środa, 22 grudnia 2010

Kartka z pamiętnika CII - Severus Snape

Żałowałem, że okresu wakacji nie można było spędzić w Hogwarcie. Nienawidziłem powrotów do domu, gdyż nawet, jeśli z początku wszystko było dobrze, nie działo się nic szczególnego, to jasnym było, iż spokój nie potrawa długo. Zawsze kończyło się tak samo, nie było dnia, by coś nie miało zakłócić ciszy, w jakiej pragnąłem przebywać. Dzisiejszy dzień nie różnił się niczym od innych. Siedziałem w kącie słuchając jak moi rodzice się kłócą, chociaż matka nie podnosiła głosu, to ojciec wrzeszczał i wściekał się o wszystko. Był mugolem i nigdy nie rozumiałem, dlaczego mama nie mogła go zamienić w jakieś paskudztwo, byleby dał nam spokój. Mogłaby to zrobić, ale nigdy nie sprzeciwiała się woli ojca. Podobno złamał jej różdżkę w kilka lat po ślubie, gdyż nienawidził magii, której używała. Nie obawiał się także bić jej, ani mnie. Był okropny i zawsze czułem do niego niechęć, ale rozumiałem, że mugole to istoty niższe, ułomne, niedoskonałe. Moim jedynym ratunkiem było ukończenie szkoły, bym mógł używać magii bez przeszkód i miał możliwość wynieść się z domu. Matka była słaba i nigdy nawet nie myślała o opuszczeniu ojca. Tylko ja mogłem coś z tym zrobić, a do tego czasu moim obowiązkiem było wytrzymać w tych warunkach, w tym domu.
Zamknąłem oczy, kiedy usłyszałem smagnięcie dłoni. Wiedziałem, co właśnie się stało, że matka nawet nie pisnęła, kiedy ją uderzył. Jeśli miała szczęście to tylko takie, że nie był zdolny do katowania jej. Bił, ale nie tracił nad sobą kontroli. Chociaż mogło to być tylko kwestią czasu. Nie znałem się na tym. Z kuchni dochodziło ciche chlipanie kobiety, której się wstydziłem. Jakkolwiek było to nie sprawiedliwe wobec niej, to nie mogłem nic na to poradzić. Moja matka pozwalała by mugol robił z nią, co chciał, a ona się nie broniła. Nigdy nie chciałem być taki jak ona, ani taki jak ojciec. Chciałem być sobą, stworzyć dla siebie inną przyszłość niż ta, którą widziałem za każdym razem, gdy wracałem do domu.
Nie mogłem dłużej znieść tych odgłosów. Płaczu, jego krzyku, uderzeń. Musiałem uwolnić się od tego zanim ojciec przyjdzie i zacznie się wściekać na mnie. Nie potrzebował jasnego powodu, zawsze sobie jakiś znalazł, nie ważne czy prawdziwy, czy wyimaginowany.
- Gdzie jest ten bękart? – mężczyzna syknął wściekle. Nie miałem zamiaru dłużej zwlekać. Zebrałem w sobie wszystkie siły i wybiegłem z domu zanim on zdążył wyjść z kuchni by mnie poszukać.
Nie miałem wyznaczonego jasnego celu. Musiałem znaleźć sobie miejsce, by poczekać tam do wieczora i dopiero wtedy wrócić do domu cicho, na palcach by nikogo nie obudzić. Żałowałem tylko, iż nie zabrałem ze sobą swoich książek. Mogłem wtedy zaszyć się gdzieś i czytać, zamiast bezczynnie siedzieć, lub błąkać się po okolicy.
Postanowiłem skorzystać ze ścieżki prowadzącej przez park. Tam przynajmniej były ławki, a w tej chwili wydawało mi się to jedynym pragnieniem, jakie mogłem mieć.
- Severus? – doszedł mnie głos, który gdzieś w pewnych zakamarkach mojego umysłu wydawał mi się znajomy. Nie mogłem go jednak zidentyfikować i musiałem rozejrzeć się za jego właścicielką, jako że była to dziewczyna.
Na huśtawce, na placu zabaw, który właśnie mijałem, siedziała Evans. Z początku była zdziwiona, jednak, kiedy miała możliwość dokładniejszego przyjrzenia się mojej twarzy i wiedziała już, że to ja, uśmiechnęła się, jak miała to w zwyczaju.
- Czego chcesz? – zapytałem mało uprzejmie, ale nie przyjaźniłem się z nią na tyle bym miał być miły. Ona była Gryfonką, ja Ślizgonem. Znaliśmy się, ale nasze drogi się rozeszły, kiedy trafiliśmy do różnych domów, a szkolne życie zaczęło się na poważnie.
- Mógłbyś się, chociaż przywitać! – syknęła urażona, a jej oczy zalśniły większą pewnością siebie. – Podejdź, nie będę krzyczała przez cały park. – rozkazała z wyraźną dumą. Poniekąd ja także nie chciałem by każdy wiedział, o czym rozmawiamy, a wolałem nie ryzykować, że ta dziewczyna powie coś nieodpowiedniego, gdybym postanowił ją zignorować. To nie był ktoś, komu można było odmówić. – Coś się stało? Wyglądasz na zmartwionego. – zmieniła ton na zdecydowanie milszy, kiedy tylko byłem trzy metry od niej. Prychnąłem zniecierpliwiony. Jeśli tylko to ode mnie chciała to mogła mi wcale nie zawracać głowy.
- To nie twój interes. – znowu odezwałem się opryskliwie, ale tym razem ona wcale nie odpowiedziała na to złością. Uśmiechnęła się szerzej i wskazała na huśtawkę obok siebie. Nie specjalnie wiedziałem, czego ode mnie chce, o co jej chodzi. Była dziwna, jak dziwni mogą być mugole, chociaż ona tylko pochodziła z takiej rodziny. Była czarownicą, a więc kimś lepszym. – Siadaj. Nie ma niczego lepszego na smutki niż huśtanie. – odepchnęła się lekko nogami i zaczęła bujać. – No dalej, nie stój tak, jakbyś nie wiedział, o co mi chodzi. – szczerzyła zęby, a widząc mój brak zainteresowanie zatrzymała się i zmarszczyła brwi niezadowolona.
- To dobre dla dzieci i mugoli. – stwierdziłem chłodno. Wzruszyła ramionami obojętnie.
- A ja jestem po części mugolem, więc mogę się huśtać. – wpatrywała się teraz we mnie intensywnie, aż to ja uniosłem szybko ramiona i opuściłem je pokazując tym, jak niewiele mnie to obchodzi. – Nie chcesz siadać to nie, ale nie stój tak. Popchnij mnie. Ja się będę huśtać, a ty odwalisz całą brudną robotę! – rzuciła, jakby nie miała już do mnie cierpliwości. Prychnąłem lekceważąco, ale posłała mi wzrok, któremu nie można było się sprzeciwić.
Lily była zupełnie inna niż moja matka. Nie pozwalała by ktoś jej rozkazywał, dawała z siebie wszystko, była inteligentna i rozgarnięta, a nade wszystko stawiała na swoim. Komuś takiemu nie można było zarzucić, że jest słaby. Evans była kimś niezwykłym. Lubiłem ją, ponieważ odzwierciedlała wszystkie cechy, jakich brakowało mojej matce.
Nie mając wyjścia zbliżyłem się do niej od tyłu i pchnąłem za plecy, a huśtawka zaskrzypiała cicho. Dziewczyna zaczęła się poruszać na wiszącej ławeczce. Usłyszałem jej śmiech zadowolenia. Odwróciła się do mnie i posłała kolejny z tych jej uśmiechów.
- Od razu lepiej, prawda? Ty pracujesz, a ja korzystam. – stwierdziła i chociaż niechętnie to musiałem przyznać jej rację. Poczułem nawet ulgę i nie myślałem tak wiele o tym, co działo się w domu. Bardzo żałowałem, że nie była w Slytherinie. Narcyza Black miałaby niemałą konkurencję w walce o miejsce najatrakcyjniejszej Ślizgonki, chociaż musiałbym się wtedy martwić o Lucjusza. Narcyza była typową lalką z dobrego domu, więc nie stanowiła zbyt wielkiego wyzwania dla kogoś takiego, jak Lu. Evans byłaby problemem, jako ktoś interesujący i tak inny. Chyba jednak wolałem ją, jako Gryfonkę.
- To męczące. – zacząłem narzekać dla reguły i tak jak myślałem odpowiedziała mi ironicznym prychaniem, które mówiło jasno, że jestem chłopakiem i powinienem siedzieć cicho i dalej popychać huśtawkę. Miałem ochotę zrobić jej na złość, więc odsunąłem się i usiadłem na miejscu obok odwrócony w drugą stronę. Odepchnąłem się nogami i poczułem jak moje ciało staje się dziwnie lekkie, przyjemne dreszcze przechodziły przez nie w chwili, kiedy przesuwałem się w dół.
- To nie sprawiedliwe, miałeś mnie popychać! – żachnęła się mierząc mnie wzrokiem wściekłym, ale ciepłym. Musiałem przyznać, że była ładna i miała charakter, którego jej zazdrościłem. Bardzo chciałem być tak twardy i pewny siebie, jak ona. Musiałem odwrócić twarz od niej, by nie widziała, że się uśmiechnąłem. Było mi głupio, pokazywać jak wielką przyjemność sprawia mi przekomarzanie się z nią. – Jesteś wredny, Severusie. – oskarżyła mnie bez niechęci.
- Oczywiście, to moje zadanie, a ty powinnaś być miła i się mnie obawiać. – starałem się powiedzieć to poważnie i przerażająco, co nie wyszło idealnie, ale mogłem pozwolić sobie na pewne niedociągnięcia w takiej chwili.
- Chyba żartujesz! – odepchnęła się mocniej, a huśtawka powędrowała wysoko w górę. – To ty się mnie bój! Jestem wredną czarownicą i mogę zamienić cię w ropuchę!
- Nie możesz, jesteś nieletnia. – przypomniałem jej już całkowicie pozbywając się myśli o nieprzyjemnościach, jakie czekają mnie w domu. Te wakacje mogły mieć w sobie coś dobrego, jeśli tylko udałoby mi się zachowywać pozory obojętności, ale spędzać czas w towarzystwie Lily.
- Milcz niewdzięczniku! Dzięki mnie nie stoisz jak kołek, ale siedzisz na huśtawce, więc bądź wdzięczny i powiedz mi, co robię źle w eliksirze zmniejszającym. I nie wymiguj się, bo wiem, że jesteś najlepszy ze wszystkich, jeśli chodzi o zajęcia Slughorna! – wyszła na swoje, a moje usta wygięły się w niechcianym uśmiechu, którego jednak nie mogłem powstrzymać. Rzeczywiście byłem najlepszy na eliksirach, a teraz mogłem mieć wymówkę, by częściej spotykać się z Gryfonką.

2 komentarze:

  1. Łooł. Nie wiedziałam, że Sev ma musztrę w domu... Jego matka, jako czarownica, powinna pokazać mężowi gdzie raki zimują. Nie rozumiem kobiet, które nadal kochają, pomimo, że traktuje się je jak worek treningowy ;/ Evans się przydała, no jaa XD Oby tylko nie chciała zaplanować czegoś dla Remiego xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, niełatwo ma Severus, ale może ta przyjaźń z Lili coś zmieni...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń