad, że Black mimo wszystko stał za mną zamiast bronić Pottera. Tym samym Sev nie ucierpiał bardziej, niż do tej pory, w przeciwieństwie do Pettigrew.
Uchyliłem usta ze zdziwienia i niedowierzania, kiedy zobaczyłem blondynka z różowymi gumowymi fasolkami w nosie, którego dziurki były teraz rozszerzone mieszcząc w sobie przysmak wielkości kciuka. Nawet nie chciałem wiedzieć, co stałoby się z Jamesem gdyby zaklęcie jednak w niego trafiło. Peter za to miał łzy w oczach i zawył żałośnie, kiedy stwierdził, że nie jest w stanie wyjąć nieszczęsnych fasolek.
- Puszczaj! – warknąłem na Syriusza i wyrwałem mu się, ponieważ sam był nie mniej zaskoczony, przez co uścisk jego dłoni na moich przegubach stał się słabszy. Widziałem, jak Snape zbiera szybko swoje książki i daje nogi za pas niezauważony, gdy każdy skupił się na płaczącym rzewnie Pettigrew.
Pospieszyłem do niego i wyjmując różdżkę spróbowałem zaklęciem wyjąć fasolki z jego nosa. Blondynek zawył głośniej z bólu, więc momentalnie zaprzestałem prób. Musiałem zabrać go do Skrzydła Szpitalnego, ponieważ jak stwierdziłem po dokładniejszym przyjrzeniu się wszystkiemu, fasolki stopiły się z włosami w nosie Petera, a w tym wypadku byłem całkowicie bezsilny. Nie mogłem przecież siłą wyrwać wszystkich włosków razem z fasolką.
- Chodź. – złapałem przyjaciela pod ramię i ciągnąc go za sobą poprowadziłem w stronę Skrzydła. – Potter, masz areszt! – syknąłem gniewnie do Jamesa, który zaczynał chichotać nagle rozbawiony tą sytuacją. – Napiszesz za mnie wypracowanie z eliksirów i ma być na najlepszą możliwą ocenę, jasne?! A tobą zajmę się później. – dodałem do Blacka. Tylko Andrew ocalał, jako że zajęty wcześniej czytaniem jakiegoś listu nie był w stanie pojąc, o co właściwie chodziło od początku i jak to wszystko się stało. Biedak był w większym szoku niż wszyscy inni, ponieważ miał scenę przed nosem, a zwrócił uwagę na połowę szczegółów.
Peter pochlipywał, a fasolki musiały mu w tym bardzo przeszkadzać. Nie chciałem sobie wyobrażać potoku, jaki wypłynie z jego nosa, kiedy pani Pomfrey zdoła usunąć słodkości z jego nozdrzy. W ogóle liczyłem na to, że mnie przy tym nie będzie. Póki, co śledził mnie mały tłumek ciekawskich uczniów, którzy chcieli wiedzieć, co zaszło, a niektórych bawił widok blondynka z jego różowymi „kłami”, niczym u dzika.
Odwróciłem się by sprawdzić, kto nie pojmuje powagi sytuacji, a widząc, że także James i Syriusz wmieszali się w tłum postanowiłem zignorować to wszystko. Robiliśmy sporo hałasu, więc nic dziwnego, że pielęgniarka wyszła z gabinetu, by natknąć się na nas. Przewróciła oczyma widząc stan Pettigrew i przejęła go ode mnie.
- Nawet nie zapytam. – rzuciła krótko i zniknęła z blondynkiem za drzwiami.
Uznałem, że moim obowiązkiem jest stać na straży, więc rzucając gniewne spojrzenia wszystkim bez wyjątku stanąłem w rozkroku przed wejściem. Nie miałem zamiaru wpuszczać do środka nikogo, póki Peter nie będzie w stanie sam się bronić przed ciekawskimi ludźmi.
To sprawiło, że część osób odeszła uznając, że zabawa skończona i nie ma sensu tracić czasu. Nie do każdego jednak przemawiał taki argument, ale i oni ostatecznie rozeszli się, gdy po dziesięciu minutach nic się nie wydarzyło. Pozostali tylko moi przyjaciele, do których mogłem mieć słuszne pretensje.
- Zadowoleni? – zapytałem sycząc przez zęby, jakby to oni rzucili zaklęcie. – To powinniście być wy, a nie on. – wytknąłem im. Miałem zamiar się gniewać przez najbliższy czas, tym bardziej, że zdarzało mi się to częściej, a oni nie zapominali o dostarczaniu mi powodów. Nie rozumiałem, jak można być tak nieodpowiedzialnym, a przecież nie mogłem ich wychowywać.
Kazałem im odejść i nie pokazywać mi się na oczy i jakikolwiek był powód, dla którego posłusznie wypełnili polecenie, cieszyłem się, że mam święty spokój. Ten dzisiejszy wybryk kosztował wiele nerwów zupełnie niewinnego Petera, którego było mi teraz tak niesamowicie żal.

4 komentarze:

  1. No ale przynajmniej nie będzie miał Peter problemu z odstającymi pojedynczymi włoskami xD J. ma czasem takie odskoki od normalności, że aż czasami nie mam do niego słów xD Syri też chyba dostanie karę... ;> Na pewno mu się nie upiecze. Remi na straży.... musi o wszystkich dbać. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem tutaj pierwszy raz i jestem wniebowzięta!! Świetnie piszesz i zamierzam sobie przeczytać każdy rozdział( na razie jestem po 15 xD)Pozdrawiam i jak chcesz to wpadnij do mnie.[opiekunka-ducha]

    OdpowiedzUsuń
  3. Ah... ten Remus to ma najwięcej oleju w głowie. Współczuję mu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Potter to naprawdę gnom, w taki sposób to Severusa nie zdobędzie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń